- Opowiadanie: maciekzolnowski - Dwór

Dwór

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Użytkownicy III, Krokus, NoWhereMan

Oceny

Dwór

Atletycznie zbudowany młody człowiek o niebieskich oczach spojrzał raz jeszcze na stół, na którym leżała karteczka. Już po raz enty z uwagą jej się przyglądał. Zaproszenie zdobiła nadrukowana podobizna młodej kobiety. Była piękna, miała czarne oczy, długie loki i ostre rysy twarzy, które kontrastowały z białą cerą. Lica jej zdobiły rumieńce, takie same, jak na płótnach barokowych mistrzów. W swojej pięcioletniej karierze, choć to może złe słowo „kariera”… w swojej długiej, bo trwającej aż pięć lat aktywności eksplorera jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by ktoś wskazywał Maciejowi konkretne, takie to a takie miejsce i proponował jego penetrację. Nigdy nie mów nigdy, głosi znane powiedzenie.

Miejscowość nazywała się Jaworek, a chodziło o tamtejsze dobrze zachowane ruiny pałacu. Cel nadrzędny wyprawy był następujący: wykryć paranormalną aktywność. To miało sens: wykryć ślady paranormalnej aktywności i obszerną relację o tym zamieścić na blogu, który od dłuższego już czasu cieszył się sporą i wciąż rosnącą popularnością. W końcu Maciek schował tajemniczą karteczkę do plecaka, po czym zlustrował jego zawartość, ponieważ miał nieodparte wrażenie, zresztą nie po raz pierwszy w życiu, że czegoś zapomniał: zapasowa latarka jest, scyzoryk i apteczka są, żarełko jest.

Punktualnie o szesnastej rozległ się dźwięk domofonu i przy wejściu do bloku zameldował się szczupły brunet o imieniu Adaś:

– Księżniczka gotowa do drogi?

– Księżniczka potrzebuje jeszcze pięciu minut, bo musi upudrować nosek i na pewno czegoś zapomniała.

Adaś był młodszy od Macieja i bardziej zwariowany, ale różnica wieku – symboliczna – wynosiła zaledwie trzy miesiące.

– Jeśli zapomniała, to służę wszystkim, co mam plus połową królestwa.

– He, bardzo zabawne. Wiesz, co mam na myśli. Jeżeli czegoś nie zabrałeś, to przekonasz się o tym, kiedy będzie już za późno, czyli wtedy, gdy najbardziej będziesz tego czegoś potrzebował. Już schodzę, jaśnie panie Hiszpanie.

Maciek zarzucił plecak na ramię i wybiegł na klatkę, po czym nacisnął przycisk windy i zjechał nią na parter, gdzie czekał już na niego jego najlepszy kumpel, a zarazem współtowarzysz licznych wypraw, z którym znali się Bóg wie, jak długo. Razem udali się do auta – fiata palio z tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego piątego, sprawdzonego i jak dotychczas niezawodnego, w którym panował standardowy lekki bajzel.

Następnie Adaś przekręcił kluczyk w stacyjce i silnik nastrojowo zawarczał. I tak już kilka chwil potem mknęli z początku głównymi ulicami miasta, a następnie bocznymi i mało uczęszczanymi wiejskimi oraz polnymi drogami. Maciek oparł głowę o zagłówek fotela i dał się ponieść chwili, czytaj: padł w objęcia Morfeusza, gdyż jazda samochodem zawsze go usypiała i uspokajała.

– Chyba nie będziesz mi tu teraz spał, co?! – zaprotestował Adaś. – Co wiesz o miejscu, do którego jedziemy? Umieram z ciekawości, a ty milczysz jak zaklęty. Chrapać już nawet zacząłeś. Prawie nic mi jeszcze nie powiedziałeś.

Śpioch się na moment ocknął.

– Sam wiem niewiele, ale coś mi mówi, jakaś intuicja czy jak to nazwać, że ten raz będzie wyjątkowy. Dwór w XVIII wieku należał do rodu von Ambach, a na początku XX mieścił się w nim szpital dla umysłowo chorych, potem zaś pegeer. Od końca ubiegłego stulecia jest niczyj i systematycznie popada w ruinę. Tyle wiem. Zadowolony?

– Podobno dostałeś specjalne zaproszenie, i to imienne?! – Adaś zaakcentował ostatni wyraz. – Wielmożnego pana Macieja zaprasza się tam a tam w celu takim to a takim.

– Podobno ciekawość to pierwszy stopień do piekła, nie? – Maciek podrapał się nerwowo za lewym uchem i odwrócił w stronę kolegi. – Ciekawość to nasza specjalność, co nie? Wiesz, na forum, na którym o tym czytałem, było strasznie mało konkretów: jakiś opustoszały pałacyk, jakieś romantyczne legendy i inne bzdety, jakaś zgwałcona, potem uśmiercona panna, której duch chodzi teraz i straszy… takie rzeczy.

– Panna? – powtórzył Adaś. – Czekaj, czekaj… Pokaż no mi to zaproszenie. – Odczekał chwilę. – No, no, ładniutka – ocenił, przyglądając się naprędce wyszperanej z Maćkowego plecaka kartce z nadrukiem. – Te czarne loczki, te czarne oczka, co się śnią. Ech, jak na ówczesne standardy, to po prostu cud malina dziewczyna!

– A skąd pomysł, że to ta sama osóbka: ta na zaproszeniu i ta uśmiercona? Ty jak coś już powiesz… No dobra, nieważne zresztą, nie będziemy teraz o tym gadali.

– A o czym?

Przez moment zrobiło się strasznie nowocześnie, bo rozmawiali o wysokiej rozdzielczości mapach, że niby efekt lotniczego skaningu laserowego to tak, jakby samego pana Boga złapać za nogi, a co za możliwości w rękach takich, dajmy na to, archeologów! Co za precyzja w namierzaniu stanowisk, które dotychczas były praktycznie niemożliwe do odnalezienia: jakichś cmentarzysk kurhanowych, jakichś układów dawnych pól czy obronnych osad. Ponadto taki skaning, co warto tutaj zauważyć, przyniósł masę nowych informacji o obiektach już znanych, w tym grodziskach, zamkach i średniowiecznych dworach rycerskich, no właśnie: dworach. Do jednego z nich właśnie jechali.

Droga wiodła ich przez gęsty, wilgotny, wonny las, w którym nie widzieli ani aut, ani żadnych ludzi. Sama budowla znajdować się miała na tak zwanym kompletnym zadupiu, w odległości co najmniej dwudziestu kilometrów od najbliższej wioski. Ten fakt wzmagał niezdrowe zainteresowanie obu mężczyzn i wyzwalał w nich spore pokłady adrenaliny.

Pan senny oparł ponownie głowę o zagłówek i począł słodko drzemać przy wtórze ambientowej muzyczki, ambientowej, choć z raz poleciała nawet „Serenada” Schuberta, pasująca jak ulał do romantycznych i ogólnie dworskich klimatów. Czuł się błogo, błogo i sennie. Obudziło go dopiero szturchnięcie w ramię, które zbiegło się w czasie ze słowami:

– No obudź się, śpiąca królewno! Dojechaliśmy!

Rozejrzeli się. Stara, zardzewiała brama była otwarta, za nią rozciągał się pokaźnych rozmiarów park wraz z majaczącym w oddali dworem. Teren wewnętrzny okalał gruby ceglany mur. Bujna roślinność opanowała dziedziniec, choć nadal czuło się tu rękę dawnych ogrodników. Ha, kiedyś to musiał być ogród! Nie to co teraz! Królowały stare dęby, graby i buki – istny raj dla ptactwa: sów, kruków, gawronów… i wron, wielu wron. Ich paciorkowate oczka wpatrzone były teraz w przybyszów, bądź co bądź intruzów… z ich wroniej zwierzęcej perspektywy. Na środku tego zapomnianego „skansenu” znajdowała się nieczynna od lat fontanna. Tu i ówdzie lustra stojącej wody, przyozdobione w lilie, skupiały uwagę obserwatorów, skrząc się w późnym popołudniowym słońcu, a nad jedną z tych, jakby to powiedzieć… sadzawek tkwił przerzucony drewniany mostek w kształcie półłuku, na którym Maciej nieoczekiwanie dostrzegł postać kobiety w białej sukni. Tak, to z całą pewnością była postać kobiety z parasolką, która chronić ją miała przed wścibskim wejrzeniem Heliosa. A to ci heca! – pomyślał. Przetarł oczy, a gdy je otworzył, śnieżnobiałe widziadło rozpłynęło się we wczesnojesiennej mgle równie szybko, co się pojawiło. To musiały być miejscowe czary, czary-mary.

Zatrzymali się. Zaparkowali wehikuł. Z bagażnika wyjęli plecaki i krótkofalówki. Od razu padła propozycja, by na jakieś trzydzieści minut rozdzielić się, by każdy z nich mógł po swojemu kontemplować tę iście rajską samotnię. To był właśnie ów wolny czas – czas na cykanie zdjęć, rozmyślanie o absolucie i wieczności.

– Widzimy się przy wejściu głównym, gut? – zarządził Adaś. – Pół godzinki dla dziewczynki?

– Jawohl, pół godziny i wchodzimy – rymowali – wbijamy do środka i kropka… i kropka, wbijamy do środka, joł.

Adaś kręcił się przez chwilę przy swoim ulubionym aucie, odpowiednio podrasowanym i będącym jego dumą (no cóż, każdy ma jakiegoś bzika). Maciek pierwsze, co zrobił, to pobiegł na mostek, na którym jeszcze przed chwilą ukazała mu się nieistniejąca dzierlatka z wiankiem na głowie i parasolką w dłoni, no właśnie: nieistniejąca, bo w parku prócz nich nie było tak naprawdę nikogo.

Potem zaczął wpatrywać się w taflę wody. Odbicie dworu falowało świetliście; głębiej, pod powierzchnią kryły się nieistniejące, nigdy niewidziane krainy. Było wspaniale, cykały świerszcze i rechotały żaby, delikatnie szeleściły liście pod nogami, gdy się stąpało. Pachniało dojrzałą nawłocią, wrotyczem i innymi ziołami. Zachwycony tym wszystkim, robił zdjęcie za zdjęciem, i tak nie wiedzieć kiedy upłynęły mu owe dwa kwadranse. Po tym czasie stawił się w umówionym miejscu, gdzie czekał już na niego mister Adaś.

Stanęli przed sporych rozmiarów strupieszałym gmaszyskiem z licznymi ubytkami tynku, do którego to gmaszyska prowadziły dwustronne betonowe schody. Bez wątpienia budynek, który teraz obrastał bluszcz, w latach swej świetności musiał być wspaniały, niczym ów słynny dworek w Żelazowej Woli, niczym pałacyk z filmu „Widziadło” made in peerel. Miał wysokie, obecnie zakratowane okna i ornamentalne gzymsy, a samo wejście znajdowało się na wyeksponowanym, dwustopniowym podwyższeniu. Tylko czterospadowy dach trzymał się bez zastrzeżeń, pomijając nieliczne brakujące gdzieniegdzie dachówki. No a całość prezentowała się wyjątkowo okazale i atrakcyjnie z punktu widzenia eksplorera i miłośnika dziejów minionych.

Adaś otworzył wrota, a wrota zaskrzypiały, co zlało się z krótkim dialogiem obu mężczyzn:

– No to czym chata bogata, tym rada! Prosimy, zapraszamy do środeczka!

– Pięknie dziękujemy!

– Wziąłeś latarki?

– Ty wziąłeś.

– Aha.

Na ten moment czekali, na rozpoczęcie prawdziwej przygody. Stało oto przed nimi wnętrze sporych rozmiarów, choć puste, pozbawione mebli, obrazów czy czegokolwiek, co składało się na wystrój kiedyś, dawno temu. Przez witraże wlewało się światło jak do gotyckiej katedry, krwiste, czerwonawe, co tylko potęgowało w obserwatorach piorunujące pierwsze wrażenie, a także podsycało niewysłowioną grozę.

– No mi się, bardzo mi się, ten tego… – Maciej nie krył zachwytu.

– Klimat, jak z dobrego horroru, jak z „W górach szaleństwa” Lovecrafta. Wchodzimy na górę? Chyba nie masz zamiaru tu dzisiaj spać, stareńki? Będzie burza z efektami pirotechnicznymi i w ogóle…

– Tak, chyba właśnie mam taki zamiar – potwierdził rozmówca. – Ta decyzja dojrzewała we mnie. Ty możesz nocować w motelu, skoro strach cię obleciał, panie odważny inaczej.

– Ażebyś wiedział, że obleciał. I jeszcze ta dziwna sprawa z karteczką. Nie dla mnie takie numery. Pewnie jakieś durne łebki, które znają cię z sieci i które nasłuchały się twoich podcastów, se jaja robią; ot, i wsio. – Odchrząknął, by nadać wagi wypowiadanym przez siebie słowom. – Ale, ale… robią, nie robią; lepiej nie kusić losu, bo licho nie śpi; lepiej nie igrać z duchami. Ja w każdym razie nie nocuję tutaj, nie!

– A nie boisz się psychopatów rodem z „Hostelu” albo „Vacancy”? No dobra, w sumie to twoja autonomiczna decyzja i nic mi do niej – skończył. – Ja będę spał na górze; jak ja to mówię, na chórze.

W końcu przyszedł czas zwiedzania wnętrza. Z wystroju niewiele się zachowało, ostały się tylko jakieś małowartościowe rupiecie. Próżno byłoby szukać obrazów, starych waz, wazonów czy innych ozdób, bo ich zwyczajnie nie było. Szli na górę, miarowo stawiając kroki, jakby bojąc się, że te kręte, drewniane schody zawalą się pod nimi, te zaś odpowiadały skrzypieniem, poza tym cisza była porażająca i błoga. Adaś robił fotki, a Maciej szukał dla siebie i swojej karimatki miejsca. Ku jego uciesze warstewka kurzu – intrygująca patyna archaiczności – prawie nie występowała, a budynek wyglądał na porządnie wysprzątany (ot, i kolejny sekret). Przez kogo? Na jaką okoliczność? Nie wiedział. A ponieważ było czysto, nie miał problemu ze znalezieniem dogodnego miejsca i zorganizowaniem sobie posłania.

Po pół godzinie pożegnał się z przyjacielem i podszedł do okna, by odprowadzić go wzrokiem, gdy ten wychodził z budynku. Złote światło zachodzącego z wolna słońca zalało bajkową okolicę, a choć było nadal stosunkowo jasno, to jednak ciemne burzowe chmury zbliżały się nieubłaganie, że nie wspomnę o nadciągającej nocy.

Gdy druh wsiadł do wozu i odjechał, Maciej powiódł wzrokiem w kierunku tarasu i zamarł. Na stoliku, który się tam znajdował, dostrzegł otwartą księgę z tarmoszonymi przez wiatr stronicami. Papieskie pogrzebowe klimaty – pomyślał i się w duchu zaśmiał. Że też wcześniej jej nie zauważył! Czuł, że tętno mu przyspiesza. Musiał to zbadać teraz, natychmiast! Wiedział, że w tej białej księdze znajdują się odpowiedzi na pytania, które – choć niewypowiedziane – kryły się i od pewnego czasu kiełkowały gdzieś w głębi jego Maćkowego umysłu. W gruncie rzeczy każdy eksplorator i badacz historii czeka na takie chwile i dla nich żyje. Bez zastanowienia dopadł schodów, zbiegł nimi i wypadł na zewnątrz, po czym capnął dokument i ukontentowany udał się z nim z powrotem do swojego naprędce wymoszczonego gniazdka. Był tak podekscytowany, że nawet nie zauważył, jak ktoś z boku dyskretnie go obserwuje.

***

Tymczasem Adaś we fiaciku powoli przemierzał groźnie wyglądający las. Musiał uważać na drogę, bo zaczęło już zdrowo lać i widoczność przez to była ograniczona, a na dodatek wzmógł się wiatr. Nie trzeba było się rozdzielać – pomyślał. W dobrych horrorach zawsze się rozdzielają.

Jechał i jechał, aż naraz coś wyrosło tuż przed nim, coś białego i przemoczonego do suchej nitki. Autostopowiczka. Ale tutaj, w środku nocy? Zastanowił się. Co taka samotna osóbka mogłaby tutaj robić? Zbierać grzyby? Ale w nocy, po ciemku? Chyba nie, raczej na pewno nie. Zatrzymał się z piskiem i wyskoczył z wozu.

– Kobieto, życie ci niemiłe?! – zawołał zdenerwowany, ta jednak milczała. – Jak pani chce, to… – Powoli miękł i się uspokajał. – Jak pani chce, to mogę podrzucić, tylko dokąd?

Odprowadził nieznajomą do pojazdu i gestem wskazał siedzenie dla pasażera, by już za chwilę znowu wystartować. Przez moment milczeli. Deszcz rytmicznie stukał o szyby, miarowo poruszały się wycieraczki. Co pewien czas ubrana w staromodną białą suknię piękność z loczkami wskazywała mu drogę: a to w prawo, a to znowu w lewo albo na wprost. Znała bez wątpienia teren, a on nie i gdyby nie to, że mu pomaga, pewno dawno by zabłądził. Taka dobra duszyczka, jednym słowem. Był teraz tak skupiony na jeździe, że nawet nie zdążył przyjrzeć się kobiecie, a było na co popatrzeć.

W końcu zajechali pod leśniczówkę, która prócz tego, że była leśniczówką, reklamowała się także jako kwatery u pana Zenka. Wyskoczył z wozu i pobiegł do bagażnika po suche ubranie dla swojego przemoczonego gościa. I tutaj stało się coś dziwnego, a mianowicie to, że w aucie nie było już nikogo, gdy wrócił. Zjawa, kimkolwiek była, rozpłynęła się w powietrzu bez słowa, pozostawiając mnóstwo pytań i mokrą plamę na siedzeniu.

Zdezorientowany, zaparkował pojazd i zdecydował się spytać o nocleg. Otworzył mu leśniczy, dobrze zbudowany, starszy jegomość, nieco już siwawy, na którego żona wołała właśnie Zenek.

– Dobry wieczór panu! Przepraszam, że tak po nocy… Czy są wolne pokoje? Chciałem spytać.

– Dobry wieczór, dobry wieczór. No właśnie: a co tak późno, co tak po nocy? – odrzekł przez lekko uchylone drzwi gospodarz. – I jak pan w ogóle trafił do naszej samotni, i to w taki deszcz?

Wtedy Adaś opowiedział o przygodzie z autostopowiczką oraz o tym, że jego przyjaciel pozostał na nocleg sam jeden w pałacyku.

– Niedobrze. – Pan starszy pokiwał znacząco głową. – Oj, niedobrze, bardzo źle. Dziewięć przypadków na dziesięć kończy się śmiercią, ale ty miałeś szczęście, chłopie; tobie ona pomogła.

– Ona?

– No autostopowiczka. Bądź rad, że żyjesz, człowieku. Twój kolega może nie mieć tyle szczęścia, co ty, ale jemu już nie pomożesz; za późno na to. I jak to mówią, co ma być, to będzie. Może nie będzie aż tak źle zresztą…

– A kim ona właściwie jest? – dociekał przybysz.

Leśniczy jednak nic nie odpowiedział, tylko głęboko westchnął. Mężczyźni żałowali, że biednego Macieja z nimi nie ma.

***

A Maciej tymczasem, który naszpikował pomieszczenie elektroniką, licznikami Geigera, latarkami i który sam miał na głowie czołówkę, usiadł na posłaniu, opierając plecy o jedną ze ścian. I tak na poły leżąc, a na poły siedząc wszedł w ów intrygujący świat rodem z bajki, bowiem księga, którą odnalazł, okazała się być kroniką i zawierać historię dworu, bajkową, choć mroczną i straszną. Zanim się jednak ułożył, zrobił kilka pożytecznych rzeczy – dosłownie drobiazgów.

Po pierwsze, napalił w kominku, bo miał – to może dziwnie zabrzmi – takową możliwość, a choć kominek nie był od dawna czyszczony, okazało się, że jest drożny i nie kopci. Musiał tylko skoczyć po drzewo do lasu i je sobie za pomocą siekierki porąbać. Na szczęście drewno było stosunkowo suche i nadpróchniałe, a on miał w butelczynie odrobinę benzyny i mnóstwo, mnóstwo papieru na rozpałkę. Oczywiście starannie wykaligrafowanej księgi nie śmiałby za nic w świecie palić. W nocy nie miało być jakoś specjalnie zimno, nie musiał więc troszczyć się o to, że ogień zgaśnie, a jedyne, na co zwracał uwagę – to nastrojowy trzask dochodzący z kominka (znakomity akompaniament dla czytelnika ksiąg zagubionych i generator specyficznego nastroju).

Kiedy pojawił się żar, otworzył butelkę ciemnego piwa, by się nim pokrzepić przed i w trakcie lektury. Chciał teraz jak najprędzej zarejestrować dziwne dźwięki, o które w byłym – jak by nie było – szpitalu nie powinno być – mniemał – trudno. Niczego takiego jednak nie nagrał, choć oczami wyobraźni widział zarówno chorych i cierpiących, jak i dawnych dworzan. Ale to była tylko wyobraźnia i nic ponadto. Zdziwił się natomiast, że w komnacie wyczuwalny stał się zapach polnych kwiatów, który – o dziwo – nie dochodził z zewnątrz, co Maciej skrupulatnie sprawdził, wyglądając przez uchylone okno. Mimo to przeszedł nad tym do porządku dziennego.

Czytał i czytał, a długie godziny mijały. Parę razy coś przerywało lekturę: a to pełgająca nieoczekiwanie latarka, a to nagły spadek temperatury w komnacie, w której się rozłożył, a to znowu tajemniczy śpiew dochodzący z wieży, który po szybkich oględzinach okazał się być niczym więcej, jak tylko nocnym zawodzeniem puchacza. Nie to jednak, lecz co innego sprawiło, że serce podeszło mu do gardła i przeszły go ciarki. Pośród zapisków miejscowego Galla Anonima, niejakiego Sebastiana Kurta Sachsa, odnalazł mianowicie historyjkę mrożącą krew w żyłach, która dziwnym zbiegiem okoliczności dotyczyła albo mogła dotyczyć także i jego i tę niniejszym się prezentuje.

***

Otóż pewnego dnia na jakiejś szemranej loterii tokarz Benjamin Rottenbach bardzo się wzbogacił. Był to człowiek prosty, nieobyty w świecie arystokratycznym, któremu obojętnym się zdawały zarówno wielowiekowa tradycja tutejszych ziem, jak i historia jako taka. A pech chciał, że kupił on prześliczny dworek w Jaworku, w którym przy pierwszej nadarzającej się okazji dopuścił się okrutnego gwałtu na młodej, bo liczącej zaledwie piętnaście lat służącej, a ta w wyniku odniesionych obrażeń i podduszania wkrótce zmarła. Ludzie z pobliskiej wsi na wieść o tym straszliwym mordzie rozzłościli się nie na żarty. Wdarli się do pałacu i komnata po komnacie zaczęli przeszukiwać przestronne jego wnętrze, ponieważ chcieli pojmać nowobogackiego panicza i wymierzyć mu sprawiedliwość. Przeklęty dwór okazał się być jednak pusty, nigdzie po Rottenbachu nie było śladu. Dalsza część legendy (o ile to tylko legenda) głosiła, iż były rzemieślnik popędził do stajni, gdzie dosiadł wierzchowca. I pogalopował w nieznanym kierunku, a słuch po nim zaginął – w ten sposób kończył swój wpis Sachs.

***

Wkrótce znużony czytaniem Maciej zapadł w sen. Śniło mu się… A może to nie był sen? Śniło mu się, że widziadła dziewiętnastowiecznych chłopów o srogich minach otoczyły posłanie i że – przystępując z nogi na nogę, niczym zombie – dybią na jego życie. I gdy w komnacie, za sprawą piorunów, robiło się na moment jasno, cienie natychmiast znikały, gdy natomiast robiło się z powrotem ciemno i mroczno, wtenczas groźne dziwotwory ukazywały się w pełnej swej krasie: z kosami i grabiami, z cepami i młotami, jakby mu, śpiącemu, krzywdę jakąś chciały wyrządzić. Tego było już za wiele, stanowczo za wiele! W przypływie adrenaliny zerwał się na równe nogi i zawołał zdesperowany:

– Czego wy ode mnie chcecie?!

Ale oni (kimkolwiek byli) milczeli i tylko wiatr zdawał się odpowiadać na to rzucone w próżnię pytanie:

– Chcemy krwi, twojej krwi!

– Ależ ludzie, co wy robicie, opamiętajcie się! – wrzeszczał nieszczęśnik.

Wystraszony nie na żarty, zerwał się Maciej na równe nogi i popędził do przypałacowej dobudówki, gdzie czekał już na niego jego koń. Dziwił się co prawda temu, że ma ulubione to zwierzę i że potrafi na nim jeździć, ale przecież życie pełne jest niespodzianek, czyż nie? Cwałując, szczypał się w policzki, by się upewnić, że to wszystko mu się nie śni. Nie śniło się. Wszystko wyglądało nader realistycznie.

Potem zatrzymał rumaka i naszykowaną naprędce pętlę zarzucił na grubą gałąź. Nie był co prawda z takiego obrotu sprawy szczęśliwy, gdyż wiedział, co dzieje się z ciałem wisielca po śmierci. Wiedział o tych wszystkich brzydkich i wstydliwych rzeczach (w rodzaju pośmiertnego oddawania moczu albo stolca), a zawsze tak bardzo chciał umrzeć godnie, ale nie dostrzegał dla siebie innego wyjścia. Był jak zahipnotyzowany, jak owładnięty przez siłę, której natury nie pojmował. W swoim głębokim mniemaniu stał się gwałcicielem i mordercą, byłym tokarzem. I gdy tak powoli żegnał się z tym światem, zupełnie nieoczekiwanie obudził się jako Maciej – bloger, fan urbexu i szalonych eksploracji.

A wtedy? Wtedy się rozejrzał i westchnął z ulgą, widząc, że przyśnił mu się koszmar. Teraz już nie spał i miał co do tego stuprocentową pewność. Po kronice autorstwa Sebastiana Kurta nie było ani śladu, nie było też śladu po nocnej burzy z wichurą. I tylko wonny biały wianuszek – żywy symbol – dyndał jakoś tak wymownie, jakoś tak znacząco, powieszony na klamce u wrót do komnaty. Kto go tam umieścił? Nie było jasne. Ostało się również zaproszenie z podobizną dziewczyny, które Macieja tutaj przywiodło.

Koniec

Komentarze

Cześć!

Wiesz co? Pokarz no mi to zaproszenie – Chyba powinno być Pokaż

 

Historia ciekawa, fajnie napisana, choć czasem miałem wrażenie– trochę chaotycznie. Niezły klimacik opuszczonego, starego budynku, deszcz, burza, zjawy – jest fajnie.

Fabuła intryguje, ale opowieść jest za krótka, przez co nie może za bardzo wybrzmieć. Pomysł ciekawy, ale no… Czegoś zabrakło i odniosłem wrażenie, że całość kończy się w połowie.

Co do samego zakończenia… No właśnie, jakby wcale go nie było, chciałoby się czytać dalej.

Zabrakło też czegoś mocniejszego. Jak już zaczyna się akcja, to nagle się kończy, pozostawiając niedosyt. 

Szkoda, bo potencjał na naprawdę dobry horror był tutaj ogromny. Jednak mimo wszystko nie żałuję czasu spędzonego na lekturze, choćby przez fajny klimacik.

Pozdrawiam serdecznie ;)

Nieźle opisałeś przygotowania do wyprawy, a potem podróż do dworku i kiedy już zasiałeś ziarno niepewności, co do dalszego rozwoju sytuacji, napięcie jakoś tak siadło. Niespecjalnie ekscytująca okazała się podróż Adama do leśniczówki i to nawet mimo nagłego pojawienia się zmokłej panny. Sytuacja Maćka w dworku zdawała się być bardziej obiecująca, ale cóż… Horror sprowadzony do opisania sennych koszmarów nie jest dla mnie horrorem pełnowymiarowym. Jednakowoż całą opowieść czytało się nieźle. :)

 

– Wiesz co? Po­karz no mi to za­pro­sze­nie. → Dlaczego Adam chce, aby mu pokarać zaproszenie?

Sprawdź znaczenie słów pokarzpokaż.

 

Na środ­ku tego za­po­mnia­ne­go skan­se­nu… → Czy to na pewno był skansen? Chyba że to miało być określenie ironiczne.

 

– A to ci heca! – po­my­ślał. Prze­tarł oczy, a gdy je otwo­rzył, śnież­no­bia­łe wi­dzia­dło roz­pły­nę­ło się we wcze­sno­je­sien­nej mgle rów­nie szyb­ko, co się po­ja­wi­ło. → Zbędna półpauza przed myśleniem. Proponuję:

A to ci heca! – po­my­ślał.

Prze­tarł oczy, a gdy je otwo­rzył, śnież­no­bia­łe wi­dzia­dło roz­pły­nę­ło się we wcze­sno­je­sien­nej mgle rów­nie szyb­ko, jak się po­ja­wi­ło.

Tu znajdziesz wskazówki, jak można zapisywać myśli bohaterów.

 

Po­sia­dał wy­so­kie, obec­nie za­kra­to­wa­ne okna i or­na­men­tal­ne gzym­sy… → Obawiam się, że dworek nie może niczego posiadać.

Proponuję: Miał wy­so­kie, obec­nie za­kra­to­wa­ne okna i or­na­men­tal­ne gzym­sy

 

Pa­pie­skie po­grze­bo­we kli­ma­ty – po­my­ślał.Pa­pie­skie po­grze­bo­we kli­ma­ty – po­my­ślał.

 

Nie trze­ba było się roz­dzie­lać – po­my­ślał. W do­brych hor­ro­rach za­wsze się roz­dzie­la­ją.Nie trze­ba było się roz­dzie­lać – po­my­ślał. W do­brych hor­ro­rach za­wsze się roz­dzie­la­ją.

 

– Ko­bie­to, życie ci nie­mi­łe czy jak?! – za­wo­łał, był zde­ner­wo­wa­ny. – Ta jed­nak mil­cza­ła. → Narracji nie zapisujemy z didaskaliami. Przed narracją nie stawiamy półpauzy.

– Ko­bie­to, życie ci nie­mi­łe czy jak?! – za­wo­łał zde­ner­wo­wa­ny.

Ta jed­nak mil­cza­ła.

 

i ge­stem wska­zał na sie­dze­nie dla pa­sa­że­ra. → …i ge­stem wska­zał sie­dze­nie dla pa­sa­że­ra.

Wskazujemy coś, nie na coś.

 

– Dobry wie­czór panu! Prze­pra­szam, że tak po nocy… Czy są wolne po­ko­je (chcia­łem spy­tać)? → Zastanawiam się, jak Adam wymawiał nawiasy?

 

o które w byłym – jakby nie było – szpi­ta­lu… → …o które w byłym – jak by nie było – szpi­ta­lu

Sprawdź znaczenie wyrażeń jakby I/ jakby IIjak by.

 

dzi­wo­two­ry uka­zy­wa­ły się w pew­nej swej kra­sie… → Pewnie miało być: …dzi­wo­two­ry uka­zy­wa­ły się w peł­nej swej kra­sie

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj.

Ładny klimat opowieści, typowy dla Twoich tekstów, z nutką humoru oraz gawędziarstwa. 

Pozdrawiam serdecznie, klikam. :)

Pecunia non olet

Witaj Bruce, witaj Droga Reg. Dzięki, dziewczyny, za łapankę. Babole poprawiłem. Cieszę się przede wszystkim, że jest jakiś odzew (niewielki co prawda, ale zawsze jakiś). Jak same pewnie wiecie, dla autora najgorszą rzeczą jest brak komentarzy. Serdecznie i słonecznie pozdrawiam, Maciej. :)

Historia ciekawa, fajnie napisana, choć czasem miałem wrażenie– trochę chaotycznie.

Dzięki, Dovio, podpisuję się pod tym zdaniem. Rzecz być może do poprawki. Pozdrawiam, Maciej. :)

Pozdrawiam i także dziękuję, Maćku. :)

Pecunia non olet

Bardzo proszę, Maćku. Cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatnie.

Jestem przekonana, że czytelnicy jeszcze się zjawią. :)  

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jaworek, ten obok Ząbkowic Śląskich?

Wszystko jak w klasycznym horrorze. Zaproszenie od nieznajomej do dworku, w którym popełniono kiedyś zbrodnię. Aparatura do badania zjawisk paranormalnych. Zjawa i tajemnicza księga. Przyjaciele rozdzielają się, choć wiedzą, że nie powinni – podstawowa zasada. I tak dalej. A na końcu z horroru został tylko straszny sen i tajemniczy wianek.

Czytało się dobrze. Miałem wrażenie, gdyby nie ten gwałt, że celujesz w młodszego odbiorcę.

 

Pozdrawiam

Witaj, AP,

 

na wstępie dziękuję za Twój komentarz. Nie, nie o ten Jaworek idzie, choć znam bardzo dobrze tamte strony i okolice Ząbkowic, Strzelina oraz Niemczy. Ech, te mało uczęszczane szlaki, które wyprowadzają w pola kukurydzy, a mimo to ja je tak kocham!

Zwykle moje opowiadanka można czytać z mapą w rękach, ale nie tym razem. Miejscówki wszystkie zmyśliłem sobie, choć dworska legenda, którą w tekście przytaczam, podobna jest do tej z Jedlinka. 

Cieszę się, że w miarę się podobało.

Chciałem poeksperymentować z agogiką, gdyż uważam, że istnieje optymalne tempo narracji, takie jak w “Panu Samochodziku” czy “Kodzie L. da Vinci”. Nie daj się czytelnikowi – działaj tempem (spisekpisarzy.pl)

 

Pozdrawiam również!

MZ

Maćku, dzięki za odpowiedź. Też nieraz, szukając drogi, wszedłem w pole kukurydzy. Rozumiem, że przy okazji kolejnego opowiadania, poeksperymentujesz z napięciem?

Napisane to jest gawędziarsko, lekko i naprawdę strawnie. Natomiast mam z tym tekstem pewien problem, który jednak nie jest winą autora, a raczej moich przyzwyczajeń / preferencji. Gdybyśmy rozmawiali o filmach, to powiedziałbym, że jak na polski film, to było dobre, ale na tle reszty świata, to przeciętnie. W tym wypadku muszę powiedzieć, że jak na opowiadanie to nieźle, ale jak na horror, to nie porwało mnie. I to cały sens mojej opinii. Do tekstów, które są przez autorów mianowane do kategorii horroru zawsze podchodzę z dużym dystansem i mam wobec nich duże wymagania. No, bo jak horror, to musi być dreszcz emocji, nutka strachu, tajemnica, niebezpieczeństwo i zaskoczenie. I trochę mi tych elementów u Ciebie zabrakło.

Nie ma nic złego w tym, że posłużyłeś się dosyć standardowymi rozwiązaniami, a wręcz kalką z klasyków gatunku. Samo w sobie to nie deklasuje tekstu. Natomiast zabrakło mi tych zaskoczeń, tych bomb emocjonalnych, tych dreszczu i tajemnicy.

Najwyraźniej po prostu nie jestem odpowiednim odbiorcą tej opowieści. Najważniejsze jednak, że opowiadanie jest dobre i dobrze mi się je czytało.

Dzięki!

XXI century is a fucking failure!

Cześć, Maćku!

 

To ja, Twój piątkowy dyżurny!

Hmm… coś mi tu zgrzyta. Jest tu rozbieżność między stylem, a gatunkiem (horrorem) i czasami, w jakich się to dzieje. Jakoś mi się to nie zgrywa w spójną całość.

Szczególnie ten styl mi nie podchodzi – przebija przez niego Twój zwyczajowy, schulzowski sposób opowieści, który w obliczu tych wszystkich liczników Geigera itd. zgrzyta. Natomiast możliwe, że jest to wynikiem jedynie moich przyzwyczajeń i upodobań, gdzie tak napisane teksty przenosiły mnie zazwyczaj w miejsca nienaznaczone cywilizacją.

Co do części związanej z grozą, to według mnie coś nie pykło z napięciem. Tu z kolei też nie jestem w stanie dobrze tego ocenić, bo horrory czytane mnie zazwyczaj nie ruszają.

Natomiast to, co udało Ci się zrobić, to namalować kilka naprawdę ładnych obrazów. Może nie jakichś rozbudowanych, ale znać po tekście, że potrafisz je tworzyć. Tak, wiem, to jest mocno związane ze stylem, na który narzekałem ciut wcześniej. Uważam jednak, że dałbyś radę znaleźć odpowiedni balans.

No i kilka razy odpłynąłem w tekście myślami, co zaliczę do zalet. Dlaczego? Dlatego, że rodziły mi się inspiracje. Nawet jeśli masz tu kilka klisz, to potrafiłeś ruszyć moją wyobraźnią.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

AP, najchętniej bym poeksperymentował z tempem, choć to jednak nie moja działka, nie moja mocna strona. Moja teoria jest taka oto: istnieje optymalne tempo, takie jak w “Kodzie L. da Vinci”. Podobno operowanie sinusoidą też nie jest złe, ale w większych dziełach, takich jak powieść, gdzie są momenty zwalniania i momenty przyspieszania, stosowane na przemian. Ale co ja tam wiem?! Pozdrawiam, MZ. :)

Caern, mnie też zabrakło bomb emocjonalnych. Horror to jednak trudny gatunek, choć nie wyobrażam sobie życia bez horroru i jakiejś próby zbliżenia się do niego, otarcia się. Bardzo dziękuję za Twoją opinię. :-)

Witaj Krokusie,

 

dzięki za Twój długi komentarz, tak za krytykę, jak i pochwały:

To, co udało Ci się zrobić, to namalować kilka naprawdę ładnych obrazów. Może nie jakichś rozbudowanych, ale znać po tekście, że potrafisz je tworzyć.

Cieszę się bardzo. Rzecz miała być filmowa. Poza tym poszedłem w kierunku creepypasty. Język jest stety-niestety bardzo współczesny, nie jest wyrafinowany, dominuje prostota i plastyczność. No i raz, zupełnie raz pozwoliłem sobie na stałe, dość wolne tempo, ale nie tak wolne, jak w pastach niejakiego Bruno Siaka, naszego kolegi z forum BTW. Nie ma tu zwalniania ani przyspieszania, nie ma przeskoków. Starałem się napisać rzecz zwyczajnie i po bożemu.

 

Pozdrawiam również, MZ. 

Niezły klimat. Podoba mi się takie zwyczajne wprowadzenie, które nie zapowiada niczego mrocznego. Ot wycieczka kumpli, może trochę zakręcona, ale całkiem niewinna.

Podoba mi się również lekkość i precyzja, z jaką dawkujesz informacje. Bo całość jest nieco zawikłana, ale podana logicznie i dlatego przechodzi się przez nią płynnie, a dodatkowo dostarcza miłe doznania. No i to niedopowiedzenie, zawieszenie, fajne…

 

Stanęli przed sporych rozmiarów strupieszałym gmaszyskiem z licznymi ubytkami tynku, do którego prowadziły dwustronne betonowe schody.

Ale tu się czepnę, bo odniosłam wrażenie, że schody prowadziły do tynku.

Lożanka bezprenumeratowa

Maćku, rozumiem. Na razie eksperymentujesz z tempem. Zapytałem o napięcie, bo w poradniku, który poleciłeś, autor obiecał w kolejnym odcinku zająć się właśnie nim. 

Przyjemny tekst, taki w Twoim stylu. Lekko, gawędziarko, choć kapkę innym tempem niż to zwykle w Twoich tekstach. Eksperyment doceniam, acz w preferowane przeze mnie rejony tempa jeszcze nie wszedłeś ;)

Tak więc wiedziałem, czego się spodziewać i zawiedziony nie jestem tym koncertem fajerwerków :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dzięki, Ambush, za miłe słowa, swoją wpadkę z tynkiem już poprawiam. 

I dzięki za kliknięcie. :)

Nowa Fantastyka