No więc wykonanie pozwolę sobie skwitować wyrażającym satysfakcję uśmiechem, bo czyta się po prostu dobrze, płynnie i bez zgrzytów. Jak na tekst napisany na kolanie… to nie powiedziałbym, że to tekst pisany na kolanie. Jest po prostu dobrze, no.
Natomiast z fabułą już zdecydowanie gorzej, bo o ile pomysł wyjściowy miałaś zwyczajnie świetny, o tyle, moim zdaniem, rozwinięcie (osobliwie finał) już mocno zawodzi.
Pomijam już to, że Adam przez cały tekst snuje się z kąta w kąt i zasadniczo wyciąga wciąż te same wnioski tylko w różnych kombinacjach, ale już fakt, że wyciągał zeznania od Legranda po kawałku, przez kilka posiedzeń i ileśtam dni – mimo że właściwej opowieści od A do Z było tak naprawdę na kilka, góra kilkanaście minut monologu – w moich oczach jest już bardzo niewiarygodny. Rozumiałbym jeszcze, gdyby informacje faktycznie trzeba było od niego (czy też od innych bohaterów dramatu) wyciągać siłą, jakoś go łamać, zachęcać, zdobywać zaufanie czy cokolwiek. Ale nie. Owszem, są jakieś próby uzasadnienia takiego rozwlekania, ale dla mnie wszystko i tak wygląda, jakbyś po prostu grała na czas, by… no i właśnie nie wiem, po co. Jedyny wniosek, jaki mi się nasuwa, to potrzeba udeptania sobie miejsca na pełnoprawne opowiadanie, a nie szorta. Generalnie jest więc mocno, a przy tym zupełnie tym razem niepotrzebnie przegadany ten tekst. Nie wygląda to – przynajmniej dla mnie – fajnie ani naturalnie. Nie podsyca to też ciekawości co do rozwiązania zagadki (bo ta chwyciła już na początku) ani nie utrzymuje zainteresowania samą historią. Nie mogę powiedzieć, że te powolne dokładanie cegiełek i ciągłe dywagacje Adama na temat zdrad, romansów, motywów i przemilczeń jakoś specjalnie nużyły (no, może trochę), ale w pewnym momencie zacząłem zadawać sobie pytanie: po co? Zwłaszcza, że nie prowadziło to ani Adama, ani fabuły do przodu praktycznie w ogóle.
Tutaj za startup posłużył poniekąd losowy a dziwny przypadek zamiany ciał, który na nowo pobudził moje zainteresowanie sprawą – byłem autentycznie ciekaw, jak to rozwiążesz – i faktycznie pchnął opowieść do przodu, ale, jak się okazało, w dość nieciekawym dla mnie kierunku i jednak za szybko, przynajmniej w porównaniu z całą resztą opowieści (brak balansu).
Wygląda to tak: przez cztery piąte opowiadania (albo i gorzej) Adam snuje się jak, za przeproszeniem, smród po gaciach i nic wiele się nie dzieje, a potem PYK!, nagły zwrot akcji (zamiana ciał), bynajmniej nie będący efektem “śledztwa” (cudzysłów, bo dla mnie to jednak nie do końca adekwatne słowo), przyjeżdża V. i już: szybkie, brzydko infodumpowe, a przy tym totalnie niesatysfakcjonujące i do pewnego stopnia niejasne/nielogiczne zakończenie a’la Vidocq ex Machina. Takie trochę na odwal się, bym rzekł może nawet.
Nie kupuję tego, że Vidocq na podstawie informacji i domysłów, nie przeprowadzając zasadniczo żadnego własnego śledztwa wyciągnął jedynie słuszne wnioski i na ich podstawie powyciągał od wszystkich zainteresowanych zeznania, które idealnie pasowały do jego teorii. Nie kupuję również tego, że pruderyjna kura domowa i robiący ze strachu o własną karierę urzędniczyna (swoją drogą raczej nie typ przystojnego poety, o jakim marzyła szacowna małżonka, więc te swaty też mnie nie przekonują) praktycznie bez zająknięcia przyznali się do swoich małych grzeszków i sekrecików – i to jeszcze w obecności Legranda, którego te grzeszki dotyczyły – jakby byli zahipnotyzowani. Do tego naprawdę brzydkie spłaszczenie wątków z przestępstwami, które Gilbert sobie rzekomo wyobrażał, bo – mam wrażenie – ni jak nie dało się ich dopasować do całego konceptu, co zauważyłaś po prostu zbyt późno, by dało się/chciało Ci się je wycinać z tekstu albo zmieniać, i przepis na rozczarowujące zakończenie mamy gotowy.
Ponadto, jak już wspomniałem, jest w tym wszystkim grosik nielogiczności, bo skoro “talent” tytułowego bohatera działa na opak i spełnia życzenia innych pod jego adresem (przy czym jednak nie łapię, jak to się ma do szumu wokół tej jego powieści, bo tam sam Legrand był autorem powstałej kreacji; nic w tekście nie świadczy o tym, by było inaczej), to jednak ta zamiana ciał mi nie pasuje. No, w każdym razie nie do końca, bo jeśli przyjąć, że była to manifestacja życzenia Adama odnośnie tego “wchodzenia w cudzą skórę”, to jednak tyczyła jego samego i była zbyt ogólnikowa, bym bez mrugnięcia okiem to po prostu kupił. Przynajmniej w wersji podanej przez policjanta, ponieważ w tekście ten urwany fragment, chyba jedyny jaki można powiązać z tematem:
“– Każda zagadka jest warta rozwiązania – odparł sentencjonalnie Adam. – Tylko czasami ma się wrażenie, jakby nie dało się ich rozwiązać, nie będąc…
Kim? – zapytał sam siebie.”
mnie nie przekonuje, bo całość wygląda, jakby wtedy Adam nie dokończył zdania, tylko zamyślił się już nad czymś innym, więc te sakramentalne słowa nie padły. Dlatego też nie zrozumiałem tego wyjaśnienia i musiałem szukać w tekście potwierdzenia tych domysłów policjanta, co już samo w sobie jest niefajne, bo znaczy, że nie zagrało to tak jak powinno. Co gorsza, zasadniczo tego potwierdzenia nie znalazłem. Tutaj po prostu zdajesz się na dobrą wolę czytelnika (”Albo coś w tym rodzaju – mruknął(.) – (s)(S)zczegółowe wyjaśnienie musi poczekać.”), a tej trochę mi jednak brakuje, bo cała intryga – choć pomysł miałaś naprawdę zacny – jest jednak pozszywana zbyt grubymi nićmi i ze zbyt mocno naciągniętego momentami materiału.
Inna kwestia, że Legrand powinien mieć w życiu totalnie, ale to totalnie przerąbane; odbijając się od rzeczywistości jak piłeczka w pinballu; każda myśl czy słowo pod jego adresem, czy też w jakikolwiek sposób z nim związane, powinny wywracać mu życie do góry nogami. Wciąż i wciąż. Kiedy zaginął, jego żona chciała, jak stoi w tekście, żeby się znalazł, mniejsza o to, czy żywy. (Dlaczego się więc nie znalazł?) W przeciągu tych kilku lat inni też na pewno mieli jakieś swoje życzenia w związku z jego osobą, często pewnie sprzeczne. A nie daj Boże, żeby biedak kogoś obraził albo, niechby, zastąpił komuś drogę albo szturchnął w karczmie, w rezultacie czego zostałby obdarowany życzeniem w stylu: „Niech cię szlag!”, „Idź do diabła!”, „Pies cię…!”^^
Generalnie zmierzam do tego, że facet powinien umrzeć najdalej po tygodniu od chwili, gdy ujawniła się ta jego moc, a zwariować – po trzech dniach. Tymczasem jakoś nic podobnego w opowiadaniu nie widać. Są tylko przypadki, można by rzec, wybiórcze. I ta wybiórczość też nieco razi.
Szkoda, że limity, terminy i inne takie, bo to chyba przez nie nie udźwignęłaś swojego, było nie było, rewelacyjnego pomysłu.
Peace!
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/