- Opowiadanie: tadgie - Jestem nikim

Jestem nikim

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Jestem nikim

Nie z puszczy mroku

A znikąd nadejdzie

Bohater nadzieja

Co Legendą będzie

Ciekawość, albo może bardziej brak jakiejkolwiek perspektywy. Sam już nie wiem co mną kierowało, żeby zgłosić się na ochotnika do tej misji. Teraz, obserwując obóz Czarnych z perspektywy urwiska tak naprawdę nie miało to już większego znaczenia. Nawet z moim zerowym doświadczeniem szeregowego piechura, wiem, że rozstawianie obozu pod 50-metrową półką skalną i to tak blisko wąwozu Pilos to słaby pomysł. Odsłonięci na atak z góry, nie obozujący byliby w stanie odpowiedzieć, dlatego powinny tu gdzieś być ich straże. Jak dotąd jednak ich nie spotkaliśmy. Dziwne, szczególnie dlatego, że obóz jakby spał.

Mroczne elfy nigdy nie prowadziły z królestwem Bargondu wojny, nie handlowały niczym, nie utrzymywały żadnych stosunków dyplomatycznych, mimo niewielkiej odległości od Mrocznej Puszczy. W ogóle w historii Bargondu, praktycznie nie było wojen z powodu znikomego znaczenia strategicznego jego ziem. Nie mamy złóż żelaza, złota ani skyrtu – niezwykle drogiego surowca, który jako domieszka niebywale wzmacnia stal, niektórzy mówią, że magicznie. Nasza linia brzegowa, przez wystające skały uniemożliwia statkom dopłynięcie do brzegu. Ziemia pozwala uprawiać tylko podstawowe zboża i owoce, i to tylko w takim zakresie, żeby wyżywić lokalną ludność. Do tego jeszcze przygłupie gobliny, które co jakiś czas napadają na wioski na obrzeżach królestwa i tak naprawdę pozostają jedynym powodem, dla którego król utrzymuje jakiekolwiek siły zbrojne. Sam król nie miał wielkiego posłuchu w Bargondzie. Król nie władał wielkimi ziemiami, nie dowodził ogromną armią, nie miał wielkich spichlerzy ani skarbców pełnych złota. Tak naprawdę rządził bodaj największą dziurą znanego nam świata, co ograniczało się do podejmowania decyzji, które miały utrzymać jakoś jakoś całą krainę w jednej całości – nie współpracując, ludzie szybko by wymarli. Z kolei Mroczne Elfy mają swoich wrogów, ale nie trzeba być zagrożeniem dla ich Mrocznej Puszczy, żeby w niej zginąć. W zasadzie wystarczy tylko wejść. Nie dziwota więc, że nie było ochotników do tej misji zwiadowczej, ponieważ Czarni, jak ich nazywamy, cieszą się reputacją najlepszych zabójców w tej części świata, jeżeli na całym świecie.

Leżeliśmy na skraju urwiska i obserwowaliśmy – ja i czterech towarzyszy, w tym porucznik. Naszym zadaniem było dowiedzieć się, co tu się dzieje, czy coś nam grozi i oczywiście czy można na tym jakoś zarobić. Jak dotąd nie dowiedzieliśmy się niczego, bo nic się nie wydarzyło ani nikogo nie spotkaliśmy. Gdybyśmy spotkali prawdopodobnie byłoby już po nas. Z samej obserwacji obozu, naprawdę ogromnego, nie wynikało wiele. Jedynie przypuszczenie, że Czarni szli na wojnę, albo z niej wracali.

– Schodzimy do wąwozu – szepnął porucznik. Powoli się wycofaliśmy po czym wstaliśmy i otrzepaliśmy pył z ubrań.

– Ja tam nie idę – powiedział Drawoc, kiedy skończył.

– Podważasz polecenie dowódcy świeżaku? -wybuchnął porucznik już nie pierwszy raz tego dnia.

– Ja się sam nie zgłaszałem, nie zejdę na dół, żeby dostać zatrutą strzałę pod żebra. Wracam.

Idąc na misję nie do końca wiedzieliśmy co nas czeka. Najbardziej prawdopodobną wersją było to, że rolnik, który doniósł o obozie Czarnych rozstawiających się dwa dni drogi od stolicy królestwa po prostu się upił. Teraz, kiedy dowiedzieliśmy się już, że to rzeczywiście Czarni, nasze szanse na powrót drastycznie zmalały, a zbliżenie się do nich, szans na pewno by nie powiększało. Sam Drawoc był jedynym z naszej piątki, który nie zgłosił się na ochotnika. Ja, Modnar i Nommoc zgłosiliśmy się. Sam porucznik kiedyś ponoć brał udział w jakichś wojnach na wschodzie i Bargond, miało mu zapewnić spokojną emeryturę. Teraz po latach spokoju znowu poczuł dreszcz emocji, a Drawoc wkurzał go od rana, psując mu powracającą przygodę. Dwaroc został wydelegowany przez komendanta, bo brakowało nam jednego, a nikt by się nie zasmucił, gdyby ktoś go w końcu sprzątnął. Zasrany siostrzeniec króla.

– Wybieraj gnojku, strzała pod żebra za chwilę, albo sztylet w serce od razu – nie wytrzymał w końcu porucznik.

– Grozisz mi? Król o wszystkim się do… ahgr.

Drawoc nie dokończył zdania, ciężko się mówi z poderżniętym gardłem.

– Może i tak nie dożyjemy do jutra, a on mnie już naprawdę wkurwiał. Jednak jakby się nam udało wrócić w jednym kawałku, to zatruta strzała jest oficjalną wersją śmierci tego ścierwa, jasne?

– Tak jest – szepnęliśmy we trzech razem. Mondar i Nommoc wydawali się przerażeni. Ja pomimo odruchu wymiotnego poczułem nutkę adrenaliny.

Zaczęliśmy schodzić na dół. Ścieżka z otwartej przestrzeni prowadziła przez las w dół. Pionowe skalne ściany były na tyle kruche, że nie dało się po nich wspiąć. Nawet jeśli to narobilibyśmy dużo hałasu.

Przy wejściu do wąwozu stanęliśmy po 2 godzinach marszu. I tak poszło szybciej, niż gdybyśmy musieli ciągnąć ze sobą jeszcze Drawoca. Sam wąwóz był wysoki na 100 metrów i ciągnął się przez kolejne dwieście. Legenda głosiła, że magowie żyjący dawno na tej ziemi uformowali cały masyw skalny, który idealnie nadawał się do obrony. Kiedyś było to jedyne wejście do Bargondu, ale teraz w wyniku erozji, wschodnia część masywu legła niemalże całkowitej degradacji.

- Mondar i Nommoc zostajecie. Gdybyśmy nie wrócili za godzinę uciekajcie i zdajcie raport. Nicram idziemy.

Chłopcy odetchnęli z ulgą. Ja nie kryłem podniecenia. W moim zasranie nudnym życiu, w końcu zaczęła się jakaś przygoda. Może nie potrwa za długo, ale teraz nie miało to znaczenia.

Razem z porucznikiem zaczęliśmy się skradać wzdłuż rzeki, która płynęła przyklejona do wschodniej ściany. Przez lata podmyła ją na tyle, żeby wyżłobić nawis skalny, tak że stała się już prawie rzeką podziemną. Z końca wąwozu dochodził dźwięk wiejącego wiatru, grającego monotonną melodię na ostrych skałach. 

Doszliśmy do końca skalnego przejścia, porucznik złapał mnie ręką za ramię, nie pozwalając się wychylić. Na jego twarzy było widać niepokój.

– To nie wiatr synu – wyszeptał jakby czytając mi w myślach. Wszelkie pytania i wątpliwości rozwiały się same kilka chwil później. Szczęk metalu, wielu metalowych elementów, z daleka łudząco podobny do wiatru. I tętent kopyt. Coraz głośniejszy.

Starczyło mi na tyle rozumu, żeby paść na ziemię w sekundę po poruczniku, który przeturlał się pod prawą ścianę. Mi było bliżej do lewej, przy której płynęła rzeka. Zastygłem bez ruchu kilka centymetrów od wody. Obserwowałem.

Po chwili nadciągnęli. Biegli. Setki postaci, Czarni. Przemieszczali się, wzdłuż masywu skalnego. Lekkie zbroje z czarnego stopu były brudne od krwi i pyłu, niewątpliwie w użyciu już przez długi czas. Miecze w pochwach nad lewym ramieniem, nad prawym kołczany strzał, w lewej ręce długie refleksyjne łuki. Uciekają! Naprawdę legendarne Mroczne Elfy przed kimś uciekają!

Legendy mówią, że Czarni żyją tylko w jednym celu. Mieszkają w środku swojej Mrocznej Puszczy i trenują się na wojowników, zabójców. Ponoć mają jakieś skarby wielkiej wartości, których nie chcą nikomu oddać. To jednak nie tłumaczy, dlaczego opuścili swoje bezpieczne gniazdko i poszli w otwarte pole, szczególnie, że wszystko wskazuje na to, że przed kimś, albo czymś uciekają.

Szeregi Czarnych przemieszczały się na wysokości naszej, jakże mizernej kryjówki przez dobre pół godziny. Oprócz piechurów przewinęło się też kilkaset wozów. Mnogość armii Czarnych była niesamowita.

Gdy armia przeszła i drżenie ziemi, w które wprawiały ją tysiące nóg i kopyt, ustało, do naszych uszu doszły odgłosy walki. Szczęk mieczy stawał się coraz bliższy. Spojrzałem na porucznika pierwszy raz od kiedy znaleźliśmy się na końcu wąwozu. Wskazał ręką za siebie i zaczął się wycofywać. Miało to sens. Nie poznaliśmy przyczyny ucieczki Czarnych, ale jeżeli ich tak liczna armia musiała się wycofać, to nasze malutkie królestwo nie miało w ogóle szans podjąć jakiejkolwiek walki, czy to z nimi czy z ich przeciwnikami, kimkolwiek byli. Mogliśmy uznać naszą misję za skończoną.

Jednak ta sama ciekawość, która kazała mi wyruszyć na misję zwiadowczą kazała mi zignorować polecenie porucznika. Zobaczyłem gniew na jego twarzy. Ale odgłosy walki były już na tyle bliskie, że widocznie postanowił użyć swojego sztyletu później, dlatego zaczął się czołgać z powrotem.

Wychyliłem się z wąwozu. Bitwa trwała. Szereg łuczników Czarnych wypuszczał grad strzał z niewiarygodną szybkością. Z przodu wojownicy Czarnych tworzyli szczelną linię, nie dając się przebić atakującym. Z perspektywy podłoża niewiele było widać, a nie starczyło mi odwagi, albo szaleństwa, żeby się podnieść. W pewnym momencie coś się stało. Środek linii Czarnych jakby się załamał. Większość piechurów z tylnych szeregów zbiegła się do środka, żeby wesprzeć braci w tym miejscu. Po pewnym czasie wynieśli jednego, chyba swojego. Nad rannym lub zabitym, ciężko to było określić, zebrała się spora grupa. Linia Czarnych zaczęła falować. Ranny mógł być jakimś najwyższym wodzem, a reszta pomniejszymi dowódcami. Jeden z tych, który go wyniósł zaczął wydawać polecenia. Wszyscy łucznicy oprócz jednego zrzucili na ziemię kołczany i łuki, dobyli mieczy i pobiegli wesprzeć załamujące się szeregi swoich braci. Zebrani nad wodzem po chwili zaczęli się rozbiegać. Żaden nie włączył się do walki, mimo, że reszta wojowników cały czas stawiała opór najeźdźcy. Wszyscy zaczęli biec wzdłuż masywu, co de facto oznaczało, że biegną w moją stronę.

To był dobry czas na odwrót. Skoro, jak się wydawało, dowódcy uciekają, to znaczy, że bitwa skończona i zaraz rozpęta się jatka. Wtedy już zdecydowanie lepiej być gdzieś daleko. Zacząłem się czołgać. U wylotu nie zobaczyłem nikogo, widocznie porucznik spisał mnie na straty i uciekł z resztą. Gdy dotarłem do połowy usłyszałem za sobą rozmowę. Jedyne co mi przyszło do głowy to wczołganie się do wody. Odwróciłem się. Nie rozumiałem języka, którym posługiwało się dwóch Czarnych. Obydwaj trzymali po zawiniętym przedmiocie – jeden podłużny, drugi o kształcie kuli. Każdy z nich położył rękę na ramieniu kompana po czym ten z kulistym zawiniątkiem pobiegł dalej. Drugi wszedł do wąwozu. Chyba mnie nie zauważył, bo po dobiegnięciu do połowy zatrzymał się i odwrócił. Zawiniątko położył na ziemi. Uspokoił oddech, wyciągnął przed siebie ręce i zastygł w bezruchu. Po chwili ściany wąwozu zaczęły drżeć. Mroczny Elf zaczął drżeć również i wydał z siebie przeciągły krzyk. W tej chwili, ściany na końcu wąwozu zaczęły się walić.

Gdy opadł pył ukazał mi się widok zablokowanego wejścia do wąwozu. Czarny po prostu zamknął za sobą drzwi. Jak dysponując taką wielką siłą Mroczne Elfy mogły przegrać bitwę? Albo w takim razie jaką siłą dysponują ich wrogowie?

Sam Czarny klęczał na ziemi podpierając się rękami i dysząc ciężko. Po paru minutach uspokoił oddech i podniósł się. Wziął zawiniątko do ręki i odwrócił się. Jego zaklęcie musiało zmęczyć go na tyle, że nie zauważył mojej wystającej z wody głowy. Przeszedł obok mnie kierując się do wyjścia z wąwozu. Cały czas sparaliżowany tym co zobaczyłem mogłem tylko czekać i obserwować. Kiedy doszedł do wyjścia z wąwozu, z dwóch stron wyskoczyły na niego 3 postaci.

– Brać go żywcem! – usłyszałem krzyk porucznika.

Moi byli kompani, zasadzili się pewnie na mnie, a było już prawie ciemno i nie rozpoznali Czarnego, dlatego zdziwili się szybkością jego reakcji. Nie wypuszczając zawiniątka z lewej ręki wyszarpnął miecz z pochwy na plecach i ciął instynktownie w prawo skąd wyskoczyli Mondar i Nommoc . Precyzja cięcia zaskoczyła mnie, a jeszcze bardziej chłopaków, którzy wylądowali już z przeciętymi gardłami. Jednak porucznik, który wyskoczył z drugiej strony dosięgnął sztyletem celu, wbijając go aż po rękojeść w lewy bark przeciwnika. Czarny się zachwiał, ale nie wydał z siebie żadnego okrzyku. Pozbawiony miecza porucznik był łatwym celem nawet jak dla rannego, dlatego mój dowódca, a teraz już były dowódca, błyskawicznie pożegnał się z własną głową. Wtedy Mroczny Elf upadł na ziemię.

Nie poruszał się. Z odległości z jakiej obserwowałem walkę, nie byłem w stanie zauważyć, czy jeszcze oddycha. Wyszedłem z wody i podszedłem do pola walki, nie do końca wiedząc, czy boję się tego, że żyje i może ze mną rozprawić się tak jak z tymi trzema przed chwilą, czy tego, że będę musiał wrócić do mojej zapyziałej dziury nie poznawszy końca tej historii. Gdy zbliżyłem się do pola, szybko oceniłem sytuację. Wszyscy moi trzej byli kompani leżeli już niewątpliwie zimni. Czarny oddychał płytko. Gdy mnie zobaczył chciał podnieść miecz, ale wypadł mu z ręki. Zakaszlał krwią.

– Spokojnie, nie chcę Cię skrzywdzić. Mogę Ci jeszcze pomóc – spróbowałem uspokoić rannego.

– Naprawdę daliście się im oszukać? Naprawdę im służycie?

– W tym zapyziałym królestwie nie mieliśmy do czynienia z nikim oprócz goblinów już od kilku pokoleń. Nie wiem o czym mówisz – powiedziałem trochę niepewny.

– Podejdź!

Ranny czy nie, podejrzewałem, że Czarny może mnie załatwić w każdej chwili. Jednak jego dostojny głos nieznoszący sprzeciwu nie pozostawił mi wyboru. Przykucnąłem obok niego. Nie myliłem się, w jednej chwili sztylet z jego ramienia powędrował w prawej ręce prosto do mojego gardła.

– Jeden nierozsądny ruch i podzielisz los swoich współziomków, jasne?

– Tak – ledwo odpowiedziałem.

– A teraz mów, kim jesteś?

– Nikim! Zgłosiłem się na ochotnika na misję zwiadowczą, z ciekawości.

– Jesteś wojownikiem?

– Świeżo przyjętym. Zgłosiłem się do wojska z braku innego pomysłu.

– Czy to może być prawda? Weź pakunek do ręki i rozwiń.

Drżącymi ze strachu rękami podniosłem podłużny przedmiot. Rozwinąłem szmatę w którą był zawinięty, chyba stary płaszcz i moim oczom ukazała się skórzana pochwa z mieczem. Pochwa była wzmocniona dwoma przeplatającymi się kawałkami metalu. Wystawał z niej miecz o drewnianym lejcu, złotej głowni i owiniętej czarną skórą rękojeści, na oko półtora-ręczny.

– Wyciągnij go z pochwy, do połowy – wydał kolejne polecenie Czarny, po czym zakrztusił się ponownie.

Złapałem rękojeść. Pasowała do mojej ręki idealnie, może to kwestia perspektywy, bo jedyny miecz jaki dotychczas trzymałem w ręce, to ten, który miałem przy sobie – zwyczajny kiepsko wyważony kawał kiepskiej jakości stali dawany świeżym rekrutom. Delikatnie wysunąłem miecz do połowy. Nie miał żadnych zdobień, ale też brakowało na nim rys, jakby dopiero co został wykuty i naostrzony. Przez głowę przeszła mi myśl, żeby odciąć Czarnemu rękę, ale szybko doszedłem do wniosku, że to słaby pomysł.

– Co widzisz? – zapytał.

– Ja… nic… chwila! – sztylet zaczął już napierać mocniej na moje gardło, ale mój obecny pan życia lub śmierci wstrzymał się z ostatecznym ruchem. Zaś na całej długości klingi zaczął pojawiać się napis. Jakby wypalone litery zaświeciły pomarańczowo-złotym blaskiem – jakiś napis, nie umiem go odczytać.

– Nie, to niemożliwe, pokaż – sztylet poleciał gdzieś w krzaki, Mroczny Elf podniósł się jęcząc z bólu, zobaczył klingę i opadł z powrotem na plecy.

– Co to oznacza?

– Słuchaj mnie uważnie człowieku. Zaraz umrę. To co widziałeś zanim wbiegłem do wąwozu, to wyrok na moją rasę, a następnie twoją i wszystkie inne. Pojawił się Wróg, na którego przyjście przygotowywaliśmy się całe tysiąclecia. Urodził się bohater, który miał stawić czoło złu, które przybyło, jednak poległ dzisiaj. Ten miecz, którym miał zadać ostateczny cios złu, wybrał Ciebie jako swojego pana. Zabierz go do Mrocznej Puszczy. Jeżeli dotrzesz tam żywy, będzie jeszcze nadzieja.

– Ale przecież jestem nikim, jak mam to zrobić?

– Nie! Teraz jesteś Legendą.

Koniec

Komentarze

“dla którego król utrzymuje jakiekolwiek siły zbrojne. Sam król nie miał wielkiego posłuchu w Bargondzie. Król nie władał wielkimi ziemiami, nie dowodził ogromną armią, nie miał wielkich spichlerzy ani skarbców pełnych złota.” → powtórzenia

Nie rozumiem, po co pogrubienie tego jednego fragmentu. Wygląda brzydko. 

Na chwilę obecną, nie wiem, do kogo mówi narrator i dlaczego tłumaczy całą sytuację świata przedstawionego. 

“Tak naprawdę rządził bodaj największą dziurą znanego nam świata, co ograniczało się do podejmowania decyzji, które miały utrzymać jakoś jakoś całą krainę w jednej całości – nie współpracując, ludzie szybko by wymarli.” → coś tu się powtórzyło. A czy można utrzymać krainę w dwóch całościach?

“ Nie dziwota więc, że nie było ochotników do tej misji zwiadowczej, ponieważ Czarni, jak ich nazywamy, cieszą się reputacją najlepszych zabójców w tej części świata, jeżeli na całym świecie.” → zjadłeś “nie” w tym zdaniu

“Jak dotąd nie dowiedzieliśmy się niczego, bo nic się nie wydarzyło ani nikogo nie spotkaliśmy. Gdybyśmy spotkali prawdopodobnie byłoby już po nas. Z samej obserwacji obozu, naprawdę ogromnego, nie wynikało wiele. Jedynie przypuszczenie, że Czarni szli na wojnę, albo z niej wracali.” → to jaki jest sens tej misji, skoro jeśli kogoś spotkają to zginą, a z samej obserwacji nic nie wynika? 

“żeby dostać zatrutą strzałę pod żebra.” → strzałą

“Idąc na misję nie do końca wiedzieliśmy co nas czeka. → brak przecinka

Sam Drawoc był jedynym z naszej piątki, który nie zgłosił się na ochotnika. Ja, Modnar i Nommoc zgłosiliśmy się. Sam porucznik kiedyś ponoć brał udział w jakichś wojnach na wschodzie i Bargond, miało mu zapewnić spokojną emeryturę.” → powtórzenie

“nikt by się nie zasmucił, gdyby ktoś go w końcu sprzątnął. Zasrany siostrzeniec króla.” → nielogiczne. Siostrzeniec króla raczej byłby trzymany z daleka od ryzyka. Chyba, że sam król też chciał się go pozbyć. 

“Drawoc nie dokończył zdania, ciężko się mówi z poderżniętym gardłem.” → czyli jednak nie wykorzystał żadnej z wymienionych opcji. Poza tym, jaki porucznik tak po prostu uśmierca podwładnego, w dodatku siostrzeńca króla? Co to za dowódca? Jak oni mają mu ufać? To jakiś psychopata… Jako czytelnik nie zdążyłam jeszcze znienawidzić Drawoca i uznać, że zasłużył na śmierć, więc teraz właściwie przestałam kibicować tym śmiałkom. 

ciągnąć ze sobą jeszcze Drawoca. Sam wąwóz był wysoki na 100 metrów i ciągnął się przez kolejne dwieście.” → powtórzenia

“Miecze w pochwach nad lewym ramieniem, nad prawym kołczany strzał, w lewej ręce długie refleksyjne łuki. Uciekają! Naprawdę legendarne Mroczne Elfy przed kimś uciekają!” → czyli żeby walczyć mieczem, muszą rzucić łuk. To uzbrojenie jest wybitnie nielogiczne. 

Mroczny Elf dwukrotnie nie zauważył bohatera, a teraz jego kompani zabili mrocznego Elfa, myląc go z kimś innym. To brzmi, jakby wszyscy w tym opowiadaniu byli pół-ślepi… Albo bohater jest tak bardzo nikim, że jest niewidzialny. W każdym razie taka seria zbiegów okoliczności na korzyść protagonisty bardzo burzy zawieszenie niewiary.

“Spokojnie, nie chcę Cię skrzywdzić. Mogę Ci jeszcze pomóc” → zwroty do adresata piszemy wielką literą tylko w listach, w dialogach tego nie robimy. 

“trzej byli kompani leżeli już niewątpliwie zimni.” → ciała tak szybko nie stygną

“Naprawdę daliście się im oszukać? Naprawdę im służycie?” → wcześniej wspominałeś, że bohater nie rozumie języka Czarnych

“kiepsko wyważony kawał kiepskiej jakości stali” → powtórzenie. Było ich więcej, ale nie wypisywałam wszystkich. 

“Delikatnie wysunąłem miecz do połowy.” → chyba “z pochwy”

Dobra. Konwencja tolkienowska wykonana bardzo średnio. Co więcej, powiedziałabym, że to nie jest skończone opowiadanie, a zaledwie początek opowieści. Bardzo sztampowe podejście do toposu wybrańca. Do tego najeżone błędami. Nie zachwyciło. 

 

Tomorrow, and tomorrow, and tomorrow, Creeps in this petty pace from day to day, To the last syllable of recorded time; And all our yesterdays have lighted fools The way to dusty death.

Sztampowe fantasy po raz… któryś.

Pomysł wyświechtany jak wiekowa jesionka. Świat, akcja, bohaterowie pełni mielizn logicznych. Sporo błędów językowych, skrótów myślowych, dziwacznych konstrukcji.

Najbardziej oczywiste błędy (bo tyle ich było, że nie wszystkie chciało mi się wyłapywać):

– “Odsłonięci na atak z góry” – przed atakiem;

– “nie obozujący byliby w stanie odpowiedzieć” – tego nie rozumiem;

– “utrzymać jakoś jakoś całą krainę w jednej całości” – powtórzenie + masło maślane;

– “jeżeli na całym świecie” – jeśli nie w całym świecie; aczkolwiek i tak brzmi to niezgrabnie;

– “psując mu powracającą przygodę” – że co? gość mało nie ginie i to jest przygoda? zapewniam cię, że żołnierze tak nie myślą;

– “Sam wąwóz był wysoki na 100 metrów i ciągnął się przez kolejne dwieście” – z reguły w utworach literackich liczby przedstawiamy słownie;

– “legła niemalże całkowitej degradacji” – uległa;

– “Szczęk metalu, wielu metalowych elementów, z daleka łudząco podobny do wiatru.” – a od kiedy szczęk metalu przypomina odgłosy wiatru?;

– “Spokojnie, nie chcę Cię skrzywdzić” – w dialogach nie używamy wielkich liter;

– “drewnianym lejcu” – jelcu; poza tym – sprawdź co to jelec; drewniany byłby nieużyteczny;

– “na oko półtora-ręczny” – półtoraręczny.

Skąd gość wiedział, że głownia jest złota, skoro miecz był schowany w pochwie? Zdecyduj się na pisownię, bo raz masz Dwaroc, a innym razem Drawoc.

 

Gdy czytam takie teksty, moja niechęć do fantasy się umacnia.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Przeczytałam opowiadanie. Niestety, ponieważ mimo upływu terminu, wciąż znajdują się w nim błędy, nie mogę go zakwalifikować. Opowiadanie wydaje się także ledwie urywkiem właściwej opowieści.

Mam jednak nadzieję, że dalej będziesz z nami szlifował umiejętności :)

 

Przykłady błędów (niektóre już wyżej wytknięte):

 

pod 50-metrową ← słownie

Masz zbędne pogrubienie tekstu na początku.

Początkowo zmieniasz co chwilę czas narracji z teraźniejszego na przeszły.

utrzymać jakoś jakoś całą krainę ← powtórzenie

cieszą się reputacją najlepszych zabójców w tej części świata, jeżeli na całym świecie. ← wyraźnie czegoś tu zabrakło

Powoli się wycofaliśmy(+,) po czym wstaliśmy i otrzepaliśmy pył z ubrań.

Podważasz polecenie dowódcy(+,) świeżaku? -wybuchnął porucznik już nie pierwszy raz tego dnia. ← wołacze/wtrącenia oddzielamy przecinkami, poza tym zgubiłeś spację i półpauzę dialogową

Wybieraj(+,) gnojku,

poczułem nutkę adrenaliny. ← wątpię, czy można poczuć tylko nutkę adrenaliny

był wysoki na 100 metrów ← słownie

wschodnia część masywu legła niemalże całkowitej degradacji. ← uległa?

Mi było bliżej do lewe ← nie stosujemy na początku zdania “mi”

z dwóch stron wyskoczyły na niego 3 postaci. ← słownie

Moi byli kompani, zasadzili się pewnie na mnie

wyskoczyli Mondar i Nommoc . ← zbędna spacja

– Spokojnie, nie chcę Cię skrzywdzić. Mogę Ci jeszcze pomóc ← nie używaj w dialogu dużych liter, gdy ktoś się do kogoś zwraca

– Ja… nic… chwila! – sSztylet zaczął już napierać

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

No, niestety, powtórzenia, dialogi, pogrubienie tekstu, duże litery (cię, ci), przecinki szaleją. Do tego mamy w zasadzie fragment jakiejś historii i niewidzialnego bohatera. 

Cóż…

Ćwicz :)

Przynoszę radość :)

Pomysł na historię może i jest.

Może i dałoby się coś z niego wycisnąć.

Ale oprócz niedociągnięć warsztatowych, o których wspomnieli już poprzednicy, pojawiają się też niedociągnięcia logiczne. Serio? Porucznik, który za najmniejsze przewinienie zabija swoich podwładnych? Zwłaszcza, że przed nimi potencjalne zagrożenie i każdy miecz jest na wagę złota? Niezbyt.

Pomysł należałoby przemielić, przetrawić i napisać jeszcze raz. 

Typowe fantasy. Fabuła też typowa, więc ni ziębi, ni grzeje.

Technicznie jest słabo. Chwytaj przydatne linki:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Mnie też nie urzekło. Bardzo dużo sztampy, mało wyjaśnień. Przed czym właściwie uciekali ci źli? Jeszcze większe zło to słabe wyjaśnienie. No i zakończenie mocno otwarte.

Fabuła nie w moim stylu – sama walka, ale nawet nie wiadomo, o co się tak tłuką.

Bohaterowie płascy jak ostrze taniego miecza dla szeregowców.

Nie bardzo przekonuje mnie żywa legenda.

Wykonanie słabe. Powtórzenia, literówki, interpunkcja kuleje na obie nogi, liczby notorycznie pisane cyframi…

Teraz, obserwując obóz Czarnych z perspektywy urwiska tak naprawdę nie miało to już większego znaczenia.

W zdaniu tego typu nie wolno zmieniać podmiotu, bo bzdury wychodzą. Za to przecinek jest niezbędny.

rozstawianie obozu pod 50-metrową półką skalną

Liczby w beletrystyce raczej piszemy słownie. Skąd w świecie elfów znają jednostki SI?

Babska logika rządzi!

Nie porwało. Standardowa fantasy w nieoryginalnym świecie. Na dodatek nie ogarniam militarnych realiów tego świata, a tekst jest o bitwie (??). Masz elementy hierarchii jak z nowożytnej albo i nowoczesnej armii, a zarazem miecze i łuki jako podstawową broń, więc może jednak organizacja powinna być średniowieczna?

 

Ten konkretny kawałek jest dla mnie kompletnie nieczytelny:

“Gdy armia przeszła i drżenie ziemi, w które wprawiały ją tysiące nóg i kopyt, ustało, do naszych uszu doszły odgłosy walki. Szczęk mieczy stawał się coraz bliższy.“ Idzie jakaś ogromna armia, w dodatku przynajmniej częściowo konnica, ale gdzieś obok jakaś potyczka? Po co i dokąd idzie ta armia? O co w tym całym zamieszaniu w ogóle chodzi? Zero strategii, taktyki, a niby zorganizowana armia. Nie kupuję realiów tego świata.

 

Inne babole światotwórcze zostały już wytknięte.

http://altronapoleone.home.blog

Po raz kolejny nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ostatnie zdanie zostało napisane tylko po to, aby usprawiedliwić udział tekstu w konkursie. Tekstu, który, moim zdaniem, nie jest opowiadaniem, a tylko fragmentem czegoś większego, zaledwie zalążkiem pomysłu, w dodatku fatalnie napisanym.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka