– Tato, tato! – wołała pięcioletnia Lucy, biegnąc przez korytarz w stronę gabinetu ojca.
Tom siedział pochylony nad jedną z wielu płytek krzemowych rozrzuconych na roboczym stole. Dłubał coś w skupieniu.
Gdy dziewczynka pojawiła się w pokoju, oderwał się od swojego zajęcia:
– Słucham, córeczko.
– Tato, czy komputery śnią?
– Znowu oglądałaś Blade Runnera, tak? – zapytał z uśmiechem.
– Tato!
– No dobrze, dobrze. Widzisz, humanoidalne roboty, z którymi mamy styczność na co dzień, są tak naprawdę tylko skomplikowanymi kalkulatorami…
– Nie o nie pytałam – przerwała. – Chodzi mi o zwykłe komputery. Telefon, tablet.
– Nie. Komputery nie śnią.
– A ja myślę, że tak!
– Ach, tak! Może masz rację…
– Pewnie! Wiesz, czuję to. O tutaj, w środku – powiedziała, wbijając palec wskazujący prosto w siebie.
W tym momencie Tom drgnął, jakby w jego serce wbito szpikulec. W serce, które nie może zapomnieć o ukochanej żonie. Poczuł ból, jakby ponownie stracił cząstkę siebie.
Miał Lucy tyle do powiedzenia i jeszcze więcej do przyznania przed samym sobą, lecz brakowało mu odwagi.
– Na pewno, na pewno.
*
Tej nocy Tom spał niespokojnie. Dręczył go powracający koszmar, tym bardziej straszny, bo prawdziwy.
Jaskrawozielona trawa po horyzont. Słońce wydobywające się jakby z każdego punktu przestrzeni. Tom i Margot po prostu idą. Ona mu coś szepcze do ucha, aż nagle znika. Pozostaje po niej tylko smuga szarego dymu. Świat spływa w niebyt jak woda w zlewie. Tom razem z nim. W końcu wpada do gęstego niczym smoła oceanu. Gdy w końcu sięga powierzchni, jego ręka ląduje na krawędzi wanny. Wdech i krzyk jak pierwszy oddech noworodka. Leży pośród tysiąca notatek w pozycji embrionalnej, a z głowy wystają mu kable. Widzi to z zewnątrz. Jego świadomość tu, a ciało bez kontroli tam. I te oczy mrugające w nieładzie.
Słyszy coś, kobiecy głos, ale nic nie rozumie.
*
W rzeczywistości było tak:
Tom i Margot szczerze się kochali, spędzali ze sobą dużo czasu, choć niewiele rozmawiali.
On ze swoim zespołem pracował w laboratorium technicznym. W przeciwległym skrzydle: ona – Margot, cudowna żona i ambitna pani profesor. Zdiagnozowano u niej wadę serca. Już jej rodzicom przed poczęciem mówiono, że tak będzie i ich córka nie dożyje trzydziestu pięciu lat. Nie mogli z tym nic zrobić. Ani wtedy, ani teraz. Wiedziała o tym, dlatego cieszyła się życiem, jak mało, kto.
Nagle do uszu Toma dobiegł hałas z korytarza. Tupot i szarpanie za klamkę. Do gabinetu wpadł asystent Margot, lecz nic nie powiedział. Tom rzucił wszystko i wybiegł z pomieszczenia, odpychając chłopaka. Gnał, ile miał sił w nogach, ale i tak było za późno.
Nie był przygotowany na to, co miał zaraz zobaczyć. Ukochana, ze szklistym spojrzeniem wbitym w sufit, leżała w ramionach koleżanki. Już nie usłyszy jej śmiechu, nie poczuje oddechu, już nic… a gdyby tak?
Planował to. Przecież wiedział, że tak będzie i to on musi coś z tym zrobić. Ma takie możliwości, jak więc mógłby ich nie wykorzystać?!
Tom nie był typem szalonego naukowca. Był zasadniczy i rzeczowy, a przede wszystkim bardzo uczuciowy, choć skryty. I w tej skrytości od dawna pracował nad czymś, co przywróci mu żonę. Sensoryczny transfer jaźni, w skrócie SEN. Projekt eksperymentalny, nieprzetestowany i ryzykowny. Ostatnia jego nadzieja. W dodatku złudna. To miała być tylko kopia, w najlepszym przypadku dokładna replika: pamięci, charakteru i świadomości.
O pomoc poprosił swój zespół. Ufał im. Do działania musieli przejść natychmiast.
– Raz, dwa… i trzy! – Drugi laborant i asystent wsunęli ostrożnie ciało Margot do ciepłej złocistej kąpieli.
Margot powoli zanurzyła się w cieczy. Na głowie miała czepek z setką pręcików. Przy pomocy odczytu ostatnich tchnień EEG, impulsy przekazywały informacje prosto z mózgu do komputera. Stamtąd przetworzone dane wędrowały do chmury AI. Zmodyfikowanej i odseparowanej przez Toma tak, aby nic nie wpłynęło na cyfrową wersję Margot Lucy Polanski.
Proces przebiegał powoli. Tom wpatrzony w ekran laptopa nawet nie zauważył, kiedy wyszli jego koledzy. Rzucili tylko niemrawe “trzymaj się” i zniknęli, bo co mogli zrobić? Było im go żal. Cud, że się jeszcze nie rozsypał i nie zabił.
Tamtą noc Tom spędził przy żonie.
*
Nad ranem zabrano ciało Margot. Tom nie stawiał oporów, a personel o nic nie pytał.
– Słuchaj – zaczął nijak dyrektor. – To cios. Dla każdego.
Chwilę milczał, aż w końcu podjął:
– Dostajesz wolne na jakiś czas, dopóki wiesz… nie ułożysz spraw.
Tom tylko lekko uniósł wzrok.
*
W domu jakoś funkcjonował. Spał, jadł i mył się, a przede wszystkim pracował. O tak! Praca go zdominowała. Ciągle coś lutował, obliczał, skręcał, poprawiał. Zajmował się wszystkim, byle nie myśleć o tym, co się stało. Został sam. Gdyby nie regularne wizyty kuriera, Tom przez ostatnie miesiące nie widziałby się z nikim.
Z czasem jego praca nabierała kształtów. Metaliczny szkielet, choć drobny, to ciężki, spoczywał sztywno na krześle. Nie sięgał nogami do podłogi.
– Witaj najdroższa.
– Cześć Tommy – raźnie odparł robot lekkim kobiecym głosem. – Co słychać?
– Nie mogę wyregulować ekspresji motorycznej…
– Na pewno sobie poradzisz, skarbie.
– Tak, to pewnie wina braku powłoki. Czujniki dotyku powinny załatwić sprawę…
I tak dzień w dzień. Robot stawał się coraz doskonalszy, dokładniejszy i… bardziej ludzki.
*
– Ja już tak nie mogę, Margot.
– Rozumiem – odparła. – Zrób, co uważasz za słuszne.
Tom wdusił Enter. Z jednej strony nie mógł pogodzić się ze stratą żony, iskierki jego życia, z drugiej nie był w stanie dalej udawać. Robot został zresetowany i zgasł. Po chwili się włączył i zabrzmiał syntetyczną komendą:
– Wprowadź imię.
Dioda w jednym oku migała oczekująco.
– Lucy. – Poddał się.
*
O poranku Tom przyszedł do córki.
– Dzień dobry, kochanie!
– Cześć, tato – odparła, ziewając.
– Jak ci się spało?
– Dobrze. Śniło mi się, że jestem już w szkole, że siedzę w ławce z Jessicą i…
– To cudownie. Chciałem ci coś powiedzieć, wyznać.
Przerwał na moment. Lucy cierpliwie czekała.
– Sądzę, że masz rację. Z tymi snami robotów…
– Komputerów.
– Tak, komputerów – powtórzył mechanicznie. – Ciągle myślę o mamie. Wspominam ją. Dopóki mamy ją tu i tu – najpierw wskazał na serce, potem na głowę – ona wciąż żyje, wciąż jest z nami.
Dziewczynka pokiwała, potakująco.
– Jest coś jeszcze, tato.
Lucy podźwignęła się z łóżka i przytuliła do swojego taty – ciało do ciała. Na ucho, jakby nieco dojrzalszym głosem, wyszeptała: kocham cię, skarbie.