- Opowiadanie: Galzag - Serce lasu (Białowieża 2011)

Serce lasu (Białowieża 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Serce lasu (Białowieża 2011)

Piotr Staszewski już od prawie trzech miesięcy nie jadł obiadu wspólnie ze swoją rodziną. Każdego dnia, z rana o świcie, opuszczał mieszkanie i wracał dopiero późnym wieczorem. To bardzo nie podobało się jego rodzicom, z którymi wciąż dzielił mieszkanie. Zarówno Leszek, jak i Halina nieraz próbowali przekonać go do bezsensu podejmowanych przez niego wypraw. Lecz Piotr nawet nie słuchał.

Puszcza Białowieska – zewsząd otaczająca Białowieżę – stała się drugim domem dwudziestosiedmioletniego Piotra już rok po tym, jak ukończył studia dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim. Rodzice sądzili, że teraz znajdzie sobie posadę w Gazecie Wyborczej, czy choćby Fakcie, albo nawet znajdzie zatrudnienie w telewizji. Jednak Piotr nie po raz pierwszy ich zaskoczył. Zaczął pisać artykuły do lokalnych czasopism, a w wolnym czasie – którego, jak sądzili jego rodzice, miał w nadmiarze – chadzać w głąb Puszczy i robić zdjęcia. Nie interesowały go sprawy, o których przez cały czas mówili mu rodzice, a często nawet irytowały. Gdyby chciał się ożenić, zrobiłby to. Gdyby chciał kupić własne mieszkanie, również by to uczynił. Dach nad głową miał jednak u rodziców, a ci mimo wszystko mu go nie skąpili. Za własny dom uważał zaś Puszczę.

Piotr sięgnął po półmisek z sałatą i nałożył sporą porcję tuż obok maleńkiego kotleta. Podał naczynie siedzącemu po jego prawicy wujowi i od razu zabrał się za jedzenie. Wuj Aureliusz wraz z ciotką Dorotą przyjechali do Białowieży jeszcze poprzedniego dnia, na wieczór. Rodzina Staszewskich zaproponowała im gościnę, choć wuj zamierzał wynająć pokój w hotelu – nie był człowiekiem oszczędnym, bo i nie musiał takim być. Posiadał niewielką firmę obrabiającą włókno szklane nieopodal Lublina. Sam nie ukrywał, że pieniędzy ma dość.

Piotr westchnął cicho przeżuwając kotleta. To właśnie przez zacnych gości nie mógł wyjść rano z domu. Wprawdzie miał taki zamiar, lecz ojciec skutecznie go od niego odwiódł. Jedyny syn Leszka i Haliny nie cierpiał zarówno zadufanego w sobie wuja, jak i jego małżonki – niemłodej już kobiety za wszelką cenę starającą się ukryć swój wiek.

– A ty, Piotrze? – zagadnął Aureliusz, łykając czerwonego wina z ozdobnego kieliszka. – Czym się teraz zajmujesz? Słyszałem, że bardzo dobrze zakończyłeś studia w Warszawie.

– Zgadza się – przytaknął Piotr, nie przerywając jedzenia. – Piszę teraz artykuły do okolicznych gazet, robię zdjęcia… i tyle. Po prostu robię, co lubię.

Wuj chrząknął znacząco.

– To… – zaczął niepewnie, ocierając usta serwetą – niezbyt czasochłonne, prawda? Mógłbyś osiągnąć więcej, by być ostoją dla swych rodziców, wesprzeć ich finansowo.

– Prowadzimy mały sklepik, Aureliuszu – wtrącił szybko Leszek, zerkając na żonę, która właśnie wymieniała szeptem jakieś uwagi z Dorotą. – Pieniędzy nam nie brakuje i cieszymy się, że Piotr rozwija swoje pasje.

Wuj mruknął cicho widocznie niezadowolony usłyszaną odpowiedzią i znów łyknął wina.

– A co fotografujesz, Piotrze? – zapytał, choć bez oznaki jakiejkolwiek ciekawości.

– Co jest najbliżej – odparł młody dziennikarz. – Drzewa, zwierzęta… po prostu Puszczę. Wiesz wuju, że jest tu drzewo, dąb – nazywają go Carem – którego obwód pnia wynosi sześćset czterdzieści centymetrów, zaś wysokość to przeszło czterdzieści metrów. Najpotężniejsze drzewo Białowieskiego Parku Narodowego. Niczym palec matki ziemi…

– To tylko drzewo. – Piotr mimowolnie prychnął, na co dyskutujące cicho kobiety zamilkły. Wuj niezrażony reakcją dziennikarza ciągnął swoje. – Patrząc na stare dęby niczego się nie nauczysz. Musisz spoglądać w przyszłość – swoją i innych. Tak jak ja…

– Nigdy nie będę taki jak ty – przerwał Aureliuszowi Piotr, spokojnie odkładając sztućce. Wycierając dłonią usta podniósł się z miejsca i ruszył do drzwi. Kroki dudniły jeszcze przez chwilę, lecz zaraz zamilkły, kiedy młody dziennikarz zatrzymał się przed wyjściem.

– Piotrze! – zawołała za nim matka, ale dostrzegła tylko błysk odbitego słońca w obiektywie aparatu i Piotr zniknął za progiem.

Deszcz zaczął padać, gdy tylko opuścił mieszkanie swoich rodziców. Chmury widoczne na horyzoncie przemieszczały się bardzo szybko, lecz nie kierowały się w stronę Białowieży, dlatego też gwałtowna ulewa trwała zaledwie kilka chwil. Piotr nie żałował braku parasola, lubił zmoknąć, szczególnie po tak upalnych dniach. Jednak kiedy tylko miejskie zabudowania zniknęły za masywnymi pniami drzew, młody dziennikarz zapomniał i o żarze lejącym się z nieba, i o ulewnym deszczu. Teraz całą jego uwagę pochłonęły drzewa oraz wszystko to, co je otaczało. Uniósł do oka nową lustrzankę Nikona, pstrykając zdjęcia po kolei mijanym obiektom.

Piotr bardzo szybko zapominał o otaczającej go rzeczywistości, gdy tylko zaczynał oglądać barwny świat przez wizjer. I tym razem stało się podobnie. Już po kilku chwilach myślami oderwał się od rzeczywistości.

Wędrując tak często po puszczy poznał wiele dróg, a niektórymi z nich chadzał częściej, niż pozostałymi. Lubił zapuszczać się głęboko między drzewa i tam szukać niedostępnych, zupełnie nieuczęszczanych ścieżek. Choć wiedział, że jest to niebezpieczne, mimo wszystko nie zamierzał zaprzestać swoich wypraw. W końcu jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by stracił orientację w terenie. Tym razem również tego się nie obawiał. Piotr nigdy też nie planował swoich wycieczek. Zawsze szedł tam, gdzie go nogi niosły. Czasami sam był zaskoczony, kiedy stawał w jakimś znanym mu miejscu.

Teraz było podobnie. Zatrzymał się na niezwykle niedostępnej ścieżce i odetchnął ciężko, rozglądając się po okolicy. W pamięci migały mu kolorowe oznaczenia szlaków, ale nie potrafił sobie przypomnieć, jakie widział ostatnio.

– Chwileczkę… – szepnął, uważnie przyglądając się każdemu z otaczających go drzew. – Tak! – zawołał po chwili, śmiejąc się głośno i kręcąc głową. – Że od razu ciebie nie dostrzegłem – powiedział, ruszając w stronę najszerszego widocznego pnia.

Drzewo było ogromne, kilkakrotnie szersze od człowieka, a jego wierzchołek wybijał się dużo ponad otaczających go sąsiadów. Dąb Car naprawdę był ozdobą całej Puszczy Białowieskiej, choć z bliska nie mogli oglądać go wszyscy, gdyż trudno było doń się dostać. Piotr jednak należał do grona szczęśliwców, którzy widzieli potężnego Cara i to niejednokrotnie. W leśnym mroku rozbłysnął flesz, gdy młody dziennikarz począł – już nie pierwszy raz – fotografować masywny pień, zupełnie już pozbawiony kory. Dąb usechł w 1984 roku i już od ponad dwudziestu lat stał martwy. Mimo wszystko wciąż był królem puszczy – carem.

Kiedy tylko Piotr nasycił oczy wspaniałym widokiem, podszedł do pnia i usiadł na ziemi. Z domu nie zabrał nawet butelki z wodą, ale często o tym zapominał i przyzwyczaił się już do długich wędrówek bez zwilżania zaschniętego gardła. Mimo to zmęczenia nie potrafił uniknąć. Oddychając głęboko czystym powietrzem, wsparł głowę o szorstki pień i zamknął powieki. Nawet się nie zorientował, kiedy zapadł w sen.

 

Obudził go cichy trzask. Piotr zerwał się na równe nogi, zastanawiając się, czy odgłos ów również był snem, czy też jawą. Rozejrzał się uważnie po okolicy, lecz niczego nie dostrzegł.

– Jest tu ktoś? – zapytał. Odpowiedź nie nadeszła.

Wzruszył więc tylko ramionami i już miał ponownie usiąść przy pniu, gdy dostrzegł w nim niewielką, pionową szczelinę.

– Niech to – sapnął, przyglądając się uważnie dziwnemu zjawisku. Szczelina nie była zwykłym pęknięciem, ale czymś na kształt idealnie równej linii, sięgającej nie wyżej niż dwa metry w górę. Piotr od razu uniósł aparat, by sfotografować swoje odkrycie, ale nim zdołał zrobić choćby jedno zdjęcie, szczelina poczęła się rozwierać. Gwałtownie, acz i z trudem, jakby nie otwierała się przez wiele lat. Piotr nie zastanawiał się nawet dokąd mogły prowadzić owe drzwi. Strach, jaki nim zawładnął, nie pozwolił mu nawet mrugnąć. Stał więc tak nieruchomo czekając na rozwój wypadków.

Szczelina wreszcie rozchyliła się na tyle, by do wnętrza drzewa wpadły słoneczne promienie. Gdy tylko Piotr dostrzegł to, co znajdowało się w środku, zdołał poskromić bezgraniczne przerażenie i ostrożnie stawiając kroki począł się cofać. Nagle zaczepił o wystający korzeń i runął na plecy, łamiąc z trzaskiem gałęzie pobliskich krzewów. Z mrocznego wnętrza z pozoru zwyczajnego drzewa wyłoniła się wielka postać postawą przypominającą człowieka, lecz jej wygląd dalece odbiegał od homo sapiens. Cała postać była niezwykle wysoka, jednak gdyby nie długie, jelenie rogi, wystające z głowy, nie musiałaby schylać się przechodząc przez dębowe ,,drzwi". Głowy nie było widać, bo skrywał ją żelazny hełm. Tylko w wizjerze pobłyskiwały jaskrawe, zielone oczy. Dłonie istoty – jako jedyna widoczna część ciała poza rogami – wydawałyby się zupełnie ludzkie, gdyby nie skóra, fakturą przypominająca korę.

Istota wyszła z drzewa, które najwidoczniej było jej domem i skinęła głową leżącemu na ziemi, śmiertelnie przerażonemu Piotrowi.

– Przepraszam – wysapała. Jej głos był szorstki i nieprzyjemny, lecz słowa wypowiadała lekko, wręcz przyjaźnie. – Nie wiedziałem, że ktoś kręci się obok mojego drzewa. Mogłem spojrzeć, ale jakoś… nie miałem ochoty.

Piotr wciąż dyszał ciężko z przerażenia, czując przechodzące po całym ciele dreszcze. Istota nie zbliżała się do niego, jakby obawiając się z jego strony zbyt gwałtownej reakcji.

– Pozwól, że się upewnię – odezwała się znów, dotykając dłonią pnia Cara. Szeroko otwarte drzwiczki momentalnie się zatrzasnęły. – Ty jesteś tym… człowiekiem, prawda?

– Tak – zdołał wyszeptać młody reporter, powoli opanowując przerażenie.

– Tak myślałem. – Istota lekceważąco machnęła ręką. – Wybacz mi taką niewiedzę, trochę długo tu siedziałem. Wprawdzie w każdej chwili mogę opuścić to miejsce, ale jakoś… nie mam ochoty. Dawno też nie jadłem… spokojnie, ja nie jem ludzi. Tylko to, co rośnie w lesie, z tym że nigdy nie mam też ochoty na zbieranie czegokolwiek. Wydaje mi się, że jestem… ech, pomożesz? Zapominam czasami niektóre słowa. Nie korzystam z nich zbyt często.

– Leniwy– jęknął Piotr, otwierając szeroko oczy ze zdumienia.

– Zgadza się – przytaknęła istota, kiwając wielkim, skrytym pod hełmem, łbem. – Jestem leniwy.

Tajemniczy mieszkaniec dębu zamilkł, wpatrując się w przestrzeń. Piotr przyglądał mu się z uwagą. Zdał sobie sprawę, że to, co widzi nie jest snem. Gdyby we śnie potknął się i przewrócił na pewno wróciłby do rzeczywistości. Z tego wnioskował, iż wszystko to działo się naprawdę, choć było nieprawdopodobne do granic ludzkiego pojmowania.

– Ale… – odezwał się Piotr, mimo wszystko nie ruszając się nawet. – Kim ty tak właściwie jesteś? Czy raczej czym… co tu w ogóle robisz?

– Co robię? – Istota wzruszyła ramionami. – Nic nie robię, po prostu jestem. A kim jestem, to kwestia znacznie trudniejsza i nie zamierzam ci jej teraz objaśniać.

– Więc jak mam się do ciebie zwracać? – zapytał Piotr, starając się czegokolwiek dowiedzieć.

– Zwracać? – Istota skierowała lśniące oczy na młodego dziennikarza. – A po co miałbyś mnie nazywać? Przecież… no, nieważne. Możemy jakoś dojść do porozumienia. W zasadzie nikt nigdy mnie nie nazywał, ale zrobimy wyjątek. Pamiętam, że ludzie nadali mi jakieś imię, tylko trudno mi sobie przypomnieć jakie. Dawno to było trochę…

Istota zamyśliła się, skrobiąc dłonią krawędź hełmu.

– Mam na końcu języka… – sapnęła istota, pukając w żelazną osłonę głowy. – Cor… Corsilvam! Zgadza się, tak mnie niegdyś nazwali. Ludzie, podobni trochę do ciebie… ale i inni nieco. Inaczej mówili, inaczej…

– Czekaj, czekaj – przerwał istocie ośmielony sukcesem Piotr. – To zwrot po łacinie. Cor Silvam znaczy tyle co… serce lasu. Jesteś sercem lasu?

– A skąd ja niby mam to wiedzieć? – parsknęła istota. – Nie ja nadałem sobie to imię. Podoba mi się, owszem, nie zaprzeczę. Ale w końcu nie ja je wymyśliłem.

– Więc kto? – Piotr, powoli zaczął gramolić się z ziemi. Strach zupełnie już zniknął, a jego miejsce zajęło zainteresowanie. – Wiem, ludzie. Jednak nie powiedziałeś nawet jacy ludzie. Turyści?

– Turyści? – Corsilvam, zmrużył oczy, a przynajmniej tak wydawało się Piotrowi. – Nie znam tego słowa. Nie, oni mówili na siebie inaczej. A raczej na jednego z towarzyszy mówili inaczej. Panie, tak. Nazywali go panem.

– Panem? – Piotr zamyślił się. – To musiało być bardzo dawno, skoro zwracano się do siebie szlacheckimi tytułami. Ile ty w ogóle masz lat… – zaczął niepewnie Piotr, lecz zaraz zreflektował się, przypominając sobie, z kim rozmawia. – Jeśli mogę spytać – dodał szybko.

– A bo ja wiem. – Corsilvam machnął ręką z irytacją. – Ja nie liczę lat, nigdy tego nie robiłem. Nie muszę zresztą. Chociaż powiem ci coś, co pewnie cię naprowadzi. Byłem w tej puszczy, gdy była jeszcze wielka i młoda. Starszy jestem nawet niż ten oto mój dom.

Piotr otworzył oczy ze zdumienia. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że rozmawia z prastarą istotą. To nadawało temu niezwykłemu spotkaniu jeszcze bardziej nieprawdopodobny wymiar.

– Nie wierzę – jęknął dziennikarz, łapiąc się za głowę. – To się dzieje naprawdę? Kim ty jesteś, do cholery?

– Hmm… do czego? – Corsilvam, zerknął na swego rozmówce. – A, rozumiem, nie było pytania. Cóż, mówiłem ci, że nie zamierzam ci wyjaśniać swojego posłannictwa. Skoro się spotkaliśmy, to pytaj śmiało, ale omijaj tę kwestię – nic się na ten temat nie dowiesz.

– Dobrze, dobrze. – Piotr pokiwał głową. – Pytać… po co tak w ogóle się spotkaliśmy? To nie ma żadnego sensu. Nie sądzę, by mógł to być przypadek.

– Dlaczego? – zdziwiła się istota. – Zdarzają się i przypadki w końcu. Pozostałe zdarzenia to wola… nie wiem, jak wy go nazywacie. Mówił wtedy ten… szlachcic, ale ja… a, chodzi mi o Boga. Tak. Pozostałe zdarzenia są wolą Boga.

– Więc nasze spotkanie jest wolą Boga? – zdziwił się Piotr.

– A skąd mam wiedzieć – prychnął Corsilvam. – Jestem tu praktycznie od początku świata, ale gdzie mi do Boga. Ech, wstyd aż tak mówić. – Urwał na chwilę spoglądając w niebo. – Wracając do kwestii… wydaje mi się, że nasze spotkanie było bardziej przypadkiem, chociaż niezupełnie. Wyjaśnię to tak – ludzie, którzy czegoś bardzo pragnął, albo bardzo coś miłują, kiedyś to zdobędą, bądź – jeśli już zdobyli – dane im będzie to utrzymać przy sobie. Ty, jak mniemam, ukochałeś las. Musiałeś nieraz tu bywać, prawda?

Piotr bez słowa pokiwał głową.

– Właśnie – ciągnął dalej Corsilvam. – Dlatego wydaje mi się, że to nagroda za twoje oddanie. Umiłowałeś las, więc spotkałeś i jego serce, czyli mnie… tak sądzę.

– Może i masz rację. – Piotr wzruszył ramionami. – Trochę trudno mi osądzać. Co dzień nie widuję takich… wiesz co mam na myśli. Zastanawia mnie tylko – jeżeli twoja teoria faktycznie jest słuszna – dlaczego nie wszystkim ludziom dane jest ciebie widzieć. Tylko mi. Są przecież inni, którzy kochają lasy i drzewa.

– Ależ oni mnie widzą! – zawołała istota, rozkładając ręce. – Ja jestem tym wszystkim, co oni odnajdują w przyglądaniu się drzewom, zwierzętom, czy ptakom. Wszystko da się tam odkryć. Ale najpierw trzeba chcieć. Ja nauczyłem się mówić obserwując ptaki. Nie wierzysz? Rozumiem, jesteś w końcu człowiekiem. Taka jest prawda. Czasami więcej pojmiesz siedząc w ciszy pośród drzew, niż na ławce w samym środku miasta.

– Bywałeś w miastach?

Corsilvam roześmiał się cicho słysząc kolejne pytanie.

– Kończy ci się czas, człowieku – odparł – a droga zapewne jeszcze długa. Historia mojej wędrówki do waszego miasta była niezwykle ciekawa, nawet dla mnie. Dlatego zbyt wiele czasu zajęłoby mi jej opowiadanie. Strasznie to niecodzienne zjawisko – spotkać człowieka. A rozmowy bardzo mnie męczą, ale muszę przyznać, że jest niezmiernie ciekawa. Powinniście częściej korzystać z jej uroków. – Corsilvam zamilkł na chwilę i znieruchomiał. – Powinniśmy się już rozstać – powiedział, machając ręką.

– Sio– syknęła. – Wracaj już, nie ociągaj się.

Piotr posłusznie wykonał polecenie. Wydawało mu się, że mimo zapewnień tajemniczej istoty, jak i własnych obserwacji, ciągle znajdował się we śnie. Jego ciało wykonywało czynności zupełnie podświadomie. Chociaż młody dziennikarz wiedział, że myśli trzeźwo i odbiera wszystkie bodźce z otoczenia, to jednak magia tej niesamowitej chwili, wydawała się go przytłaczać.

Odwracając się od ogromnego dębu, ruszył przed siebie. Zatrzymał się jednak, dotykając dłonią wiszący na szyi aparat.

– Zastanawiałem się… – powiedział, zerkając za siebie, lecz nie dostrzegł tam nawet śladu po dziwnym mieszkańcu Cara. Cor Silvam – Serce Lasu – zniknął tak samo niespodziewanie, jak i się pojawił. Pozostało po nim tylko wspomnienie wypowiedzianych słów… jak po niejednym człowieku.

Koniec

Komentarze

powtórzenia: młody dziennikarz, młody reporter, jednak. ORAZ np:
- Mam na końcu języka... - sapnęła istota, pukając w żelazną osłonę głowy. - Cor... Corsilvam! Zgadza się, tak mnie niegdyś nazwali. Ludzie, podobni trochę do ciebie... ale i inni nieco. Inaczej mówili, inaczej...
- Czekaj, czekaj - przerwał istocie ośmielony sukcesem Piotr. - To zwrot po łacinie. Cor Silvam znaczy tyle co... serce lasu. Jesteś sercem lasu?
- A skąd ja niby mam to wiedzieć? - parsknęła istota.

Opowiadanie mnie zainteresowało na początku, a potem hmm jakby nie spełnilo moich oczekiwań. Piszesz, że Młody dziennikarz był przerażony jak ujrzał tę istotę, a w ogóle tego "nie czuć". Ponadto zaraz znika jego przerażenie i zaczynają normalnie rozmawiać. Nie rozumiem po co wprowadzałeś bohaterów w postaci wuja i ciotki skoro praktycznie NIC nie wnoszą do historii. No chyba tylko pokazują gruboskórnych niewrażliwych na piękno przyrody ludzi. Jak dla mnie jest to zarys, wstęp do czegoś większego, jakiejś intrygującej przygody Piotra z udziałem spotkanej postaci. Może przedostanie się dziennikarza w środek jakiejś legendy z innej epoki?
pozdrawiam

Po pierwsze: dzięki za przeczytanie i komentarz.

Tekst na pewno nie mógł być wprowadzeniem do czegoś większego, gdyż poszedł na konkurs, a tam ilość słów, jak wiadomo, jest ograniczona. Dlatego musiałem się trochę streszczać. A na przyszłość nie planuję jakoś specjalnie rozbudować tej opowieści - to miał być po prostu jednorazowy projekt.

Co dalej? Aha, ciocia i wujek. Tak, oni mieli za zadanie przedstawić podejście Piotra do natury. Po prostu, żeby odbyło się to poprzez dialog, a nie przez kolejną stronę opisu. Tak samo zbędni byli przecież rodzice, jeśli idąc dalej tym torem. Mogłem ich nie wprowadzać i zacząć od razu od tego, że Piotr po lesie krąży. Musiałbym wtedy poszerzyć opis, żeby zbudować jakikolwiek klimat, czy przedstawić osobowość głównego bohatera. Wolałem posłużyć się tutaj konkretną sytuacją. Jest więc zasadnicza różnica w tym, czy postać NIC nie wnosi, czy wnosi NIEWIELE.

Co do strachu... faktycznie, tutaj należałoby jakoś lepiej przedstawić szok, wywołany w umyśle Piotra na widok tajemniczego mieszkańca Cara. I jakoś znacznie płynniej przejść ze strachu do zaiteresowania. Bo tak czy inaczej, strach musiał odejść jeśli pod przykrywką strasznej postaci kryje się ktoś mówiący w tak banalny sposób.

Ok, jakoś się mniej więcej wytłumaczyłem, co nie świadczy od razu, że muszę mieć rację.

W każdym razie dzięki wielkie za komentarz.

Galzag pisząc komentarz nie miałam na celu bezmyślnego wytykania błędów, gdyż sama nad nimi nie panuję. To moje odczucia. Rzeczywiście mogłam napisać, że wnieśli "niewiele" niż "nic". Mam nadzieję, że nie czujesz się obruszony moim komentarzem, bo zupełnie nie o to mi chodziło.
pozdrawiam

Absolutnie, daj spokój. O to w końcu chodzi, żeby każdy swoje odczucia opisał, ale jakoś czułem konieczność wytłumaczenia się ;D

Także bardzo jestem wdzięczny, że szczerze swoje odczucia napisałaś.

Również pozdrawiam.

Jeszcze nie czytałem, ale tak słowem wstępu:
Powiedziałeś, że oopowiadanie idzie na konkurs, wspominam o tym bo niektóre konkursy wymagają by tekst nie był wcześniej nigdzie publikowany. I tak z czystej ciekawości co to za konkurs?
Dobra to tyle na teraz. Zabieram się do czytania.

Ciekawe. Momentami pada jakieś takieś dziwne sformułowanie, ale generalnie interesujące.
Wiadać trochę, że było skracane. Sama fabuła jest w porządku, końcówka naprawdę fajna. Co tu dużo pisać fajne ciekawe opowiadanie. Chociaż rażą trochę odnośniki do rzeczywistości - nazwy firmy. Poza tym wygląda na to, że bohater wychodzi do lasu z aparatem bez torby, i zaczyna padać a bohater idzie dalej jakby aparat był bezpiecznie schowany. To tyle ode mnie
Pozdrawiam

Odnośnie konkursu. Opowiadanie nie idzie, tylko już poszło. Zajęło pierwsze miejsce w Białowieży, bo absolutnie masz rację odnośnie tej publikacji. Raczej we wszystkich, których biorę udział spotyka się podobną notkę.

Teraz co do tego błędu odnośnie pokrowca... fakt, nie pomyślałem. Chociaż to dość drobny szczegół, jedno zdanie i wszystko naprawione, aczkolwiek rację masz, muszę przyznać.

Dzięki za przeczytanie i opinię.

Pozdrawiam ;D

Puszcza Białowieska - zewsząd otaczająca Białowieżę
Nie jestem pewien, ale puszcza nie otacza chyba zewsząd Białowieży. Czy też mylę się? 
Zaczął pisać artykuły do lokalnych czasopism,
To i tak sukces, jak na dziennikarstwo na UW. Ale dobrze, dobrze, przestaję się już wyzłośliwać. Nie mam dobrego zdania o umiejętnościach większości kolegów z dziennikarstwa. 
 Gdyby chciał kupić własne mieszkanie, również by to uczynił. Dach nad głową miał jednak u rodziców, a ci mimo wszystko mu go nie skąpili. Za własny dom uważał zaś Puszczę.
Autorze, przeczytaj te zdania i uświadom sobie, czemu trącą kichą. 
Zatrzymał się na niezwykle niedostępnej ścieżce i odetchnął ciężko
Niezwykle niedostępna ścieżka. Pomijam już superfluum- czemu niby była taka super niedostępna, skoro się dostał i to jeszcze mimowolnie? 
- Pozwól, że się upewnię - odezwała się znów, dotykając dłonią pnia Cara. Szeroko otwarte drzwiczki momentalnie się zatrzasnęły. - Ty jesteś tym... człowiekiem, prawda?
- Tak - zdołał wyszeptać młody reporter, powoli opanowując przerażenie.
- Tak myślałem. - Istota lekceważąco machnęła ręką. - Wybacz mi taką niewiedzę, trochę długo tu siedziałem. Wprawdzie w każdej chwili mogę opuścić to miejsce, ale jakoś... nie mam ochoty. Dawno też nie jadłem... spokojnie, ja nie jem ludzi
Niekonsekwnecja w kreowaniu postaci i sytuacji. 
I to tyle w sumie. Może czegoś nie dostrzegłem, całkiem możliwe, ale więcej grzechów nie pamiętam. Po pierwsze, sprawnie posługujesz się językiem, który jest ładny. Potrafisz, szczególnie poprzez opis, oddać (z wyjątkiem kilku wpadek) charakter przedstawianej sytuacji. Oczywiście, czasami zdarzają się ubogie opisy, ale taka lakoniczność mi nie przeszkadzała. Zatem, językowo nie mam większych zastrzeżeń, a nawet pochwalę. Ładnie. Co do przeprowadzenia fabuły, zasad fabularnych i atrakcyjności tekstu- marnie. Bardzo marnie. Tkest jest kompletnie o niczym i jest śmiertelnie nudny. Nie wykorzystałeś/łaś strzelby Czechowa- najpierw, przez 1/4 nawalasz o przeszłości bohatera, o motywach jego działań itp, a potem? Jaką rolę odgrywa to w tekście? Pogadałaś/łeś dla samego pogadania. W końcu spotkanie z leśnym ludem. Co to zmieniło? Chłopaki pogadali o głupotach, nic z tego nie wynikło i rozeszli się. Istny postmodernizm, jakby to powiedział Jacek Kaczmarski i ksiądz z Kiepskich. 
Tekst jest po prostu o niczym. 

 

Nowa Fantastyka