Profil użytkownika


komentarze: 48, w dziale opowiadań: 45, opowiadania: 13

Ostatnie sto komentarzy

Całkiem przyjemnie się czyta, ale przerażają mnie tego rodzaju teksty: kupę jakiś wziętych nie wiadomo skąd informacji, żadnej – wspomnianej chociażby – bazy źródłowej, więc wszystko pewnie żywcem wyciągnięte z jakiś opracowań. Mogę się oczywiście mylić, bo i tematyka celtycka za dobrze znana mi nie jest, jednak z bazowaniem na opracowaniach (a może raczej TYLKO na opracowaniach) skończyłem jakiś czas temu. Bo później wychodzą kwiatki, jak te z Bitwy pod Cecorą, gdzie niby to wiadomo, gdzie polski obóz stał, gdzie niemiecki… tylko jakoś w źródłach się nie idzie tego doszukać.    Pozdrawiam! 

Zbyt krótko, jak sądzę. Szczerze mówiąc niczego z tekstu nie dowiedziałem się o wspomnianym kopimizmie prócz tego, iż ,,głosi on, że piractwo nie jest niczym złym". Zupełny brak danych, przez co czytelnik nie może przemyśleć całej sprawy i jakąś własną opinię stworzyć, to albo wierzy na słowo autorowi, albo - jak ja - szuka na własną rękę w internecie tekstów bardziej obszernych. 

To po pierwsze. Po drugie: czym według Ciebie jest religia? Bo wiesz, że w USA każdy ruch, byleby miał 150 członków (o ile dobrze pamiętam) może się zarejetrować jako kościół, jako nowa religia. Czym są naprawdę to inna sprawa. Z naukowego, religioznawczego punktu widzenia nie wszystkie nowe ruchy religijne nazywa się od razu religiami. Ba! Nie wiem czy w ogóle jakiekolwiek od razu się określa mianem religii. Media lansują swoje, to wiadomo, ale prawdy trzeba się głębiej doszukiwać. 

Tyle ode mnie. 

Pozdrowienia. 

King pisze o ludziach nam współczesnych. Żaden problem, bo samemu się można na tydzień zamknąć i sprawdzić co się będzie w głowie działo. Co innego z XVII-wieczną szlachtą. Stąd w pewnym sensie pominąłem ten wątek. 

W tamtych czasach wystarczyłyby szatańskie symbole, żeby ludzie się do takiego grobowca nie zbliżyli. Z niewielkimi wyjątkami, oczywiście, ale ja tu mówię o ogóle. Zatem zamknięcie w takowym grobowcu, do tego z trupem kogoś uważanego za przeklętego, musiało swoje zrobić. Dzisiaj wyglądałoby to z pewnością inaczej. Ludzie do luksusów są przyzwyczajeni, ale do nadmiernej wolności - charakterystycznej dla szlachty tamtego okresu - z pewnością nie.

Jeśli chodzi o wspomniane Auschwitz... na jakiej podstawie to stwierdzenie? Trudno powiedzieć, żeby ludzie, którzy wówczas tam żyli nie zatracili choćby na moment swego człowieczeństwa. Jest wiele książek napisanych o tego typu obozach (podciągam tu również sowieckie Łagry) - niektóre omawia się nawet w szkołach - i trudno powiedzieć, żeby jakoś niezwykle się trzymali. Raczej są tam opisywane sprawy zupełnie nieludzkie, a możę to tylko mi właśnie one pozostały w pamięci?

Niczego nie miał zagwarantowanego. Po prostu on jako jeden, w chaosie, rozgardiaszu i panice, pomyślał, żeby zaproponować Kozakom coś, co możę ich zainteresować. Znał ich dobrze, bo sam był Kozakiem, więc nie dziwne, że i sam pomyślał. Nikt mu jednak nie zagwarantował, że owi Kozacy przyjadą z powrotem, by już po wszystkim odebrać swoje. Kozacy też nie bardzo przypuszczali, że po kilku dniach zamknięcia wygłodzeniu panowie szlachta będą mieli jeszcze tyle energii, by wyrwać się z matni.

Przemycić Jurka nie mogli, bo niby jak? Hieronim siedział im za plecami, a chyba zauważyłby, gdyby kilkudziesięciu konnych zamieniło się nagle w konnych i pieszego.

 

Tyle. Zobaczymy faktycznie, co inni na ten temat rzucą.

Właśnie o to mi chodziło, żeby nigdzie wcześniej się taka obietnica nie pojawiała. Mniej wszystko jest przewidywalne.

A, wybacz! Dzięki za przeczytanie i komentarz.

O Kozakach było napisane wprost. Jeden z zamkniętych w grobowcu obiecał im coś w zamian za wypuszczenie, więc po jakimś czasie wrócili po niego:

,,- Ty! - zakrzyknął jeden w stronę żywego jeszcze Jurko Gadeca. - Włości obiecywałeś i bogactwo."

 

Zdaje mi się, że jest to zupełnie jasne, ale skoro był z tym problem, to przydałaby się jeszcze jakaś opinia.

Może i racja, ale moim zdaniem przekleństwa nie są kluczowym elementem wypowiedzi i ich na siłę nie chcę dostosowywać. Pomyślę jednak nad tym, dzięki za zwrócenie uwagi.

Bandolet ma zamek kołowy, jak wiadomo, więc tak bardzo zmotknięty nie był. A teraz wytykasz błędy na siłę, byleby się przyczepić. Że się bandą czajkami na Stambuł (a raczej samą Perę) na Krym czy gdziekolwiek indziej wybierali, to o niczym nie świadczy. Że się bili zza taboru genialnie to też o niczym nie świadczy. On był sam - ranny, wyczerpany, pijany, a do tego zaskoczony, bo nie na co dzień się tam w podobnych sytuacjach znajdowali.

Także również proponuję skończyć, bo to zupełnie do niczego nie prowadzi.

Jeden człowiek na kilku! Daj spokój - kozak to nie Aragorn czy Boromir.

A o kapeluszach to wiem, więc spokojnie.

 

Resztę postaram się dzisiaj wstawić, ale niczego nie gwarantuję.

Pozdrowienia!

W lecie tak samo deszcz pada, jak i jesienią czy wiosną. Także to żadno wytłumaczenie. I faktycznie nie może tu być mowy o broni skałkowej, ale wyłącznie lontowej, co już pisałem. A jeśli chodzi o ulewę to może i rzeczywiście przesadziłem, jednakże nigdy w życiu się nie zgodzę, by deszcz uniemożliwiał strzelanie z muszkietu. I też swoje poczytałem, swoje widziałem, więc nie ma co się w ten sposób przekomarzać. Żaden z nas nie jest autorytetem.

http://www.historycy.org/index.php?showtopic=11029&pid=554910&mode=threaded&show=&st=30&#entry554910

Poczytaj sobie historyków, rekonstruktorów, którzy na co dzień walą z muszkietów. Na deszczu też.

Gdyby lonty/skałki/krzoski nie działały na deszczu, to na pewno nie zyskałyby takiej popularności. Wówczas w deszczu twierdza byłaby zdobyta praktycznie bez walki. Niech by taki deszcz zacinał.

 

Wybacz, wikipedi nie wierzę. Wierzę za to historii, historykom i rekonstruktorom.

Amen.

A bitwy mało razy w ulewie się toczyły? Chociażby Żóte Wody - tryumf kozacki. Bez przesady. Deszcz nie uniemożliwiał strzelanie z muszietów. Ograniczał, ale nie uniemożliwiał.

Broń skałkowa (samopał to broń krzoskowa, muszkiety mogą być skałkowe) ma jeszcze większą ,,odporność" na deszcz. Panewki są zamykane, wić na pewno chroniły przed wodą.

Z tym że broń skałkowa nas raczej nie interesuje, bo dragoni to w sumie wyłącznie z lontami (prawdopodobnie stąd nazwa tak w ogóle). A tutaj bym się - jak wiadomo - z Tobą nie zgodził. Chociaż prawda, sprawa do rozpatrzenia.

Z resztą się chyba muszę zgodzić bez wykrętów.

Hmm... dzieki za radę. Cóż, teksty o podłożu historycznym pisze się ciężko, bo trzeba bardzo dobrze znać realia. Ja tutaj - nie będę owijał w bawałnę - z realiami jestem na bakier. Bojarzyn ruski się pojawił, bo tego jeszcze u mnie nie było. Ale czego nie wiem, to należy nadrobić. Także biorę na poważnie Twoje słowa i będę kombinował.

Dziękuję uprzejmie za wytknięte błędy.

 

@niezgoda.b - obawiałem się, że fragment przez Ciebie wskazany może być... niezbyt dokładny, a w najgorszym przypadku nawet niezrozumiały. Cóż, będzie trzeba siąść i ponownie dokładnie przeskanować.

@Ruska - możesz się nieco zawieść, ponieważ poprzednie moje teksty, to wciąż szukanie tego sedna, w któe chciałbym uderzyć. Może nie wszystkie, bo dokładnie poprzedni tekst nie był taki zły, ale sięgając wstecz dalej... jest trochę przepaść. Ale polecam się, jak najbardziej. I rad jestem, że z przyjemnością się czytało.

@domek - powtórzenie czy jego brak, a także sytuacje do wspomnianej podobne, to moim zdaniem konwencja twórcy. Jednemu się podoba, innym nie, więc chyba pozostaje zadecydować autorowi.

 

W każdym razie dziękuję wszystkim i polecam się na przyszłość ;)

Jacy pomocnicy, takie się tylko pytanie nawija? Podkomendni, podwładni... to inna epoka koledzy. Wybaczcie, że się tak wyrażę zupełnie was nie znając (choć Ciebie Fas akurat troszkę poznałem, czego sam zapewne nie wiesz ;D): myślę, że za bardzo bazujecie na komputerowych grach, gdzie każde byle popychadło jest zaraz herosem.

 

Wybaczcie takie słowa, ale takie wrażenie odnoszę. Jakbyście epoki trochę nie znali. Justycjariusze (choć przez krótki czas) byli naprawdę wpływowymi ludźmi, a ceklarze... raczej ludzie o niezbyt wysokim ilorazie inteligencji. Mieszczanie, którym często przypadało szafot wznosić, czy skazańców nań prowadzać, a nie główkować nad zagadkami kryminalnymi.

W każdym razie dziękuję za ocenę. Bo jakby nie patrzeć trochę racji mieć możecie. Zwyczajnie może sens owego ostatniego wydanego ceklarzom rozkazu źle przekazałem. Mimo mojego zdecydowanego sprzeciwu od razu oznajmiam, że sprawie się przyjrzę i przemyślę.

 

Jeszcze raz dzięki.

Dzięki za komentarz. Druga część właśnie za chwilę się pojawi ;)

Aha, w ten sposób. Czyli jednak nie chodzi tu o sam sposób pisania, ale bardziej o sposób przekazania wiedzy, jak sądzę. Wszystko wynika z tego (jak słusznie zauważyłaś, czytelnik w mojej głowie nie siedzi), że zbyt wiele rzeczy biorę za oczywiste, choć dla przeciętnego człowieka wcale takie nie są. Tak mi się wydaje, a przynajmniej na to wskazują wypunktowane przez Ciebie błędy.

Jeszcze raz dzięki wielkie za komentarze i wszelkiego rodzaju uwagi. 

Pozdrawiam. 

Dzięki za ocenę, wytknięcie błędów.

I pytanie do Ciebie, Suzuki: co tu jest niejasnego? Rozumiem, że całość faktycznie może być trochę zagmatwana, którzy totalnie nic na temat historii zakonu nie wiedzą, ale żeby nic nie rozumieć, to już mi ciężko pojąć. Szczególnie z tego powodu, że Twój przedmówca raczej mniej więcej coś rozumie.

Także byłbym rad, gdybyś napisała, co tak właściwie jest niejasne, bo nie pojmuję. Dwóch dostojników zakonnych rozmawia o nadchodzących wyborach na wielkiego mistrza.  Przyglądają się do tego ósemce wybranych w prowincjach elektorów, którzy właśnie przybyli na wyspę. Co tu aż tak niejasnego? Bo rozumiem, sporo tu historii, sporo kwestii, które trzeba wiedzieć, żeby cokolwiek zrozumieć, ale wydawało mi się, że nie do przesady.

Krótko rzecz ujmując: co tak właściwie jest niejasne? Bo nie wiem, czy to wina braku umiejętności pisarskich, czy zawartej w tekście zbyt dużej ilości nieznanych danych.  

Choroba, coś się z przypisami popierniczyło trochę. Indeksy się nie robią...

Może ja sam nie jestem żadnym autorytetem, ani tym bardziej nie posiadam zbyt wielkich pisarskich umiejętności, ale...

,,Jezusie Nazareński!!!!"

Pierwsze pytanie, jakie się nasuwa, to po co w ogóle tyle wykrzykników, jednak nie o to mi chodzi.

Jezus Chrystus pochodził z Nazaretu. Jezus Nazarejski.

Dziękuję za uwagę.

Oj, daj spokój. Błędy rzecz ludzka.

A odnośnie noży, to właśnie i ja się z owym określeniem nie spotkałem.

Na wiki jest co innego... ale nie spieram się, bo z mojej wiedzy wynika to samo. Z tym że mimo wszystko co do noży, to nie mam pewności.

Ok, dzięki wielkie za komentarze. Będę miał wszystko na uwadze (a przynajmniej się postaram się), gdy będę pisał kolejny tekścik.

A, jeszcze jedno, chodzi mi o Ciebie RogerRedeye i Twoje słowa odnośnie sztychu. To nie jest jedynie określenie pchnięcia. Również część miecza. Nie wiem jednak, czy też noża, stąd mogę się zgodzić ;)

Jeszcze raz dzięki i pozdrawiam.

Dzięki, dzięki. Cóż, myślę, że trzeba przeczytać po raz kolejny, mając przy okazji na uwadze Twoje... oj, miało być uwagi, ale będzie słowa ;)

No nic, dzięki jeszcze raz wszystkim. Jedziemy dalej ;)

Tak mówisz... pomyślimy, pokombinujemy, zobaczymy.

W każdym razie dzięki za radę.

Ogólnie z reguły piszę dłuższe, ale ostatnio tak pomyślałem o czymś krótszym. Ot po prostu próba.

Jeszcze raz dzięki za komentarz ;)

Ok, dzięki za komentarze. No nic, trzeba działać dalej...

Skąd to począł? A pewnie stąd, że nie przywykłem do pisania we współczesnych realiach. Ale oczywiście racja, zupełnie na to uwagi nie zwróciłem.

Dzięki za przeczytanie.

Pozdrawiam.

Witam,

powiem wprost, że opowiadanie zrobiło na mnie bardzo negatywne wrażenie. Już pominąwszy błędy, jak np.
,,Cóż, pewnie nie raz będą walczyć." - gdzie nieraz powinno być razem. Chodzi mi głównie o fabułę.
W książkach pani Rowling faktycznie pojawia się wiele motywów, które można uznać za mocno niedopracowane. Jednakże sparodiowana w opowiadaniu wyjątkowość Harrego Pottera jest mocno przesadzona. Cała saga nie jest przesiąknięta w końców tylko tym, że główny bohater jest wybrańcem. Przecież pani Rowling przedstawiła dostatecznie dużo przeciwności losu, które nie wiązały się ipso facto z jedynie tylko wyjątkowością Pottera. Jego przeżycia związane z rodziną (którą przecież ,,stopniowo" traci), jak i kwestie związane z dorastaniem.
Krótko rzecz ujmując - opowiadanie W OGÓLE nie przypomina paradii, czy pastiszu (to drugie może nieco bardziej). Nie pojmuję skąd tu biorą sie piątki itp. Ze względu na fabułę (bo dialogi faktycznie ładnie, lekko zbudowane)  - moim zdaniem - absolutnie ta ocena mija się z prawdą. Wybaczcie mi, bo tutaj odnoszę się nie tylko do tekstu, ale również do komentarzy.

Tyle ode mnie. Po prostu nie rozumiem, jak można dać tak wysokie noty tekstowi, który żywcem ciągnie z sagi pani Rowling. Pod pseudonimem parodii. Bo, wybaczcie ponownie, ale zdanie typu: ,,Nie powinnam tego mówić, ale Vexo i Tenot są w jakiś sposób połączeni. Wyczuwają się nawzajem. Na małe odległości. " są żywcem wyciągnięte z Harego Pottera i w żaden sposób nie zdeformowane w sposób parodiujący.

Cóż, nie jestem nikim wielkim, ani sławnym, więc można by spokojnie twierdzić, że wszystko, com napisał jest wyssane z palca. Jednakże inni najwyraźniej są podobnego zdania.

Pozdrawiam,
Galzag

Nie no, jasna sprawa. Określony temat na pewno jakoś ukierunkowuje nasze myślenie i w pewnym sensie sprawę ułatwia. Ja miałem na myśli jakieś szkolne konkursy, w których naprawdę trzeba niejako ,,celować w klucz". Przynajmniej ja odniosłem takie wrażenie.

Właśnie mniej więcej tak to wygląda. Poza tym, jakby nie patrzeć, nie ocenią pozytywnie - jak wnioskuję - pracy, w której będzie się działo dużo i jednocześnie ciekawie. Nie ocenią pozytywnie, jak będzie coś odbiegającego nieco od standardowego ludziego podejścia do danej tematyki. Trzeba iść niejako pod ich sposób myślenia. Czyli po prostu masz rację, April. Nie da się nie zgodzić.

Myśle, myślę nieustannie i tworzę. Ale jak pewnie dobrze wiecie, konkursy literackie rządzą się nieco innymi prawami niż wolny rynek polski i tam nie chodzi o niesamowitość pomysłu, czy odbieganie od konwencji. Oj, trochę chrzanie. Chodzi również i o to, jak najbardziej, jednakże jest wielka przepaść między wspomnianym wyżej rynkiem, a właśnie owymi konkursami.
Przynajmniej w mojej opinii, dość niedoświadczonego człowieka.

Ale się rozpisałem, zapomniałem o najważniejszym. Dzięki wielkie za ocenę i komentarz ;D

Tak, pierwsza sprawa... nie mam pojęcia dlaczego nie jest oddzielony ten fragment z lasu od tego domowego. Coś musiało się pochrzanić (przepraszam za wyrażenie), jak wstawiałem na stronkę, bo w oryginale jest ok. Ale mniejsza, to szcsegół kosmetyczny.

Za wszelkie uwagi dziękuję i poprawę obiecuję ;D Odniosę się do nich na pewno przy następnym sprawdzaniu.

Co do tytułu... tekst szedł na konkurs, więc musiałem jakoś zainteresować, a brzmi przecież mądrze ;D I w zasadzie niejako się odnosi, bo mamy do czyniania z (nie)poznaniem tego całego św. Huberta przez naszego głównego bohatera. Stąd Granica Poznania. A jednak trochę racji masz, tytuł... no, sama to nazwałaś ;D

Jeszcze raz dzięki i pozdrawiam.

Odnośnie konkursu. Opowiadanie nie idzie, tylko już poszło. Zajęło pierwsze miejsce w Białowieży, bo absolutnie masz rację odnośnie tej publikacji. Raczej we wszystkich, których biorę udział spotyka się podobną notkę.

Teraz co do tego błędu odnośnie pokrowca... fakt, nie pomyślałem. Chociaż to dość drobny szczegół, jedno zdanie i wszystko naprawione, aczkolwiek rację masz, muszę przyznać.

Dzięki za przeczytanie i opinię.

Pozdrawiam ;D

Absolutnie, daj spokój. O to w końcu chodzi, żeby każdy swoje odczucia opisał, ale jakoś czułem konieczność wytłumaczenia się ;D

Także bardzo jestem wdzięczny, że szczerze swoje odczucia napisałaś.

Również pozdrawiam.

Po pierwsze: dzięki za przeczytanie i komentarz.

Tekst na pewno nie mógł być wprowadzeniem do czegoś większego, gdyż poszedł na konkurs, a tam ilość słów, jak wiadomo, jest ograniczona. Dlatego musiałem się trochę streszczać. A na przyszłość nie planuję jakoś specjalnie rozbudować tej opowieści - to miał być po prostu jednorazowy projekt.

Co dalej? Aha, ciocia i wujek. Tak, oni mieli za zadanie przedstawić podejście Piotra do natury. Po prostu, żeby odbyło się to poprzez dialog, a nie przez kolejną stronę opisu. Tak samo zbędni byli przecież rodzice, jeśli idąc dalej tym torem. Mogłem ich nie wprowadzać i zacząć od razu od tego, że Piotr po lesie krąży. Musiałbym wtedy poszerzyć opis, żeby zbudować jakikolwiek klimat, czy przedstawić osobowość głównego bohatera. Wolałem posłużyć się tutaj konkretną sytuacją. Jest więc zasadnicza różnica w tym, czy postać NIC nie wnosi, czy wnosi NIEWIELE.

Co do strachu... faktycznie, tutaj należałoby jakoś lepiej przedstawić szok, wywołany w umyśle Piotra na widok tajemniczego mieszkańca Cara. I jakoś znacznie płynniej przejść ze strachu do zaiteresowania. Bo tak czy inaczej, strach musiał odejść jeśli pod przykrywką strasznej postaci kryje się ktoś mówiący w tak banalny sposób.

Ok, jakoś się mniej więcej wytłumaczyłem, co nie świadczy od razu, że muszę mieć rację.

W każdym razie dzięki wielkie za komentarz.

Dziękuję wszystkim za komentarze. Postaram się zastosować w przyszłości do rad, albo przynajmniej jakoś zmniejszyć braki, które się w tekście pojawiły. Rzeczywiście z opisami jest nieco krucho, ale przyczyną jest pewnie to, iż do tej pory zazwyczaj pisałem praktycznie jedynie powieści, gdzie naprawdę szeroko się rozpisywałem, a w opowiadaniach zwyczajnie nie ma na to miejsca. Dlatego też znacznie zminimalizowałem ilość opisów, co też w sumie nie do końca na dobre wyszło ;D Teraz tylko trzeba się postarać zrobić lepiej.

Jeszcze raz dzięki za komentarze ;D

Nowa Fantastyka