- Opowiadanie: BarbarianCataphract - Kwiat mego serca

Kwiat mego serca

Stary wojownik dzieli się ze swym uczniem historią, którą trzymał zamkniętą głęboko na dnie serca. Nauczyciel zrobi wszystko, by młodzieniec nie popełnił błędów swoich poprzedników.

Rozszerzenie świata z opowiadania Słońce mym bogiem.

Tekst można ze spokojem przeczytać bez znajomości innych elementów uniwersum. ^^

 

Za betę serdecznie dziękuję: Gekikarze, MaLeeNie, Sagittowi i Młodemu pisarzowi ^^

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Kwiat mego serca

Widziałem Najmę, Panią Płodów i Opiekunkę Serc, pośród łanów złocistego zboża.

A jej dom, najświętsza świątynia na całych Ziemiach Enuna, górowała nad wszystkim i wszystkimi.

I wiedziałem, że przybyła pobłogosławić nasze żniwa. Nadeszła, by kłosy naszych dusz wydały owoc, z którego powstanie chleb naszego potomstwa.

Ale widziałem coś jeszcze.

Na dalekim wschodzie i zachodzie łodygi zbóż i roślin wszelakich uginały się, poczerniałe od prażącego słońca, czy wychłodzone przez obojętny księżyc.

Najma także to ujrzała.

I zapłakała.

 

 

 

 

***

 

Kolejne wieczorne ćwiczenia szermierki wycisnęły siódme poty zarówno z ucznia, jak i nauczyciela. Nadeszła w końcu chwila odpoczynku, którą mistrz Nuhro chciał wykorzystać na lekcję zgoła innej kategorii, niż cięcia, pchnięcia i unikanie ciosów.

– Wyobraź sobie duszę jako rozwijający się kwiat. – Nuhro poprawił pozycję na niewygodnej kamiennej podłodze, spojrzał gdzieś w głąb pomieszczenia. – Roślinę, która potrzebuje najróżniejszych darów ziemi, by się rozwinąć.

Kolejny wykład o filozofii, westchnął w myślach Koraki.

– Wody? – zapytał.

Oparł przedramię na zgiętym kolanie, drugą ręką obracał drewniany ćwiczeniowy miecz. W końcu odłożył oręż i spojrzał na swojego mistrza.

– Tak, chociaż nie tylko – odpowiedział Nuhro. – Wyobraź sobie, że glebą, w której puszcza swe korzenie roślina, jesteś ty, twój umysł i ciało.

Wstał, otrzepał spodnie z wszędobylskiego pyłu i podszedł do długiej prawie na szerokość całej izby ławy. W stojącej na niej glinianej doniczce rósł niebieski kwiat, na którego wilgotnych płatkach tańczyły refleksy świetlne wiszących na ścianie pochodni. Mistrz chwycił stojący obok dzban i nalał nieco klarownego płynu do glinianej doniczki. Przywołał ucznia ruchem dłoni.

Odsunął zasłaniający okno kawałek materiału. Zbliżający się do pełni księżyc rządził na granatowym niebie wśród orszaku gwiazd.

– A słońce? – rzucił Koraki, muskając opuszkami palców delikatne płatki hiacyntu. – Słońce jest ważne dla życia roślin, tak?

– Wiesz, że noc jest potrzebna kwiatom tak samo jak życiodajny ogień?

Koraki pogłaskał się po podbródku, mruknął coś w zamyśleniu. Przecież to w dzień rosło zboże, to latem miały miejsce żniwa! Tak w każdym razie mu mówiono całe życie. Zima, nad którą pieczę stanowiła czerń śpiącego nieba, była okresem zastoju, kiedy zwierzęta i ludzie stawali się ospali, a rośliny zamierały i czekały na powrót ukochanego ciepła.

Popatrzył to na kwiat, to na srebrną tarczę pana nocy, po czym przeniósł wzrok na Nuhrego.

– A czy mrozy z północy nie są właśnie tym, co nie pozwala ziarnu na pojawienie się w kłosach jęczmienia? – Młodzian zmrużył oczy, czekając na kolejną olśniewającą odpowiedź mistrza. – Czy to nie słońce daje życie i pozwala na żniwa?

Nuhro pokiwał głową, westchnął. Odwrócił się do Korakiego i położył dłoń na jego barku. Uśmiechnął się ciepło, delikatnie, wyglądał na niemalże zadowolonego. Młodzieniec wiedział, że każda lekcja sprawia mistrzowi przyjemność, pozwala mu na podzielenie się spostrzeżeniami. Taka otwartość nie zawsze podobała się kapłanom Aphoibosa, Boga Słońca, więc grono słuchaczy zamykało się jedynie na Korakim. Tyflos tępił jakiekolwiek zarzewia buntu, nawet jeśli chodziło tylko o pozornie nieszkodliwe anegdotki.

– Opowiem ci coś.

 

***

 

To się stało jeszcze zanim wyszedłeś z łona matki, trwało wówczas powstanie hatevańskie, a ja walczyłem w armii hegemona.

– Skąd znasz tę historię?

Nuhro spojrzał przez okno, na majaczące w oddali mury miasta.

– Ktoś mi ją opowiedział.

 

***

 

Spiżowa głownia topora odbijała światło potężnego słońca. Wisząca na bezchmurnym niebie kula ognia popychała wojowników Tyflosu do walki w imię patrona, przed którym nie chcieli schylać głów niewierni Hatevańczycy. Kolejna wioska będąca schronieniem dla powstańców została zgnieciona przez ciężki but hegemona, niewidzącego miejsca dla heretyków w podległym mu państwie.

Pokryty pyłem i krwią wojownik podniósł broń, oddał cześć Aphoibosowi, który obmył go łaską promieni słońca. Nie liczył się upał, rozterki doczesne rozpierzchły się w gorącym powietrzu południa. Liczyło się zwycięstwo i nawrócenie tych, którzy odwracali się plecami do pomocnej ręki Boga Słońca.

Spojrzał jeszcze raz na klęczącego przed nim człowieka. Brodaty, siwy mężczyzna wznosił ręce w błagalnym geście, próbując powstrzymać wojownika przed przekroczeniem progu domu. Wciąż zanurzony w bitewnym szale Tyflota spuścił topór, rozłupując tamtemu czaszkę z chrzęstem kości.

Odsunął nogą ciało, po czym kopnął w drzwi. Te niemalże wypadły z zawiasów, gdy uderzyły z hukiem o ścianę. Wojownik ostrożnie stawiając stopy zagłębił się w pogrążoną w półmroku izbę. W środku pachniało kurzem i starymi rybami… biedą. Postąpił kilka kroków, rozejrzał się po pomieszczeniu. Wszystkie okna były pozasłaniane pledami czy zasłonami skleconymi na szybko ze starych ubrań. Poza tym wydawało mu się, że wojna tego domostwa nawet nie tknęła.

– Achhh! – Kobiecy krzyk rozszedł się w niskiej izbie, wytrącając żołnierza z równowagi.

Zaczął się odwracać, gdy nagle coś na niego wskoczyło. Obojczyk odezwał się niesamowitym bólem, wojownik zaczął się szamotać, aż zrzucił napastnika z szyi.

Ryknął, odwrócił się w mgnieniu oka. Na ziemi przed nim leżała młoda kobieta, w oczach której płonęła czysta nienawiść. W ręce trzymała krótki miedziany nóż, z którego ściekała krew.

Jego krew.

Mokra od potu i czerwieni tunika przykleiła się do rany. Rozsierdzony wojownik patrzył na kobietę… i nie wiedział co zrobić. Nie spodziewał się tak brawurowego ataku, a z pewnością nie kogoś takiego. Drobnego, wycieńczonego i wygłodniałego.

Gdy zerwała się na nogi i ponownie wzniosła nóż nad głowę, zareagował odpowiednio. Uderzył ją drzewcem w skroń, posyłając z miejsca na ziemię. Podniósł głownię topora i już, już miał wbić brąz w jej kręgosłup w imię Aphoibosa…

Ale coś w nim drgnęło.

Może to przez ciemne loki leżącej na wznak kobiety, a może delikatną twarz, jakby pogrążoną w błogim śnie? Chude ciało, krzyczące o nędzy, jaką musiała przeżywać przez ostatnich kilkanaście, czy nawet kilkadziesiąt dni?

Syknął, gdy rozryte mięśnie przypomniały o sobie, do oczu cisnęły się łzy, ale powstrzymał je i schował oręż za pas. Działając wbrew sobie przerzucił bezwładne ciało dziewczyny przez zdrowy bark i wyszedł z powrotem na plac osady rybackiej.

 

***

 

– Jak myślisz, kto zajmował się kwiatem duszy tego wojownika?

– W jakim sensie?

– Kto według ciebie opiekował się jego sercem? Kto prowadził jego życie w takim a nie innym kierunku?

– On sam?

Coś błysnęło w oku Nuhrego. Kącik jego ust drgnął nieco, chociaż cała twarz pozostawała jak skała, niezmienna.

– Słuchaj dalej.

 

***

 

– I po co żeś mnie oszczędził, barbarzyńco?! – wrzasnęła porwana, której skóra nabiegła czerwienią. – Mogłeś mnie zabić, tam, przy moim ojcu, phi!

Kobieta, która na oko mogła dopiero co przekroczyć dwadzieścia lat życia, wierzgała i wyrywała się, próbując wyswobodzić ręce i nogi z powrozów. Skóra na nadgarstkach spływała krwią, sznury doszczętnie przeszły wilgocią. Posklejane na prawej skroni włosy przypominały o uderzeniu sprzed kilku dni.

– Powiesz coś, czy będziesz tylko tak stał i się gapił jak skończony tępak?

Intrygowała go. Uwięziona za wzmocnioną kratą z dębu i pod stałą kontrolą straży, tkwiła w niewoli od czterech dni, ale wciąż się nie poddawała. Wola walki płonęła w jej oczach, całe ciało kipiało chęcią rozerwania wszystkiego na strzępy. Ale z drugiej strony było w niej coś takiego, co chwytało wojownika za serce. Nie umiał tego dobrze opisać, wszak jeszcze niedawno prawie zanurzył topór w jej krwi.

Skrzywił się nieco, gdy rana w barku ponownie odezwała się kłującym bólem.

Kobieta uniosła kącik ust na ten widok.

Po bitwie, gdy tylko kapłani zauważyli prowadzoną przez niego Hatevankę, od razu wepchnęli pomiędzy nich ze swoimi chciwe łapska, szukając w niej okazji na udobruchanie Aphoibosa. Bo czy bogowie stanęliby obojętnie przed taką ofiarą? Zawziętą heretyczką, która przejdzie na drogę światła, albo poświęci swą krew na ołtarzu dla nawrócenia jej pobratymców?

To nie mogła być byle jaka osoba. W płonących agresją oczach skrywała się nieprzeciętna inteligencja, a to właśnie takich najbardziej lubił przyjmować Bóg Słońce. Takich, których ciała i umysły stanowiły żyzną ziemię pod rozwój najpiękniejszych kwiatów. Mógł też przyciąć niektóre odrosty, poprowadzić łodygę w nieco innym kierunku, ale… twarde, uparte łyko raczej nie nadawało się do pielęgnacji. Nie, w tym przypadku sens miało jedynie kompletne oczyszczenie.

Wojownik próbował rozgryźć więźniarkę. Co pozwalało jej walczyć? Widziała śmierć swojej rodziny, ujrzała płonące domy i zagrody wioski, w której zapewne się wychowała. Została bezceremonialnie wtrącona do ciasnej klitki, będącej karykaturą domu w jej ostatnich dniach.

– Zostaniesz poświęcona Aphoibosowi – powiedział, przerywając dłużącą się ciszę.

Obserwował jej reakcję, szukał najsubtelniejszych zmian w wyrazie twarzy czy mowie ciała. Ale nic, wciąż ta sama czysta furia.

– To do niego pójdę i pokażę mu rzyć – warknęła tylko, wwiercając się oczami w jego czaszkę.

– Mhm.

Pokiwał głową, zmrużył oczy. Tak, zaskakiwała go. Wręcz zaczynał ją podziwiać. Większość po takim czasie gotowa była błagać na kolanach i wyć wniebogłosy w nadziei na litość.

W takim razie bez tortur się nie obędzie.

 

***

 

Aphoibos?

– Tak. Bezwzględny ogrodnik.

Koraki parsknął, ale od razu się opamiętał, gdy zobaczył poważną twarz mistrza. Odkaszlnął, podrapał się po głowie i spojrzał na kwiat hiacyntu.

– Rozumiem – mruknął chłopak.

– To kontynuuję.

 

***

 

– Podziwiam cię, wiesz? – rzuciła nagle kobieta.

Wojownik wzdrygnął się, jakby trafił go nagle grom z jasnego nieba. Podniósł wzrok znad narzędzi tortur i wbił przenikliwe spojrzenie w więźniarkę. Jedna pochodnia rzucała wątłe światło na ściany celi i twarz kobiety, która to zanurzała się w cieniu, to z powrotem wyłaniała się z objęć mroku. 

– W jakim sensie? – zapytał, układając przedmioty w odpowiedniej kolejności.

– Nie masz za grosz sumienia, prawda?

Nie odpowiedział. Chwycił brązowe obcęgi, obejrzał odbijające się w metalu refleksy świetlne.

– Najpierw wpadasz niezaproszony do mojej wioski…

– Twojej?

Uniosła brwi, zaskoczona wtrąceniem kata.

– Wiesz przecież o czym mówię, Tyfloto. Wraz ze swoimi pobratymcami mordujesz moją wioskę, na moich oczach pozbawiasz głowy mojego ojca. Mógłbyś chociaż litościwie podciąć mi gardło. A ty co robisz? Pędzisz mnie w niewolę i jeszcze sam prowadzisz tortury. Doprawdy, godne podziwu!

Coś ukłuło go w okolicy klatki piersiowej, tym razem nie była to bynajmniej rana przy obojczyku. Zacisnął zęby i próbując nie zdradzić rodzącego się w nim zakłopotania, wysyczał:

– To dla wyższego dobra.

– Ha! – parsknęła przez spierzchnięte usta. – Dla wyższego dobra… Czyś ty rozum postradał? 

– Ryzykujesz teraz, wiesz? – wycedził przez zaciśnięte zęby.

– Co niby ryzykuję? Że mnie zabijesz? Proszę cię.

Jeszcze raz spojrzał na jej twarz. Bystry wzrok kobiety był jak węże, wślizgujące się do umysłu przez wszystkie otwory w głowie. Czuł, jakby próbowała dostać się do jego duszy, jakby chciała obejrzeć ją i obśmiać przy samym źródle.

Może miała słuszność?

– Jestem tylko pokornym sługą Aphoibosa.

Prawdą było, że zapędziła go w kozi róg. Od młodego wychowywali go w wierze, a on czerpał z niej garściami. Okazał się idealnym kandydatem na wybrańca. Nie dość, że pokładał całą nadzieję w łasce Boga Słońca, to jeszcze umiejętnościami szermierczymi bił resztę na łeb na szyję. 

A teraz? Może przeszedł właśnie tę umowną granicę, kiedy autorytety i idee sypią się jak zmurszała kość? Czyżby jego własne czyny go przerosły?

– A jednak robisz to, bo zatraciłeś samego siebie, prawdę mówię? – powiedziała łagodnym, nawet nieco słodkim głosem, w którym jednak krył się zaostrzony szpon. Taki, który ugodził go prosto w serce.

– Co ty możesz wiedzieć, niewierna? – warknął, czując, jak osuwa mu się grunt pod nogami. – Co taka heretyczka jak ty jest w stanie powiedzieć o wierze w Aphoibosa? Wy wszyscy byliście zbyt słabi, by wytrwać przy łaskawym Bogu Słońcu.

Nie powinien z nią dyskutować. Miał tylko ją złamać, wyciągnąć skrawki cherlawej duszy i na ich miejsce siłą wsadzić bezwzględne oddanie jedynemu słusznemu bóstwu. Rozmowa szła w złym kierunku, czuł zaciskający się w trzewiach supeł.

– A może to my właśnie wydostaliśmy się z kajdan, które nam nałożył? – Nie dawała za wygraną. – Aphoibos jest fatalnym gospodarzem i sam o tym wiesz gdzieś w głębi tego czarnego jak smoła serca. Nie umie zadbać o swych podopiecznych, pali własne uprawy niemiłosiernym słońcem, które ponoć miało dawać życie! 

– Zamilcz… 

– Ten, który miał dawać swym dzieciom szansę na ratunek, sam je zabija!

– Milcz!

Zamachnął się spiżowym narzędziem i uderzył na odlew. Skalistą ścianę celi zabarwił szkarłat.

 

***

 

Nie usłyszą nas? – zapytał zmartwiony Koraki, czując jak zimny dreszcz przebiega wzdłuż kręgosłupa. – Straże, znaczy.

– Spokojnie, to domostwo jest wystarczająco daleko od głównych ulic, zresztą stojący przed drzwiami frontowymi żołdacy to moi zaufani przyboczni.

Koraki spojrzał na Nuhrego spode łba, zmarszczył brwi, ale po chwili pokiwał głową i pozwolił mistrzowi kontynuować opowieść.

 

***

 

Jeśli tak bardzo chciała fałszywej wolności, to ją dostanie. Przekona się, że życie bez łaski słońca nie ma sensu.

Straże wymieniają się co ćwierć dnia, nowi zawsze zmieniają poprzednich dopiero przed samą celą, myślał wojownik-kat, obserwując kolejną rotację wojaków w jaskini pod najważniejszą świątynią Aphoibosa w Agerochonie, stolicy Tyflosu. 

Wiedział, że przypadkowe pominięcie obowiązków z jego strony nie wchodziło w grę, zbyt duże ryzyko. Przy odpowiednim wygimnastykowaniu dało się odsunąć rygiel do drzwi ze środka celi, ale nie mogło przy niej być żadnych strażników.

Zbyt dużo przypuszczeń, za mało pewników.

Potrząsnął głową, żeby pozbyć się natarczywych myśli.

Nie, miał swoje obowiązki, których musiał dopełnić. Taka jego rola, powierzona mu przez Jedynego.

Klepnął strażnika w ramię, dając mu do zrozumienia, że znowu przyszedł porozmawiać z więźniarką. Tamten kiwnął głową i już miał odejść, gdy nagle przystanął w pół kroku i złapał kata za bark.

– Coś taka niemrawa jest dzisiaj, uważaj z nią – mruknął. – Kapłani pewno nie chcą, żeby wyzionęła ducha przed uroczystościami.

– Aha, dzięki.

Strażnik zniknął w świetle dnia wlewającego się przez wejście do jaskini. Kat spojrzał przez kraty w głąb ciasnej klitki. Na samym jej końcu, wciśnięta w róg siedziała zmizerniała, znana mu już całkiem dobrze kobieta. Dźwięk otwieranych drzwi zmusił ją do podniesienia wzroku, który i tak chował się za kołtunami opadających na twarz czarnych włosów. 

Podszedł do niej spokojnie, w sakwie pobrzękiwały narzędzia tortur, w wiszącym u pasa bukłaku chlupotała wesoło woda z winem. Znowu opuściła głowę, jakby udając, że nie obchodzi jej wszystko, co się wokół niej dzieje, wcisnęła się głębiej w nierówną ścianę. Kat zauważył ten ruch, zsunął z ramienia torbę z utensyliami i rzucił gdzieś za siebie. 

– Dzisiaj bez przekonywania mnie do jedynej słusznej wiary? – wycharczała, chociaż trudno było stwierdzić, czy zamierzenie, czy przez wysuszone na wiór gardło.

Odchyliła głowę, związanymi dłońmi odgarnęła pasma tłustych włosów z oczu. Obity policzek wyglądał teraz jak dojrzała śliwka, napuchnięty i fioletowy.

Zaschnięta krew przysłaniała niemalże całą prawą połowę jej twarzy. 

– Powiedz mi. – Odwrócił głowę, by sprawdzić, czy na pewno nikt nie czai się przy wejściu do celi. Zniżył nieco głos. – Jak w takim razie znajdujesz sens tego wszystkiego? Co prowadzi cię przez życie, daje poczucie opieki?

Spojrzała na niego wzrokiem pełnym zdziwienia. W zaszklonych oczach widać było wewnętrzną walkę pomiędzy dwoma frontami. Wejść w polemikę, czy nie?

– A co cię tak nagle tknęło? Bicie kobiet wyzwala w tobie wyrzuty sumienia, hm?

Nie zareagował na uszczypliwą uwagę.

– Jak to jest, że w obliczu zupełnej porażki i tak tkwicie przy swoim?

Uśmiechnęła się cierpko.

– Ach, czyli w ten sposób. Wątpliwości cię dotknęły?

Była niezła. Nie byle jaka młódka, które z reguły poświęcali przez ostatnie lata, a konkretna kobieta, mogąca ciętymi słowami tknąć niejednego akolitę ze świątyni. Nie dziwota, że większość z nich wychodziła z jaskini naburmuszona i spięta, jak gdyby co najmniej uraziła ich męskość w samym zalążku.

Tego zresztą nie wykluczał.

– Chcę wiedzieć, czemu jesteś tak zawzięta. 

– A to muszę mieć konkretny powód? – Z trudem wzruszyła ramionami, a zastane mięśnie i obite kości wycisnęły z niej cichy jęk.

– Każdy z nas ma jakiś – odparł, po czym usiadł na twardym gruncie. – My mamy Aphoibosa. Wy? Pozorną wolność? Od czego? Przecież pod nadzorem hegemonii byliście ludźmi wolnymi, otoczonymi opieką Boga Słońca, który chronił was przed chłodem nocy, czyż nie?

– A co to za wolność, gdy powierzasz swój los jakiemuś bytowi, który nawet nie ma odwagi spojrzeć ci w twarz w trudnych chwilach? Mam gdzieś jego władającego nocą brata, naprawdę. Mam gdzieś tych dwóch zadufanych w sobie bożków, którym poświęcaliśmy w ofierze jedzenie, trzodę, życie a nawet śmierć!

Każde kolejne słowo przepełniała coraz większa determinacja. Przemogła słabość ciała, gdy emocje wzięły górę. Kipiały z niej, ściekały po skórze razem z krwią. W kącikach oczu pojawiły się łzy, które mieszając się z brudem spływały po policzkach i kapały na suchą skałę.

– Czemu więc powierzasz swoją duszę? 

– Powierzyłam ją tym, których krew zabarwiła brąz twojego topora – odpowiedziała chłodno, z ukrytą pomiędzy słowami nienawiścią. – Bo oni byli tutaj, na tym świecie. Mogłam z nimi porozmawiać, dotknąć, przytulić. To jest prawdziwa opoka, a nie posąg w świątyni. 

Wojownik poczuł dziwną pustkę. Odpiął bukłak od pasa i oparł o nierówną ścianę. Wstał, podszedł do tobołka z narzędziami i wyciągnął z niego służący do oprawiania zwłok prosty spiżowy nóż. Kat działał automatycznie, miał wrażenie, że nie kontroluje swoich ruchów. Że coś innego używa jego kończyn, jakby w sercu pojawiła się nowa siła, płynąca teraz żyłami wojownika.

Przełożył sobie tobół przez bark, przy okazji udając, że ostrze wypada mu z rąk. Metal brzęknął o skałę i upadł między leżącymi pod ścianą kamieniami. 

– Jutro będziesz poświęcona – powiedział wypranym z emocji głosem. – Ale może szybko znajdą kogoś, kim cię zamienią.

Nie musisz umierać, dodał w głowie.

 

***

 

Ha, to ciekawe.

– Co jest ciekawe?

– Taki zatwardziały aphoiboita, a był gotów zaryzykować swe życie dla obcej, nienawidzącej go kobiety?

– Ano, był.

 

***

 

Na jego szczęście wartę nocną miał objąć pewien żołdak, znany ze swoich pijackich eskapad. Wojownik znał kupca sprzedającego tamtemu wino. Handlarz miał swój kram w ruchliwej okolicy, zaraz pod wejściem na agorę. Wykorzystując zamieszanie, które wywołały rzucone znikąd srebrniki, dodał co nieco substancji nasennej do stojących na widoku dzbanów.

Inni klienci też szybko pójdą spać.

Gdy nadchodził już wieczór, wojownik skrył się za rogiem budynku wychodzącego bezpośrednio na wprost kramu i obserwował. Tak jak podejrzewał, nie-do-końca-sumienny strażnik przybył do swojego ulubionego kupca i nawet nie smakując jego wyrobów zakupił bukłak krwistoczerwonego trunku.

Pozostało tylko czekać.

 

***

 

Siedział przy oknie w swojej kwaterze i nasłuchiwał. Serce biło jak oszalałe, gdy obserwował wartowników, leniwie snujących się po blankach murów z pochodniami w rękach. Na najbliższej wieży piętrzył się wielki stos z chrustu, jeszcze chłodny, nie spowity ogniem.

Spiżowe trąby spały.

Miasto zanurzone w świetle pełnego księżyca wyglądało idyllicznie. Jedni mieszkańcy spali, niektórzy szykowali się na Aphoiboidy, podniosłe święto Boga Słońca, mające przepełnić stolicę radością, nadziei na odnowienie i opiekę patrona mądrości i duszy. W świątyni zapewne krzątali się jeszcze akolici, szykujący boskie mieszkanie na przybycie jakże wyjątkowej ofiary.

Poświęcając jej krew na ołtarzu, pozwolą wszystkim na zaznanie mocniejszej niż kiedykolwiek łaski ich pana.

Cisza. Żadnego alarmu. A moment na ucieczkę był idealny. Teraz, właśnie teraz miała szansę na powrót do wolności. Może już opuściła więzienie? Może udało jej się pokonać bramy miasta, wymknąć jednym z gorzej pilnowanych wyjść?

Nie słyszał krzyków, nie widział tłoczących się pochodni w miejscu wejścia do jaskini. 

Tak, z pewnością jej się udało.

Położył się, przykrył lnem i odpłynął w krainę błogiego snu.

 

***

 

Zmartwił się, gdy rano także alarmu nie podniesiono.

Ubrał się w odświętne szaty i czym prędzej powędrował na plac świątynny. Ludzie tłoczyli się pod podwyższeniem, na którym górował nad wszystkimi kamienny, zdobiony rytami ołtarz. Kapłani przygotowali kadzidła, w każdym narożniku wzniesienia znajdował się posążek boga ze słoneczną aureolą. 

Widocznie rozeszła się wiadomość, że to święto będzie wyjątkowe. Że ziemię Agerochonu zabarwi krew tak zatwardziałej niewiernej, że nawet Najwyższemu Kapłanowi nie udało się jej złamać. 

Wojownik pocił się jak czekające na śmierć zwierzę. Przestępował z nogi na nogę, nie mogąc za żadne skarby ustać w miejscu. Oddech drżał. Nigdy by nie przypuszczał, że takie odczucia będą targały jego ciałem w dzień Święta. 

Gardło zaczęła rozpychać mu gula, gdy przed ołtarzem, eskortowana przez dwóch świątynnych strażników pojawiła się odziana w niebieską szatę kobieta.

Dziwne uczucie osiadło chłodem na trzewiach, z niedowierzaniem wpatrywał się w ofiarę idącą w kierunku ołtarza. Została umyta, wyglądała zupełnie inaczej. Jednak spuchnięty polik sugerował jedno.

Miał wrażenie, że słońce nabrzmiało. Wszyscy padli na kolana i wznieśli ręce w geście szacunku dla wielkiego Aphoibosa. Zerwał się chwilowy porywisty wiatr, który zabrał ze sobą dym świętych kadzideł i rozniósł błogosławieństwo po całym wzgórzu. Bóg Słońce przybył, to było pewne.

Kiedy ofiara miała już usiąść na świętym stole, ich spojrzenia się spotkały. Z pozoru zupełnie przypadkowo. Chciał coś powiedzieć, ale wiedział, że to bez sensu. Z początku jej wzrok wyrażał politowanie, ale… po chwili stał się chłodny. Jej twarz przybrała wyraz całkowitego spokoju, emanowała pewnością siebie. Wiedziała, co się zaraz stanie i była na to gotowa.

Ale jak to! Przecież dał jej szansę na ucieczkę, mogła wrócić…

Tylko dokąd?

Gdy tryskająca z szyi krew zabarwiła brąz ołtarza, zrozumiał.

 

***

 

Nuhro i Koraki stali teraz nad klifem, o który rozbijały się pieniste morskie fale. Zanurzone we śnie miasto Hakeny stało za ich plecami, przed sobą mieli jedynie bezkres granatowych wód, w których odbijało się skrzącymi refleksami światło srebrzystego księżyca.

Wiatr smagał policzki, wkradał się za tunikę, jednak nie marzli.

– Mistrzu Nuhro? – zaczął niepewnie Koraki.

– Tak? 

– Czy ja znam tego… wojownika?

Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, chociaż w oczach grał smutek. Ściągnął tunikę i stanął prosto przed uczniem. Po prawej stronie, między barkiem a szyją skóra była jakby zniszczona, skurczona i ciemniejsza niż reszta ciała.

Blizna.

 

***

 

Od tamtego dnia minęło dobrych kilka lat. Koraki zdołał przełknąć słowa mistrza i pogodzić się z tym, że dawny obraz rozpadł się w pył. Przestał drążyć temat, najzwyczajniej w świecie przyjął Nuhrego takim, jakiego go znał. Nie liczyły się dawne przewinienia, a to, kim się stał. Młodzieniec nie czuł przez niego smutku ani złości, a bardziej… zawód.

Dlaczego nie wyjawił mu tego wcześniej? Koraki i tak nie miałby komu opowiedzieć o prawdziwej historii swojego mistrza, zresztą ich relacja zakrawała bliskością na taką, której doświadczali ojciec z synem.

– Czyli ani księżyc ani słońce nie wystarczą w pełni do tego, by kwiat wydał owoce? – zagadnął młodzieniec, wpatrując się w kamienną posadzkę. Podniósł po chwili wzrok na Nuhrego.

– Tak. Wszystko musi być w równowadze, nadmiar czegokolwiek jest źródłem zniszczenia – odparł ze spokojem.

Koraki westchnął w myślach, gdy zdał sobie sprawę, że ciekawość pchnie go coraz bardziej ku nieuchronnemu pytaniu.

– I zdałeś sobie z tego sprawę dopiero wtedy, gdy ta kobieta zginęła?

Nuhro spuścił wzrok, przeciągnął dłonią po twarzy. Wcisnął się plecami w ścianę.

– Tak. Po stokroć tak, przyznaję się, że to dopiero jej ofiara ukazała mą ślepotę – odparł na jednym oddechu. Koraki miał wrażenie, że w kąciku oczu mistrza światło odbijają zbierające się łzy, jednak po chwili już ich nie było. – Pytasz, bo zbliża się Święto Boga Słońca?

Młodzian pokiwał głową w zadumie, po chwili spojrzał na Nuhrego, który wpatrywał się tęsknym wzrokiem w kwiat hiacyntu.

– Dlaczego w takim razie każdy naród wyznaje innych bogów? Dlaczego każdy wybiera inne ciało niebieskie, czy inny płyn, którym podlewa swe kwiaty? – kontynuował Koraki.

Nuhro podszedł niespiesznym krokiem do stojącej na ławie niskiej świeczki. Stanął i zaczął wpatrywać się w nią, jak gdyby była najciekawszym przedmiotem, jaki kiedykolwiek ujrzał. Koraki poszedł jego śladem, zbliżył się do nauczyciela.

– Jedne rośliny wolą cień, zaś inne rozkwitają w pełnym słońcu – opowiadał, nie odrywając oczu od wątłego płomyka. – Część kwiatów potrzebuje ciężkiego od wilgoci powietrza i wylewów rzek, za to inne rozwijają się w suchym, gryzącym gardło wietrze.

– Czyli…

– Czyli są jak ludzie, mają różne potrzeby – dokończył. – Ale wiesz co i tak jest dla nich stałe?

Koraki nie chcąc ponownie przerywać wywodu mistrza, pochylił tylko głowę w bok.

– To, że rośliny cienia i tak potrzebują słońca, a rośliny słońca i tak potrzebują cienia. A bez wody nie urośnie nic, ważna jest tylko ilość. Ró-wno-wa-ga – zaakcentował Nuhro.

– Czyli uważasz, że ludy tych krain żyją w obłudzie i kłamstwie, bo każdy z nich widzi się jako wybrańców jedynego słusznego boga czy bóstw? Że nie są w stanie żyć w pokoju z innymi, bo muszą udowodnić reszcie, że tamci żyją w błędzie?

– Ja nie uważam – uśmiechnął się pod nosem. – Ja to wiem.

Zdmuchnął świeczkę.

 

***

 

Najma zatrzymała się wreszcie przy drobnym, acz ślicznym kwiecie. Wszystko wokół było martwe, lecz hiacynt piął się. Dawne liście ktoś obciął, ale te odrastały mocniejsze niż wcześniej. Kiedyś wątła i zaniedbana spalona słońcem roślina znalazła nowego opiekuna, który pozwolił jej na ukazanie swego pięknego, niebieskiego oblicza.

I wtedy Najma uroniła łzę szczęścia.

Koniec

Komentarze

Czy śmierć daje ludzi wolnych

znów pod knut?

 

Intrygująca opowieść. Podoba mi się, z jaką lekkością stawiasz się w umysłach ludzi z epoki brązu, uwidaczniasz ich rozumienie świata i reakcje – wszystko to spekulacja, ale zdaje się wiarygodna. Powiązanie linii fabularnej z morałem jest mało intuicyjne: rozumiem, że w głowie bohaterowi nie postało, iżby ktoś – kogo odwagę nauczył się przecież szanować – odrzucił szansę ratunku, dobrowolnie poszedł na śmierć; i że taki akt ukazał mu niepełne wytłumaczenie świata przez ową religię Boga Słońca. Stąd od razu przeskok do braku narodów wybranych (pisząc to, pewnie nie powstrzymałbym się przed jakimś wyraźniejszym przytykiem w stronę plemion Izraela) i ogólnej zasady równowagi w przyrodzie – śmiały konceptualnie. Gdzieś po drodze ten prymitywny wojownik-oprawca został niemalże filozofem, opisane zdarzenie pewnie zapoczątkowało przemianę, ale jej dalszy przebieg musimy odgadywać.

Właśnie, oprawca. Słowo może zręczniejsze niż kat, celniej oddaje zakres znaczeniowy? A szerzej mówiąc, mam tutaj problem z opisami tortur: sam chciałbym je pisać właśnie tak, z pogaduszkami i próbą ukazania dynamiki moralnej (a bez drastycznych scen przemocy psychofizycznej), podobają mi się w tej formie, ale chyba nie powinny się podobać? Może są zbyt bajkowo-cukierkowe, nie oddają sprawiedliwości traumie ofiar? Trudna sprawa.

Z drobiazgów wychwyconych w tekście…

Wyobraź sobie, że glebą, w której puszcza swe korzenie roślina jesteś ty, twój umysł i ciało.

Przecinek po “roślina”, domknięcie wtrącenia.

to latem miały miejsce żniwa! Tak w każdym razie mu mówiono całe życie. Zima, nad którą pieczę stanowiła czerń śpiącego nieba, była okresem zastoju, kiedy zwierzęta i ludzie stawali się ospali, a rośliny zamierały i czekały na powrót ukochanego ciepła.

Jakieś bzdury mu mówiono całe życie. Jeżeli słusznie przypuszczam, że to jakaś Mezopotamia lub coś zbliżonego, zima rzeczywiście jest okresem względnego zastoju, ale żniwa przypadają na kwiecień-maj (tuż przed lub na początku wylewu rzek). W miarę przesuwania się na południe, w stronę Egiptu, żniwa odbywają się (w naszym rozumieniu) wczesną wiosną lub nawet w miesiącach zimowych, a przyroda zamiera na przełomie wiosny i lata (wylew Nilu regularnie w połowie lipca), poza tym rośnie znaczenie uprawy palm daktylowych.

aż zrzucił napastnika ze swojej szyi.

Wiadomo przecież, że niczyjej innej. Bardziej naturalnie brzmiałoby “aż zrzucił sobie…” albo w ogóle bez zaimka.

Oddzielona od zewnątrz kratą ze wzmocnionego dębu

Jak wygląda taki wzmocniony dąb?

A ty co robisz? Wpędzasz mnie w niewolę

Wpędzać można w nędzę, w niewolę się pędzi.

Może przeszedł właśnie tę umowną granicę, kiedy autorytety i idee sypią się jak zmurszała kość?

Na czym polega umowność tej granicy?

– A może to my właśnie wydostaliśmy się z kajdan, które nam nałożył? (…) Odchyliła głowę, związanymi dłońmi odgarnęła pasma tłustych włosów z oczu.

Długotrwałe trzymanie kogoś w więzach jest przygnębiająco niepraktyczne, jeżeli cywilizacja ma technologiczny dostęp do kajdan, to przy takich okazjach używa kajdan.

– Ten, który miał dawać swym dzieciom szansę na ratunek sam je zabija!

Przecinek po “ratunek”, domknięcie wtrącenia.

Zamachnął się spiżowym narzędziem i uderzył na odlew. Skalistą ścianę celi zabarwił szkarłat.

Ostatnio trzymał brązowe obcęgi.

Pęknięta kość policzkowa wyglądała teraz jak dojrzała śliwka, napuchnięta i fioletowa.

Może ciało nad kością, ale przecież nie sama kość.

Nie byle jaka młódka, którą z reguły poświęcali przez ostatnie lata

Wciąż tę samą? Lepiej: które.

– Ale może szybko znajdą kogoś, kto cię zamieni.

Jeżeli nie będzie to ochotnik, raczej kim cię zamienią (zastąpią).

– Tak. Wszystko musi być w równowadze, nadmiar czegokolwiek jest źródłem zniszczenia – odparł ze stoickim spokojem.

Anachronizm, stoików nie będzie jeszcze przez jakieś półtora millenium.

Kiedy ofiara miała już usiąść na świętym stole

Na obitym brązem ołtarzu w bliskowschodnim letnim słońcu? To jak na płycie piekarnika, powodzenia życzę. Ogólnie ołtarze ofiarne były kamienne, a jeżeli zdarzały się przypadki jak tu opisany, ofiarę trzeba było przymocować i jest bardzo możliwe, że czyniący to chłopcy świątynni także doznawali przy okazji dotkliwych poparzeń.

 

Podsumowując, ciekawa i stymulująca intelektualnie lektura. Po załataniu błędów chętnie zgłoszę do Biblioteki.

Ślimaku!

 

Przed napisaniem tego komentarza zdążyłem wprowadzić zasugerowane przez Ciebie poprawki. ^^

 

Bardzo się cieszę, że kwestia mentalności osoby z epoki brązu wyszła autentycznie! Pisząc o tak zamierzchłych czasach trudno jest znaleźć dobre źródła odnośnie samych ludzi i tego, w jaki sposób szary człowiek postrzegał świat, ale na pomoc przychodzą mitologie. Coś na ich podstawie można wywnioskować na szczęście.

I tak, w tym uniwersum kwestia narodów wybranych czy też ich braku jest silną jego składową. Mamy lud, uważający się za wybrańców Słońca, mamy ich złych braci, którzy czczą Księżyc i inne narody, postrzegające te sprawy w nieco inny sposób. Prawdą jest, że izraelickie podejście do Narodu Wybranego stało się pewną inspiracją. :3

Z tymi torturami to też różnie jest, tak jak mówisz. Ktoś może postawić na szokowanie czytelnika wyrywanymi paznokciami i posypywaniem ran solą, ale odbiorca może to odebrać jako tanią sztuczkę na przykucie uwagi poprzez kontrowersję. Ja zdecydowałem się postawić na opcję, gdzie mamy mniej przemocy, a więcej rozmowy, gdzie kat przestaje być katem, a okazuje się czynnym rozmówcą.

 

Jakieś bzdury mu mówiono całe życie. Jeżeli słusznie przypuszczam(…)

Tutaj też się zastanawiałem nad tym, jednak Tyflos umieścić można bardziej na zachodnim brzegu Anatolii, i tamtejsze warunki są już nieco bardziej zbliżone do europejskich.

Więc pomyślałem, że bliżej tym żniwom do czerwca?

 

Jak wygląda taki wzmocniony dąb?

Pomyślałem o konserwacji go w żywicy. Może ktoś mi uświadomi, że jest inaczej, ale dla mnie brzmiało sensownie. xD

 

Na czym polega umowność tej granicy?

Bo dla każdego jest inna, każdy na innym etapie przeżyje załamanie autorytetów, idei itp.

Chyba, że lepiej ubrać to w inne słowa?

 

Długotrwałe trzymanie kogoś w więzach jest przygnębiająco niepraktyczne, jeżeli cywilizacja ma technologiczny dostęp do kajdan, to przy takich okazjach używa kajdan.

No właśnie poczytałem co nieco i kajdan wtedy raczej nie używano (wykorzystanie brązu do stworzenia czegoś takiego mogłoby być postrzegane jako marnotrawstwo materiału).

 

Ostatnio trzymał brązowe obcęgi.

Właśnie o nie mi chodziło pisząc o spiżowym narzędziu ^^

 

Anachronizm, stoików nie będzie jeszcze przez jakieś półtora millenium.

Oj, aj, moja nieuwaga, faktycznie :P Już poprawione.

 

Na obitym brązem ołtarzu w bliskowschodnim letnim słońcu? To jak na płycie piekarnika, powodzenia życzę. Ogólnie ołtarze ofiarne były kamienne, a jeżeli zdarzały się przypadki jak tu opisany, ofiarę trzeba było przymocować i jest bardzo możliwe, że czyniący to chłopcy świątynni także doznawali przy okazji dotkliwych poparzeń.

Iiii z początku wyobraziłem to sobie jako zbliżenie do Boga Słońca, że jego ciepło zatrzyma się w metalu i łatwiej będzie Aphoibosowi w ten sposób przyjąć ofiarę.

Ale zmieniłem jednak na kamienny ołtarz, zdobiony rytami. Tak będzie lepiej, mniej zamieszania.

 

Dzięki za komentarz i sugestie poprawek! Mam nadzieję, że w obecnej formie opowiadanie nada się według Ciebie do bibliotecznej nominacji. A jeśli tak – to dziękuję też za to. ^^

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Anatolii, i tamtejsze warunki są już nieco bardziej zbliżone do europejskich.

Więc pomyślałem, że bliżej tym żniwom do czerwca?

Pewnie tak – jakoś przy lekturze wyobrażałem sobie teren współczesnego Iraku lub nawet dalej na południe, ale wyraźnych przesłanek nie ma – z drugiej strony wydaje mi się, że nawet w klimacie śródziemnomorskim (oprócz wysokich gór) zima jest raczej czasem wytchnienia od palącego słońca, a nie mrozu i śmierci? Chociaż mit o Persefonie w podstawowym wariancie określał czas jej pobytu w podziemiach na miesiące zimowe, wersje przesuwające go na lato podejrzewałbym o pochodzenie z kolonii afrykańskich – tutaj pewnie Ninedin potrafiłaby powiedzieć coś więcej. Może za bardzo wybrzydzam, w kontekście anatolijskiego pogórza Twoja wersja spokojnie się broni.

Pomyślałem o konserwacji go w żywicy. Może ktoś mi uświadomi, że jest inaczej, ale dla mnie brzmiało sensownie.

Uczciwie nie wiem, myślę, że wzmocniona krata z dębu byłaby bezpieczniejsza niż krata ze wzmocnionego dębu, ale w sumie nie nalegam.

Bo dla każdego jest inna, każdy na innym etapie przeżyje załamanie autorytetów, idei itp.

Chyba, że lepiej ubrać to w inne słowa?

Przypuszczam, że tak, bo umowna granica to moim zdaniem taka, którą można wytyczyć w różnych miejscach, dotyczy nieostrego, płynnego zjawiska; a tutaj piszesz o dosyć jednoznacznym, przełomowym zdarzeniu: kiedy autorytety i idee sypią się jak zmurszała kość. Może lepiej byłoby napisać, że to osobista granica, choć oczywiście nie brzmi to równie naturalnie?

No właśnie poczytałem co nieco i kajdan wtedy raczej nie używano (wykorzystanie brązu do stworzenia czegoś takiego mogłoby być postrzegane jako marnotrawstwo materiału).

Tego nawet się domyślałem (jeżeli wiesz z literatury, masz nade mną przewagę), ale u Ciebie (jak wskazałem cytatem) bohaterka posługuje się metaforą kajdan, co sugeruje, że są jednak znane tej kreowanej przez Ciebie cywilizacji.

Właśnie o nie mi chodziło pisząc o spiżowym narzędziu

Rzeczywiście, najwyraźniej spiż można klasyfikować jako odmianę brązu. Pod wpływem silnych emocji nietrudno też dać komuś po twarzy cęgami, nawet mając w sakwie szereg odpowiedniejszych narzędzi.

I jeszcze:

Przełożył sobie toboł przez bark, przy okazji udając, że ostrze wypada mu z rąk.

Tobół.

 

Dziękuję i wysyłam punkcik do Biblioteki!

Ślimaku!

Pewnie tak – jakoś przy lekturze wyobrażałem sobie teren współczesnego Iraku lub nawet dalej na południe

Obrazek na górze trochę tak sugeruje (chociaż sama Najma jest głównie wyznawana przez cywilizację quasi-mezopotamską, jednak o tym tu nie wspomniałem, a obrazek został.). Same wydarzenia z tekstu jednak dzieją się w krainie wzorowanej na wybrzeżach lądów basenu morza Egejskiego (Agerochon, Hakeny etc.).

 

Uczciwie nie wiem, myślę, że wzmocniona krata z dębu byłaby bezpieczniejsza niż krata ze wzmocnionego dębu, ale w sumie nie nalegam.

Racja, wystarczyło zamienić kolejność i od razu lepiej wypada. :P

 

Przypuszczam, że tak, bo umowna granica to moim zdaniem taka, którą można wytyczyć w różnych miejscach, dotyczy nieostrego, płynnego zjawiska; a tutaj piszesz o dosyć jednoznacznym, przełomowym zdarzeniu: kiedy autorytety i idee sypią się jak zmurszała kość. Może lepiej byłoby napisać, że to osobista granica, choć oczywiście nie brzmi to równie naturalnie?

No właśnie, trudno to zwięźle opisać, żeby nie brzmiało kanciasto. Hmm…

 

Dziękuję i wysyłam punkcik do Biblioteki!

Ja też dziękuję. :D

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Dość filozoficzny tekst. Niemal same rozmowy – mistrza z uczniem, kata z ofiarą…

Dziewczyna w jakiś sposób kojarzy się z Sokratesem i Jezusem – wie, że ma zostać zabita, ma szansę uciec, ale z niej nie korzysta.

Trochę mało fantastyki – nie dzieje się nic nadnaturalnego, tylko wspominasz o obcych bogach (którzy nawet przypominają naszych, ziemskich). No, ale niech Ci będzie.

A roślina potrzebuje jeszcze nawozu. ;-)

Babska logika rządzi!

Cześć :)

 

Moim zdaniem niepotrzebne są te wtrącenia pisane kursywą. Prawie nic nie wnoszą do opowiadania i wytrącają z rytmu. Ale to jest oczywiście tylko moja skromna opinia.

 

Jedna pochodnia rzucała wątłe światło na ściany celi i twarz kobiety, która to zanurzała się w cieniu, to z powrotem wyłaniała się z objęć mroku. 

Podoba mi się ten opis. To naprawdę ładny opis :)

 

Zamachnął się spiżowym narzędziem i uderzył na odlew.

Co to znaczy? Nie chodzi o to, że się czepiam, tylko po prostu nie rozumiem tego sformułowania.

 

Poczuł gulę w gardle, gdy na scenie w orszaku dwóch świątynnych strażników pojawiła się odziana w niebieską szatę kobieta.

Orszak to inaczej gromada, tłum. Tłum może składać się z dwóch osób?

 

Fajna puenta, choć nie jest jakoś super zaskakująca. Skojarzyła mi się trochę z Nathanem der Weise (Natan mędrzec).

Czytałam wcześniej “Słońce mym bogiem”, więc jak ujrzałam kontynuację, od razu tu zajrzałam i nie zawiodłam się: bardzo przyjemnie się czytało, ta część chyba nawet bardziej mi się podobała niż poprzednia.

Nie rozumiem tylko jednej rzeczy: co ma wspólnego śmierć kobiety z równowagą wszechświata? Czemu dopiero po poświęceniu akurat tej kobiety bohater zrozumiał te wszystkie prawdy o życiu? Być może te pytania wynikają z mojego niskiego IQ, a odpowiedź jest dla wszystkich oczywista, nie wiem. Tak czy owak, byłabym wdzięczna za odpowiedź :)

Czekam na kontynuację! Poszedł klik :)

 

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Na odlew – ja to rozumiem jako uderzenie “od lewej”, z backhandu.

Babska logika rządzi!

Hej, ho, Barbarzyńco! :)

 

Ja niestety nie dam klika, mimo że tekst jest schludniejszy niż poprzednie (widzę postęp). A nie dam klika, bo mocno raził mnie patos i taka filozoficzna pretensjonalność – od początku do końca. Już sam tytuł:

Kwiat mego serca

Wybacz, ale… No trąci kiczem, no. ^^’

 

Nie przekonała mnie również sama historia – dlaczego jakiś morderca, do tego zagorzały wyznawca, miałby być do tego stopnia zainspirowany tą kobietą…? A może by mnie to przekonało, gdyby było jakoś inaczej opisane…? Nie wiem, nie przekonało i już. sad Podobnie te rozprawy filozoficzne – no, nie były szczególnie głębokie czy też oryginalne, no. sad

W ogóle, całe opowiadanie ma strasznie podniosły ton i nastrój, który ma w czytelniku wywołać smutek – ale zasadniczo dla mnie jest ostentacyjnie rzewne (smętne?) i wywołuje raczej przewracanie oczami i irytację. sad

 

– Ktoś mi ją opowiedział.

I już wiedziałam, że to o nim samym. cheeky

 

niewygodnej kamiennej podłodze

A – posadzce, B – czy taka może być wygodna? ;D

 

Chciał coś powiedzieć, ale wiedział, że to bez sensu.

Chciał coś powiedzieć – w obecności wszystkich zebranych na ceremonii…?

 

służący do oprawiania zwłok prosty spiżowy nóż.

Kojarzy mi się z oprawianiem ryby… A – po co obrabiać zwłoki? ^^’ B – skoro już jest do czegoś, to chyba powinien wyglądać trochę “specjalniej” – więc może by tak skreślić te cztery pierwsze słowa…?

 

Przełożył sobie tobół przez bark, przy okazji udając, że ostrze wypada mu z rąk. Metal brzęknął o skałę i upadł między leżącymi pod ścianą kamieniami.

Po co udawał, skoro – jeśli dobrze zrozumiałam – byli tam sami? ^^’ Wręcz powinien położyć je jak najciszej – żeby hałas nie zwrócił niczyjej uwagi.

 

Natomiast, tak jak wspomniałam, widzę postęp w przejrzystości tekstu. ^^

 

Pozdrawiam heart

 

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

Finklo!

 

Tak, kwestia fantastyczna to głównie elementy mitologiczne, relacje ludzi z bogami (którzy tutaj mają duży wpływ na świat, podobnie jak to jest przedstawiane w dawnych mitach, czy Illiadzie). ^^

I tak, Sokrates nieco wpłynął na kreację tej postaci i opka. :3

Dziękuję za odwiedziny i klika!

 

Holly!

 

Rozumiem. Mi się te wtrącenia podobają, ale dasz radę przeboleć mam nadzieję. :D

Z odlewem – tak jak Finkla napisała.

Puenta, czy sama filozofia tutaj przedstawiona opiera się na znanych nam klimatach, ale dawno nie widziałem porównania duszy do kwiatów. Z racji, że takie coś mogłoby przejść w starożytnej cywilizacji (relacja natury z człowiekiem), to wybrałem właśnie ten motyw.

Przyznam też, że dużą inspiracją dla tego opowiadania były dwa utwory zespołu Caligula’s Horse: Bloom i Marigold. ^^

Śmierć kobiety wynika z tego, że równowaga jej świata została na tyle zaburzona, że nie byłaby w stanie wrócić do pionu. Był to też pewien pstryczek w nos Nuhremu (chociaż okupiony własną śmiercią, ale niektórzy tak lubią :P).

Nuhro był fanatycznym wojownikiem, ale nie należał do ludzi prostych. Z pewnością jakieś wątpliwości rodziły się w nim wcześniej, ale tłumił je na tyle, że nie dawały się we znaki. Relacja z Hatevanką i jej śmierć okazała się bodźcem, który popchnął go przez granicę upadku autorytetów i światopoglądu. Zdał sobie sprawę, że faktycznie mordowanie ludzi w imię religii jest najzwyczajniej w świecie głupie.

Dzięki za odpowiedziny i klika!

 

DHBW!

 

A ja tego patosu i pretensjonalności będę bronić. :D

Wydarzenia z opka dzieją się w fikcyjnym świecie, który można umieścić mniej więcej w basenie morza Egejskiego ok. XV w. p. n. e., czyli początek schyłku epoki brązu. Jak wiemy, mniej więcej w tych czasach (no, jakoś 200 lat później, ale podobnie wciąż) odbywały się wydarzenia z Illiady. Do tego badając korespondencję czy jakieś zapiski z tamtych czasów język był właśnie, no, podniosły. Zapewne wynika to w dużej mierze z ograniczeń w tłumaczeniu, natomiast…

Uważam, że taki język i tematyka oddają skutecznie nastrój takiego settingu. Pamiętam, że w Pięknie niedoskonałości raził Cię zbyt nowoczesny język – tutaj starałem się bardziej zbliżyć klimatem do autentycznej Grecji epoki brązu. :P

No rozumiem, że Ciebie nie przekonało. :((

Czasem bywa i tak, nie każdemu da się dogodzić (niestety ;_;).

 

Chciał coś powiedzieć – w obecności wszystkich zebranych na ceremonii…?

Ale wiedział, że to bez sensu. :3

 

Kojarzy mi się z oprawianiem ryby… A – po co obrabiać zwłoki? ^^’ B – skoro już jest do czegoś, to chyba powinien wyglądać trochę “specjalniej” – więc może by tak skreślić te cztery pierwsze słowa…?

Mumifikacja chociażby. ^^

 

Po co udawał, skoro – jeśli dobrze zrozumiałam – byli tam sami? ^^’ Wręcz powinien położyć je jak najciszej – żeby hałas nie zwrócił niczyjej uwagi.

Ukłon w kierunku resztek niepewności, która w nim pozostała. Nie chciał otwarcie dawać jej broni, chciał w ten sposób okłamać siebie.

 

Ale cieszę się, że płynność tekstu i przejrzystość Cię zadowoliła. ^^

Dzięki za odwiedziny i komentarz! Mam nadzieję, że inne teksty bardziej Ci podejdą. :P

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Ale wiedział, że to bez sensu. :3

To może bardziej coś w stylu: Gdyby tylko mógł coś powiedzieć… A tak – to zdanie jest takie trochę bez sensu. ^^’

 

Mumifikacja chociażby. ^^

A po co katowi, torturującemu niewierną, która ma zostać poświęcona i spalona (o ile dobrze pamiętam), nóż używany przy mumifikacji? :P Czy to naprawdę nie może być zwykły nóż? Albo w drugą stronę – nóż używany np. do podważania paznokci, czy coś? (Ble.)

 

Nie chciał otwarcie dawać jej broni, chciał w ten sposób okłamać siebie.

To ja odpowiem tak:

– Jutro będziesz poświęcona – powiedział wypranym z emocji głosem. – Ale może szybko znajdą kogoś, kim cię zamienią.

Nie musisz umierać, dodał w głowie.

Chyba to oszukiwanie wyszło mu strasznie kiepsko – na tyle kiepsko, że chyba nie było na to szans… I może lepiej nie mieszać czytelnikowi w głowie, bo że chciał oszukać sam siebie – raczej trudno się domyślić. ^^’

 

No dobrze, skoro uważasz, że ten patos jest potrzebny… Ten styl wyszedł Ci dobrze i konsekwentnie, żeby nie było, tylko… no… Mnie nie przypadł do gustu. :( Chyba dlatego, że wręcz jawnie wciskasz czytelnika w taką atmosferę – zamiast pozwolić, żeby sam to poczuł…? Nie wiem, jak to określić, no.

 

Mam nadzieję, że inne teksty bardziej Ci podejdą. :P

No ja też. xD

 

Pozdrawiam ^^

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

(którzy tutaj mają duży wpływ na świat, podobnie jak to jest przedstawiane w dawnych mitach, czy Illiadzie)

Ale w “Iliadzie” ten wpływ widać – bogowie walczą między sobą, wielu bohaterów jest herosami, czyli niezupełnie ludźmi… U Ciebie widać, że ludzie składają ofiary. Przecież i teraz tak robią, tylko zaciukanie kogoś na ołtarzu w naszym kręgu cywilizacyjnym wyszło z mody.

Babska logika rządzi!

A to prawda, w Słońce mym bogiem bogowie byli bardziej aktywni jako bohaterowie, tutaj pozwoliłem sobie na zejście bardziej do wymiaru ludzkiego. :P

Tak też wiem, że balansuję na granicy fantastyki i alt-histu, ale trochę tej fantastyki jest. :D

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Miś nie zastanawia się, czy jest fantastyka i jak dużo jej jest. Dla niego umieszczenie wszystkiego w przeszłości już jest wystarczającym elementem fantastycznym. Czytało się dobrze i tekst przypomniał problem/koncepcję potrzebnej równowagi.

Misiu!

 

Bardzo mi miło, dla mnie też umieszczenie akcji w odległych czasach z reguły wystarcza, by twór należał do fantastyki. :D

Natomiast sprawy relacji ludzi i bogów dodają więcej przyprawy do tej części fantastycznej, więc bądź co bądź nie jest to pełen realizm. Cieszę się, że tekst się podobał. ^^

Dziękuję i pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Bardzo mi miło, dla mnie też umieszczenie akcji w odległych czasach z reguły wystarcza, by twór należał do fantastyki. :D

No, toś pojechał po historykach starożytności i mediewistach… ;-)

Babska logika rządzi!

Przede wszystkim jeszcze raz dziękuję za możliwość betowania, obawiam się, że ja zyskałam na tym więcej niż Ty :)

 

To nie są moje klimaty, ale mimo to czytało się gładko. Rozbudowanie sceny końcowej, ta pogadanka między uczniem, a mistrzem, w pierwszej chwili wydała mi się nadmiarowa, ale gdy wróciłam do Twojego tekstu teraz, uważam, że dobrze to komponuje się z całością.

Podoba mi się główny bohater. Pokazanie go na dwóch bardzo odmiennych etapach życia – ciekawy zabieg. Aż chciałoby się przeczytać o tym, co jeszcze go spotkało.

Pozdrawiam :)

No, toś pojechał po historykach starożytności i mediewistach… ;-)

No :D

Mam nadzieję, że mi Georges Roux wybaczy. xD

 

MaLeeNo!

 

Nawet jeśli tak było, to dzięki temu będziesz w stanie jeszcze lepiej pomóc innym. I to mnie cieszy. :D

Dziękuję Ci za betę tak czy siak, wniosłaś dużo od siebie. ^^

A już szczególnie cieszy mnie fakt, że pomimo nietrafienia w Twoje klimaty, tekst i tak Ci się spodobał. Wiadomo, ma dużo patetycznych momentów i filozofii, co niektórych potrafi nieźle zrazić, ale widzę, że nie było tak źle. :D

Dzięki jeszcze raz i pozdrowionka!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Roux może i tak, ale Ninedin? ;-)

Babska logika rządzi!

Ninedin jest fantastką, więc może lepiej to przyjmie ;_;

 

WYBACZ NINEDIN, wiesz o co mi chodziło przecież…

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Chyba nie do końca odnalazłam się w tym tekście – jest dobrze napisany, zawiera ważną myśl, ale nie zostanie raczej ze mną na dłużej. Jednak bardziej siedzą mi Baśniowcy ;)

 

Pozdrowienia!

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Nati!

 

Dzięki za odwiedziny i komentarz. ^^

Mam w takim razie nadzieję, że przyszłe teksty bardziej przypadną Ci do gustu. :3

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Czołem, Rabarbarianie!

 

Najpierw łapanka:

 

którą mistrz Nuhro chciał wykorzystać na lekcję zgoła innej kategorii, niż cięcia, pchnięcia i unikanie ciosów.

Wybitnie pasuje mi tu “uniki” zamiast dłuższego “unikania ciosów”. Żadnego błędu nie ma, ale czuję w tym większą płynność.

 

podszedł do długiej prawie na szerokość całej izby ławy.

Trochę niezgrabne, trochę zbędne, trochę zbyt szczegółowe. Może jakieś uogólnienie w stylu “do wielkiej, zajmującej niemal pół izby ławy”?

 

Ze stojącej na niej glinianej doniczki piął się w górę niebieski kwiat

Roślina może piąć się po czymś – po ścianie, jakiejś drewnianej konstrukcji, po pniu drzewa. Tu to nie wynika z opisu. Warto podmienić na jakieś “w doniczce rósł”/”z doniczki sterczał”/”

 

refleksy świetlne wiszących na ścianie

 

Koraki pogłaskał się po podbródku

Raczej pogładził/podrapał. Głaskanie to już pieszczota, a nie o to tu chodzi, jak mniemam :)

 

Tak w każdym razie mu mówiono całe życie

Inwersja – mówiono mu. Lepiej brzmi.

 

pieczę stanowiła czerń śpiącego nieba

Pieczę się sprawuje, nie stanowi.

 

Zima, nad którą pieczę stanowiła czerń śpiącego nieba, była okresem zastoju, kiedy zwierzęta i ludzie stawali się ospali, a rośliny zamierały i czekały na powrót ukochanego ciepła.

po czym przeniósł wzrok na Nuhrego.

Czy to poprawna odmiana przez przypadki? Nie Nuhro, Nuhro, Nuhro, Nuhro? :D

 

– A czy mrozy z północy nie są właśnie tym, co nie pozwala ziarnu na pojawienie się w kłosach jęczmienia? – Młodzian zmrużył oczy, czekając na kolejną olśniewającą odpowiedź mistrza. – Czy to nie słońce daje życie i pozwala na żniwa?

Zamień “czekając” na “wyczekując” i potem “kolejnej olśniewającej odpowiedzi”. Unikniesz nadmiarowego “na”.

 

pozwala mu na podzielenie się spostrzeżeniami. Taka otwartość nie zawsze podobała się kapłanom Aphoibosa, Boga Słońca, więc grono słuchaczy zamykało się jedynie na Korakim. Tyflos tępił jakiekolwiek zarzewia buntu, nawet jeśli chodziło tylko o pozornie nieszkodliwe anegdotki.

 

– To się stało jeszcze zanim wyszedłeś z łona matki, trwało wówczas powstanie hatevańskie, a ja walczyłem w armii hegemona.

– Skąd znasz tę historię?

Nuhro spojrzał przez okno, na majaczące w oddali mury miasta.

– Ktoś mi ją opowiedział.

Chyba włączyłbym to do wcześniejszego wątku. Użycie kursywy nie ma sensu – raczej opowieść Nuhro zaakcentowałbym w ten sposób.

 

Nie liczył się upał, rozterki doczesne rozpierzchły się w gorącym powietrzu południa. Liczyło się zwycięstwo i nawrócenie tych, którzy odwracali się plecami do pomocnej ręki Boga Słońca.

Wojownik ostrożnie stawiając stopy zagłębił się w pogrążoną w półmroku izbę.

Ostrożnie stawiając stopy, wojownik…

 

W środku pachniało kurzem i starymi rybami… biedą.

To mi się nie podoba. Brakuje czegoś na kształt podsumowania, w stylu: “tak cuchnęła bieda” albo “jak w każdej ubogiej chacie odwiedzonej dotąd przez Tyflotę”.

 

Zaczął się odwracać, gdy nagle coś na niego wskoczyło.

Może: Nim się odwrócił, coś nagle skoczyło mu na plecy/głowę/cokolwiek – jeszcze nie wiem, co się dalej dzieje :D

 

Obojczyk odezwał się niesamowitym bólem, wojownik zaczął się szamotać, aż zrzucił napastnika z szyi.

Ryknął, odwrócił się w mgnieniu oka. Na ziemi przed nim leżała młoda kobieta, w oczach której płonęła czysta nienawiść. W ręce trzymała krótki miedziany nóż, z którego ściekała krew.

 

 Podniósł głownię topora i już, już miał wbić brąz w jej kręgosłup w imię Aphoibosa…

Hehe, czemu chciał wbić brąz w kręgosłup głowni? :p

 

rozryte mięśnie przypomniały o sobie

Widziałbym tu raczej “rozszarpane”

 

Działając wbrew sobie przerzucił

Tu bym doprecyzował, że wbrew dawnemu sobie. Bo przecież to jego decyzja, że zabiera dziewczynę, nikt go (chyba) nie zmusza, więc czyni to w zgodzie z sobą.

 

Kto prowadził jego życie w takim(+,) a nie innym kierunku?

 

Posklejane na prawej skroni

Raczej przyklejone do 

 

która przejdzie na drogę światła, albo poświęci swą krew na ołtarzu dla nawrócenia jej pobratymców?

Bez przecinka przed albo

 

klitki

klatki, klitka za potoczna jak na mój gust

 

Ale nic, wciąż ta sama czysta furia.

To “ale nic” brzydko wygląda.

 

To kontynuuję.

Sztucznie brzmi. Może: “Idźmy zatem dalej” czy coś w ten deseń?

 

Wojownik wzdrygnął się, jakby trafił go nagle grom z jasnego nieba.

Jakby mnie grom trafił, to bym się nie wzdrygnął, tylko padł trupem. Coś tu nie gra z tym porównaniem.

 

odbijające się w metalu refleksy świetlne.

 

Najpierw wpadasz niezaproszony do mojej wioski…

Wraz ze swoimi pobratymcami mordujesz moją wioskę, na moich oczach pozbawiasz głowy mojego ojca. Mógłbyś chociaż litościwie podciąć mi gardło. A ty co robisz? Pędzisz mnie w niewolę i jeszcze sam prowadzisz moje tortury. Doprawdy, godne podziwu!

Bystry wzrok kobiety był jak węże, wślizgujące się do umysłu przez wszystkie otwory w głowie.

jak wąż raczej

 

na łeb na szyję. 

Na łeb na szyję, to się gna/ucieka/pędzi. Podobnie jak na złamanie karku. Bije się kogoś na głowę.

 

kajdan, które nam nałożył

w które nas zakuł

 

znana mu już całkiem dobrze kobieta

do wywalenia

 

niemalże

Nadużywasz tego słowa, a według mnie rzadko ono pasuje. Pomyśl nad niemal, nieomal, prawie.

 

Zniżył nieco głos.

Wejść w polemikę, czy nie?

Nieco za współczesne

 

jak gdyby co najmniej uraziła ich męskość w samym zalążku.

 

Każdy z nas ma jakiś

Jakiś ma

 

życie (+,) a nawet śmierć!

Czy to na pewno ma sens?

 

W kącikach oczu pojawiły się łzy, które mieszając się z brudem spływały po policzkach i kapały na suchą skałę.

Mogłam z nimi porozmawiać, dotknąć, przytulić.

“ich” po dotknąć

 

Ale może szybko znajdą kogoś, kim cię zamienią.

Zastąpią brzmiałoby lepiej

 

swoich pijackich eskapad.

Może “wybryków”?

 

Tak jak podejrzewał, nie-do-końca-sumienny strażnik

Nie rób tak, nie w takich tekstach :D Zbyt żartobliwe

 

mające pochłonąć stolicę w radości, nadziei na odnowienie i opiekę patrona mądrości i duszy

To zdanie nie ma sensu. Prędzej – “mające sprawić, że stolicę pochłonie radość…” ale i tak nie brzmi to zbyt sprawnie.

 

Zmartwił się, gdy rano także alarmu nie podniesiono.

Ubrał się w odświętne szaty i czym prędzej powędrował na plac świątynny. Ludzie tłoczyli się pod sceną, na której górował nad wszystkimi kamienny, zdobiony rytami ołtarz. Kapłani przygotowali kadzidła, w każdym narożniku wzniesienia znajdował się posążek boga ze słoneczną aureolą. 

Widocznie rozeszła się wiadomość, że to święto będzie wyjątkowe. Że ziemię Agerochonu zabarwi krew tak zatwardziałej niewiernej, że nawet Najwyższemu Kapłanowi nie udało się jej złamać. 

Wojownik pocił się jak czekające na śmierć zwierzę.

kobieta.

Cały czas używasz tego określenia, a to przecież dziewczyna (jak chyba raz tylko stwierdziłeś). To trochę psuje jej wyobrażenie.

 

Jednak spuchnięty polik sugerował jedno.

Raczej: “nie zostawiał pola wątpliwościom”

 

Bóg Słońce przybył, to było pewne.

 

ich spojrzenia się spotkały

Czyje? Boga Słońca i ofiary? Uściślić trzeba, że wojownika.

 

Ale jak to!

To pytanie jest, więc pytajnik z wykrzyknikiem.

 

takiego, jakiego go znał

jakim

 

zakrawała bliskością o taką, którą doświadczali ojciec z synem.

Coś zakrawa na coś. 

 

że ciekawość pchnie go coraz bardziej ku nieuchronnemu pytaniu.

Raczej pcha, a najlepiej popycha

 

za to inne prosperują w suchym, gryzącym gardło wietrze.

Za współczesne. Prosperować to może firma.

 

Kiedyś karłowata i niezadbana (+,) spalona słońcem roślina znalazła nowego opiekuna, który pozwolił jej na ukazanie swego pięknego, niebieskiego oblicza.

 

Po lekturze – odczucia raczej mieszane. Znowu – światotwórstwo in plus, podobnie spostrzeżona przez Ślimaka łatwość wejścia w skórę ludzi z epoki brązu. Na minus za to zdecydowanie warstwa techniczna, podniosły ton przenika się momentami z jakimiś (nieintencjonalnymi?) żartobliwymi sekwencjami – tu raziły zwłaszcza początkowe dialogi więźniarki z wojem – co skutecznie wybija z rytmu. W ogóle dialogi uważam za spory mankament.

Fabularnie było poprawnie, ale tylko tyle. Na plus za to klamra z hiacyntem. Ogólny klimat też przypadł mi do gustu. Pewnie, gdybym nie potykał się na technikaliach, finalny werdykt byłby nieco bardziej optymistyczny.

Gdybym miał zrobić ranking tekstów z Twojego nowego uniwersum, to mimo wszystko to opko byłoby chyba pierwsze, drugie byłoby Słońce mym bogiem, a na szarym końcu to o kupcu, którego tytuł mi umknął. Także niewątpliwie mamy progres, chociaż nadal wolę Matkę zza morza :)

 

Z pozdrowieniami,

fmsduval

 

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Cześć.

Opowiadanie moim zdaniem bez szału. Postacie według mnie przeciętne, brakowało mi trochę konsekwencji. Mam wrażenie, że dialogi przeszkadzają w odbiorze bohaterów, bo po prostu nie pasują do ich charakteru. Główny bohater też dziwny, na początku budujesz jego obraz jako brutala, a później szybko zmieniasz. Moim zdaniem to nie wszyło, wprowadziło niepotrzebny chaos. 

Podoba mi się za to wykreowany przez ciebie świat i pewnie zajrzę do kolejnych opowiadań z tego uniwersum. 

Filozofia przedstawiona całkiem nieźle, chociaż mnie nie zachwyciła, ale to z powodu mojego gustu. Myślę, że inni mogą się przy niej dobrze bawić.

Z klimatem nie było najgorzej, wyobraźnia podsuwała kolejne, wyraźne obrazy. Czasem wypadałem z rytmu, zatrzymywałem się na chwilę, ale przeważnie szło gładko. 

Dla mnie za mało, żebym udał się do klikarni, ale satysfakcje z lektury mam.

Pozdrawiam bardzo serdecznie! 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Muszę tekst ocenić bardzo pozytywnie, bo czytało się nad wyraz przyjemnie. Dobrze napisane, a w dialogach pomiędzy wojownikiem a uwięzioną zmieściłeś naprawdę dużo emocji. Rozstrzygnięcia fabularne dość spodziewane, ale pasujące do historii.

Wspomniane w przedmowie opowiadanie czytałam dobre dwa miesiące temu, więc nieco zatarła mi się w pamięci jego treść i nie dostrzegłam wiele z tam ukazanego świata, ale sprawy poruszone w Kwiecie mego serca okazały się na tyle zajmujące, a nawet powiedziałabym ponadczasowe, że opowiadanie czytałam z zaciekawieniem, choć los dziewczyny był do przewidzenia.

Z przykrością stwierdzam, że wykonanie nadal pozostawia bardzo wiele do życzenia, skutkiem czego nie mogę powiedzieć, że to była w pełni satysfakcjonująca lektura.

 

Ze sto­ją­cej na niej gli­nia­nej do­nicz­ki piął się w górę nie­bie­ski kwiat… → Kwiat nie rośnie z doniczki. Masło maślane – czy kwiat mógł się piąć w dół?

Proponuję: W sto­ją­cej na niej gli­nia­nej do­nicz­ce rósł nie­bie­ski kwiat

 

Od­su­nął za­sło­nę. → A co ona zasłaniała?

 

gdy ude­rzy­ły z gło­śnym hu­kiem o ścia­nę. → Zbędne dopowiedzenie – huk jest głośny z definicji.

Wystarczy: …gdy ude­rzy­ły z hu­kiem o ścia­nę.

 

Wszyst­kie okna były po­za­sła­nia­ne ple­dem czy ko­ta­ra­mi skle­co­ny­mi na szyb­ko ze sta­rych ubrań. → Wszystkie okna jednym pledem?

Obawiam się, że w czasach, o których piszesz, nie używano słowa pled. Nie wydaje mi się także, aby ze starych ubrań sklecono kotary.

 

Nie spo­dzie­wał się tak bra­wu­ro­we­go ataku, a z pew­no­ścią nie przez kogoś ta­kie­go. → …a z pew­no­ścią nie kogoś ta­kie­go.

 

Od­dzie­lo­na od ze­wnątrz wzmoc­nio­ną kratą z dębu→ Uwięziona za wzmoc­nio­ną kratą z dębu

 

tkwi­ła w nie­wo­li od ja­kichś czte­rech dni… → …tkwi­ła w nie­wo­li od czte­rech dni

 

we­pchnę­li się po­mię­dzy nich ze swo­imi chci­wy­mi łap­ska­mi… → A może: …we­pchnę­li po­mię­dzy nich chci­we łap­ska­

 

Ob­ser­wo­wał jej re­ak­cję, szu­kał naj­sub­tel­niej­szych zmian w wy­ra­zie jej twa­rzy… → Czy oba zaimki są konieczne?

 

za­dzi­wia­ła go. Wręcz za­czy­nał ją po­dzi­wiać. → Nie brzmi to najlepiej.

 

Wraz ze swo­imi po­bra­tym­ca­mi mor­du­jesz moją wio­skę, na moich oczach po­zba­wiasz głowy mo­je­go ojca. Mógł­byś cho­ciaż li­to­ści­wie pod­ciąć mi gar­dło. A ty co ro­bisz? Pę­dzisz mnie w nie­wo­lę i jesz­cze sam pro­wa­dzisz moje tor­tu­ry. → Nadmiar zaimków – czy wszystkie są niezbędne?

 

…a on czer­pał z niej wiel­ki­mi gar­ścia­mi. → …a on czer­pał z niej gar­ścia­mi.

 

Oka­zał się ide­al­nym kan­dy­da­tem na czem­pio­na. → Zbyt współczesne słowo.

 

au­to­ry­te­ty i idee sypią się jak zmur­sza­ła kość? → Kości nie murszeją, murszeje drewno.

 

– Stra­że, zna­czy się. – Stra­że, zna­czy.

 

Straż­nik znik­nął w błę­ki­cie nieba wle­wa­ją­ce­go się przez wej­ście do ja­ski­ni. → Czy do jaskini na pewno wlewało się błękitne niebo, czy raczej światło dnia?

 

Kat spoj­rzał przez kraty w głąb cia­snej klit­ki […] Szedł spo­koj­nie w jej kie­run­ku… → Skoro cela jest ciasną klitką, to jak długo podchodził do dziewczyny?

 

Dźwięk otwie­ra­nych drzwi zmu­sił ją do pod­nie­sie­nia wzro­ku, który i tak cho­wał się za koł­tu­na­mi opa­da­ją­cych na czoło czar­nych wło­sów. → Czy dobrze rozumiem, że dziewczyna miała wzrok na czole?

 

Prze­mo­gła sła­bość swo­je­go ciała, gdy emo­cje wzię­ły górę. → Zbędny zaimek.

 

Han­dlarz miał swój kram w ru­chli­wej oko­li­cy ryn­ko­wej, zaraz pod wej­ściem na agorę. → Nie brzmi to najlepiej, albowiem agora to też rynek.

 

Miesz­kań­cy spali, szy­ku­jąc się na Apho­ibo­idy… → W jaki sposób mieszkańcy, śpiąc, mogli się szykować na cokolwiek? Lunatycy?

 

pod­nio­słe świę­to Boga Słoń­ca, ma­ją­ce po­chło­nąć sto­li­cę w ra­do­ści… → Czy aby na pewno pochłonąć?

Proponuję: …pod­nio­słe świę­to Boga Słoń­ca, ma­ją­ce przepełnić sto­li­cę ra­do­ścią

 

nie wi­dział tło­czą­cych się po­chod­ni w miej­scu wej­ścia do ja­ski­ni. → Nie mógł widzieć, bo pochodnie nie mają zdolności tłoczenia się.

 

Usiadł na łożu, przy­krył się ple­dem i od­pły­nął w kra­inę bło­gie­go snu. → Wtedy nie było pledów.

Usnął na siedząco?

 

Lu­dzie tło­czy­li się pod sceną, na któ­rej gó­ro­wał nad wszyst­ki­mi ka­mien­ny, zdo­bio­ny ry­ta­mi oł­tarz. → Czy to na pewno była scena?

Proponuję: Lu­dzie tło­czy­li się przed podwyższeniem, na któ­rym gó­ro­wał ka­mien­ny, zdo­bio­ny ry­ta­mi oł­tarz.

 

takie od­czu­cia będą tar­ga­ły jego cia­łem w dzień Świę­ta. Po­czuł gulę… → Nie brzmi to najlepiej.

 

gdy na sce­nie w or­sza­ku dwóch świą­tyn­nych straż­ni­ków… → Dwóch strażników to jeszcze nie orszak.

Proponuję: …gdy przed ołtarzem, eskortowana przez dwóch świą­tyn­nych straż­ni­ków

 

Jed­nak spuch­nię­ty polik su­ge­ro­wał jedno. → Czyli co?

 

Słoń­ce jakby na­brzmia­ło. → Co zrobiło słońce jakby?

 

Prze­cież dał jej szan­sę na uciecz­kę, mogła wró­cić…

Tylko gdzie? → Tylko dokąd?

 

przy­jął Nuh­re­go ta­kie­go, ja­kie­go go znał. → …przy­jął Nuh­re­go ta­kim, ja­kie­go znał.

 

opo­wie­dzieć o praw­dzi­wej hi­sto­rii jego mi­strza… → …opo­wie­dzieć o praw­dzi­wej hi­sto­rii swojego mi­strza

 

…ich re­la­cja za­kra­wa­ła bli­sko­ścią taką, którą do­świad­cza­li oj­ciec z synem. → …ich re­la­cja za­kra­wa­ła bli­sko­ścią na taką, której do­świad­cza­li oj­ciec z synem.

 

Py­tasz przez zbli­ża­ją­ce się Świę­to Boga Słoń­ca?Py­tasz, bo zbliża się Świę­to Boga Słoń­ca?

 

…po chwi­li spoj­rzał na Nuh­re­go, który wpa­try­wał się tę­sk­nym wzro­kiem w kwiat hia­cyn­tu. → Czy hiacynt towarzyszył im stale przez te wszystkie lata? Czy kiedy poszli nad morze, aby porozmawiać, zabrali go ze sobą?

 

Dla­cze­go każdy wy­bie­ra inne ciało nie­bie­skie, czy inny płyn, któ­rym pod­le­wa­ją swe kwia­ty? → …któ­rym pod­le­wa swe kwia­ty?

O co tu chodzi, od kiedy kwiaty podlewa się ciałami niebieskimi? Co to znaczy, że każdy podlewa kwiaty innymi płynami?

 

Część kwia­tów po­trze­bu­je cięż­kie­go od wil­go­ci po­wie­trza i wy­le­wów rzek, za to inne pro­spe­ru­ją w su­chym… → Żadne kwiaty, żadne rośliny nie prosperują.

 

lecz hia­cynt piął się w górę. → Masło maślane.

 

Dawne za­ląż­ki liści ktoś ob­ciął, ale te od­ra­sta­ły moc­niej­sze niż wcze­śniej. → By obciąć zalążki liści hiacynta, należałoby rozciąć cebulę, z której wyrastają, a tym samym zniszczyć roślinę.

Proponuję: Dawne liście ktoś ob­ciął, ale teraz wy­ra­sta­ły nowe, moc­niej­sze niż wcze­śniej.

 

Kie­dyś kar­ło­wa­ta i nie­zad­ba­na spa­lo­na słoń­cem ro­śli­na… → Nie wydaje mi się, aby hiacynt mógł skarłowacieć.

Proponuję: Kie­dyś wątłazaniedbana, spa­lo­na słoń­cem ro­śli­na…

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fmsduvalu!

 

Hej, łapankę obczaję razem z wersją Reg, dzięki. :3

Nie widzę problemu (ale wiesz, to moja opinia oczywiście) w dodawaniu pewnych bardziej potocznych sekwencji, które i tak wydają się całkiem autentyczne i pasujące do przedstawionych realiów. Patos to jedno, ale nie tylko patosem epoka brązu żyje. xD

Ale kłaniam się w przypadku światotwórstwa – pisanie w uniwersum Koraklionu sprawia mi gigantyczną przyjemność.

Oczywiście nad technikaliami wciąż pracuję, więc mam nadzieję, że kolejne opka sprawią Ci większą przyjemność. ^^

 

Dzięki, pozdrawiam i zapraszam w przyszłości!

 

Młody pisarzu!

 

Szkoda, że Ci nie podeszło, ale w końcu każdy z nas ma swoje gusta. :3

Zmiana bohatera była zamierzona, całe opowiadanie opiera się na kulminacyjnym momencie w życiu Nuhrego, które zmieniło go o 180 stopni. Bohaterowie mają swoje motywacje, które nimi kierują. W przypadku wojownika jego motywacje uległy zmianie.

Dzięki za komentarz i pozdrawiam!

 

Zygfrydzie!

 

Bardzo mi miło, że tak pozytywnie odebrałeś ten tekst. Cieszę się, że lektura okazała się satysfakcjonująca, a struktura bohaterów i rozmów między nimi do Ciebie trafiła. ^^

Dziękuję za odwiedziny i klika!

Pozdrawiam :3

 

Reg!

 

Bardzo się cieszę, że lektura okazała się zajmująca, a sam przekaz i wątki uznałaś za ponadczasowe i ciekawe. :D

Owszem, sama fabuła nie opierała się mocno na oryginalnych rozwiązaniach, natomiast chciałem wykorzystać nieco znanych nam motywów.

Błędy poprawię jak najszybciej, żeby lektura była dla Ciebie i innych maksymalnie satysfakcjonująca. :3

Dziękuję!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Bardzo proszę, Barbarianie. I ja si e cieszę, że komentarzyk sprawił Ci przyjemność. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dobrze, poprawki wprowadzone ^^

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Czytałem z zainteresowaniem, chociaż takie filozofowanie to nie moja bajka. Teraz chyba udało ci się najlepiej zaakcentować fakt, że wyznawcy Aphoibosa niekoniecznie są ,,dobrymi” tego świata. Aż zaczęli mi przypominać Azteków.

Próbuję zrozumieć symbolikę hiacynta. Dlaczego akurat ten kwiatek?

Największy problem mam chyba z bardzo mocnym podkreśleniem nauk moralnych. Osobiście wolałbym sam domyślić się, co autor miał na myśli, a nie mieć to wyłożone na talerzu. W pewnym momencie zacząłem sobie wizualizować mistrza Oogweya pouczającego pandę Po. :P

Ale ogólnie całkiem, całkiem.

 

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

SNDWLKRze!

 

No, taki był plan. :D

Poprzednie opko pokazywało Pseftytów od strony tych złych, a tym tekstem chciałem nieco wyrównać szale.

Hiacynt ma wiele znaczeń:

Hiacynt oznacza smutek i żal – wyrósł na miejscu śmierci kochanka. Według chrześcijaństwa hiacynt symbolizuje mądrość i doświadczenie życiowe. W starożytności znaczenie miał dwojakie. Z jednej strony oznaczał żałobę, z drugiej radość i miłość, co pokazuje tradycja według której Panny Młode ozdabiały nim włosy.

Plus kwiat ten znany był w starożytnej Grecji, używano go jako ozdoby, więc wszystko się zgadza. ^^

Dzięki i pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Witaj,

 

drobnostki na start:

 

"od razu wepchnęli pomiędzy nich ze swoimi"

-> nie brakuje tutaj się?

 

"Ods. Zbliżający się do pełni księżyc rządził na granatowym niebie wśród orszaku gwiazd."

-> Co za Ods. ? :-)

 

Komentarz:

Ładnie napisane, sprawnie. Widziałem, że po części to zasługa poprawek zasugerowanych przez poprzednich czytelników i bardzo fajnie, że poprawiłeś co trzeba było.

Opowiadanie ma spokojne tempo, ale wydarzenia są ciekawe, ciekaw byłem jak to zakończysz. Tylko skąd wojownik w krótkim czasie zorganizował środki nasenne? :>

Wszystko tutaj wydaje się na swoim miejscu, jest przesłanie, są odwzorowane realia (na których się nie znam), czytało się przyjemnie. Bohaterowie zdają się mieć swoje motywacje i to o nie chodzi w tekście.

Zastanawia mnie tylko czemu dziewczyna sama nie odebrała sobie życia tym zagubionym nożem? Moment był odpowiedni.

 

Dobijam bibliotekę i pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Mytrixie!

 

Dziękuję za odwiedziny!

Cieszę się, że opko Ciebie zaciekawiło i generalnie okazało się ciekawą lekturą – o to w końcu chodziło. ^^

Nuhro jako osoba zaznajomiona z ludzką anatomią i będąc ponadprzeciętnie wykształconym wiedział co nieco o ziołach i ich zastosowaniu. :P

Nie odebrała sobie życia, bo nie chciała sama się poddawać – wolała już zginąć niejako godnie, bez uciekania się do prostszych rozwiązań.

Dziękuję też za klika. <3

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Dobra opowieść z ciekawym filozoficznym przesłaniem. Moment, w którym w umyśle religijnego wojownika z życiem całkowicie poświęconym swej wierze i bogowi zaświtała świadomość, że pozbawił kogoś innego własnego sensu istnienia jest zdecydowanie moim ulubionym. Jego niedowierzanie fajnie podsumowało go jako człowieka w tamtym czasie. Od strony technicznej czytało się dość przyjemnie, choć czasem może trochę koślawo, zwłaszcza przy fragmentach pisanych kursywą. A co do patosu, to sam osobiście nawet go lubię, choć może to jakieś odchylenie :P Generalnie, podobało mi się.

Morgothu!

 

Cieszę się, że trafiłem na drugiego spaczeńca patetycznego języka. <3

No i cieszy mnie też Twoja interpretacja opowiadania – trafiłeś w sedno. ^^

Dziękuję za odwiedziny i komentarz!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję, Anet. ^^

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Kobieta, która na oko mogła dopiero co przekroczyć dwadzieścia lat życia, wierzgała i wyrywała się, próbując wyswobodzić ręce i nogi z powrozów. Skóra na nadgarstkach spływała krwią, sznury doszczętnie przeszły wilgocią. Posklejane na prawej skroni włosy przypominały o uderzeniu sprzed kilku dni. 

 

Bronze Age Mindset i dwudziestoletnia kobieta siedząca u ojca jakoś nie chcą mi się skleić w głowie xD Raczej jak czytałem coś o kulturach wschodnich czy hellenistycznych (a twoja wygląda mi na helleno-podobną), to grubo przed dwudziestką się hajtały, a do tego raczej mieszkały u chłopa. Ok, właśnie przeprowadziłem krótkie badania i faktycznie, są jakieś sugestie, że w Gortinie (na Krecie) istniał zwyczaj, że dopóki nowożeńcy nie mieli środków, by zamieszkać na swoim, to mieszkała dalej u ojca. No ale wiadomo, to jest fantasy, to może mają u ciebie inne zwyczaje. Raczej w formie ciekawostki o tym mówię, niż żeby się przyczepić, więc no fuzz.

 

Nie odpowiedział. Chwycił brązowe obcęgi, obejrzał odbijające się w metalu refleksy świetlne. 

 Hmm, może to trochę krindżowe xD, ale imho cokolwiek co ma potencjał zwierciadlany w takim konteście aż się prosi, żeby odbić oczy bohatera i wskazać na jakąś refleksję albo samokrytykę w jego głowie.

 

Wojownik próbował rozgryźć więźniarkę. Co pozwalało jej walczyć? Widziała śmierć swojej rodziny, ujrzała płonące domy i zagrody wioski, w której zapewne się wychowała. Została bezceremonialnie wtrącona do ciasnej klitki, będącej karykaturą domu w jej ostatnich dniach.

A tutaj to nie wiem. To pierwsze zdanie jakoś mi nie gra. Może jest za proste, przypomina mi wręcz coś z gatunku Kobyła ma mały bok. Nie, to raczej po prostu dobór słów. Po pierwsze to rozgryzanie trochę prostacko brzmi, bardziej mi tam pasuje zrozumieć. No i jest ta więźniarka, czyli słowo, za którym nie przepadam. Imho zadnie jest troche brzydsze przez jego użycie, ale może to po prostu moje uprzedzenie. Dunno.

 

Mężczyzna uśmiechnął się delikatnie, chociaż w oczach grał smutek. Ściągnął tunikę i stanął prosto przed uczniem. Po prawej stronie, między barkiem a szyją skóra była jakby zniszczona, skurczona i ciemniejsza niż reszta ciała.

Blizna.

Wydaje mi się, że ten opis zrobiłby większe wrażenie na czytelniku, gdybyś go skrócił. Ten opis samego wyglądu blizny Po prawej stronie, między barkiem a szyją skóra była jakby zniszczona, skurczona i ciemniejsza niż reszta ciała można uprościć i zostawić coś w stylu Między prawym barkiem a szyją ciągnął się wąski pasek ciemnej, pomarszczonej skóry. Blizna. Swoją drogą, jak teraz o tym myślę, to w ogóle dodawanie tego Blizna też może być zbyteczne. W końcu wcześniej solidnie zbudowałeś oczekiwania czytelnika, nie sądzę, by teraz nie był w stanie domyślić się, skąd się tam ta uszkodzona skóra wzięła.

 

Kruci, bdb opowiadanko. Spiże, walczące wyznania, wątek mistrza i ucznia, refleksyjność i mądrze wykorzystana śmierć postaci zamiast szczęśliwego zakończenia. Jednym słowem – C H Ł O D N O. Ostatni segment (chodzi mi o fragmenty poprzedzielane gwiazdeczkami xD) wydaje mi się trochę nadmiarowy. Moze niepotrzebnie tak dokładnie tłumaczysz przekaz, jaki chciałeś zamieścić w opowiadaniu, i wygląda to troszkę, jak jakaś interpretacja utworu, a nie dalsza dyskusja ucznia z mistrzem. Z drugiej strony gdybyś zupełnie ją pominął, wtedy obawiam się, że czytelnik mógłby sam nie dojść do niektórych wniosków. Po zastanowieniu myślę, że przeszkadza mi tu nie rozwinięcie tej metafory rosnącej rośliny i opisywane przez nią zróżnicowane czynniki rozwoju ludzkiego charakteru, a fakt, że powtarzają coś, co zostało już powiedziane. Głównie chodzi o to:

– Czyli ani księżyc ani słońce nie wystarczą w pełni do tego, by kwiat wydał owoce? – zagadnął młodzieniec, wpatrując się w kamienną posadzkę. Podniósł po chwili wzrok na Nuhrego.

– Tak. Wszystko musi być w równowadze, nadmiar czegokolwiek jest źródłem zniszczenia – odparł ze spokojem.

Koraki westchnął w myślach, gdy zdał sobie sprawę, że ciekawość pchnie go coraz bardziej ku nieuchronnemu pytaniu.

– I zdałeś sobie z tego sprawę dopiero wtedy, gdy ta kobieta zginęła?

Nuhro spuścił wzrok, przeciągnął dłonią po twarzy. Wcisnął się plecami w ścianę.

– Tak. Po stokroć tak, przyznaję się, że to dopiero jej ofiara ukazała mą ślepotę – odparł na jednym oddechu. Koraki miał wrażenie, że w kąciku oczu mistrza światło odbijają zbierające się łzy, jednak po chwili już ich nie było. – Pytasz, bo zbliża się Święto Boga Słońca?

Tu byś musiał się zastanowić dokładniej jaka jest prawda, ale imho na tym etapie czytelnik już odruchowo załapał, co się działo w głowie Nuhrego, gdy widział egzekucję i że dopiero wtedy zdał sobie z tego wszystkiego sprawę. No i to są niby odpowiedzi na pytania ucznia, więc ich obecność jest zasadna, ale z drugiej strony czy uczeń potrzebował o to pytać? Może lepiej było zostawić trochę więcej niedopowiedzianym. Nie wiem, nie chcę ci grzebać w talerzu, tym bardziej, że bardzo ładny kotlet na nim leży. Po prostu jakimiś swoimi wątpliwościami i przemyśleniami chciałem się podzielić.

 

Podsumowując – jest gitówa. Gratsy ;)

 

Ach, no i nie jestem pewien jak to tutaj działa z powiadomieniami, więc możliwe, że ten komentarz przejdzie bez echa i nie ma sensu komentować starszych utworów xD Widziałem na górze posta opcję OBSERWUJ i domyślam się, że to ona włącza powiadomienia, gdy pojawią się nowe komentarze pod tekstem. Ale czy jeśli się jest autorem, to ona jest włączona automatycznie, czy dalej trzeba to ręcznie wyklikać? Pytam, bo to mój pierwszy komentarz (który nie jest odpowiedzią na inny komentarz), a pod moim tekstem nie dostawałem żadnych informacji, że ktoś coś napisał.

“Obserwuj” chyba nigdy nie działało. Jeśli pod skomentowanym tekstem pojawi się nowy komentarz, to zaświeci Ci się żółta gwiazdka. O, widzisz? Z własnymi opowiadaniami jest tak samo. Póki co w ogóle nie ma opcji odpowiadania na konkretny komentarz.

Babska logika rządzi!

MetronomeArthritis! (btw uwielbiam Twój nick xD tworzymy teraz pewien duet długich dwuczłonowych nazw)

 

Bronze Age Mindset i dwudziestoletnia kobieta siedząca u ojca jakoś nie chcą mi się skleić w głowie xD

Wiesz co, najprawdopodobniej pisząc to miałem na myśli jakiś przypadek, gdzie ona była bezpłodna/opiekowała się ojcem/mieszkała z ojcem i mężem, więc coś by się na pewno udało znaleźć xD Ale spostrzeżenie trafne.

 

 Hmm, może to trochę krindżowe xD, ale imho cokolwiek co ma potencjał zwierciadlany w takim konteście aż się prosi, żeby odbić oczy bohatera i wskazać na jakąś refleksję albo samokrytykę w jego głowie.

To też słuszna uwaga w sumie, warto podczepiać opisy świata pod przeżycia bohatera. Teraz już bardziej na to zwracam uwagę:P

 

Kruci, bdb opowiadanko. Spiże, walczące wyznania, wątek mistrza i ucznia, refleksyjność i mądrze wykorzystana śmierć postaci zamiast szczęśliwego zakończenia. Jednym słowem – C H Ł O D N O.

:333

Bardzo mi miło, dzięki wielkie i cieszę się, że tekst się spodobał. <3

Epoka brązu jest strasznie niedoceniona w popkulturze i postawiłem sobie za zadanie rozpowszechnić nieco te trope’y w literaturze. ^^ Starałem się, żeby poza samym istnieniem epoki brązu pojawiło się coś więcej w tekście i jak widać się udało, superancko!

 

I tak, z powtarzaniem pewnych informacji czasem przesadzam i zamiast ułatwić czytelnikowi odbiór, to trochę go zarzucam literami. Ale z drugiej strony niektórym się to podoba, więc idk. xD

 

Jeszcze chciałbym napisać, że czuję się połechtany tym, że to pierwszy tekst, który skomentowałeś, dzięki. xD

 

No, a ja do każdych komentarzy przyłażę, niezależnie czy przy nowych tekstach czy starych, więc luzik. Ale no, pojawia się złota gwiazdeczka, jak jest nowy komentarz.

 

Pozdrawiam i dzięki!

 

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Nowa Fantastyka