- Opowiadanie: Storm - Powrót Czerwonego Boga

Powrót Czerwonego Boga

Trze­ci (i nie ostat­ni) tekst z uni­wer­sum Vatry. Wy­szło dłu­żej niż prze­wi­dzia­łem, ale mam na­dzie­ję, że bę­dzie cie­ka­wie. Jest tro­chę ero­ty­ki i wul­ga­ry­zmów. 

Po­przed­nie czę­ści:

pierw­sza: Po­pio­ły Vatry 

druga: Szkar­łat­ny Upiór

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Powrót Czerwonego Boga

 

Dzień przed za­gła­dą. Po­ra­nek. 

Tha­ma­ra wra­ca­ła do domu. Domem na­zy­wa­ła starą, roz­pa­da­ją­cą się cha­łu­pę z dziu­ra­wym da­chem. Miała szczę­ście. Nie­któ­rzy lu­dzie za­miesz­ku­ją­cy dziel­ni­cę wy­rzut­ków, po­tocz­nie zwaną rynsz­to­ka­mi, mogli po­zwo­lić sobie je­dy­nie na skrom­ny sza­łas lub miesz­ka­li po pro­stu na po­kry­tych grzą­skim bło­tem uli­cach. Młoda dziew­czy­na była na co dzień we­so­ła i uśmiech­nię­ta, mimo pod­łe­go życia, jakie zgo­to­wa­ło jej prze­zna­cze­nie. Jed­nak tego dnia, oczy mi­ja­ją­cych Tha­ma­rę po­nu­rych prze­chod­niów za­miast try­ska­ją­cej ra­do­ścią życia, mło­dej ko­bie­ty do­strzec mogły dziew­czy­nę głę­bo­ko po­grą­żo­ną w roz­my­śla­niach, prze­ra­żo­ną i smut­ną jed­no­cze­śnie. Przy­czy­ną jej nie­co­dzien­ne­go stanu były do­świad­cze­nia dzi­siej­sze­go po­ran­ka. Zła­ma­ła zakaz, wi­dzia­ła coś, co nie po­win­no ist­nieć, usły­sza­ła coś, czego nie po­win­na usły­szeć. Tyle wy­star­czyło, by wstrzą­snąć jej de­li­kat­nym umy­słem. Przez roz­tar­gnie­nie dziew­czy­na mi­nę­ła swoją skrom­ną sa­dy­bę. Cof­nę­ła się, po­pa­trzy­ła na drzwi wej­ścio­we i w końcu na jej twa­rzy za­go­ścił uśmiech. Myśl po­dzie­le­nia się nie­zwy­kłą hi­sto­rią, w któ­rej brała udział, z uko­cha­nym Ga­la­rem do­da­ła jej wiel­kiej otu­chy. Otwo­rzy­ła odrzwia chaty i we­szła do środ­ka.

– Gdzie się tak długo po­dzie­wa­łaś? Ku­pi­łaś mięso na śnia­da­nie? – za­py­tał na­rze­czo­ny na przy­wi­ta­nie.

– Tak, ku­pi­łam. – Tha­ma­ra od­po­wie­dzia­ła je­dy­nie na dru­gie py­ta­nie, po czym wy­cią­gnę­ła kawał mięsiwa ze skó­rza­nej torby prze­wie­szo­nej przez ramię.

– Jasna cho­le­ra, widać, że nie pierw­szej świe­żo­ści. Wy­glą­da, jakby ma­cza­no je w gów­nie, a cuch­nie jesz­cze go­rzej. Nie mo­głaś cze­goś po­wie­dzieć temu kra­ma­rzo­wi? – zde­ner­wo­wał się Galar.

– Prze­pra­szam.

– Hmm, wy­glą­da na to, że znów bę­dzie­my żreć jak szczu­ry. No, trud­no. Roz­mó­wię się z tym kra­ma­rzem, jak tylko go spo­tkam. Czło­wiek ha­ru­je jak nie­wol­nik, by za­ro­bić na żar­cie, a gdy już ku­pu­je, to dają ci takie coś. – Galar odło­żył pod­łej ja­ko­ści po­ży­wie­nie na ku­chen­ny stół i za­czął roz­pa­lać ogień w ko­min­ku. – Nie od­po­wie­dzia­łaś mi. Py­ta­łem, gdzie byłaś tak długo, bo na pewno nie na targu, ina­czej wzię­ła­byś świe­że mięso – dodał na­rze­czo­ny.

– Po­szłam na cmen­tarz.

– Na cmen­tarz? A po jaką cho­le­rę? Od­wie­dzić grób babki? Prze­cież byłem tam nie­daw­no, bu­kiet niezapominajek zło­ży­łem. Za­pła­ci­łem za niego dwa­dzie­ścia di­ne­rów, a jesz­cze jakiś zwię­dły dała mi ta kwia­ciar­ka.

– Pewna dziw­na sta­rusz­ka za­pro­wa­dzi­ła mnie do kró­lew­skie­go mau­zo­leum i we­szłam do środ­ka, na naj­niż­szy po­ziom krypt.

– Do krypt kró­lew­skich? Chyba już cię do resz­ty po­krę­ci­ło, babo głu­pia! To jest za­ka­za­ne! Kur­waż mać! Na pewno ktoś cię wi­dział! Zaraz przyj­dą straż­ni­cy i nas aresz­tu­ją! Jak do­sta­nie­my po pięt­na­ście batów, to bę­dzie akt łaski!

– Daj mi skoń­czyć, Galar! Nie we­szłam tam, ot tak sobie, by uprzy­krzyć nam życie. Zo­sta­łam we­zwa­na. W kryp­cie kró­la-he­re­ty­ka uka­zał mi się duch. Po­ka­zał, co się sta­nie w przy­szło­ści. Wszy­scy zgi­nie­my, cała Nowa Vatra jest za­gro­żo­na!

– O czym ty ga­dasz, ko­bie­to? Co ta­kie­go nam grozi?

– Po­wrót Czer­wo­ne­go Boga! On wróci i nas znisz­czy, tak jak wtedy, gdy spło­nę­ła Stara Vatra. Je­dy­nym spo­so­bem na po­wstrzy­ma­nie za­gła­dy jest za­bi­cie syna ar­cy­ka­pła­na!

– Ma­łe­go Theo? Prze­cież to tylko nie­mow­lę! Chcesz za­ciu­kać dziec­ko, bo mia­łaś jakiś sen, wizję, ha­lu­cy­na­cję czy inne nie wia­do­mo co!?

– Mu­sisz mi uwie­rzyć, Galar! Mówię praw­dę! Dla­cze­go mi nie wie­rzysz?

– Niech to szlag! Za­rę­czy­łem się z wa­riat­ką! Mor­der­czy­nią dzie­ci! Czy ty sie­bie sły­szysz, Tha­ma­ra? To nie jest nor­mal­ne!

– Gdy­byś na­praw­dę mnie ko­chał, uwie­rzył­byś. – Tha­ma­ra wy­bu­chła pła­czem.

– Pew­nie, rycz sobie! Może tro­chę ci przej­dzie. Wychodzę się przewietrzyć, kupię po dro­dze ja­kieś po­rząd­ne mięso.

Jed­nak, gdy tylko Galar zbli­żył się do drzwi, ktoś w nie za­pu­kał. Zdzi­wio­ny wi­zy­tą go­ścia o tak wcze­snej porze męż­czy­zna otwo­rzył odrzwia. Nie­spo­dzie­wa­nym przy­by­szem oka­za­ła się nie­zna­jo­ma, stara ko­bie­ta, odzia­na w łach­ma­ny z drew­nia­nym, dziw­nie rzeź­bio­nym ko­stu­rem w pra­wym ręku.

– Kim je­steś, bab­ciu i co cię tu spro­wa­dza? – spy­tał Galar.

– Wy­czu­łam zwąt­pie­nie w na­szym wy­brań­cu i przy­szłam do­pil­no­wać wy­ko­na­nia po­wie­rzo­ne­go mu za­da­nia.

Za­la­na łzami i po­cią­ga­ją­ca nosem Tha­ma­ra od­wró­ci­ła się w stro­nę sta­rusz­ki, pa­trząc na nią jak na upio­ra z za­świa­tów.

– Nie mamy za wiele czasu na szlo­chy, mała. To się sta­nie jutro! – po­wie­dzia­ła sta­ro­wi­na.

 

 

– Na­resz­cie, Theo się uspo­ko­ił. Pła­kał tak gło­śno i był strasz­nie nie­spo­koj­ny od wscho­du słoń­ca. Już my­śla­łem, że Al­si­na nie da rady uci­szyć ma­łe­go – po­wie­dział ar­cy­ka­płan Ther­cius, pa­da­jąc na kryte bal­da­chi­mem łoże.

– Mó­wi­łam ci. Al­si­na jest wspa­nia­łą mamką. Nie do­ce­ni­łeś jej – od­par­ła le­żą­ca obok Na­tha­lea.

– Tak masz rację, ko­cha­nie, jak zwy­kle. Chyba na­le­żą jej się prze­pro­si­ny.

– Prze­pro­si­ny? No, pro­szę. Wiel­ki i strasz­ny naj­wyż­szy ka­płan Ther­cius przy­zna­je się do błędu i pra­gnie prze­pro­sić zwy­kłą służ­kę. Nie po­zna­ję cię.

– To ty, ko­cha­na masz na mnie taki wspa­nia­ły wpływ.

– To bar­dzo miłe. Kom­ple­men­ty za­wsze umia­łeś pra­wić.

– Mia­łem czte­ry na­łoż­ni­ce przed tobą, ale żadna ci nie do­rów­ny­wa­ła.

– Je­stem aż taka wy­jąt­ko­wa?

– Je­steś praw­dzi­wym anio­łem, naj­droż­sza. – Ar­cy­ka­płan uca­ło­wał swą part­ner­kę w usta. Na­tha­lea szyb­ko od­po­wie­dzia­ła mu tym samym. Po chwi­li dwoje ko­chan­ków za­czę­ło ob­da­ro­wy­wać się na­wza­jem na­mięt­nymi po­ca­łun­ka­mi. Gdy usta miały już dość, spra­gnio­na mi­ło­ści ręka Ther­ciu­sa po­wę­dro­wa­ła po­wo­li w stro­nę okry­te­go luźną, je­dwab­ną su­kien­ką bio­dra uko­cha­nej, stam­tąd prze­szła na kształt­ne po­ślad­ki, potem na jędr­ne uda, by w końcu zna­leźć się mię­dzy zgrab­ny­mi no­ga­mi i pod za­sła­nia­ją­cą je de­li­kat­ną suk­nią. Tam palce ka­pła­na za­czę­ły spra­wiać ko­bie­cie przy­jem­ność. Na­tha­lea za­ru­mie­ni­ła się, jęk­nę­ła. Im in­ten­syw­niej­ Ther­cius za­pew­niał jej roz­kosz, tym bar­dziej się ru­mie­ni­ła i wzdy­cha­ła. Miłe uczu­cie cie­pła ro­ze­szło się po całym ciele pięk­nej na­łoż­ni­cy. Po kilku mi­nu­tach ar­cy­ka­płan wy­cią­gnął wil­got­ne palce spod su­kien­ki uko­cha­nej.

– Roz­bie­raj się. Przejdź­my do cze­goś jesz­cze lep­sze­go – po­wie­dział.

– Ale jeśli ktoś nas od­kry­je? Drzwi sy­pial­ni są otwar­te, za­wsze ro­bi­li­śmy to przy za­mknię­tych. – Na­tha­lea za­nie­po­ko­iła się tro­chę.

– Och, moja droga, po­wie­dzia­łaś, iż je­stem wiel­ki i strasz­ny, ale za­po­mnia­łaś naj­wi­docz­niej, że ta wiel­kość i strasz­ność do cze­goś zo­bo­wią­zu­je. Je­stem naj­wyż­szym ka­pła­nem, ja mogę wszyst­ko. A teraz do ro­bo­ty. Roz­pa­li­łaś we mnie ogień mi­ło­ści!

Obawy Ther­ciu­so­wej na­łoż­ni­cy były zbęd­ne, nikt nie prze­szka­dzał ko­chan­kom przez nie­ca­łą go­dzi­nę, jaką po­świę­ci­li na upra­wia­nie mi­ło­ści. Le­że­li nadzy, przy­tu­le­ni do sie­bie na wiel­kim, ele­ganc­kim łożu kry­tym bal­da­chi­mem. Wciąż pło­ną­ca ru­mień­cem na pięk­nym licu Na­tha­lea ode­zwa­ła się:

– Byłeś wspa­nia­ły, ko­cha­nie, jak za­wsze.

– Ty też, Nath. Z żadną z mych po­przed­nich wy­bra­nek nie ko­cha­łem się tyle razy co z tobą.

– Zatem, może na­praw­dę je­stem anio­łem?

– By­le­by nie takim jak po­słań­cy Czer­wo­ne­go Boga ha, ha, ha!

Oboje śmia­li się przez kilka minut, po czym Na­tha­lea spo­sęp­nia­ła nagle. Wi­dząc zmia­nę na­stro­ju part­ner­ki, za­tro­ska­ny ka­płan za­py­tał:

– Co się stało naj­droż­sza? Czy coś cię trapi?

– Nie, to nic wiel­kie­go. Po pro­stu ten żart przy­po­mniał mi coś. Mia­łam dzi­siej­szej nocy prze­dziw­ny sen, a wła­ści­wie kosz­mar.

– Cóż ta­kie­go ci się śniło?

– Wi­dzia­łam Czer­wo­ne­go Boga i jego anio­łów. Po­ja­wi­li się nad Nową Vatrą i za­czę­li wszyst­ko nisz­czyć. Pło­nę­ły domy, nasz wspa­nia­ły pałac się walił, lu­dzie krzy­cze­li i gi­nę­li w zło­wiesz­czych, szkar­łat­nych pło­mie­niach. Uj­rza­łam też pew­ne­go mło­dzień­ca. Nie imał się go nisz­czy­ciel­ski ogień, jego oczy świe­ci­ły czer­wo­nym, nie­na­tu­ral­nym bla­skiem a twarz szpe­cił pa­skud­ny uśmiech. Jak gdyby cie­szył się z ota­cza­ją­ce­go go znisz­cze­nia i cha­osu. Gdy po­żo­ga i de­struk­cja za­pa­no­wa­ły już nad całym mia­stem, nasze dawne bó­stwo wchło­nę­ło ta­jem­ni­cze­go czło­wie­ka i znik­nę­ło. Wtedy obu­dzi­łam się prze­ra­żo­na.

– Och, ko­cha­na Nath, to był tylko zwy­kły sen. Ma­ka­brycz­ny i prze­ra­ża­ją­cy ow­szem, ale wciąż sen.

– Wy­da­wał się taki re­al­ny, jak­bym fak­tycz­nie tam była i ob­ser­wo­wa­ła bier­nie to wszyst­ko.

– Ludz­ki umysł zdol­ny jest do two­rze­nia naj­bar­dziej re­ali­stycz­nych i abs­trak­cyj­nych wizji.

– Hmm, a jeśli to była wizja przy­szło­ści? Sły­sza­łam, że wróż­bi­ci na głów­nym rynku takie mie­wa­ją.

– Och, na świę­tość, prze­stań! To tylko kosz­mar, nic wię­cej. Ci wróże to zwy­kli szar­la­ta­ni. Już dawno po­wi­nie­nem im za­ka­zać roz­sta­wia­nia sto­isk w cen­trum i sze­rze­nia ciem­no­ty oraz wiary w nie­stwo­rzo­ne rze­czy. Czer­wo­ny Bóg nie wróci. He­re­tyc­ki król roz­gnie­wał go, ten ze­mścił się na miesz­kań­cach Sta­rej Vatry i uciekł do swo­je­go świa­ta. Zo­stał po nim tylko świę­ty krysz­tał w ru­inach ka­te­dry.

– Może masz rację, Ther­ciu­sie. A wła­ści­wie, jak wy­glą­da­ła za­gła­da sta­re­go mia­sta? Nigdy nie opo­wia­da­łeś mi do­kład­nie tej hi­sto­rii. Mam do­pie­ro dwa­dzie­ścia wio­sen, dla mnie to jak le­gen­da albo jakiś sta­ro­żyt­ny mit. Opo­wiedz mi o tym, pro­szę.

– Na prze­klę­ty miecz mo­nar­chy-he­re­ty­ka, Nath. Je­steś nie­moż­li­wa. Naj­pierw opo­wia­dasz o swoim kosz­ma­rze, potem ga­dasz ja­kieś głup­stwa o wróż­bi­tach, a teraz chcesz usły­szeć hi­sto­rię de­struk­cji naj­więk­sze­go cudu ar­chi­tek­to­nicz­ne­go w całej do­li­nie Skand?!

– Opo­wiesz czy nie? Bo jeśli się nie zgo­dzisz, idę na rynek.

– Roz­ma­wiać z szar­la­ta­na­mi!? Ani mi się waż! No do­brze, już do­brze. Słu­chaj uważ­nie.

 

Dzień przed za­gła­dą. Po­łu­dnie.

Tha­ma­ra kie­ro­wa­ła się w stro­nę pa­ła­cu. Aby swo­bod­nie po­ru­szać się po mie­ście, wdzia­ła stary płaszcz świę­tej pa­mię­ci ojca i na­szyj­nik, który do­sta­ła w pre­zen­cie od Ga­la­ra. W razie ja­kich­kol­wiek pytań po­da­wa­ła się za wę­drow­ną pu­stel­nicz­kę z po­łu­dnio­wych re­jo­nów do­li­ny Skand. Żad­nym za­sko­cze­niem nie było, iż każdy straż­nik, przy­pad­ko­wy no­tabl lub po pro­stu zwy­kły prze­cho­dzień uwie­rzył w jej spryt­ną mi­sty­fi­ka­cję. Va­tryj­czy­cy wie­rzy­li, że ere­mi­ci z po­łu­dnia po­sia­da­ją nad­na­tu­ral­ne moce i po­tra­fią kon­tak­to­wać się z du­cha­mi przod­ków, więc gdy spo­ty­ka­no ta­kie­go na uli­cach, ostroż­nie do­bie­ra­no słowa i uni­ka­no zbęd­nych pytań. Wy­star­czy­ło je­dy­nie: „Je­stem wę­drow­cem z po­łu­dnio­we­go krań­ca do­li­ny”, by mieć z głowy na­przy­krza­ją­ce się każ­de­mu zwy­kłe­mu ob­ce­mu stra­że. Ta­jem­ni­cza sta­rusz­ka wspo­mi­na­ła, że naj­trudniej bę­dzie z war­tow­ni­ka­mi strze­gą­cy­mi głów­nych wrót do pa­ła­cu ar­cy­ka­pła­na. I rze­czy­wi­ście miała rację.

– Stać, przy­błę­do! Kim­żeś jest? – ode­zwał się straż­nik po pra­wej, niski gru­bas o twa­rzy czer­wo­nej jak doj­rza­ły po­mi­dor.

– Je­stem pu­stel­nicz­ką z po­łu­dnio­wych krań­ców Skand – od­par­ła Tha­ma­ra.

– Pokaż no się. O, jaka ślicz­na buźka. Za ładna je­steś na ere­mit­kę – rzekł gruby war­tow­nik, kła­dąc dziew­czy­nie wiel­ką łapę na ra­mie­niu i po­wo­li kie­ru­jąc ją w stro­nę do­brze wi­docz­nych mimo okry­wa­ją­cej je szaty pier­si. – A jaki wi­sio­rek masz ładny – dodał, chwy­ta­jąc mocno za lewy z jej wdzię­ków. Tha­ma­ra jęk­nę­ła.

– Prze­stań, cha­mie albo przy­zwę po­tęż­ne­go ducha, który za­bi­je cię na miej­scu! – Pró­bo­wa­ła prze­mó­wić tłu­ste­mu wie­przo­wi do roz­sąd­ku.

– Pew­nie, sły­sze­li­śmy te ba­jecz­ki! Tak na­praw­dę gówno po­tra­fi­cie. Chodź, Ered. Tych dwóch no­wych nas za­stą­pi, a my za­ba­wi­my się z tą małą tur­ka­wecz­ką! – mówił gru­bas do kom­pa­na po lewej, wciąż ob­ma­cu­jąc dziew­czę­cą pierś.

– Sam się o to pro­si­łeś – po­wie­dzia­ła Tha­ma­ra i kop­nę­ła na­trę­ta z całej siły w kro­cze. Straż­nik zawył z bólu i za­czer­wie­nił się jesz­cze bar­dziej. Jego to­wa­rzysz Ered, chudy wą­sacz o prysz­cza­tej gębie, zwy­zy­wał rze­ko­mą pu­stel­nicz­kę od dzi­wek i wy­cią­gnął przy­tro­czo­ny do­tych­czas do pasa krót­ki miecz. Strasz­nej szar­pa­ni­nie za­po­biegł zna­jo­my głos do­cho­dzą­cy zza głów­nej bramy:

– Co się tu dzie­je? – Był to ar­cy­ka­płan Ther­cius. – Dla­cze­go nie chce­cie wpu­ścić tej ere­mit­ki do pa­ła­cu?

– Panie, ta wstręt­na żmija za­ata­ko­wa­ła mnie! – żalił się czer­wo­no­gę­by war­tow­nik.

– A ten oto straż­nik or­dy­nar­nie się do mnie do­bie­rał! – od­par­ła Tha­ma­ra.

– Co ta­kie­go?! Na­paść na pu­stel­nicz­kę z po­łu­dnia?! Chyba obaj upa­dli­ście na głowę! Wy dwaj! – Ka­płan wska­zał na prze­cho­dzą­cych aku­rat zbroj­nych, pa­tro­lu­ją­cych głów­ny rynek – Za­brać tych tutaj pod prę­gierz! Po pięć batów dla każ­de­go!

– Dla mnie? Za co? To prze­cież on za­czął – wy­mam­ro­tał Ered, wska­zu­jąc gru­be­go.

– Masz mnie za głup­ca? Wi­dzia­łem, jak pod­no­sisz miecz na tę dziew­czy­nę. Za­bierz­cie stąd tych durni, nim oso­bi­ście ich wy­chło­stam! – krzy­czał wście­kły Ther­cius.

Pro­ble­ma­tycz­ni straż­ni­cy zo­sta­li szyb­ko usu­nię­ci sprzed oczu ar­cy­ka­pła­na i za­stą­pie­ni in­ny­mi.

– Droga ere­mit­ko, prze­pra­szam naj­moc­niej za tę nie­wy­go­dę. Za­pew­ne przy­by­łaś tu po­me­dy­to­wać. Wiel­ka Sala jest tam. Głów­nym ko­ry­ta­rzem pro­sto, trze­cie drzwi po lewej – dodał hie­rar­cha Nowej Vatry.

– Dzię­ku­ję, czci­god­ny ka­pła­nie – od­par­ła Tha­ma­ra i ru­szy­ła przed sie­bie. Jej celem jed­nak nie było po­miesz­cze­nie wska­za­ne przez Ther­ciu­sa, lecz jego pry­wat­ne kom­na­ty. I oczy­wi­ście mały Theo.

 

Dzień przed za­gła­dą. Po­po­łu­dnie.

Naj­wyż­szy ka­płan Nowej Vatry nie był w do­brym hu­mo­rze. Wciąż nie mógł prze­stać my­śleć o śnie, jaki opo­wie­dzia­ła mu Na­tha­lea. Skła­mał, mó­wiąc swej uko­cha­nej, że to nic wiel­kie­go. Tak na­praw­dę, prze­ra­ża­ją­ca wizja osta­tecz­nej za­gła­dy po­ru­szy­ła nim do­głęb­nie. By nieco uspo­ko­ić ko­ła­ta­ny roz­ma­ity­mi my­śla­mi umysł, za­pa­lił ku­pio­ną wczo­raj na rynku fajkę. Przy­jem­ność ta, mimo iż zde­cy­do­wa­nie nie­wska­za­na oso­bom w jego wieku, po­pra­wi­ła nieco stan ata­ko­wa­nej roz­ma­ity­mi ide­ami psy­che. Ther­cius do­sko­na­le wie­dział, kim był mło­dzie­niec ze snu, nio­są­cy chaos. Bo­ha­ter sta­rej prze­po­wied­ni, który umoż­li­wi po­wrót Czer­wo­ne­mu Bogu. Jego ro­dzo­ny syn Theo.

„Gdy tylko skoń­czy pięć lat, bę­dzie trze­ba go jesz­cze uważ­niej pil­no­wać. Nie do­pusz­czę, by mój syn był koń­cem nas wszyst­kich. Oddam go pod opie­kę ka­pła­nów albo tych pu­stel­ni­ków z po­łu­dnia. Jeśli bę­dzie trze­ba, będę szu­kał po­mo­cy nawet u mi­sty­ków ze wscho­du. Byleby tylko nie do­pu­ścić do tej tra­ge­dii” – my­ślał ar­cy­ka­płan.

Skoń­czył palić i skie­ro­wał się w stro­nę swego pa­ła­cu. Prze­kra­cza­jąc głów­ną bramę, po­my­ślał przez chwi­lę, iż toż­sa­mość nisz­czy­cie­la z prze­po­wied­ni może być inna. Przy­po­mniał sobie o swym pierw­szym synu, bę­kar­cie, zgni­łym owocu związ­ku z pewną dziw­ką, któ­rej imie­nia dawno za­po­mniał. Pa­mię­tał jed­nak, jak na­zy­wa­ło się prze­klę­te dzie­cię. Chło­pak zwał się Galar. Pa­skud­ne to było imię. Rów­nie od­ra­ża­ją­ce, jak jego po­my­sło­daw­czy­ni, owa bez­i­mien­na roz­pust­ni­ca. Roz­my­śla­nia Ther­ciu­sa o przy­pad­ko­wym po­tom­stwie skoń­czy­ły się, gdy tylko na­wie­dzi­ła go myśl, iż ten prze­cież od dawna nie żyje. Zgi­nął wraz ze swoją okrop­ną matką. Ther­cius nie mógł sobie po­zwo­lić na utra­tę po­zy­cji w oczach ludu. In­for­ma­cja o po­tom­stwie ze związ­ku z brud­ną kur­ty­za­ną wy­wo­ła­ła­by wiel­ki skan­dal. Dziec­ko zo­sta­ło więc za­mor­do­wa­ne przez opła­co­nych z góry na­jem­nych za­bój­ców. To cał­ko­wi­cie uspo­ko­iło ar­cy­ka­pła­na. Jed­nak­że chwi­la spo­ko­ju była bar­dzo krót­ka. Gdy tylko hie­rar­cha zna­lazł się na scho­dach pro­wa­dzą­cych do swej pry­wat­nej kom­na­ty, usły­szał krzyk Na­tha­lei i płacz Theo. Nie­zwłocz­nie po­biegł na górę, prze­ra­żo­ny, gdyż do­my­ślał się, co mogło się stać. Ko­lej­ny sza­le­niec tak jak wtedy kilka księ­ży­ców temu. Osza­la­ły żądzą ze­msty wy­rzu­tek pró­bu­je zabić jego je­dy­nego po­tom­ka. Do­tarł na miej­sce, otwie­ra­jąc z hu­kiem wiel­kie drzwi. Uj­rzał klę­czą­cą na pod­ło­dze, za­la­ną łzami Na­tha­leę i pustą ko­ły­skę. Pod­biegł do swej uko­cha­nej, py­ta­jąc, co się stało. Zroz­pa­czo­na, szlo­cha­ją­ca ko­bie­ta od­po­wie­dzia­ła je­dy­nie:

– Po­rwa­li na­sze­go ma­łe­go. To była moja sio­stra…

 

Dzień przed za­gła­dą. Późny wie­czór.

Galar sie­dział na po­kry­tym mchem gła­zie i bawił się zna­le­zio­nym nie­opo­dal pa­ty­kiem. Spoj­rzał na sto­ją­cą obok niego sta­rusz­kę, potem na le­żą­ce na ziemi torby z za­pa­sa­mi. Był bar­dzo zde­ner­wo­wa­ny. Pocił się in­ten­syw­nie, drża­ły mu ręce. Miał ocho­tę krzy­czeć.

– Nigdy w życiu nawet przez myśl by mi nie prze­szło, że przy­czy­nię się do mor­der­stwa nie­mow­la­ka – ode­zwał się po dłu­gim cza­sie mil­cze­nia.

– Nie ty się przy­czy­nisz, ona musi go zabić. Tak mówi prze­po­wied­nia – od­par­ła wy­pa­tru­ją­ca Tha­ma­ry sta­ro­wi­na.

– Je­stem jej na­rze­czo­nym, też będę miał krew Theo na rę­kach. Czuję się winny, go­dząc się na to wszyst­ko.

– To dla wa­sze­go dobra, dla dobra nas wszyst­kich.

– Tha­ma­ra za­bi­ja dzie­cia­ka, ja okra­dłem co naj­mniej pięć skle­pów, by za­pew­nić nam za­pa­sy, bo mu­si­my pręd­ko ucie­kać na naj­dal­sze krań­ce do­li­ny, zanim ar­cy­ka­płan i jego świta nas dorwą i obe­drą żyw­cem ze skóry. Znajdź inną wy­mów­kę dla ro­bie­nia ta­kich rze­czy, bab­ciu. To pie­prze­nie o prze­po­wied­niach, upio­rze, Czer­wo­nym Bogu i in­nych nad­na­tu­ral­nych dzi­wac­twach już mi się prze­ja­dło!

– Prze­stań kła­pać dzio­bem i rób, co mówię. Wo­lał­byś pło­nąć żyw­cem, pa­trząc, jak całe mia­sto zmie­nia się w zglisz­cza?

– Nie.

– No wła­śnie, tak my­śla­łam.

– Prze­pra­szam. Mia­łem trud­ne dzie­ciń­stwo, po­dob­ne do obec­nej sy­tu­acji. Śmierć, ła­ma­nie prawa, uczu­cie bez­na­dziei opa­no­wu­ją­ce czło­wie­ka. Po pro­stu się boję. Zna­le­zie­nie się po­now­nie w takim po­ło­że­niu było moim naj­więk­szym kosz­ma­rem, który mia­łem na­dzie­ję, nigdy się nie ziści. A tu pro­szę, po­ja­wiasz się ty i wszyst­ko staje na gło­wie. – Galar uśmiech­nął się.

– Widzę, iż źle cię oce­ni­łam, chłop­cze. Gdy pierw­szy raz zo­ba­czy­łam twoją prysz­cza­tą gębę, my­śla­łam, żeś je­dy­nie iry­tu­ją­cy cham i pro­stak, a jed­nak jest w tobie szcze­rość i wy­trwa­łość. – Stara ko­bie­ta od­wza­jem­ni­ła uśmiech.

– Zanim się roz­sta­nie­my, jedno py­ta­nie. Kim ty tak na­praw­dę je­steś, bab­ciu, bo do­my­ślam się, że nie je­dy­nie sza­lo­ną, starą wróż­bit­ką z alej­ki że­bra­ków?

– Sły­sza­łeś o po­słań­cach Czer­wo­ne­go Boga? Czte­ry świe­tli­ste isto­ty, nie­któ­rzy na­zy­wa­ją je anio­ła­mi. Ja byłam nie­gdyś czwar­tą z nich. Gdy Bóg za­mie­rzał znisz­czyć Starą Vatrę to nasza czwór­ka miała wy­ko­nać roz­kaz. Zrzu­cić na mia­sto ogień. Od­mó­wi­łam. Coś nie po­zwo­li­ło mi tego zro­bić. Żal wobec tych ludzi, pięk­ne­go mia­sta a może wspo­mnie­nie za­gła­dy mego wła­sne­go świa­ta? Tego nie je­stem pewna do dziś. Szyb­ko po­nio­słam kon­se­kwen­cje mojej de­cy­zji. Czer­wo­ny Bóg był wście­kły. Ode­brał mi moce i zrzu­cił na tę zie­mię, bym zgi­nę­ła razem z miesz­kań­ca­mi he­re­tyc­kie­go mia­sta, lecz ja oca­la­łam i nie do­pusz­czę do jego po­wro­tu. – Bab­cia za­my­śli­ła się przez chwi­lę, Galar mil­czał. – Są też po­zy­ty­w­ne skut­ki wy­bo­ru, ja­kie­go do­ko­na­łam. Wraz z utra­tą mocy od­zy­ska­łam praw­dzi­wą po­stać, po­sta­rza­łam się okrut­nie, ale z dwoj­ga złego wolę gębę po­marsz­czo­nej ba­bi­ny niż pysk świe­cą­cy jak stos roz­ża­rzo­nych węgli.

– Teraz je­stem w sta­nie uwie­rzyć we wszyst­ko, co po­wiesz, bab­ciu. Dzię­ku­ję za tę opo­wieść. 

– Brzmi jak bajka, praw­da? Miło, że mi wie­rzysz. Spójrz, Tha­ma­ra wraca – po­wie­dzia­ła sta­rusz­ka, wska­zu­jąc nad­bie­ga­ją­cą, zzia­ja­ną dziew­czy­nę z pła­czą­cym nie­mow­lę­ciem na rę­kach.

– Nie za­bi­łaś go jesz­cze? – zdzi­wi­ła się stara ko­bie­ta.

– Nie zdą­ży­łam, Na­tha­lea mi prze­szko­dzi­ła – od­par­ła Tha­ma­ra.

– Na­łoż­ni­ca ka­pła­na Ther­ciu­sa? – spy­ta­ła sta­ro­wi­na.

– Tak i moja sio­stra – od­po­wie­dzia­ło wciąż dy­szą­ce ze zmę­cze­nia dziew­czę. 

– Ach, tak, na śmierć o tym za­po­mnia­łem, czyli mu­sisz jesz­cze do­pi­sać wła­sną sio­strę do listy osób, które chcą nas zabić – rzekł Galar.

– Nie mamy czasu do stra­ce­nia! Zabij ma­łe­go! – po­na­gla­ła sta­rusz­ka.

– Ona ma rację, zrób to – po­twier­dził uko­cha­ny Tha­ma­ry.  

Dziew­czy­na spoj­rza­ła na ma­łe­go po­tom­ka ka­pła­na. Prze­stał wresz­cie pła­kać. Spo­glą­dał na nią tylko, we­so­ło ga­wo­rząc. Młoda ko­bie­ta wy­cią­gnę­ła zza paska szaty nóż. Ostrze bły­snę­ło w bla­sku po­wo­li za­cho­dzą­ce­go słoń­ca. Theo pa­trzył na broń cie­kaw­skim wzro­kiem. Tha­ma­rze drża­ły ręce, z oczu cie­kły łzy. Za­ci­snę­ła po­wie­ki i za­da­ła cios. Dzie­cię­ce ga­wo­rze­nie nagle usta­ło. Dziew­czy­na na po­wrót otwo­rzy­ła oczy i zwró­ci­ła wzrok na nie­mow­lę. Gdy zo­ba­czy­ła ostrze noża wbite w ma­leń­ką pierś le­żą­ce­go w bez­ru­chu Theo, od­wró­ci­ła się i zwy­mio­to­wa­ła. Galar, prze­sia­du­ją­cy do­tych­czas z za­sło­nię­tą rę­ko­ma twa­rzą na omsza­łym ka­mie­niu, pod­biegł do uko­cha­nej i objął naj­moc­niej oraz naj­czu­lej jak po­tra­fił. Tha­ma­ra roz­pła­ka­ła się jesz­cze bar­dziej.

– Po­cho­waj­my go cho­ciaż. Pro­szę – wy­szep­ta­ła, po­cią­ga­jąc nosem i tuląc się do na­rze­czo­ne­go.

– Nie oba­wiaj się, tak zro­bi­my. Już po wszyst­kim – od­parł Galar.

– Strasz­na była to śmierć, jed­nak­że dzię­ki niej oca­li­li­śmy ty­sią­ce in­nych ist­nień – pod­su­mo­wa­ła sta­rusz­ka.

 

Dzień przed za­gła­dą. Noc.

„Prze­szu­kać całe mia­sto, rynsz­to­ki, ruiny ka­te­dry, pu­sty­nię po­pio­łów i oko­li­ce. Nie mogła uciec da­le­ko. Macie zna­leźć mo­je­go syna!” Tak brzmiał roz­kaz ar­cy­ka­pła­na Ther­ciu­sa, wy­da­ny dru­ży­nie va­tryj­skich zbroj­nych. Dziel­ni żoł­da­cy prze­cze­sa­li całą oko­li­cę, lecz je­dy­nym, co udało się od­na­leźć, był mały, usy­pa­ny ze świe­żej ziemi kop­czyk. Ka­pi­ta­no­wi stra­ży ów przy­po­mina­ją­cy mi­nia­tu­ro­wy kur­han, ko­piec wydał się po­dej­rza­ny, toteż nie­zwłocz­nie roz­ka­zał swym lu­dziom kopać. Do­ko­pa­no się do zło­żo­nych tam zwłok ma­łe­go Theo. Na miej­sce na­tych­miast zo­stał we­zwa­ny ka­płan. W pierw­szej chwi­li z nie­mo­cy i szoku ze­mdlał, jed­nak gdy udało się go ocu­cić, na twa­rzy hie­rar­chy ry­so­wał się nie­po­wstrzy­ma­ny gniew.

– Szu­kaj­cie dalej wi­no­waj­czy­ni, schwy­taj­cie ją żywą. Zo­sta­nie ska­za­na na Ścież­kę Bólu – roz­ka­zał Ther­cius.

– Ależ panie, oso­bi­ście za­ka­za­łeś tej formy eg­ze­ku­cji. Nie uży­wa­no jej od cza­sów kró­la-he­re­ty­ka. To bar­ba­rzyń­stwo! – za­nie­po­ko­ił się ka­pi­tan stra­ży.

– Zno­szę zakaz i przy­wra­cam ją do użyt­ku! Kaci z pew­no­ścią sobie po­ra­dzą. Jesz­cze ja­kieś py­ta­nia?

– Nie, panie. Wła­ści­wie jedna proś­ba, dru­ży­na chcia­ła­by nieco od­po­cząć.

– Do­brze, ale mu­si­cie wie­dzieć, że jeśli nie zo­ba­czę mor­der­czy­ni za­ku­tej w kaj­da­ny jutro o świ­cie, ty i przy­wód­ca dru­ży­ny za­wi­śnie­cie bez spra­wie­dli­we­go sądu.

– Co ta­kie­go? – Ka­pi­tan w mgnie­niu oka po­bladł.

– Do­brze sły­sza­łeś, więc zde­cy­duj czy od­po­czy­nek jest w tym mo­men­cie dobrym wyborem. Do wscho­du słoń­ca zo­sta­ło tylko kilka go­dzin – rzu­cił na od­chod­ne ar­cy­ka­płan i ru­szył z po­wro­tem do mia­sta.

– Jazda, obi­bo­ki, ru­szać się! Nie czas teraz na le­ża­ko­wa­nie! Mamy za­bój­cę do zła­pa­nia! – za­ko­men­de­ro­wał do­wód­ca straż­ni­ków w oba­wie o wła­sne życie.

 

 

Tha­ma­ra i Galar schro­ni­li się w dość prze­stron­nej, gór­skiej ja­ski­ni. Sie­dzie­li przy świe­żo roz­pa­lo­nym ogni­sku, przy­kry­ci brud­ną derką. Mimo okry­cia i cie­pła tań­czą­cych we­so­ło pło­mie­ni czuli chłód. Noc była wy­jąt­ko­wo zimna. Oboje mil­cze­li, wpa­tru­jąc się je­dy­nie w tra­wią­cy ko­lej­ne ka­wał­ki drew­na ogień. Wspie­ra­ją­ca ich sta­rusz­ka po po­cho­wa­niu Theo po­że­gna­ła się i znik­nę­ła bez śladu. Mu­sie­li ra­dzić sobie sami. 

– Na pewno nas znaj­dą i za­bi­ją – ode­zwa­ła się po ja­kimś cza­sie Tha­ma­ra.

– Prze­stań, je­ste­śmy kilka mil od mia­sta. Dotrą tu naj­wcze­śniej o świ­cie, a my bę­dzie­my już da­le­ko stąd – za­pew­nił part­ner­kę Galar.

– Naj­wyż­szy ka­płan jest zde­ter­mi­no­wa­ny, szcze­gól­nie teraz, gdy stra­cił je­dy­ne­go po­tom­ka.

– Skąd mo­żesz to wie­dzieć? Nie znasz go.

– Na­tha­lea mi mó­wi­ła, zanim prze­sta­ły­śmy się wi­dy­wać. Na po­cząt­ku była zwy­kłą służ­ką, jesz­cze wtedy się spo­ty­ka­ły­śmy. Gdy zo­sta­ła lalką do rżnię­cia dla Ther­ciu­sa, za­po­mnia­ła o mnie.

– Nigdy do­kład­nie mi o tym nie opowiada­łaś.

– Co tu mówić? Moja sio­stra, w za­mian za od­da­wa­nie się sta­re­mu dzia­do­wi żyje jak kró­lo­wa i udaje, że ja nie ist­nie­ję, bo do mnie los nie­ste­ty się nie uśmiech­nął. Ot, cała hi­sto­ria.

– Już wiem, dla­cze­go prze­zna­cze­nie złą­czy­ło nas razem. Oboje mamy nie­we­so­łą prze­szłość.

– Bła­gam, tylko nie opo­wia­daj znowu o swoim dzie­ciń­stwie. Sły­szę to kilka razy w ty­go­dniu, znam już na pa­mięć twoją hi­sto­rię, Galar. – Na twa­rzy Tha­ma­ry po­ja­wił się lekki uśmiech.

– Wiem, je­stem strasz­nie nudny, ale wy­da­je mi się, że jed­nak mnie lu­bisz.

– Głu­po­ty ple­ciesz, ja cię ko­cham.

– Ja cie­bie też.

Oboje roz­ma­wia­li jesz­cze chwi­lę, po czym zgod­nie stwier­dzi­li, iż pora odro­bi­nę się zdrzem­nąć, by na­brać sił do dal­szej wę­drów­ki. Drzem­ka nie­ocze­ki­wa­nie zmie­ni­ła się w twar­dy, wie­lo­go­dzin­ny sen. Tha­ma­ra obu­dzi­ła się o świ­cie i z prze­ra­że­niem od­kry­ła, że jej na­rze­czo­ny znik­nął. Gdy wy­bie­gła z groty szu­kać uko­cha­ne­go, za­uwa­ży­ła po­chód zbroj­nych u pod­nó­ża wznie­sie­nia, na któ­rym stała. Jeden z żoł­da­ków za­uwa­żył ją i spu­ścił ze smy­czy psy tro­pią­ce. Dłu­go­no­gie, uja­da­ją­ce be­stie szyb­ko ją do­pa­dły i przy­gwoź­dzi­ły do ziemi. Po­szu­ki­wa­na zo­sta­ła schwy­ta­na.

 

Dzień za­gła­dy. Po­ra­nek.

Przy­wód­ca zbroj­nych i ka­pi­tan stra­ży mieli szczę­ście. Nie zo­sta­li po­wie­sze­ni. W porę udało im się do­star­czyć mor­der­czy­nię przed ob­li­cze spra­wie­dli­wo­ści. Naj­wyż­szy ka­płan Ther­cius wi­dząc Tha­ma­rę za­ku­tą w kaj­da­ny, nie­zwłocz­nie prze­szedł do wy­mie­rza­nia za­rzą­dzo­nej wcze­śniej kary. Szyb­ko po­sta­wio­no sza­fot, przy­go­to­wa­no na­rzę­dzia kaźni, we­zwa­no katów. Naj­pierw ska­za­ną wo­żo­no po całym mie­ście, by wście­kły tłum mógł się na niej wyżyć. Było to swego ro­dza­ju pre­lu­dium przed wła­ści­wą eg­ze­ku­cją. Aby jesz­cze bar­dziej wzbu­rzyć ludzi, spe­cjal­nie wy­na­ję­ci krzy­ka­cze po­wta­rza­li w kółko, czym za­wi­ni­ła spę­ta­na po­wro­za­mi młoda ko­bie­ta na wozie. Cel zo­stał osią­gnię­ty z ła­two­ścią. Ne­ga­tyw­ne emo­cje wrza­ły. Roz­złosz­cze­ni miesz­kań­cy ci­ska­li w dziew­czy­nę ka­mie­nia­mi, łaj­nem, zgni­łym je­dze­niem, do­słow­nie wszyst­kim co było pod ręką. Gdy Tha­ma­ra do­tar­ła na miej­sce eg­ze­ku­cji, miała po­si­nia­czo­ną twarz i ręce, roz­bi­ty nos i roz­cię­ty łuk brwio­wy. Ska­za­na wspię­ła się na sza­fot a ar­cy­ka­płan odzia­ny w czar­ną, ża­łob­ną szatę od­czy­tał wyrok oso­bi­ście. Kiedy z ust Ther­ciu­sa wy­brzmia­ło ostat­nie zda­nie, kaci przy­ku­li dziew­czy­nę do drew­nia­ne­go prę­gie­rza. Ścież­ka Bólu miała się za­cząć. Owa forma eg­ze­ku­cji po­le­ga­ła na za­chło­sta­niu na śmierć nie­szczę­śni­ka na­ra­tem. Był to spe­cjal­ny ro­dzaj bata, skła­da­ją­cy się z kilku, dłu­gich, skó­rza­nych rze­mie­ni za­koń­czo­nych me­ta­lo­wy­mi ha­czy­ka­mi, ćwie­ka­mi i za­dzio­ra­mi. Każde ude­rze­nie zry­wa­ło czą­stecz­ki ciała ska­zań­ca i uno­si­ło je ze sobą. Kil­ka­na­ście cio­sów wy­star­czy­ło, by zmie­nić plecy de­li­kwen­ta w krwa­wą mia­zgę. Dwój­ka katów przy­go­to­wa­ła swoje na­ra­ty. Ma­ka­brycz­ny spek­takl miał się za­cząć lada chwi­la. Tha­ma­ra przez cały czas my­śla­ła o uko­cha­nym Ga­la­rze. Gdzież mógł się po­dziać? Szu­ka­ła go wzro­kiem wśród skan­du­ją­ce­go tłumu. Ni­g­dzie go nie było, prze­padł bez śladu. Mimo po­go­dze­nia się ze swym strasz­nym losem nie mogła po­wstrzy­mać stru­mie­nia łez roz­pa­czy. Pierw­sze ude­rze­nie. Kro­ple krwi wy­strze­li­ły w górę, dziew­czy­na wyła z bólu. Bła­ga­ła o li­tość, szlo­cha­ła spa­zma­tycz­nie. Zwró­ci­ła się do swej sio­stry:

– Na­tha­leo, ja – twa ro­dzo­na sio­stra – zaraz zo­sta­nę za­mę­czo­na na śmierć. Na wy­ba­cze­nie ani na życie nie mam szans, ale może na choć­by jedno słowo z two­ich ust. Po tylu la­tach mil­cze­nia… – Dru­gie ude­rze­nie, roz­dzie­ra­ją­cy krzyk bólu. – Może cho­ciaż coś po­wiesz, moja dusza bę­dzie spo­koj­niej­sza po śmier­ci… – Trze­cie ude­rze­nie. – Jedno małe słów­ko, pro­szę, co­kol­wiek. – Czwar­te ude­rze­nie, świe­ża po­so­ka try­snę­ła na twa­rze ga­piów. – Zro­bi­łam to dla dobra nas wszyst­kich, Theo spro­wa­dził­by chaos i zgubę na Nową Vatrę!

Na­tha­lea jed­nak mil­cza­ła jak grób. Obo­jęt­nym wzro­kiem i z pust­ką w sercu przy­glą­da­ła się kaźni. Nie miała za­mia­ru dać się po­nieść emo­cjom, ze wzglę­du na sie­dzą­ce­go obok i trzy­ma­ją­ce­go ją za rękę part­ne­ra.

Pa­skud­ne, ob­fi­cie krwa­wią­ce rany szpe­ci­ły plecy ska­za­nej, a ta wrzesz­cza­ła opę­tań­czo i szlo­cha­ła pod każ­dym sma­gnię­ciem na­ra­ta.

– Och, Ga­la­rze naj­droż­szy, gdzie je­steś?! – krzyk­nę­ła na cały głos.

– Ga­la­rze? – spy­tał po cichu sam sie­bie ar­cy­ka­płan.

– To jej na­rze­czo­ny, ko­lej­ny brud­ny wy­rzu­tek, na pewno po­ma­gał w mor­der­stwie na­sze­go Theo. Też go zła­pie­my, praw­da uko­cha­ny? – od­par­ła Na­tha­lea.

Hie­rar­cha Ther­ciu­s w jed­nej chwi­li strasz­nie po­bladł. Za­czę­ły drżeć mu ręce.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku, Ther­ciu­sie? – zapy­ta­ła za­tro­ska­nym gło­sem na­łoż­ni­ca.

Nie od­po­wie­dział. Jego wzrok sku­pio­ny był na ciem­nie­ją­cym nagle nie­bie. Ze­rwał się prze­raź­li­wy wiatr. Słoń­ce skry­ło się za groź­nie wy­glą­da­ją­cymi chmu­ra­mi, po­wo­li przy­bie­ra­ją­cy­mi szkar­łat­ny od­cień. Zie­mia za­czę­ła drżeć. Ktoś ze zgro­ma­dzo­ne­go tłumu spo­strzegł trzy świe­tli­ste syl­wet­ki, po­wo­li zataczające kręgi na fir­ma­men­cie. Po kilku mi­nu­tach za­uwa­żo­no nad­cho­dzą­ce­go od stro­ny ruin ka­te­dry mło­dzień­ca o świe­cą­cych na czer­wo­no oczach. Nad nim, wy­so­ko po­śród bu­rzo­wych chmur uno­sił się ogrom­ny, czer­wo­ny krysz­tał. W spa­ra­li­żo­wa­ny stra­chem tłum ude­rzył kar­ma­zy­no­wy, zło­wiesz­czo wy­glą­da­ją­cy pio­run, za­bi­ja­jąc ki­l­ku ludzi na miej­scu. To był z góry umó­wio­ny znak. Po ude­rze­niu owej bły­ska­wi­cy, trój­ka świe­tli­sto­li­cych bytów spu­ści­ła nisz­czy­ciel­ski ogień na Nową Vatrę. Pło­mie­nie szyb­ko za­czę­ły po­chła­niać wszyst­ko, co sta­nę­ło im na dro­dze. Prze­ra­żo­ny lud rzu­c­ił się do uciecz­ki. Nad­szedł prze­po­wie­dzia­ny ko­niec.

 

Dzień za­gła­dy. Kilka go­dzin wcze­śniej.

Gdy Galar i Tha­ma­ra po­sta­no­wi­li się prze­spać w swej kry­jów­ce, mło­de­mu męż­czyź­nie przy­śnił się kosz­mar, zwia­stu­ją­cy ry­chło nad­cho­dzą­cą apo­ka­lip­sę. Sen był nie­zwy­kle re­ali­stycz­ny i tym samym prze­ra­ża­ją­cy. Kiedy Galar obu­dził się, nie był już sobą. Strasz­li­wa wizja zmie­ni­ła go w ślepo po­dą­ża­ją­ce­go do celu nie­wol­ni­ka. Szedł za sły­sza­nym z od­da­li gło­sem. Kie­ro­wał się w stro­nę zruj­no­wa­nej Czer­wo­nej Ka­te­dry, miej­sca spo­czyn­ku świę­te­go krysz­ta­łu. Do­by­wa­ją­cy się z nie­zna­nej ot­chła­ni bas wciąż wzy­wał. Galar nie mógł nic zro­bić. Jego ciało i umysł były spę­ta­ne, nie miał nad nimi żad­nej kon­tro­li. Mógł je­dy­nie po­dą­żać tam, dokąd pra­gnę­ła zło­wiesz­cza siła. Do­tarł na miej­sce. Wokół oł­ta­rza spało czte­rech straż­ni­ków i jeden ka­płan. Mło­dzie­niec mi­mo­wol­nie pod­niósł le­żą­cy na po­sadz­ce miecz, nie­po­ko­ją­cy głos wy­brzmiał: „Zabij ich i za­bierz krysz­tał”. Znie­wo­lo­ny Galar po­słusz­nie wy­ko­nał roz­kaz. Pię­ciu od­po­czy­wa­ją­cych męż­czyzn w kilka chwil zmie­ni­ło się w le­żą­ce w ro­sną­cych ka­łu­żach krwi trupy. Na­stęp­nie chło­pak chwy­cił za­wo­alo­wa­ny obiekt kultu, wy­mam­ro­tał coś w nie­zna­nym sa­me­mu sobie ję­zy­ku i na­stał dzień za­gła­dy. Prze­po­wied­nia speł­ni­ła się: syn ar­cy­ka­płana umoż­li­wił po­wrót Czer­wo­ne­mu Bogu.

 

Dzień za­gła­dy. Po­ra­nek.

Nowa Vatra pło­nę­ła. Naj­wyż­szy ka­płan Ther­cius wraz z Na­tha­leą ucie­ka­li w po­pło­chu do pa­ła­cu, chro­nie­ni przez grupę zbroj­nych. Hie­rar­cha pa­trzył nie­na­wist­nym wzro­kiem na kro­czą­ce­go wśród nisz­czy­ciel­skich pło­mie­ni Ga­la­ra. 

„Prze­klę­ty bę­kart żyje! Gdy­bym tylko do­stał w swe ręce tych nie­kom­pe­tent­nych głup­ców, któ­rym zle­ci­łem jego za­bój­stwo” – my­ślał.

W przy­pły­wie wście­kło­ści Ther­cius wy­rwał kuszę z rąk sto­ją­ce­go obok żoł­nie­rza. Wy­ce­lo­wał w głowę swego syna i wy­strze­lił.

– Nie!!! – Prze­szy­wa­ją­cy krzyk roz­pa­czy roz­legł się i urwał rów­nie nagle.

To Tha­ma­ra, w porę uwol­nio­na z oko­wów przez zbłą­ka­ny pio­run, za­sło­ni­ła uko­cha­ne­go swoim cia­łem. Wy­strze­lo­ny przez ka­pła­na bełt prze­bił na wylot jej szyję. Dziew­czy­na padła na zie­mię, rzę­żąc i dła­wiąc się krwią. Ostat­ni raz spoj­rza­ła na Ga­la­ra. Wi­dząc, że ten nie zwra­ca na nią naj­mniej­szej uwagi i je­dy­nie kro­czy bez­myśl­nie przed sie­bie, wy­da­ła ostat­nie tchnie­nie z wiel­kim smut­kiem wy­pi­sa­nym na twa­rzy.

– Za­bij­cie tego czło­wie­ka, na­tych­miast! – wydał roz­kaz ar­cy­ka­płan. Uzbro­je­ni żoł­da­cy pod­bie­gli do Ga­la­ra, jed­nak gdy usi­ło­wa­li za­ata­ko­wać mło­dzień­ca swymi gi­zar­ma­mi, zo­sta­li bły­ska­wicz­nie spo­pie­le­ni. Wi­dząc to, do­głęb­nie prze­ra­żo­ny Ther­cius chwy­cił swą na­łoż­ni­cę za rękę i oboje ucie­kli do wnę­trza pa­ła­cu. Gnali szyb­ko po scho­dach z na­dzie­ją na schro­nie­nie się w pod­zie­miach swej sie­dzi­by. Kiedy je­dy­nie kilka jar­dów dzie­li­ło ich od wej­ścia do bez­piecz­ne­go azylu, cały bu­dy­nek za­drżał w po­sa­dach. Oboje spo­strze­gli, iż sufit za­czy­na zwa­lać im się na głowy. Pró­bo­wa­li ucie­kać z po­wro­tem na górę, lecz droga uciecz­ki za­wa­li­ła się z hu­kiem. Chwi­lę potem, przy­sy­pa­ne gru­za­mi były też wrota do pod­zie­mi. Byli od­cię­ci. Ko­lej­ny huk do­cho­dzą­cy z ze­wnątrz wy­wo­łał znisz­cze­nie prze­ciw­le­głej ścia­ny. Wiel­ka masa ka­mie­ni i pyłu ru­nę­ła z im­pe­tem na dwój­kę nie­szczę­śni­ków. Ther­cius ku wła­sne­mu za­sko­cze­niu prze­żył. Był je­dy­nie nieco po­obi­ja­ny, Na­tha­lea nie­ste­ty zo­sta­ła przy­gnie­cio­na kupą gruzu. 

– Pomóż mi, uko­cha­ny! Bła­gam! – krzy­cza­ła, dła­wiąc się ku­rzem. 

Ar­cy­ka­płan jed­nak­że nie słu­chał. Zo­ba­czył bo­wiem, iż za­wa­le­nie się ścia­ny otwo­rzy­ło drogę uciecz­ki z pod­ziem­ne­go wię­zie­nia. Była to wyrwa w ko­lej­nym murze, przez którą prze­świ­ty­wa­ło świa­tło dnia. Wy­star­czy­ło po­rząd­ne ude­rze­nie ja­kimś cięż­kim ka­mie­niem, by się wy­do­stać. Ther­cius od­wró­cił się w stro­nę swej na­łoż­ni­cy, wy­szep­tał: „Prze­pra­szam” i po­biegł czym prę­dzej w stro­nę prze­świ­tu w murze. Na­tha­lea wy­bu­chła ża­ło­snym pła­czem. Nie roz­pa­cza­ła jed­nak długo, gdyż po chwi­li za­wa­li­ła się ko­lej­na ścia­na, grze­biąc na­łoż­ni­cę ka­pła­na żyw­cem. 

Naj­wyż­szy hie­rar­cha jak po­my­ślał, tak zro­bił. Ude­rze­nie ka­mien­nym odłam­kiem szyb­ko znisz­czy­ło od­gra­dza­ją­cą Ther­ciu­sa od świa­ta ze­wnętrz­ne­go ba­rie­rę. Widok owego świa­ta, nie przy­no­sił jed­nak upra­gnio­nej na­dziei. Pło­ną­ce zglisz­cza, ago­nal­ne krzy­ki miesz­kań­ców i uno­szą­cy się wy­so­ko na nie­bie Czer­wo­ny Bóg. Był to obraz rodem z naj­gor­szych, naj­głę­biej skry­wa­nych przez umysł kosz­ma­rów. Arcyka­płan po­sta­no­wił ucie­kać. Uciec jak naj­da­lej, nie oglą­da­jąc się. Biegł da­le­ko poza gra­ni­ce mia­sta. Gdy zbli­żał się do pu­sty­ni po­pio­łów, po­tknął się o wy­sta­ją­cy ka­mień, upadł, ude­rza­jąc głową o twar­de pod­ło­że i stra­cił przy­tom­ność. Nie­zwy­kłe szczę­ście w ob­li­czu osta­tecz­nej za­gła­dy. 

 

 

Do­ko­na­ło się. Nowa Vatra zo­sta­ła do­szczęt­nie znisz­czo­na. Wśród spo­pie­lo­nych zglisz­czy nie ostał się nikt poza mło­dzień­cem o czer­wo­nych oczach. Ten zo­stał jed­nak szyb­ko wchło­nię­ty przez je­ste­stwo Czer­wo­ne­go Boga, a bó­stwo owo wraz z to­wa­rzy­szą­cy­mi mu anio­ła­mi, wi­dząc, iż jego dzie­ło de­struk­cji zo­sta­ło do­koń­czo­ne, znik­nę­ło. Pa­miąt­ka­mi po wi­zy­cie mści­we­go bytu były oprócz sczer­nia­łych ruin, ka­wa­łek szkar­łat­ne­go krysz­ta­łu, na­zy­wa­ne­go nie­gdyś świę­tym le­żą­cy obok oł­ta­rza w Czer­wo­nej Ka­te­drze oraz sza­lo­ny, siwy sta­ruch w po­dar­tych sza­tach ka­płań­skich prze­szu­ku­ją­cy po­go­rze­li­sko w po­szu­ki­wa­niu cze­goś do je­dze­nia. 

 

 

– Więc jed­nak, prze­po­wied­nia się my­li­ła – rze­kła sta­rusz­ka.

– Nie, to my źle ją zin­ter­pre­to­wa­li­śmy – od­parł Szkar­łat­ny Upiór.

– Co się wła­ści­wie sta­nie z tym chło­pa­kiem, Ga­la­rem?

– Bę­dzie jego nowym anio­łem, tak jak ty kie­dyś.

– Ar­cy­ka­płan Ther­cius prze­trwał, ale zu­peł­nie stra­cił pa­mięć i jest kom­plet­nie sza­lo­ny.

– Bę­dzie, po­dob­nie jak ja i ty śla­dem po daw­nej Va­trze, być może także prze­stro­gą dla in­nych.

– Do­sta­li­śmy szan­sę i po­nie­śli­śmy klę­skę. Dla­cze­go? Tak nie po­win­no być!

– To moja wina. Gdy­bym wtedy nie roz­gnie­wał Czer­wo­ne­go Boga, mia­sto, lu­dzie, ja sam, wszyst­ko prze­trwa­ło­by, nie do­szło­by do tej ka­ta­stro­fy. Czło­wiek jest za słaby, by sa­me­mu sobie stać się bo­giem. Szko­da, że tak późno to zro­zu­mia­łem. – Po tych sło­wach upiór znik­nął w ośle­pia­ją­cym bla­sku. 

Stara ko­bie­ta pod­pie­ra­ją­ca się rzeź­bio­nym ko­stu­rem wy­szła z kró­lew­skich krypt. Po­pa­trzy­ła chwi­lę na jesz­cze bar­dziej szpe­cą­ce po­nu­ry kra­jo­braz ruiny i udała się na wschód. 

Koniec

Komentarze

Witaj.

Dziękuję bardzo za oznaczenie wulgaryzmów.

 

Sprawy językowe (jako sugestie i wątpliwości do przemyślenia):

Jednak tego dnia, oczy mijających Thamarę (przecinek?) ponurych przechodniów… – zbędny przecinek pierwszy?

 

– Tak, kupiłam – Thamara odpowiedziała jedynie na drugie pytanie, po czym wyciągnęła kawał schabu ze skórzanej torby przewieszonej przez ramię. – błędny zapis dialogu (brak kropki)

Człowiek haruje jak niewolnik, by zarobić na żarcie, a gdy już kupuje, to dają ci takie coś – Galar odłożył podłej jakości pożywienie na kuchenny stół i zaczął rozpalać ogień w kominku. – tu podobnie

Wy dwaj! – kapłan wskazał na przechodzących akurat zbrojnych, patrolujących główny rynek – Zabrać tych tutaj pod pręgierz! – tu też

– Co takiego? – kapitan w mgnieniu oka pobladł. – tutaj również

Szkoda, że tak późno to zrozumiałem – Po tych słowach upiór zniknął w oślepiającym blasku. – tutaj

– Błagam, tylko nie opowiadaj znowu o swoim dzieciństwie. Słyszę to kilka razy w tygodniu, znam już na pamięć twoją historię, Galar – na twarzy Thamary pojawił się lekki uśmiech. – i tutaj

– Gdybyś naprawdę mnie kochał, uwierzyłbyś – Thamara wybuchła płaczem. – i tu; zatem dialogi do poprawy, ja już reszty przykładów nie wypisuję

 

– Tak (przecinek?) masz rację, kochanie, jak zwykle.

Nie imał się go niszczycielski ogień, jego oczy świeciły czerwonym, nienaturalnym blaskiem (przecinek?) a twarz szpecił paskudny uśmiech.

Makabryczny i przerażający (przecinek?) owszem, ale wciąż sen.

Nie dopuszczę, by mój syn był końcem nas wszystkich. – nieco zgrzyta styl

Byle by tylko nie dopuścić do tej tragedii – ort? – z tego, co widzę w necie, „byleby” piszemy razem

Kolejny szaleniec (przecinek?) tak jak wtedy, kilka księżyców temu.

Kim ty tak naprawdę jesteś, babciu, bo domyślam się, że nie jedynie szaloną, starą wróżbitką z alejki żebraków. – czy to nie zdanie pytające?

Gdy Bóg zamierzał zniszczyć Starą Vatrę (przecinek?) to nasza czwórka miała wykonać rozkaz.

Żal wobec tych ludzi, pięknego miasta (przecinek?) a może wspomnienie zagłady mego własnego świata?

– Ależ panie, osobiście zakazałeś tej formy egzekucji, Nie używano jej od czasów króla-heretyka. – tu w środku cytatu – albo przecinek i małą literą, albo zamiast przecinka – kropka

– Dobrze słyszałeś, więc zdecyduj (przecinek?) czy odpoczynek jest w tym momencie dobrą decyzją. – styl

Mimo okrycia i ciepła tańczących wesoło płomieni (przecinek?) czuli chłód.

Moja siostra, w zamian za oddawanie się staremu dziadowi (przecinek?) żyje jak królowa i udaje, że …

Skazana wspięła się na szafot (przecinek?) a arcykapłan odziany w czarną, żałobną szatę odczytał wyrok osobiście.

Był to specjalny rodzaj bata, składający się z kilku, (zbędny przecinek?) długich, skórzanych rzemieni zakończonych metalowymi haczykami, ćwiekami i zadziorami.

Mimo pogodzenia się ze swym strasznym losem (przecinek?) nie mogła powstrzymać strumienia łez rozpaczy.

Ktoś ze zgromadzonego tłumu spostrzegł trzy świetliste sylwetki, krążące powoli w kółko po firmamencie. – styl

Nad nim, wysoko pośród burzowych chmur (przecinek?) unosił się ogromny, czerwony kryształ.

Kierował się w stronę zrujnowanej Czerwonej Katedry, miejscu spoczynku świętego kryształu. – składniowy – czemu: „w stronę miejscu”?

Ostatni raz spojrzała na Galara. Widząc, że ten nie zwraca na nią najmniejszej uwagi i jedynie kroczy bezmyślnie przed siebie, wydała ostatnie tchnienie z wielkim smutkiem wypisanym na twarzy. – powtórzenie

Widok owego świata, nie przynosił jednak upragnionej nadziei. – zbędny przecinek?

Pamiątkami po wizycie mściwego bytu były (przecinek?) oprócz sczerniałych ruin, kawałek szkarłatnego kryształu, nazywanego niegdyś świętym (przecinek?) leżący obok ołtarza w Czerwonej Katedrze oraz szalony, siwy staruch w podartych szatach kapłańskich (przecinek?) przeszukujący pogorzelisko w poszukiwaniu czegoś do jedzenia. 

 

Dobra akcja, szybkie jej zwroty, masa krwi i ofiar, czyta się z zainteresowaniem, ogólnie pomysł na cały cykl – świetny.

Pozdrawiam serdecznie, klik. :)

Pecunia non olet

bruce Tak myślałem, że coś za dużo tych przecinków ;) Przejrzę tekst jeszcze raz.

Dialogi poprawione, zapomniałem, że mała litera tylko przy „odgłosach paszczowych”

Cieszy mnie, że się podobało i czytało z zainteresowaniem. Dzięki za klika!

Pozdrawiam również :)

Pozdrawiam również i dziękuję. :)

Pecunia non olet

Czyli wszystko zostaje w rodzinie? ;-)

Nie jestem pewna, czy staruszka oszukała bohaterów, czy też sama się myliła. Ta druga wersja ciekawsza, bo sugeruje samospełniającą się przepowiednię.

Sen bohaterów trochę naciągany – w takich warunkach raczej powinni wiać niż drzemać.

Coś mi nie zagrało z psami tropiącymi. Dlaczego spuszczono je dopiero na widok kobiety? Psy raczej tropią po zapachu niż po widoku. A jeśli pościg dysponował zapachem, to powinien użyć psów już przy kurhaniku.

Ale ogólnie opowieść fajna.

Babska logika rządzi!

Finkla 

Dzięki za przeczytanie i klika! Fajnie, że się podobało.

Druga opcja zdecydowanie, staruszka po prostu fatalnie się pomyliła i chodziło o spełnienie przepowiedni.

Bardzo zajmująco potoczyły się wypadki w tej części opowieści. Było tajemniczo i groźnie. Podobał mi się zwrot z niewłaściwie zinterpretowaną przepowiednią i teraz będę czekać na ciąg dalszy – mam nadzieję dowiedzieć się, jak ocalał Galar.

Stormie, ufam że poprawisz usterki, więc udaję się do klikarni. :)

 

Prze­cież byłem tam nie­daw­no, bu­kiet kro­ku­sów zło­ży­łem. → Obawiam się, że krokusy, z racji ich krótkich łodyżek, nie nadają się do układania w bukiety.

 

…po całym ciele pięk­nej na­łoż­ni­cy . → Zbędna spacja przed kropką.

 

wspo­mi­na­ła, że naj­cię­żej bę­dzie z war­tow­ni­ka­mi… → …wspo­mi­na­ła, że najtrudniej bę­dzie z war­tow­ni­ka­mi

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

wy­mam­ro­tał Ered, wska­zu­jąc na gru­be­go. → …wy­mam­ro­tał Ered, wska­zu­jąc gru­be­go.

Wskazujemy kogoś, nie na kogoś.

 

Rów­nie od­ra­ża­ją­ce, co jego po­my­sło­daw­czy­ni→ Rów­nie od­ra­ża­ją­ce, jak jego po­my­sło­daw­czy­ni

 

trzy świe­tli­ste syl­wet­ki, krą­żą­ce po­wo­li w kółko po fir­ma­men­cie. → Masło maślane – krążyć to wykonywać ruch kołowy, zataczać kręgi.

Proponuję: …trzy świetliste sylwetki, powoli zataczające kręgi na firmamencie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy

Usterki poprawione, nad tymi krokusami jeszcze się trochę zastanawiam. Wybrałem je, bo po prostu mi się podobają, nie zwracając uwagi na krótkie łodyżki. Może faktycznie zastąpię je innymi kwiatami. 

Dzięki bardzo za klika, cieszę się, że opowieść wciąga i czyta się przyjemnie.

Następna część, póki co w fazie pomysłu :)

Stormie, nie dziwię Ci się – krokusy są śliczne i nie mogą się nie podobać, ale kwitną bardzo wcześnie, a Ty nie piszesz w jakiej porze roku rzecz się dzieje, jednak nie wydaje mi się, aby to był przełom zimy i wiosny. Sugerowałabym, aby Galar położył na grobie kwiaty dające się wiązać w bukiet – podpowiadam łąkowe kaczeńce, może pęk bzu albo coś, co rosło w tamtejszych przydomowych ogródkach.

Jestem przekonana, że kolejna część pięknie dojrzeje i pomysł przerodzi się w jeszcze jedno interesujące opowiadanie. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy Zmieniłem na niezapominajki. Zgadza się pora kwitnienia, bukiet też da się ułożyć, a poza tym kwiaty te symbolizują pamięć. Myślę, że teraz będzie ok ;)

Masz rację, Stormie, jest bardzo OK. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawy tekst, dobrze zaplanowany i kosekwentnie poprowadzony. Nie znam dwóch poprzednich, mam nadzieję, że nie straciłem jakiś istotnych smaczków. Klikam bibliotekę.

Dzięki za przeczytanie i klika zygfrydzie! Myślę, że wiele nie straciłeś nie czytając poprzednich. Wydarzenia opisywane w tamtych tekstach są po krótce streszczane tutaj. No, może z istotniejszych rzeczy to ominęło Cię kim jest Szkarłatny Upiór pojawiający się na końcu i to jak działa religia w tym świecie.

Hej Stormie!

 

Ciekawy i fajnie zaplanowany tekst, jedyna moja uwaga dotyczy koincydencji – dobrze przyjąłbym informację, że to czerwony bóg tak rozplanował akcję i popchnął ich w te strony.

 

Tym niemniej lektura jest ciekawa, pełna i satysfakcjonująca, więc udaję się do klikalni :)

Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!

Cześć BosmanMat!

Dziękuję za klika, cieszy mnie bardzo, że uznałeś lekturę za przyjemną.

Co do tego czy Czerwony Bóg wszystko zaplanował, to przyznam, że miałem tu bardziej na myśli samospełniającą się przepowiednię końca świata, dlatego jest takie wrażenie koincydencji :)

Pozdrawiam!

Nowa Fantastyka