- Hydepark: Wena, motywacja i jak ich szukać

Hydepark:

inne

Wena, motywacja i jak ich szukać

Za namową kam_mod przenoszę swoje zapytanie z Shoutboxa do Hydeparku.

Sprawa jest ważka, a problem nabrzmiały... Pytanie było następujące:

 

“Hej duszyczki dobre (i te złe też). Mam odwieczny problem z motywacją do pisania – jak sobie z tym radzicie?”

Rozwinę zapytanie nieco: z weną generalnie kłopotów nie miewam, pomysły większe czy całkiem małe przewijają się przez moją łepetynę dość często, jednak największym kłopotem jest “zapłon”. Jak skutecznie zacząć pisać?

Sądzę, że każdy z nas prędzej czy później będzie musiał zmierzyć się z tym wyzwaniem – zatem piszcie, pomagajcie... niech inni skorzystają z waszych metod.

Live long and prosper!

Komentarze

obserwuj

Chyba nikt tego wątku nie zauważył w świetle burzliwej dyskusji o smerfie Ważniaku.

Powtórzę to, co napisałam na shoutboxie, że zazwyczaj zawsze mam wenę i motywację do pisania. Czasami jednak jestem tak zmęczona, że nie chce mi się pisać (ale pisanie też niekiedy jest dla mnie formą odpoczynku). Wczoraj np. byłam zmęczona po całym dniu zajęć i pisania pracy. Nie mogłam patrzeć na worda i nie zamierzałam już tego dnia pisać opowiadania. Oglądałam sobie jakiś głupi filmik na YT i coś w nim sprawiło, że nagle jednak zachciało mi się pisać, więc siadłam do opowiadania. Także nigdy nie wiadomo, co sprawi, że motywacja i wena przyjdzie.

Ostatni raz wenę miałam w gimnazjum, leżąc w łóżku z zapaleniem płuc i z zapałem zapisując kolejne strony mojego fanficka do Zmierzchu. Ech, to były czasy!

 

Od tamtej pory, niestety, zmuszona jestem obywać się bez niej. Pisanie jest dla mnie po tylu latach uformowanym nawykiem. Mam wolny dzień? Piszę.

I... to by było na tyle. Także chyba nie pomogę, Tyrael.

 

O, chwila, mam coś! Dawno temu zapadł mi w pamięć taki cytat Picassa: “Inspiration exists, but it has to find you working”. I to chyba słowa, z którymi idę przez życie (:

www.facebook.com/mika.modrzynska

Ostatni raz wenę miałam w gimnazjum, leżąc w łóżku z zapaleniem płuc i z zapałem zapisując kolejne strony mojego fanficka do Zmierzchu. Ech, to były czasy!

 

oŁ MAJ GAD. Dawaj ten fanfick, kam! 

 

 

Czy ten temat nie łączy się poniekąd z tematem o inspiracjach? Bo ja mogłabym skopiować mój komentarz stamtąd i wkleić go tutaj: wenę mam właściwie zawsze, gdzieś z tyłu głowy, muszę ją tylko w odpowiedni sposób wybudzić.

oŁ MAJ GAD. Dawaj ten fanfick, kam! 

:D :D

 

Czy ten temat nie łączy się poniekąd z tematem o inspiracjach?

Trochę się łączy, ale dla mnie inspiracje=pomysły na teksty, a wena to raczej ochota, by w ogóle pisać.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Ostatni raz wenę miałam w gimnazjum, leżąc w łóżku z zapaleniem płuc

Moje zapalenie oskrzeli  na granicy płuc dwa lata temu zaowocowało wydaną młodzieżówką... I w ogóle głupia sprawa, bo chorowanie było dla mnie cholernym kopem do weny – przez ostatnie pół roku co najmniej dwa konkursy wygrałam pierwszomiejscowo opowiadaniami pisanymi w dość upiornych okolicznościach przyrody pod tym względem (Odzyskać twarz i Retrowizje). Wolałabym tego nie powtarzać, nawet za cenę sukcesów literackich.

 

Ogólnie gwarantem weny jest pomysł, który nie daje mi spokoju. Wtedy czasem piszę całe opowiadanie w jeden dzień, a potem tylko poprawiam. Choć czasem pomysł jest, a szczegóły nie chcą dołączyć.

http://altronapoleone.home.blog

A nie słyszeliście może o jakiejś apce, która "wymaga" codzienne wklepywanie tekstów?

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Nie apka (chyba), ale strona: http://750words.com/

Wymaga codziennego wklepania 750 słów, co jest odpowiednikiem 3 stron (nie wiem czy słyszałeś o koncepcie morning pages). Można brać udział w miesięcznym wyzwaniu i na bieżąco widzisz użytkowników, którzy dobili do dziennej normy. Bardzo sympatyczne.

Za wklepywanie norm bez opuszczania dni masz odznaki i możesz zostać nawet pingwinem. :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

To jest ten typ działań motywacyjnych, po których cała motywacja mi siada :D

http://altronapoleone.home.blog

No wiesz co?! Możliwość zostania pingwinem na ciebie nie działa? Zobacz, jaki słodki :)

 

 

 

Mało tego, wystarczy pisać przez dwa tysiące dni w ciągu, by zostać gryfem! Nie mam pojęcia, jak ci ludzie to robią, ale jest ich na stronie kilkadziesiąt...

 

Na mnie przez parę lat działało, ale nie wierzę w potrzebę codziennego pisania bez opuszczania ani jednego dnia. To zabija przyjemność.

A robienie sobie jednodniowych przerw resetuje licznik i moje plany zostania pingwinem :(

www.facebook.com/mika.modrzynska

Mam wrażenie, że kilka dni po podjęciu takiego wyzwania byłabym pingwinem. Tym z Batmana, a nie takim słodziakiem :D

http://altronapoleone.home.blog

Ja po prostu piszę codziennie, a przynajmniej się staram i raczej rzadko odpuszczam. Czasem jak jestem zmęczony lub przytłoczony nauką, to idę się przejść i staram odciąć od wszystkiego, żeby po powrocie usiąść do pisania ze świeższym umysłem. Na takich spacerach nachodzi mnie najwięcej pomysłów. Przez jakiś czas starałem się też trzymać jakiejś normy dziennej, czyli około 700 słów, ale teraz jak mam mniej czasu i często energii, więc normy są ruchome (300 spoko, 500 dobrze, 700 i wyżej świetnie).

Problemy w takim działaniu są zasadniczo dwa: umierasz wewnętrznie, jeśli danego dnia czegoś nie napiszesz lub napiszesz za mało, albo czasem piszesz jakieś beznadziejne byle co, aby tylko dobić ileś słów do licznika. Z tym drugim możesz sobie poradzić ustalając niską normę (przykładowe 300 słów).

Dwa lata temu, gdy słuchałem prelekcji o pisaniu na Falkonie, ktoś (przepraszam, ale nie pamiętam imienia) wspomniał, że najważniejszy jest upór i konsekwencja, a motywacja w końcu sama się znajdzie.

Mój dzień wygląda mniej więcej tak: idę do szkoły, wracam do domu, uczę się, piszę i idę spać.

A i dobrze działa też nakręcenie się na tekst, chociaż to nie jest już od nas zależne. Gdy masz naprawdę dobry pomysł na opowiadanie lub chociażby scenkę, to sam rwiesz się do pisania... ale to raczej logiczne.

W sumie... jeśli chodzi o mnie to, im mniej mam czasu, tym bardziej chce mi się pisać.

Mam nadzieję, że ten komentarz ma jakikolwiek merytoryczny sens, bo rzucam przykładami bez większego ładu ;)

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

Mam wrażenie, że kilka dni po podjęciu takiego wyzwania byłabym pingwinem. Tym z Batmana, a nie takim słodziakiem :D

XD

Problemy w takim działaniu są zasadniczo dwa: umierasz wewnętrznie, jeśli danego dnia czegoś nie napiszesz lub napiszesz za mało, albo czasem piszesz jakieś beznadziejne byle co, aby tylko dobić ileś słów do licznika.

Hmm. Ja nie umieram, choć mi głupio. Ale jak wyrobię 300% normy, też nie czuję się dużo lepiej (ani bardziej stachanowsko). Chyba dziwna jestem :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Chyba dziwna jestem :D

Albo ja jestem dziwny. Ale jak mi się uda przekroczyć normę jakoś sensownie, to humor bardzo mi się poprawia. A stachanowsko... nie wiem, na szczęście nie ma u mnie w domu podziału na kotły :D

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

A może po prostu oboje jesteśmy oryginalni?

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Podoba mi się ta interpretacja.

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Uwaga, zapodaję radę odnoście problemu w pierwszym poście – “jak zacząć”.

Może to i zabrzmi głupio, ale niektórzy rzeczywiście potrzebują małej rozgrzewki przed pisaniem tego, na co jest aktualnie pomysł. Najprostszym rozwiązaniem jest napisanie czegokolwiek (byle nie związanego z pomysłem). Napisz kilka grubszych zdań: co właśnie widzisz, co robiłeś wczoraj lub o czym myślisz. Albo opisz pogodę za oknem. Jak już zapiszesz 1/3 strony lub więcej, skasuj wszystko i zacznij pisać to, czego dotyczył pierwotny pomysł.

Czytam ten wątek i myślę: Aż tak się zmuszać do pisania? Czy pisanie to Wasza pasja? Czy może ktoś Was zmusza?

Dobre pytanie, Orłowski mi je zadaje regularnie :D

Dla mnie pisanie jest jak tworzenie gry planszowej dla innych. Przez lata pisałam opowiadania, których nikt nie rozumiał, albo które były nielogiczne, więc traktowałam tę naukę tworzenia jako wyzwanie. A ja lubię wyzwania ;)

A kiedy ktoś się zachwyca czymś, co wyszło z twojej głowy, to upaja lepiej niż najlepsze wino :) Trudno mi to z czymś porównać. Nawet podróże nie dają mi takich doznań.

www.facebook.com/mika.modrzynska

A kiedy ktoś się zachwyca czymś, co wyszło z twojej głowy, to upaja lepiej niż najlepsze wino :) Trudno mi to z czymś porównać. Nawet podróże nie dają mi takich doznań.

Hmmm... dziwne.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Jak mam pomysł, to siadam i go rozpisuję, no bo jest.

 

Jak mam rozpisany pomysł, to siadam i piszę, bo sam się nie napisze.

 

Jak nie mam pomysłu, to czekam, aż się pojawi. Mój mózg po ± 1 miesiącu przymusowego odwyku od pisania restartuje się i wtedy zazwyczaj przychodzą mi do głowy pomysły.

 

Czytam ten wątek i myślę: Aż tak się zmuszać do pisania? Czy pisanie to Wasza pasja? Czy może ktoś Was zmusza?

Ja traktuję to tak, czym chciałabym, aby dla mnie było, czyli jak pracę.

"Bądź spokojny: za sto lat wszystko minie!" ~Ralph Waldo Emerson

Hmmm... dziwne.

:>

Panie władzo, ja to mogę wyjaśnić!

www.facebook.com/mika.modrzynska

To wyjaśnij, bom ciekawa.

Ja traktuję to tak, czym chciałabym, aby dla mnie było, czyli jak pracę.

Carissima, ale pracę też można różnie traktować. Jedni mają ją za dopust boży, inni uwielbiają, a pomiędzy jest bardzo bogate spektrum.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Najprostszym rozwiązaniem jest napisanie czegokolwiek (byle nie związanego z pomysłem).

O, tak... Na przykład trochę opisów do wniosków grantowych, a jeszcze lepiej uzasadnień, dlaczego musisz wyjechać na kwerendę, mimo że zasadniczo wynika to z opisu merytorycznego. Nagle pisanie opowiadań staje się lajtową rozrywką :D

http://altronapoleone.home.blog

Czepiasz się :P Niektórym taka rozgrzewka pomaga – mnie właśnie rozprasza, ale dochodzę do wniosku, że ilu nas – tyle sposobów. Tutaj nie można się za bardzo oglądać na innych, nawet na siebie z przeszłości (miałam okresy codziennego, obowiązkowego pisania, z normami itp. ale po jakimś czasie się tym męczę – a kiedy indziej siadam i siup, trzy strony za jednym zamachem). Trzeba sobie rozpracować, ile planowania się potrzebuje, a poza tym – jak komu akurat wygodnie.

A dlaczego piszemy? Bo homo sum et nil humanum a me alienum esse puto :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czytam ten wątek i myślę: Aż tak się zmuszać do pisania? Czy pisanie to Wasza pasja? Czy może ktoś Was zmusza?

W sumie ciężko mi odpowiedzieć, bo właściwie piszę co popadnie, a jak kończą się pomysły to biorę się za ćwiczenia, ale czasem naprawdę nie mam ochoty, więc się zmuszam. Chociaż na koniec, niezależenie od wyników, to okazuję się najlepszym sposobem, żeby ukoić nerwy i oderwać się od rzeczywistości. Lubię sam proces twórczy, to jak czytanie tylko dziesięć razy bardziej :D

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

Carissima, ale pracę też można różnie traktować. Jedni mają ją za dopust boży, inni uwielbiają, a pomiędzy jest bardzo bogate spektrum.

Jasne, Tarnino, ja traktuję pisanie jako bardzo lubianą pracę, ale jednak jako pracę (dlatego uważam, że fajnie jest dostawać za to wynagrodzenie). Nie uznaję jej za hobby robione dla przyjemności i w czasie wolnym, traktuję je jako coś ważniejszego (w sensie poświęcanej uwagi); siadam więc przy komputerze w określonych godzinach i piszę niezależnie od chęci. Jak np. sportowcy chcą stać się profesjonalistami to też zakładam, że robią to z pasji, ale jednocześnie, odwalają całą tą ciężką robotę, bo tak trzeba, a nie bo jest przyjemnie.

"Bądź spokojny: za sto lat wszystko minie!" ~Ralph Waldo Emerson

+1 do Minuskuły

www.facebook.com/mika.modrzynska

E, tam, trzeba. Tylko umrzeć człowiek musi. Wszystko inne jest warunkowe.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tylko umrzeć człowiek musi.

Jejku... moja kochana nauczycielka fizyki z gimnazjum zawsze to powtarzała, jak ktoś się wymawiał, że musi coś zrobić. Tylko szyk zdania był nieco zmieniony. Ile ja bym dał, żeby uczyła mnie w technikum :’)

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

Bo to prawda. Ulubiona_emotka_Baila.

Nie musisz być zdrowy, najedzony, umyty ani mieszkać pod dachem – tylko chcesz. Oczywiście, pacta sunt servanda, a kto ma pilota, ten ma władzę (Spojrzenie Śmierci Mocnego Świądu na tego, kto ma pilota), ale naprawdę większość imperatywów jest warunkowych.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czy mi też się to zrobi? Ta niechęć do pisania? Przez naprawdę długi czas pisałam dla samego pisania, bo to lubiłam, dla siebie, bez myśli o tym, że ktoś to będzie czytał. Dopiero tutaj zaczęłam pokazywać ludziom moje teksty. Może to od tego myślenia o tym, że ktoś to będzie oceniał, czujecie niechęć? Chociaż odkąd tu jestem i mam myśl, że ktoś to będzie czytał, to nawet jeszcze bardziej chce mi się pisać, ale może to tylko taki etap i potem będzie już tylko gorzej?

Może to od tego myślenia o tym, że ktoś to będzie oceniał, czujecie niechęć?

Bardziej przypływ samokrytycyzmu, właściwy wszelkiej odpowiedzialności (no, bo, kurczę, to ma znaczenie, co napiszę!)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Chociaż odkąd tu jestem i mam myśl, że ktoś to będzie czytał, to nawet jeszcze bardziej chce mi się pisać, ale może to tylko taki etap i potem będzie już tylko gorzej?

Jak piszesz dla przyjemności, to będziesz miała z tego przyjemność :P 

Ja studiowałam filmoznawstwo, bo lubię filmy i oglądanie ich sprawiało i sprawia mi przyjemność. Jednocześnie nie każdy film na zajęcia chciało mi się oglądać, nie zawsze miałam na to czas i nie każdy mi się podobał, a mimo to musiałam je zobaczyć. I tu wracam do pierwszego zdania, że przecież jakbym oglądała filmy tylko dla przyjemności, to zawsze miałabym z tego przyjemność. 

"Bądź spokojny: za sto lat wszystko minie!" ~Ralph Waldo Emerson

Czy mi też się to zrobi? Ta niechęć do pisania?

To nie do końca jest niechęć do pisania, a jeśli już jest, to nie jest stała. Wiadomo są gorsze dni, kiedy nasmarowanie trzech zdań to mordęga, ale jak zaczyna nam na tym zależeć to epizodyczne przymuszanie się do pisania, musi się pojawić.

Jeśli już atakuje niechęć i swego rodzaju wypalenie, to w momencie gdy tekst mi ucieka, zaczyna mijać się z tym co chciałem napisać, albo wchodzi w zupełnie inny ton niż zamierzałem (albo uważam go po prostu za słaby, nudny itd.). Ostatnio miałem tak duży wstręt do klawiatury, że musiałem sobie odpuścić pisanie na ponad tydzień. Mój tekst na lokomotynika złamał kręgosłup, więc zacząłem pisać opowiadanie na psy i koty, które okazało się smętem i niezbyt trafnie wpasowywało się w temat - zamarzło na betaliście. Wszystko moja wina, bo za bardzo chciałem wstawić coś na dwa konkursy.

Teraz mam wrażenie, że niechęć może powstać ze znużenia lub zbyt dużego zaangażowania emocjonalnego na zbyt wczesnym etapie (np. myślenie o wynikach konkursu przed napisaniem pierwszej strony XD).

Myślenie, że przestało się umieć pisać, kiedy dwa dni z rzędu nie idzie Ci zbyt dobrze, też nie pomaga (wiem z autopsji XD).

Może to od tego myślenia o tym, że ktoś to będzie oceniał, czujecie niechęć?

Nie, bo czytelnicy narzekają, a jak czytelnicy narzekają, to ja lamentuję i później piszę lepiej. Prosta matematyka lament = progres.

Generalnie jak komuś zależy na pisaniu i pisze dość dużo, to w końcu przyjdą dni, kiedy będzie ciężko. Wtedy, jak wspominała Minuskuła, trzeba pisać niezależnie od chęci.

Jeszcze gdy chodziłem do podstawówki, to był tam taki Paweł, i ja jechałem na rowerze, i go spotkałem, i potem jeszcze pojechałem do biedronki na lody, i po drodze do domu wtedy jeszcze, już do domu pojechałem.

Generalnie jak komuś zależy na pisaniu i pisze dość dużo, to w końcu przyjdą dni, kiedy będzie ciężko.

Tak jest ze wszystkim, co warto robić.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Generalnie jak komuś zależy na pisaniu i pisze dość dużo, to w końcu przyjdą dni, kiedy będzie ciężko.

 

Tak jest ze wszystkim, co warto robić.

No i czasem nawet z rzeczami, których robić nie warto :D Poza tym – amen.

 

"Bądź spokojny: za sto lat wszystko minie!" ~Ralph Waldo Emerson

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Można sobie założyć, że codziennie piszemy 5 (10/20 itd) stron maszynopisu i nie wstajemy od maszyny, dopóki nie napiszemy.

Ale w tym celu musimy najpierw w zarysie choćby wiedzieć, o czym w ogóle piszemy

 

Można opracować cały schemat dzieła, rozpisać do na części , zebrać dane i wypełniać po kawałku puste kratki...

 

A można po prostu wpaść na pomysł nie cierpiący zwłoki, siąść i napisać całe.

 

Szkół jest tyle, ilu Autorów.

Podstawowe pytanie powinno być tu kompletnie inne: PO CO w ogóle chcemy coś napisać. Nawet nie tyle “dlaczego”, co właśnie – “po co”. Bo tak naprawdę TO właśnie jest ową mityczną Weną...

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Po co, po co, wiadomo, po co. Jak nie napiszesz, to Cię uwiera, dopóki tego nie zrobisz.

Przynoszę radość :)

Ano!:)

Zwrócić piórko Sowom i Skowronkom z Keplera!

Tak jak mówi kam_mod, najlepiej wyrobić sobie nawyk, żeby sama czynność pisania przychodziła naturalnie i żeby można było łatwo przejść w tryb pracy nad tekstem. Zgadzam się też z drakainą, że solidny zamysł ogólny bardzo pomaga, przed pisaniem dobrze jest go sobie uporządkować, a wtedy już w miarę szybko idzie.

A tak doraźnie, jeśli w danym momencie brakuje motywacji, można zacząć od różnych czynności okołopisarskich – zrobić research, rozplanować przebieg akcji, zwizualizować sobie konkretną scenę albo przeczytać coś w podobnej konwencji. Od razu masa nowych pomysłów przychodzi do głowy. ;)

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Gdy brak weny, wtedy za radą Sapkowskiego, wracam do już napisanych fragmentów, szlifuję je, piszę brakujące fragmenty w schemacie, w sylwetkach bohaterów itp. Nie tracę czasu i pomimo braku postępu mam poczucie zrobionej roboty. A w pewnym momencie coś przeskakuje i jest powrót do pisania nowych rzeczy

"Nic mnie nie zmusi dzisiaj do biegania, mimo wszystko znów zasiadam zaraz do pisania."

Hmm, brzmi nieźle. Ja się, niestety, łatwo męczę, zwłaszcza, kiedy coś uparcie nie wychodzi.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Mnie tam na studiach uczyli, pisz po pijanemu, bo wtedy nie boli. Tylko edytuj na trzeźwo, bo nikt nie zrozumie. No i z tą edycją mam ciągle problem. Czy może z porankami...

Ale tak poważniej to fajnie mieć czas kiedy piszesz i mózg automatycznie przełącza sie w tryb pisaka (niektorzy nazywaja to nawykiem). Wtedy chyba jest łatwiej. A jak wyrobić nawyk? Jest o tym wiele blogów i książek.

A jak wyrobić nawyk?

Podobno wystarczy miesiąc regularnego powtarzania dowolnej czynności, żeby stała się nawykiem. Ulubiona_emotka_Baila.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka