Wrzask zgasł, jak zdmuchnięta świeca, gdy knebel wdarł się pomiędzy wargi, miażdżąc język, uciskając zęby i rozpychając policzki. Jakim cudem mały palec mógł dostarczać aż tak wielkiego bólu? Mięśniami Lacrimosis wstrząsnął spazm. Miała wrażenie, jakby z połamanych paliczków rozlewał się na nią wrzątek. Już się nie szarpała. Szarpnięcia potęgują udrękę. Knebel odebrał ostatnią możliwość protestu.
„To tylko palec. To. Tylko. Palec” – powtarzała w myśli – „Totylkopalec. Tylkopalec. Palec!!”
Oprawczynie zniknęły za drzwiami. W celi zapanował mrok. Ze zlepku rozgniecionych tkanek, niegdyś tworzących palec, pioruny drgawek biegły prosto do udręczonego mózgu. Z popękanych ust wypełzł pomruk. Dusza wrzeszczała.
* * *
Rozbłysło światło. Zmrużyła oczy. Nozdrzy zamknąć nie mogła. Wyczuła mieszaninę zapachów, które niegdyś spostrzegała jako przyjemne. Perfumy. Mydła. Środki czyszczące i dezynfekujące. Czy skondensowana czystość może przerażać? Lacrimosis wiedziała już, że tak.
Dormendory. Jeszcze nie tak dawno nawet nie znała tego słowa. Dormendory były dużo więcej niż katami. Były kapłankami tortur. Arcydawczyniami cierpienia. Artystkami bólu. Rzadko coś mówiły. Dokręcały albo odkręcały śruby maszyn. Zadawanie pytań zostawiały innym mistrzyniom. Inkwizytorkom.
Z początku przesłuchiwanie prowadziła fanatyczna arcykapłanka Rodiuris. Raz, na samym początku kaźni, więźniarkę odwiedziła Raptis, dowódczyni całej armii cesarstwa Bellis. Potem Arkadyjkę przepytywały urzędniczki coraz niższego szczebla. Od dłuższego czasu przy Lacrimosis nie pojawił się nikt poza dwiema Dormendorami i ich przybocznymi. Lacrimosis nazywała w duchu jedną z Dormendor Wysoką, a drugą Niską. Niska wydawała rozkazy i była ważniejsza. Wysoka odwiedzała jeńców częściej. To jej Lacrimosis bardziej nienawidziła.
Tym razem były znów dwie.
Obie w identycznych, pstrokatych szatach. Gdyby Lacrimosis zobaczyła Dormendory w innych okolicznościach może uznałaby te stroje za śmieszne. Pozszywane z setek różnobarwnych, błyszczących, romboidalnych kawałków, luźne, maskujące ciało od szyi aż po koniec płetwy ogonowej łopotały przy każdym ruchu. Woda wirowała przy głowach oprawczyń, ukrytych w dwubarwnych, czarno-czerwonych kapeluszach. Z kapeluszy zwisały w tył grube, czarne welony. Z przodu falowały kwefy, z wąskimi szparami na oczy. Na dłoniach lśniły czarne, obcisłe rękawice. Ich przyboczne ubrane w jednolicie czarne, przylegające do ciała tuniki uzbrojone były w krótkie noże o falistych ostrzach.
– Dokręć – rzuciła Niska.
Wysoka skinęła głową.
Podpłynęła, przerzuciła w dół dźwignię. Jednocześnie jej przyboczna pchnęła jakiś klocek w ścianie. Lacrimosis usłyszała tuż przy uchu zgrzyt. Wiedziała, co się teraz stanie. Dormendory wypłyną, zgaśnie światło, a maszyna, turkocząc, będzie bardzo powoli się zaciskać, a więzy będą się napinać. Potrwa to z heptynę. Pewnie Lacrimosis znów zemdleje w trakcie. Jeśli się tak stanie, znów ją ocucą. Usłyszy jak wyłamują się stawy, jak pękają jej kości. Czemu to za każdym razem boli bardziej? Co tam jeszcze może boleć, skoro już wszystko dawno zgruchotane?
Tym razem było odrobinę inaczej. Niska rozkazała:
– Odknebluj ją.
Lacrimosis wykorzystała oswobodzone usta, by rozpaczliwie zawyć. Nie przyniosło to zbyt dużej ulgi.
– Chciałabyś nam coś powiedzieć?
– Powiedziałam już wszystko, co wiem!
– Naprawdę? Zatkaj jej mordę.
Wysoka sprawnym ruchem wtłoczyła kulę kagańca do gardła torturowanej. Przyboczna Wysokiej szarpnęła kilka razy, dociskając więzy. Przed wypłynięciem Niska wyszeptała tuż przy uchu Lacrimosis:
– Jutro zostawimy już paluszek w spokoju. Zajmiemy się tymi u prawej dłoni. A potem łamaniem płetw.
Ból narastał. Lacrimosis próbowała wrzeszczeć. Knebel skutecznie to uniemożliwiał.
* * *
Tym razem światło pozostało zgaszone, ale Lacrimosis dostrzegła, że jedna z Dormendor wpłynęła do jej celi. Ta Wysoka. Przysunęła się bardzo blisko więźniarki i szepnęła jej do ucha:
– Wiem, że mnie nienawidzisz. Ale mi pomożesz.
Poluzowała śruby. To tylko wzmogło ból.
– Za chwilę poczujesz się lepiej.
Palec pulsował żarem. W mroku Dormendora (niewyraźny kształt odrobinę ciemniejszy niż otoczenie) wydawała się jeszcze wyższa i większa. Jej przyboczna rozpięła opaski utrzymujące głowę torturowanej. To rzeczywiście przyniosło odrobinę ulgi. Lacrimosis skłoniła szyję. Napięcie karku nieco zelżało. Wykonała drobny ruch dłońmi i zaraz tego pożałowała. Palec na nowo rozgorzał bólem. Przygryzła mocniej knebel.
– Rozumiesz mnie? Kiwnij głową, jeśli tak.
Lacrimosis posłusznie skinęła głową.
– Bądź cicho. Rozumiesz?
Lacrimosis przytaknęła. Jęknęła, gdy szmata opuściła jej usta.
– Miałaś być cicho!
Dormendora nagłym odepchnięciem płetw znalazła się przy wyjściu z celi. Wyjrzała na zewnątrz, po czym przypadła do więźniarki:
– Odpowiadaj, tylko gdy rozkażę. Rozumiesz?
– Tak.
– Musisz zrozumieć jedno: nie ma dla ciebie ratunku.
– Wiem.
Dormendora odwróciła się ku drzwiom i znów przez nie wyjrzała.
– Nie mogę cię uratować. Ale mogę ci coś dać. Coś bardzo ważnego.
Dormendora podpłynęła tak blisko, że poły jej szaty dotknęły skrzeli więźniarki. Kwef Dormendory drapał w ucho Lacrimosis.
– Nie spytasz, co chcę ci ofiarować?
Lacrimosis rozwarła zaciśnięte wargi.
– Co? – usłyszała własny głos.
– Zemstę.

* * *
Następnego dnia Lacrimosis nie była pewna, czy rozmowa w mroku się wydarzyła naprawdę, czy tylko była przywidzeniem lub sennym majakiem.
Dormendory znów wpłynęły we dwie. Zgodnie z zapowiedzią oswobodziły palec lewej ręki. Zajęły się prawą dłonią. Wybrały tym razem palec wskazujący i nie miażdżyły go, a jedynie nakłuwały igłami. W porównaniu z udręką gruchotania kości ten ból był niemal przyjemny. Lacrimosis starała się na tym odczuciu skupić, by zapomnieć o szarpiących sygnałach z miazgi, w jaką się zmienił najmniejszy palec lewej ręki. Było łatwiej. Dużo łatwiej.
Oprawczynie wypłynęły, równie nagle jak się pojawiły. Światło zgasło. Ból setek nakłuć z ledwością przebijał się do świadomości. Nie miał na to zbyt wielkich szans. Zdruzgotane resztki małego palca lewej dłoni zalewały jaźń kakofonicznym wrzaskiem sprasowanych neuronów. Wreszcie ciało odrobinę odpuściło katowanie mózgu tym nieustannym alarmem. Ból już nie potęgował się, nie rósł, nie krzyczał, a jedynie ćmił strącając w niebyt każdą myśl, która go nie dotyczyła. „To tylko palec.” – przekonywała samą siebie Larcimosis. W końcu udało jej się opaść w sen. A raczej w koszmar, pełen cierpienia i strachu.
* * *
– Zbudź się.
Głos należał do oprawczyni. Czy to dalsza część snu?
– Pamiętasz, co ci obiecałam? Kiwnij głową.
Lacrimosis przytaknęła. Dormendora natarła rany uwięzionej lepką mazią. Piekło. Lacrimosis szarpnęła się.
– Nie wierć się, bo cię bardziej będzie boleć. To lek. Trochę popiecze, ale złagodzi ból. Palec już jest nie do odratowania. Zresztą to i tak bez znaczenia.
Dormendora wcisnęła więźniarce do ust kłębek wodorostów.
– Żuj. Znieczula. Dostaniesz więcej.
Dormendora ponownie sięgnęła po maź i wtarła w prawą dłoń torturowanej.
– Tu jest lepiej. To dobrze. Prawica będzie ci potrzebna. Odknebluję cię. Nie krzycz.
– Czemu mi pomagasz?
– Nie pomagam.
Lacrimosis zmarszczyła brwi.
– Co z tego będziesz miała?
– To samo co ty. Zemstę.
Dormendora położyła dłoń na ustach Lacrimosis.
– Cicho. Ktoś płynie.
Milczały. Rzeczywiście jakiś niewyraźny kształt przepłynął za drzwiami celi.
Dormendora odezwała się pierwsza:
– Rodiuris i Raptis skupiły się na twojej siostrze, Athoosis. Musimy je tu zwabić.
– Jak?
– Jutro powiesz nam, że masz do przekazania bardzo ważne informacje. Zjawi się inkwizytorka. Teraz odpocznij.
– Poczekaj! Co z moją siostrą?
– Wiedziała dużo. Za dużo. Jest w dużo gorszym stanie niż ty. Niedługo umrze.
– Co wam powiedziała?
– Jak są rozlokowane wasze oddziały. Jakie są systemy zabezpieczeń skarbca. Gdzie jest ukryty Klejnot Ciszy.
– To niemożliwe! Nie mogła wam tego powiedzieć! Mamy założone zaklęcia blokujące!
Dormendora zatkała więźniarce usta dłonią.
– Ostrzegałam, żebyś nie krzyczała. Zaraz cię zaknebluję.
– Nie. Proszę. To niemożliwe, by powiedziała gdzie jest Klejnot Ciszy. Żadna z nas tego zrobić nie może. Blokada jest nieusuwalna.
Dormendora wzruszyła ramionami:
– Modły i zaklęcia Rodiuris nic nie dały. Tortury też nie. Athoosis zniosła każdy fizyczny ból. Zmieliłyśmy jej palce, połamałyśmy płetwy, wyrwałyśmy piersi. Blokada rzeczywiście była mocna. Ale nie niewzruszona.
Lacrimosis zacisnęła oczy, jakby to mogło odgrodzić jej umysł od obrazu zmaltretowanej siostry, który właśnie sobie wyobraziła.
– Gdy Rodiuris zmusiła młodszą córkę Athoosis do zjedzenia oczu starszej, blokada prysła. Nie wrzeszcz!
Dormendora uderzyła Lacrimosis w twarz.
– Jutro dzień zemsty. Nie zepsuj go.
* * *
– Dziś w programie łamanie płetw – niemal radośnie obwieściła Niska.
– Może skazana ma coś do powiedzenia? – zasugerowała Wysoka.
– Sądzisz? Odknebluj ją.
– Tak! Tak! Mam do powiedzenia. Mam do przekazania ważne informacje!
– Ponoć już wszystko powiedziałaś.
– Przypomniało mi się coś. Odnośnie umocnień stolicy. I nie tylko.
Niska odwróciła się ku wyjściu furkocząc pstrokatymi szatami.
– Jeśli kłamiesz, zgotuję ci ból dużo większy, od tego, który miał cię czekać – rzuciła przez ramię, odpływając. – Dużo większy od tego, co możesz sobie wyobrazić!
Wysoka i jej przyboczna zostały z więźniarką. Dormendora odczekała chwilę i podpłynęła do rozkrzyżowanej na maszynie tortur Lacrimosis.
– Zwą mnie Noktis.
– To prawdziwe imię?
– Prawdziwszego nie usłyszysz. Masz. Żuj. To środek znieczulający. Znasz go już. Pożuj przez chwilę i ukryj pod językiem.
Lacrimosis pokornie wykonała polecenie.
– Gdy przypłynie inkwizytorka powiesz, że w skarbcu brakuje pewnego klejnotu i że wiesz, gdzie on jest. Jeśli zacznie pytać o szczegóły odpowiesz, że to zbyt ważna informacja, by zdradzić ją zwykłej kapłance. Zrozumiałaś?
– Tak. Ale jeśli sądzisz, że powiem, gdzie jest Klejnot Ciszy…
– To bez znaczenia. Raptis i Rodiuris dostały wskazówki od Athoosis i lada moment któraś go zdobędzie.
– Czekaj… Czyli jeszcze go nie mają?
Noktis wzruszyła ramionami i wyjaśniła:
– Muszą działać wspólnie. A ani jedna, ani druga nie ma teraz czasu. A jak sama wiesz klejnot zabezpieczają liczne pułapki.
– Moja siostra powiedziała wam o pułapkach? Byłaś przy tym?
– Nie, nie byłam. Słyszałam tylko, że powiedziała wszystko. I o pułapkach. I jak je rozbroić.
Lacrimosis skrzywiła się z bólu. Wredny, złośliwy palec nie chciał jej nawet na moment odpuścić. Gdybyż mogła go odciąć!
– Cóż im więc mogę dać?
– Klejnot Mroku.
– On zaginął. Nikt nie wie, gdzie jest.
– Wystarczy, by uwierzyły, że ty wiesz. Inkwizytorka za niedługo tu będzie.
– Co ty właściwie chcesz zrobić?
– Tuż za twoją prawicą ukryję nóż. Wymacaj go. Nie dotykaj ostrza, jest nasączone toksyną. Dobrze. Zapnę teraz paski. Ręka będzie wyglądała na zawiązaną, ale to tylko pozór. Gdy Raptis i Rodiuris tu przypłyną, powiesz, że możesz im zdradzić tajemnicę, ale muszą przypłynąć bardzo blisko ciebie. Jak już będą tuż obok pchnij nożem. Wystarczy, że je draśniesz. Trucizna je uśmierci.
– Nie dam rady ich zabić. Raptis zawsze trzyma się na dystans. Nie podpłynie bliżej.
– Nie szkodzi. Wystarczy, że dosięgniesz Rodiuris. Raptis nawet jeśli nie będzie blisko ciebie, będzie wystarczająco blisko mnie. Mam drugie takie ostrze.
Noktis przerwała i podpłynęła do drzwi.
– Ktoś płynie. Szykuj się.
* * *
Inkwizytorka, furkocząc purpurową szatą, wpłynęła do celi.
– Więc? – rzuciła. – Co chcesz nam powiedzieć? Mów szybko!
– Podpłyń bliżej, szepnę ci. Lepiej, żeby one nie usłyszały.
– Nie! – krzyknęła ostrzegawczo Noktis. Inkwizytorka zignorowała ją i zbliżyła się do jeńca. Lacrimosis wyrwała rękę z więzów, sięgnęła po nóż. Przyboczna kapłanki rzuciła się między więźniarkę a swą panią. Za późno. Wyrzutem ręki Lacrimosis wbiła ostrze w gardło inkwizytorki. Wyszarpnęła je i dźgnęła przyboczną. Trucizna zadziałała błyskawicznie. Po krótkich konwulsjach obie wyprężyły się i zawisły u szczytu celi do góry brzuchami.
– To ona mi dała broń! – Lacrimosis wskazała Noktis. Nim jednak Niska zdążyła cokolwiek uczynić, Noktis dźgnęła Dormendorę w plecy. Przyboczna Niskiej próbowała wypłynąć przez drzwi celi, ale przyboczna Noktis ją dopadła i poderżnęła gardło. Obłoczki krwi wypływały z ciał. Woda w celi zmieniła barwę na różową.
– Zepsułaś wszystko! – warknęła Noktis.
– Nie. Wręcz przeciwnie. Twój plan nie miał szans powodzenia. A teraz to ty mi musisz pomóc. Mimo że mnie nienawidzisz.
– Niczego nie muszę. Po prostu cię zabiję.
– Tak? A jak wyjaśnisz, co tu się stało?
Noktis opuściła ostrze.
– Co proponujesz? – spytała.
– Rozwiąż mnie.
– Prościej cię zabić, póki jesteś związana.
– Nie chcesz mnie zabijać.
– Nie?
– Już byś to zrobiła. Widziałam jak się poruszasz. Nawet gdybym nie była związana, nie miałabym szans.
Noktis ukryła ostrze na powrót w połach pstrokatej szaty.
– Załóżmy, że cię uwolnię. I co dalej?
– Zamordowałyście moją przyboczną?
– Co to ma do rzeczy?
– Tak czy nie?
– Nie. Jest w celi obok.
– Uwolnij ją.
Noktis zaśmiała się:
– Nie. Albo zaraz mi powiesz coś, co zmieni moje zdanie, albo zginiesz.
– Pomogę ci zabić Raptis i Rodiuris. Ale na moich warunkach i na mój sposób. Na początek, musimy się stąd wydostać.
– Ciekawe jak.
– Rozwiążesz mnie. Przebiorę się za twoją koleżankę, jestem jej wzrostu. W tej szacie nikt mnie nie rozpozna. Wypłyniemy stąd jako dwie Dormendory. Gdybyśmy płynęły tylko z twoją przyboczną byłoby to podejrzane. Dlatego trzeba uwolnić moją.
– To może się udać… i co dalej?
– Popłyniemy po Klejnot Ciszy, nim one go zdobędą.
Noktis zarechotała nerwowo.
– Myślisz, że mnie oszukasz po raz kolejny? Mówiłaś, że nie możesz powiedzieć, bo zaklęcie to blokuje.
– Nie mogę powiedzieć gdzie on jest. Ale mogę tam popłynąć.
* * *
– Gdzie zniknęła twoja przyboczna? – spytała Noktis nerwowo pływając po niewielkiej komnacie, w której Lacrimosis czegoś uparcie szukała, przewracając bezpardonowo sprzęty. Zmiażdżony palec nadal bolał niemiłosiernie, ale nie potrafiła się zdobyć na odwagę by go uciąć. Jeszcze nie teraz – powtarzała w duchu – po wszystkim. W końcu to tylko palec.
– Mam! – obwieściła tryumfalnie.
– Co to?
– Ten naszyjnik to replika Klejnotu Ciszy. Wygląda identycznie. Ale nie posiada żadnej mocy.
– Na cóż ci on?
Lacrimosis mimo bólu zaśmiała się:
– Zatańczą, jak im zagramy. Zobaczysz. A teraz płyńmy. Pośpiesz się. Zdjęłabyś też te ciuchy, rzucasz się w oczy.
– Nie. Dormendora nigdy nie zdejmuje swych szat.
– Nie jesteś już Dormendorą.
– Nie tobie to oceniać.
– Jak wolisz. Płyńmy.
– Dokąd?
– Nie mogę ci powiedzieć. Po prostu płyń za mną.
– Gdzie zniknęła twoja przyboczna? – ponownie spytała Noktis.
– Spotkamy ją na miejscu.
* * *
W półmroku nekropolii pod Głębiną Kwiatów, wykutej w litej skale dna, wśród filarów i łęków oporowych, pod kolebkowym sklepieniem i w podcieniach stożkowych lunet kłębił się tłum bezkształtnych cieni. Gdy Noktis wytężyła wzrok i przyjrzała się cieniom bliżej, wyłowiła z tego chaosu kilkanaście dyrod z przybocznymi, norody w szatach kapłańskich i zbrojach i ogromną liczbę uzbrojonych po zęby subren.
– Kim one są? – spytała Dormendora.
– Matka poleciła mi zorganizować opór po upadku miasta – odparła Lacrimosis – nie jest to armia, niewiele zdążyłam zdziałać, nim mnie pojmałyście, ale do zabicia Raptis i Rodiuris wystarczy.
– Jak chcesz tego dokonać?
– Czemu tak pragniesz zemsty?
– To moja sprawa.
Lacrimosis wzruszyła ramionami.
– Skoro tak wolisz.
– One muszą umrzeć.
– I umrą.
– Nadal nie wiem jak. Wtedy miałyśmy szansę. Mogły znaleźć się bardzo blisko nas. Mogłaś zabić Rodiuris tak jak tę inkwizytorkę!
– Uderzyłaby mnie głosem nim zdążyłabym zrobić cokolwiek. Rodiuris jest potężna. Czułam jej moc na sobie.
– Głupia! Nie spodziewałaby się niczego!
– Może. A może by wcale się nie zbliżyła? Musimy się spieszyć. Płyńmy.
– Nie odpowiedziałaś mi na pytanie! Jaki masz plan?
– Nie ma czasu, płyńmy. Wyjaśnię ci po drodze.
– Dokąd?
– Po prostu płyń za mną.
* * *
Jaskinia z rzadka rozświetlona była magnezjowymi latarniami, które zdawały się tylko potęgować wszechobecną ciemność. Płynęły pospiesznie, zbite w ciasną grupę, a Lacrimosis szeptała:
– Uważaj, tu zakręt. I jak, dobry plan?
– To się nie uda – odparła Noktis.
– Nadal myślisz, że twój był lepszy?
– Był. Dawno do nich posłałaś?
– Półtorej heptyny temu.
– A jeśli nie przypłyną?
– Przypłyną. A nawet jeśli nie… Najważniejsze, że Klejnot nie dostanie się w ich ręce. Mam zorganizowaną grupę przerzutową. Ledwo go odzyskamy, poślę go do stolicy.
Noktis uderzyła mocniej płetwami i wysforowała się naprzód. Mijając Lacrimosis powiedziała:
– Przejmą go po drodze. Nic na tym nie zyskasz. Ani ich nie zabijesz, ani nie uratujesz Klejnotu.
– Stój! Gdzie płyniesz?
– Nie chcę w tym uczestniczyć. To jest idiotyzm. Znajdę inny sposób, by się zemścić.
– Poczekaj! Jest jeszcze jedna rzecz, której ci nie powiedziałam.
– Jaka?
– Tam, gdzie się z nimi spotkamy, ściany będą walczyć po naszej stronie.
* * *
Gdy dotarły na miejsce ukrycia Klejnotu, Noktis skomentowała:
– W życiu bym na to nie wpadła.
– Najciemniej pod latarnią.
Klejnot nie był ukryty, wręcz przeciwnie. Wisiał sobie spokojnie, wśród setki innych naszyjników, które błyszczały na piersiach posągu w głównej pałacowej świątyni. Świątyni, w której dziennie odbywały się przynajmniej cztery nabożeństwa, skupiające tysiące wiernych. Codziennie dziesiątki tysięcy oczu wpatrywały się w wizerunek Bogini i w jej naszyjniki. W tym w Klejnot Ciszy.
Dormendora z zaciekawieniem obserwowała, jak Lacrimosis, mimo zmiażdżonego palca, bezbłędnie rozbraja kolejne pułapki, z których każda mogłaby w okamgnieniu zabić cały, towarzyszący im oddział. Wreszcie ostatnia przeszkoda padła i Lacrimosis zdjęła Klejnot z szyi Bogini i przełożyła na własną.
– Teraz szybko do katakumb – zakomenderowała Lacrimosis – wrócimy tu za heptynę, to czas, który oznaczyła Raptis i Rodiuris.
– Do katakumb? Po co?
– Oddać…
Nie dokończyła, bo drzwi świątyni się rozwarły z hukiem. Z pastorałem nawireny w ręku, ubrana w wyszywaną rubinami czarną, lśniącą suknię z długim trenem pojawiła się w nich Rodiuris. Tuż za nią wpłynęły, równe szeregi świątynnych gwardzistek w śnieżnobiałych zbrojach. Płynąc uderzały miarowo szablami o srebrne tarcze i wybijały ten sam rytm każdym odepchnięciem ogona. Na środku świątyni Rodiuris wzniosła nad głowę pastorał. Oddział utworzył za nią regularny prostopadłościan i zapadła cisza.
– Jesteś za wcześnie! – wykrzyknęła Lacrimosis.
– Jestem dokładnie o czasie. Oddaj Klejnot, a zadbam by spotkała cię bezbolesna śmierć.
– Gdzie jest Raptis?
Rodiuris wzruszyła ramionami:
– Pewnie będzie tu za heptynę, jak wyznaczyłaś. Oddaj Klejnot, i złóżcie broń. Opór jest daremny.
Lacrimosis rzuciła w stronę Rodiuris naszyjnik. Rzut był słaby. Klejnot zakręcił się parę razy i w połowie odległości zaczął opadać na dno katedry. Rodiuris nie czekając aż upadnie podpłynęła i chwyciła go pewnie i owinęła wokół dłoni.
– Mam go! – zarechotała szyderczo. Wskazała pastorałem grupkę wokół Lacrimosis. – Zabijcie je. Wszystkie.
Gwardyjki z krzykiem rzuciły się na oddział partyzantek.
– Za mną! – rozkazała Lacrimosis i pomknęła w kierunku Rodiuris. Ta ostatnia przyglądała się z zadowoleniem naszyjnikowi. Nagle jej czoło rozorała gniewna bruzda.
– Jest fałszywy! – wrzasnęła. Wypłynęła naprzeciw Lacrimosis, wzniosła pastorał, złożyła usta do użycia daru głosu i… nic się nie stało. Fala akustyczna, która miała ogłuszyć Lacrimosis, nie uderzyła. Lacrimosis wzniosła szablę do ciosu. Jedna z gwardyjek własną piersią zasłoniła aryckapłankę. Rodiuris dopiero teraz dostrzegła, że prawdziwy Klejnot Ciszy Lacrimosis ma na piersiach. Wokół rozpoczęła się setka pojedynków.
– Brać ją! – rozkazała nawirena.
– Cofać się! Za pomnik! – rzuciła Lacrimosis i sama błyskawicznie zawróciła.
Noktis zabijając kolejną gwardzistkę wycofywała się wraz z Arkadyjką.
– Znów straciłaś okazję, by ją zabić!
– Raczej zyskałam!
Rodiuris i jej gwardzistki manewrując między kolumnami ścigały niewielki oddział Lacrimosis. Niedawna złamana torturami więźniarka poruszała się szybciej niż letni sztorm, Dormendora ledwo mogła za nią nadążyć. Lacrimosis odwróciła się i krzyknęła:
– Teraz!
Arkadyjskie partyzantki niczym stado rekinów napadły na czołówkę oddziału gwardyjek, poszarpały je i równie szybko jak doskoczyły, odskoczyły pomiędzy posągi. Lacrimosis zanurkowała i dotknęła trzech płytek posadzki. Potem kolejnych dwóch.
– Nie daj im do mnie dopłynąć! – rzuciła do Dormendory.
– Łatwo powiedzieć – odparła Bellijka walcząc z dwoma naraz gwardzistkami. W przestrzeni pomiędzy posągami zrobiło się tłoczno od nich.
Płytki u podstawy posągu Bogini rozsunęły się, ukazując podświetlony przycisk. Lacrimosis wdusiła go. Z początku nic się nie stało. Potem usłyszały coraz głośniejszy bulgot. Rodiuris zatrzymała się. Jej twarz wyrażała niepokój. Wzniosła do góry pastorał i otoczyła siebie i najbliższe gwardyjki ochronnym bąblem.
Pomiędzy posągami zaczęły uderzać pioruny. Błyskawice strzelały z oczu Bogini. Z jej rąk. Z jej płetw. Z jej ust. Gwardyjki smagane elektrycznymi biczami umierały wśród wrzasków. Niektóre z towarzyszek Lacrimosis też znalazły się w nieodpowiednich miejscach i podzieliły los napastniczek. Większość bezpiecznie obserwowała spektakl z dołu, z okolic podstaw posągów.
Po chwili, z całego oddziału Rodiuris pozostały tylko te, które otuliła nieprzenikliwym dla piorunów polem. Zorientowawszy się, że dno świątyni jest wolne od wyładowań, Rodiuris wskazała w dół pastorałem i Bellijki zaczęły płynąć ku posadzce.
Dopiero gdy kanonada grzmotów ustała, Rodiuris dostrzegła, że proporcje się odwróciły. Teraz partyzantek było więcej i co gorsza otaczały ją i jej ostatnie gwardzistki z wszystkich stron.
– Negocjujmy! – rzuciła Rodiuris.
– Nie ma czego negocjować! – odparła Lacrimosis. – Zaraz spotka cię kara za twoje bestialstwo.
– Odpłynę, a ty zachowasz życie. Nie będę cię ścigać.
– Musisz zapłacić za swoje zbrodnie!
– Nie popełniłam żadnych zbrodni.
– Jedynie w tak spaczonym umyśle jak twój można tego nie dostrzegać! Zmusiłaś jedną z moich siostrzenic, by zjadła oczy drugiej!
Rodiuris odrzuciła głowę do tyłu i zaśmiała się:
– Durna Arkadyjko, twoje siostrzenice widziałam dopiero co. Dziś rano. Całe i zdrowe. I obie miały oczy. Raptis nie pozwoliła zrobić im żadnej krzywdy. A jak już o niej mowa, wypuść mnie, bo ona za moment tu nadpłynie ze swoimi karsenami. Wtedy moja oferta będzie nieaktualna.
– Kłamiesz! – warknęła Lacrimosis i rzuciła się ku nawirenie z szablą w jednym ręku i zatrutym ostrzem w drugim. Noktis była tuż za nią. Klejnot Ciszy błysnął błękitnym światłem a sfera chroniąca Rodiuris i jej gwardyjki zgasła. Bellisy broniły się zażarcie, ale wynik starcia był przesądzony. Jedna po drugiej ginęły. Lacrimosis dosięgła zatrutym ostrzem Rodiuris. Nawirena szarpnęła się, zakrztusiła, wypluła obłoczek krwi i znieruchomiała.
W tym samym momencie z mrocznych zaułków katedry wypłynęły subreny w czerwonych zbrojach. Były jeszcze w znacznej odległości od pobojowiska ale ogromniały w oczach. Nie miały tarcz, za to każda uzbrojona była w dwie szable, a przez ramię miała przewieszoną sieć. Jednolitą czerwień ich zbroi kalały białe symbole na hełmach i napierśnikach. Odcisk dłoni i cyfry.
Lacrimosis westchnęła. Tej formacji nie dało się pomylić z żadną inną w oceanie. Pięćset Pierwszy Legion karsen, zwany Pięścią Raptis.
Dormendora szepnęła Lacrimosis do ucha:
– Na co czekasz? Aż podpłyną bliżej? Przyzwij ponownie tę burzę.
– Nie mogę – odparła Lacrimosis ze smutkiem – to jednorazowe. Gotujmy się na śmierć. Szkoda, że Klejnot wpadnie w ich ręce.
– Może nie wpadnie. Daj mi go.
Lacrimosis zawahała się. Po chwili zdjęła Klejnot i zawiesiła go na szyi Noktis.
– Nie uda ci się go uchronić. Raptis jest cwana. I podstępna. Nie wiem, co wymyśliłaś, ale to nie pomoże. Ta bestia przejrzy każdy zamiar, każdy podstęp, każdą zmyłkę.
Dormendora wzruszyła ramionami:
– Wiem. Znam ją dużo lepiej niż ty.
– Dopadłyśmy przynajmniej Rodiuris. Jednego potwora mniej. Powiesz mi teraz, za co chciałaś się zemścić?
– Powiem. Rozkaż swoim złożyć broń. To stworzy pewną szansę.
Karseny otoczyły je ciasną półsferą, jednak nie atakowały. Resztki oddziału Lacrimosis zjeżyły się szablami jak kolczatka.
– Szansę? Zwariowałaś? Tu nie ma żadnych szans. A wolę zginąć z bronią w ręku niż znów dać się torturować… Ale skoro mamy zaraz zginąć, chcę byś coś wiedziała.
– Co takiego?
– Wybaczam ci te wszystkie cierpienia, które mi zadałaś. Ten ból. Miażdżenie palca. Wbijanie igieł.
– Dziwne jesteście. Co to ma za znaczenie?
– Zaraz śmierć.
Noktis wzruszyła ramionami i odpowiedziała:
– Nie.
Po czym schowała broń i popłynęła ku karsenom.
– Co ty robisz?! – krzyknęła rozpaczliwie Lacrimosis.
– Uspokój się. Realizuję plan – odparła Noktis.
Lacrimosis nie mogła uwierzyć własnym oczom. Dormendora podpłynęła do karsen a te… się przed nią rozstąpiły. Nie miała jednak czasu się nad tym zastanawiać, bo zewsząd spadły na nią i jej towarzyszki sieci. Darmo próbowała je ciąć ostrzami i rozszarpywać. Po kilku chwilach wszystkie członkinie oddziału leżały skrępowane na posadzce świątyni.
– Czemu nas po prostu nie zabijecie?! – wydarła się Lacrimosis czując, że palec znów szarpie bólem.
Dwie karseny podniosły Arkadyjkę. Noktis do niej podpłynęła.
– Po co miałybyśmy was zabijać? Jeszcze mi się przydasz Lacrimosis.
– W co ty grasz, Noktis?
Dormendora zaśmiała się.
– Przecież ci mówiłam, że to fałszywe imię – powiedziała zdejmując kapelusz, odpinając welon i kwef, żółte włosy zafalowały w nieładzie. – Poznajesz mnie teraz?
Ukazała twarz nalaną, jakby opuchniętą, o ustach zbyt dużych, a oczach – przeciwnie – zbyt małych, stalowoszarych, o nieprzyjemnym, świdrującym spojrzeniu, spod gęstych, ciemnych brwi.
Lacrimosis wykrzywiła się w przerażeniu. Wyszeptała jedno, krótkie ale budzące w oceanie niewyobrażalną grozę słowo:
– Raptis…
Raptis zaśmiała się.
– We własnej osobie. W sumie z tym imieniem nie całkiem ci skłamałam. Noktis nazywała mnie matka w dzieciństwie. Cieszę się z tej naszej przygody. Byłaś wspaniała, wiesz? Aha i jeszcze jedno. Nieświętej pamięci Rodiuris nie okłamała cię. Rzeczywiście nie pozwoliłam skrzywdzić twoich siostrzenic.
– Czyli młodsza nie zjadła oczu starszej?
– Za kogo ty nas masz? Nie jesteśmy sadystkami!
Lacrimosis skinęła głową i spytała z nadzieją:
– Czyli mojej siostrze nie wyrwałyście piersi i nie zmieliłyście palców?
Raptis uśmiechnęła się i przez chwilę milczała.
– Piękną macie tę świątynię. I te pułapki. Muszę w swoim pałacu coś takiego wprowadzić. Nauczysz mnie.
– Athoosis żyje?
– Nie chciała mówić. Niestety. Przy wyrywaniu piersi umarła, nie zdradziwszy żadnej z tajemnic.
* * *
Jaźń rozjarzały błyskawice bólu. Gwałcący usta knebel nie dał szansy na najmniejszy jęk. Jakim cudem tak mały kawałek ciała mógł dostarczać aż tak wielkiego bólu? Mięśniami Lacrimosis wstrząsnął spazm. Miała wrażenie, jakby jej dusza zanurzyła się we wrzątku. Oprawczynie zostawiły jej na tyle możliwości ruchu, że gdyby chciała, mogłaby spojrzeć w dół na zmasakrowany ochłap. Zaciskała oczy z całych sił by zmiażdżonych tkanek nie widzieć.
„To tylko sutek. To. Tylko. Sutek” – powtarzała w myśli – „Totylkosutek. Tylkosutek. Sutek!!”