- Opowiadanie: Outta Sewer - Ruch jest życiem

Ruch jest życiem

Trwanie w miejscu śmiercią.

 

Tekst powstał jako kontynuacja starego opowiadania Wstrząs!, ale znajomość tamtego nie jest konieczna.

Za betę serdecznie dziękuję (w kolejności alfabetycznej): Alicella, Gekikara, Realuc

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Ruch jest życiem

Kilkadziesiąt cali powyżej nawierzchni drogi, biegnącej przez skalisty krajobraz Doliny Monumentów, zmaterializowały się trzy nagie postacie.

Kobieta pojawiła się w pozycji, w jakiej mogłaby drzemać na przednim siedzeniu samochodu. Oczy miała zamknięte, nogi podkulone. Jej głowa opadała na prawy bark, jakby opierała się o drzwi pojazdu, z czołem przyklejonym do szyby.

Z prędkością czterdziestu pięciu mil na godzinę runęła naprzód, uderzając niedokładnie ogoloną głową o asfalt. Jej czaszka odbiła się od nawierzchni, a ciało wyprostowało i przeturlało jeszcze kilkanaście jardów. Kobieta zaległa nieruchomo na poboczu, z bezładnie rozrzuconymi rękami, wytarzana w rudym, pustynnym pyle. Najprawdopodobniej już nie żyła.

Pozycja odwróconej tyłem kilkunastolatki, która pojawiła się za plecami kobiety, świadczyła o tym, że jeszcze przed chwilą kolana dziewczyny znajdowały oparcie na tylnej kanapie samochodu. Ręce miała ułożone w kształt trójkąta, którego wierzchołek kończył się na wysokości twarzy; jakby trzymała coś w dłoniach, z łokciami wspartymi na oparciu nieistniejącego siedziska.

Kiedy to, na czym klęczała, zniknęło, zdążyła tylko rozłożyć ramiona. To samo czterdzieści pięć mil na godzinę, które zabiło kobietę, rozprawiło się z dziewczynką w równie brutalny sposób.

Jedynie mężczyzna zareagował inaczej. Jakby był przygotowany.

Choć pojawił się siedząc, z ramionami wyprostowanymi przed siebie, instynktownie pochylił głowę i zasłonił ją rękami, podkulił obie nogi, a plecy wygiął, zwijając się w kłębek. Uderzył o asfalt przedramionami, wykonał kilka szybkich przewrotów, po czym wykorzystał resztki pędu do zatrzymania się na wyprostowanych nogach.

Z krwawiącymi, obdartymi łokciami i kolanami wlepił wzrok w horyzont, gdzie malejący z każdą sekundą czerwony SUV wspinał się na szczyt rdzawobrązowego wzniesienia. 

 

***

 

– Znowu przeżył! Powiesz mi jak?!

Dziewczyna odsunęła od twarzy lornetkę i z irytacją odgarnęła z czoła blond grzywkę, która w połączeniu z resztą ciętej pod garnek fryzury nadawała jej wygląd chłopczycy. Usiadła przodem do kierunku jazdy, podwinęła rękawy ściśle przylegającej do ciała, zielonej bluzy, po czym sięgnęła ku leżącej obok walizce. 

– Co teraz robi? – zadudnił basem kierujący samochodem wysoki, szczupły blondyn w wypłowiałym, czarnym T-shircie.

– Nie wiem, już nie obserwuję. – Dziewczyna wyciągnęła proteinowy baton. – Pewnie stoi jak kołek, jak zwykle. Powiedz mi, Panie C, dlaczego ty zawsze stoisz? Inne duplikaty od razu rzucają się w stronę oryginału. A twój nie.

– Skąd mam wiedzieć? Może wie, że nie ma szans nas dopaść, bo za szybko się poruszamy? Ma około minuty, zanim się zdematerializuje. Biorąc pod uwagę naszą prędkość, to nawet gdyby duplikacje powtarzały się najgęściej, mamy siedem sekund przewagi, co daje nam… jaką odległość?

– Chyba cię pogięło, że będę to liczyć – żachnęła się dziewczyna, przeżuwając z obrzydzeniem bezsmakowy kawałek czegoś, co jej zdaniem nie zasługiwało na miano batonika.

– To, że świat się skończył wcale nie oznacza, że nie musisz zdobywać wiedzy. – Kierowca pokręcił głową z dezaprobatą. – Słuchaj, maleńka…

– Przynudzasz – ucięła dziewczyna. – Poza tym prosiłam, żebyś już tak do mnie nie mówił. Przed Sarą nie mówiłeś – zakończyła z wyrzutem.

– Lepiej spójrz, co jest przed nami. Widzisz? Łap lornetkę.

Kierowca sięgnął ręką ku śpiącej na siedzeniu obok pasażerce. Potrząsnął delikatnie jej ramieniem.

– Sara. Wstawaj.

Kobieta otwarła oczy, przechodząc w niecałą sekundę ze stanu rozespania do całkowitego rozbudzenia. Gwałtownie odwróciła pozbawioną włosów głowę w stronę kierowcy, a jednocześnie namacała kolbę beretty, spoczywającej w kaburze na opiętym ciasnymi, czarnymi bojówkami udzie. Czujność to jedna z tych rzeczy, które pozwalają utrzymać się przy życiu. Czujność i ruch.

Ruch przede wszystkim.

– Co?

– Przed nami, na dole wzniesienia, stoi cysterna. Crom chce tankować – wyjaśniła Abby z tylnej kanapy.

– Jesteśmy zalani pod korek, ale kanistry mamy puste. Nadarza się okazja, więc z niej skorzystamy – wyjaśnił nazwany Cromem blondyn. – Zwolnię do sześciu na godzinę. Duplikacje są coraz rzadsze, nie powinno być problemów.

Samochód wolno staczał się z pagórka. Hamulce, piszcząc niemiłosiernie, cały czas dociskały tarcze, nie pozwalając grawitacji na rozpędzenie pojazdu powyżej ustalonego limitu. Abby z lornetką przy oczach przeczesywała drogę za nimi. Tylko na szczycie wzgórza dojrzała sylwetki kobiety i mężczyzny.

– Ogólnie, to odpuszcza – poinformowała współpasażerów. – Crom ma rację, powinien być spokój na jakiś czas. 

Dziewczyna zaczęła majstrować przy lornetce. Udało jej się przybliżyć i wyostrzyć obraz. Coś było nie tak z duplikatami na szczycie. Zmarszczyła czoło i przymknęła oczy, wlepiając intensywnie wzrok w nagie kopie Sary i pochylającego się nad nią Croma. Nagle gwałtownie odsunęła lornetkę od twarzy i przez ramię spojrzała w lusterko wsteczne, napotykając spojrzenie kierującego samochodem blondyna.

– On ją, kurwa, zabija! Dusi ją! Twój duplikat!

– Miałaś nie przeklinać. – Głos Croma był beznamiętny, jakby wcale nie usłyszał rewelacji Abby.

– Widziałeś kiedyś, żeby kręgiel zabił kręgla? – zapytała zdumiona Sara.

– Nie. A “kręgiel” brzmi cholernie obraźliwie – upomniał ją mężczyzna. – Duplikat, kopia, alter, replika. Ale nie kręgiel.

– Czemu? – włączyła się Abby. – Przecież one nie są prawdziwe, jak my, więc kogo to niby obraża? A kiedy upadają za wozem, to są jak kręgle, które rozbiła kula. Tylko nie ma kuli, a zamiast niej są pęd i grawitacja.

– Pęd i grawitacja? – zdziwił się Crom, unosząc brwi.

– Widzisz? Nie jestem taka głupia, swoje wiem. – Rzuciła wesoło dziewczyna i powróciła do obserwacji. – Nie widzę żadnych innych, oprócz ciebie, Panie C. I znów stoisz jak kołek.

– To nie jestem ja.

– Wiem, wiem. Tamten ty jest goły i zamiast kucyka ma rozpuszczone włosy. Dlaczego ja i Sara musimy się strzyc, a ty nie? To niesprawiedliwe. 

– Ja mam przeszkolenie wojskowe, wy nie – wyjaśnił Crom, po raz chyba setny. – Brak włosów i luźnych ubrań minimalizuje szanse, że replika was złapie i nie pozwoli się wyrwać… 

– Dobra, wiem, już nie przynudzaj. A mojego duplikata załatwiłabym tym cackiem, które mi dałeś. – Abby jedną ręką na ślepo ujęła kolbę glocka, wepchniętego pomiędzy segmenty tapicerowanej skórą kanapy. 

– Nie ma zagrożenia, nie sięgasz po broń – upomniał ją mężczyzna, równie beznamiętnie jak zawsze. 

Nie było sensu dyskutować, przerabiali to już wiele razy. Abby dała spokój, zostawiła pistolet i wróciła do obserwacji drogi za nimi.

Wokół było przeraźliwie pusto i cicho. Prosta czarna trasa wyraźnie odcinała się od pylistego, rzadko porośniętego rachitycznymi krzaczkami, krajobrazu. Nad tym skalnym pustkowiem rozciągało się równie puste niebo. Bez chmur, które mogłyby dać choć odrobinę wytchnienia od słonecznego żaru, bez samolotowych smug kondensacyjnych, bez dymów z fabryk. Tylko szerokoskrzydłe ptaki kołowały gdzieś na horyzoncie, opadając coraz niżej ku ziemi.

Stojąca na poboczu cysterna zdążyła przybrać barwę otoczenia, pokrywając się niesionym z wiatrem pyłem, ale i tak odcinała się od reszty krajobrazu na tyle, by być miłym akcentem wśród tego oceanu monotonii.

– Sara, przejmujesz – polecił Crom.

Jakoś udało im się przesiąść, choć w ograniczonej przestrzeni samochodu nie było to łatwe. Crom sięgnął po leżący na podszybiu składany karabinek snajperski, po czym wygramolił się na dach przez rozsuwany szyber. Odkąd pod Kansas City zamienili elektrycznego sedana na bezpańskiego spalinowego SUV-a, podobny manewr wykonywali już kilkukrotnie. Najważniejsze, żeby się nie zatrzymywać.

Zasada, dzięki której można było utrzymać się przy życiu, była prosta: stoisz w miejscu – umierasz.

– Dobra. Zostało jakieś pół mili. Mijamy cysternę od prawej, potem okrążasz ją coraz ciaśniej, po spirali.

Samochodem zatrzęsło, kiedy Sara wykonała polecenie i pojazd opuścił równą jezdnię. Opony toczyły się po kępkach trawy oraz drobnych kamieniach, którymi usłana była cała równina. Amortyzatory SUVa skrzypiały, a suchy pył unosił się za nimi chmurą rudych drobinek.

Pomimo tych niedogodności Crom sprawnie rozłożył broń, przytknął oko do lunety, wycelował.

– Jeśli w cysternie jest paliwo, skaczę i biorę kanister.

Strzelił.

– Nic – odezwała się z wnętrza samochodu Abby, uważnie obserwująca przez lornetkę, powstałą po kuli dziurę. – Sucho.

Padł drugi strzał. Tym razem pocisk przebił cysternę na przeciwnym końcu walcowatego zbiornika.

– Jechał na pusto – stwierdziła dziewczyna. Przeniosła wzrok na ciągnik. – Spójrz na drzwi.

W szoferce brakowało szyb, a drzwi, na które zwróciła uwagę Abby, były zdarte do gołej blachy.

– Kojoty zwęszyły krew i próbowały dostać się do środka – stwierdził Crom. – Musiało go rozerwać, kiedy duplikat zmaterializował się na zajętym miejscu kierowcy.

– Podaj karabin i wsiadaj – zawołała Sara zza kierownicy. – Za niecałe czterdzieści mil jest stacja, sprawdziłam na mapie. 

– Stacja benzynowa na zadupiu? Nie brzmi to najlepiej. – Crom wsunął się z powrotem do środka. – Wracaj na szosę, na razie prowadzisz. 

 

***

 

Na siedzeniu pasażera Crom czuł się nieswojo. Nie lubił na nikim polegać.

Całe życie był samotnikiem, zarówno prywatnie jak i zawodowo. I sam próbował się ratować, kiedy stracił wszystko, na czym mu zależało; kiedy dwa miesiące temu stało się to, co ostatnio nazywał w myślach dniem apokalipsy czasu, nawiązując tym określeniem do jednego ze swoich ulubionych starych filmów.

Ale napatoczyła się Abby, której nie mógł zostawić. Męczyło go to, choć doceniał pewne aspekty związane z wygodą takiej sytuacji – zawsze ktoś mógł się z nim zmienić za kierownicą. Na szczęście dziewczynka szybko załapała jak prowadzić samochód. Bez niej musiałby sobie radzić inaczej.

Pewnie by coś wymyślił, choć tak naprawdę nie wiedział, co by to mogło być. Może łódź na rzece, płynąca z nurtem? Lepszy byłby ocean. Albo morze. Lub przynajmniej jezioro. A pierwsze kilka dni i tak przeleciałby pewnie na stymie, którego miał trochę w zapasie, jednak trzymał na później.

Pięć dni temu natknęli się z Abby na Sarę. Jej wóz zaliczył zgon w najgorszym możliwym miejscu – na środku pustej, rzadko uczęszczanej międzystanówki za Amarillo w Teksasie.

Tamten dzień nie należał do przyjemnych. Podczas przeczesywania sklepów na obrzeżach miasta Crom znalazł nie tylko potrzebny im ekwipunek, ale też grupkę żywych ludzi. Szóstka wyposażonych w wojskowy sprzęt mężczyzn poruszała się w sposób, sugerujący militarne przeszkolenie. Szukali czegoś. Lub kogoś. Nie chciał wchodzić im w drogę, ale, jak to w takich sytuacjach bywa nazbyt często, fortuna postanowiła inaczej. Nie wiedział co zwróciło ich uwagę. Ostatecznie skończyło się wymianą ognia, czwórką zabitych wojaków, ucieczką na miejsce spotkania z Abby i pomyłką, o której nie chciał myśleć.

W obawie przed pościgiem przycisnęli wtedy do stu na godzinę ich ówczesnym samochodem. Abby pytała o usłyszane strzały, jednak Crom zbył ją, tłumacząc, że musiał się męczyć z alterami. Dziewczyna przyjęła do wiadomości i nie wróciła do tematu.

Sara napatoczyła się kilkanaście mil za miastem. Duplikacje następowały wtedy co jakieś pół minuty i kobieta musiała biec, aby nie dorwała jej żadna z przeniesionych z przeszłości wersji. Zgarnęli ją w przelocie, uprzednio potrącając podążający jej śladem nagi alter.

Sara nie mówiła za wiele, na pytania nie odpowiadała prawie w ogóle. Cromowi wydawała się smutna, bo kiedy spała, kręciła głową i popłakiwała. Lecz na jawie, gdy zachodziła taka potrzeba, była konkretna i słuchała rozkazów. Crom to doceniał.

– Crom?

Głos Sary wyrwał go z zamyślenia.

– Mhm?

– Dokąd my właściwie jedziemy? Bo dokądś jedziemy?

– Na razie do bazy wojskowej w pobliżu Vegas.

– Po co?

– Po ciężki transporter opancerzony. Z napędem typu gravijet, autonomicznym szybkostrzelnym działkiem na obrotowej wieży i zasilaniem, ciągnącym energię z ogniw atomowych.

– Serio?

– Serio.

 – A przejedziemy przez Vegas? – zapytała z nadzieją Abby, włączając się do rozmowy. – Proszę.

– Omijamy miasta. Za dużo w nich przeszkód.

Dziewczyna złapała się oparć foteli i wychyliła do przodu, pomiędzy siedzenia.

– Ale będziemy mieć ten pancerny wóz…

– Są ważniejsze rzeczy, niż podziwianie usłanych wrakami i trupami ulic – uciął Crom, tonem sugerującym, że temat uważa za wyczerpany.

Abby z naburmuszoną miną cofnęła się na kanapę, ostentacyjnie wepchnęła słuchawki do uszu i wlepiła wzrok w okno.

W takt słuchanej piosenki zaczęła stukać palcem o szybę.

 

***

 

Droga przestała biec prosto. Prowadziła wąsko pomiędzy wysokimi skalnymi ścianami, zasłaniającymi krajobraz rozciągających się wokół, pofałdowanych pustkowi. Trasa była niezła, pozbawiona tarasujących przejazd wraków, jednak ciasne przesmyki wśród wzgórz mogły okazać się zgubne. 

– Jeden, stojący w poprzek jezdni samochód i jesteśmy ugotowani – stwierdził ponuro Crom. – Daleko jeszcze?

– Cztery i pół mili – odparła Sara. 

– Zastanawiam się, czy jest sens ryzykować. Wolałbym cysternę od stacji, byłoby łatwiej. 

– Ja chcę na stację, po jakieś dobre żarcie. – Ton głosu Abby zdradzał, że przestała się dąsać. Znów pobrzmiewały w nim nutki zadziorności. 

– Mamy jedzenie. 

– Mamy bezsmakowy syf, który udaje jedzenie. Ja chcę czekoladę. 

– A czekolada to według ciebie… 

Crom nie dokończył zdania, ponieważ coś żółtego minęło ich z dużą prędkością, prawie ocierając się o bok SUV-a i strasząc prowadzącą samochód Sarę. Kobieta odruchowo szarpnęła kierownicą, sprawiając że autem mocno zabujało. W oparach spalin oddalał się od nich, prujący co najmniej dziewięćdziesiąt mil na godzinę, kanarkowy hummer. 

– Co to, cholera, było?! – wykrzyknęła spanikowana Sara, odzyskując kontrolę nad pojazdem. 

– Jakiś zasrany debil! – oburzyła się Abby i zerknęła przez tylną szybę, żeby sprawdzić, czy nie dojrzy kolejnego pojazdu. Droga za nimi była pusta, jednak po chwili zmaterializowały się nad nią ich własne kopie. – Zduplikowało nas! Czyli ich też… Uważaj! 

Ostrzeżenie przyszło zbyt późno, by Sara zdążyła zareagować na pojawienie się przed maską SUV-a dwóch nagich postaci. Chciała odbić, ale silna ręka Croma złapała kierownicę i przytrzymała ją w miejscu. 

Jedna z kopii uderzyła w przednią szybę, zostawiając pajęczynę pęknięć na szkle, po czym z głuchym dudnieniem przetoczyła się przez dach. Drugie ciało wbiło się w maskę. Autem szarpnęło, a duplikat zniknął, wciągnięty pod koła. Crom uderzył głową w podsufitkę, gdy samochód podskoczył kilka razy, miażdżąc ofiarę szerokimi oponami. 

Sara nie odrywała wzroku od jezdni, oddychała szybko, jej przedramiona dygotały. W pobielałych od wysiłku dłoniach kurczowo ściskała obręcz kierownicy. Crom powoli cofnął rękę, gotowy do kolejnej interwencji, gdyby zaszła taka potrzeba. 

– Możesz mnie zmienić? – Sara głośno przełknęła ślinę.

– Później. Zwolnij do dwudziestu i trzymaj się lewej. Gdybyśmy jechali odrobinę szybciej, te dupki zmaterializowałyby się wewnątrz naszego auta. 

– Panie C – odezwała się Abby, wiercąc się z tyłu i lustrując szosę za nimi. – Chyba przeciekamy. 

Crom zerknął w boczne lusterko. Za samochodem ciągnęła się oleista smuga płynu. Na desce rozdzielczej zamrugała i po chwili zapaliła się na stałe kontrolka braku chłodzenia silnika. Wartość na wskaźniku temperatury mieściła się w tolerancji, jednak mężczyzna nie miał wątpliwości, że to się za chwilę zmieni. 

– Jednak będziemy musieli zahaczyć o tę stację.

 

***

 

Spod maski unosiły się gęste kłęby dymu, kiedy z głośnym klekotem SUV wytoczył się spomiędzy skał na otwartą przestrzeń. Droga znów prowadziła z górki, wyrysowana prostą linią pośrodku szerokiej równiny. W dole, po prawej stronie jezdni, dostrzegli falujący w nagrzanym powietrzu obraz samotnego budynku stacji. 

– Zgaś silnik – polecił Crom Sarze. Rozłożył karabin, wychylił się przez szyber i przytknął oko do lunety celownika. – Przed stacją teren się wypłaszcza, potem znów wznosi. Jakoś się dotoczymy. 

– Czy tam stoi to, co myślę? – Abby, z lornetką w rękach, wcisnęła się pomiędzy fotele, bliżej przedniej szyby. 

– Żółty hummer tych idiotów. Sara, trzymaj się środka drogi, unikaj wybojów. 

– Co chcesz zrobić? – zapytała przerażona kobieta. 

– Wyrównać rachunki. – Karabin Croma pyknął cicho. – I załatwić transport. 

– Do kogo strzelasz?! Abby! Do kogo on strzela?!

Zamiast skupić się na drodze, Sara wyrwała lornetkę z rąk znieruchomiałej dziewczyny. O dziwo Abby nie protestowała. Zamiast tego, z uniesionymi wysoko brwiami i półotwartymi ustami opadła ciężko na swoje miejsce.

Padł kolejny cichy strzał. Przeładowywana broń szczęknęła, łuska uderzyła o dach, stoczyła się po szybie i zatrzymała na wycieraczkach. Po chwili dołączyła do niej następna. 

– Nie strzelaj! Przestań! – Sara jedną ręką szarpała kierownicę, raz w lewo, raz w prawo, przeszkadzając Cromowi w celowaniu, zaś drugą bezskutecznie próbowała przytknąć do oczu lornetkę.

Brzęknęła ostatnia, wyrzucona z komory łuska.

Crom wsunął się do środka. Przybraną na ten moment maskę idealnej obojętności, którą zwrócił w stronę Sary, Abby widziała dotąd tylko raz. Dobrze ją sobie zapamiętała, bo tamtego dnia musiała przez dwie mile biec za oddalającym się samochodem, z duplikatami depczącymi jej po piętach. Wierzyła, że mężczyzna chciał dać jej wtedy nauczkę, i pomógłby, gdyby któraś z kopii realnie zagroziła jej bezpieczeństwu. Teraz nie była już tego taka pewna.

Często widywała jak beznamiętnie zabijał altery. Ale to nie były prawdziwe istoty, tylko materialne cienie z przeszłości, skazane na zniknięcie w przeciągu minuty. Dziś Abby była świadkiem, jak Crom zabija prawdziwych, żywych ludzi. Bez emocji i skrupułów, jakby też byli kopiami.

Crom nie odezwał się choćby słowem, tylko przeszedł na tył wozu, silnymi kopniakami wyłamał drzwi, po czym zamknął walizkę z zapasami.

– Pogadamy o tym później – obiecał, wracając na przedni fotel pasażera.

 

***

 

Niecałe sto jardów dzieliło uszkodzony samochód od celu, kiedy droga znów zaczęła prowadzić pod górkę.

– Teraz! – krzyknął Crom i wyskoczył, porywając ze sobą ciężką walizkę. Sara i Abby, obciążone plecakami z resztą dobytku, opuściły pojazd zaraz po nim.

Mężczyzna dał się wyprzedzić. Z karabinem w jednej ręce i bagażem w drugiej zabezpieczał tyły. Poruszali się truchtem, a cała trójka ciągle zerkała przez ramię, obawiając się, że przerwa w materializacjach duplikatów lada chwila się skończy.

Najpierw musieli minąć wypłowiały główny budynek stacji, z powybijanymi oknami i wiszącymi krzywo na jednym zawiasie drzwiami wejściowymi. Potem przebiec pod wiatą z dystrybutorami, by wreszcie pokonać ostatnie dwadzieścia jardów, aby dotrzeć do zaparkowanego przy wyjeździe hummera.

Nieopodal wyłamanych drzwi do stacyjnego sklepiku leżał trup jednego z zastrzelonych mężczyzn. Zwrócony twarzą do ziemi, z szelkami plecaka owiniętymi wokół przedramienia i wyposażonym w tłumik pistoletem spoczywającym luźno w rozwartej dłoni. Obficie broczył krwią z dziury pod łopatką.

– Weźcie jego bagaż – rozkazał Crom.

Okradanie trupów stało się czymś normalnym, odkąd świat się skończył. Szabrownictwo było jednym z najważniejszych warunków przeżycia. Jednak dotychczas zabierali rzeczy ofiarom, które zginęły w ten, czy inny sposób, ale nigdy z ich ręki. Sara chciała zaprotestować, ale wspomnienie podskórnej wściekłości, którą niedawno zobaczyła na beznamiętnej twarzy Croma, odebrało jej ochotę na dyskusje o etyce i moralności.

W biegu schyliła się, złapała plecak i wyszarpnęła go z bezwładnej ręki nieboszczyka. Przerażona Abby truchtała kawałek przed nią i skupiała się głównie na tym, żeby nie patrzeć na nic, poza żółtym samochodem, będącym ich głównym celem.

Seria strzałów zagłuszyła ciszę, kiedy przebiegali pod zadaszeniem stanowisk tankowania. Lewa noga Sary złamała rytm i kobieta runęła na asfalt, zahaczając głową o panel zakurzonego dystrybutora.

Crom poczuł ukłucie w pośladku, kiedy i jego dosięgnął pocisk.

Z gotową do strzału bronią odwrócił się przodem do strzelca. Mężczyzna, którego uznał za trupa, jednak żył.

Ciężko raniony musiał stracić przytomność, której resztki odzyskał, kiedy Sara szarpnęła jego ramieniem, zabierając plecak. Na szczęście ból, utrata krwi i osłabienie nie pozwoliły mu na dokładniejsze przymierzenie. Jedyne na co było go stać, to uniesienie broni i wypuszczenie serii na ślepo, mniej więcej w kierunku trójki oddalających się postaci.

Jeden dobrze wymierzony strzał z karabinu sprawił, że głowa umierającego strzelca rozpękła się jak balon.

Sara leżała na asfalcie. Ze łzami w oczach zaciskała obie dłonie wokół łydki. Na jej czole wykwitał siniak, a spomiędzy palców sączyła się krew. Zdezorientowana Abby klęczała obok, zbyt przerażona, żeby podjąć jakieś działanie.

Upuszczona walizka z głuchym łupnięciem uderzyła o ziemię, gdy Crom rzucił się w stronę kobiet. Przewiesił karabin przez ramię, w biegu wpychając do ust porcję wygrzebanego z kieszeni bojówek stymu – narkotyku o działaniu zbliżonym do amfetaminy, który jednocześnie uśmierzał ból. Brutalnie złapał Sarę pod pachami i spróbował unieść.

– Wstawaj! – wrzasnął głosem nawykłym do wydawania rozkazów.

Z gardła kobiety wydostał się okrzyk bólu, kiedy spróbowała przenieść ciężar ciała na zranioną kończynę. Wsparła się ciężko na ramieniu Croma. Z drugiej strony do Sary doskoczyła oprzytomniała Abby, również starając się pomóc, choć jej wątłe ramiona nie na wiele się zdały.

Przekuśtykali tak we trójkę mniej niż dwadzieścia kroków, gdy za plecami usłyszeli narastające, gardłowe wycie. Takie dźwięki wydawały jedynie duplikaty, gdy z wrzącym w oczach szaleństwem rzucały się w pogoń za swoimi archetypami.

Crom odepchnął Sarę, pozbawiając ją podparcia, i sięgnął po karabin. Kobieta upadła, ciągnąc za sobą nastolatkę.

Duplikat Abby był już zbyt blisko. Crom nie miał szans, żeby oddać strzał, zanim alter dopadnie dziewczynę.

Lufa karabinu Croma dopiero się unosiła, gdy ciałem duplikatu targnęło kilka razy, a na koniec jego twarz eksplodowała kawałkami kości i tkanek. Kopia Abby upadła zaledwie kilka cali od stóp oryginału, zachlapując buty dziewczyny czerwonoszarą breją.

Nad ciałem mężczyzny z hummera stała replika Croma. W ręku trzymała zabrany nieboszczykowi pistolet. Płynnym ruchem alter zmienił cel, a leżący kawałek dalej ranny duplikat Sary zatrzepotał jak wyrzucona z wody ryba, kiedy sześć pocisków, jeden po drugim, przeorało jego nagi brzuch oraz piersi.

Prawdziwy Crom wycelował w uzbrojoną kopię.

Strzelać, czy nie strzelać? Rzadko miewał takie wątpliwości względem ludzi – względem duplikatów nigdy. Choć czas naglił, mężczyzna czuł tym razem jakiś dziwny opór przed pociągnięciem za spust.

Dlaczego ta kopia to zrobiła? Jego przeszłe wersje od samego początku zachowywały się inaczej niż duplikaty pozostałych ludzi – nie wyły, nie miotały się w panice, nie rzucały w jego stronę. Zazwyczaj stały w miejscu, zimne i opanowane. Nawet kiedy je zabijał.

Były w swoim zachowaniu podobne do niego. Były w jakimś stopniu nim. Czy mógł zaufać tej kopii? Ufał tylko sobie. Ale czy mógł zaufać innemu sobie?

Crom opuścił broń.

– Do samochodu! – pogonił Abby, odwracając wzrok od duplikatu. Podniósł ranną Sarę, wziął ją na ręce i pobiegł za dziewczyną. Alter Croma złapał uchwyt porzuconej walizki i podążył ich śladem. 

Abby pierwsza dotarła do samochodu, szarpnęła klamkę tylnych drzwi i odsunęła się, robiąc miejsce niosącemu Sarę mężczyźnie. Crom wrzucił ranną do środka. Jego duplikat wepchnął walizkę na kanapę obok kobiety, po czym zatrzasnął drzwi od zewnątrz. Abby gapiła się na nagą postać blondwłosego altera wielkimi oczami, dopóki ten nie skinął jej głową, poganiając, by zajęła miejsce pasażera.

Crom obiegł samochód i usiadł za kierownicą, kluczyki były w stacyjce, silnik zaskoczył od razu. Żółty hummer ruszył z kopyta, zostawiając za sobą stację, trupy i nagą sylwetkę duplikatu, stojącą nieruchomo w gęstej chmurze spalin z podwójnego wydechu pojazdu.

Na tylnej kanapie Sara, pojękując z bólu, podwinęła nogawkę. Rany na łydce były dwie, po obu stronach nogi – kula przeszła na wylot i nie trzeba jej będzie wydłubywać, co zaoszczędzi jej trochę cierpienia.

Abby odzyskała rezon, wygrzebała z plecaka spirytus i bandaże. Podała je kobiecie, po czym odnalazła przycisk mechanizmu opuszczania szyby i wychyliła się przez okno.

Alter Croma wciąż tam stał. Spoglądał za oddalającym się samochodem.

Gdy następne duplikaty nowych pasażerów hummera zmaterializowały się dwie stopy nad drogą, uderzyły o twardą nawierzchnię, przekoziołkowały bezładnie i zaległy poturbowane jeden obok drugiego, uzbrojony w pistolet duplikat niespiesznie ruszył w ich stronę.

Zastrzelił je.

Później zniknął.

 

***

 

Abby siedziała za kółkiem i pilnowała kierownicy. Całą resztę załatwiał ustawiony na trzydzieści mil na godzinę tempomat.

Zapowiedziana poważna rozmowa nie doszła do skutku. Po ostatnich wydarzeniach Crom nie miał ochoty robić Sarze połajanki za tamten incydent. Zamiast tego opatrzył ją, a później sam pozwolił sobie pomóc przy usunięciu kuli z rany na pośladku. Następnie zaaplikował wyczerpanej kobiecie dawkę środków przeciwbólowych i ułożył ją na tylnej kanapie. Dyskretnie przygotował na później dawkę stymu, wrócił na miejsce obok Abby i pozwolił sobie na dwugodzinną, czujną drzemkę.

Sara obudziła się w nocy, po siedmiu godzinach twardego snu. Abby drzemała na przednim siedzeniu. Crom prowadził od pięciu godzin, cały czas nie przekraczając trzydziestu na godzinę, a czasem nawet zwalniając, kiedy na drodze pojawiały się coraz częstsze przeszkody, w postaci niszczejących, porzuconych samochodów. Do bazy w Searchlight zostało im około trzech godzin ostrożnej jazdy.

– Jestem głodna – poskarżyła się Sara. 

– Z tyłu masz walizkę z jedzeniem – odparł Crom. – Możesz też przeszukać bagażnik. Abby miała to zrobić, ale powiedziała, że poczeka aż się obudzisz. Nie chciała po tobie łazić. 

– Aha… Chciałeś pogadać o tym, co zrobiłam, prawda? Ci goście, tam na stacji… – Kobieta przerwała, próbując pozbierać myśli. – Ja wiem, że uszkodzili nasz samochód, zachowali się jak nieodpowiedzialni gówniarze, ale to byli żywi ludzie. Nie musiałeś ich zabijać, mogłeś tylko nastraszyć…

– I co? – Poirytowany Crom wszedł jej w słowo. – Co by to dało? Wsiedliby do wozu i odjechali, a my zostalibyśmy bez niczego, uziemieni. Jak długo potrafisz biec, albo chociaż iść, bez zatrzymywania się? Gdybym ich nie zabił, to ty i Abby leżałybyście teraz gdzieś na tamtym pustkowiu, zatłuczone przez własne duplikaty. Albo rozerwane na kawałki materializacją alteru w zajętej przestrzeni.

– A ty?

– Co: ja?

– Dlaczego twój duplikat nam pomógł? Dlaczego twoje altery nigdy nie atakują, tylko stoją i się gapią? Co przed nami ukrywasz? Jest coś, czego nie chcesz…

– Nie twoja sprawa. I nie, nie wiem dlaczego moje kopie zachowują się inaczej. Poza tym, gadaliśmy o czymś innym, ale zmieniłaś temat…

– O co się kłócicie? – zaspana Abby rozwarła powieki, przeciągnęła się i ziewnęła z westchnieniem.

– O nic, maleńka. Skoro Sara już nie śpi, możesz przeleźć na tył i przeszukać bagażnik.

– Mam nadzieję, że mają tam czekoladę – ożywiła się dziewczyna. – Dużo czekolady.

– Jeśli jakąś znajdziesz, to ja też chcę. – Sara uśmiechnęła się do Abby, starając się rozładować napięcie.

Dziewczyna przedostała się na tył samochodu, uważając, żeby nie potrącić Sary, wlazła na tylną kanapę i z entuzjazmem zanurkowała w przestrzeni bagażowej.

– Ej, całkiem sporo tego jest! – poinformowała współpasażerów, na moment całkowicie zapominając, że te rzeczy nie tak dawno należały do dwójki mężczyzn, których Crom bez skrupułów pozbawił życia. Rzuciła Sarze zielony plecak opatrzony logiem znanej firmy. – Łap! Przejrzyj ten.

Uśmiech zniknął z twarzy kobiety, kiedy tylko chwyciła suwak zamka z przyczepionym do niego brelokiem w formie klepsydry wypełnionej brokatowym piaskiem. Jej oczy rozszerzyły się, oddech przyspieszył. Otworzyła plecak i nerwowo, jakby od tego zależało jej życie, wyrzucała jego zawartość, grzebiąc roztrzęsionymi rękami coraz głębiej. Wreszcie, gdy w środku nie było już niczego, zamarła, a z jej ust wyrwał się głośny skowyt. Po bladych policzkach spłynęły łzy.

Przestraszona Abby wysunęła głowę z bagażnika, spojrzała na Sarę i przeniosła wzrok na spoglądającego na nią z lusterka wstecznego Croma. Mężczyzna pokręcił głową, dając znać, że również nie wie, co spowodowało tę reakcję.

Sara zacisnęła ramiona na plecaku, obejmując go, jakby był najcenniejszą rzeczą na świecie. Z głośnym szlochem zwinęła się w kłębek i odwróciła twarz w stronę drzwi, zasłaniając się przed wzrokiem pozostałej dwójki.

– Hej? – Głos Abby był cichy, ledwo przebijał się ponad lament kobiety. – Co się stało? Znalazłam czekoladę. Chcesz?

Jedyną reakcją Sary był wzmożony szloch.

 

***

 

– Przepraszam.

Sara pociągnęła nosem i wierzchem dłoni starła resztki zwilżających policzki łez.

– Za co? – zapytał Crom.

– Tamci dwaj, oni zasłużyli na śmierć. – Głos kobiety trząsł się na granicy płaczu, gotów w każdej chwili się załamać i przejść w histeryczny szloch.

Zapadła cisza, podczas której Crom próbował ułożyć w logiczną całość wybuch emocji Sary i jej dziwną zmianę zdania, co do zasadności uśmiercenia poprzednich właścicieli hummera. Obrócił w głowie kilka myśli, ale ostatecznie stwierdził, że zapyta, zamiast snuć domysły.

– Dlaczego tak myślisz?

– Ten plecak, on… – Sara wzięła kilka szybkich, urywanych wdechów, które prawie przerodziły się w kolejny wybuch płaczu. Zdołała się jednak opanować i dokończyła: – Należał do Gill.

– Kim ona była? – zapytała Abby. – Ta Gill?

– Razem próbowałyśmy przeżyć – odparła głucho Sara, obracając w palcach odpięty od suwaka breloczek. Kiedy znów się odezwała, jej głos był inny. Nie było w nim żalu, który zastąpiony został kipiącą z każdego słowa nienawiścią. – Zabili ją. Skurwiele. Tam, w Amarillo, zabili ją, jakby była pieprzonym duplikatem. A potem zabrali wszystko. Ścierwa. Dobrze, że ich zastrzeliłeś, nie zasługiwali na życie.

– Skąd wiesz, że to oni?

– Jaja sobie robisz!? Zastrzeliłeś ich bez żadnych skrupułów, a teraz ich bronisz!? – wydarła się Sara, łapiąc za oparcie fotela kierowcy i szarpiąc nim, w akcie bezsilnej złości.

Wybuch kobiety był tak nagły i niespodziewany, że Abby skuliła się na swoim miejscu, ze strachem wpatrując się w wykrzywioną twarz Sary. Na Cromie ten napad histerii nie zrobił najmniejszego wrażenia, więc równie rzeczowo i beznamiętnie jak zawsze zadał kolejne pytanie:

– Widziałaś śmierć Gill?

– Nie – syknęła kobieta. – Nie musiałam. Gill przeszukiwała miasto, ja jeździłam wzdłuż trasy i czekałam. Miałyśmy krótkofalówki, byłyśmy w kontakcie.

– Więc słyszałaś, jak ją zabijają? – Nie odpuszczał Crom.

– Odjechałam za daleko i straciłam zasięg. – Sara uspokajała się, choć nadal jej głos był nieprzyjemnie zimny, zupełnie inny niż ten, do którego przez ostatnie pięć dni zdążyła przyzwyczaić towarzyszy podróży. – Kiedy go odzyskałam, Gill się nie odzywała. Wywoływałam ją kilka razy, i za którymś… Za którymś z kolei, usłyszałam… Powiedziała tylko jedno słowo, słabym głosem. Powiedziała: uciekaj. Altery zabiłyby ją od razu. Gdyby utknęła i nie mogła się ruszyć… Nie chciałam jej zostawiać. Ale nie wiedziałam nawet, gdzie mam szukać, a potem zobaczyłam, daleko przede mną, wyjeżdżający z miasta samochód.

Kobieta znów zaczęła pociągać nosem i oddychać w sposób, który na dłuższą metę doprowadziłby ją do hiperwentylacji. Chwilę trwało, zanim udało jej się nad sobą zapanować.

– Pojechałam za nim. Miałam nadzieję, że w środku może być Gill. Wiem, że to głupie, ale było jedynym czego się wtedy trzymałam. Nie dogoniłam tamtego auta, a swoje rozbiłam.

– Potem cię zabraliśmy. Rozumiem. – Crom skinął głową znad kierownicy. – Ale ci goście byli za nami, może tylko znaleźli ciało twojej przyjaciółki w trakcie przeszukiwania miasta? Zabrali plecak…

– Zamordowali ją ludzie, nie duplikaty, wiem to na pewno. – Słowa z trudem wydostawały się na wolność spomiędzy zaciśniętych zębów, przez które je cedziła. – Dobrze, że ich zabiłeś. A byłoby lepiej, gdybym to ja pociągała za spust.

 

***

 

Leżąca pod Las Vegas baza wojskowa w Searchlight była równie pusta, jak reszta świata. Crom, z latarką w ręku, przedostał się na jej teren bez żadnych przeszkód. Sara i Abby krążyły w pobliżu, tak jak im nakazał.

Mężczyzna minął budynki administracji, później baraki żołnierzy, aby na końcu drogi stanąć przed wrotami hangarów. Pamiętał to miejsce całkiem nieźle. Zanim usunięto go z jednostki specjalnej i dyscyplinarnie wydalono z armii, stacjonował tutaj przez pół roku, ucząc się obsługi oraz serwisowania transporterów grawitacyjnych. Jednostka Wojskowa Searchlight chlubiła się najlepszymi specami od graviporterów i miała w garażach kilka takich maszyn.

W otwartych wrotach głównego hangaru stał tarasujący wyjazd humvee. Crom w biegu omiótł pojazd latarką. Pośrodku maski ziała wielka dziura, której brzegi były poszarpane wygiętą na zewnątrz blachą – jakby obcy ze starego filmu wyrwał się na zewnątrz, ale nie z brzucha człowieka, tylko z komory silnika. Crom wiedział, że od strony podwozia znajduje się bliźniaczy otwór. Widział podobne obrazki wiele razy – kiedy duplikat nagle materializował się w miejscu zajmowanym przez jakiś obiekt, następowała eksplozja skompresowanej materii.

Mężczyzna pomyślał, że właśnie to było najbardziej porażające w tej apokalipsie czasu. Ta nagłość eksterminacji ludzkości.

To nie był żaden wirus, przed którym można było trząść portkami na wiele tygodni, zanim dotarł w każdy zakątek świata. Nie było też jak po wojnie nuklearnej, kiedy większość ludzi ginie w eksplozjach, a reszta jest dobijana przez promieniowanie i atomową zimę. I nawet nie jak w powielanej setki razy fantastycznonaukowej kalce, opisującej Ziemię najeżdżaną przez kosmitów, sukcesywnie przeprowadzających eksterminację ludzkiego gatunku.

Letalność tego rodzaju apokalipsy była równie wysoka, jeśli nie większa, okres inkubacji krótszy, zasięg rażenia globalny, a skuteczność przerażająca.

Crom podejrzewał, że ludzkość znalazła się na krawędzi wymarcia w ciągu jednego zaledwie dnia. Ci, którzy wtedy leżeli, czy to śpiąc, czy złożeni chorobą, albo po prostu wypoczywając; ci, którzy siedzieli, nieważne czy za biurkiem w pracy, czy w szkolnej ławce, lub w kinie; ci, którzy stali w kolejkach, na przystankach lub w tłumie podczas koncertów; wszyscy ci, którzy się nie poruszali; oni zginęli pierwsi. Niedługo po nich życie straciła cała reszta, albo tak samo, w eksplozjach krwi i tkanek, albo zatłuczona przez swoje kopie.

Największe szanse, według Croma, mieli pasażerowie przebywających na otwartych wodach statków – o ile zorientowali się, żeby nie rzucać kotwicy ani nie przybijać do brzegu.

No i byli jeszcze szczęśliwcy, jak on, Abby, Sara. Albo tamta dwójka z hummera, ci żołnierze, na których ostatnio się natknął, Gill…

Crom odpędził niechciane myśli, skupiając się na zadaniu.

Duplikacje zdarzały się ostatnio rzadko, ale w seriach. Kilka godzin spokoju, a później przez krótki czas co kilka, kilkanaście sekund. Po wydarzeniach na stacji Crom miał pewność, że w jego przypadku zagrożenie stanowi pojawienie się duplikatu w zajmowanej przez niego przestrzeni, jednak sama kopia już nie. Bo skoro tamten alter nie tylko go nie zaatakował, ale nawet mu pomógł, to każdy kolejny powinien zachować się podobnie. Na razie Crom nie miał jeszcze okazji, żeby przetestować swoją teorię, jednak był jej całkowicie pewien.

Wyminął unieruchomionego jeepa i pobiegł głębiej, w ciemność hangaru, na sam jego koniec, gdzie na wysuniętych wspornikach lądowniczych powinny stać zaparkowane kanciaste bryły transporterów.

Crom pamiętał, że było ich tutaj kilkanaście, ale teraz na swoich miejscach stały jedynie cztery pojazdy. Tak jak się spodziewał, wszystkie miały otwarte boczne włazy, co było normalną praktyką podczas prac serwisowych w czasie postoju. Problemem nie było dostanie się do środka, ale odpalenie opancerzonego pojazdu. Kody startowe zmieniały się co tydzień, a nie było czasu, a może nawet i sensu, szukać w biurach jednostki tych aktualnych. Crom wiedział jak ominąć problematyczne zabezpieczenie – sześć miesięcy wśród mechaników i specjalistów od graviporterów nie poszło na marne. Jednak hackowanie systemu wymagało około trzech minut majstrowania przy klawiaturze dostępowej.

Tkwienie w miejscu przez dłuższy czas było igraniem z losem. Jednak, z drugiej strony patrząc, odskakiwanie co sześć sekund od panelu i bieganie przez kolejne kilka minut po okolicy, dla pewności, że nie zabije go potencjalna, przeniesiona z przeszłości kopia, trwałoby zbyt długo. Przez ostatnie minuty nie doszło do żadnej materializacji, to był dobry moment. Musiał zaryzykować.

Z karabinem na plecach wskoczył do maszyny i niezwłocznie uruchomił panel sterujący. Zaczął wklepywać komendy, aby obejść właściwą procedurę startową. Okienka, komunikaty, foldery i pliki pojawiały się na monitorze nieznośnie wolno, nie nadążały za palcami Croma. Mężczyzna zacisnął zęby i maksymalnie skupiony wpatrzył się w ekran, byle nie popełnić błędu, który będzie go kosztował kolejne sekundy.

Nie zauważył, kiedy za jego plecami pojawił się alter.

Kopia złapała go za kark i założyła mu nelsona. Zaskoczony Crom próbował się oswobodzić, jednak alter trzymał go mocno. Duplikat wywlókł obezwładniony oryginał na zewnątrz, po czym poluzował chwyt i silnym kopniakiem w plecy odepchnął go jak najdalej.

Crom upadł na betonową posadzkę, przetoczył się, jednocześnie sięgając po karabin, i zaległ na plecach z bronią wycelowaną w przeciwnika. Ten jednak zniknął wewnątrz pojazdu, tracąc zainteresowanie własną teraźniejszą wersją.

Prawdziwy Crom wstał, przypadł do boku transportera i zajrzał do środka. Jego alter siedział przed panelem sterującym, z palcami rozbieganymi po klawiaturze i ze wzrokiem wbitym w ekran. Duplikat na sekundę odwrócił się w stronę Croma, wypowiadając tylko dwa słowa: Rusz się.

Crom zrozumiał. Alter odpali maszynę za niego, ponieważ jemu nie grozi pojawienie się kopii w tej samej przestrzeni. Skinął głową i ruszył truchtem wzdłuż ścian hangaru, przy każdym kolejnym okrążeniu przybliżając się nieco w stronę środka. Jego duplikaty pojawiały się w nieregularnych odstępach, ale każdy, zaraz po materializacji, ruszał biegiem w stronę otwartego włazu transportera. Altery miały około minuty, zanim ich formy traciły stabilność w teraźniejszości. Później znikały równie nagle jak się pojawiały. Silniki maszyny zaskoczyły dopiero przy szóstej kopii, zajmującej się hackowaniem oprogramowania.

Pojazd drgnął. Silniki zawyły przeciągle, gdy turbiny systemu gravijet podjęły wytężoną pracę. W podwoziu otwarły się podłużne otwory wydechów grawitacyjnych, a siłowniki lądownicze złożyły się bezszelestnie i schowały.

Transporter zawisnął nieco ponad stopę nad ziemią, gotowy do drogi.

 

***

 

– Abby zasnęła.

Z Cromem za wolantem sterującym graviporter sunął gładko ponad łąkami i polami za Fresno, wzdłuż drogi prowadzącej na północ. Zaopatrywanie się w paliwo nie stanowiło już dla nich problemu, tak samo wraki zalegające jezdnię, a w razie napotkania większej przeszkody mogli użyć zamontowanego na dachu działka.

Crom zerknął przez ramię na rozłożoną na podłodze przestrzeni desantowej dziewczynę. Miała z tyłu dużo miejsca, rozwaliła się jak na małżeńskim łóżku, przykryta wyciągniętymi ze schowka brudnozielonymi, armijnymi kocami.

– Maszyna jest ustawiona w automacie, zmienimy się, muszę odpocząć. Uważaj na przeszkody, w razie czego mnie obudź – poinstruował Crom Sarę. – I trzymaj się trasy.

– Dokąd my właściwie jedziemy? Powiesz mi w końcu?

– Do Sacramento. A w zasadzie pod Sacramento. – Urwał, w ciszy zamienili się miejscami. – Do kompleksu areny głównej Time Trial Tournament.

– TTT? Dlaczego?

– Bo tam wszystko się zaczęło – wyjaśnił Crom. – I tam zamierzam to wszystko skończyć.

Sara zrazu nie wiedziała jak zareagować. Nigdy nie oglądała brutalnych widowisk, podczas których prawdziwi ludzie zabijali się przy pomocy prawdziwych broni, w równie prawdziwy, a jednocześnie krwawy i widowiskowy sposób, tylko po to, aby technologia podróży w czasie przenosiła ich kopie z przeszłości, by te dalej mogły walczyć w razie śmierci oryginału.

TTT było przed apokalipsą najpopularniejszą rozrywką, która w ciągu kilku lat od powstania zdeklasowała pozostałe sporty, zarówno pod względem oglądalności, jak i przychodów. Sary nie interesowały te mordercze spektakle, uważała je za kolejny dowód na zdegenerowanie ludzkości jako gatunku. Do tego zawsze powtarzała, że igranie z czasem źle się skończy.

I miała rację, choć wolałaby się mylić.

Za koniec świata winiła głównie naukowców, którzy opracowali technologię chronoportacji, ale również wszystkich, którzy korzystali z urządzeń do zmieniania kontinuum czasowego. A teraz Crom powiedział coś, co mogło oznaczać, że on miał z tym wszystkim wiele wspólnego.

– Byłeś zawodnikiem? – Pytanie zostało zadane bez zawahania, głosem równie zimnym, co napastliwym.

– Jednym z najlepszych.

– Nigdy nie oglądałam…

– Wiem – wszedł jej w słowo mężczyzna. – Gdybyś oglądała, wiedziałabyś kim jestem.

– Szczycisz się tym?! Jesteś jednym z ludzi odpowiedzialnych…

– Uspokój się. – Crom znów nie dał jej dokończyć. – Obudzisz Abby. I nie, nie szczycę się tym, tylko cię informuję. Poza tym, nie ja jestem odpowiedzialny za koniec świata. Ale wiem kto jest. Cypher.

Na jakiś czas w pojeździe zapanowała cisza. Crom siedział z przymkniętymi oczami, jak gdyby jego słowa były nieistotnym szczegółem z dawnego życia, wzmianką bez znaczenia.

– Kim jest Cypher? – przerwała milczenie Sara.

Crom otwarł oczy i westchnął.

– Co wiesz o czasie? – zapytał.

– Jest łańcuchem złożonym z zamkniętych ogniw, z których każde styka się tylko z tym, które je poprzedza i tym, które po nim następuje – wyrecytowała Sara, przypominając sobie szkolną formułkę. – Teraźniejszość jest jeszcze niezamkniętym ogniwem, nowym na końcu łańcucha. 

– A każdy fragment przeszłości zamknięty w ogniwie ma długość nieco powyżej trzech minut – dodał Crom. – Technologia chronoportacji pozwalała na zabranie z przeszłych ogniw obiektu umieszczonego w tej przeszłości w komorze chronoportacyjnej. Bez powodowania jakichkolwiek szkód w przeszłym ogniwie, dając możliwość zaistnienia w teraźniejszości stabilnego duplikatu obiektu z komory. Jako zawodnicy wchodziliśmy do komór, po określonym czasie opuszczaliśmy je, walczyliśmy na arenach, a w razie śmierci przenoszono na teren walk wersję ze styku któregoś przeszłego ogniwa.

– Do czego zmierzasz?

– Technologia pozwalała na przenoszenie obiektów z maksymalnie trzynastu ogniw wstecz. Potem zawierający obiekt impuls stawał się zbyt niestabilny podczas wędrówki do przodu, ku teraźniejszości. Teoretycznie sukces był możliwy, ale równie możliwe było zaistnienie paradoksu. I Cypher do niego doprowadził.

– Czemu? Zabił świat. – Oczy Sary zaszkliły się, jednak usta miała zaciśnięte w gniewie.

Crom najwyraźniej musiał się wygadać. Sam już nie pamiętał, kiedy mówił tak dużo. Nawet przed tamtym dniem, dwa miesiące temu, kiedy wszystko szlag trafił, nie odzywał się za wiele. Niedługo przyjdzie mu sprawdzić, czy można powstrzymać apokalipsę, więc chciał komuś opowiedzieć, co w nim siedziało.

– Nie zrobił tego specjalnie. To był finał, zacięta walka. Przerwano go z powodu awarii, aparatura jednej z komór chronoportacyjnych uległa uszkodzeniu. Zawodnik, który ją zajmował został zabity przez Cyphera. Zginął ostatecznie, nie dało się przenieść jego wcześniejszej wersji. No i zrobił się bajzel, rozgrywkę zawieszono, ktoś nie dopilnował wyłączenia urządzeń teleportacji temporalnej, nie zadziałały zabezpieczenia. – Crom przerwał na chwilę, zwilżył usta językiem. – Cypher się zastrzelił. Chyba miał nadzieję, że jego wcześniejsza wersja, nie obarczona bezpośrednim wspomnieniem uśmiercania tamtego gracza, poradzi sobie lepiej. Myślał, że starszy on nie będzie mieć tak wielkiego poczucia winy. I mógł mieć rację, ale zabił się za późno, gdy w komorze była jeszcze tylko wersja z ostatniego, aktualnego dla tamtej chwili czternastego ogniwa wstecznego.

Zaciskająca pięści na wolancie sterującym Sara potrzebowała chwili by przetrawić informacje, którymi zarzucił ją Crom. Nie była pewna, czy zrozumiała wszystko, nigdy nie interesowała się teorią czasu i jej praktycznym zastosowaniem.

– Co chcesz zrobić?

– Wjechać do centrum kompleksu, przeciążyć ogniwa atomowe graviportera i wysadzić wszystko w cholerę.

– I myślisz, że wtedy skończą się duplikaty? Życie w wiecznym ruchu? To się może udać?

– Kiedy powstał paradoks… Pamiętasz ten dzień? – Bardziej stwierdził niż zapytał Crom. – To był chaos, ludzie pękali jak baloniki. Zanim zorientowaliśmy się, co pozwala przeżyć… sama wiesz. W każdym razie, dorwałem pilota osobistego samolotu spaślaka, szefa federacji TTT, Hendricksa. Gość był przerażony, cudem udało mu się przeżyć ten początkowy chaos. Miałem broń, dostaliśmy się do odrzutowego Pipera na tyłach kompleksu, potem zmusiłem go do lotu do Jersey, do mojej siostry i jej synka. W trakcie tych kilku godzin podróży zdałem sobie sprawę, z czym się mierzymy. Jeszcze docierały do nas jakieś komunikaty. Wiedziałem, że to nie ma sensu, ale musiałem się przekonać. Wylądowaliśmy w Newark, nie wiem co się stało z pilotem, zostawiłem go tam samego.

Śpiąca Abby przeciągnęła się i mocniej opatuliła kocem. Crom oparł głowę o zagłówek i znów przymknął oczy.

– Nie wiem, czy to się uda. Ale nie zostało nam już wiele do stracenia, więc chyba warto spróbować.

 

***

 

Świt był jasny i zapowiadał piękną pogodę. Graviporter sunął w górę zbocza usytuowanego po wschodniej stronie jeziora Folsom, za którym, w szerokiej dolinie, wznosił się kompleks TTT. Sara szturchnęła drzemiącego Croma, dając mu znak, że są prawie u celu. Zamienili się miejscami.

Pojazd wspiął się na sam szczyt, kiedy czujniki dalekiego zasięgu wykryły dwa zbliżające się obiekty. Sygnał dźwiękowy przyszedł w parze z komunikatem wyświetlonym na ekranie taktycznym. Komputer nałożył na mapę topograficzną skanowanego terenu dwa czerwone punkty, które zbliżały się z dwóch stron, obierając kurs na przechwycenie.

Obiekty były za wznoszącymi się pionowo, skalnymi ścianami poprzez które prowadziła droga. Nie było ich jeszcze widać przez niewielkie przednie wizjery maszyny, jednak lada chwila miały pojawić się w zasięgu wzroku, zajeżdżając drogę graviporterowi Croma.

Mężczyzna przyspieszył, jednocześnie budząc do życia wieżyczkę strzelniczą na dachu. Kiedy tylko transporter Croma wyskoczył na płaski szczyt wzgórza, zza skał od strony kierowcy wyłoniła się bliźniacza, opancerzona maszyna.

Wieżyczki obu pojazdów zwróciły się w swoją stronę.

Powściągliwość w słowach i emocjach były dla Croma czymś równie naturalnym jak oddychanie, jednak w przypadku powściągliwości w czynach, było całkiem inaczej. Szczególnie, jeśli te czyny pozwalały na ujście z życiem. Mężczyzna nie zawahał się i wdusił przycisk spustu, umieszczony na wolancie, tuż pod kciukiem.

Seria wielkokalibrowych pocisków rozszarpała wieżyczkę drugiego pojazdu, jakby ta była zrobiona z papieru. Uszkodzony graviporter momentalnie wyhamował i odbił na lewo, oddalając się od pojazdu Croma. Chwilę później mężczyzna usłyszał grad kul bijących w kadłub ich maszyny z prawej strony. Obejrzał się przez ramię – obudzona terkotem działka Abby leżała teraz skulona pod jedną z ławek, trzęsąc się ze strachu.

Crom zaklął i na powrót zajął się zagrożeniem.

Z prawej strony zrównał się z nim sześciokołowy pojazd opancerzony z umocowanym w tylnej części, ręcznym ciężkim karabinem maszynowym. Mężczyzna obsługujący broń szył w nich seria za serią, starając się trafiać w najbardziej narażoną na uszkodzenia kabinę. Nierówny teren pobocza na szczęście utrudniał mu dokładniejsze mierzenie.

Wieżyczka zmieniła cel. Crom wdusił cyngiel.

Długa seria rozorała bok wrogiego pojazdu, od przednich drzwi, aż po sam tył, zamieniając strzelca w jeźdźca bez głowy. Sześciokołowiec zrobił ostry zwrot, skręcone w poprzek osi koła zaryły w piach, maszyna wywróciła się i przekoziołkowała kilkadziesiąt jardów, po czym zaległa nieruchomo na dachu. Tylko opony bezsensownie mieliły powietrze, siejąc wokół resztkami piasku zebranego w rowkach bieżnika.

Crom spojrzał przelotnie na monitor, zauważając informację o próbie nawiązania połączenia radiowego. Sprawdził położenie uszkodzonego graviportera, ale ten ciągle się od nich oddalał, rejterując po konfrontacji. Upewnił się, że w pobliżu nie ma kolejnych wrogich pojazdów i dopiero wtedy zaakceptował przychodzący komunikat.

– Crom, nie strzelaj. – Z głośnika poniósł się kobiecy głos, tylko trochę zniekształcony szumami zakłóceń.

– Ver?

– Vervena. Nie strzelaj. Przyjedź pod kompleks, czekam na ciebie, wszystko wyjaśnię.

– Co to było, Ver? – zapytał Crom. – Ten atak?

– Przepraszam, nie chciałam tego. Wszystko wyjaśnię, czekam przed wrotami. W niewypalonym kręgu, w centrum, nie zdarzają się translokacje temporalne, więc tutaj będziemy mogli usiąść i pogadać.

– W jakim kręgu? O czym ty gadasz?

– Czekam. Wyjaśnię wszystko.

Połączenie zostało zerwane.

– Kto to był? – Abby nadal była wystraszona, ale już nie na tyle, by nie wypełznąć spod ławki i zadać nurtującego ją pytania.

– Przyjaciółka. A przynajmniej kiedyś nią była.

– Crom. Pytałeś o ten niewypalony krąg… Spójrz co jest przed nami – wtrąciła się Sara.

Dotarli do końca płaskiego wzgórza i zjeżdżali teraz w dół zbocza, w stronę leżącego w dolinie kompleksu TTT, który niegdyś otoczony był lasem, pnącym się prawie po same szczyty okolicznych wzgórz. Obecnie większa część doliny była wypalona i zrujnowana. Nie było tam niczego, oprócz czarnego pyłu i nietkniętego okręgu na samym dole, wewnątrz którego ostało się kilkadziesiąt drzew oraz sam kompleks.

Dziwny był to widok, jakby po ogromnej eksplozji, która pod wpływem jakiegoś nagłego kaprysu, zrozumiałego tylko dla materiałów pirotechnicznych, postanowiła zostawić niewielki kawałek obszaru wybuchu nietkniętym.

Crom z nieprzeniknionym wyrazem twarzy wbił wzrok w samotną bryłę kompleksu.

– Zdaje się, że wyjaśnień będzie sporo.

 

***

 

Kompleks TTT wyglądał jak stadion piłkarski, do którego ktoś dobudował wieżowiec, otoczony z trzech stron halami, przypominającymi lotniskowe terminale. Ten architektoniczny koszmar, oprócz głównej areny, zawierał również sale treningowe, biura federacji, niegdyś otwartą dla zwiedzających Halę Sław, oraz prywatne apartamenty Hendricksa, człowieka, który powołał TTT do życia i który przez TTT życie stracił, kiedy na oczach Croma eksplodował pod wpływem pojawienia się własnego duplikatu. To stało się tutaj, a teraz Vervena mówi, że kompleks jest wolny od duplikacji. Crom miał nadzieję, że jego dawna przyjaciółka nie sprawi mu kłopotów i nie będzie musiał jej zabijać, żeby móc zrobić, co zamierzał.

Graviporter z Cromem za sterami wjechał na nietknięty teren. Tylny właz otwarł się i wypadły z niego Sara oraz Abby. Crom wyskoczył zaraz za nimi, z bronią w pogotowiu. Ruszył przodem ku głównemu wejściu do kompleksu.

Wrota były półotwarte, stała w nich niewysoka Latynoska o prostych, czarnych włosach i szczupłej sylwetce. Na sobie miała wojskowy pancerz w ciemnozielonym kolorze, a w rękach trzymała broń, którą Crom rozpoznał jako monokuszę, jedno z narzędzi zadawania śmierci, których używano podczas rozgrywek.

– Możecie się zatrzymać, tutaj naprawdę nic wam nie grozi – powiedziała kobieta, kiedy cała trójka zbliżyła się do niej na kilkanaście jardów. – I nie celuj we mnie, Crom. Nie chcę ci nic zrobić.

Mężczyzna przystanął, ale nie opuścił broni. Abby i Sara również się zatrzymały, z jednej strony ufając zapewnieniom kobiety, która przecież sama też stała w miejscu, nie bojąc się śmierci, z drugiej nie do końca mając pewność co do słuszności podjętej decyzji, co dało się zauważyć po napiętych mięśniach i zaciśniętych szczękach, jakby w oczekiwaniu na nadejście ciosu.

– Miałaś wszystko wyjaśnić – rzucił obcesowo Crom. – Zacznij od żołnierzy na wzgórzu.

– Crenna ich przysłał, dla pewności, że tutaj przyjedziesz. Gdybyś pierwszy nie otworzył ognia, nie strzelaliby.

– Kim jest Crenna? – Pytanie i odpowiedź, po żołniersku, tak to robił Crom. Vervena nadal była na jego muszce, zbyt mało jeszcze wyjaśniła, żeby odpuścił.

– Wzdłuż wybrzeża pływa w tę i z powrotem flota statków. Większość to jednostki cywilne, ale są i wojskowe. Na pokładach żyją ci, którzy ocaleli, a których udało nam się znaleźć i tam przetransportować. Generał Crenna dowodzi resztkami ludzkości.

– I szukacie ocalałych? Jak? Wysyłacie zwiady?

– Nie. Karelianowi udało się stworzyć…

– Karelianowi? On też żyje?

– Tak. Dzięki wiedzy profesora Kareliana jesteśmy w stanie wykrywać anomalie czasowe na obserwowanym oczami satelitów obszarze. Za każdym razem gdy następuje okres aktywności chronoportacyjnej, tworzą się również zawirowania temporalne, których źródłem są materializacje duplikatów. Kiedy na takie zawirowanie natrafiamy, wysyłamy oddział, który ma pomóc tym ludziom dostać się na statki.

Abby i Sara stały w milczeniu, bojąc się nawet poruszyć. Crom opuścił broń.

– Skąd wiedzieliście, że tam, w transporterze, jestem ja, a nie ktoś inny? Po co ta eskorta, czemu miałem tutaj dotrzeć?

– O tym porozmawiamy za chwilę. A tymczasem chodźcie do środka. Duplikaty się nie pojawią, nie musicie się bać. Dla tego miejsca czas nie płynie.

Vervena, nie oglądając się czy Crom i kobiety idą za nią, weszła do środka kompleksu.

– Pewnie zastanawiacie się dlaczego? Pójdziemy do centrum, trochę okrężną drogą, bo tutaj nie da się niczego poruszyć, zabrać ani zniszczyć. Nie da się też niczego otworzyć, więc musimy użyć przejść, które były otwarte w momencie zatrzymania się czasu. Krótko mówiąc: to miejsce jest w swojej formie niezmienialne.

– Czy to dlatego wszystko wokół jest wypalone, a tutaj nic? – Abby zadała pytanie, na które odpowiedź reszta poznałaby równie chętnie co ona.

– Tak. Crenna zarządził bombardowanie, w nadziei, że zniszczenie kompleksu, który jest źródłem paradoksu, zatrzyma koniec świata – odparła Vervena.

– Ale zniszczenie tego miejsca okazało się niemożliwe? – zainteresowała się Sara, doganiając Latynoskę i zrównując się z nią krokiem.

Vervena zerknęła najpierw na Sarę, a później oglądnęła się przez ramię.

– Jest możliwe – powiedziała, nie odwracając wzroku od idącego na samym tyle Croma. – A raczej będzie.

 

***

 

Crom dobrze pamiętał rozkład pomieszczeń kompleksu. Bywał tu dość często, kiedy walczył zawodowo na arenach – nie tak dawno, bo zaledwie dwa miesiące temu, a wydawało mu się, jakby minęły całe wieki. Szli tam, gdzie były otwarte lub uchylone drzwi, ale cały czas kierowali się w stronę szatni zawodników.

– Wiem dokąd idziemy – oznajmił Crom podążającej przodem Latynosce. – Po co?

– Do Cyphera.

– On żyje?

– Tak jakby. Zobaczysz.

Pięć zakrętów i dwoje otwartych drzwi później natknęli się na przegradzającą korytarz barierę pod postacią ściany falującego powietrza, rozmywającego kształty po drugiej stronie. Za przeszkodą znajdowały się drzwi do szatni, przez które można było zobaczyć niewyraźną postać, siedzącą na ławce z bronią w rękach.

– Co to jest? – zapytała Abby, gapiąc się na dziwne zjawisko szeroko otwartymi oczami.

– Pętla czasowa. Za barierą jest odcinek czasu, w którym zamknięty został Cypher. Jest niestabilna, odtwarza zamknięty fragment, raz woniej, raz szybciej, czasami w siedmiosekundowych cyklach, a czasem trwa to wiele godzin. Dla Cyphera zawsze kończy się strzałem w głowę i doprowadzeniem do powstania paradoksu.

– Czy to znaczy, że kiedy on się zabija, wtedy następują materializacje? – Sara zbliżyła się do bariery.

– Dokładnie. Możesz jej dotknąć – zachęciła Vervena. – Nic się nie stanie, poczujesz jakbyś oparła dłoń o zimną, gładką powierzchnię. Zamknięty w pętli Cypher zabija się, a wówczas moduł sygnałowy z nim sprzężony wysyła sygnał do ogniwa, z którego miała zostać pobrana jego kopia. Tak naprawdę chronoportacja nie jest ściąganiem czegoś z przeszłości, ale przenoszeniem obiektu z przeszłości w przyszłość, która musi być obiektywną teraźniejszością, więc wydatek energetyczny leży po stronie tamtego fragmentu łańcucha czasu. Paradoks generuje wokół pętli bańkę, dla której czas nie płynie.

– Byłem tutaj kiedy doszło do paradoksu. Jakoś nie zauważyłem, żeby czas stanął, zamknięty w jakimś czasowym bąblu – podzielił się swoimi wątpliwościami Crom.

– Aparatura chronoportacyjna w teraźniejszości służyła do odebrania obiektu wraz z ogromną ilością energii temporalnej. Tę energię zużywano do stabilizacji obiektu. Ogniwo z którego Cypher chciał przenieść swoją wersję znajdowało się za daleko w łańcuchu, więc chronoportacja nie była możliwa, co doprowadziło do paradoksu i powstania pętli. Krótko mówiąc: Cypher nie został, i nigdy nie zostanie, przeniesiony, ale za każdym razem kiedy się zabija, w ogniwie sprzężonym z pętlą zostaje poniesiony wydatek energetyczny. Moc temporalna nie ma czego stabilizować, więc rozprasza się i sprzęga z ludźmi, przenosząc ich duplikaty z nieodległej przeszłości, zależnej od cyklu pętli. Ludzi jest jednak coraz mniej, więc pozostaje spora nadwyżka energetyczna, która skupia się wokół pętli i przenosi coraz większe połacie ostatniej stabilnej temporalnie przeszłości do teraźnieszości.

– Niewiele z tego rozumiem – stwierdził Crom.

– Na samym początku nie było tej bańki, lub pokrywała się z granicą pętli. Ale teraz rośnie. Odtwarza obraz tego miejsca z momentu powstania paradoksu, nadpisując tę zatrzymaną chwilę na teraźniejszość. Wraz z ubytkiem ludzi ten proces przyspiesza. W końcu cały świat się zatrzyma, zamknięty w jednej chwili, istniejącej od tego momentu w każdej przyszłej teraźniejszości.

– A Karelian wie jak to powstrzymać, tak?

– Tak. Aby dostać się do wnętrza pętli, muszą przestać istnieć wszystkie kopie przeniesione z przeszłości. Każdy duplikat jest dla pętli jak kotwica, lokalna anomalia, przytrzymująca ją w teraźniejszości. Kiedy zginą wszystkie, bańka bezczasu zniknie, a pętla z Cypherem wpisze się w teraźniejszość. Wtedy będzie można go powstrzymać, wyłączając jego moduł sygnałowy. A potem wysadzi się to miejsce w powietrze, razem z Cypherem, aparaturą i zasilaniem. Cały kompleks jest zaminowany.

– Czyli zginąć muszą wszystkie duplikaty? – upewnił się Crom.

– Ale przecież duplikaty istnieją tylko przez chwilę – wtrąciła się Abby, żywo zainteresowana słowami Verveny, pomimo tego, że również nie do końca rozumiała wszystkie wyjaśnienia.

– Mówisz o niestabilnych kopiach. Ale oprócz nich istnieją również stabilne.

Latynoska spojrzała wymownie na Croma.

– Ja i Ver jesteśmy stabilnymi duplikatami, Abby – wyjaśnił Crom, wpatrując się w cień Cyphera za barierą. – Każdy zawodnik, który choć raz zginął na arenie nie jest oryginałem, tylko ustabilizowanym przez aparaturę chronoportacyjną alterem.

– Crom jest duplikatem duplikatu duplikatu duplikatu i tak dalej, zależy w ilu meczach brał udział – uściśliła Vervena. – Zauważyłeś, że twoje, jak je ładnie nazwałeś, altery, cię nie atakują? Byłeś ciekaw dlaczego? Bo kopia nie atakuje kopii. Nie wiemy co wywołuje szał, powodujący atak duplikatu na oryginał, ale nas to nie dotyczy. Jesteśmy ostatni, Crom, reszta nie żyje.

– Zabiliście tych zawodników, którzy ocaleli?

– Większość zginęła w dniu powstania paradoksu. Ale kilku musieliśmy. To wyższa konieczność.

– Więc dlatego wysyłaliście oddziały żołnierzy po wykryciu anomalii generowanych przez ocalałych? Dowieźć nad ocean wszystkich, oprócz byłych zawodników, których należy zlikwidować? Wtedy, w mieście, oni mieli mnie zabić?

– Wysłaliśmy sześcioosobowy oddział, bo do Amarillo zbliżało się kilka źródeł anomalii. Ty byłeś jednym z nich. Zabiłeś tam piątkę ludzi, żołnierzy oraz…

– Czemu nie wysłaliście kolejnych? – wszedł jej w słowo Crom, nie pozwalając dokończyć.

– To miejsce nas ściąga. Wiedziałam, że jedziesz właśnie tutaj. Po otrzymaniu od dwójki ocalałych żołdaków informacji, że to naprawdę ty, zaczęliśmy cię obserwować. Ślady pojawiania się lokalnych anomalii, które generowała wasza trójka, potwierdziły, że zmierzacie do kompleksu. Poprosiłam Crennę, żeby dał mi szansę z tobą pogadać. Nie chciałam żebyś umierał, nie wiedząc wszystkiego. I miałam nadzieję, że dasz się przekonać. Zawsze byłeś rozsądny.

– Panie C? – zwróciła na siebie uwagę zdezorientowana Abby. Podejrzewała jaką dostanie odpowiedź, lecz nie chciała dopuszczać do siebie tej myśli, dopóki ktoś jej nie potwierdzi: – Czy to oznacza…

– Że ja i Ver musimy umrzeć – odparł Crom spokojnie, odwracając się do dziewczynki.

– A wtedy cały kompleks wyleci w powietrze – uzupełniła Vervena.

Sara, stojąca dotąd przy barierze, postąpiła kilka kroków naprzód i weszła pomiędzy Vervenę i Croma. Była blada, oczy miała otwarte szeroko, skupione na twarzy blondwłosego mężczyzny. Świdrując go wzrokiem, jakby próbowała zajrzeć głęboko pod jego nienaruszalną maskę obojętności, zadała pytanie:

– Kim była piąta osoba, którą zabiłeś w Amarillo? – Jej głos był cichy, ledwo przedostał się przez ściśnięte gardło.

Crom wiedział, że nie ma sensu dłużej kłamać. To już nie miało znaczenia. Tym bardziej, że Sara doszła do prawdy, pomimo tego, że Crom przed chwilą nie dał Vervenie wyjawić wszystkich szczegółów incydentu w miasteczku.

– To był wypadek. Wpadłem na nią, kiedy uciekałem przed żołnierzami.

– O czym wy mówicie? – Abby wodziła wzrokiem od Croma do Sary i z powrotem. – Panie C? Sara?

– Wybiegłem zza budynku, nie miałem czasu, żeby się dokładniej przyjrzeć. W jednej ręce trzymała broń, w drugiej krótkofalówkę. Zadziałał instynkt.

Sara pobladła, otwarła usta, żeby coś powiedzieć, ale te tylko bezgłośnie zadrżały. Sięgnęła do kabury na udzie. Nie spuszczając z oczu Croma, roztrzęsioną ręką mocowała się przez chwilę z zatrzaskiem, w końcu wydobyła broń, odbezpieczyła.

Vervena uniosła kuszę.

– Daj spokój, Ver. – Crom złapał Latynoskę za przedramię i zmusił do opuszczenia broni. – Przecież nie ma znaczenia, jak zginę.

Kolejne słowa skierował do Sary:

– Zaopiekuj się Abby. Ver poczeka, aż odjedziecie na bezpieczną odległość.

Wszystkie mięśnie Sary były napięte do granic możliwości. Nienawidziła Croma, chciała się zemścić, wpakować kulę w tę jego plastikową twarz, z której nie dało się nigdy czegokolwiek wyczytać, ale nie mogła.

Crom nie wyglądał jak ktoś, komu jest przykro, nawet wycelowana w niego lufa nie robiła na nim żadnego wrażenia. Przeniósł wzrok na Abby.

– Idź do transportera, maleńka. Poczekaj na Sarę. – Dziewczynka nie poruszyła się, więc ponaglił ją ostrzejszym głosem: – No, już!

– Panie C…

– Idź!

Abby odwróciła się i powoli ruszyła korytarzem ku wyjściu, cały czas oglądając się przez ramię. Kiedy zniknęła za drzwiami, Crom pierwszy raz od dawna przywołał na twarz uśmiech.

– Trafiłem ją jednym pociskiem, w brzuch. Upadła na plecy – powiedział do Sary, nie zmieniając grymasu, jakby to, o czym mówił było zabawną dykteryjką, a nie wspomnieniem, które wywoła tylko ból. – Zrozumiałem, że popełniłem błąd i uciekłem. Zostawiłem ją tam, jeszcze żywą, bez żadnych szans.

Klatka piersiowa Sary unosiła się i opadała w rytmie coraz szybszych oddechów.

– Cypher zabił świat przez przypadek. Ja zabiłem Gill przez przypadek. – Crom uśmiechnął się jeszcze szerzej. – Wszystko, całe nasze pieprzone życie, potrafi się zmienić, wywrócić do góry nogami, przez jednego człowieka i cholerny przypadek. Więc nie krępuj się i zrób coś, co wreszcie nie będzie przypadkiem.

Palec wskazujący Sary drgnął, ale jeszcze nie na tyle, by zadziałał mechanizm spustowy pistoletu. Crom sapnął i spojrzał kobiecie prosto w oczy, twardo, jakby chciał ją zastraszyć lub sprowokować.

– Kiedy przebiegałem obok, widziałem jak Gill, resztką sił, które jej zostały, uniosła krótkofalówkę. Zdążyłem usłyszeć, jak słabym głosem próbuje wywołać…

 

***

 

Oblepiony czarnym pyłem graviporter zsuwał się po zewnętrznej stronie wzgórza, zostawiając za szczytem dolinę, zamknięty w czasowej bańce kompleks TTT i pętlę w jego centrum.

Siedząca za kółkiem Sara nie odrywała wilgotnych oczu od drogi przed nimi. Na siedzeniu obok, skulona w kłębek, płakała Abby.

Przed momentem odebrały przekaz radiowy, w którym tonący w zakłóceniach głos przekazał im, że teraz powinny być już bezpieczne. Żadnych słów pożegnania, tylko konkretny, żołnierski komunikat i nagły koniec transmisji.

Chwilę później jaskrawobiała łuna rozbłysła za rufą transportera i rozlała się po okolicznych wzgórzach.

Koniec

Komentarze

Fiu fiu, 64k znaków, cos już chyba wspominałeś o tym tekście, a zatem będzie czytane, ale pewnie dopiero w weekend.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

No, trochę tego wyszło, ale nie chciałem ścinać i ubijać tekstu, w dodatku poczułem się w obowiązku – po dyskusji z marasem – żeby koncepcja czasu jako łańcucha i aspekt techniczny mechanizmów teleportacji temporalnej były lepiej opisane i wytłumaczone, co zwiększyło objętość o kilka tysięcy znaków w samej końcówce :) Ale oprócz tego jest dużo akcji, a tak po prawdzie to jest to poniekąd opowieść drogi ;)

Known some call is air am

Bardzo fajny pomysł na element fantastyczny, kupił mnie. Niby to kontynuacja innego opowiadania, ale tak odjechana, że pozbyła się odium sequela.

Tekst przemyślany, wszystko zgrabnie się składa i wyjaśnia w końcówce, domykasz wątki. Lubię tak.

Bohaterom da się kibicować, chociaż nie jest to łatwe.

Fabuła trzyma w napięciu.

Tym wyjaśnieniom temporalnym nie wierzę nawet za grosz, ale mówi się trudno.

I technicznie też całkiem przyzwoicie.

Babska logika rządzi!

Cześć, Finklo :)

 

Cieszę się, że dałaś się kupić pomysłowi :)

 

Tym wyjaśnieniom temporalnym nie wierzę nawet za grosz, ale mówi się trudno.

To się nie pokrywa z żadną teorią, wymyśliłem taki koncept, rozrysowałem, zostawiłem w nim kilka furtek, które będzie można otworzyć, gdyby przyszła mi ochota (i pomysł oczywiście), żeby to dalej pociągnąć. I o ile to się nie pokrywa z żadną teorią, to uważam, że jest wewnętrznie spójne i w miarę logiczne, ale oczywiście odbiór zależy od Ciebie, a ja się przecież tez mogę mylić ;)

 

Dzięki za odwiedziny i klika

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Miś zwykle omija dużym łukiem opowiadania z tagiem postapo. Tym razem zaczął czytać ze względu na autora i wciągnęło. Wymyślony koncept działań temporalnych i skutków tych działań przedni. Dodatkowo wplątanie w to znaczenia przypadku dodaje smaku. Do bohaterów wkrótce zaczyna się czuć sympatię i rośnie chęć, żeby się im udało. Akcja nie pozwala się oderwać od czytania. Opowiadanie jest tak napisane, że misiowi czytało się płynnie, bez zgrzytów. Nie żałuje żadnej minuty spędzonej przy tym opowiadaniu. Klika do biblioteki

 

 

Na razie klikam, a z komentarzem wrócę. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Ło, Geki, jak kliknąłeś, to konkretnie. ;-)

Babska logika rządzi!

Geki, wypadałoby jednak zastosować odwrotną kolejność działania ;)

Widzę, że mój klik wywołał wątpliwości (dlaczego? nie wiem) więc zacznę od tego, że opowiadanie czytałem kilkukrotnie, ponieważ miałem okazję je betować. Widziałem wręcz, jak tekst powstaje, ponieważ beta zaczęła się kiedy spisany był tylko początkowy fragment historii i mogę powiedzieć, że już wtedy pomysł wypadł szalenie interesująco, a sposób opisu wydarzeń – bardzo filmowy i bardzo nastawiony na akcję – był czymś, co nieczęsto spotyka się w opowiadaniach na NF (a przynajmniej ja na takie nie trafiam) i przede wszystkim został świetnie zrealizowany.

Ciekaw byłem, jak dalej potoczy sie ta historia i nie zawiodłem się, śledziłem ja z przyjemnością, choć postapo ci u nas dostatek – i trochę szkoda mi było, ze wszystko się tak szybko kończy (szybko, hehe, 64 tysiące znaków). Oczywiście było tez trochę marudzenia z mojej strony, ale wydaje mi się, że to wystarczające uzasadnienie danego klika (jakimś cudem dwóch – ale to już nie moja wina :P).

Miałem w tym miejscu napisać jakiś dłuższy, rozbudowany komentarz, ale poczułem się wywołany do tablicy, więc po prostu zacytuję fragment komentarza z bety.

Dobrze napisane, trzymające w napięciu. Podoba mi się pomysł na taką apokalipse, wypada to iście filmowo i wyobraźnia pracuje przy każdej scenie. Nie wiem czy wszystko należycie zrozumiałem z tego, jak ta czasoportacja działa, ale to też wypada ciekawie.

Rozłożyłbym trochę inaczej akcenty w tym opowiadaniu – to znaczy, skoro na koniec mamy twista z tym, jak powstrzymać apokalipse, więc informację o tym, co ją spowodowało, podałbym ciut wcześniej, by się czytelnik mógł oswoić.

Opowiadanie, mimo wszystko, jest teatrem jednego aktora. Crom zdecydowanie wybija się na pierwszy plan. I, kurcze, nie pasuje mi do niego to poświęcenie. Poza tym takie zakończenie widziałem w dziesiątkach tekstów. O ile ciekawiej by było, jakby Crom zostawił w tej bezpiecznej strefie Sarę i Abby, ale nie dał się zabić, tylko ruszył w swoją stronę.

I bardziej pasowałoby to do natury duplikatów, które przecież chcą przetrwać.

To takie luźne uwagi, bo opowiadanie jest bardzo dobre.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Nie wiem jak to się stało, że dwa razy kliknąłeś, co nie powinno się w ogóle zdarzyć, ale strona ma tak stary kod, że chyba go matka Pilsudksiego dziergała na drutach i takie cuda się najwyraźniej mają prawo zdarzyć. Mama dziś trochę rozwalony dzień, więc wybaczcie, ale szerzej odpwoiem jutro, kiedy będę miał dostęp do czegoś więcej, niż komórka. Peace :)

Known some call is air am

Niesamowita opowieść. Sporo technicznych pojęć było dla mnie tajemnicą (pewnie nią pozostaną), ale mimo to czytało się płynnie.

Idea kopii, które zabijają, żeby nie umrzeć bardzo ciekawa i dla mnie odkrywcza.

Zakończenie również bardzo mocne.

Długość tekstu była dla mnie pewny problemem. Po pierwsze musiałam go wziąć na dwa razy, a po drugie gdzieś tam koło przejęcia wrogiego samochodu spadł mi poziom adrenaliny. Temat tych dwóch z samochodu pozostawił niedosyt.

Lożanka bezprenumeratowa

Siema :)

 

@Koala

 

Dzięki, że tu przybyłeś, pomimo wstrętnej prywaty, która mogła Cię zniechęcić ;) Dzięki za miłe słowa i klika do biblioteki.

 

@Geki

 

sposób opisu wydarzeń – bardzo filmowy i bardzo nastawiony na akcję

Cieszę się, że to zauważyłeś, bo właśnie tak chciałem to napisać – filmowo, scena za sceną, tak żeby dało się to zwizualizować.

 

szybko, hehe, 64 tysiące znaków

Z jednej strony te 64k znaków to sporo, ale uważam, że i tak ścieśniłem to jak się dało, na czym ucierpiała końcówka, w której zabrakło akcji. Powiem tak: lubię takie schematy w literaturze, kiedy akcja toczy się wartko z jakąś tajemnicą w tle, a na końcu następuje wyciszanie akcji na rzecz odkrycia kart.

 

Dzięki za pomoc na becie i klika (a nawet dwa :D)

 

@Ambush

 

Idea kopii, które zabijają, żeby nie umrzeć bardzo ciekawa i dla mnie odkrywcza.

 

Cieszę się, że opowiadanie przypadło Ci do gustu. Ale z tymi kopiami zabijającymi, aby przeżyć, to nie tak do końca jest. One zabijają bo… well, nie jest nigdzie napisane, dlaczego to robią :) Jakiś pomysł mam, ale razem z kilkoma furteczkami, które zostawiłem w tekście, może kiedyś powrócę do tego świata, żeby przedstawić jak wygląda po apokalipsie, którą zatrzymali Crom i Vervena. Tylko, czy aby na pewno ją zatrzymali? To też nie jest w tekście powiedziane ;)

 

Długość tekstu była dla mnie pewny problemem. Po pierwsze musiałam go wziąć na dwa razy, a po drugie gdzieś tam koło przejęcia wrogiego samochodu spadł mi poziom adrenaliny. Temat tych dwóch z samochodu pozostawił niedosyt.

Wiem, te 64k to raczej odstrasza niż przyciąga :) Fajnie, że jednak zdecydowałaś się przeczytać, pomimo długości. I ten poziom adrenaliny, który opada, to celowy zabieg, choć u Ciebie dość wcześnie spadł, bo chciałem, żeby tak się stalo dopiero w samym kompleksie :D Temat dwóch z samochodu pozostawił niedosyt? To ciekawa uwaga, bo oni to bardziej rekwizyty, niż żywe postacie.

 

Dziękuję za lekturę i polecajkę do biblioteki.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Misię! Zajmujące, szalenie filmowe. Czytało się samo. Bardzo fajny koncept, spójny wewnętrzną logiką. Już przy "Wstrząsie" mi się spodobał, gdy zrozumiałam. Postaci ciekawe i każda inna. 

To, co zupełnie nietypowe, nie ma wad sequalu, chociaż akcja jest równie szybka i stanowi zamkniętą całość.

 

Nominuję za:

*filmowość,

*rozkład treści i dawkowanie wyjaśnienie oraz dobre, równe tempo,

*zajmujące postaci i koncept.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Cześć, Asylum :)

 

Fajnie, że wpadłaś i podzieliłaś się wrażeniami. Dziękuję również za nominację :)

Jeśli pamiętasz jeszcze “Wstrząs!” to jest to dla mnie chyba najfajniejsza pochwała, bo nic tak nie cieszy, jak fakt, że komuś gdzieś w głowie zostało coś z któregoś opowiadania :)

 

Dzięki raz jeszcze i pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Dobre koncepty, zawsze pozostają mi w głowie. :-) Czas jest dla mnie zagadką, a Ty go spróbowałeś skonceptualizować. xd

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Jestem… zaskoczony. Budowanie napięcia i swiata świetne. Z początku zniechecily mnie jardy i calem ale szybko to minęło. I nie, nie spodziewałem sie końca. Rozwijales z wolna tajemnice bohatera, wyszło idealnie. Spokojnie, jasno i skrupulatnie. Jedyne do czego mogę się doczepić to do niejasnego watku Cyphera. Takie trochę Deus ex machina, ale rozumiem konieczność zastosoania (nowatorskie podejście do kwestii czasu) . nlNo bardzo dobre to jest.

Niech twe słowa będą poparte czynem.

@Asylum

 

Czas jest dla mnie zagadką, a Ty go spróbowałeś skonceptualizować. xd

Na swój własny, uproszczony i pokręcony sposób owszem :) Czas jest moim najgorszym wrogiem – tyle rzeczy do zrobienia, obejrzenia, przeczytania, pomyślenia, a jego wciąż brak.

 

@Manczkin

 

Jestem… zaskoczony.

Cieszę się, bo rozumiem, że to pozytywne zaskoczenie? I dlaczego zostałeś, Manczkine, zaskoczony? Tym postapo, które jest nieco nieszablonowe? Czy czymś innym?

 

Jedyne do czego mogę się doczepić to do niejasnego watku Cyphera. Takie trochę Deus ex machina, ale rozumiem konieczność zastosoania (nowatorskie podejście do kwestii czasu)

Wątek Cyphera jest bardziej wyeksponowany w opowiadaniu “Wstrząs!”, w którym Crom z kolei to tylko postać tła. Dawno tamto opowiadanie napisałem, ale może znajdziesz w nim coś, co Ci sie spodoba.

 

Dziękuję za wizytę i miłe słowa.

Pozdrawiam serdecznie :)

Q

Known some call is air am

Witaj, Outta!

To opowiadanie zaczyna się w mocno dezorientujący sposób, przy czym zmusza czytelnika, by starał się nadążyć i szybko wdraża go w konwencję. Informacje udzielasz powoli, małymi partiami, co pomaga wzmagać zainteresowanie. Nie unikasz infodumpu, jednak ma on miejsce w samej końcówce, gdy prawdę mówiąc byłem już spragniony tych informacji jak kania dżdżu. W ogóle być może będę kontrowersyjny, ale uważam, że dobry infodump nie jest zły, zwłaszcza jeśli urobi się czytelnika na tyle, że sam tego infodumpu oczekuje – tak jak tutaj. :p

Warstwy science absolutnie nie podejmuję się oceniać merytorycznie, bo zagadnienia fizyki wykraczają daleko poza moją wiedzę. Natomiast pod kątem rozrywkowym, bawiłem się przednio odkrywając zasady katastrofy. Teoria, którą stworzyłeś, sprawia wrażenie kompletnej, stworzonej szczodrze, z bogactwem detali. Dało się przecież strywializować problem toczący świat i wielu pewnie by w tę pułapkę wpadło, ale tutaj, mam wrażenie, udało się tego uniknąć.

Wśród moich przemyśleń jest też łyżka dziegciu. Przede wszystkim bohaterowie odstają tutaj swoją nijakością. Dla przykładu postać Abby uważam za doskonale zbędną – imo nie wniosła do tej historii nic. Niby próbowałeś ją wykorzystać do “uczłowieczenia” Croma (który mówi w finale, by “zająć się Abby, gdy go nie będzie”), niemniej na przestrzeni tekstu jego przywiązania do dziewczyny nie zauważyłem, wręcz przeciwnie, Abby wspomina, że kazał jej biegnąć za samochodem, gdy goniły ich altery, stąd pomyślałbym raczej, że dziewczyna trzyma się typa jedynie z rozsądku.

Postać Sary mogłaby moim zdaniem z powodzeniem przejąć wszystkie kwestie Abby bez szkody dla tekstu, natomiast taka, jaka jest teraz, wydaje się co najmniej dziwna. Ale od początku. Niezrozumiała była dla mnie reakcja Sary, która w świecie, gdzie co chwilę morduje się swoje nagie klony i brutalna przemoc wydaje się być co najmniej oswojona, budzi w sobie nagle duszę pacyfisty i nie dopuszcza do zamordowania jakichś ludzi (którzy mogliby stanowić ewidentne zagrożenie). Źródło tego niezrozumienia poznałem dopiero pod sam koniec tekstu, gdy miga informacja, że świat się skończył de facto ledwie dwa miesiące temu. Myślę, że ta informacja powinna pojawić się na samym początku, bo istotnie wpływa na psychologię postaci. Tak czy inaczej, Sara zmienia swoją optykę o sto osiemdziesiąt stopni, gdy odnajduje plecak Gill i bardzo dziwnie to dla mnie wyglądało. Ta przemiana była przejaskrawiona.

Opowiadanie ma swoje niedociągnięcia, ale nie jest to nic, czego nie dałoby się wyklepać. Bardzo jestem ciekaw wyniku głosowania piórkowego.

 

pzdr

 

Edit: uśmiechnęło mnie, gdy poznałem imię Verveny, bo tutaj na forum swego czasu zaglądała użytkowniczka o nicku Werwena. Polecam jej piórkowe “Czas zawraca w Neverville”. :)

Cześć!

 

Bardzo dobre opowiadanie: świetnie napisane, ciekawe i wciągające. Początkowo obawiałem się nieco długości, ale tu wszystkie klocki pasują do siebie i tworzą bardzo zgrabną całość. Jedynie koncepcje czasu i ruchu są… osobliwe i osobliwie pokazane imho (to w końcu s-f, i nawet coś tłumaczysz, więc mogę ponarzekać), bo jest to znaczący element całej misternej układanki. Ale pewnie znajdą się tacy, dla których nie stanowi to problemu.

Powoli odsłaniasz karty, zaczynając od bardzo intrygującej sceny, to działa. Później jest nieco MadMaxowo, ale to nie kalka bo na inne aspekty kładziesz. Początkowo nie do końca rozumiałem, jak bohaterowie mogli się spotkać, ale tłumaczysz to wystarczająco. Jedynie w końcówce, kiedy okazuje się, że Pan C zabił kumpelę łysej niewiasty wychodzi nieco sztucznie, bo strasznie ten zbieg okoliczności „niesamowity” wyszedł, choć bardzo sprytnie sugerowałeś taką możliwość wcześniej.

Bohaterowie wyszli realistycznie, przekonująco ich zbudowałeś, zwłaszcza C i łysa pani, bo Abby za wiele nie ma. Świat przedstawiony również się broni, pokazujesz go dokładnie tyle, ile widać z samochodu. Pomysł na apokalipsę również fantazyjny:

To nie był żaden wirus, przed którym można było trząść portkami na wiele tygodni, zanim dotarł w każdy zakątek świata. Nie było też jak po wojnie nuklearnej, kiedy większość ludzi ginie w eksplozjach, a reszta jest dobijana przez promieniowanie i atomową zimę. I nawet nie jak w powielanej setki razy fantastycznonaukowej kalce, opisującej Ziemię najeżdżaną przez kosmitów, sukcesywnie przeprowadzających eksterminację ludzkiego gatunku.

Nieco gorzej z dorobioną do tego teorią… ale, że tekst mi się podobał nie będę o tym pisał ;-)

Podsumowując, bardzo udany tekst. Poniżej kilka uwag edycyjnych (i nie tylko):

Transporter zawisnął nieco ponad stopę powyżej ziemi, gotowy do drogi. → Transporter zawisnął nieco ponad stopę nad ziemią, gotowy do drogi.

To miejsce jest poza płynącym czasem.

To jak rozmawiali, jak w ogóle egzystowali, skoro byli poza czasem?

to miejsce jest w swojej formie niezmienialne.

No niby ok, ale nie do końca. Powietrze się rusza, oni się ruszaj, reakcje chemiczne zachodzą (oddychanie). Wiem, to nie hard s-f i ogólnie fajny pomysł, ale z fizyką (a nawet logiką) jest to na bakier. Dlaczego ta sama materia, tylko jedna w stanie stałym, druga gazowym podlega różnym prawom (jedna trwa bez zmian a druga już nie)?

Paradoks generuje wokół pętli bańkę, w której czas nie płynie.

No niezbyt, bo coś się tam dzieje (coś widać, więc mamy emisję promieniowania), więc czas jednak płynie.

 

Tyle póki co. Pozdrawiam!

 

 

MB

W ogóle być może będę kontrowersyjny, ale uważam, że dobry infodump nie jest zły, zwłaszcza jeśli urobi się czytelnika na tyle, że sam tego infodumpu oczekuje – tak jak tutaj.

Popieram. Również “czekałem” na ten infodump w tym tekście.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Siema :)

 

@Brajt

 

W ogóle być może będę kontrowersyjny, ale uważam, że dobry infodump nie jest zły, zwłaszcza jeśli urobi się czytelnika na tyle, że sam tego infodumpu oczekuje – tak jak tutaj. :p

To się cieszę, że ten potężny infodump nie przeszkadza na końcu, bo sam taką konstrukcję lubię – czytając chcę, żeby autor odkrył już tę resztę kart, choćby i w infodumpie ;)

 

Teoria, którą stworzyłeś, sprawia wrażenie kompletnej, stworzonej szczodrze, z bogactwem detali. Dało się przecież strywializować problem toczący świat i wielu pewnie by w tę pułapkę wpadło, ale tutaj, mam wrażenie, udało się tego uniknąć.

Cieszę się, że to zauważyłeś, bo choć ma to swoje dziury, to jakoś się trzyma kupy – dość sporo czasu poświęciłem, żeby dograć poszczególne elementy, głównie te, które będą na wierzchu, w tekście, bo z nimi czytelnik się zetknie. Jednak w tej podskórnej warstwie też mam nieco nadbudowane do całej teorii, co zostawia mi kilka furtek, gdybym chciał wrócić do tego świata. Myślałem nawet nad opcją przeniesienia akcji jakieś trzydzieści lat do przodu, gdzie główną bohaterką byłaby dorosła już Abby. Ale to się zobaczy ;)

 

Dla przykładu postać Abby uważam za doskonale zbędną – imo nie wniosła do tej historii nic. Niby próbowałeś ją wykorzystać do “uczłowieczenia” Croma (który mówi w finale, by “zająć się Abby, gdy go nie będzie”), niemniej na przestrzeni tekstu jego przywiązania do dziewczyny nie zauważyłem, wręcz przeciwnie, Abby wspomina, że kazał jej biegnąć za samochodem, gdy goniły ich altery, stąd pomyślałbym raczej, że dziewczyna trzyma się typa jedynie z rozsądku.

Zgadzam się w pełni z tą opinią. Abby początkowo miała być skonfliktowana z Sarą, tak jakby zazdrosna o Croma, ale zrezygnowałem z tego pomysłu. Dlatego Abby została nijaka, co tylko potwierdza, że jeszcze nie nauczyłem się konstruować postaci w sposób kompletny. Skoro pytasz o to przywiązanie, to Abby jest do Croma przywiązana, nie tylko z rozsądku. Zaś co do Croma, to znów wytłumacze się tym, że ta porzucona Abby miała trochę bogatszą historię, wyjaśniającą jak spiknęła się z Cromem i dlaczego on postanowił ją chronić. I tutaj nasuwa się wniosek, że powinienem chyba nie porzucac tamtej Abby, tylko zmiksować ją z tym, co zostało w tekście.

 

Niezrozumiała była dla mnie reakcja Sary, która w świecie, gdzie co chwilę morduje się swoje nagie klony i brutalna przemoc wydaje się być co najmniej oswojona, budzi w sobie nagle duszę pacyfisty i nie dopuszcza do zamordowania jakichś ludzi (którzy mogliby stanowić ewidentne zagrożenie). Źródło tego niezrozumienia poznałem dopiero pod sam koniec tekstu, gdy miga informacja, że świat się skończył de facto ledwie dwa miesiące temu. Myślę, że ta informacja powinna pojawić się na samym początku, bo istotnie wpływa na psychologię postaci.

Chyba masz rację z ta informacją dotyczącą tego, kiedy zaczęła się apokalipsa. I istotnie wspominam o tym w tekście po to, żeby zachowanie Sary nie było aż tak nienormalne. Żyjąc w takim świecie od kilku lat pewnie byłaby nieczuła na śmierć, jednak te dwa miesiące mogą jeszcze tłumaczyć człowieczeństwo, które w niej zostało. Postaram się to zmienić.

 

Tak czy inaczej, Sara zmienia swoją optykę o sto osiemdziesiąt stopni, gdy odnajduje plecak Gill i bardzo dziwnie to dla mnie wyglądało. Ta przemiana była przejaskrawiona.

Zgoda. Też mam wątpliwości, co do tego fragmentu. Powstawał w największych bólach, pisałem i kasowałem kilka razy kolejne pomysły.

 

Edit: uśmiechnęło mnie, gdy poznałem imię Verveny, bo tutaj na forum swego czasu zaglądała użytkowniczka o nicku Werwena. Polecam jej piórkowe “Czas zawraca w Neverville”. :)

Dzięki za polecajkę :) I nie wiedziałem, że była tu taka uzytkowniczka. Mnie się Vervena tylko kojarzy z komiksem “Tetfol”, w którym szukający chwały rycerz umiera na końcu, na polach verveny – tak jak mu niegdyś przepowiedziano :)

 

Dzięki za wizytę i podzielenie się uwagami :)

 

@krar

 

Jedynie w końcówce, kiedy okazuje się, że Pan C zabił kumpelę łysej niewiasty wychodzi nieco sztucznie, bo strasznie ten zbieg okoliczności „niesamowity” wyszedł, choć bardzo sprytnie sugerowałeś taką możliwość wcześniej.

Ten motyw został dołożony najpóźniej do fabuły :)

 

Nieco gorzej z dorobioną do tego teorią… ale, że tekst mi się podobał nie będę o tym pisał ;-)

A ja chętnie podyskutuję. Choćby na PW :)

 

No niby ok, ale nie do końca. Powietrze się rusza, oni się ruszaj, reakcje chemiczne zachodzą (oddychanie). Wiem, to nie hard s-f i ogólnie fajny pomysł, ale z fizyką (a nawet logiką) jest to na bakier. Dlaczego ta sama materia, tylko jedna w stanie stałym, druga gazowym podlega różnym prawom (jedna trwa bez zmian a druga już nie)?

Tego, szczerze powiedziawszy nie wiem i podejrzewałem, że ktoś zwróci na to uwagę. Ale pomyślę nad wytłumaczeniem ;)

 

Dzięki za wizytę i komentarz :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Ten motyw został dołożony najpóźniej do fabuły :)

Faktycznie trochę tak to wygląda.

A ja chętnie podyskutuję. Choćby na PW :)

Ruch z definicji to zmiana położenia w czasie. Więc jeżeli bohaterowie trafiają do obszaru, gdzie czas się zatrzymał, a mogą się ruszać, to znaczy, że czas się jednak nie zatrzymał. Wg tego, co wiemy, to w zasadzie każdy zdarzenie absorbcji, emisji promieniowania (jak choćby fotonu, niezbędne do widzenia) świadczy o tym, że czas płynie.

Kolejna sprawa to powielanie ludzi w miejscu, gdzie przed chwilą stali. Niby ok, na pierwszy rzut oka, tylko że człowiek stojąc w miejscu, też się rusza :-) Ziemia się kreci wokół własnej osi, wokół słońca, mamy precesję… Ten efekt musiałby być bardzo specificznie “sterowany” i zależny od położenia względem powierzchni planety. To fantastyczne i intuicyjne, ale trochę niefizyczne, jak się głębiej zastanowić (no chyba, ze to się na płaskiej ziemi dzieje, chociaż on chyba też stale przyspiesza… ;-) )

Ostatni aspekt: oddziaływanie czasu tylko na ludzi, zwierząt – jak rozumiem – nie rusza. Czyni to ludzi nieco wyjątkowymi, ale tez brakuje choćby wzmianki czy sugestii, dlaczego akurat tak.

To są takie “fizykalne” dywagacje, ale trochę mi tu tego zabrakło, przynajmniej lakonicznego odniesienia się i urealnienia motywu czasu (czepiam się trochę, ale to dlatego, że mi się tekst podoba)

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Yo!

 

Więc jeżeli bohaterowie trafiają do obszaru, gdzie czas się zatrzymał, a mogą się ruszać, to znaczy, że czas się jednak nie zatrzymał. Wg tego, co wiemy, to w zasadzie każdy zdarzenie absorbcji, emisji promieniowania (jak choćby fotonu, niezbędne do widzenia) świadczy o tym, że czas płynie.

OK. Czyli gdyby czas nie płynął w tej bańce to nie widzielibyśmy jej? A jeśli czas w bańce płynie, ale nie płynie dla bańki, to znaczy obiektów w tej bańce, ale tylko tych przeniseionych z przeszłości? Każde “ciało obce” może do niej wejść i czas będzie dla niego płynął normalnie, ale do tych już przeniesionych obiektów już nie. Oczywiście pozostaje kwestia powietrza i ogólnie gazów, której nie wiem jak rozwiązać :) Chociaż, mógłbym coś pokombinować z gęstościami materii, albo z rozproszeniem, nie wiem w sumie, ale pomyślę nad tym :)

 

Kolejna sprawa to powielanie ludzi w miejscu, gdzie przed chwilą stali. Niby ok, na pierwszy rzut oka, tylko że człowiek stojąc w miejscu, też się rusza :-) Ziemia się kreci wokół własnej osi, wokół słońca, mamy precesję… Ten efekt musiałby być bardzo specificznie “sterowany” i zależny od położenia względem powierzchni planety.

A to jest oczywiście racja, brałem pod uwagę tę ewentualnośc, że ktoś się przyczepi do ruchu planety w przestrzeni i tak dalej. No więc tłumaczę to sobie tym, że czas nie jest jednolity dla całego wszechświata, tylko tworzy układy zamknięte z obiektami. Zakładając, że nasza planeta jest takim układem zamkniętym, wówczas te przesunięcia Ziemi w przestrzeni, czy obrót wokół własnej osi, odbywają się w obrębie tego układu, którego częścią jest również czas ujęty w układzie. Myśląc nad tym rozwiązaniem, doszedłem do wniosku, że to nawet by się kleiło z dylatacją czasu na przykład – przyspieszając wychodzisz poza układ, więc lokalny czas działający w ramie układu zamkniętego wiąże cię coraz słabiej, zależnie od prędkości poruszania się. Mogę na przykład założyć że prędkość światła jest stałą prędkości ucieczki dla niemal każdego układu.

 

Ostatni aspekt: oddziaływanie czasu tylko na ludzi, zwierząt – jak rozumiem – nie rusza. Czyni to ludzi nieco wyjątkowymi, ale tez brakuje choćby wzmianki czy sugestii, dlaczego akurat tak.

I to jest kolejny problem z którym się mierzyłem podczas pisania i przemyśliwałem go. Chodzi o to, że chronoportacja wymagała tak dużej ilości energii, że przenoszenie czegokolwiek stawało się w zasadzie nieopłacalne. Ale kasa z TTT była tak ogromna, że tylko w tym przypadku chronoportacja okazywała się zasadna finansowo, więc przenoszono tylko ludzi. Założyłem, że czas oddziałowuje tylko na ludzi, ponieważ tylko ludzie korzystali z komór chronoportacyjnych. Oczywiście musiałem też w tym momencie załozyć, że czas jako zjawisko jest w stanie, upraszczając, “rozpoznać wzorzec”, utrwalić go i wchodzić w reakcję tylko z obiektami wykazującymi podobieństwo z zapamiętanym wzorcem. Tylko ludzie przenosili się w komorach, czas jako zjawisko przyswoił wzorzec względem którego oddziaływał, tylko wobec ludzi zdarzają się chronoportacje powodowane przez paradoks. I to nie znalazło się w tekście, choć początkowo chciałem te wyjaśnienia zamieścić. Nie zrobiłem tego, zostawiając sobie furtkę, o której wcześniej wspominałem – a ta jest jedną z kilku takich furtek :)

 

Dzięki za czepianie się, na to często liczę w komentarzach ;)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Cześć Outta Sewer !!!

 

Przeczytałem ten należący do dłuższych tekst i nie żałuję. Ale powymyślałeś to wszystko! Czuję się trochę tak jak bym przeczytał teorię względności Einsteina (to oczywiście przesadne) i nie rozumiem wszystkiego tak jak bohaterowie nie rozumieli. Ale czuję fajność i bardzo mi się podoba. Koniec jest już klasyczny ale to nic nie szkodzi. Jak to się mówi “wygrywającego składu się nie zmienia”. Wciągnęła mnie ta historia i fajnie się czytało. Powodzenia w dalszym pisaniu!!! 

 

Wszystkiego Najlepszego!!! Pozdrawiam.

 

PS.

Ale jaja, że mój jeden czy dwa teksty są w bibliotece. Przecież to nie ma porównania do tego co ty napisałeś. :)

Jestem niepełnosprawny...

Już początek mocno mnie zainteresował, a potem było coraz lepiej. Niezmiernie spodobał mi się pomysł, który zaowocował tak interesującym opowiadaniem, a choć nie do końca pojęłam istotę opisanego zjawiska, to Vervena dość przystępnie wyłożyła sprawę i przybliżyła całą rzecz.

Do postaci nie mam zastrzeżeń – są takie, jakie mogły być w opisanych okolicznościach i niczyje zachowanie nie wydało mi się nieprzystające do sytuacji. Szalenie satysfakcjonująca lektura.  

Mam nadzieję, Outto, że dokonasz poprawek, bo chciałabym móc udać się do nominowalni. :)

 

nada­wa­ła jej wy­glą­du chłop­czy­cy. → …nada­wa­ła jej wy­glą­d chłop­czy­cy.

 

w wy­pło­wia­łym, czar­nym t-shir­cie. → …w wy­pło­wia­łym, czar­nym T-shir­cie.

 

bez­pań­skie­go spa­li­no­we­go SUVa… → …bez­pań­skie­go spa­li­no­we­go SUV-a

 

Amor­ty­za­to­ry SUVa skrzy­pia­ły→ Amor­ty­za­to­ry SUV-a skrzy­pia­ły

 

Gdzie my wła­ści­wie je­dzie­my? Bo gdzieś je­dzie­my? → – Dokąd my wła­ści­wie je­dzie­my? Bo dokądś je­dzie­my?

Choć rozumiem, że Sara może nie wyrażać się poprawnie.

 

pra­wie ocie­ra­jąc się o bok SUVa… → …pra­wie ocie­ra­jąc się o bok SUV-a

 

po­ja­wie­nie się przed maską SUVa… → …po­ja­wie­nie się przed maską SUV-a

 

Droga prze­sta­ła biec pro­sto. Me­an­dro­wa­ła wąsko po­mię­dzy… → Meandrują rzeki, drogi nie.

Proponuję w drugim zdaniu: Prowadziła/ Kluczyła/ Wiła się wąsko po­mię­dzy

 

i po­mógł­by, gdyby któ­raś z kopii re­al­nie za­gro­zi­ła­by jej bez­pie­czeń­stwu. → …i po­mógł­by, gdyby któ­raś z kopii re­al­nie za­gro­zi­ła­ jej bez­pie­czeń­stwu.

 

kiedy droga znów za­czę­ła piąć się pod górkę. → Masło maślane – czy droga mogła piąć się z górki?

Proponuję: …kiedy droga znów za­czę­ła prowadzić pod górkę.

 

prze­nieść cię­żar ciała na ra­nio­ną koń­czy­nę. → …prze­nieść cię­żar ciała na zra­nio­ną koń­czy­nę.

 

Alter Croma zła­pał za uchwyt po­rzu­co­nej wa­liz­ki… → Alter Croma zła­pał uchwyt po­rzu­co­nej wa­liz­ki… Lub: Alter Croma zła­pał po­rzu­co­ną wa­liz­kę za uchwyt

 

Wsie­dli by do wozu i od­je­cha­li… → Wsie­dliby do wozu i od­je­cha­li

 

Wiem, że to głu­pie, ale je­dy­nym czego się wtedy trzy­ma­łam. → Wiem, że to głu­pie, ale je­dy­ne czego się wtedy trzy­ma­łam. Lub: Wiem, że to głu­pie, ale było je­dy­nym czego się wtedy trzy­ma­łam.

 

Gdzie my wła­ści­wie je­dzie­my? → – Dokąd my wła­ści­wie je­dzie­my?

 

stała w nich nie­wy­so­ka la­ty­no­ska… → …stała w nich nie­wy­so­ka La­ty­no­ska

 

do­ga­nia­jąc la­ty­no­skę i zrów­nu­jąc się… → …do­ga­nia­jąc La­ty­no­skę i zrów­nu­jąc się

 

– Wiem gdzie idzie­my – oznaj­mił Crom po­dą­ża­ją­cej przo­dem la­ty­no­sce.– Wiem dokąd idzie­my – oznaj­mił Crom po­dą­ża­ją­cej przo­dem La­ty­no­sce.

 

Crom zła­pał la­ty­no­skę za przed­ra­mię→ Crom zła­pał La­ty­no­skę za przed­ra­mię

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dobry tekst, idę szukać pre– do sequela. Czytanie dawało przyjemność. W bibliotece jest, więc się nie rozpisuję.

Mam pytania techniczne:

dlaczego sępy nazywasz “szerokoskrzydłymi ptakami”?

dlaczego karabinek snajperski jest składany?

Wbrew pozorom nie czepiam się, próbuję się nauczyć.

@krar85:

Altery udowodniły, że “istnieje wyróżniony nieinercjalny (tym razem) układ odniesienia” i spokój. Kopernik się mylił, Kepler tym bardziej, Tycho de Brache rulez!

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Hej :)

 

@Dawid – Dzięki wielkie za przeczytanie tego, nie tak krótkiego przecież, tekstu. Cieszy mnie, ze Ci sie podobało :)

Jak to się mówi “wygrywającego składu się nie zmienia”

Nie słyszałem tego powiedzenia wcześniej, ale jest dość celne :)

 

@Reg

 

Dzięki za miłe słowa, Reg, i cieszę się, że opowieść okazała się zajmująca. Co do wykładu Verveny, to jest to oczywiście tylko kawałek tego, co tam pozlepiałem w tę koncepcję, ale gdybym to wszystko wrzucił w tekst, to zanudziłbym czytelników na śmierć. Już to, co wrzuciłem, wydaje mi sie potężnym infodumpem, który nie posuwa akcji, więc się ograniczyłem do, powiedzmy, że minimum ;)

Błędy zostaną zaraz poprawione.

 

@Radek

 

Dzięki za przybycie, przeczytanie i komentarz. Ciesze się, że lektura przypadła Ci do gustu. Co do pytań technicznych, to “szerokoskrzydłe” oznacza, że ptaki miały duże skrzydła – konkretnie o rozpiętość chodzi. A na myśli miałem nie sępy, lecz kondory, których rozpiętość skrzydeł dochodzi do trzech metrów.

Z kolei karabinek snajperski jest składany, bo dzięki temu poręczniejszy i łatwiejszy a w transporcie. Karabiny snajperskie to spore gabarytowo bronie, których długość przekracza metr. Tutaj masz przykładowy, który jest dostępny na rynku od 2018 roku – XAR.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

W takim razie, Outto, mogę udać się do nominowalini. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję Ci Q za wyjaśnienie. O karabinku snajperskim bardziej myślałem o M24 SWS albo oczywiście M82, bo w sytuacji postapo chyba nie ma potrzeby składania.

Rozumiem, że odpowiedź “dlaczego składany” byłaby, bo taki miał.

A nauczyłem się właśnie, że w Nevadzie występują kondory. Brałem je za sępy :-(

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Cześć!

 

Powiem Ci, że mam nadal problem z tym opowiadaniem, bo miałeś genialny pomysł, ale moim zdaniem nie dopracowałeś tego i trochę poszedłeś na łatwiznę.

Tak jak Ci już pisałam, moim zdaniem zabrakło tutaj napięcia i wrażenia szaleńczego wyścigu z czasem, aby w pełni zrealizować potencjał tej historii. Akcja opowiadania opiera się na założeniu, że trzeba być w ruchu, a tego niestety nie czuć. Pierwsza scena jest bardzo statyczna, nie czyta się tego dobrze, bo masz tam przekombinowane zdanie, ale z drugiej strony w takim lekkim zdezorientowaniu czytelnika jest też metoda, bo wiadomo, że dzieje się coś dziwnego. Myślę, że jednak lekkie odchudzenie początku ze szczegółów zadziałałoby na plus. 

Potem wprowadzasz bohaterów i tu już jest dużo lepiej. Poznajemy postaci w akcji i jednocześnie dowiadujemy się co nieco o świecie. Jedyny zarzut to widoczny zabieg upychania w dialogu informacji dla czytelnika. Mam na myśli na przykład tę wzmiankę o włosach, Abby pyta: Dlaczego ja i Sara musimy się strzyc, a ty nie? Pyta o coś, co wie, a przy odpowiedzi Croma narrator jeszcze podkreśla, że pada to po raz setny. 

Napięcia też nie wyczułam w zachowaniu bohaterów, w każdej sekundzie mogą zginąć, ale zdają się tym nie przejmować. Może po prostu przywykli, bo w sumie człowiek przyzwyczaja się do życia blisko zagrożenia, ale mnie jednak wydają się zbyt spokojni, a przynajmniej Abby i Sara. 

Głos Sary wyrwał go z zamyślenia.

– Mhm?

– Dokąd my właściwie jedziemy? Bo dokądś jedziemy?

– Na razie do bazy wojskowej w pobliżu Vegas.

– Po co?

– Po ciężki transporter opancerzony. Z napędem typu gravijet, autonomicznym szybkostrzelnym działkiem na obrotowej wieży i zasilaniem, ciągnącym energię z ogniw atomowych.

– Serio?

– Serio.

Tutaj też masz nienaturalny dialog, bo cały czas są razem i przez te kilka dni nawet nie ustalili dokąd jadą. Trochę mi to nie gra. I to jest też coś czego mi w tym tekście zabrakło, wyraźnego celu podróży i napięcia z tym związanego. Bez tego opowiadanie traci dynamikę.

Dobrze ją sobie zapamiętała, bo tamtego dnia musiała przez dwie mile biec za oddalającym się samochodem, z duplikatami depczącymi jej po piętach. Wierzyła, że mężczyzna chciał dać jej wtedy nauczkę, i pomógłby, gdyby któraś z kopii realnie zagroziła jej bezpieczeństwu. Teraz nie była już tego taka pewna.

W pierwszej wersji chyba było wyjaśnienie dlaczego Abby biegła za samochodem, ale teraz to się trochę odkleja, bo nie ma tła dla takiego zachowania Croma.

Crom nie odezwał się choćby słowem, tylko przeszedł na tył wozu, silnymi kopniakami wyłamał drzwi, po czym zamknął walizkę z zapasami.

Dobra, po zmianie, którą wprowadziłeś, wiem, jak przeszedł, ale po co wyłamał drzwi? Żeby było szybciej?

Crom poczuł ukłucie w pośladku, kiedy i jego dosięgnął pocisk.

No dobrze, ale scena z zażyciem stymu jest później, a on nie czuje bólu już teraz.

 

Dla mnie zakończenie jest najsłabszym elementem, i wiem, że się nie zgadzasz, ale dla mnie rozwiązanie akcji oparte na tym, że ktoś wyjaśnia bohaterom wszystko nie jest pasjonujące, zdecydowanie wolałbym zobaczyć jak sami dochodzą do tych wniosków. I nadal twierdzę, że to opowiadanie powinno się zacząć wcześniej, czyli w momencie spotkania Croma z żołnierzami i zabicia Gill, pewnie byłoby przez to nieco dłuższe, ale wcale nie tak bardzo. Wtedy miałbyś możliwość dużo lepszego zbudowania postaci, zwłaszcza Sary.

Podsumowując pomysł na tę historię jest na szóstkę, ale wykonanie określiłabym jako poprawne, choć są tu sceny napisane bardzo dobrze, ale jednak całościowo jest nieco nierówno. Nie wiem, może mam zbyt wysokie oczekiwania, bo po prostu lubię Twoje teksty, ale to opowiadanie pozostawia niedosyt. 

 

I trochę uwag technicznych, bo zwiałeś z bety znienacka, ale mnie tak łatwo nie uciekniesz, panie Sewer xD

Kilkadziesiąt cali powyżej nawierzchni drogi, biegnącej przez skalisty krajobraz Doliny Monumentów, zmaterializowały się trzy nagie postacie.

Poprawiłeś te centymetry, ale czy na pewno siedzenie samochodu znajduje się kilkadziesiąt cali nad powierzchnią drogi. Nie za wysoko? To duży przedział te kilkadziesiąt cali.

Pozycja odwróconej tyłem kilkunastolatki, która pojawiła się za plecami kobiety, świadczyła o tym, że jeszcze przed chwilą kolana dziewczyny znajdowały oparcie na tylnej kanapie samochodu.

A może po prostu “nastolatki”.

Dziewczyna odsunęła od twarzy lornetkę i z irytacją odgarnęła z czoła blond grzywkę, która w połączeniu z resztą ciętej pod garnek fryzury nadawała jej wygląd chłopczycy.

A potem pada to stwierdzenie:

– Ja mam przeszkolenie wojskowe, wy nie – wyjaśnił Crom, po raz chyba setny. – Brak włosów i luźnych ubrań minimalizuje szanse, że replika was złapie i nie pozwoli się wyrwać… 

I zgrzyta, bo Sara jest łysa, ale Abby już nie. 

Zasada, dzięki której można było utrzymać się przy życiu, była prosta: stoisz w miejscu – umierasz.

To zdanie jest sprzeczne, bo pierwsza część sugeruje zasadę ratującą życie, a podajesz jej przeciwieństwo.

Sara chciała zaprotestować, ale wspomnienie podskórnej wściekłości, którą niedawno zobaczyła na beznamiętnej twarzy Croma, odebrało jej ochotę na dyskusje o etyce i moralności.

 Zobaczyła podskórną wściekłość Croma? Trochę to dziwne.

Lewa noga Sary złamała rytm i kobieta runęła na asfalt, zahaczając głową o panel zakurzonego dystrybutora.

Może lepiej zgubiła.

Abby siedziała za kółkiem i pilnowała kierownicy.

Trochę to niezgrabne.

No i byli jeszcze szczęśliwcy, jak on, Abby, Sara. 

Później znikały równie nagle[+,] jak się pojawiały.

Cześć

 

Sorry, muszę bo siem uduszę ;]

 

a jednocześnie namacała kolbę beretty,

Nie błąd, ale archaizm wywołujący konfuzję. Przyschło już, że mianem kolby określa się element broni, który opiera się o ramię w celu zastabilizowania linii celowania. W pistoletach rzadko występują. Beretta i wspomniany trochę dalej glock, mają zwykłe rękojeści, ew. chwyty. Jeżeli Czytelnik przeczyta kolba pistoletu, to ma przed oczyma taki obrazek:

 

 

Ale poza tym marudzeniem [ i tym snajperskim ar10 :P] nie mam się żywcem do czego przyczepić. Świetnie napisane. Bardzo lubię takie zamknięte fabuły, gdzie wszystkie wątki wpadają na swoje miejsca w zakończeniu. Sam koncept na apokalipsę naprawdę nietuzinkowy i ciekawy :D. Akurat jestem świeżo po “Teorii wszystkiego…” S.Hawkinga i przynajmniej wiem, o zzo choo. Przynajmniej, czyli tak z grubsza. Postaci wiarygodne, dialogi płynne, tam, gdzie akcja ma być dynamiczna, rzeczywiście czyta się szybko. Dla mnie 6/6.

Gratulacje 

 

pozdro

M. 

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Tytuł trochę świetlisty, a trochę chorzowski ;) Ale ja nie o tym.

 

Początek jak z końcówki Kronik Sary O'Connor – nagie postacie materializują się cholera wie gdzie i skąd, ale w chwilę później widać już, że to idzie w innym kierunku i zaczyna budować ciekawość. Więc jest przykucie uwagi już na początku (brakło mi podobnego przykucia też na końcu). Potem, akcja schodzi w normalne tempo, ale jest ciekawie, jest różnorodnie, są skoki akcji – może bez dramatyzmu, o jakie się prosiły, ale jednak przytrzymujące przy lekturze.

I tu zadam pytanie. ciągła jazda w jakimś kierunku. Na końcu nawet sugestia przyciągania w tymże kierunku. Ryzyko wybuchnięcia od środka w razie, gdyby jazdy się nie podtrzymywało. Czy inspiracją było “Z archiwum X”? :) Inspiracją odległą, raczej punktem wyjściowym, ale drugi odcinek szóstego sezonu to historia ciągłej ucieczki na zachód, w obawie przed śmiercią. Cytując opis odcinka z Wiki: “W Nevadzie pan Crump wiezie swoją żonę z szaleńczą prędkością. Kiedy zatrzymuje ich policja, żona Crumpa umiera na skutek rozerwania głowy. Samemu Crumpowi też to grozi, więc porywa Muldera i każe mu jechać na zachód. Jedyne co może go uratować, to przekłucie ucha środkowego“.

W sumie takie drobiazgi czasem stanowią fajny start w stronę tworzenia historii zbudowanych z innych elementów. Choć jeśli tekst jest powiązany z innym opowiadaniem, to pewnie jednak nie ten przypadek.

Całość czyta się bardzo dobrze i bardzo fajnie, ze pojawia się spora zmienność – samochód, stacja, baza wojskowa, TTT. Dzieje się, jest akcja.

Finał dobrze wymyślony, ale w realizacji mi czegoś jednak brakło. Jakbyś nagle postanowił nieco skrócić, przyśpieszyć. Nawet reakcje Croma jakby w tym miejscu stały się bardziej stereotypowe. Innymi słowy – scenariusz zrobił robotę, ale w ostatniej scenie gry aktorskiej nieco zabrakło – co byłoby zdecydowanie bardziej wybaczalne po drodze, niż w finale.

Tym niemniej świetna lektura, dzięki!

 

" – A przejedziemy przez Vegas?"

Zgadnij co nadmiarowe ;)

 

"ukłucie w pośladku"

– świat, w którym broń się przydaje, amunicja siłą rzeczy też, a nie zabrali broni?

I skoro o tej scenie mowa – zastanawiam się, może błędnie, czy w takiej odległości kula zatrzymałaby się w głowie, zamiast przez nią przejść? No i “ukłucie” – mięśnie pośladkowe jednak są bardzo istotne i dla marszu i dla ogólnej stabilizacji ciała, więc pytanie czy jednak nie powinien odczuć tego mocniej.

 

"Alter odpali maszynę za niego, ponieważ jemu nie grozi pojawienie się kopii w tej samej przestrzeni"

Pytanie czemu wcześniej zmaterializował się poza przestrzenią oryginału. Przecież to, co jest opisywane, jeśli dodać do tego uruchomienie systemu, chwilę trwało.

 

"Halę Sław"

Hm, myślisz, że "Hall of Fame" byłby tłumaczony, jeśli "Fame MMA" się nie tłumaczy?

 

"tutaj nie da się niczego poruszyć"

A fale dźwiękowe jak się rozchodzą? ;) (czepiam się, niektóre rzeczy można naginać na potrzeby lektury)

 

"Odtwarza obraz tego miejsca z momentu powstania paradoksu, nadpisując tę zatrzymaną chwilę na teraźniejszość"

No to powinny pojawiać się zatrzymane w czasie postacie, które wtedy były na miejscu.

 

Mężczyzna zacisnął zęby i maksymalnie skupiony wpatrzył się w ekran, byle nie popełnić błędu, który będzie go kosztował kolejne sekundy.

Nie zauważył, kiedy za jego plecami pojawił się alter.

Kopia złapała go za kark i założyła mu nelsona.

Hmm, a nie powinno być puff i po ptokach?

 

Nie wiemy co wywołuje szał, powodujący atak duplikatu na oryginał,

Uuuu, wygodnie. Mogłeś się pokusić o jakieś wyjaśnienie. Przecież duplikaty muszą tak samo myśleć i odczuwać to samo, co oryginały. Ich ataki wydają się nielogiczne.

 

Więc nie krępuj się i zrób coś, co wreszcie nie będzie przypadkiem.

A tu stracił spory kawał mojej sympatii. Sara wyraźnie nie lubi zabijania. Dobra, kiedy znalazła plecak Gill nieco jej się odmieniło, ale to była reakcja na konkretną sytuację. Nie oznacza zmiany poglądów i znieczulenia na stałe. Wyszła z tego czysta. A na koniec skubany robi z niej zabójcę. Ona będzie musiała z tym żyć. Mógł sobie sam palnąć w łeb.

Do niego zresztą też średnio to pasuje. Cały czas trzymał rękę na pulsie, wiedział, co robi, nie uchylał się od odpowiedzialności i nagle coś takiego. A i jeszcze chwilunię wcześniej prosi Sarę o zajęcie się Abby.

O samej nastolatce za bardzo nie wiem, co myśleć, jakaś taka niedookreślona Ci wyszła.

 

Na początku zaskoczyłeś, potrząsnęłam głową, bo przez moment nie rozumiałam, co się dzieje, ale później zrozumienie przyszło naturalnie. Opko wciągnęło. Skrzywiłam się, kiedy dotarłam do informacji o walkach, jakoś nie lubię tego typu rozrywek w literaturze ;) Nie zatrzymało mnie to jednak. Infodump na końcu wydaje mi się uzasadniony. Poza tym klarownie to było napisane, ładnie wpasowało się w tekst i nawet nie poczułam, że to infodump ;)

Merytorycznie nawet nie próbuję oceniać. Wierzę Ci na słowo ;) Całość brzmi zgrabnie, klei się, a na dodatek nikt nie krzyczy w komentarzach, więc pewnie jest ok ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć, Outta!

 

Marudzenie:

wygramolił się na dach przez rozsuwany szyber.

Szyber, sjp.pl:

1. zasuwa do regulacji ciągu powietrza w kominie;

2. typ zasuwanych drzwiczek pieca;

3. łopata o długim trznonku służąca do wkładania pieczywa do pieca

 

Trochę mi to zgrzytnęło, podejrzewam, że chciałeś uniknąć powtózenia.

 

Prowadziła wąsko pomiędzy wysokimi skalnymi ścianami, zasłaniającymi krajobraz rozciągających się wokół(-,) pofałdowanych pustkowi.

Ostatni przecinek chyba zbędny.

 

– Jeden(-,) stojący w poprzek jezdni samochód i jesteśmy ugotowani

Ten wydaje mi się, że też zbędny

 

A teraz kilka słów opinii:

Pierwsza scena i gość, który przeżył, a nawet zatrzymał się na wyprostowanych nogach… Nie, nawet wyszkolony żołnierz nie dałby rady zrobić czegoś takiego przy 75 km/h, odrapując sobie jedynie łokcie i kolana. Tu mam relację z “pierwszej ręki” – kolega wypadł z autobusu przy ok. 50 km/h, zwinął się w kłębek i przeturlał. Rezultat? Całe plecy, ręce i nogi pozdzierane, a był jednak ubrany. No tu moje zawieszenie niewiary nie dało rady. Prędkość zbyt duża, by tak gładko z tego wyszedł.

Czytam i czytam i… Czekaj, do czego w zasadzie dążymy? Graviporter? Nie, to coś pośredniego.

Sacramento! TTT! Teraz już wiem, choć muszę przyznać, że dość późno.

Ja gdzieś widziałem rozmowę na temat tych ogniw czasowych… Chyba SB ;)

Zamarudzę jeszcze – Co się w ogóle duplikuje – tylko ludzie? Dlaczego ludzie, a nie życie? Co nas odróżnia od drzew, bakterii i robaków? Jednak wokół areny kilka drzew się ostało.

Pływające statki – jak szybko muszą płynąć? Z moich obliczeń wynika, że wszystkie musiałyby albo pruć pełną parą cały czas, albo być niezbyt duże. Przy prędkości 30 węzłów, a taką, z tego co widzę, rozwija większość jednostek US Navy, długość okrętu musiałaby wynosić maksymalnie 105 metrów, żeby przypadkiem gość na dziobie nie wywołał eksplozji na rufie swoim duplikatem. To wciąż możliwe i nie ma sensu, żebyś wchodził w te szczegóły, ale wiesz… jak już policzyłem to musiałem napisać :P

Sara dość szybko doszła do siebie po postrzale w łydkę. Nie zgruchotało jej kości, że jest w stanie chodzić? Takie rany podczas II wś. nazywano “Million-dollar wound” – to jak wygrać los na loterii, a tutaj nic o tym nie wspominasz. Ot, kula weszła i wyszła, nie rozszarpała łydki z boku, więc jak dla mnie, piszczel musiała oberwać – na takiej nodze nie stanęłaby nawet po mocnych dragach.

Ale dość marudzenia. Dzisiejsze popołudnie spędziłem czytając “Piknik na skraju drogi” Strugackich i nieco się wahałem, co czytać wieczorem: kontynuować lekturę o stalkerach, czy przeczytać Twoje opko. No i, Panie, rad jestem, że przeczytałem “Ruch…”. Dobre to jest i, kurczę, świetnie napisane. Ja z tych co zawsze na licznik patrzą, powstrzymywał mnie przed lekturą, ale nie czułem tej długości.

Narrację i styl określiłbym jako książkowe. W sensie niespieszne, a jednak jest akcja, jest fajnie modulowane tempo. Podobało mi się.

W ogóle w poradnikach mówią, żeby na początku zburzyć świat głównego bohatera, a Ty nie tylko burzysz, ale też trzymasz ciągłą presję. Jest beznadzieja, sytuacja w zasadzie bez wyjścia. To mnie pchało przez początkowe rozdziały, choć, jak już napisałem, w pewnym momencie zacząłem pytać do czego chcemy w zasadzie dojść? Jakieś 30k znaków, a jedyną motywacją jest wciąż jedynie przeżycie – to za mało na tym etapie tekstu.

Wciąż jednak ten tekst mi się podoba, obrazowo to ubrałeś, lektura jest naprawdę satysfakcjonująca. Może rodzić pytania co dalej, co zrobią Abby i Sara, z kim w ogóle będą mieć do czynienia, ale to już zostawiam Ci na sequel.

Bo będzie sequel, nie?

 

Pozdrawiam!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Wybaczcie, że tak późno odpowiadam, ale czasu znów mam mniej, a i jakiś marazm się wkradł do mojego życia i coraz rzadziej mi się chce. Ale jestem wreszcie :)

 

@Ali

 

Tak jak Ci już pisałam, moim zdaniem zabrakło tutaj napięcia i wrażenia szaleńczego wyścigu z czasem, aby w pełni zrealizować potencjał tej historii.

Jest w tym trochę racji, ale kiedy zacząłem myśleć nad tym, kiedy ma się rozgrywać akcja, doszedłem do wniosku, że te dwa miesiące od zagłady to już nie będzie taka dramatyczna walka z czasem i ucieczka na złamanie karku, bo ludzi już niewielu zostało i tylko na własne altery muszą bohaterowie uważać. Dlatego brak tutaj biegu, tylko są okresy szybszej akcji przeplatane ze spokojniejszymi fragmentami. Gdyby akcja rozgrywała się, powiedzmy, trzy dni po dnio zero, wtedy więcej dramatycznego uciekania by było.

 

Pierwsza scena jest bardzo statyczna

Czy ja wiem? Aż tak statyczna chyba nie jest, bo coś się dzieje.

 

Mam na myśli na przykład tę wzmiankę o włosach, Abby pyta: Dlaczego ja i Sara musimy się strzyc, a ty nie? Pyta o coś, co wie, a przy odpowiedzi Croma narrator jeszcze podkreśla, że pada to po raz setny. 

Nie wiem, Ali, czy masz dzieci, ale podejrzewam, że jednak nie. Moi synowie potrafią codziennie pytać mnie o to samo, dlaczego to, dlaczego tamto, pomimo tego, że odpowiedź zawsze jest taka sama. Masz rację, to jest też info dla czytelnika, ale moim zdaniem pokazane poprzez naturalne pytania, które zadają dzieci w wieku od siedmiu do kilkunastu nawet lat. Inna sprawa to ta, że często narzekasz na infodumpy, których chciałem się tutaj ustrzec przynajmniej na początku, wplatając pewne informacje w dialogi. Nie mam pojęcia jak miałbym to zrobić, żebyś była usatysfakcjonowana.

 

Napięcia też nie wyczułam w zachowaniu bohaterów, w każdej sekundzie mogą zginąć, ale zdają się tym nie przejmować. Może po prostu przywykli, bo w sumie człowiek przyzwyczaja się do życia blisko zagrożenia, ale mnie jednak wydają się zbyt spokojni, a przynajmniej Abby i Sara. 

Tutaj sama sobie odpowiedziałaś – żyjąc w nieustannym zagrożeniu, człowiek przywyka do niego, przestaje się przejmować. Albo przynajmniej tłumi emocje. Abby jest spokojna, bo ufa w to, że Crom ją obroni, Sara z kolei uważa, że niewiele ma już do stracenia.

 

Tutaj też masz nienaturalny dialog, bo cały czas są razem i przez te kilka dni nawet nie ustalili dokąd jadą. Trochę mi to nie gra. I to jest też coś czego mi w tym tekście zabrakło, wyraźnego celu podróży i napięcia z tym związanego. Bez tego opowiadanie traci dynamikę.

Crom i Abby podjęli Sarę z drogi. Sara, o czym wspomina Crom, wydaje się zamyślona i smutna. Ktoś, kto doznał wielkiej straty często chce być sam, nie przejmuje się tym, co się z nim dzieje, albo przejmuje się jedynie w niewielkim stopniu. Zaś co do celu, to przecież jest jakiś, tylko odkryty nieco później. Może rzeczywiście powinienem odkryć go wcześniej, ale ufam, że czytelnik nie uważa mnie za gościa, który będzie pisać opowieśc drogi, która nie ma celu. Druga kwestia to ta, że w wielu powieściach nie ma wyraźnie zaznaczonego celu na początku, a ten pojawia się dopiero gdzieś w połowie albo nawet pod koniec. Na przykład w moim ukochanym “Odwróconym świecie”, albo w “Verticalu”, który też uwielbiam, cel jest przedstawiony dopiero gdzieś za połową, wcześniej jest tylko podróż w nieznane, która sama w sobie jest ciekawa i potrafi rozbudzić zainteresowanie – pod warunkiem, że ufamy autorowi i jego zamysłowi, który jakiś cel ma.

 

W pierwszej wersji chyba było wyjaśnienie dlaczego Abby biegła za samochodem, ale teraz to się trochę odkleja, bo nie ma tła dla takiego zachowania Croma.

Nie było :) Poza tym uznałem, że to byłby niepotrzebny szczegół. A w takiej wersji można nieco bardziej poznać Croma, bo to wyraźne zaznaczenie, że potrafi się wkurzyć i dać naprawdę niebezpieczną i bezduszną lekcję dziecku.

 

Dobra, po zmianie, którą wprowadziłeś, wiem, jak przeszedł, ale po co wyłamał drzwi? Żeby było szybciej?

Drzwi samochodów nie otwierają się na oścież, żeby można było komfortowo z pojazdu wyskoczyć. Poza tym drzwi mają zawias, który może zamknąć drzwi, kiedy pojazd podskoczy na jakimś wertepie, zabuja nim w trakcie jazdy i tak dalej. Wyłamanie drzwi jest pragmatyczne i ułatwi ucieczkę.

 

No dobrze, ale scena z zażyciem stymu jest później, a on nie czuje bólu już teraz.

Nie jest napisane, że nie czuł bólu. Po prostu odruch wygrał. Żołnierze podczas walki, zawodnicy podczas meczów bokserskich i tak dalej często nie czują bólu, kiedy są w trakcie walki lub wykonywania zadania – oczywiście ten ból przyjdzie, ale instynkt, odruchy i adrenalina potrafią zdziałać cuda. Na przykład siatkarze albo koszykarze często grają nadal z połamanymi palcami. Sam kiedyś nabawiłem się zwichnięcia kostki w trakcie meczu koszykówki i grałem dalej jeszcze przez piętnaście minut, zanim dotarło do mnie, że jednak boli i dłużej nie dam rady.

 

wolałbym zobaczyć jak sami dochodzą do tych wniosków.

Zgoda co do tego, że końcówka jest najsłabszym elementem. A Sara, Crom i Abby nie daliby rady dojśc do takich wniosków, bo chronoportacja to nie ich dziedzina, nie są naukowcami. Crom mógł coś podejrzewać, ale jednak brakuje mu szerszej wiedzy. Stąd wyjaśnienia Verveny, które – z czego zdaję sobie sprawę – moga nie być dla wszystkich pasjonującym motywem.

 

Nie wiem, może mam zbyt wysokie oczekiwania, bo po prostu lubię Twoje teksty, ale to opowiadanie pozostawia niedosyt. 

Dzięki :) A co do oczekiwań, well, chyba lepiej podchodzić do tekstów bez nich ;)

 

czy na pewno siedzenie samochodu znajduje się kilkadziesiąt cali nad powierzchnią drogi.

Dwadzieścia cali to pół metra, a siedzenia w niektórych SUVach bywają na takiej wysokości.

 

I zgrzyta, bo Sara jest łysa, ale Abby już nie. 

Abby ma krótkie włosy, fakt. Sara mogła się sama golić, a Abby po prostu odrosły od ostatniego strzyżenia. Włosy długości kilku centymetrów nie stanowią zagrożenia.

 

@MbS

 

Nie błąd, ale archaizm wywołujący konfuzję.

Pewnie masz rację, ale mnie bardzo pasuje to słowo. Zostanę przy swoim jednak :)

 

Ale poza tym marudzeniem [ i tym snajperskim ar10 :P]

To nie żadne AR10. Jeszcze przed chwilą nawet nie wiedziałem co to AR10 :D To opowiadanie wyrosło z opka na podstawie gier typu Quake Arena albo Unreal Tournament, gdzie było wiele futurystycznych broni. I tak stonowałem tutaj róznorodność, bo nie ma BFG albo RailGunów, jednak postanowiłem zostawić taką małą ekstrawagancję w postaci snajperki o dużym zasięgu i małych rozmiarach :)

 

Dzięki za lekturę, Ali (Tobie również za pomoc), Mbs, cieszę się, że te ponad 60k tekstu Was nie zanudziło i postanowiliście się podzielić wrażeniami.

Reszcie odpowiem za moment, bo znów musze się oderwać od kompa – dzieci, kolacja, żona, te sprawy :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Wróciłem :)

 

@wilk

 

Tytuł trochę świetlisty, a trochę chorzowski ;)

Hah! Ubawiło mnie to :)

 

Czy inspiracją było “Z archiwum X”? :)

Nie. W ogóle nie pamiętam, lub nie widziałem tego odcinka.

 

Finał dobrze wymyślony, ale w realizacji mi czegoś jednak brakło. Jakbyś nagle postanowił nieco skrócić, przyśpieszyć.

Mnie też czegoś zabrakło :) I masz rację, nie chciałem przeciągać, postanawiając zakończyć już tę historię. Z jakiegoś powodu odczuwam lęk przed długimi tekstami, trochę mi przechodzi, ale tak jest nadal. Chyba boję się, że nie zdołam utrzymać zainteresowania czytelnika do końca, stąd to przyspieszanie i dążenie do finiszu, kiedy widzę, że na liczniku znaków coraz większa liczba się pojawia. Jest jakaś nazwa na taki rodzaj fobii?

 

I skoro o tej scenie mowa – zastanawiam się, może błędnie, czy w takiej odległości kula zatrzymałaby się w głowie, zamiast przez nią przejść? No i “ukłucie” – mięśnie pośladkowe jednak są bardzo istotne i dla marszu i dla ogólnej stabilizacji ciała, więc pytanie czy jednak nie powinien odczuć tego mocniej.

To chyba zależy od rodzaju broni. Crom strzela z karabinku snajperskiego, więc chyba raczej przeszłaby przez głowę, albo głowę rozpękła. Co do “ukłucia”, to może masz rację, ale jak już pisałem wcześniej, adrenalina, odruchy i skupienie potrafią skutecznie zablokować ból na chwilę. Pisałem o skręconej kostce, z którą jeszcze piętnaście minut grałem w koszykówkę, zanim poczułem ból i musiałem usiąść. Kiedyś oderżnąłem sobie cały opuszek palca nożem do tapet, i – wierz lub nie – nie poczułem w ogóle bólu. Dopiero kiedy spojrzałem w dół, a wzbraniałem się przed spojrzeniem, bo bałem się rozmiaru obrażeń, zacząłem odczuwać nieprzyjemne mrowienie, które w ból przerodziło się po jakiejś minucie, gdy kumpel zaczął mnie opatrywać.

 

Pytanie czemu wcześniej zmaterializował się poza przestrzenią oryginału. Przecież to, co jest opisywane, jeśli dodać do tego uruchomienie systemu, chwilę trwało.

Aletry pojawiają się seriami, w różnych odstępach czasu, czasem mocno nieregularnych. Wspomina o tym na początku Crom, potem na końcu Vervena. Od siedmiu sekund do nawet kilku minut. Ten alter zmaterializował się poza przestrzenią oryginału, ponieważ mógł – tak, wiem, to wygodne dla mnie :) – pojawić się w przestrzeni, którą Crom zajmował, powiedzmy, trzy minuty temu, czyli wtedy, gdy Crom zmierzał do graviportera.

 

Hm, myślisz, że "Hall of Fame" byłby tłumaczony, jeśli "Fame MMA" się nie tłumaczy?

Nie mam pojęcia. Ale chyba to nie jest błąd.

 

A fale dźwiękowe jak się rozchodzą? ;) (czepiam się, niektóre rzeczy można naginać na potrzeby lektury)

Uwierz, że myślę nad tym na potrzeby trzeciej części :)

 

No to powinny pojawiać się zatrzymane w czasie postacie, które wtedy były na miejscu.

I tak, i nie. Załozyłem, że skoro duplikuje tylko ludzi, ponieważ czas w jakiś sposób wszedł w reakcję z “wzorcem”, który korzystał z dobrodziejstw chronoportacji (tylko ludzie), to po odtworzeniu ostatniej stabilnej wersji, swoistym backupie, powinno być odwrotnie, czyli pojawia się wszystko oprócz “wirusa”, którego czas się pozbył, a który spowodował crash systemu. Ja wiem, że te moje dyrdymały nie mają prawie nic wspólnego z nauką i obecnym stanem wiedzy, bo to po prostu mój wymysł, ale gdzieś tam pewne rzeczy przemyślałem, żeby to się chociaż powierzchownie kupy trzymało :) I pomimo tagu to nie jest sf w rozumieniu jego hard wersji, bardziej to luźne cuś, jak space opera ze statkami kosmicznymi robiącymi piu! piu! laserami ;)

 

@Irka

 

Hmm, a nie powinno być puff i po ptokach?

Przeklejam to, co napisałem Wilkowi:

Aletry pojawiają się seriami, w różnych odstępach czasu, czasem mocno nieregularnych. Wspomina o tym na początku Crom, potem na końcu Vervena. Od siedmiu sekund do nawet kilku minut. Ten alter zmaterializował się poza przestrzenią oryginału, ponieważ mógł – tak, wiem, to wygodne dla mnie :) – pojawić się w przestrzeni, którą Crom zajmował, powiedzmy, trzy minuty temu, czyli wtedy, gdy Crom zmierzał do graviportera.

 

Uuuu, wygodnie. Mogłeś się pokusić o jakieś wyjaśnienie. Przecież duplikaty muszą tak samo myśleć i odczuwać to samo, co oryginały. Ich ataki wydają się nielogiczne.

Tak, masz rację, widziałem, że to wygodne dla mnie i dlatego przemyślałem wyjaśnienie tego apsektu, nie znalazło się to jednak w opowiadaniu, bo uznałem, że przegnę z tłumaczeniami, a pewne rzeczy mogę zostawić zawieszone w przestrzeni. W kontynuacji o tym będzie :)

 

Ona będzie musiała z tym żyć. Mógł sobie sam palnąć w łeb.

Yeah! Nawet nie wiesz jak ja się cieszę, że to zauważyłaś :) Morda mi się śmieje, bo jesteś pierwsza. Crom to nie jest miły facet, jego podejście jest prawie stuprocentowo utylitarne. A tutaj właśnie miało być to zmuszenie Sary do pociągnięcia za spust, choć w wersji alfa mieli się nawzajem zabić z Ver, żeby pokazać jego podejście – nie, że on się bał, ale on na jej miejscu chciałby móc zabić tego, kto uśmiercił kogoś na kim mu zależało i jest przekonany, że to zdrowe podejście. On daje Sarze szansę na zrobienie tego, zabicie go, bo sam chciałby, żeby jemu dano taką szansę na jej miejscu. Nie myśi o tym, że Sara jest inna i będzie ją to męczyć, on przenosi swoje przekonania na innych, bo uważa je za jedyne słuszny wzorzec, według którego powinni myśleć inni.

 

Do niego zresztą też średnio to pasuje. Cały czas trzymał rękę na pulsie, wiedział, co robi, nie uchylał się od odpowiedzialności i nagle coś takiego. A i jeszcze chwilunię wcześniej prosi Sarę o zajęcie się Abby.

 

On nie boi się śmierci, boi się porażki, a nie zatrzymanie apokalipsy będzie porażką, więc godzi się na śmierć, bo dzięki temu wygrywa. A od odpowiedzialności za śmierć Gill się nie uchyla, po prostu nie mówi o tym Sarze, bo Sara mogła mu się przydać do wypełnienia misji i… Pamiętaj, że on był zawodnikiem, walczył dla chwały i popularności, i teraz, kiedy wygrywa umierając, chce zostać w pamięci ocalałych jako ten dobry i szlachetny. Gdyby nie Vervena i kilka słów za dużo Sara nigdy by się nie dowiedziała prawdy, bo po co miała ją znać? On zabił Gill przez przypadek, co jest dla niego ujmą, był profesjonalnym zabójcą i nie powinien w swoim mniemaniu popełnić takiego błędu, żeby zabić cywila, który mu nie zagrażał i niczego nie zrobił. Wcześniej, kiedy pozwala Sarze prowadzić, a sam drzemie na siedzeniu pasażera, Crom rozmyśla o ostatnich wydarzeniach i dochodzi do momentu – jak napisałem w tekście – o którym nie chce mysleć:

Ostatecznie skończyło się wymianą ognia, czwórką zabitych wojaków, ucieczką na miejsce spotkania z Abby i pomyłką, o której nie chciał myśleć.

W obawie przed pościgiem przycisnęli wtedy do stu na godzinę ich ówczesnym samochodem. Abby pytała o usłyszane strzały, jednak Crom zbył ją, tłumacząc, że musiał się męczyć z alterami. Dziewczyna przyjęła do wiadomości i nie wróciła do tematu.

A potem jest jeszcze taki fragment:

Największe szanse, według Croma, mieli pasażerowie przebywających na otwartych wodach statków – o ile zorientowali się, żeby nie rzucać kotwicy ani nie przybijać do brzegu.

No i byli jeszcze szczęśliwcy, jak on, Abby, Sara. Albo tamta dwójka z hummera, ci żołnierze, na których ostatnio się natknął, Gill…

Crom odpędził niechciane myśli, skupiając się na zadaniu.

Jemu jest po prosu wstyd, że popełnił błąd, nie chce, żeby ktokolwiek o tym wiedział.

 

@Krokus

 

Szyber

Tak, chciałem uniknąć powtórzenia, poza tym nie wiedziałem, że szyber to jakaś zasuwa, łopata czy drzwiczki. Powiem szczerze, że zamontowałem kilkanaście piecy, zrobiłem kilka szachtów kominowych, nawet naprawiałem maszyny i piec w piekarni i nigdy nie słyszałem tego słowa w którymkolwiek z podanych kontekstów :D

 

Nie, nawet wyszkolony żołnierz nie dałby rady zrobić czegoś takiego przy 75 km/h, odrapując sobie jedynie łokcie i kolana. Tu mam relację z “pierwszej ręki” – kolega wypadł z autobusu przy ok. 50 km/h, zwinął się w kłębek i przeturlał. Rezultat? Całe plecy, ręce i nogi pozdzierane, a był jednak ubrany. No tu moje zawieszenie niewiary nie dało rady. Prędkość zbyt duża, by tak gładko z tego wyszedł.

Długo nad tym myślałem, nad prędkością znaczy i tym turlaniem. W końcu zawyżyły dwie rzeczy – był zawodnikiem, jednym z najlepszych, w najbardziej krwawym, dynamicznym i widowiskowym sporcie, wiele razy był raniony, wiele razy umierał, myślę, że jego przeszkolenie było mega wysokie. Druga – mam kumpla, w którego na pasach trafił kiedyś samochód. Ów kumpel od dziecka ćwiczył jakieś tam sztuki walki, pady, a do tego parkour – sam nie wiedział jak to zrobił, ale kiedy walnęło go auto, wykonał jakiś pad, czy cholera wie co, przez co jemu się nic nie stało, bo przeturlał się po masce, wpadł z przednią szybą do wnętrza samochodu i przypadkowo złamał szczękę kierowcy, kiedy wpadał. Sam nigdy nie wypadłem z żadnego środka lokomocji, chociaż za dzieciaka wskakiwaliśmy i potem zeskakiwaliśmy z wagonów pociągów towarowych. Nie wiem z jaka one prędkościa się poruszały, ale nie było to zbyt trudne, za to było cholernie głupie – uroki życia na Śląsku :D:D Do tego jeszcze dochodzi to, że prowadząc Crom cały czas jest skupiony na tym, że może mu się nagle zdematerializować samochód, bo okaże się alterem, więc i jego altery są przygotowane. Pewnie masz rację, ale tutaj obstaję przy swoim i ten motyw zostaje.

 

Teraz już wiem, choć muszę przyznać, że dość późno.

Nie jesteś pierwszym, który zwraca na to uwagę, ale takie było założenie. To może sie nie podobać, ale ja lubię takie zabiegi.

 

Co się w ogóle duplikuje – tylko ludzie? Dlaczego ludzie, a nie życie? Co nas odróżnia od drzew, bakterii i robaków? Jednak wokół areny kilka drzew się ostało.

Jak już pisałe, to moj wymysł, który nie ma niczego wspólnego z jakąkolwiek teorią, ale tylko ludzie korzystali z kabin chronoportacyjnych i to człowiek doprowadził do powstania paradoksu, więc uznałem, że czas zespolił i powiązał się z wzorcem, który w czasie podróżował. Wzorcem jest człowiek. Zaś co do drzew, to odpowiedż jest ta sama, której udzieliłem wilkowi:

Załozyłem, że skoro duplikuje tylko ludzi, ponieważ czas w jakiś sposób wszedł w reakcję z “wzorcem”, który korzystał z dobrodziejstw chronoportacji (tylko ludzie), to po odtworzeniu ostatniej stabilnej wersji, swoistym backupie, powinno być odwrotnie, czyli pojawia się wszystko oprócz “wirusa”, którego czas się pozbył, a który spowodował crash systemu.

 

Pływające statki – jak szybko muszą płynąć?

Też liczyłem :) I uznałem, że to możliwe, bo po początkowych kłopotach mogli się nauczyć, że muszą płynąć dośc szybko. Ponadto mają Kareliana z dostępem do satelitów, a także aparaturę obserwacyjną w kompleksie TTT, dzięki której mogą mniej więcej określać, kiedy i z jaką częstotliwości będą następować duplikacje.

 

Sara dość szybko doszła do siebie po postrzale w łydkę. Nie zgruchotało jej kości, że jest w stanie chodzić?

I tutaj znów możesz mieć rację. Załozyłem, że kula nie trafiła w piszczel i przeszła przez mięsień, nie uszkadzając niczego poważnie. Ciekawy przykład z grudnia Ci przedstawię: w firmie, w której pracuję, jednemu kolesiowi zsunęły się na nogę płyty o łącznej wadze ponad pół tony. Jak się okazało, złamana kość strzałkowa, a mimo to – widziałem następnego dnia na kamerach – gość z pomocą kumpli wstał, przeszedł kawałek, usiadł na podeście jednej z maszyn, posiedział kilka minut, pogadał z chłopakami, potem wstał i po kilku niepewnych krokach dopiero upadł, tracąc przytomność. Teoretycznie nie powinien móc się ruszyć, a jednak szedł. Teraz jest na el quattro i podobno jeszcze długo będzie, bo się kolejne problemy pojawiły :(

 

Jakieś 30k znaków, a jedyną motywacją jest wciąż jedynie przeżycie – to za mało na tym etapie tekstu.

A tutaj mamy róznicę zdań, bo mnie takie coś nawet nie razi do trzech czwartych powieści, kiedy autor przy końcu odkrywa główny cel. De gustibus i tak dalej :)

 

Bo będzie sequel, nie?

Będzie. Tylko akcja przeniesie się jakieś trzydzieści lat do przodu, a przynajmniej taki mam plan ;)

 

 

Dziękuję Wam za lekturę, uwagi i dobre słowa, naprawdę doceniam Wasz wysiłek :)

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

To opowiadanie należy do trójki najlepszych opowiadań, jakie w tym roku czytałem (po „Plutonie” Belli i „Koniach” Zanaisa), więc tak, będę się zachwycał.

 

Przede wszystkim świetny pomysł i równie dobra realizacja. Tekst dynamiką stoki, zarówno fabularnie jak i technicznie. Ta dynamiczna forma jest bardzo spójna z głównym wątkiem i motywem przewodnim, z tytułem nawet. Porywasz czytelnika od samego początku i on razem z bohaterami biegnie/jedzie/leci… byle się nie zatrzymać, byle ocalić życie.

 

I cudne jest też to, że w tych wczesnych fragmentach nie zdradzasz natury tego fenomenu, a tylko pokazujesz trójkę zdesperowanych bohaterów, chwytających się każdej okazji, by mknąć przez postapokaliptyczne Stany, z klimatem niczym u Kinga. Dopiero później, jakby od niechcenia, zdradzasz po troszeczkę, o co właściwie chodzi.

 

Konstrukcja utworu też jest bardzo dobra. Przemyślana. Początek wciągający, rozwinięcie odsłaniające coraz więcej i więcej, wreszcie zakończenie takie jak należy, nieoczywiste, ale z odpowiednią puentą.

 

Jeśli miałbym wskazać wady, to będzie to zbytnia infodumpoza w końcówce. Jest tam fragment gdzie bardzo drobiazgowo tam próbujesz wszystko wyjaśnić, zbyt dużo tego, niezbyt przystępnie i generalnie nieatrakcyjnie. I żebyśmy się dobrze zrozumieli, te wyjaśnienia były tam potrzebne, bo to są istotne fabularnie kwestie. Ale wydały mi się nieco zbyt siermiężne. Odrobina polotu by im dobrze zrobiła.

 

Ocena: 5.475/6

 

Bardzo mocny TAK.

Życzę powodzenia w plebiscycie.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Z jakiegoś powodu odczuwam lęk przed długimi tekstami (…) Jest jakaś nazwa na taki rodzaj fobii?

wilczozimowizm

Co do “ukłucia”, to może masz rację, ale jak już pisałem wcześniej, adrenalina, odruchy i skupienie potrafią skutecznie zablokować ból na chwilę

I ból i mechanikę ciała (jak np. sytuacja z ludźmi, którzy ze złamaniami potrafią jeszcze trochę przejść), ale tu się zastanawiam (może mylnie), czy nie doszłoby do znacznie większego ograniczenia mechaniki. To jednak nie śrut.

 

Bardzo dobra pierwsza scena. Potem pojawia się pomysł, na którym opowiadanie jest zbudowanie – od razu zaciekawia. To jeden z tych pomysłów, które są niby proste, ale pewnie nikt na nie jeszcze nie wpadł. Ciekawe ile podobnych pozostaje jeszcze do odkrycia. Opowiadanie jest utrzymane w dobrym tempie, sceny akcji soczyste, bohaterowie powyżej przeciętnej. Ciekawe jest, że wyjaśnia się wszystko – podejrzewam, że w co drugim tekście o takiej tematyce fenomen nie zostałby wyjaśniony. Pojawiały się momenty, gdy w finalnym wyjaśnieniu się gubiłem, ale myślę, że załapałem ogólny koncept. W każdym razie raczej zakończenie nie zawodzi, choć po pierwszej części opowiadanie wyobrażałem je sobie inaczej.

Yo!

 

@Chro

 

O kurde, to żeś mnie zaskoczył :) Cieszę się, że to opowiadanie aż tak przypadlo Ci do gustu. Kiełkowało we mnie od jakiegoś roku, kiedy pojawił się gdzieś nabór na postapo i zacząłem nad nim myśleć, ale ostatecznie wówczas na myśleniu się skończyło. Ale wreszcie to napisałem i wrzuciłem tutaj.

 

Jeśli miałbym wskazać wady, to będzie to zbytnia infodumpoza w końcówce. Jest tam fragment gdzie bardzo drobiazgowo tam próbujesz wszystko wyjaśnić, zbyt dużo tego, niezbyt przystępnie i generalnie nieatrakcyjnie. I żebyśmy się dobrze zrozumieli, te wyjaśnienia były tam potrzebne, bo to są istotne fabularnie kwestie. Ale wydały mi się nieco zbyt siermiężne. Odrobina polotu by im dobrze zrobiła.

Wiem, jestem świadom tego potężnego infodumpu na końcu, ale nie wiedziałem jak zrobić to inaczej, żeby nazbyt nie rozwlekać historii. Jest tam kilka wrzuconych tu i ówdzie informacji na temat świata, ale sama natura fenomenu miała być w założeniu wyjaśniona dopiero na końcu, i tak też zrobiłem. Nie wiem co masz na myśli, pisząc “odrobina polotu”, ale będę się starał :)

 

@wilk

 

wilczozimowizm

Tak, to dobra, zapadająca w pamięć nazwa :)

 

ale tu się zastanawiam (może mylnie), czy nie doszłoby do znacznie większego ograniczenia mechaniki.

Ja się nie znam na postrzałach, a nawet na jakichś większych ranach, jak to boli i tak dalej, bo złamane nic nigdy nie miałem, tylko skręcone. Nikt tez mnie nigdy nie postrzelił :) Wychodzi na to, że tutaj strzeliłem bubla, ale postrzał w jakiekolwiek inne miejsce wydawał mi się większym zagrożeniem, dlatego wybrałem pośladek.

 

@zygfryd

 

To jeden z tych pomysłów, które są niby proste, ale pewnie nikt na nie jeszcze nie wpadł.

Cieszę się, że to napisałeś. Bo, jak pisałem wczesniej, myślałem nad postapo, ktore nie będzie zalatywać sztampą, wirusem, kosmitami, zagładą nuklearną, czy tam czymkolwiek innym, i wpadłem na to, co mogłeś przeczytać.

 

Ciekawe jest, że wyjaśnia się wszystko – podejrzewam, że w co drugim tekście o takiej tematyce fenomen nie zostałby wyjaśniony. Pojawiały się momenty, gdy w finalnym wyjaśnieniu się gubiłem, ale myślę, że załapałem ogólny koncept.

To był jeden z priorytetów – nie zostawić wyjaśnienia na głowie czytelnika, tylko wyjaśnić ile się da. Bez tego to opowiadanie w ogóle by nie powstało, bo nie miałbym do niego serca. Ogólny koncept jest dośc prosty, a w dodatku pełen dziur, które na razie łatam, układając sobie w głowie fabułę kontynuacji :)

 

Dzięki wielkie za odwiedziny, miłe słowa i pozostawienie po sobie śladu :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

Known some call is air am

Są filmy i są książki, które pamiętamy dzięki pojedynczym, odciskającym się na mózgowych zakrętach obrazom. I to jest właśnie ten przypadek – pierwsza scena tego opowiadania to dla mnie majstersztyk, nie tylko haczyk na czytelnika, ale właśnie ten element, dzięki któremu tekst zyskuje własny, niezapomniany smak. Dalej jest bardzo porządna, amerykańska narracja drogi, niezła przemiana bohaterów, przyzwoity finał. Ale w mojej głowie zostaje to, od czego zacząłeś. I nawet trochę zmarnowany (bo nie tak dobrze rozegrany jak otwarcie) motyw z wiecznie odradzającym się do śmierci Cypherem (toż to postać na miarę hyperionowego ojca Dure) nie psuje ostatecznego efektu.

 

Trzepnęło mnie światotwórstwo w tym tekście. Jest blyskotliwe i szalenie pomysłowe, brawo, ale też ogrywasz je w sposób, który trafia do emocjo. A że pożeniłeś ten świetny pomysł z wciągająca, dramatyczną i sensownie, nieoczywiście poprowadzoną fabułą… No co ja będę za dużo gadać, masz TAK-a z pełnym przekonaniem, a ja mam mocnego kandydata do mojej najlepszej trójki-czwórki roku na forum.

ninedin.home.blog

Dobre. Solidne postapo z sci-fi. Bardzo sugestywnie kreujesz świat, jest on odczuwalny przy lekturze; ładnie charakteryzujesz bohaterów (a ze Crom to dla mnie pokrewna dusza, działa na pewno na korzyść XD), a całość jest niebanalna, także fabularnie. I niby wiele tu znanych cegiełek, ale całość naprawdę świeża, pomysłowa, przygnębiająca jak cholera, ale literacko naprawdę klasa. I TAK.

 

Nie łapałam babolków, ale to mi się w oczy rzuciło:

 

Wybuch kobiety był tak nagły i niespodziewany,

Niby wiadomo, że chodzi o wybuch w sensie tego, że nakrzyczała, ale jakoś w tym świecie i ogólnie miałam tu poczucie, że nastąpiła eksplozja ;)

http://altronapoleone.home.blog

Hej, hej,

 

pierwsza scena jest naprawdę kapitalna, jest dziwna, brutalna i tajemnicza. Znakomicie przykuwa uwagę czytelnika. Dalej też jest bardzo dobrze, akcja pędzi, nie zatrzymuje się do samego końca, aż trudno się oderwać.

Niebanalny jest ten świat, inne jest to postapo, wymieszane z koncepcją mini podróży w czasie, jest świeże i atrakcyjne. Trochę przypomina mi Mad Maxa, trochę Lema z jego Pirxowymi podróżami, nieco też Hyperiona, o czym już pisał Cobold.

Właściwie ten oryginalny świat, te emocje i pędzącą akcję mogę porównać tylko do jednego tekstu portalowego – Igrzysk wstydu. I podobnie jak Niebieskiem, Tobie również radzę szukać wydawcy, bo jest to świetny koncept wart robudowania do powieści, powieściowej serii, lub choćby zbioru opowiadań.

Dla piórka – Tak. To świetna historia, pomimo kilku niedociągnięć.

 

A teraz pora pomarudzić.

Bohaterowie są słabo zbudowania, mało o nich nie wiemy – choćby o tym dlaczego Crom pomaga Abby i Sarze. W ogóle Abby jest cieniem, brak jakichkolwiek informacji o niej i, jak wyżej wspomniano, mogłoby jej nie być, a jej kwestie mówić Sara. Ewentualnie można by ją zamienić na psa, co spełniłoby rolę dodatkowych fabularnych utrudnień, a usunęłoby konieczność budowania kwestii dla tej postaci ;)

A w ogóle imię Crom, hmmmm…. Conan pewnie miałby coś do powiedzenia w tej sprawie. Pewnie mógłby to być przydomek z areny, ale chyba w tekście nie ma o tym wzmianki. Dodatkowo nie wiem, czy dla imienia “Crom” można stosować określenie “Panie C”, bo tam “C” w wymowie przechodzi w “K”, w wymowie “Krom” jest nagle “Panie Ce”.

Chciałoby się mieć równie świetną scenę na zamknięcie historii, co na jej otwarcie, ale wg mnie tak nie jest. Nie rozumiem dlaczego Crom podpuszcza Sarę do zastrzelenia go. Można by to uzasadnić na 100 różnych sposobów, ja nie widzę takiego uzasadnienia w tekście. No i co się stało z Verveną? Popełniła samobójstwo? Jakoś nie wzbudziła mojego zaufania, juz prędzej Crom wydawał się bardziej dojrzały do tego, a właśnie on ginie, a o Vervenie niczego nie wiadomo. Tutaj jest spory potencjał na twist, np. Vervena może zdradzić wszystkich i próbować zabić bohaterki, ale po zastrzeleniu Croma pojawia jego stabilna kopia, która broni kobiet (trzeba by tylko ograć sposób pojawienia się kopii w miejscu, gdzie nie powinno się to zdarzyć, wiem).

Na koniec:

Z karabinem na plecach wskoczył do maszyny i niezwłocznie uruchomił panel sterujący. Zaczął wklepywać komendy, aby obejść właściwą procedurę startową. Okienka, komunikaty, foldery i pliki pojawiały się na monitorze nieznośnie wolno, nie nadążały za palcami Croma. Mężczyzna zacisnął zęby i maksymalnie skupiony wpatrzył się w ekran, byle nie popełnić błędu, który będzie go kosztował kolejne sekundy.

Nie zauważył, kiedy za jego plecami pojawił się alter.

Kopia złapała go za kark i założyła mu nelsona.

Dlaczego kopia nie pojawiła się na miejscu bohatera uśmiercając go? Mam tutaj zgrzyt, pewnie przydałoby się jakieś wyjaśnienie, doprecyzowanie, może wręcz dodanie w scenie sytuacji sięgania przez bohatera po coś z tyłu transportera, wtedy logiczne byłoby, że alter objawił się za jego plecami.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Hej, Outta.

Odesłał mnie tutaj Twój fan, ale po przeczytaniu opowiadania nie jestem tym faktem zdziwiony. Nie czytałem komentarzy, ale na pewno padło wiele dobrych słów za dobrze wykonaną robotę, więc tylko pogratuluję piórka i zapewne dobrego miejsca w plebiscycie rocznym.

Nie będę słodził tylko skupię się na uwagach, choć ciężko to będzie nazwać uwagami, powiedziałbym raczej, że to spostrzeżenia, które kiedyś w innym utworach możesz, ale nie musisz wprowadzać.

Jeśli opowiadanie ma 64k znaków, to wstęp musi być wciągający, bez dwóch zdań. Inaczej każdy porzuci lekturę. I chwytasz nim, to prawda. :) Ale…

 

Najsłabsze z całego opowiadania jest pierwsze zdanie. Zobacz:

Kilkadziesiąt cali powyżej nawierzchni drogi, biegnącej przez skalisty krajobraz Doliny Monumentów, zmaterializowały się trzy nagie postacie.

Czy wytłuszczone fragmenty mają jakieś znaczenie? Czy ważne, że kilkadziesiąt, a nie kilkanaście? Że to Dolina Monumentów? Tylko nie mów, że musi być kilkadziesiąt, żeby wytłumaczyć takie, a nie inne skutki upadku. Bo to jest asekurowanie czytelnika w myśleniu. Czytelnik podpowiedzi nie lubi, i nie lubi żeby za niego myśleć.

Kobieta pojawiła się w pozycji, w jakiej mogłaby drzemać na przednim siedzeniu samochodu.

Ale tych pozycji może być wiele. :) To nic nie mówi, może dlatego i tak później zaczynasz dokładnie opisywać, w jakiej pozycji była.

Z prędkością czterdziestu pięciu mil na godzinę runęła naprzód, uderzając niedokładnie ogoloną głową o asfalt.

I znowu niepotrzebna, spowalniająca akcję i czytanie, informacja. Mało tego, trochę irytująca, bo owszem, Ty jako Autor wiesz dlaczego jest ogolona, ale ja jako czytelnik nie mam bladego pojęcia. Instynktownie przez ułamek sekundy zastanawiam się i wytrącasz mnie przez to z płynnego czytania i dynamicznego “wsiąknięcia” w sytuację.

Tym przydługim wstępem zmierzam do tego, że w pierwszym fragmencie wcale nie musi być dużo faktów, ma wciągnąć i tyle. Pewnie nie raz zdarzyło Ci się oglądać film, gdzie w pierwszej scenie nie załapałeś połowy rzeczy. I co? Napisałeś do reżysera? Proszę pana, to tak nie może być, ja zaczynam oglądać i nie wiem co się dzieje!

Tak więc parę zbędnych słów z początku bym wyrzucił.

Zwróciłem uwagę jeszcze na jedną rzecz.

Dziewczyna odsunęła od twarzy lornetkę i z irytacją odgarnęła z czoła blond grzywkę, która w połączeniu z resztą ciętej pod garnek fryzury nadawała jej wygląd chłopczycy. Usiadła przodem do kierunku jazdy, podwinęła rękawy ściśle przylegającej do ciała, zielonej bluzy, po czym sięgnęła ku leżącej obok walizce.

– Co teraz robi? – zadudnił basem kierujący samochodem wysoki, szczupły blondyn w wypłowiałym, czarnym T-shircie.

Kobieta otwarła oczy, przechodząc w niecałą sekundę ze stanu rozespania do całkowitego rozbudzenia. Gwałtownie odwróciła pozbawioną włosów głowę w stronę kierowcy, a jednocześnie namacała kolbę beretty, spoczywającej w kaburze na opiętym ciasnymi, czarnymi bojówkami udzie. Czujność to jedna z tych rzeczy, które pozwalają utrzymać się przy życiu. Czujność i ruch.

Te opisy nie powinny znajdować się w tym miejscu. Ja naprawdę nie muszę od razu wiedzieć, czy dziewczyna jest blond i czy ma luźno czy ciasno opiętą bluzkę. Spowalniasz tym akcję. A już na pewno nie powinno być takich opisów w didaskaliach, które najczęściej u początkujących spowalniają scenę, ale ogólnie muszą być, bo nie masz ekranu, na którym wszystko widać. Dobrze jest umiejętnie je wykorzystać do posunięcia akcji. Dlatego Crom, zamiast WYGLĄDAĆ, powinien w tych didaskaliach coś ROBIĆ. Rozumiesz różnicę? Zawiązałeś tak dynamiczną akcję, że aż się prosi aby takie opisy pojawiły się gdzieś dalej, we fragmentach na tak zwane “złapanie oddechu”.

Jednak to w zasadzie moje jedyne “zarzuty”. Można tekst wygładzić, ale nie wpłynie to bardzo na jego i tak już dobrą jakość.

Raczej rzadko wypowiadam się na temat, co można w fabule poprawić, bo to pomysł Autora i albo kupujesz albo nie, ale możesz zwrócić uwagę na dwie rzeczy.

Crom krótko znał Sarę, nie zdążył się z nią jakoś mocno związać emocjonalnie, więc po tym, jak została rana, mógłby chociaż przez chwilę zastanowić się na tym, że ich spowolni i czy jej nie wyeliminować.

Zabicie człowieka to trudna rzecz, takie mam o tym wyobrażenie, a jednocześnie ciężko o opowiadanie, w którym nikt nie ginie. :) Dlatego zawsze dobrze jest to zabijanie dobrze umotywować. Chyba łatwiej Sarze byłoby pociągnąć za spust, gdy Gill była dla niej kimś bardzo bliskim, a nie przypadkowo spotkanym.

Poza tym, świetna robota, Outta. Naprawdę.

Pozdrawiam.

 

Ps.

Dziewczyna odsunęła od twarzy lornetkę i z irytacją odgarnęła z czoła blond grzywkę,

Nagle gwałtownie odsunęła lornetkę od twarzy i przez ramię spojrzała w lusterko wsteczne,

zaś drugą bezskutecznie próbowała przytknąć do oczu lornetkę.

No przecież nie do du…

 

Crom krótko znał Sarę, nie zdążył się z nią jakoś mocno związać emocjonalnie, więc po tym, jak została rana, mógłby chociaż przez chwilę zastanowić się na tym, że ich spowolni i czy jej nie wyeliminować.

Zabicie człowieka to trudna rzecz, takie mam o tym wyobrażenie, a jednocześnie ciężko o opowiadanie, w którym nikt nie ginie. :) Dlatego zawsze dobrze jest to zabijanie dobrze umotywować. Chyba łatwiej Sarze byłoby pociągnąć za spust, gdy Gill była dla niej kimś bardzo bliskim, a nie przypadkowo spotkanym.

Che mi sento di morir

Masz już dużo obszernych i wnikliwych komentarzy, trudno byłoby mi dopisać coś wartościowego – pod względem planu opowiadania, konstrukcji fabuły i postaci, przemyśleń – dlatego wahałem się długo, czy w ogóle komentować. Chciałbym jednak dać znać, że spodobało mi się: wymyśliłeś naprawdę oryginalną koncepcję i jeszcze spróbowałeś ją uzasadnić (wiadomo, że nie obroniłoby się naukowo, ale daje szansę zawieszenia niewiary), a do tego – jak dla mnie – przekonująco opisałeś psychologię bohaterów w tak osobliwych warunkach.

Przypadkowa uwaga interpunkcyjna:

– Znowu przeżył! Powiesz mi jak?!

Przecinek przed “jak”.

Przypadkowa uwaga merytoryczna:

Na tylnej kanapie Sara, pojękując z bólu, podwinęła nogawkę. Rany na łydce były dwie, po obu stronach nogi – kula przeszła na wylot i nie trzeba jej będzie wydłubywać, co zaoszczędzi jej trochę cierpienia.

Abby odzyskała rezon, wygrzebała z plecaka spirytus i bandaże.

Masz jakiś pomysł, po co mieliby wydłubywać kulę? Spirytusu też nie polecam – wiadomo, lepszy niż nic, ale gdyby mieli wodę utlenioną albo chociaż jodynę…

Dziękuję za interesującą lekturę i pozdrawiam!

kula przeszła na wylot i nie trzeba jej będzie wydłubywać, co zaoszczędzi jej trochę cierpienia.

Niech dłubią, jeśli im się chce, ale dlaczego tak się martwią, czy kula będzie cierpieć :P

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

– Znowu przeżył! Powiesz mi jak?!

Przecinek przed “jak”.

Wydaje mi się, że właśnie nie. Ktoś mi kiedyś pokazał regułę, że przed takim jednowyrazowym pytankiem nie stawiamy. “Wyjaśnij dlaczego”, ale/chociaż “Wyjaśnij, dlaczego to zrobiłeś”. Ale tak na szybko, w robocie tej regułki nie odnajdę.

Babska logika rządzi!

Zmasowany atak czytelników, w większości lożan! :)

 

@cobold

 

Dzięki za miłe słowa i cieszę się, że ta pierwsza scena Ci się podobała, bo tak po prawdzie nigdy nie wiem jak zacząć, i zawsze mam obawy, czy nie robię tego od zadka strony :)

toż to postać na miarę hyperionowego ojca Dure

Hehe, o tym tak nie myślałem :) Ale jak przywołałeś ten motyw, to Paul Duree chyba świadomie, wiedząc, że krzyżokształt go wskrzeszać będzie w nieskończoność, się do tego ognistego drzewa przybił. Cypher chciał z kolei tylko nie pamiętać momentu zabijania swojego brata, a wyszło jak wyszło, paradoks zrobił swoje.

 

@ninedin

 

Twój komentarz zrobił mi dzień. Nawet nie wiesz, jak mi się morda ucieszyła, kiedy przeczytałem, że uważasz go za jeden z lepszych tekstów portalowych 2021 roku. Dziękuję bardzo za połechtanie mojego ego ;) A tak serio, to Twój komentarz dał mi takiego mentalnego kopa, bo mnie ostatnio jakś niemoc dopadła, a po jego przeczytaniu postanowiłem jednak napisać coś na wilkowy konkurs, choć nie miałem tego w planach.

 

@drakaina

 

Twój komentarz, po tym ninedin, to dalsza część lania miodu na moje serce ;) Bardzo jestem zadowolony z pozytywnych odczuć i tego wszystkiego co niesie ze soba Twój komentarz. Trochę mnie tylko dziwi, że Croma uważasz za pokrewną duszę, ale skoro tak go widzisz, to kim ja jestem, żeby wątpić? :) Z tym wybuchem pomyślę, i chyba zmienię, bo to rzeczywiście może być nieco mylące w kontekście tego, co jest zagrożeniem w opowiadaniu.

 

@BK

 

Trochę przypomina mi Mad Maxa

Fajnie, że tak to widzisz, bo scenerię (Dolina Monumentów) tak właśnie zaplanowałem, żeby była podobna do kultowej serii z Melem Gibsonem :)

 

Właściwie ten oryginalny świat, te emocje i pędzącą akcję mogę porównać tylko do jednego tekstu portalowego – Igrzysk wstydu. I podobnie jak Niebieskiem, Tobie również radzę szukać wydawcy, bo jest to świetny koncept wart robudowania do powieści, powieściowej serii, lub choćby zbioru opowiadań.

Ten tekst Ziziego mam w planach przeczytać, chyba jest nawet jakaś kontynuacja, ale jakos nie moge tam dojść. Skoro jednak tutaj przywołujesz, to będę musiał się za niego złapać.

 

Bohaterowie są słabo zbudowania, mało o nich nie wiemy – choćby o tym dlaczego Crom pomaga Abby i Sarze.

Pisałem o tym wcześniej – Crom nie dałby rady samemu dostać się do kompleksu. Miał do przejechania całe stany, a spać gdzieś musiał. W tym świecie solo niczego nie zdziałasz, prędzej zginiesz. A podejście Croma jest czysto utylitarne. W jednym miejscu w tekście Crom opowiada Sarze, że z kompleksu udał się do Jersey, do siostry i bratanka, jedynych osób na których mu zależało. Z kontekstu wynika, że znalazł ich martwych. Początkowo o Abby miałem więcej informacji, trochę o tym, że jest zadziorna bo wychowała się w patorodzinie. Usunąłem tamte fragmenty i przebudowałem relacje Abby z Sarą, bo początkowo był między nimi konflikt – Alicella mnie do tego namówiła i w sumie nie żałuję, bo ten konflikt do niczego by nie prowadził. Ale rację masz z tym, że Abby to w zasadzie cień. Sara też nie jest za wyraźna, ale myślę, że Croma zbudowałem odpowiednio, a przynajmniej tak, jak chciałem.

Ewentualnie można by ją zamienić na psa, co spełniłoby rolę dodatkowych fabularnych utrudnień, a usunęłoby konieczność budowania kwestii dla tej postaci ;)

Pies to nie dość, że zły pomysł, bo opiekowanie się nim, kiedy jest się ciągle w ruchu to byłoby zbyt potężne utrudnienie, zarówno dla Croma, który ma już i tak dośc kłopotów z przeżyciem, ale też dla mnie, bo musiałbym sie nieźle nagimnastykować, żeby to jakoś ująć. Fanem psów nie jestem, wolę koty, a do tego takie motywy z pupilkami, których trzeba pilnować w ferworze walki mam już dość po “Jestem legendą” oraz kilku innych produkcjach, w których bohater/bohaterowie muszą podczas walki o życie oglądać się na targaną za sobą zwierzynę, czy aby nic jej się nie stało.

 

A w ogóle imię Crom, hmmmm…. Conan pewnie miałby coś do powiedzenia w tej sprawie. Pewnie mógłby to być przydomek z areny, ale chyba w tekście nie ma o tym wzmianki. Dodatkowo nie wiem, czy dla imienia “Crom” można stosować określenie “Panie C”, bo tam “C” w wymowie przechodzi w “K”, w wymowie “Krom” jest nagle “Panie Ce”.

To przydomek z Areny. A reszta to czepianie się :P Czyli mówisz, że Christian albo Christopher musieliby być panami “K”, Chad albo Charlie panami “Cz”, a Charlotte panią “Sz”? C’mon, mate, to tak nie bangla ;)

 

Chciałoby się mieć równie świetną scenę na zamknięcie historii, co na jej otwarcie, ale wg mnie tak nie jest.

Według mnie również. Serio :) Crom podpuszcza Sarę, bo uważa, że Sara zasługuje na to, żeby go zabić, w odwecie za śmierć Gill. Skoro i tak zginie, a ona już wie, to mu nie zależy. Ponadto Crom uważa, że jego postępowanie jest wzorcowe i jeśli on chciałby mieć taką mozliwość, to inni powinni mysleć tak samo. Masz tam scenę wcześniej, w której zabija dwójkę gości z hummera, choć po prawdzie jakoś specjalnie niczym nie zawinili – a on i tak ich zabija w odwecie, bo tak, a zachowania Sary nie rozumie, tego jej przeszkadzania i krzyków, bo przecież on postępuje słusznie.

 

No i co się stało z Verveną? Popełniła samobójstwo?

Oj, prosisz się o łopatę :) W sumie można to zinterpretować, końcówkę znaczy, na kilka różnych sposobów. Ale nie podam, który jest właściwy ;)

 

Tutaj jest spory potencjał na twist, np. Vervena może zdradzić wszystkich i próbować zabić bohaterki, ale po zastrzeleniu Croma pojawia jego stabilna kopia, która broni kobiet

Ciekawy pomysł, tylko, że to już nie byłoby to opowiadanie, bo końcówka zmieniłaby cały sens, a w dodatku wymagałaby dodatkowych wyjaśnień.

 

Dlaczego kopia nie pojawiła się na miejscu bohatera uśmiercając go?

O to pytał już wilk, a także Irka, więc przekleję, co im napisałem:

Aletry pojawiają się seriami, w różnych odstępach czasu, czasem mocno nieregularnych. Wspomina o tym na początku Crom, potem na końcu Vervena. Od siedmiu sekund do nawet kilku minut. Ten alter zmaterializował się poza przestrzenią oryginału, ponieważ mógł – tak, wiem, to wygodne dla mnie :) – pojawić się w przestrzeni, którą Crom zajmował, powiedzmy, trzy minuty temu, czyli wtedy, gdy Crom zmierzał do graviportera.

Darcon, Ślimak, Wam odpowiem później, bo jestem w pracy i musze jeszcze coś porobić ;)

Dziękuję bardzo za Wasze komentarze, a także za wszelkie uwagi, sugestie, spostrzeżenia.

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Finklo, przyłapałaś mnie tutaj: https://sjp.pwn.pl/zasady/Wyrazy-wprowadzajace-zdanie-podrzedne;629774.html, uwaga 2. Nie to, abym zgadzał się z omawianą regułą (w mojej opinii jest to zdanie podrzędne zawierające orzeczenie domyślne jednobrzmiące z poprzednim), ale jeżeli nawet znam się na interpunkcji na tyle, aby naruszać reguły na własną rękę (do przemyślenia), z pewnością nie jestem dość dobry, by usprawiedliwiało to wpieranie swoich pomysłów innym. Bardzo dziękuję za naprostowanie!

 

Przy okazji, rzecz prosta, gratulacje za piórko i ogromną przewagę głosów.

Trochę mnie tylko dziwi, że Croma uważasz za pokrewną duszę

Tylko pod pewnymi względami, oczywiście ;) Usiłuję teraz znaleźć ten konkretny fragment, który mnie natchnął do tego stwierdzenia, ale nie mogę. Wydawało mi się, że to gdzieś bliżej początku było, ale chyba nie. W każdym razie napisałeś o nim coś takiego, że pamiętam, jak pomyślałam “o kurczę, ja też tak mam”.

 

Edit. Mam:

 

Na siedzeniu pasażera Crom czuł się nieswojo. Nie lubił na nikim polegać.

Całe życie był samotnikiem, zarówno prywatnie jak i zawodowo.

http://altronapoleone.home.blog

Crom podpuszcza Sarę, bo uważa, że Sara zasługuje na to, żeby go zabić, w odwecie za śmierć Gill. Skoro i tak zginie, a ona już wie, to mu nie zależy. Ponadto Crom uważa, że jego postępowanie jest wzorcowe i jeśli on chciałby mieć taką mozliwość, to inni powinni mysleć tak samo. Masz tam scenę wcześniej, w której zabija dwójkę gości z hummera, choć po prawdzie jakoś specjalnie niczym nie zawinili – a on i tak ich zabija w odwecie, bo tak, a zachowania Sary nie rozumie, tego jej przeszkadzania i krzyków, bo przecież on postępuje słusznie.

Zasługuje na to, żeby go zabić? W sensie, że jest jakaś chwała z tego powodu? Zupełnie tego nie rozumiem. Raczej zabicie kogoś może wywołać traumę, jezeli zalezy mu na Sarze nie powinien jej zmuszać do tego – moja interpretacja.

Che mi sento di morir

Ja to zrozumiałam, że Crom na miejscu Sary chciałby siebie zabić, więc daje jej taką szansę. Nie myśli o traumie.

Babska logika rządzi!

Aaaaa, kumam.

 

Ja tego nie kupuję ;) No, ale mówi się trudno.

Che mi sento di morir

Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe. Czyli nie popełniaj samobójstwa na oczach wściekłego mściciela. ;-)

Babska logika rządzi!

Jestem już, mam chwilę, to odpisuję :)

 

@Darcon

 

Fajnie, że jesteś. Dawno Cię nie było i się zastanawiałem, czy już całkowicie porzuciłes portal, czy jednak pojawisz się kiedyś, bo Twoje komentarze zawsze ceniłem bardzo wysoko :)

Piszesz, że odesłał Cię tutaj jakiś mój fan, co w ogóle jest kosmiczne, bo nie wiedziałem, że jakichś mam :D

 

Czy wytłuszczone fragmenty mają jakieś znaczenie? Czy ważne, że kilkadziesiąt, a nie kilkanaście? Że to Dolina Monumentów? Tylko nie mów, że musi być kilkadziesiąt, żeby wytłumaczyć takie, a nie inne skutki upadku. Bo to jest asekurowanie czytelnika w myśleniu. Czytelnik podpowiedzi nie lubi, i nie lubi żeby za niego myśleć.

No to wygląda, że asekuruję czytelnika… Z drugiej strony musiałem to chyba napisać, bo te “kilkadziesiąt cali” są też wskazówką, że to kopie pojawiających się w kolejnej scenie postaci, choć rzeczywiście dałoby radę to odpuścić. Z kolei Dolina Monumentów definiuje krajobraz, taki postapokaliptycznie madmaksowy, a jednocześnie usprawiedliwia brak większej ilości pojazdów spotykanych po drodze przez bohaterów. Dałoby radę to wrzucić gdzieś dalej, przyznaję.

 

I znowu niepotrzebna, spowalniająca akcję i czytanie, informacja. Mało tego, trochę irytująca, bo owszem, Ty jako Autor wiesz dlaczego jest ogolona, ale ja jako czytelnik nie mam bladego pojęcia. Instynktownie przez ułamek sekundy zastanawiam się i wytrącasz mnie przez to z płynnego czytania i dynamicznego “wsiąknięcia” w sytuację.

Rozumie, postaram się nad tym popracować. Tutaj chyba też wychodzi moje asekuranctwo, które pozwala mi unikać – przynajmniej w tej części – infodumpów, bo to najczęstszy zarzut względem opowiadań, nie tylko moich.

 

Zawiązałeś tak dynamiczną akcję, że aż się prosi aby takie opisy pojawiły się gdzieś dalej, we fragmentach na tak zwane “złapanie oddechu”.

Czyli muszę popracować nad wplataniem tych informacji gdzieś dalej, tam gdzie nie spowolnią akcji. Aye, będę miał na uwadze w przyszłości.

 

Crom krótko znał Sarę, nie zdążył się z nią jakoś mocno związać emocjonalnie, więc po tym, jak została rana, mógłby chociaż przez chwilę zastanowić się na tym, że ich spowolni i czy jej nie wyeliminować.

Myślę, że tutaj działa trochę poczucie winy, choć rzeczywiście taka myśl mogłaby przebiec mu po głowie. Albo i nie, bo on jest bardzo zadaniowy i nie wywiązanie się z jakiegoś zadania stanowi dla niego ujmę i osobistą porażkę – gdyby sam miał ja zabić z jakiegoś powodu to byłoby OK, ale tutaj postanowił ją chronić, ktoś do niej strzelił, co oznacza, że nie chronił jej tak, jak powinien. To z kolei implikuje chęć pomocy, którą Sarze okazuje, bo to jego wina – w jego mniemaniu – że ona oberwała, a dobicie jej nie rozwiązałoby tego problemu; Ba! To oznaczałoby, że poniósł porażkę i teraz minimalizuje koszty, które przez to będzie musiał ponieść.

 

Chyba łatwiej Sarze byłoby pociągnąć za spust, gdy Gill była dla niej kimś bardzo bliskim, a nie przypadkowo spotkanym.

Eh, tutaj mój błąd, przyznaję. One były partnerkami, znały się z życia przed apokalipsą, były razem, a ja za słabo to zaznaczyłem. Poprawię, żeby była jasność.

 

@Ślimak

 

Chciałbym jednak dać znać, że spodobało mi się: wymyśliłeś naprawdę oryginalną koncepcję i jeszcze spróbowałeś ją uzasadnić (wiadomo, że nie obroniłoby się naukowo, ale daje szansę zawieszenia niewiary)

Fajnie, że jednak zechciałeś skomentować. To dla mnie ważne, bo oznacza, że przeczytałeś, co jest lepsze, niż kliknięcie w przeczytane, bo oprócz świadomości przeczytania przez kogoś, daje jeszcze możliwość interakcji :) I masz rację, ta koncepcja jest do zdeptania bez problemu, ale nadal ją rozbudowuję o kolejne elementy, łatając dziury i uwiarygadniając ją w obrębie wymyślonego świata.

 

Masz jakiś pomysł, po co mieliby wydłubywać kulę? Spirytusu też nie polecam – wiadomo, lepszy niż nic, ale gdyby mieli wodę utlenioną albo chociaż jodynę…

To słuszna uwaga. Zostanie poprawione.

 

@drakaina

 

Tylko pod pewnymi względami, oczywiście ;) Usiłuję teraz znaleźć ten konkretny fragment, który mnie natchnął do tego stwierdzenia, ale nie mogę. Wydawało mi się, że to gdzieś bliżej początku było, ale chyba nie. W każdym razie napisałeś o nim coś takiego, że pamiętam, jak pomyślałam “o kurczę, ja też tak mam”.

Rozumiem już teraz :) W sumie sprowadza się to do tego, że zarówno Crom, jak i ja sam, wychodzimy z założenia, że masz to, na co sobie zapracowałeś, a to zależy głównie od ciebie. Ma to też ten plus, że za porażki nie obwinia się nikogo innego, a zamiast tego każe się zastanowić co poszło nie tak i więcej nie popełniać tych samych błędów, co ludziom o roszczeniowych postawach – takim, którzy oczekują, że ktoś będzie obok i pomoże – lepiej wychodzi winienie kogoś innego, przez co się nie uczą.

 

@BK i Finkla

 

Ja to zrozumiałam, że Crom na miejscu Sary chciałby siebie zabić, więc daje jej taką szansę. Nie myśli o traumie.

O! Właśnie o to chodzi.

 

Ja tego nie kupuję ;) No, ale mówi się trudno.

Tak, jak ja nie kupuję tego, że są ludzie gotowi bronić obecnej, nieudolnej ekipy rządzącej, ale faktem jest, że tacy ludzie są. Może Ci się to nie podobać, możesz uważać, że to mało prawdopodobne, ale wystarczy się dobrze rozejrzeć, a znajdziesz takich wielu. Negujesz zachowanie Croma, bo nie rozumiesz jego postępowania, nie jesteś w stanie się identyfikować z takim rodzajem podejścia do życia, ale to wcale nie oznacza, że nie ma ludzi, którzy podobne podejście mają.

 

Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe. Czyli nie popełniaj samobójstwa na oczach wściekłego mściciela.

A tutaj wchodzimy na grunt kantowskiego imperatywu kategorycznego, tylko w wersji spaczonej, w której bohater ze swoim postępowaniem i wewnętrznym poczuciem obowiązku i moralności stawia się za wzorzec, według którego powinni postępować inni, bo tak byłoby lepiej dla wszystkich ;)

 

Dziękuję za odiwedziny, czas, który poświęciliście na na przeczytanie i uwagi, którymi się podzieliliście :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

 

 

 

Known some call is air am

Fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Cieszę się, Anet, że Ci siadło :)

Known some call is air am

Ja też ;)

Przynoszę radość :)

Opowiadanie oparte na interesującym pomyśle, wciągnęło mnie bez trudu. Pełnokrwiste postapo, spełniające oczekiwania każdego fana takich klimatów.

Na pewno najbardziej imponuje autorska koncepcja czasu, która – chociaż pewnie upadłaby szybko w starciu z naukowcami – dla laika klei się i satysfakcjonuje na poziomie dostatecznym, by oddać się historii.

O stylu się tu już przedmówcy rozpisywali, więc tylko potwierdzę swoim skromnym komentarzem – bardzo filmowo, bardzo obrazowo, bardzo konkretnie przedstawiasz swój świat. Naprawdę duży plus.

Co do fabuły – najbardziej podobała mi się gdzieś do etapu stacji. Potem, w moim odczuciu, wkradła się pewna generyczność – ileż to postapo widziałem, gdzie trzeba było dotrzeć do głównej bazy, coś tam wysadzić, kogoś zabić. Oczywiście kompensujesz to udanym rozplątaniem zagadki pacyfistycznych duplikacji i tożsamości samego Croma, więc na końcu wraz z wielkim bum nie ma równie wielkiego rozczarowania. Jest to więc mimo wszystko udany wątek. Po prostu mniej mi przypadł do gustu niż część do stacji (włącznie).

Lektura jak na tak sporą objętość, była krótka i lekka – kolejny duży plus.

Ode mnie chyba tyle, gratuluję udanej opowieści i życzę wielu równie dobrych, a nawet lepszych :)

 

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Cześć, fmsduval :)

 

Cieszę się, że Ci się spodobało pomimo zauważonych przez Ciebie standardowych chwytów i punktów przestankowych, typowych dla tego typu fabuł :) Dziękuję za miłe słowa i przeczytanie tekstu :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Ej, nie mówiłeś że takie długie:) jutro ogarnę.

Ano, dość długie, sorry, że nie wspomniałem. Ale podobno szybko się czyta ;)

Known some call is air am

No co ja biedny pisarsko upośledzony gość mogę powiedzieć.

Piękne opowiadanie, z niesamowitym klimatem. Zostałem przeniesiony do filmu wyświetlanego w mojej głowie, którego nikt inny nie zobaczy – tylko ja. Nietuzinkowy pomysł i bohaterzy. 

Dzięki za to opko.

Dzięki za miłe słowa, rchamps :) Cieszę się, że Ci się podobało, bo przecież sam się zareklamowałem i Cię tu ściągnąłem, więc była by siara gdyby nie siadło ;)

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Tu jest coś, czego nie mogę przepuścić bez komentarza:

anomalie czasowe na obserwowanym oczami satelit obszarze

Outta, no co Ty.

Mianownik: ten satelita, dopełniacz l.mn. : tych satelitów.

 

Dobra rozrywka, dzięki. Zasłużone piórko. 

Total recognition is cliché; total surprise is alienating.

Siema, jeroh!

 

Już poprawiam babola. A wiesz, że się nawet w trakcie pisania zastanawiałem przez moment, czy to jest poprawne? Zdałem się na instynkt, zamiast sprawdzić i – jak widać zresztą – dałem ciała. Zły instynkt, zły ;)

Dzięki wielkie za miłe słowa, cieszę się, ze Ci się podobało :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Hej,

 

Pierwsze opowiadanie, jakie czytam z nominowanych. Pomysł naprawdę dobry, i wykonanie moim zdaniem również – ja nie odnotowałam u siebie jakichś dramatycznych spadków suspensu, choć, owszem, czytałam na trzy razy. ;) Raczej nie miałam wrażenia, że jakaś scena albo dialog są zbędne.

Wizja świata, w którym wszystko stanęło w miejscu – porażająca. Brrr.

 

Poprawiłabym duuużo małych błędzików (zwłaszcza nadmiarowych przecinków – chyba była na nie akurat jakaś promocja? ;)), ale opowiadanie jest tak długie, że nawet nie chce mi się czepiać. :(

 

Dlatego tylko kilka przypiełdolek. devil

 

Gdybym ich nie zabił, to ty i Abby leżałybyście teraz gdzieś na tamtym pustkowiu, zatłuczone przez własne duplikaty. Albo rozerwane na kawałki materializacją alteru w zajętej przestrzeni.

Serio? Po tych dwóch miesiącach, w ciągu których Sara na pewno widziała to tysiące razy, czuje się zobowiązany dodawać te słowa? ;) ;) (A na tym etapie czytelnik też już sprawę rozumie.)

 

ziewnęła z westchnieniem.

Ziewanie to takie trochę wzdychanie – a jeżeli najpierw ziewnęła, a potem westchnęła, to czy naprawdę trzeba aż tak precyzować? ;)

 

zanurkowała w przestrzeni bagażowej

A nie “w przestrzeń bagażową”?

 

A tak poza tym – mnie również zastanowiło (tak jak kogoś powyżej), czy rzeczywiście przebywanie na statku pozwoliłoby uciec przed duplikatem. Moim zdaniem raczej nie, może jak ktoś pędził motorówką…? Większość łodzi jest jednak zdecydowanie zbyt wolna, poza tym te duplikaty i tak by się tam pojawiały – te pierwsze byłyby chyba takim zaskoczeniem, że i tak większość ludzi nie zdołałoby się obronić.

 

Zastanawiam się również, skąd brała się materia na te duplikaty? ^^’ Tak jakby było jej jakieś nieskończone źródło.

 

Brak upływu czasu w samym kompleksie również mnie zastanowił – czy np. dolatywałoby tam świeże powietrze?

 

Abby czasem zachowuje się jak 15-17 latka, a czasem – jak 11-12. Np. to z zaproponowaniem zapłakanej Sarze czekolady było jak dla mnie zbyt naiwne. ^^’

 

Powyżej wspomniano już o łydce, która zagoiła się bardzo szybko – a co z pośladkiem Croma, który dostał i chyba kilka godzin później biegał kółka wewnątrz hali? ^^'

 

A w ogóle – współczuję tym wszystkim ludziom, bo przez te duplikaty musieli niejako “paradować” przed innymi nago crying Uch, zero prywatności.

 

Ale cóż, nie miałeś łatwego zadania… Pomysł oryginalny, rzekłabym: rewolucyjny, ale i niełatwy w realizacji. Postawiłeś przed sobą duże wyzwanie i myślę, że ogólnie sprostałeś mu bardzo dobrze. :)

 

Brawo! Już czytałam, czym są piórka, co prawda zapomniałam – ale, ee, gratuluję xD I nominacji również. Nie zagłosuję, bo jako żółtodziób nie mogę. ;) A poza tym zostało mi jeszcze 9 innych z tej listy. No, ale podobało się, podobało yes

She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.

No, całkiem bardzo niezłe, Piórko zasłużone. Niewiele jest autorów na portalu, których czyta się tak płynnie, bo językowo moim zdaniem było bardzo dobrze. Na pewno też nieźle wychodzi konstrukcja tekstu i budowanie napięcia – z wszystkimi sekretami, które stopniowo dawkujesz i odkrywasz. Może końcówka trochę zawodzi pod tym względem, że już oczekiwałem jakiejś konfrontacji, walki, ogólnie czegoś dużego, a skończyło się spokojną pogadanką :P I tam pal licho temat Croma, ale zakończenie historii Gill trochę mnie zawiodło :P No i bohaterowie – z jednej strony faktycznie tak (jak ktoś chyba wspomniał) trochę małą odegrali rolę w tym wszystkim, ale w zasadzie to Crom potrzebował w historii towarzyszy, więc mi to tam leciutko przeszkadza.

No i można lekkie wtrącenie można by zrobić do konieczności ruszania się – bo tak czysto fizycznie wymagałoby to, żeby Ziemia znowu została głównym układem odniesienia. Ale wiadomo, że to z założenia nie pretenduje do bycia pod tym względem czystym sf, także nie szkodzi.

Ale ogólnie to już na tle Piór już wyróżniający się tekst, także ten. Będzie dobrze.

Слава Україні!

Hello! Bardzo dobrze mi się to czytało. Jest akcja, ciekawa historia i efekt zasysu czytelnika od pierwszych linijek. Nie ukrywam, zawinalem się w serwowanej tu mechanice funkcjonowania czasu, ale nie wpłynęło to na odbiór tekstu. W pewnym momencie zacząłem kojarzyć wątek areny, coś zaczęło dzwonić, no i przypomniało mi się, że czytałem Twój Wstrząs, a to jest jakby ciąg dalszy, prawda?

Yo!

 

@DHBW

 

Serio? Po tych dwóch miesiącach, w ciągu których Sara na pewno widziała to tysiące razy, czuje się zobowiązany dodawać te słowa? ;) ;) (A na tym etapie czytelnik też już sprawę rozumie.)

No, infodump, specjalnie dla mniej uważnych czytelników ;)

 

Ziewanie to takie trochę wzdychanie – a jeżeli najpierw ziewnęła, a potem westchnęła, to czy naprawdę trzeba aż tak precyzować? ;)

Ziewanie i wzdychanie to dwie różne rzeczy. Ziewanie zakończone westchnieniem to więc jedna czynność przechodząca w drugą – nie widzę powodu, żeby tego nie doprecyzowywać.

 

A tak poza tym – mnie również zastanowiło (tak jak kogoś powyżej), czy rzeczywiście przebywanie na statku pozwoliłoby uciec przed duplikatem. Moim zdaniem raczej nie, może jak ktoś pędził motorówką…? Większość łodzi jest jednak zdecydowanie zbyt wolna, poza tym te duplikaty i tak by się tam pojawiały – te pierwsze byłyby chyba takim zaskoczeniem, że i tak większość ludzi nie zdołałoby się obronić.

Myślę, że masz rację co do pojawiania się duplikatów, jednak uważam, że kiedy już ogarnięto co się dziej i jak, dałoby radę jakoś zorganizować obronę. Przebywanie większości osób w częsci dziobowej, a w rufowej tylko magazyny żywności i sprzęt, plus dyżury wojskowych. Pamiętaj, że flota ma dostęp do danych z satelitów, oraz do danych z TTT i są w stanie mniej więcej przewidzieć kiedy i w jakich odstępach czasowych będą następowały duplikacje.

 

Zastanawiam się również, skąd brała się materia na te duplikaty? ^^’ Tak jakby było jej jakieś nieskończone źródło.

Problem zachowania masy, tak. Duplikaty są przenoszone z przeszłości i tutaj się materializują. Bilans dodatni u nas, ujemny w jednej z pętli przeszłości. Ale duplikaty – jak jest wspomniane w tekście – po jakimś czasie znikają – materia jest niestabilna i wraca do swojej pętli. Bilans jest więc ostatecznie zerowy.

 

Brak upływu czasu w samym kompleksie również mnie zastanowił – czy np. dolatywałoby tam świeże powietrze?

To jest już grubszy problem, z którym nauka nie ma już zupełnie niczego wspólnego. Kompleks jest zawieszony w czasie, powietrze jest tutaj sporym problemem, bo: albo powietrze też jest zawieszone w czasie i nie ma w ogóle dostępu do kompleksu (a tak nie jest), albo zawieszone w czasie są obiekty stałe o wyższej gęstości, przez co powietrze nie jest objęte tym bąblem czasowym. To oczywiście tylko gdybanie, uzasadnienia Ci żadnego nie podam, bo to wymagałoby wykminienia wielopiętrowej teorii, ktora pewnie i tak obijałaby się o ściany możliwości fizycznych, a na końcu malowniczo rozwaliłaby się na nich, powodując, że cała próba uzasadnienia naukowego nie miała sensu ;)

 

Abby czasem zachowuje się jak 15-17 latka, a czasem – jak 11-12. Np. to z zaproponowaniem zapłakanej Sarze czekolady było jak dla mnie zbyt naiwne.

Znam trzydziestoparolatków zachowujących się w taki sposób, więc wiesz, to, że dla Ciebie to jest naiwne, nie oznacza, że nie może nastąpić. Zresztą próba pocieszenia jest naturalnym odruchem, a że możliwości pocieszenia są niewielkie, to – szczególnie dla dziecka – ten sposób wydaje się równie sensowny jak każdy inny, i jak każdy inny skazany jest na niepowodzenie.

 

Powyżej wspomniano już o łydce, która zagoiła się bardzo szybko – a co z pośladkiem Croma, który dostał i chyba kilka godzin później biegał kółka wewnątrz hali?

Nad tym pomyślę. Posladek Croma, który ma jeszcze zapas stymu, jest mniejszym problemem niż łydka. Myślę, że łydka Sary została tylko draśnięta i tak to zmienię, żeby było bardziej logicznie.

 

A w ogóle – współczuję tym wszystkim ludziom, bo przez te duplikaty musieli niejako “paradować” przed innymi nago crying Uch, zero prywatności.

To jest jedna z tych rzeczy, które zostały celowo wprowadzone, po to, żeby jeszcze bardziej spieprzyć ten świat, oraz po to, żeby nie musieć się jeszcze martwić o kwestie teleportacji ewentualnych przedmiotów, które osoby duplikowane musiałyby mieć ze sobą.

 

Ale cóż, nie miałeś łatwego zadania… Pomysł oryginalny, rzekłabym: rewolucyjny, ale i niełatwy w realizacji. Postawiłeś przed sobą duże wyzwanie i myślę, że ogólnie sprostałeś mu bardzo dobrze. :)

Dziękuję bardo za miłe słowa. Pomysłem wyjściowym było napisanie postapo tak, żeby nie powtarzało żadnego ze znanych schematów, jesli chodzi o to, co doprowadziło ludzkośc do zagłady. A, że miałem starszy tekst, który opierał się o podróże w czasie, to postanowiłem wziąć go na tapetę i rozwinąć, czego efekt mogłaś przeczytać – na trzy razy ;)

 

@Golodh

 

Może końcówka trochę zawodzi pod tym względem, że już oczekiwałem jakiejś konfrontacji, walki, ogólnie czegoś dużego, a skończyło się spokojną pogadanką :P

Uznałem, że dośc było już akcji wcześniej i mogę zakończyć spokojnie, żeby odkryć wszystkie karty, bez trzęsienia stołem ;)

 

akończenie historii Gill trochę mnie zawiodło :P

Możesz konkretniej? Bo nie wiem teraz co Ci się nie spodobało a zakończeniu tematu Gill.

 

No i bohaterowie – z jednej strony faktycznie tak (jak ktoś chyba wspomniał) trochę małą odegrali rolę w tym wszystkim, ale w zasadzie to Crom potrzebował w historii towarzyszy, więc mi to tam leciutko przeszkadza.

Sam nie dałby rady, potrzebował jakiegoś supportu. Mam problem z prowadzniem kilku bohaterów na raz, dając każdemu jakąś ważną rolę, o wiele bezpieczniej czuję się z jednym bohaterem w narracji pierwszoosobowej, więc tutaj było dla mnie wyzwaniem, żeby poprowadzić to spójnie i w miarę interesująco, przy jednoczesnym uważaniu na dodatkowe postacie, które coś tam musiały robić, a nie tylko być. Trochę może mało tego robienia, ale to było najlepiej jak na razie potrafię :)

 

No i można lekkie wtrącenie można by zrobić do konieczności ruszania się – bo tak czysto fizycznie wymagałoby to, żeby Ziemia znowu została głównym układem odniesienia. Ale wiadomo, że to z założenia nie pretenduje do bycia pod tym względem czystym sf, także nie szkodzi.

Wiem, wiem, ale załozyłem, że to Ziemia jest głównym punktem odniesienia, zresztą nawet w to wplątałem (na własne potrzeby, w tekście tego nie ma) kwestie dylatacji czasu, prędkości relatywistycznych i takie tam, ale za cienki jestem z fizyki, żeby to wszystko pospinac w całość, która się będzie trzymać :)

Dzięki za miłe słowa, cieszę się, że się podobało.

 

@Łosiot

 

Tak, to jest kontynuacja “Wstrząsu!” :) Musiałem trochę polawirować z wyjaśnieniami, które Crom serwuje Gill, żeby nie zepsuć plot twistu z tamtego opowiadania, jeśli ktoś chciałby je przeczytać. Dlatego najważniejsza z informacji dotyczących Cyphera i tamtego zabitego zawodnika nie została podana ;)

Dzieki za przeczytanie i miłe słowa :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

Known some call is air am

Jeden z lepszych tekstów jakie czytałem na tym portalu. Wszystko jest na miejscu: plastyczne opisy, dobre dialogi, akcja, dobrze zbudowani bohaterowie, frapujący pomysł, kompozycja, SF (paradoksy czasowe)…

 

Jedna mała uwaga: lokalizacja w przestrzeni materializujących się duplikatów odbywała się względem jakiegoś obiektu? Np. Kuli Ziemskiej? Jej środka? Jej powierzchni?

Możesz konkretniej? Bo nie wiem teraz co Ci się nie spodobało a zakończeniu tematu Gill.

Ciężko powiedzieć coś konkretniej, miałem po prostu przy jego rozwiązaniu wrażenie… zawodu. Ale dlaczego nie jestem w stanie wskazać Ci konkretnie.

To znaczy widzę rzeczy, które mogłyby to spowodować. Może to, że wcześniej poruszyłeś ten temat raz i nie wyczułem wtedy jakiegoś napięcia ze strony Croma. Może fakt, że jest on trochę sztampowy. A może fakt, że nie pełni w historii w zasadzie żadnej roli i bez niego historia byłaby równie pełna. Albo złożyło się wszystko z powyższych, albo jeszcze coś innego… Jak mówiłem – nie wiem, po prostu byłem zawiedziony :P

Sam nie dałby rady, potrzebował jakiegoś supportu. Mam problem z prowadzniem kilku bohaterów na raz, dając każdemu jakąś ważną rolę, o wiele bezpieczniej czuję się z jednym bohaterem w narracji pierwszoosobowej, więc tutaj było dla mnie wyzwaniem, żeby poprowadzić to spójnie i w miarę interesująco, przy jednoczesnym uważaniu na dodatkowe postacie, które coś tam musiały robić, a nie tylko być. Trochę może mało tego robienia, ale to było najlepiej jak na razie potrafię :)

Oczywiście, nic na siłę. Zresztą imho gdybyś rozplanował tą historię tylko dla niego (przy pomocy kopii pewnie byłoby to możliwe), to wyszłoby gorzej.

Слава Україні!

Yo!

 

@Kronos

 

Dzięki za miłe słowa, natomiast co do Twojego pytania

Jedna mała uwaga: lokalizacja w przestrzeni materializujących się duplikatów odbywała się względem jakiegoś obiektu? Np. Kuli Ziemskiej? Jej środka? Jej powierzchni?

To założyłem, że Ziemia, a konkretniej może być, że jej powierzchnia, jest punktem odniesienia.

 

@Golodh

 

A może fakt, że nie pełni w historii w zasadzie żadnej roli i bez niego historia byłaby równie pełna.

Tak, masz rację, jednak oprócz tego, że chciałem wprowadzić jakiś dodatkowy wątek dramatyczny, to clue tego motywu jest takie, żeby mocniej zaangażować w historię Gill, nadać jej jakiegoś charakteru, oprócz bycia zwykłym supportem dla Croma. Jak wspominałem – prowadzenie więcej niż jednego bohatera nie idzie mi najlepiej, więc się muszę jakoś wprawiać i dawać tyle, na ile mnie stać :)

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Q

 

Known some call is air am

Hej Outta!

Długo się zbierałam do tekstu, przerażona długością. A jednak, czytało się świetnie, początek był bardzo klimatyczny, ciekawił od pierwszego zdania, wszystko pokazano we właściwym momencie. Jedyne co wydawało mi się powiedziane nieco zbyt późno, to wzmianka o TTT. 

Jak na tak długi tekst potknięć było imponująco mało, choć znalazło się kilka. Pozwoliłam sobie jeden zaznaczyć:

odtwarza zamknięty fragment, raz woniej, raz szybciej,(…) ← wolniej

Było jeszcze kilka zdań których nie zrozumiałam, czasem przez brak przecinka, czasem przez konstrukcję, ale to naprawdę było niewiele.

Bardzo spodobała mi się postać Abby, od początku budziła sympatię, zachowując przy tym charakterek ;) Crom też wypadł nieźle, zwłaszcza w połączeniu a Abby. Bardzo lubię takie zestawienie. Najgorzej radziła sobie Sara, która zdawała mi się nieco przedramatyzowana i nijaka, ale źle nie było, po prostu pozostałe dwie postacie wysoko podniosły poprzeczkę ;)

No i światotwórstwo, coś co wyszło Ci wspaniale i było zdecydowanie najmocniejszym punktem opowieści. Gratuluję pomysłu, sam w sobie by wystarczył, by zachwycić. Końcówka, gdzie wszystko zostało wyjaśnione bardzo dobra, chyba nie wszystko z wyjaśnień załapałam, ale i tak czytało się świetnie.

Ciągłe poczucie zagrożenia, ten strach że padnie im auto, bardzo dobrze budowały napięcie, bez przesadzonego dramatyzmu, ale z płynną akcją ;)

Co tu dużo pisać, piórko i nominacja na tekst roku zdecydowanie zasłużony ;)

Dziękuję za lekturę!

Podobało mi się. Bardzo ciekawy pomysł na anomalię czasową (choć niektóre elementy jej funkcjonowania mogły mi umknąć). Jest wartka akcja, jest tajemnica i zasady świata które powoli nam tłumaczysz.

Ciekawym zabiegiem również pod kątem fabularnym jest koncept świata w którym ruch jest niezbędny do przetrwania. To bardzo dobry pretekst aby w opowiadaniu cały czas się coś działo, aby cały czas bohaterowie gdzieś pędziły i by generowało to konflikt.

Językowo bez fajerwerków, ale czytało się płynnie więc nie narzekam.

W moich oczach nieco gorzej wypadła końcówka tekstu/trzeci akt. Nagle pojawia się sporo postaci (Vervena, Cypher, Crenna) i mamy trochę infodumpów. Ponadto okazuje się że kilka postaci żyje a nie powinno :)

 

– Karelianowi? On też żyje?

 

– Do Cyphera.

– On żyje?

O ile Cypher pojawia się trochę wcześniej to pierwsza wzmianka o Karelianie pojawia się w tym kontekście że jednak przeżył co mnie nie zdziwiło bo wcześniej o nim nie słyszałem :)

Co nie zmienia faktu, że była to przyjemna lektura ;)

Pozdrawiam!

Bardzo podoba mi się, że z dużą łatwością zostałam rzucona w opowieść i od samego początku zostało zbudowane napięcie. Ekspozycja rozwiązań fabularnych bardzo dobra – stopniowa, że z tego powodu czytałam dalej, aby się dowiedzieć jaki jest kolejny element układanki. I w ogóle świetne jest to, iż sam stworzyłeś koncepcję czasu dla swojego opowiadania. Tak to zostało zgrabnie ujęte, że niczego nie kwestionowałam (nie żebym też miała jakąkolwiek wiedzę, żeby podważać cokolwiek ;))

Twoim opowiadaniem rozpoczęłam szybkie czytanie opowiadań z nominacjami do wyróżnienia roku :)

Yo!

 

@Gruszel

 

Najgorzej radziła sobie Sara, która zdawała mi się nieco przedramatyzowana i nijaka, ale źle nie było, po prostu pozostałe dwie postacie wysoko podniosły poprzeczkę ;)

Wychodzi mi z komentarzy, że raz Sara a raz Abby są słabiej zbudowane :) Ostatecznie chyba obie, ale to kwestia gustu zdaje się ;)

 

chyba nie wszystko z wyjaśnień załapałam, ale i tak czytało się świetnie.

Tam jest dośc mocno namotane, ale mniej więcej się to wszystko klei w jedną, w miarę logiczną, całość. Gdzieś mam schematy rysunkowe jak to wygląda, to całe przesyłanie obiektów, ale musiałbym poszukać, bo one się zmieniały razem z rozbudowywaniem koncepcji.

 

@Edward

 

To bardzo dobry pretekst aby w opowiadaniu cały czas się coś działo, aby cały czas bohaterowie gdzieś pędziły i by generowało to konflikt.

Dokładnie :) Podróż, w której nie można się zatrzymać, to dobry pretekst dla akcji i poczucia ciągłego zagrożenia.

 

O ile Cypher pojawia się trochę wcześniej to pierwsza wzmianka o Karelianie pojawia się w tym kontekście że jednak przeżył co mnie nie zdziwiło bo wcześniej o nim nie słyszałem :)

Z tym jest taki problem, że nie chciałem przeładowywać tekstu informacjami na temat postaci, które sa wyłącznie wzmiankowane. Drugi powód pojawienia się tych postaci jest taki, że Vervena, Cypher i Karelian pojawiają się w tekście, który jest prequelem dla tego opowiadania, a który to tekst napisałem najpierw i z niego wyrósł ten z “Ruch jest życiem”. Nie mogłem też dać za dużo info o tych postaciach, bo czytelnik, który chciałby się zaznajomić z prequelem widziałby po “Ruchu…” za dużo, żeby mógł się zaskoczyć twistem na końcu prequela. Poprzedni test nosi nazwę “Wstrząs!”, jakby co ;)

 

@Deirdriu

 

Bardzo mnie cieszy, że dałaś się złapać na sposób w jaki poprowadziłem tę historię. Dokładanie cegiełek i końcowy reveal były planowane w trakcie pisania, ale ostatecznie i tak musiałem kilka scen poprzenosić, żeby zachować chronologię. Bardzo dziękuję również za zauważenie, że koncepcja czasu jest zgrabna, choć nie pozbawiona dziur i niedopracowana, to starałem się do trzeciej warstwy dociekania uzasadniać jakoś logicznie co z czym i dlaczego. Dopiero kiedy zajrzeć głębiej, widać ten wątły szkielet, ale ewentualne uwagi co do niego są dla mnie motorem dla rozwijania niektórych jej aspektów na potrzeby kontynuacji :)

 

Dziękuję Wam bardzo, Gruszel, Ed, Deirdriu, za lekturę i komentarze :)

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Siemano kolano,

 

Nie czytałem komentarzy, winc nie wiem co tam w trawie piszczy (ale opowiadanie przeczytałem).

 

Bardzo fajny tekst, jest czysto technicznie, nie spodobało mi się tylko jedno powtórzenie, o tutuaj:

 

“Pośrodku maski ziała wielka dziura, której brzegi były poszarpane wygiętą na zewnątrz blachą – jakby obcy ze starego filmu wyrwał się na zewnątrz, ale nie z brzucha człowieka, tylko z komory silnika.”

 

Miałem jeszcze jakieś drobne zastrzeżenia do treści, hm… Niech no sobie przypomnę… O wiem, hakowanie pojazdu przez Croma, zakładam że większość umiejętności nabył jeszcze gdzieś przed półrocznym okresem pracy z mechanikami, bo przez pół roku, to raczej szalonej dozy wiedzy żółtodziobowi by nie przekazali. Chyba, że czegoś nie dopatrzyłem.

I w tym zatrzymanym w czasie kompleksie, to że znalazła się droga od wejścia do celu, niezatarasowana niczym, wydawało się nieco podejrzanie fortunne, zrzucam to na karb chaosu po incydencie, że ludzie nie zamykali za sobą drzwi, czy coś.

Co do wyjaśnień i teorii czasoprzestrzeni itd. to się nie wypowem bo się nie znam, brzmi wystrczająco okej. Zresztą bez tych wyjaśnień skąd się biorą duplikaty itd. czyli przez początek i środek tekstu było ciekawie i intrygująco. Wątki się łączą w spójną opowieść, powoli rozbudowywaną. I generlnie to właśnie ciekawym elementem fantastycznym, dość oryginalnym to opowidanie stoi. Fajnie natomiast, że znalazło się uzasadnienie na to, czemu duplikat Croma zachowuje się inaczej, a nie, że jest to element tak od czapy bo był potrzebny.

Jeszcze nie spinają mi się te dwa pojazy pędzące na przecwycenie gravipojazdu prowadzonego przez Croma (zapomniałem jego nazwy). W sumie bezsensowność tego działania i próba jego tłumaczenia przez Verę nbardziej mi podpadły w całym tekście.

Podsumowanko takie, elegancko poprowadzone i rozegrane, jest droga, są cele i dramaty, postaci mają jakieś tło, jest ciekawie, trochę bitki, trochę gadki i rozterek. Cyk wpada i ode mnie piąteczka.

 

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Siema :)

 

Powtórzenie rzeczywiście brzydkie, nie wiem jak się ostało.

Co do hakowania pojazdu, to nie ma niczego, czego być niedopatrzył. Crom był żołnierzem, założyłem, że w tej bazie mógł mieć jakieś dodatkowe szkolenia z obsługi, i jakąś wiedzę na temat graviporterów wcześniej już miał.

Droga do wejścia to w kompleksie sportowym to wiele różnych korytarzy, otwartych drzwi, ludzi przemieszczających się po obiekcie. Czas zatrzymał się w trakcie finału rozgrywek, więc kompleks był po brzegi zapełniony ludźmi, którzy przybyli tam, w celu celebrowania zwycięstwa swojego faworyta. Był też wtedy śmiertelny wypadek, niedługo przed wystąpieniem paradoksu, więc ludzie z obsługi pewnie biegali w te i we wte, próbując ogarnąć jakoś chaos. IMHO prawdopodobieństwo zaistnienia choć jednej drogi do celu nie jest takie nieprawdopodobne.

Cieszę się, że spodobało Ci się to, że kwestia duplikatu Croma i jego zachowania została uwypuklona w tekście. Chciałem mieć jak najmniej motywów od czapy…

I tu przechodzimy do ostatniego zarzutu, a mianowicie walki graviporterów przed kompleksem. To zostało dodane, żeby przełamać motyw podróży jakąś akcją, bo wiedziałem, że na samym końcu już żadnych gwałtownych scen nie chcę, a poza tym byłem świadom, że tam się później znajdzie sporo tłumaczenia teorii czasu – ta cała akcja jest taką próbą dania czytelnikowi chwili wytchnienia, żeby nie dostał zadyszki z powodu konieczności przyswojenia zbyt wielu informacji na temat czasu. Zauważ, że dwa bloki tłumaczeń są dokładnie przed i po tej akcji z graviporterami. Taki half-time ;) Miałem mnóstwo wątpliwości co do tego, ale ostatecznie wytłumaczyłem sobie, że Crenna mógł nie do końca ufać zapewnieniom Verveny, że Crom podda się i nie będzie próbował uciekać. Dla pewności podesłał dwa wozy, w założeniu eskorty, ale w gorącej wodzie kąpany Crom od razu zaczął strzelać. Możesz w tym fragmencie wyczytać, że dopiero po walce odebrał przychodzący komunikat, który mógł zostać nadany wcześniej, ale Crom skupił się na walce i zbliżających się pojazdach. No, to takie moje tłumaczenie, ale osobiście uważam je za prawdopodobne, acz w kontekście całego opowiadania, może się wydawać nieco naciągane, bo nie znajduje uzasadnienie w tekście nigdzie wcześniej. Planuję w przyszłości (tylko nie wiem jak odległej;)) napisać kontynuację, i tam będzie co nieco o Crennie, o tym jaki jest, co go pcha do działania, jednak głównymi bohaterkami mają być dorosła już Abby, a także Sara, oraz ich relacje w odbudowującym się świecie :)

 

Dzięki za miłe słowa. Cieszę się, że tekst przypadł Ci do gustu.

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Q

Known some call is air am

 

Outta Sewer!

 

Rzeczywiście bardzo filmowe opowiadanie, płynne, zapowiadające akcję i wkręciłam się w nie. Choć przeczytałam do końca, bo znajomy polecił mi je jako jedno z najlepszych, jakie znalazł dotychczas na portalu. Możliwe, że gdyby nie to – zniechęciłabym się wcześniej, bo dla mnie opisy zabijania duplikatów, głowy pękające jak balon – były trudne do przejścia i stworzyły klimat typu zombie. Wyjaśnienie w stylu: są agresywne wobec oryginałów, nie wiadomo dlaczego – było niesatysfakcjonujące. 

Cieszę się, że dojechałam do finału, bo oczarowało mnie jak bardzo przemyślana jest ta mocno odjechana wizja apokalipsy czasowej. Bardzo oryginalne i choć czasem wyjaśnienia były męczące, to jednak poczułam, że to mocno pogłębiony temat. Generalnie nie lubię takich filmów, ale znalazłam tu wiele rzeczy, które mnie zainteresowały i ujęły. Bardzo skomplikowany pomysł, mimo to przedstawiłeś go jasno i stworzyłeś atrakcyjny scenariusz :-) Obejrzałabym, gdyby ktoś zrobił ekranizację.

 

Darcon!

 

I znowu niepotrzebna, spowalniająca akcję i czytanie, informacja. Mało tego, trochę irytująca, bo owszem, Ty jako Autor wiesz dlaczego jest ogolona, ale ja jako czytelnik nie mam bladego pojęcia. Instynktownie przez ułamek sekundy zastanawiam się i wytrącasz mnie przez to z płynnego czytania i dynamicznego “wsiąknięcia” w sytuację.

Jestem pod wrażeniem Twojego komentarza! Zwróciłeś w nim uwagę na coś bardzo ważnego, co mi w tym tekście (i wielu innych) nie pasowało. Sama pewnie też robiłam ten błąd, ale dopiero teraz zrozumiałam o co chodzi i mogę próbować coś z tym zrobić :-) Takie szczegóły, opisy “nie na miejscu”, wciśnięte w akcję, a nie w miejsca “oddechowe” rzeczywiście irytują i są wybijające. I jak przeczytałam wskazane przez Ciebie fragmenty bez opisów wyglądu postaci, brzmiały znacznie lepiej. Dzięki! To cenne :-)

 

Pozdrowienia,

eM

 

Siema!

Bardzo fajny tekst :). Tak sobie myślę, co mógłbym powiedzieć, ale poprzednicy wyczerpali chyba temat. Mnie jednak ciekawi, czy w tym miejscu bez czasu, skoro nic nie można było ruszyć, popsuć itp. było czym oddychać? Czy wszystko nie powinno stanąć w miejscu łącznie z powietrzem?

Witam.

Ciekawy pomysł na postapokalipsę wywołaną przez awarię technologii wykorzystującą pętle czasowe. Nie zrozumiałem tej koncepcji zbyt dobrze, ale eksperymenty z czasem są dla mnie niejasne.

Dlatego skupię się na fabule opowiadania. Przypomina ,,kino drogi’’, bohaterowie cały czas są w ruchu. Ciągle walczą o swoje przetrwanie. Ciekawe opisy potyczek z duplikatami. Podobała mi się dewiza bohatera, że liczyć możesz wyłącznie na siebie.

Jeśli dobrze zrozumiałem zakończenie, to eksplozja na końcu opowiadania oznacza ratunek dla ludzkości, że wszystko będzie jak dawniej, przed katastrofą.

Świetne opowiadanie, dobrze się czyta, ale nie porywa. Qumuadua jest lepsze. Rozumiem jednak, że twórca opowiadań nie może ciągle tworzyć arcydzieł. Mimo tej lekkiej krytyki uważam, że dobrze się stało, że Ruch jest życiem dostało piórko. Warto przeczytać.

Pozdrawiam.

audaces fortuna iuvat

Cześć. 

No i kolejny od kopany tekst przez Ciebie, feniksie. 

Tutaj również podziękuję innym komentującym, czyli emlisien i ziginowi. Ziginie – pewnie masz rację co do powietrza, ale musiałem to jakoś uprościć o jakąś bzdurke, bo za cienki jestem na tego typu rozważania i koncepcje jak obejść poruszony problem ;) 

Feniksie, koncepcja pętli czasowej jest dość pokrętna, mam gdzieś nawet rozpisany schemat czasu zastosowany w opowiadaniu, ale musiałbym go na kompie poszukać. Masz rację, że to opowieść drogi, co wymusza stałą akcję i brak przestojów, o co w zasadzie mi chodziło – dopiero na końcu akcja zwalnia, bo bohaterowie są w miejscu, w którym już nie trzeba być w stałym ruchu. Eksplozja na końcu dobrze odczytana, choć mam w głowie cały czas pomysł na dalszą część, która dzieje się jakieś dwadzieścia lat po wydarzeniach z tego opka. 

Dzięki za wizytę, komentarz i podzielenie się opinią :) 

Pozdrawiam serdecznie 

Q

 

PS. Pisząc o dwóch opowiadaniach nagrodzonych piórkiem, jak mniemam miałeś na myśli to i Oumuaduę? 

Known some call is air am

Hej, Outta Sewer.

Dostałeś więcej piórek? Sprawdzę piórka fantasy, horror i inne. Niestety gdy są dwa opowiadania, jedno zazwyczaj jest lepsze od drugiego. 

Musiałem trochę pomarudzić, taki mam charakter, padło na opowiadanie Ruch jest życiem:)

Pozdrawiam.

audaces fortuna iuvat

W sumie mam cztery ;) A z marudzeniem nie ma problemu, zarówno z mojej strony, jak i ze strony rozmówcy :) 

Known some call is air am

Nowa Fantastyka