- Opowiadanie: nati-13-98 - Galdra – część 3

Galdra – część 3

Oceny

Galdra – część 3

Po raz nie wiedzieć który Gaspar naparł na ciężkie wrota Gal Andry, jednak już dawno powinien był uznać jakiekolwiek próby ucieczki za pozbawione sensu. Huldara zabrała klucz, ukryła go gdzieś na szczycie, gdzie skald mógł spodziewać się wszystkiego.

Całkowite ciemności bez nawet najmniejszego prześwitu między murami świadczyły o tym, że na zewnątrz panowała noc. „Nikt nie będzie mnie szukał”, uzmysłowił sobie z przerażeniem. „Nikt nawet nie zauważy mojej nieobecności, a nawet jeśli, spiszą mnie na straty”.

Ponowił próby wspięcia się wyżej, ale wciąż wiele by ryzykował, przeskakując poważne ubytki w pokruszonych schodach. Huldara była mniejsza i zwinniejsza, miała dość czasu, by oswoić się z wieżą i jej zakamarkami. Gaspara najwyraźniej czekało to samo.

Długo się wahał, ale godziny bezskutecznych prób ucieczki i zniknięcie trollicy zaczynało coraz bardziej działać mu na nerwy. A gniew okazał się jedyną emocją, która była w stanie przezwyciężyć strach.

Pierwszy skok skończył się niepowodzeniem. Przy drugim skald zdołał na moment przytrzymać się wyszczerbionego schodka, ale zaraz upadł, nabawiając się kilku siniaków i rany we wnętrzu dłoni. Jęknął przy uderzeniu o ziemię, echo niosło się długą chwilę ku samemu szczytowi budowli. Oczy zdążyły już przywyknąć do ciemności, więc leżąc na wznak, Gaspar zdołał dostrzec kontury poszczególnych kondygnacji i prowadzących do nich, krętych schodów. To miał być od teraz jego świat, który mogła oświetlić jedynie wyobraźnia.

Zawołał po raz kolejny Huldarę, ale odpowiedział mu jedynie jego własny głos. Zebrał siły i zdobył się na kolejną próbę skoku. Tym razem podciągnął się wprawdzie do połowy, lecz koniec końców ponownie spadł. Udało mu się jednak wylądować na nogach, więc natychmiast był gotowy na kolejną próbę.

W końcu zdołał przytrzymać się na tyle mocno i korzystnie, by unieść swój ciężar i opaść z westchnieniem na ugryzionej zębem czasu konstrukcji. Nie odważył się podnieść na równe nogi, podążał więc schodami na czworakach. Ogarnęła go jednak żałość, bo oto miał do pokonania kolejną przeszkodę. Na szczęście mniejszą, ale skok byłby równie ryzykowny, zwłaszcza że upadek nastąpiłby z większej wysokości. Gaspar nie zastanawiał się długo, w obecnym położeniu nie miał przecież nic do stracenia.

Skoczył z dużego rozpędu, nawet zbyt dużego, bo wylądował na kolejnym schodku na wyprostowanych nogach i dość mocno się zachwiał. W ostatniej chwili odzyskał równowagę, przytrzymując się uchwytu na pochodnię. Odetchnął z ulgą, bo teraz już prosta droga prowadziła go do pierwszej odnogi.

Pomieszczenie nie różniło się zbytnio od tego, w którym akompaniował śpiewowi Huldary. Wykrzyczał jej imię, raz, drugi, lecz ponownie bez odzewu. Chodził po omacku, dotykiem rozpoznał stół, a na nim łuki, w większości połamane i bez cięciw. Zaczął stąpać ostrożniej, próbując omijać porozrzucane na podłodze resztki strzał, kruszące się od samego dotknięcia.

Czekała go dalsza wędrówka, jak na razie względnie bezpieczna, bez konieczności skakania. W którymś momencie odsunął się w przestrachu, bo nacisk jego stopy obrócił w proch kolejny fragment kamiennej konstrukcji. Przyspieszył kroku i w podskokach dotarł do kolejnego przedsionka. Nie dostrzegł w nim jednak śladów Huldary, więc podążył dalej. Poruszał się szybko, z coraz większą łatwością przeskakiwał niewielkie przerwy w schodach, ale nie trwało to długo, w którymś momencie musiał natrafić na przeszkodę nie do pokonania.

„Nie byłaby w stanie iść dalej” – osądził, stojąc przed ogromną przepaścią i rozglądając się za inną możliwością. Musiałaby przelecieć albo pędzić na koniu, chyba że znała sztuczki, których nawet by się nie domyślił. Mogła użyć liny, ale nie dostrzegł na suficie żadnego zaczepienia. W tym przypadku nieudany skok już nie dawał szans na kolejne podejście.

Gaspar wywnioskował, że rozwiązanie było tylko jedno. Zaraz po tym, jak sobie je uzmysłowił, wieża niemal zatrzęsła się od śmiechu, piskliwego i złośliwego, dobiegającego właściwie ze wszystkich stron. Skald nie dał się ponownie oszukać, popędził z powrotem w dół, zapominając na moment, że jest zbyt stromo na brak ostrożności. Potknął się o schodek albo własne nogi, nie wiedział, owładnął nim przeszywający na wskroś ból, poczuł gwałtowny wstrząs głowy i strzał w przedramionach. Zdołał nieco zamortyzować upadek, ale nie stłumił okrzyku, w którym odezwały się żałość i gniew, strach i bezradność. Chciał stracić przytomność, lecz upadł, o zgrozo, zbyt łagodnie, by zemdleć.

Leżał długo w bezruchu, czując smak krwi ściekającej z nosa. Zwinął się w kłębek, zaczął pojękiwać i kaszleć, z zaciskanych z całej siły oczu popłynęły łzy. Miał wrażenie, że połamał wszystkie kości, że więcej nie wstanie, że ciało na zawsze odmówiło mu posłuszeństwa.

Z zamroczenia wyrwało go kopnięcie, a raczej lekkie szturchnięcie nogą, które jednak przeszło mu dreszczem po wszystkich obolałych miejscach. Dłoń chwyciła skalda za ramię i zwinnym ruchem obróciła go na plecy. Ujrzał światło, biel wybijającą się z mroku, niekończącą się głębię w miejscu oczu, a także bliznę, paskudne szare znamię – teraz jakby większe, sięgające już podbródka i dolnej powieki.

Usłyszał pełne gniewu westchnienie.

– Wstawaj! – Ręka szarpnęła go, ale na tyle lekko, że nie poddał się jej sile. – Wstawaj, jesteś mi potrzebny!

Uparcie odmawiał posłuszeństwa. Z każdą kolejną próbą Huldary postawienia go na nogi coraz bardziej się zwijał.

– Nie chcesz wyjść, to nie – rzuciła obojętnie.

Usłyszał oddalające się kroki, co sprawiło, że naraz wstąpiły w niego siły. Wiedział, że to prowokacja, ale uległ jej z szaleńczą nadzieją. Podniósł się na kolana zbyt szybko, ból zaatakował go silnym impulsem w przedramionach i kolanach. Tym razem jednak nie poddał się mu, stłumił jęk i zachował twarz, choć po prawdzie nie było po co i dla kogo, w ciemnościach sam ledwie dostrzegał własne ręce i nogi. Zobaczył za to uśmiech na bladej, nieznającej słońca twarzy.

– Żartowałam, za nic cię stąd nie wypuszczę – oznajmiła piskliwie, odgarniając jaśniutkie włosy na plecy. – Będziesz mi grał, a ja będę ci śpiewać.

Chciał coś powiedzieć, ale nie zdołał wydobyć głosu, miał wrażenie, że jakaś nieznana moc ściska mu gardło. „Nie boję się”, powtarzał w myślach, ale im bardziej próbował to sobie uświadomić, tym mocniej czuł na szyi nieistniejącą dłoń.

– Zostawię cię na jakiś czas – rzuciła wesoło trollica.

Zrobiła krok do tyłu, po czym zachwiała się lekko. Dłoń Gaspara pojawiła się znikąd, uwięziła kostkę Huldary.

– Puść mnie! – szarpnęła się, ale skald nie ustępował. – Puść, bo skoczę!

Nie musiał jej słuchać, bo szybko mu uległa i wylądowała na kolanach. Wciągnął głęboko powietrze i wykorzystał okazję. Ból ponownie uderzył go niemal ze zdwojoną siłą, ale chęć przetrwania okazała się silniejsza. Wyskoczył znienacka i naparł na trollicę, przyciskając ją za nadgarstki do murowanej ściany, a przy tym starając się nie przygnieść sobą jej drobnego ciała.

– A więc to tak. – Był na tyle blisko, że wyraźnie dostrzegł jej zalotny uśmieszek, który coraz bardziej doprowadzał go do szału.

– Wypuść mnie stąd! – ryknął, opluwając nieco bladą twarz. – Wypuść mnie, wiedźmo!

– Bo co? – Nie bała się go ani trochę. – Skrzywdzisz mnie? Proszę bardzo, nie zrobi mi to żadnej różnicy.

– Wyjdźmy razem, Huldaro. – Starał się zapanować nad sobą. – Wypuść mnie i wracaj do domu.

– Nie mam dokąd wracać! – pisnęła ze złością. Jej szkliste oczy niemal skuły się lodem. – Tu jest mój dom, a ty… ty musisz spłacić jego dług. Dług Pedra. – Szarpnęła się, ale Gaspar przytrzymywał ją zbyt mocno. Wręcz musiał złagodzić nieco uścisk w obawie, że delikatne nadgarstki połamią się w jego rękach jak sople.

– Nie jesteś tu bezpieczna – próbował przemówić jej do rozsądku. – Ludzie wiedzą o tobie, kiedyś przestaną się bać. Któregoś dnia tu przyjdą, by cię wypędzić.

– Nie dopadną mnie. – Uparcie trwała przy swoim. – Sam ledwie mnie dogoniłeś!

– Daj sobie pomóc. – Spróbował być łagodny. Zaczął masować jej nadgarstki, wciąż jednak nie tracąc czujności. – Po raz pierwszy od setek lat możesz dołączyć do swoich. Po raz pierwszy nie będziesz sama.

– Nie jestem sama. – Pochyliła się nad nim, ale odsunął twarz, nie dał się nabrać na jej zaloty. – Właśnie po raz pierwszy nie jestem sama.

– Musisz jeść – przypomniał sobie. – Musisz wyjść i znów wykraść ludziom jedzenie. Musisz zdążyć przed świtem.

– Jeśli mnie nie puścisz, będziemy głodować oboje. – Zaczęła wierzgać się nerwowo, ogarnął ją nagle chwilowy szał. Gaspar z coraz większym trudem przyciskał ją do ściany, ale nadal nie mogła się z nim równać.

– Pozwól mi pomóc – mówił powoli i cierpliwie. – Przyniosę ci posiłek, kiedy ostatnio jadłaś coś ciepłego? Huldaro?

Uspokoiła się w końcu, spuściła wzrok. Poczuł, jak jej klatka piersiowa gwałtownie unosi się i opada. Oparła czoło o jego tors, przez chwilę myślał, że zemdlała, bo jej ciało stało się nagle bezwładne. Ale wciąż musiała być przytomna, bo lekko się poruszyła.

– Zjadłabym gulasz – rozmarzyła się nagle. – Taki z renifera, drobno pokrojony…

– Przyniosę ci gulasz – obiecał. – Dostaniesz cały garniec – dodał, już nie tak szczerze. Mało gdzie można było zjeść mięso renifera, Galdra mogła, choć nie musiała okazać się jednym z tych miejsc.

Huldara uniosła wzrok, już nie tak chłodny, raczej beznamiętny. Albo smutny.

– Pójdziemy razem – postanowiła w końcu. – Ale będę cię miała ciągle przy sobie.

Gaspar dopiero po chwili przekonał się, że nie były to czcze słowa. Huldara związała mu ręce na plecach, on zaś nie oponował, bo kolejna szansa na wyjście mogła się już nie nadarzyć.

Mieli do pokonania przerwy w schodach, ale skoki w dół okazały się o wiele łatwiejsze i mniej ryzykowne. Pierwsza podążała trollica, z drugim końcem sznura obwiązanym wokół nadgarstka. „Ucieknę jej z łatwością”, ucieszył się na tę myśl.

Włożyła potężny klucz do dziurki i przekręciła, drzwi rozchyliły się powoli i z hukiem. Choć panowała noc, Gaspara oślepił blask, którym gwiazdy zdobiły niebo, dostrzegł wyraźnie kontury drzew. „Jestem wolny”, uświadomił sobie. „To tylko kwestia chwili”.

Huldara narzuciła kaptur ciemnej peleryny. Skald pomyślał, że miejscowi rzeczywiście mogli wziąć ją za zjawę.

– Może chodźmy w drugą stronę? – zaproponował. – Na zachód, bliżej gór?

– Mówiłam, że nie wracam! – wrzasnęła piskliwie.

– Nalegam! – Szarpnął sznur, jednak ku wielkiemu zdumieniu nie zdołał ruszyć Huldary z miejsca. Ciągnął z całej siły, ale bezskutecznie. Ogarnął go na powrót lęk, że oto cały misterny plan poszedł w odstawkę, że ma do czynienia z czymś, z kimś o wiele potężniejszym, niż mu się zdawało.

– Nie – oznajmiła zimno. – Pójdziemy tam, gdzie ja zechcę. Będziesz grał dokładnie to, co ci zaśpiewam.

Przełknął ślinę, wpatrując się z przerażeniem w ledwie widoczną pod kapturem białą twarz. Trolle, choć małe, najwyraźniej były silne niczym legendarne olbrzymy. Dlaczego więc wcześniej mu się nie postawiła? Udawała? Przecież mogła wyjść sama, zostawić Gaspara zamkniętego w wieży.

„Potrzebuje mnie”, znalazł jedyne słuszne wytłumaczenie. Miała problemy ze zdobywaniem żywności, miejscowi na pewno pilnie strzegli swoich zapasów.

– Idziemy. – Pociągnęła za sznur, a skald tym razem posłusznie podążył za nią.

Noc nigdy nie wydawała mu się tak jasna. Ostatnie kilka, może nawet kilkanaście godzin spędził w wieży, gdzie nie docierał blask gwiazd, pochodni czy świec. Mimo beznadziejnej sytuacji poczuł się nieco lepiej. Światło nie bez powodu oznaczało nadzieję.

– Nie spytasz o sznur? – zagadnęła z nutą pretensji.

– A powinienem?

– Svelgira nikt i nic nie przetnie – oznajmiła dumnie, nie czekając na zainteresowanie Gaspara. – Nie ma na niego sposobu.

– Czego? – jęknął, ledwie dotrzymując kroku trollicy.

– Nic a nic się nie znasz! – burknęła z pretensją i wrodzoną filuterią. – Taki to z ciebie poeta, jak z koziej rzyci róg!

– Oświeć mnie – prychnął lekceważąco. – Co to za czary?

– Każdy, komu góry są bliskie, słyszał o niezwykłym sznurze, którego nie ima się żadna siła – wyjaśniła hardo. – Tylko szarzy ludzie wiedzą, z czego jest zrobiony.

– Czy mam błagać, byś zdradziła mi ten sekret? – spytał z kpiną.

– Nie żartuj sobie! – Szarpnęła go tak mocno, że z trudem utrzymał równowagę. – W legendach wiele na ten temat domysłów. Ludzie twierdzą, że robimy go z echa, kozich tryków i korzenia góry.

– Jasne, że też się nie domyśliłem! – parsknął, jednak zaraz zawył z bólu pod wpływem kolejnego pociągnięcia.

– Zaskakująco mało w tobie wiary – stwierdziła z wyższością. – A widzisz i doświadczasz więcej niż niejeden galdryjczyk. – Stanęli na moment. Huldara nadstawiła uszu, jednak zaraz zaniechała tego i ponownie podjęła marsz. – Zastanawiałeś się kiedyś, jak malutkie trolle polują na niedźwiedzie albo renifery? Nie mamy mieczy, co najwyżej toporki na łasice albo wiewiórki.

– To ma sens – mruknął Gaspar i mimo zainteresowania tematem ziewnął przeciągle. Zmęczenie dopiero teraz dało mu się mocno we znaki.

– Tutejsze dzieci – ciągnęła Huldara – doskonale znają sznur z baśni. Takiej jak ta o młodym trollu, który pokonał olbrzyma Galuta właśnie z pomocą svelgira. Powalił go raz, dwa.

– Wcale ładna historia – przyznał Gaspar, ziewając po raz kolejny.

Galdra pogrążona była we śnie. Ciszę przerywało jedynie szczekanie psa w którymś gospodarstwie. Idealne warunki do zdobywania pożywienia.

– Zaczekasz tu. – Huldara przywiązała sznur do ogrodzenia jednego z domostw.

– Nie przydam ci się? – spytał zaskoczony.

– Jesteś silny – stwierdziła. – Razem zaniesiemy więcej.

Skald nie oponował, wiedział, że byłoby to pozbawione sensu. W mgnieniu oka został sam pośród niczym niezmąconego spokoju. Mógł wsłuchać się we własne myśli, w swój własny strach.

Przyjrzał się sznurowi ciasno obwiązanemu wokół nadgarstków. Choć naturalnie niewiele był w stanie dostrzec, półmrok pozwolił mu stwierdzić, że svelgir rzeczywiście został wykonany z jakiegoś nieznanego materiału. Gładki, wyjątkowo cienki jak na swoją siłę, na tyle misternie spleciony, że nie sprawiał bólu, gdy ocierał się o skórę. Trolle mogły zrobić go z włosów, swoich albo końskich, ale to by nie wystarczyło. Echo albo kozie trykanie nagle nie wydały mu się tak bardzo wyssane z palca.

Z zamyślenia wyrwała go zakapturzona postać, która złożyła mu u stóp garść warzyw i bochen chleba. Nie zdążył o nic zapytać, bo natychmiast zniknęła między budynkami i nie zjawiała się przez jakiś czas.

Gaspar spojrzał w niebo. Zauważył, że nieco się rozjaśniło od momentu ich wyjścia. Musieli wyruszyć dosyć późno, świt nadchodził szybciej, niż można się było spodziewać. Tymczasem Huldara biegała tam i z powrotem, przed poetą piętrzyły się już zapasy na co najmniej kilka dni.

– Sporo tego – wyraził swoje myśli, gdy stanęła przed nim z torbą wypełnioną po brzegi jajkami.

– Nie mów, że nie jesteś głodny – odparła z pogodnym uśmiechem. – A teraz chodźmy, świt coraz bliżej. Mamy już wszystko, czego nam potrzeba.

Nam. Słowo to nieznośnie zadzwoniło skaldowi w uszach.

– Rozwiążę cię.

Gaspar wyprężył się, gdy poczuł, jak trollica wyswobadza go ze zwodniczego svelgira. Przeliczył się jednak, sądząc, że całkowicie mu zaufa. Miał już wprawdzie dwie sprawne ręce, ale wokół jednego z nadgarstków wciąż owinięty był sznur.

– Nie uniosę wszystkiego – jęknął zrezygnowany.

– Nie marudź – ucięła krótko i zaczęła ładować mu do rąk kolejne znaleziska.

Jakimś cudem wzięli całą zdobycz, choć każdy kolejny krok kosztował skalda kroplę potu i ciężkie westchnienie. Powrót był o tyle utrudniony, że musieli się wspinać. „To nie praca dla poety”, marudził w myślach. „Nie do tego stworzone są moje ręce”.

– Muszę odpocząć – wyrzucił z siebie w końcu to, co chodziło mu po głowie, od kiedy podjęli marsz. – Zjedzmy coś teraz, błagam.

Spodziewał się usłyszeć jakąś ciętą ripostę, ale ku jego zaskoczeniu Huldara bez słowa odłożyła jedzenie i usadowiła się na trawie. Gaspar natychmiast poszedł jej śladem, stęknął głośno, napawając się wolnymi od ciężaru rękami i miękkim siedziskiem.

Długo milczeli, zajadając się chlebem zagryzanym wędzoną szynką. Nie widzieli już za wiele gwiazd, za to coraz wyraźniej malowały się przed nimi domostwa Galdry. Ponownie wzmogło się szczekanie.

– Teraz tak to będzie wyglądać? – spytał i przeciągnął się z jękiem.

Nie odpowiedziała, najwyraźniej pogrążona we własnych myślach.

– Nie tak wygląda przyjaźń, wiesz? – zdobył się na pretensję. – Przyjaciele powinni sobie ufać.

– Mylisz się – odparła od razu. – Dokładnie tak wyglądają wszelkie więzi, stąd przecież ich nazwa. Tyle że nie widać sznura.

Nagle zrobiło mu się żal trollicy. „Dziewczyny”, poprawił się w myślach, w końcu Huldara niczym nie różniła się od ludzi. „Właśnie tak człowiek obroniłby się przed lękiem”.

– Naprawdę warto tyle czekać? – zagadnął ponownie. – Nie lepiej żyć wśród swoich, bezpiecznie i bez ryzyka? Nie obraź się, ale… ludzie cię nie zrozumieją. Ludzie nie lubią niczego, co inne.

– A ty? – Spojrzała mu w oczy z powagą. – Jesteś inny?

– Nie – powiedział bez zastanowienia. – Ja tylko się staram. Ale to za mało.

Huldara wlepiała w niego wzrok z dziwną fascynacją. Gasparowi zrobiło się odrobinę nieswojo.

– Zmiana – ciągnął – zaburza poczucie bezpieczeństwa. Nasi przodkowie wędrowali i pływali, ale szukali miejsca, w którym mogliby się osiedlić. Chcieli, by dni i noce stały się do siebie jak najbardziej podobne. Wszczynali wojny, lecz równocześnie dążyli do ich zakończenia. We wszystkim mamy cel, kraniec działań.

– A jednak zmieniacie świat – nie zgodziła się z nim. – Gdybyście pragnęli bezpieczeństwa, żaden z was nie dotarłby na północ. Szukaliście tu przygody, zdobywaliście przewagę. Jesteście nowym, które zrównuje z ziemią stare. Zmiana to wy, poeto, w tym względzie bardzo się mylisz.

– Może masz rację – mruknął, zastanawiając się nad jej słowami.

– Działacie według własnych zasad – kontynuowała. – Jednym z was nie podobały się trolle, ci wygnali nas w góry. Inni z kolei je lubili, a nawet żenili się z nimi i płodzili razem dzieci. Potraficie skrajnie się od siebie różnić, ale łączy was jedno. Wszystko musi być po waszej myśli.

– To prawda – przyznał. – Ale z drugiej strony ty też bardzo się mylisz. Sznur na moich rękach jest na to najlepszym dowodem.

Oczy trollicy zaiskrzyły się gniewem, Gaspar jednak już się jej nie obawiał. Opuścił go cały strach, pozostawiając rezygnację, która niosła za sobą spokój, błogi spokój beznadziei. W obecnym położeniu nie miał zupełnie nic do stracenia.

– Tak, Huldaro, chyba za bardzo się w nas zapatrzyłaś – podjął z żalem. – A może jesteście bardziej podobni do nas, niż wam się wydaje? – Oparł swój ciężar na wyprostowanych z tyłu rękach. – Po co wam złoto i kosztowności, skoro nie znacie handlu? Chyba że to kolejna bajeczka, którą próbowałaś mnie omamić! – Zdziwił się własnej śmiałości. – Nie, moja droga, rozumne istoty mają to do siebie, że myślą. Idzie im to lepiej lub gorzej, ale zawsze przynosi rezultaty. Interesowność, chęć dominacji, pożądanie… z tego ulepiony jest nasz rozum. Niektórzy mają jeszcze sumienie, które trzyma to wszystko w ryzach. Ale tylko niektórzy.

Półmrok coraz prędzej przeradzał się w szarość świtu, Huldara jednak zdawała się nie zwracać na to uwagi. Wyglądała na urażoną, ale i zamyśloną.

– Przeczytałem gdzieś – przerwał ciszę skald, zamykając oczy w skupieniu – że mądrym i roztropnym należy być z umiarkowaniem, jeśli chce się spać spokojnie. To pewnie z Mądrości Proroka Urinna, on lubił ubóstwo pod każdym względem, nawet myślowe. Przy czym sam myślał aż zanadto… – Odgarnął włosy ręką wolną od uwięzi. – Tacy jak widać jesteśmy, nawet prześwięty Urinn, niech go slager… To, co o sobie twierdzimy, okazuje się zupełnym przeciwieństwem tego, jacy jesteśmy naprawdę.

Znów ogarnęła go senność. Odpłynął na moment w nieświadomość, lecz gdy otworzył oczy, ujrzał świat wyraźnie, słońce szykowało się już do wzejścia. Rozejrzał się nerwowo i zobaczył Huldarę tuż obok siebie, skuloną z podwiniętymi nogami, szczelnie owiniętą peleryną. Zwrócił się do niej po imieniu i ostrożnie zajrzał pod kaptur. Ujrzał bladą twarz pogrążoną w nieprzytomności. Trollica oddychała powoli i głęboko, wyglądała jeszcze bardziej dziecinnie i niewinnie.

Dłoń Gaspara przebudziła ją jednak. Dziewczyna wracała do świadomości długo i niespiesznie, co chwilę ziewając przeciągle. Skald wpatrywał się w nią w napięciu, gotowy w każdej chwili obwieścić, że oto nadchodzi poranek, a oni ledwie zbliżyli się do wzgórza, z którego dostojnie wznosiła się Gal Andra – samotna, pozbawiona swej jedynej lokatorki.

– Musimy iść. – Nie wytrzymał w końcu. – Zaraz świta, chodźmy!

Próbował się podnieść, ale drugi koniec sznura wciąż tkwił w niezmienionym położeniu. Gaspar przeraził się, że było już za późno, uklęknął ostrożnie przed trollicą i zajrzał uważniej pod kaptur, zastając ten sam zaspany wyraz twarzy.

– Odwróć się – mruknęła niewyraźnie.

– Chodź, zaprowadzę cię do wieży. – Pociągnął za sznur, ale żadna siła nie była w stanie ruszyć trollicy wbrew jej woli. – Huldaro! – Potrząsnął nią nerwowo, ale po raz kolejny musiał sobie przypomnieć, że dziewczyna nie słuchała, gdy się do niej zwracano.

– Co z tobą?! – Ogarnął go jeszcze większy niepokój na widok ślepego, obojętnego spojrzenia, teraz prawdziwie bezdennego. – Jeśli zaraz stąd nie pójdziemy…

– Dobrze mi się tu spało – westchnęła w końcu, wciąż jak gdyby nie do końca przytomna. – Chcę spać przy tobie.

– Nie mamy czasu! – krzyknął żałośnie i ponowił próbę pociągnięcia jej za sobą.

Dłoń Huldary wyślizgnęła się z jego ręki. Dziewczyna zrzuciła kaptur, odsłaniając białą twarz, z którą tak bardzo kontrastowała blizna, szara i wysuszona, obejmująca już teraz cały podbródek i połowę nosa, wędrująca ku szyi i czołu. Powoli pożerała dziewczynę.

– Co ty robisz?! – Oczy Gaspara zaszkliły się łzami.

– Śpię – mruknęła beznamiętnie. – Zmieniam się.

– Huldaro!

Odsunął się przestraszony, bo oto szare znamię dosięgło jej dekoltu i czoła. Trollica wstała i zrzuciła pelerynę. Pozwoliła, by pierwszy promień słońca naznaczył ramiona i dłonie, by powędrował od piersi do brzucha i dalej, oplótł chłodem uda, kolana i łydki, musnął stopy, dotarł do ostatniego czucia w koniuszkach palców, aż w końcu pogłaskał jaśniutkie włosy, zatrzymał je, by nie falowały już więcej na wietrze.

W ostatnim odruchu Huldara wyciągnęła rękę do Gaspara, prawie dotknęła go wskazującym palcem. Wykonała ostatni gest i zastygła.

Skald natychmiast się rozpłakał. Był sam, więc pozwolił sobie na słabość i smutek. Płakał z żałości i wzruszenia, bo oto stał przed nim pomnik legendy – słodkiej i gorzkiej, uroczej i okrutnej, miłej i złowieszczej, pomnik poezji i muzyki, starego i nowego świata. Gaspar był wolny, ale nie pomyślał o tym ani przez moment. Prędzej przyszło mu do głowy, że to Huldara cieszyła się w końcu wolnością – od trosk i myśli, samotności i pożądania, gniewu i żałości. Została uwięziona, ktoś mógłby powiedzieć, już nigdy nie zazna żadnego z tych uczuć, nie zdąży pokochać i nie przestanie nienawidzić. Bez względu na to, co pomyślała o sobie chwilę przed wiecznym zastygnięciem, w rzeczywistości zapewne stała się tego przeciwieństwem.

„Ale musiała to być myśl szczęśliwa”, uzmysłowił sobie skald, wpatrując się w jej nieruchomą twarz, w lekko rozchylone, kamiennoszare oczy i drobne usta. Uśmiechała się, zauważył to dopiero teraz, rozchyliła wargi w słodkiej, dziecięcej radości.

„Czy tak umierają trolle?”, pytał sam siebie. „A może w ten sposób grają Śmierci na nosie? Czy Huldara wciąż jest w Huldarze, śpi pod kamienną powłoką? A może wędruje już za Aen Tre, Panem Lasu, podąża w jego wiecznym orszaku, gdzie Czas nie ma już żadnej władzy?”.

Odważył się dotknąć jej skamieniałej powłoki, tak niepodobnej do delikatnej skóry trollicy. „Nie może upaść”, wbił sobie do głowy, „nie może rozkruszyć się na kawałki”. To wciąż było ciało, kurczątko, które wróciło do skorupki, wąż wdziewający na powrót wylinkę. „Trolle nie umierały”, przyznał z całą pewnością. „Trolle wracały do początku, czyli tam, gdzie czuły się bezpieczne”.

Objął drobniutkie, choć nieco grubsze niż wcześniej biodra dziewczyny. Delikatnie uniósł zastygłą w bezruchu postać i uświadomił sobie, że Huldara bez Huldary jest zbyt lekka, by mogło w niej coś jeszcze tkwić, by mogła oprzeć się powiewom wiatru, nawet znikomym dmuchnięciom. Kamień, który prawie nic nie waży, nie mógł być prawdziwym kamieniem.

Niósł ją powoli, ostrożnie stawiając kroki. Nie liczył czasu, który wykorzystał na dotarcie do wieży. Ważne było tylko to, by Huldara spoczęła w miejscu, które nazywała domem, które przez całe wieki chroniło ją od wszystkiego, co złe. Gaspar pozwolił jej spocząć przy kruszejących od starości schodach i słuchać echa minionych pieśni, pamiętających jeszcze pięknych alfarów i przybycie Orlego Vilgerda.

Wrota Koziej Wieży miały na zawsze pozostać zamknięte, skald zatroszczył się o to, po raz ostatni przekręcając w zamku potężny klucz. Gdyby nie fakt, że schował go do swojej torby, gdzie później przez długi czas walał się pośród rękopisów, inkaustów i resztek jedzenia, mógł mieć całkowitą pewność, że nikt nigdy nie zakłóci spokoju Huldary.

Koniec

Komentarze

Super! Chyba moja ulubiona część, jak do tej pory! ;) Wszystko mi tu pasowało. Myślę, że zakończenie wątku Gaspara i Huldary było super, chociaż spodziewałam się, że może jednak ucieknie, a gdzieś wyleciało mi z głowy to, że trollica pod wpływem dziennego światła zamieni się w kamień. :D Dostaniesz ode mnie 6, na zachętę. :D Naprawdę bardzo podobała mi się ta część! Super! ;)

Miło mi to czytać, Utrapienico ;) Dzięki! 

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

I kolejna część przeczytana z prawdziwą przyjemnością :) Finał nieco smutny, ale kim byłby skald bez tej odrobiny smutku właśnie?

 

Chyba wkradła się drobna literówka:

Mógł słuchać się we własne myśli, w swój własny strach.

 

Oczywiście czekam na kolejne teksty i pozdrawiam :)

PanDomingo, dziękuję za odwiedziny i czujne oko, błąd poprawiony ;) Jak pisałam we wstępie, to jeszcze nie do końca finał ;)

Pozdrawiam!

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

nati-13-98, miałem na myśli tylko finał tego fragmentu. No mam nadzieję, że to jeszcze nie koniec przygód Gaspara!

Pozdrawiam :)

Smuteczek. No ale jest jeszcze kolejna część, więc może coś się jeszcze wydarzy.

Bardzo fajny ten sznur. Można by nam nim zawiesić wiele strof;)

Lożanka bezprenumeratowa

Ambush, smuteczki też niestety trzeba serwować bohaterom, choć chciałoby się dla nich jak najlepiej… Dzięki po raz kolejny za odwiedziny!

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

To ten moment, kiedy autor mógł pozwolić sobie na torturowanie bohaterów.

 

Ale jak widać, autorka potorturowała bohaterów na tyle dobrze, że zadowoliła czytelników.

 

Super część :3

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Barbarianie, z tym torturowaniem to zawsze dylemat – no bo nie może być zawsze dobrze, a jednak by się tak chciało…

Bardzo się cieszę, że lektura udana :)

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Barbarianie, z tym torturowaniem to zawsze dylemat – no bo nie może być zawsze dobrze, a jednak by się tak chciało…

Dokładnie. Z bólem serca podchodzę zawsze do zadawania ciosów swoim bohaterom, ale często trzeba – chociażby dla rozwoju postaci.

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Nowa Fantastyka