- Opowiadanie: zenont - Arystokraci w czasach zarazy - Wstęp

Arystokraci w czasach zarazy - Wstęp

Wrzuciłem na pożarcie 3 “kartki z kalendarza” Arystokratów. Jakby ktoś był zainteresowany, to dodaję wstęp do właściwej powieści, żeby pokazać jej klimat.

Oceny

Arystokraci w czasach zarazy - Wstęp

Sto pięćdziesiąt gramów. Dokładnie tyle ile potrzebował. Tym razem zdecydował się na porcję znakomitej jakości. Nie zawsze sobie na to pozwalał. Życie trzeba czerpać łyżeczką, mówiła mu zawsze Babcia. Wyjechał z Białobrzegów osiem lat temu, ale takie podejście do życia, jeżeli jest wpajane nie tylko słowem, ale też przykładem, to zostaje na zawsze. Białobrzeska mentalność praktykowana w Darwin, Terytorium Północne, Australia.

Jednak raz na jakiś czas trzeba zaszaleć, a nie tylko się odżywiać. Dziś miał jeść sam. Gosia ma dyżur, więc może sobie pozwolić. Jak jedzą razem, to trzeba bardziej kombinować. Taki los biednego emigranta. Może jednak nie trzeba było wyjeżdżać. Może tu łatwiej o spokojne życie, ale akurat o pożywienie znacznie prościej było o siebie. U siebie… Cały czas nie wiedział, gdzie jest u siebie. Taki los każdego emigranta.

„Dość smęcenia, celebrujmy ten wieczór” – pomyślał. Takiego mięsa nie można było zmarnować. Zdecydował się na potrawkę sfakijską. Przepisu nauczył się od Makłowicza, z jednego z programów o Grecji. Oglądał regularnie, starając się utrzymać w ten sposób więź z odległą Polską. Od razu wiedział, że to jest coś dla niego i praktykował, kiedy tylko miał okazję. To prosta potrawa, choć wymagająca nieco czasu. Miał czas.

Lubił takie proste przepisy, które nie zagłuszają smaku mięsa, tylko wydobywają z niego głębię i naturalny aromat. Czy może być coś lepszego niż krótkie podsmażenie na oliwie, a potem powolne duszenie w tej samej oliwie z białym winem i kopiastą łyżką oregano? Powinno się dusić około 2 godziny, ale przy niebiańskich zapachach jakie się rozchodzą, trzeba być z kamienia, żeby tyle wytrzymać. Dlatego lubił gotować w samotności i dla siebie. Nie musiał czekać na idealną jakość potrawy, tylko na idealny moment. Gdy pod wpływem bodźców zwykły apetyt zamienia się w pożądliwość. Ale nie za długo, żeby nie stała się męcząca. Był łakomczuchem i nie potrafił na to nic poradzić.

Przywołał się do porządku. Nie skończył jeszcze pracy, a myślenie o jedzeniu w taki sposób, zbudowałoby pożądliwość już teraz. Znacznie za wcześnie. Wrócił myślami do Białobrzegów. Mógł się spokojnie zamyślić, swoją robotę wykonywał rutynowo, nie odnajdywał w niej żadnej satysfakcji. Trzeba skończyć, zrobić co jest do zrobienia, pojechać do domu i dopiero zająć się przyjemnościami.

Istnieje coś takiego jak syndrom wyspiarza. Ludzie mieszkający na wyspie czują się z czasem uwięzieni. Rodzi się w nich potrzeba ucieczki. Marek przeczytał o tym kiedyś w przewodniku po Malcie, gdy jeszcze myślał o tym kierunku. Tak sobie tłumaczył potrzebę ucieczki z Białobrzegów. Wychowanie tuż nad Wisłokiem musiało u niego wyzwolić taki syndrom. Syndrom Międzyrzecza. Z ostrożności wybrał Darwin zamiast Malty. Nie chciał całe życie uciekać. Tak to sobie tłumaczył zaraz po wyjeździe. Choć teraz już wiedział, że uciekał od Babci. Tylko ucieczka umożliwiała mu życie z Gosią. Życia bez Gosi nie mógł sobie wyobrazić. Gdziekolwiek.

Położenie Darwin przeanalizował dopiero niedawno, gdy zaczął szukać przyczyny tego wszystkiego. Jakaś przyczyna musiała być. To nie było prawdopodobne, żeby prosty chłopak z Polski wplątał się w taką aferę bez przyczyny. Choć zapewne większy wpływ niż fantomowy syndrom wyspiarza miał fakt bycia nieślubnym dzieckiem Stanisława Potockiego. Wujek Stanisław, cholera. Dzieciom da się wmówić wszystko. To po Potockich odziedziczył swoją przypadłość. Długo nie mógł zrozumieć jak to możliwe. Z rozmów z Michelem wynikało, że dziedzictwo przechodzi recesywnie i tylko dziecko z dwóch osób z dziedzictwem może też je posiadać. Dopiero lektura historii Ordynacji Łańcuckiej naprowadziła go na trop. Babcia też musiała mieć dziedzictwo Potockich. Co poradzić, rodziny się nie wybiera.

Wyrwał się z zamyślenia. W międzyczasie skończył to, co zaplanował na dziś. Schował łyżeczkę jedyną pamiątkę po Babci, do ozdobnego etui. Obejrzał jeszcze raz układ drogi, krzywiznę zakrętu, dosyć głęboki rów z wygniecioną trawą. Nawet w półmroku wieczoru widział, że jest bardziej zielona niż na wyschniętym stepie dookoła. Zapewne bywa w nim woda. Przeanalizował, czy to ma dla niego jakieś konsekwencje. Doszedł do wniosku, że nie. Takie analizowanie to kolejny nawyk wpojony przez Babcię. A spostrzegawczość trenowana przez lata wyostrza się na najmniejsze nawet detale. Upewnił się, że ciało jest ułożone właściwie i zadzwonił. 

– Dzień dobry, zgłasza się Road Crash Rescue Operator numer 84, Mark Staszczuk – powiedział bez akcentu, poza nazwiskiem, które traktował jako ważny element tożsamości – Tak, niestety przyjechałem na darmo. Przyślijcie karawan na 52 milę międzystanowej jedynki. Tuż za zjazdem na Lake Bennett. Masakra, gość musiał zapierniczać jakieś sto dwadzieścia na godzinę, bo nie jest w jednym kawałku.

Koniec

Komentarze

Białobrzeska mentalność praktykowana w Darwin, Terytorium Północne, Australia. – ta część brzmi sztucznie, jak z jakiegoś sztywnego dokumentu. Nawet informacje w wiki podawane są pełnymi zdaniami. 

 

Taki los biednego emigranta. (…) Cały czas nie wiedział, gdzie jest u siebie. Taki los każdego emigranta. – czy to powtórzenie zdań (prawie co do słowa) było zamierzone? Bo nie wygląda za dobrze. 

Mam problem z tym cały czas – mnie się kojarzy z orzeczeniem, a do przeczenia chyba lepiej by tu brzmiało nigdy, albo wciąż

 

Przepisu nauczył się od Makłowicza, z jednego z programów o Grecji. Oglądał regularnie, starając się utrzymać w ten sposób więź z odległą Polską. – brzmi ciut dziwnie (przynajmniej dla mnie), jeśli mówisz o utrzymaniu więzi z Polską poprzez program o Grecji (tak, wiem, chodzi o Makłowicza, ale mnie to nie wybrzmiewa)

 

Czy może być coś lepszego niż krótkie podsmażenie na oliwie, a potem powolne duszenie w tej samej oliwie z białym winem i kopiastą łyżką oregano? – nie za ładnie brzmi to powtórzenie

 

Powinno się dusić około 2 godziny – dwóch (słownie!) godzin 

 

Gdy pod wpływem bodźców zwykły apetyt zamienia się w pożądliwość –wg https://sjp.pwn.pl/doroszewski/pozadliwosc;5480303.html to albo forma przestarzała (średnio mi tu brzmiąca), albo chuć. Czy faktycznie o to tu chodzi? 

 

Życia bez Gosi nie mógł sobie wyobrazić. Gdziekolwiek. – znów jak wyżej – gdziekolwiek nie pasuje mi do zaprzeczenia, raczej napisałabym nigdzie

 

Położenie Darwin przeanalizował dopiero niedawno, gdy zaczął szukać przyczyny tego wszystkiego. Jakaś przyczyna musiała być. To nie było prawdopodobne, żeby prosty chłopak z Polski wplątał się w taką aferę bez przyczyny.

 

dziedzictwo przechodzi recesywnie i tylko dziecko z dwóch osób z dziedzictwem może też je posiadać – to powtórzenie brzmi fatalnie, przebudowałabym

 

zgłasza się Road Crash Rescue Operator numer 84 – słownie (i na samym końcu jeszcze raz numer mili)

 

które traktował jako ważny element tożsamości(+.)

 

niestety przyjechałem na darmo. – brzmi dziwnie; na darmo sugeruje, że pojechał, żeby zrobić coś konkretnego, ale mógł równie dobrze nie jechać wcale, bo nie było co zrobić (mam nadzieję, że nie zaplątałam za mocno). Jak jest ratownikiem, to jakoś nie umiem złapać znaczenia tego zdania. 

 

Dlaczego babcia pisana jest wielką literą?

 

Mieszasz lekko czasy – niby narrator opowiada w czasie przeszłym, ale rzuciło mi się parę razy w oczy jakieś słowo czy wyrażenie w teraźniejszym. Sprawdź to sobie. 

 

Czytałam na SB dyskusję (albo przynajmniej jej znaczną część) o Twoim pomyśle. Dlatego nie będę się czepiać, że fragment, bo w sumie to z grubsza już teoretycznie wiem, co ma z niego wynikać. Gdybym jednak nie wiedziała, to uznałabym, że to dużo za mało, żeby pokazać cokolwiek. Ot, scenka, która nic nie mówi. Nie twierdzę, że powinno się tu znaleźć więcej informacji, bo jak na takiej długości fragment, jest ich całkiem sporo i nawet nieźle wrzuconych w treść. Zdania wrzucone to tu, to tam. Jednak mam z tym taki dylemat, że wyłapałam je z pewną świadomością (znajomości pomysłu), której nie umiem się pozbyć i nie umiem spojrzeć na to jak na coś nowego (skoro już miałam jakoś wcześniej streszczone).

Dlatego nie będę się więcej rozwodzić nas tą kwestią. 

Mogę za to powiedzieć, na podstawie tego fragmentu, że napisany jest całkiem dobrze technicznie. Kilka drobiazgów, które mi wpadły w oko, wymieniłam powyżej. 

 

Widziałam, że wrzuciłeś dziś jeszcze kilka kolejnych fragmentów z tej opowieści. Postaram się zajrzeć, jeśli nie do wszystkich, to przynajmniej do jednego czy dwóch. I zobaczę wtedy, jak to dalej wygląda. 

 

 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Wow, wielkie dzięki. Poprawiam.

 

Część powtórzeń zamierzona, choć wyboldowane wyglądają słabo :) Zostawię chyba tylko te zdanie o emigrancie.

Darwin, Terytorium… jest kalką z angielskiego. Ale może źle zastosowaną. Mi to dobrze brzmi, ale początek.

Pożądliwość zamierzona. Konsekwencje jego łakomstwa będą pierwszym call to action. A wstyd z powodu łakomstwa pierwszym negatywnym odczuciem związanym z wartościami, w jakich wychowała go Babcia.

Babcia z wielkiej, bo chciałem ją w książce potraktować jako symbolicznego antagonistę – wartości, z których bohater musi się wyzwolić, to jedna z jego przemian. Czy użycie przy tym wielkiej litery można uzasadnić, czy zamienić ją w “zwykłą” babcię ;)

 

jest kalką z angielskiego. Ale może źle zastosowaną.

Każda kalka jest zła ;) 

 

Pożądliwość zamierzona.

Ok. 

 

Czy użycie przy tym wielkiej litery można uzasadnić, czy zamienić ją w “zwykłą” babcię ;)

Nie mnie decydować. Dlatego nie “poprawiałam”, tylko pytałam, czy był w tym jakiś zamiar. Są tu lepsi w te klocki ode mnie i oni ewentualnie mogą podpowiedzieć, co z tym zrobić i czy takie uzasadnienie wystarczy. 

Jak masz jakiekolwiek wątpliwości, to możesz między innymi zapytać tu: https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dzięki jeszcze raz.

Czy taka kalka, która ma pokazać problemy z dwujęzycznością bohatera też jest zła?

Pokazuję życie emigranta jeszcze w jeden sposób, który jest wprost mylący i trochę niewygodny. Tzn. dalej w książce jest Marek, jeżeli mówi narrator lub Gosia i Mark w każdym innym przypadku oraz Gosia lub Daisy. Przekombinowane i nie warto utrudniać życia czytelnikowi, nawet jeżeli chce się przez to coś pokazać?

Zapytam na Hydepark.

Czy taka kalka, która ma pokazać problemy z dwujęzycznością bohatera też jest zła?

Ale ta przykładowa kalka, która mi się rzuciła wyraźnie w oczy jest w narracji i nie pokazuje problemów bohatera. Jest po prostu błędem stylistycznym. 

Problemy z dwujęzycznością możesz moim zdaniem pokazać wyłącznie w wypowiedziach postaci. 

Osobną kwestią jest jak to zrobisz, żeby miało ręce i nogi. Ja na przykład bardzo nie lubię, gdy taki emigrant po miesiącu pobytu w danym kraju “zapomina” polskiej mowy i totalnie miesza słownictwo i tworzy dziwaczne potworki językowe. Znam kilka osób, które wyemigrowały już nawet dekady temu i mimo wszystko potrafią prawidłowo posługiwać się oboma językami (a nie żyją wśród Polonii, tylko raczej wtopili się w lokalne społeczeństwo). Dlatego przemyśl to dobrze. 

Co do imion, to widziałam już w HP, że Finkla Ci odpowiedziała. I zgadzam się z nią. 

 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dzięki, kalkę usuwam.

No więc jak byłam nieprzekonana, tak pozostaję nieprzekonana.

 

W tym odcinku niestety burzysz cały koncept, który opowiadałeś na shoutboksie. Bo tam mówiłeś o “kilkudziesięciu” osobach w Polsce, a tymczasem okazuje się, że gen może się aktywować po dowolnej liczbie pokoleń, więc jeśli ktoś miał odpowiednich nieślubnych przodków kiedykolwiek, to zostaje tym “arystokratą”. I w łeb bierze cały zamysł z tymi więzami i tak dalej.

Poza tym skąd bohater o tym wszystkim wie, skoro to taka tajemnica?

Oraz: fabularnie sensowne by było, choć dość oklepane w wersji fantasy, gdyby bohater był pierwszym takim dzikim elementem w układance. Nigdy wcześniej z dwóch linii bastardów nie powstał “zarażony”, a tu nagle trach.

 

W odcinku o Dianie używasz błędnego zwrotu. Do rządzącego/panującego monarchy mówi się “Wasza Królewska Mość” (ang. Your [Royal] Majesty, fr. [Votre] Majesté, itd.), a nie Wasza Wysokość (Your [Royal] Highness, [Votre] Altesse itd. – tytuł przysługujący członkom rodziny królewskiej, nie wszystkim zresztą, ale niepanującym). Za taki protokolarny błąd królowa wywala bohatera na zbity korytarz, a jego kariera dyplomatyczna jest skończona raz na zawsze.

http://altronapoleone.home.blog

Nie sądzę żebym Cię przekonał już na tym etapie. Ale tak czy inaczej dzięki za te uwagi.

Jak jest chory, ale nie jest wychowywany w sekcie, to umiera jako dziecko. Nie wie co go leczy. On jest jednym z niewielu, którzy w takiej sytuacji przeżyli, dzięki ojcu i Babci. Stalin i Katyń mocno zmienił stosunki w polskiej arystokracji i tu można było żyć poza sektą, o ile się trzymało praw. Później się wyjaśni. Akurat to mam już napisane.

 

Drugą uwagę natychmiast wprowadzam do tekstu, może zdążę uratować jego karierę :)

Jeszcze jedno - 

ktoś miał odpowiednich nieślubnych przodków kiedykolwiek, to zostaje tym “arystokratą”

Dziedziczenie tak nie działa. Cecha recesywna ujawnia się jedynie gdy nie towarzyszy jej gen dominujący (w tym wypadku dominujący jest zdrowy nie-arystokratyczny).

Jeżeli to jest cecha jednogenowa, to potomek dwóch bastardów ma 1/4 ryzyka choroby. Jeżeli wielogenowa, to może być 1/16, 1/64 itd (w uproszczeniu)

Nowa Fantastyka