- Opowiadanie: Golodh - Przeklęta Harmonijka [GOLODOHU VS NIR-DED]

Przeklęta Harmonijka [GOLODOHU VS NIR-DED]

Potykający się: Golodh, Near-Death

Link do tekstu rywala: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/29045

Temat do głosowania: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/28941

Jednym z najstarszych i najbardziej znanych podręczników w historii jest ART OF WAR Sun-Tzu.

W życiu przeczytałem wiele szortów (ponad dwadzieścia) i – nie chwaląc się – uważam się za wybitnego eksperta w ich dziedzinie. Gdybym ja napisał kiedyś tak wiekopomny poradnik, z pewnością nazywałby się ART OF SZORTS.

Nie przedłużając, zapraszam na pokaz mojej niewątpliwej kreatywności, skromności i elokwencji.

To pisałem ja, Golodohu.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Przeklęta Harmonijka [GOLODOHU VS NIR-DED]

Żaden człowiek nie powinien znać praw rządzących naszym światem, jest to bowiem wiedza wykraczająca poza ludzkie zrozumienie. W obliczu najgorszych i najpotworniejszych z dziwności, a o takich zamierzam opowiedzieć, zaciera się granica między rozsądkiem i szaleństwem oraz snem i rzeczywistością. Miej to na uwadze, decydując o dalszej lekturze.

Wydarzenia, o których chciałabym opowiedzieć, miały miejsce na początku marca. Był piątkowy wieczór, gdy wraz z Kamilem, moim ukochanym, spakowaliśmy się i wyjechaliśmy z rodzinnego Kingscourt.

Wąskie, ciągnące się pośród wzgórz drogi gruntowe bywały zupełnie puste nawet w ciągu dnia. Tym bardziej pod wieczór próżno było szukać tam żywego ducha, poza pasącymi się tu i ówdzie owcami. Ściemniało się, a ja co i rusz wyglądałam przez okno, szukając nieogrodzonego fragmentu pastwiska, gdzie moglibyśmy rozbić namiot.

Wtedy właśnie spostrzegłam go po raz pierwszy – wielki, secesyjny kościół, ledwo widoczny w kłębiącej się gęstej mgle. Rzecz dziwna, bo nieraz bywałam w tej okolicy i nie przeoczyłabym wcześniej tak monumentalnej budowli. I istotnie, gdy tylko przetarłam oczy, katedra zniknęła. Kamil również nic nie zobaczył, toteż o sprawie szybko zapomniałam, zrzucając ją na karb zmęczenia.

Zatrzymaliśmy się po przejechaniu około trzydziestu kilometrów, przy starych ruinach, które zasadniczo składały się z ledwie paru kamieni. Co było dla nas jednak najistotniejsze – od głównej drogi oddzielało je wzgórze, co czyniło miejsce nieco bardziej zacisznym. Czekając aż Kamil rozłoży namiot, postanowiłam się przejść po okolicy.

Przed tysiącem laty, jak mówiły legendy, znajdował się tam obiekt kultu jednego z celtyckich plemion. Lubiłam takie miejsca. Przystawałam obok i wyobrażałam sobie wielkie obeliski, jakby irlandzki Stonehenge, pośród których krążyli ledwo widoczni druidzi. Ustawiali się w kręgu i w świetle księżyca odprawiali stare, czasem krwawe rytuały, oczekując boskiej odpowiedzi. A ja przechodziłam pośród nich.

Wtedy właśnie, pod jednym z kamieni, spostrzegłam dziwny, czerwony przedmiot. Nie wytwór mojej wyobraźni, a coś rzeczywistego i namacalnego. Szybko wykopałam ów przedmiot i natychmiast uznałam za wyjątkowo obrzydliwy. Długie, na wpół prześwitujące rurki, poznaczone licznymi bąblami, skręcały się w jakiś okropny sposób. Niby nieruchome, w dotyku były ciepłe i na swój sposób sprawiały wrażenie żywych. W pierwszym odruchu chciałam to wyrzucić, jednak jakaś dziwna myśl kazała mi znalezisko zachować – i po chwili wahania rzeczywiście włożyłam je do torebki.

Szybko wróciłam do Kamila, choć o dziwnym przedmiocie nic nie powiedziałam. Nie wiem czy wyczuł, że jestem usztywniona i nieco zaniepokojona, ale magia wieczoru prysła. Szybko skończyliśmy piknik pod gwiazdami i położyliśmy się spać.

Przebieg nocnych zdarzeń znam głównie z relacji Kamila. Budziłam go kilkakrotnie, czasem głośno mlaskając, podczas gdy innym razem wtulałam się w jego ciało i łapałam za nadgarstek, coraz mocniej wbijając paznokcie w skórę, jakbym tak bardzo bała się go puścić.

– Budzi się! – mamrotałam, miotając się przez sen. – On się budzi! Trzeba zagrać na harmonijce!

Nad ranem nie pamiętałam wiele z tego, co się wydarzyło, w tym czasie doświadczyłam jednak osobliwych mar. Tak przynajmniej uznałam wówczas, choć dziś bardziej skłaniam się ku hipotezie, że owe zdarzenia zaszły naprawdę – a przynajmniej na pewnej, niekoniecznie fizycznej płaszczyźnie.

Pierwszą rzeczą, która rano przyszła mi na myśl, była spokojna, usypiająca muzyka. Równie wspaniała, co odległa – choć byłam pewna, że w życiu nie usłyszę niczego podobnego, to jej wspomnienie szybko bladło jak zapomniany sen. Nie byłam nawet w stanie określić tworzących melodię instrumentów, choć dziś wiem, że nie pochodziły z tego świata.

W pewnym momencie muzyka się urwała, a przed oczami stanął mi obraz kościoła, który ujrzałam kilka godzin wcześniej. Tym razem jednak mogłam przyjrzeć się mu dokładniej. Prawdziwie monumentalna budowla skrzyła się wszystkimi kolorami tęczy. Ściany – miejscami proste, miejscami dziurawe i poszarpane – naturalnie przechodziły w setki strzelistych wież sięgających gęstych, szarych chmur. Kolumny nieraz zdobione były płaskorzeźbami nieznanych ludzkiemu oku stworzeń, innym razem rozdzielały się i ponownie łączyły w swego rodzaju pętlach. W tym pozornym chaosie krył się jednak pewien porządek, jakbym miała przed sobą fizycznie skonstruowany fraktal. Całość zaś poruszała się to w górę, to w dół, jakby tańczyła albo oddychała.

Ruszyłam w tamtym kierunku. Mignęły przebłyski napotkanych krajobrazów – czy to pradawnych ruin, czy gęstego lasu – a w końcu stanęłam u stóp katedry. Dopiero wtedy stwierdziłam, że budulcem nie jest zwykły kamień, a raczej coś w rodzaju żywej tkanki. Wzdrygnęłam się, pchnęłam wrota i weszłam do środka.

Rozejrzałam się po tej wielkiej, kilkunawowej sali i po skąpanych w szkarłatnym świetle korytarzach. Mijałam cudaczne witraże i kołyszące się w zupełnie chaotyczny sposób ławy. Wiszące gdzieniegdzie posągi nie przypominały niczego ludzkiego – najbardziej w pamięć zapadły mi unoszące się w szarawej mgle oczy, otoczone dziesiątkami macek, a także bestie o tysiącach rozciągniętych wzdłuż ramion zębów. Wszystkie wyglądały, jakby miały zaraz mnie rozszarpać.

W miejscu głównego ołtarza znajdowała się kilkunastometrowa kula, wyciosana z kamienia. Leżał pod nią mężczyzna w podeszłym wieku, obleczony w długą, czarną togę. Pogrążony w głębokim śnie mamrotał tylko:

– Harmonijka… Niech ktoś zagra na harmonijce…

Jego usta pokrywał wielki, brązowy ropień. Gdy tylko potrząsnęłam go za ramię, otworzył szeroko oczy, jakby nagle coś sobie uświadomił.

– On się budzi. – szepnął. – Szybko… Musimy go uśpić.

– Kogo?! – krzyknęłam i natychmiast straciłam równowagę.

Cała budowla zatrzęsła się w posadach. O ziemię uderzyły fragmenty stropu i rozbryzgały się, pokrywając nas krwią i półprzezroczystym, lepkim szlamem. Kolejny pisk powstrzymał ów starzec, zakrywając dłonią moje usta.

– Chcesz nas wszystkich zabić?

Wskazał na ołtarz. To, co wcześniej uznałam za kamienną kulę, rozchyliło nieco powiekę, ukazując kryjące się pod spodem biel wielkiego ślepia.

– C-co – wyjąkałam i tym razem sama zakryłam usta. – Co to jest?

– Altoloth. To znaczy jego oko – sprostował, nerwowo rozglądając się wokół. – Chodź, pomożesz mi szukać.

Wstał i powłócząc nogami zaczął obchodzić kościelne komnaty. Natychmiast podbiegłam do niego, złapałam za nadgarstek i zapytałam:

– Co to za miejsce?

 – To? – spytał od niechcenia. – To dom, w którym mieszka Jego dusza. Posłuchaj, nie mamy czasu. Pomóż mi znaleźć harmonijkę.

– Ciągle mówisz o jakiejś cholernej harmonijce. Po co ci ona?

– Usypia Altolotha. A jeśli się obudzi, znikniemy. Cały świat zniknie.

– Co?

Odwrócił głowę, spoglądając na mnie z przejęciem.

– Altoloth od zarania dziejów śni o naszym świecie, a my jesteśmy tylko jednym z jego majaków. Dlatego przez eony pilnowaliśmy, by nie otworzył oczu. Harmonijka jest jedynym, co go usypia.

Zamroczyło mnie i osunęłam się na kościelną ławę. W innej sytuacji być może uznałabym te słowa za brednie, jednak osobliwe kształty katedry mąciły moje zmysły, a panująca atmosfera…

Gdy tylko opuścił mnie pierwszy szok, sięgnęłam do torebki po paczkę chusteczek. I wówczas moja dłoń zatrzymała się na owym dziwnym znalezisku z dnia poprzedniego. Drżącą dłonią wyjęłam je i obejrzałam, po zastanowieniu gotowa przyznać, że miało to coś z harmonijki – jedna z „macek”, jak o nich myślałam, wyraźnie przypominała coś na kształt ustnika, a dziury w pozostałych zdawały się gotowe na wydanie przeraźliwych nut.

 – Skąd… – wyszeptał kapłan i natychmiast wyrwał mi instrument. Szybko stracił zainteresowanie i mną i resztą kościoła, jakby owo znalezisko stanowiło dla niego cały sens jego jestestwa.

 Przyłożył harmonijkę do ust i wydał dwa długie tchnienia. Po jego brodzie spłynęła krew, jednak mężczyzna, nie zważając na ewidentny ból, zadął kolejny raz.

Ziewnęłam. Kolejne nuty powoli zaczynały formować melodię. Tę, którą słyszałam wcześniej – spokojną, powolną, senną. Kamienna powieka w centrum katedry zaczęła się zamykać. Podeszłam do starca i w geście wsparcia położyłam mu dłoń na ramieniu. Grał wbrew sobie, walcząc z rosnącym bólem i duszącym oddechem. Powinnam mu pomóc? Zabrać od niego ten przedmiot? Oczy zaczynały mi się kleić.

Szybko osunęłam się na podłogę.

Obudziłam się zlana zimnym potem. Nade mną siedział zmartwiony Kamil i natychmiast opowiedział o moim dziwnym zachowaniu. Zły sen – tylko tyle i aż tyle, uznaliśmy wówczas i potwornie wykończeni wróciliśmy do domu.

Jednak koszmary powróciły. Noc w noc wracałam do dziwnego, osobliwego kościoła, by ujrzeć starszego człowieka i jego nadludzkie wysiłki w graniu potwornej kołysanki.

Co dziwniejsze spostrzegłam po kilku dniach – ów dziwny przedmiot, który znalazłam w ruinach, zniknął z mojej torebki.

Kilka razy wyjeżdżałam na południe, szukając tamtej katedry. Nie znalazłam jej, ale jestem pewna, że to co widziałam, było prawdą. Wszystko. Z kolejnymi tygodniami sny stawały się coraz intensywniejsze, a niedawno wystarczyło mi mrugnąć, żeby zobaczyć tamto ponure wnętrze i coraz słabszego kapłana, grającego swoją pieśń na harmonijce. Niedługo zabraknie mu sił, a wtedy… Wtedy on się obudzi!

– Pomóż mi – wciąż słyszę głos tamtego starca. – Już… już nie mogę.

Szukałam go! Objechałam pół Irlandii! Pisałam nawet do premiera, ale nie doczekałam się odpowiedzi. Głupiec! Musimy go znaleźć! Dziś już to wiem, Altoloth musi spać. Musimy mu grać na harmonijce. Czuję, że zbliża się dzień sądu. Widzę, jak rzeczywistość zaczyna tracić swoje barwy.

Ile zostało nam jeszcze czasu? Tylko mój Kamil mnie rozumie. Siostra mówi, że bredzę, chce mnie wysłać do psychiatry. Wiem też, że ukradkiem podaje mi leki – nieświadomie łyknęłam je kilka razy. Od tego czasu wizje ustąpiły, ale i tym trudniej znaleźć będzie stary kościół. A przecież musimy zagrać na tej przeklętej harmonijce, bo ina

Koniec

Komentarze

Nieco przewidywalne, ale nie czytało się źle :)

Przynoszę radość :)

Lovecraftowo. Choć nie mogę oprzeć się wrażeniu, że stylizacja nie do końca udana. “Pokryte krwią” brzmi nieźle, ale już w formie czasownika (pokryje krwią) dość dziwnie, widziałabym tu raczej “ochlapie”. Lubię ogólnie takie klimaty. Historia dość prosta, ale podoba mi się zakończenie.

deviantart.com/sil-vah

Miś przeczytał i ocenił.

Przeczytałam. Pomysł niezły, z realizacją gorzej. Jest kilka niezręczności typu “jeno”. To, co najbardziej mi przeszkadzało w czytaniu, to narrator, który jest kobietą, ale nie robi wrażenia kobiety. Kilka razy w trakcie czytania czułam chęć zajrzenia pod kieckę narratorowi ;) W zasadzie to wszyscy bohaterowie słabo zarysowani. Poza tym podanie legendy jako infodump to niewykorzystana okazja. A siostra podająca po kryjomu leki popełniła przestępstwo, co w opowiadaniu nie ma znaczenia bo wszystko i tako poszło się

Niezwykle podobał mi się trik z urwanym słowem na końcu, idealnie wykorzystany przez Ciebie, autorze.

 

Pozdrawiam :)

No to lecimy z walką w komentarzu. :D

 

Żaden człowiek nie powinien znać praw rządzących naszym światem, jest to bowiem wiedza wykraczająca poza ludzkie zrozumienie.

Coś mi ten fragment nie pasuje, no bo skoro żaden człowiek nie powinien znać tych praw, to skąd opisujący to człowiek, wie, że wykracza to poza ludzkie zrozumienie i – jak sam uważa – nie powinno się tego znać?

 

Miej to na uwadze, decydując o dalszej lekturze.

Zdanie brzmi trochę dziwnie…

 

I istotnie, jeno przetarłam oczy i katedra zniknęła znad horyzontu. Kamil również nic nie zobaczył, toteż o sprawie szybko zapomniałam, zrzucając ją na karb zmęczenia.

Styl jest mieszany, przez co trochę wybija z rytmu. Mamy słowa takie jak „jeno”, „toteż”, więc stylizowane na dawniejsze czasy, a zaraz obok „zrzucając ją na karb zmęczenia”, co kojarzy się bardziej współcześnie.

 

Wtedy właśnie, pod jednym z kamieni, spostrzegłam dziwny, czerwony kształt. Nie wytwór mojej wyobraźni, a coś rzeczywistego i namacalnego.

Nie ma potrzeby dodawać, że kształt nie był wytworem wyobraźni, bo dalej mamy zdanie, że bohaterka to wykopuje. Zamiast tego wtrącenia, lepiej byłoby dodać trochę szczegółów, bo słowo „kształt” niczego nie oddaje.

 

Szybko wykopałam spod gruzów owy przedmiot i natychmiast uznałam za wyjątkowo obrzydliwy

Druga rzecz: serio, kobieta jedzie pod namiot z ukochanym, a podczas samotnej wędrówki, wykopuje dziwny, czerwony kształt? I od razu uważa, że jest obrzydliwy, dopiero po wykopaniu? Ciężko to sobie wyobrazić.

 

jednak jakaś dziwna myśl kazała mi znalezisko zachować – i po chwili wahania rzeczywiście włożyłam je do torebki.

Tutaj już mogę zrozumieć, że dziwna myśl każąca schować rurki do torebki, była wynikiem wpływu tej rzeczy na umysł. Przynajmniej chcę to tak interpretować.

(po przeczytaniu końcówki: brakuje uzasadnienia, czemu to wykopała, kto ją do tego przymusił, nie musi być wprost, ale jakaś delikatna sugestia, bo inaczej wygląda to na imperatyw narracyjny)

 

Nie wiem czy wyczuł, że jestem usztywniona i nieco zaniepokojona, ale magia wieczoru prysła.

Ale jaka magia wieczoru? Gdzie była ta magia? Przyjechali, on rozkładał namiot, ona poszła na samotny spacer… Jedyna rzecz, którą zrobili razem (o jakiej wspomniała dziewczyna), było to, że… przyjechali.

 

Dalej mamy streszczenia, a że streszczeń nie lubię w formie tekstu, to… No adrenalina opadła. Z jednej strony bohaterka zwraca się do czytelnika, znając wszystkie szczegóły, a z drugiej podaje czasami sytuacje tak, jakby była w środku wydarzeń.

Taka narracja, kiedy wiemy, że mamy do czynienia z opowiadaniem grozy, niszczy klimat. Od razu wiemy, że bohaterka nie zginie w trakcie głównej akcji. No bo opowiada od początku całą historię.

 

Przebieg nocnych zdarzeń znam głównie z relacji Kamila.

No i to też jest średnie, tu niby opowiada, ale sama nie wie dokładnie, co opowiada.

 

On się budzi! Trzeba zagrać na harmonijce!

He he, a to mi się skojarzyło z Tapionem z DB, który grał na harmonijce, żeby zatrzymać potwora w specyficznej „klatce” xd.

 

Nad ranem nie pamiętałam wiele z tego, co się wydarzyło, w tym czasie doświadczyłam jednak osobliwych mar. Tak przynajmniej uznałam wówczas, choć dziś bardziej skłaniam się ku hipotezie, że owe zdarzenia zaszły naprawdę – a przynajmniej na pewnej, niekoniecznie fizycznej płaszczyźnie.

 

Z tymi wtrąceniami mam problem, bo skoro ona opowiada już po fakcie, to powinna się skupić na tym, co myśli teraz, a nie podawać informację „doświadczyłam osobliwych mar” i zaraz prostować, że tak uznała tylko wtedy, bo teraz skłania się do…

Chyba wiesz, co chcę przekazać? Tak, zaburzenie dynamiki. Tak, niepotrzebne wtrącenia.

 

Prawdziwie monumentalna budowla skrzyła się wszystkimi kolorami tęczy. (…) Całość zaś poruszała się to w górę, to w dół, jakby tańczyła albo oddychała.

Nie chciałam wklejać całego fragmentu, żeby komentarz nie był niepotrzebnie napompowany, ale oczywiście chodzi mi o całość, bo ten moment jest bardzo precyzyjnie opisany, obrazowy, plastyczny i działający na wyobraźnię. Więcej takich fragmentów! Klimat zagościł w opowiadaniu, mogę się delektować lekturą.

 

Bohaterka idzie do katedry, no nie dziwi mnie to, ale w sumie fajnie wpleciony wątek katedry pojawiającej się już wcześniej. ;)

 

Hm, no dalej jest normalne opowiadanie, nie można było tak wcześniej? W sensie ten początek taki niemrawy, równie dobrze można zacząć od tego, że kobieta jest z partnerem pod namiotem i z jakiegoś powodu spaceruje. Można nawet zostawić fragment, jak przyjeżdżają i mijają katedrę, a chłopak rozkłada namiot. Tylko pominąć wstęp i dzięki temu ujednolicić narrację. Opowiadanie zyska dynamikę.

 

To dom, w którym mieszka Jego dusza. Posłuchaj, nie mamy czasu. Pomóż mi znaleźć harmonijkę.

Tak teraz myślę, że te rurki schowane w torebce to pewnie harmonijka?

 

– Usypia Altolotha. A jeśli się obudzi, znikniemy. Cały świat zniknie.

A to już takie typowe: wróg, który sprawia, że świat zniknie, że wielkie zło wyjdzie na zewnątrz itd.

 

– Altoloth od zarania dziejów śni o naszym świecie, a my jesteśmy tylko jednym z jego majaków. Dlatego przez eony pilnowaliśmy, by nie otworzył oczu. Harmonijka jest jedynym, co go usypia.

Hm, skoro Altoloth jest tak straszny, to czemu nie zrobili więcej niż jednej harmonijki? I czemu wszystkiego dopilnowuje starzec, który wcześniej… spał?

 

Ale sam pomysł z potworem śniącym o naszym świecie podoba mi się i ma w sobie klimat.

 

Końcówka do mnie trafia: kobieta ma coraz więcej wizji, koszmary dręczą ją z taką intensywnością, że zaczyna wariować. Skojarzyło mi się to z serialem „Undone”, tam też nie wiadomo, czy mamy do czynienia z osobą psychiczną, czy też ze światem paranormalnych możliwości.

 

Podoba mi się narastająca atmosfera paniki, niepewność, pisanie do premiera, teksty o dniu sądu.

 

A przecież musimy zagrać na tej przeklętej harmonijce, bo ina

Urwane zakończenie jest świetne. Altoloth się obudził? A może zabrali ją do psychiatryka i wizje zniknęły, a z bohaterki została tylko roślinka?

 

Podsumowując: początek mało klimatyczny, toporny. Później tworzy nam się niezły klimat, choć brak organizacji zajmującej się Altolothem jest naciągany. Chyba że to po prostu majaki psychicznej, wtedy nie. W każdym razie, tekst składani do refleksji, a to lubię.  

 

Podsumowanie obu tekstów (uwaga, spoilery!):

„Przeklęta Harmonijka” lepsza. W obu tekstach wstęp był niemrawy, ale w pierwszym dalej coś się dzieje, mamy klimat fantasy, pradawnego stwora, który może zniszczyć świat (choć motyw oklepany, to chociaż jakiś jest), a do tego zahaczenie o chorobę psychiczną (być może). Urwane zakończenie sprawia, że końcówka zostaje w głowie. W „Mój kwiatuszku” brakowało klimatu fantasy, poza kwiatami, które dopiero w momencie sceny w kościele zaczęły działać, wcześniej wszystko jest zwyczajne. Fragmenty listów są w sumie ciekawym zabiegiem, ale same w sobie średnio działają na czytelnika. Koniec niewiele wnosi.

 

Hmmm. Znaków pod korek, aż się zastanawiam, czy urwane słowo to bardziej kwestia pomysłu na zakończenie, czy też szortowego limitu. A jednak fabularnie nie wydarzyło się dużo.

Końcówka rzuca ziarno wątpliwości co do elementu fantastycznego. Skoro leki działają, to może jednak to tylko halucynacje?

Technicznie – niekiedy się potykałam.

Wtedy właśnie, pod jednym z kamieni, spostrzegłam dziwny, czerwony kształt.

Cóż za rentgen w oczach! I do tego z rozróżnieniem kolorów!

owy przedmiot

Ów przedmiot.

Babska logika rządzi!

Hm. Nic nowego jak dla mnie. Lovecraft pełną gębą. Śpiący bóg – stary numer, my jako wyobrażenie – również. Sprawa z harmonijką dość nielogiczna, ale pasuje do konwencji i trzyma klimat. Czytało się nieźle, ale nie zaskoczyło.

Letnie takie.

 

Na wstępie zaznaczę, że jestem w tym przypadku trudną widownią, bo choć nie mogę się określić jako fana twórczości Lovecrafta, to uwielbiam ten rodzaj horroru i, jak to w takich razach bywa, mam liczne stanowcze opinie w kwestii tego, jakie powinny być należące do niego teksty. No i ten nie całkiem się wpasowuje.

W kwestii owych stanowczych opinii – w lovecraftowskiej prozie urzekają mnie dwa elementy. Groza wynikająca z konfrontacji z czymś innym, niezrozumiałym i potężnym oraz poczucie odkrywania czegoś. W tym tekście starasz się bardzo, by czuć było to pierwsze, ale zapominasz o drugim.

Ten pierwszy element, zwykle kojarzony z Lovecraftem, jest obecny, choć ograny w sposób dość powierzchowny – standardowy zestaw mrocznych ruin, macek, zębów, oczu i mrocznego bóstwa, którego przebudzenie zniszczy świat. Plus kojąca muzyka. Mamy grozę spoza świata, bohaterkę popadającą w obłęd po spotkaniu z nią, mamy nawet typowo lovecraftowski wstęp o tym, jak to wiedza może doprowadzić do szaleństwa. Słowem, mamy wszystkie rekwizyty i całą scenografię. Brakuje tylko centralnego elementu – tajemnicy.

To ważny, a często przegapiany element prozy Lovecrafta. Jego bohaterowie zwykli prowadzić śledztwo, szukać odpowiedzi. I, przynajmniej dla mnie, ten właśnie motyw poszukiwań, ciekawości zmagającej się ze strachem, jest centralny dla prozy w tym typie. Można by oczywiście argumentować, że jest on tu obecny – bo bohaterka przecież przez moment szuka odpowiedzi. Problem w tym, że ja, czytelnik, ani przez chwilę nie jestem w to poszukiwanie angażowany – korzystasz bowiem ze znanych mi dekoracji, utartych schematów, nie pobudzasz więc mojej ciekawości, nie skłaniasz, bym zastanawiał się, co będzie.

Da się napisać dobre, lovecraftowskie opowiadanie nie zawierające ani jednej macki. Ale opowiadanie bez tajemnicy, które nie zaprasza, bym wraz z bohaterami odkrywał coś nowego, strasznego, ale niezwykłego zawsze będzie dla mnie rozczarowujące.

 

Wracając do samego tekstu, tak naprawdę niewiele można o nim powiedzieć. Fabuła jest wtórna, ale poprawnie poprowadzona. Rozważyłbym może dobór innego instrumentu niż harmonijka, która nie brzmi szczególnie mrocznie i złowrogo, ale to detal. Bohaterka jest niewiele więcej niż punktem widzenia. Styl barwny, ale dość męczący (iście po lovcraftowsku), więc początkowo raczej brnąłem przez opowiadanie, zamiast przez nie płynąć.

 

Cześć, Golodohu/Nir-Ded!

 

Z jednej strony tak jakby zabrakło mi lepszego rozwinięcia tekstu, z drugiej końcówka jest nieco rozwleczona wg. mnie.

Faktycznie czuć Lovecraftem, choć ja fanem nie jestem akurat.

 

Zaraz będą gwiazdki.

No i to opowiadanie napisał Golodohu

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Nietrudno dopatrzyć się tu inspiracji dziełami twórców sprzed wieku albo i dwóch, ale ponieważ wtedy opisywane koszmary dziś już nie robią takiego wrażenia, Przeklęta harmonijka też, niestety, nie zachwyciła, zwłaszcza że wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

Ściem­nia­ło się, a ja co i rusz wy­glą­da­łam za okno→ Ściem­nia­ło się, a ja co i rusz wy­glą­da­łam przez okno

By spojrzeć za okno, trzeba je otworzyć i wychylić się zeń.

 

ledwo wi­docz­ny za kłę­bią­cą się gęstą mgłą. → Czy za kościołem mgły nie było? Czy była tylko przed nim?

A może: ledwo wi­docz­ny w kłębiącej się gęstej mgle.

 

I istot­nie, jeno prze­tar­łam oczy i ka­te­dra znik­nę­ła znad ho­ry­zon­tu. → Nie brzmi to najlepiej.

Horyzont to linia, wzdłuż której niebo zdaje się stykać z ziemią; czy dobrze mi się zdaje, że katedra, będąc nad horyzontem, unosiła się w powietrzu?

A może wystarczy: I rzeczywiście, gdy tylko prze­tar­łam oczy, ka­te­dra znik­nę­ła.

 

Za­trzy­ma­li­śmy się po prze­je­cha­niu około trzy­dzie­stu ki­lo­me­trów… → Rozumiem, że rzecz dzieje się w Irlandii, więc wydaje mi się, że dziewczyna mówiłaby raczej o milach, nie kilometrach.

 

spo­strze­głam dziw­ny, czer­wo­ny kształt. → Czy kształt ma kolor?

 

wy­ko­pa­łam spod gru­zów owy przed­miot… → …wy­ko­pa­łam spod gru­zów ów przed­miot

Tu znajdziesz odmianę zaimka ów.

 

i po chwi­li wa­ha­nia rze­czy­wi­ście wło­ży­łam je do to­reb­ki. → Nie bardzo chce mi się wierzyć, by dziewczyna, udając się na krótki spacer po okolicznych pastwiskach i ruinach, zabrała ze sobą torebkę.

 

Wzdry­gnę­łam się i pchnę­łam wrota, wcho­dząc do środ­ka. → Chyba najpierw musiała pchnąć wrota, a potem wejść.

Proponuję: Wzdry­gnę­łam się, pchnę­łam wrota i weszłam do środ­ka.

 

i po ską­pa­nych w szkar­łat­nym świe­tle ko­ry­ta­rzy. → …i po ską­pa­nych w szkar­łat­nym świe­tle ko­ry­ta­rzach.

Czy w katedrach są korytarze?

 

W miej­scu głów­ne­go oł­ta­rza znaj­do­wa­ła się kil­ku­na­sto­me­tro­wa kula… → Czy kamienna kula faktycznie miała od jedenastu do dziewiętnastu metrów średnicy. Czy Irlandka mówiłaby o metrach?

 

Drze­mał, po­grą­żo­ny w głę­bo­kim śnie, mam­ro­cząc tylko: → Sprzeczność. Skoro drzemał, nie mógł być pogrążony w głębokim śnie.

 

Ko­lej­ny pisk po­wstrzy­mał owy sta­rzec… → Ko­lej­ny pisk po­wstrzy­mał ów sta­rzec

 

– Al­to­loth. To zna­czy jego oko – po­pra­wił się, roz­glą­da­jąc ner­wo­wo wokół. → A może: – Al­to­loth. To zna­czy jego oko – sprostował, nerwowo roz­glą­da­jąc się wokół.

 

jakby owe zna­le­zi­sko… → …jakby owo zna­le­zi­sko

 

sta­no­wi­ło dla niego cały sens jego je­ste­stwa. → Czy oba zaimki są konieczne?

 

, którą sły­sza­łam wcze­śniej→ Tę, którą sły­sza­łam wcze­śniej

 

owy dziw­ny przed­miot… → …ów dziw­ny przed­miot

 

gra­ją­ce­go swoją pieść na har­mo­nij­ce. → Zbędny zaimek. Literówka.

 

Widzę, jak rze­czy­wi­stość za­czy­na tra­cić swoje barwy. → Zbędny zaimek.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Krokus może się mocno zdziwić, ale nic więcej mówić nie można :> 

Do reszty komentarzy odniesiemy się po wszystkim. 

Peace.

Слава Україні!

Chłopaki, portal już mi powiedział prawdę, której podważyć się nie da ;) uważajcie z tymi komentarzami :P ale nic nikomu zdradzać nie będę ;)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Podoba mi się motyw, że nasza rzeczywistość jest snem jakiejś istoty i zniknie, kiedy ta istota się obudzi. Zakończenie pod tym względem bardzo udane i pomysłowe.

Natomiast co do reszty zgadzam się z przedpiścami, wykonanie mogłoby być lepsze. Klimatu grozy nie odczułam, tajemnicy za bardzo nie było, bohaterka taka niewyraźna…

 

. Szybko wykopałam ów przedmiot i natychmiast uznałam za wyjątkowo obrzydliwy. (…), jednak jakaś dziwna myśl kazała mi znalezisko zachować – i po chwili wahania rzeczywiście włożyłam je do torebki.

Nie przekonuje mnie to. Skoro taki obrzydliwy, to po co go bierze ze sobą (i jeszcze w dodatku wrzuca luzem do torebki)? “Jakaś dziwna myśl mi kazała” to moim zdaniem marne wyjaśnienie. Może ją zaciekawił? Może chciała pokazać chłopakowi? Chyba że ma to być sygnał, że ona tu ulega jakimś zewnętrznym, magicznym wpływom, ale w takim wypadku możnaby to moim zdaniem mocniej zaznaczyć.

 

Szybko wróciłam do Kamila, choć o dziwnym przedmiocie nic nie powiedziałam.

Ale właściwie dlaczego nie?

 

Nie wiem czy wyczuł, że jestem usztywniona i nieco zaniepokojona,

“Usztywniona” brzmi mi tu dziwnie… Chodziło o to, że spięta?

 

 

 

 

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Fantastyka jest, choć nie wiedzieć czemu o mało jej nie przekreśliłeś ostatnimi zdaniami. ;-)

Historia klasyczna, lecz wszystko byłoby ok, gdyby dopracować, tj. nie lecieć tak po powierzchni znanego. Coś zindywidualizować?

Czym wykopała dziwny, czerwony przedmiot? Swojemi ręcami?

Po cholerę wybrali się z Kingscourt, aby kilkadziesiąt kilometrów dalej rozbić namiot?

Czemuż to Kamil miał jej pomagać?

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hmm, trochę pojechałeś. Na początek secesyjny kościół, czyli przełom XIX i XX wieku, który zresztą później okazuje się katedrą, zbudowaną z żywej tkanki. I przy okazji zwracam uwagę, że kościół to miejsce modlitwy chrześcijan. Potem pojawiają się Celtowie, którzy na wyspy dotarli chyba gdzieś w okolicach V i II w pne, połączeni z kulturą megalitów i Stonehenge – trzy tysiące lat przed naszą erą, albo i więcej. Rozumiem, że i Celtowie i kultura megalityczna jakoś się mają do tej historii, choć nie wiem jak, podobnie jak nie wiem, jak mają się do siebie azajem. Do tego harmonijka, która w Europie pojawiła się zdaje się w XVI czy XVII wieku (choć Chińczycy, jak to oni, ponoć mieli wcześniej) i facet w todze – czyli kiedykolwiek ;) I to wszystko jakoś ma się do stwora, który śni świat od jego zarania. Kurde, jak dla mnie za duży rozrzut czasowy ;)

Podoba mi się sam pomysł na stwora, który nas śni, i którego trzeba stale utrzymywać w śnie, bo inaczej znikniemy, ale samą historię chyba powinieneś przemyśleć.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Obydwa teksty pojedynkowe są do siebie zaskakująco podobne, ale może to nie przypadek, tylko określiliście więcej punktów wspólnych niż tylko hasło. Mamy parę zakochanych, mamy podróż autem, mamy kościół, mamy motywy deminiczno/okultystyczne, mamy sugestię co do tego, że bohater może być wariatem i wreszcie każdy z tekstów kończy się niestandardowo, choć w jednym z nich wyszło to znacznie lepiej.

Jako że są to teksty pojedynkowe, nie będę skupiał się na mankamentach i złych stronach, bo ich jesteście zapewne świadomi. Zresztą jeśli wskażę co w danym tekście wypadło lepiej, to siłą rzeczy w drugim wypadło to gorzej, więc tak to będę opisywać. :)

"Mój Kwiatuszku" według mnie lepiej oddaję grozę, choć nie wiem, czy w "Przeklętej harmonijce" groza była elementem kluczowym. Znacznie lepiej też wypadł motyw pary zakochanych, w tym tekście fabuła kręci się wokół nich. W "Harmonijce" ten element jest pretekstowy. Wreszcie główny bohater, który w "Kwiatuszku" jest po prostu ciekawszy.

"Przeklęta harmonika" za to – w moim odczuciu – bije kwiatuszka pomysłem. Demon/Przedwieczny(?), który śni nasz świat to smaczny koncept. Jasne, pojawił się w Wurcie (kicham tę książkę) i wielu innych dziełach, pojawił się w serii gier The Elder Scrolls, ale nadal uważam go za atrakcyjny, nie wyeksploatowany i po prostu go lubię. Sam chciałem nieraz go wykorzystać. :P 

Do tego, choć obydwa opowiadania mają swoje niezgrabności, w "Harmonijce" takie bardziej grafomanskie wstawki na koniec mocno korespondowały mi ze stanem psychicznym bohaterki i po prostu doceniłem je. Może to tylko moje wrażenie i czysty przypadek, ale tak to już jest z odbiorem czytelnika.

Wreszcie kompozycja. "Harmonijka" wygląda jak tekst o wiele lepiej przemyślany. W "Kwiatuszku" jakby autor nie wiedział, kiedy tekst skończyć, przeciągał to, dodawał nowe wątki całkiem już niepotrzebnie. W "Harmonijce" za to ten urwany w pół słowa tekst wpasował się w szalony potok myśli.

Dlatego głosował będę na szorta "Przeklęta Harmonijka". I przy okazji uważam, że podpisaliście się zgodnie z prawdą, czyli, że jego autorem jest Golodh.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Bardzo widać bezpośrednią inspirację HPL, dość udaną w wartstwie pomysłu zresztą. I ten pomysł mi się podoba w jego prostocie.

Nieco gorzej z wykonaniem, które sprawiło na mnie wrażenie niezbyt dopracowanego. Groza jest w sytuacji, pomyśle, choć gdyby językowo podkręcić ten tekst, na pewno by zyskała.

Światotwórczo: kościół i katedra to nie są synonimy, których można używać wymiennie, tak naprawdę w ziemskich realiach katedra to szczególny rodzaj kościoła nie w sensie typu budowli, ale jego pozycji czy funkcji administracyjnej w obrębie organizacji kościelnej. Secesyjny, hmm. Secesja nie budowała akurat zbyt wielu kościołów, kojarzy mi się właściwie tylko jeden, projektu Otto Wagnera, który bardzo nie przypomina potocznych wyobrażeń o secesji, mimo że stworzył go główny przedstawiciel tego prądu w architekturze. Ma bardzo klasyczną bryłę i tylko tak naprawdę dekorację secesyjną, ale też nie taką, jak się popularnie z secesją kojarzy. A tu, podejrzewam, że chodzi o pokręcone kształty i tak dalej – może lepiej było pójść w opis niż w nieprecyzyjny wytrych.

 

Technikalia: większość zaimków do wyrzutki, wynotowane babole:

 

Przed tysiącem laty

Przed tysiącem lat.

 

Nie wiem czy wyczuł, że jestem usztywniona

Usztywniona to może być np. tkanina. Może raczej: zesztywniała? Albo po prostu: że zesztywniałam?

 

jakbym tak bardzo bała się go puścić.

 

wielkiej, kilkunawowej sali

Sala nie pasuje mi do określenia wnętrza kościoła. 

 

Przyłożył harmonijkę do ust i wydał dwa długie tchnienia.

Wydać ostatnie tchnienie, tchnienie wiatru – to są frazeologizmy z tchnieniem. W harmonijkę się dmie, od biedy można w nią dmuchnąć, choć nie brzmi to najlepiej. Ale lepiej niż wydawanie tchnień ;)

 

potwornie wykończeni wróciliśmy do domu. Jednak koszmary powróciły. Noc w noc wracałam do dziwnego, osobliwego kościoła, by ujrzeć starszego człowieka i jego nadludzkie wysiłki w graniu potwornej kołysanki.

http://altronapoleone.home.blog

Pomysł, choć nie porażająco oryginalny, to jednak klimatyczny i niezły. Wykonanie mogłoby być nieco lepsze – ale też cokolwiek bym powiedziała, będzie powtórzeniem poprzednich opinii.

Ale, co ważne: podobało mi się bardziej z dwóch.

ninedin.home.blog

Nie będę powtarzać uwag poprzedników, bo słowo w słowo mógłbym przepisać zwłaszcza opinię drakainy. 

Harmonijka to nieco kontrowersyjny wybór. Myślałem wręcz, że pójdziesz w komedię, bo trochę prychnąłem pod nosem :P

Ogólnie – nic odkrywczego, ale czytało się nieźle. Satysfakcja z lektury wyższa niż po przeczytaniu szorta Twojego adwersarza, Golodhu :) W moich oczach ten pojedynek wygrałeś.

 

Pozdrawiam,

fmsduval

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Tekst ma parę niedociągnięć, ale nadrabia świetnym, gęstym klimatem, zapadającą w pamięć scenerią i ciekawym potworem, który lubi sobie pospać. W pojedynku dostał mój głos, choć przewaga nie była bardzo duża.

Trochę obrzydliwe, ale skóra cierpnie przy czytaniu. Klimat łapie za twarz i trzyma.

Lożanka bezprenumeratowa

I przy okazji uważam, że podpisaliście się zgodnie z prawdą, czyli, że jego autorem jest Golodh.

Nigdy bym się nie podpisał zgodnie z prawdą!

Satysfakcja z lektury wyższa niż po przeczytaniu szorta Twojego adwersarza, Golodhu :) W moich oczach ten pojedynek wygrałeś.

Pewnyś siebie:P

 

Wyniki podliczone, wielki komentarz napisany, czekam tylko na oponenta:P

Слава Україні!

Na początek dziękuję wszystkim, którzy przeczytali tekst (tym niekomentującym też;) ). Wszystkie opinie jak zwykle przeczytałem, z większością się zgadzam i widzę dużo niedociągnięć (większych lub mniejszych), z których co najmniej część zrobiłbym dziś inaczej. Poprawki z łapanki wprowadziłem lub wprowadzę rychło. Tymczasem do konkretnych uwag:

 

Silvo,

Lovecraftowo. Choć nie mogę oprzeć się wrażeniu, że stylizacja nie do końca udana. “Pokryte krwią” brzmi nieźle, ale już w formie czasownika (pokryje krwią) dość dziwnie, widziałabym tu raczej “ochlapie”.

Jako rzekł tag:P Z uwagą o ochlapaniu też się zgadzam, stylizacja pewnie też nie do końca udana – masz może jeszcze jakieś dotyczące jej rady?:P

 

MaLeeNo,

To, co najbardziej mi przeszkadzało w czytaniu, to narrator, który jest kobietą, ale nie robi wrażenia kobiety. Kilka razy w trakcie czytania czułam chęć zajrzenia pod kieckę narratorowi ;)

Coś w tym jest:P Chyba przeznaczony mi jest męski narrator.

 

Niezwykle podobał mi się trik z urwanym słowem na końcu, idealnie wykorzystany przez Ciebie, autorze.

Też uważam to za świe

 

Ananke,

Coś mi ten fragment nie pasuje, no bo skoro żaden człowiek nie powinien znać tych praw, to skąd opisujący to człowiek, wie, że wykracza to poza ludzkie zrozumienie i – jak sam uważa – nie powinno się tego znać?

Tu próbowałem w paru zdaniach nawiązać do Lovecrafta, które od wstępów o ukrywanych faktach, tajemnicach i szaleństwie zwykle się zaczynają.

Tutaj już mogę zrozumieć, że dziwna myśl każąca schować rurki do torebki, była wynikiem wpływu tej rzeczy na umysł. Przynajmniej chcę to tak interpretować.

Ay, taki był zamysł. I zapewne nie do końca udany. Dużo rzeczy mi tu nie wyszło:P

Dalej mamy streszczenia, a że streszczeń nie lubię w formie tekstu, to… No adrenalina opadła. Z jednej strony bohaterka zwraca się do czytelnika, znając wszystkie szczegóły, a z drugiej podaje czasami sytuacje tak, jakby była w środku wydarzeń.

Taka narracja, kiedy wiemy, że mamy do czynienia z opowiadaniem grozy, niszczy klimat. Od razu wiemy, że bohaterka nie zginie w trakcie głównej akcji. No bo opowiada od początku całą historię.

Z jednej strony nie zaprzeczę, że zmiana narracji nie wyszła tu dobrze. Ale czy problemem jest akurat wiedza, że bohaterka nie zginie? Chyba niekoniecznie, skoro znowu wspomniany Lovecraft tak właśnie opisywał wszystko:P Tylko u niego była tajemnica i suspens, u mnie – niekoniecznie.

Nie chciałam wklejać całego fragmentu, żeby komentarz nie był niepotrzebnie napompowany, ale oczywiście chodzi mi o całość, bo ten moment jest bardzo precyzyjnie opisany, obrazowy, plastyczny i działający na wyobraźnię. Więcej takich fragmentów! Klimat zagościł w opowiadaniu, mogę się delektować lekturą.

:)

Hm, no dalej jest normalne opowiadanie, nie można było tak wcześniej? W sensie ten początek taki niemrawy, równie dobrze można zacząć od tego, że kobieta jest z partnerem pod namiotem i z jakiegoś powodu spaceruje. Można nawet zostawić fragment, jak przyjeżdżają i mijają katedrę, a chłopak rozkłada namiot. Tylko pominąć wstęp i dzięki temu ujednolicić narrację. Opowiadanie zyska dynamikę.

Fakt faktem, że – tak po lekturze komentarza doszedłem do wniosku – ten wstęp był nieudany. To znaczy wyszedł z tego wstęp (ze wstępem) do głównej części, czyli wizyty w katedrze. Wymagałoby to lepszego rozplanowania.

Hm, skoro Altoloth jest tak straszny, to czemu nie zrobili więcej niż jednej harmonijki? I czemu wszystkiego dopilnowuje starzec, który wcześniej… spał?

Zasadne pytania, na które… emmm… no właśnie. Wychodzi niedopracowanie:P

 

Finklo,

Hmmm. Znaków pod korek, aż się zastanawiam, czy urwane słowo to bardziej kwestia pomysłu na zakończenie, czy też szortowego limitu.

Nie no, takich rzeczy to bym nie zrobił:P

 

None,

no, nie sposób się z Tobą nie zgodzić. Też zresztą nie mogłem odżałować w trakcie pisania, że tej tajemnicy nie zawarłem – tu akurat winię przeklęty limit. I no, chyba tyle mogę powiedzieć, bardzo cieszy mnie Twoja opinia, które jednak te główne elementy, wcześniej odczuwane bardziej intuicyjnie, pozwoliła mi nazwać:P

Wybacz krótką odpowiedź, ale nie mam punktu zaczepienia do polemiki:P

 

mindenamifaj,

Nie przekonuje mnie to. Skoro taki obrzydliwy, to po co go bierze ze sobą (i jeszcze w dodatku wrzuca luzem do torebki)? “Jakaś dziwna myśl mi kazała” to moim zdaniem marne wyjaśnienie. Może ją zaciekawił? Może chciała pokazać chłopakowi? Chyba że ma to być sygnał, że ona tu ulega jakimś zewnętrznym, magicznym wpływom, ale w takim wypadku możnaby to moim zdaniem mocniej zaznaczyć.

Rzeczywiście, można by i pewnie powinienem:P

 

Asylum,

Historia klasyczna, lecz wszystko byłoby ok, gdyby dopracować, tj. nie lecieć tak po powierzchni znanego. Coś zindywidualizować?

Czym wykopała dziwny, czerwony przedmiot? Swojemi ręcami?

Po cholerę wybrali się z Kingscourt, aby kilkadziesiąt kilometrów dalej rozbić namiot?

Czemuż to Kamil miał jej pomagać?

Przecież nie rozbiją namiotu w Kingscourt na ogródku!

Dobre pytania, które taktycznie, jak na autora źle przygotowanego tekstu, przemilczę:P

Fantastyka jest, choć nie wiedzieć czemu o mało jej nie przekreśliłeś ostatnimi zdaniami. ;-)

Mówisz, jakby to było coś złego, gdybym jednak ją przekreślił:P

 

Irko,

no fakt, mogłem to jakoś przemyśleć/znaleźć wspólny pomysł, choć nie wiem, czy to nie detale w porównaniu z innymi mankamentami historii:P

 

Geki,

Obydwa teksty pojedynkowe są do siebie zaskakująco podobne, ale może to nie przypadek, tylko określiliście więcej punktów wspólnych niż tylko hasło. Mamy parę zakochanych, mamy podróż autem, mamy kościół, mamy motywy deminiczno/okultystyczne, mamy sugestię co do tego, że bohater może być wariatem i wreszcie każdy z tekstów kończy się niestandardowo, choć w jednym z nich wyszło to znacznie lepiej.

Nie, to akurat przypadek:P

"Przeklęta harmonika" za to – w moim odczuciu – bije kwiatuszka pomysłem. Demon/Przedwieczny(?), który śni nasz świat to smaczny koncept. Jasne, pojawił się w Wurcie (kicham tę książkę) i wielu innych dziełach, pojawił się w serii gier The Elder Scrolls, ale nadal uważam go za atrakcyjny, nie wyeksploatowany i po prostu go lubię. Sam chciałem nieraz go wykorzystać. :P 

Widzisz, miałem takie odczucie raz czy dwa po Twoich tekstach, więc cieszę się, że tym razem ja odwróciłem kartę:P

Też mi się podoba i pewnie zmierzę się z nim jeszcze raz, bo pojedynkowe wykonanie mnie nie satysfakcjonuje. Mam przetarcie i feedback, więc teraz mogę sobie spokojnie wszystko układać (na dłuższą formę rzecz jasna):P

 

drakaino,

Światotwórczo: kościół i katedra to nie są synonimy, których można używać wymiennie, tak naprawdę w ziemskich realiach katedra to szczególny rodzaj kościoła nie w sensie typu budowli, ale jego pozycji czy funkcji administracyjnej w obrębie organizacji kościelnej. Secesyjny, hmm. Secesja nie budowała akurat zbyt wielu kościołów, kojarzy mi się właściwie tylko jeden, projektu Otto Wagnera, który bardzo nie przypomina potocznych wyobrażeń o secesji, mimo że stworzył go główny przedstawiciel tego prądu w architekturze. Ma bardzo klasyczną bryłę i tylko tak naprawdę dekorację secesyjną, ale też nie taką, jak się popularnie z secesją kojarzy. A tu, podejrzewam, że chodzi o pokręcone kształty i tak dalej – może lepiej było pójść w opis niż w nieprecyzyjny wytrych.

Co do secesji to ja w sumie myślałem o Sagrada Familia, choć rzeczywiście miałem na myśli pokręcone kształty. A potrzebowałem jednego zdania, żeby nie rozwlekać od razu tego opisu. Może dałoby się lepiej.

 

I na koniec, jak na narcyza przystało, taki oto zbiorczy komentarz (mam nadzieję przy okazji, że ktoś doceni moje subtelne manipulacje wyeksponowane w pierwszym cytacie (wybacz ninedin, że padłaś ofiarą tej właśnie manipulacji)):

Pomysł, choć (…) porażająco oryginalny, to jednak klimatyczny i niezły. Wykonanie (…) lepsze – ale też cokolwiek bym powiedziała, będzie powtórzeniem poprzednich opinii.

Bardzo widać bezpośrednią inspirację HPL, dość udaną w wartstwie pomysłu zresztą. I ten pomysł mi się podoba w jego prostocie.

Tekst ma parę niedociągnięć, ale nadrabia świetnym, gęstym klimatem, zapadającą w pamięć scenerią i ciekawym potworem, który lubi sobie pospać. W pojedynku dostał mój głos, choć przewaga nie była bardzo duża.

Trochę obrzydliwe, ale skóra cierpnie przy czytaniu. Klimat łapie za twarz i trzyma.

:)))

 

 

I być może harmonijkę dałoby się zastąpić innym instrumentem, ale wyobrażam sobie gorsze wybory – na przykład banjo:P

Kermit Band GIF – Kermit Band Music GIFs

Fortepian też nadawałby się do torebki:P

 

Слава Україні!

Zagłosować nie zdążyłem, ale to bez wątpienia był mój typ. Jestem wielkim fanem HPLa, więc czytałem z przyjemnością. Fajnie ograne zakończenie, chociaż nieco jumpscare’owe.

I być może harmonijkę dałoby się zastąpić innym instrumentem, ale wyobrażam sobie gorsze wybory – na przykład banjo:P

A może ,,Przeklętą bałałajkę”? ;)

Gratuluję wygranej. :)

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Hola!

Zagłosować nie zdążyłem, ale to bez wątpienia był mój typ. Jestem wielkim fanem HPLa, więc czytałem z przyjemnością.

:)

Fajnie ograne zakończenie, chociaż nieco jumpscare’owe.

No całkiem bardzo chyba:P Tylko czy to źle?:P Choć fakt faktem, że trochę innej grozy bym jeszcze z chęcią tam dodał, ale

A może ,,Przeklętą bałałajkę”? ;)

Idealne! xP

 

Dziękuję za lekturę i komentarz;)

Слава Україні!

Nowa Fantastyka