- Opowiadanie: nati-13-98 - Galdra - część 2

Galdra - część 2

Po­sta­no­wi­łam, że dla za­cho­wa­nia cią­gło­ści przed­sta­wię całą hi­sto­rię Ga­spa­ra i Hul­da­ry (przy­naj­mniej tę z pierw­sze­go tomu pla­no­wa­ne­go cyklu po­wie­ści), w około pię­ciu nie za dłu­gich roz­dzia­łach.

Kilka osób zdą­ży­ło po­lu­bić skal­da, więc może komuś jesz­cze przy­pad­nie on do gustu ;)

 

Gal­dra – część 1

Oceny

Galdra - część 2

Wra­ca­jąc przed zmro­kiem do obe­rży, Ga­spar nie mógł opę­dzić się od spoj­rzeń miej­sco­wych. „Mu­sie­li sły­szeć mu­zy­kę”, po­my­ślał, „wi­dzie­li, gdzie byłem i skąd idę”. Gal Andra sil­nie za­ko­rze­ni­ła się w tu­tej­szych le­gen­dach, o czym skald ry­chło do­wie­dział się od karcz­ma­rza.

– Panie, życie wam nie­mi­łe? – Ob­ru­szył się, po­da­jąc ja­kie­muś wie­śnia­ko­wi piwo. – W wieży stra­szy, tyle wam trza wie­dzieć.

– Ta dziew­czy­na… – Poeta nie dawał za wy­gra­ną. – Wi­dział ją kto kie­dyś? To rze­czy­wi­ście tro…?

Karcz­marz prze­rwał mu ner­wo­wym szem­ra­niem.

– Ga­da­ją – ode­zwał się szep­tem, z nutą dra­ma­ty­zmu – że po zmro­ku po go­spo­dach cho­dzi, żar­cie krad­nie.

– To by miało sens – od­parł bez­tro­sko Ga­spar. – Ale po­wiedz­cie mi…

– Zwa­bić ją pró­bo­wa­li – cią­gnął obe­rży­sta, pusz­cza­jąc mimo uszu słowa poety – na słoń­ce wy­sta­wić, ale nie dała się, li­si­ca, ani nosa nie wy­ściu­bi­ła.

– Czyli że­ście jej nie wi­dzie­li? – Poeta zmie­rzył karcz­ma­rza po­dejrz­li­wie. – Nawet nie wie­cie, co w tej wieży sie­dzi?

– A co ma sie­dzieć, jak nie troll? Gada to jak czło­wiek, a na słoń­ce nie wy­ła­zi. Magia, pro­szę was!

– Nie macie ja­kie­go me­dy­ka albo mę­dr­ca we wsi? – spy­tał, ba­wiąc się wi­sio­ra­mi. – Coby spoj­rzał i osą­dził fa­cho­wym okiem?

– Ło panie, gdzie tam mę­dr­ca! – Mach­nął ręką. – Toż magia, zdało się, w le­gen­dach jeno zo­sta­ła, to i na co komu taki mę­drzec. A tu pro­szę, jeden troll zlazł, strach po­my­śleć, co bę­dzie, jak się ich wię­cej spro­si. Bur­del jak nic!

– Nie wy­da­je się groź­na – stwier­dził poeta. – Ra­czej obłą­ka­na.

– Jest ci ona, jest – przy­znał żywo karcz­marz. – Ale strzec się nam trza, bo ko­bie­ta to, trol­li­ca i wiedź­ma, czyli zło pa­skud­ne i pod­stęp­ne!

– Cóż… – Ga­spar po­dra­pał się po gło­wie. Choć mógł­by przy­tak­nąć na słowa obe­rży­sty, osta­tecz­nie tego nie zro­bił.

– A ja sły­sza­łem, że dziew­ka naja­dła się sple­śnia­łe­go sera.

Obok poety nie­spo­dzie­wa­nie wy­rósł lekko pod­chmie­lo­ny, na oko nie­wie­le star­szy chu­dzie­lec, który do­słow­nie chwi­lę wcze­śniej od­szedł z piwem, teraz zaś wy­ma­chi­wał pu­stym ku­flem.

– Bre­dzisz pan – skrzy­wił się karcz­marz, nie wia­do­mo, czy bar­dziej na dźwięk słów wie­śnia­ka czy na myśl o tym, że musi się ru­szyć i znów nalać mu tru­nek.

– Wie­dzie­li­ście, że na Le­idzie taki jedzą? – cią­gnął chu­dzie­lec. – Że niby ze­psu­ty lep­szy niźli zwy­kły, tfu! Nawet mysz by od tego padła.

– Zaraz… – Ga­spar wy­pro­sto­wał się nagle, pusz­cza­jąc mimo uszu ob­ra­zę ro­dzin­nych stron. – Chyba nie chce­cie po­wie­dzieć…

– Smród – prze­rwał mu wie­śniak – to plu­ga­stwo tak podłe, że żadne inne się go nie ima. A dziew­ka ser zja­dła i jesz­cze o wię­cej pro­si­ła!

Skald scho­wał twarz w dło­niach, karcz­marz zaś z miną nie­kry­ją­cą znie­cier­pli­wie­nia po­sta­wił przed chu­dziel­cem kufel. Męż­czy­zna za­ma­szy­ście wypił łyk i ob­tarł wąsy z piany. Nie za­no­si­ło się na to, by miał ry­chło odejść.

– Gal Andra – przy­po­mniał sobie poeta. – Kozia Wieża. Jest z nią zwią­za­na jakaś le­gen­da? A ra­czej jakaś koza?

– Ja opo­wiem, ja! – za­wo­łał chu­dzie­lec, ubie­ga­jąc na­stro­szo­ne­go teraz jesz­cze bar­dziej karcz­ma­rza. – Co­by­ście w bal­la­dach uwiecz­ni­li i Gal­drę roz­sła­wi­li!

Obe­rży­sta udał, że ma ja­kieś ważne spra­wy na za­ple­czu, do któ­rych bar­dzo mu było spiesz­no. Ga­spar za­ło­żył nogę na nogę i po­ża­ło­wał, że nie za­mó­wił wcze­śniej piwa.

– Onego czasu – za­czął wie­śniak, wczu­wa­jąc się w rolę wę­drow­ne­go ba­ja­rza – gdy zbu­do­wa­no wieżę, na po­hy­bel kla­no­wi i wszel­kim wro­gom na­on­czas gra­su­ją­cym, ka­za­no wiel­ką ucztę wy­pra­wić, sam król ponoć się zja­wił. Spro­szo­no wielu ku­cha­rzy, a szcza­wik wśród nich był, Peder nie­ja­ki, co się w sztu­ce wa­rze­nia jadła do­pie­ro co szko­lił…

– Po­miń­cie szcze­gó­ły – wtrą­cił Ga­spar, który wła­śnie uświa­do­mił sobie, jak bar­dzo do­skwie­ra mu głód.

– Ten to Peder – cią­gnął nie­stru­dze­nie chu­dzie­lec – pie­czę miał spra­wo­wać nad tu­ro­wym roż­nem. Tyle że się na wieżę za­ga­pił, ma­estrię jej wy­chwa­law­szy, to i wołu nie do­pil­no­wał. A uczta bez głów­ne­go jadła odbyć się nie mogła! – Od­kaszl­nął sucho i zmo­czył gar­dło trun­kiem. – Peder więc w ruch, na pa­stwi­sko, gdzie kozy wy­pa­sa­no, oba­cza, czy pa­ste­rza przy­pad­kiem nie ma w po­bli­żu, po czym łup! – Ga­spar aż od­sko­czył, gdy wie­śniak ude­rzył otwar­tą dło­nią o blat. – Jeden ko­zioł pod pachę, drugi pod pachę i sru, do kuch­ni! Już to jed­ne­go na stół kła­dzie i z to­po­rem się przy­mie­rza, a tu nagle łu­bu­du!

– Hę? – Poeta spoj­rzał py­ta­ją­co.

– Drugi ko­zioł, co na swoją kolej cze­kał, ro­ga­mi go zdzie­lił i łup, na zie­mię! Ledwo się szcza­wik po­zbie­rał, bo go dwa kozły ro­ze­źlo­ne trą­ca­ły, z kuch­ni wy­pę­dzi­ły i do samej wieży za­gna­ły. Jak już tam wla­zły…

– Może piwa, panie poeto? – Przy szynk­wa­sie nie­po­strze­że­nie zja­wił się karcz­marz i po­dejrz­li­wie zer­k­nął na chu­dziel­ca. Ga­spar przy­tak­nął z bła­gal­ną miną.

– Kiedy wla­zły – kon­ty­nu­ował wie­śniak – i Pedra na szczyt za­go­ni­ły, zdało się, że go na śmierć po­tur­bu­ją albo z wieży zrzu­cą. A ga­wiedź się ze­brać zdą­ży­ła, za Pe­drem na­wo­ły­wa­ła, trza­ska­mi i za­wo­dze­niem str­wo­żo­na. Już się zdało, że dla Pedra kop­czyk trza sypać, a tu ni stąd, ni zowąd szcza­wik wy­ła­nia się z wie­żo­wych wrót! Kapkę jeno po­tur­bo­wa­ny, ale z twa­rzy cał­kiem szczę­sny.

– A kozły? – nie­cier­pli­wił się Ga­spar. – Co z nimi?

– Daj­cie do­koń­czyć – burk­nął chu­dzie­lec. – Na czym to ja… a tak, py­ta­li lu­dzi­ska, jako to wy­szedł spod ko­zich rogów, czym jed­ne­go z dru­gim zdzie­lił, jakim spo­so­bem umknął. Peder zaś pojąć tego nie umiał albo zdra­dzić nie chciał. Rzekł jeno, że się ko­zioł­ki tłuc za­czę­ły, dla za­ba­wy niby, bo istot­nie sły­chać było, że się róg o róg ocie­ra, że za­wo­dzą zwie­rzę­cia jako dwa pa­cho­lę­cia. A że żaden nie po­ku­sił się i nie zaj­rzał, jakim to spo­so­bem kozły od sro­giej ze­msty na Pe­drze od­stą­pi­ły, jaką klą­twą obar­czo­ne zo­sta­ły, to i nikt poza Pe­drem nie wi­dział tego dziw­ne­go zda­rze­nia.

Wie­śniak dopił piwo i ski­nie­niem po­le­cił karcz­ma­rzo­wi, by po­now­nie na­peł­nił kufel. Ga­spar tym­cza­sem nie uszczu­plił swo­je­go nawet o łyk.

– Mówi się – do­koń­czył chu­dzie­lec – że do dziś kozły się ście­ra­ją, to i szme­ry z wieży sły­chać, trza­ski i za­wo­dze­nia.

– No do­brze. – Ga­spar chwy­cił się za pod­bró­dek. – A co kozły mają wspól­ne­go z trol­li­cą?

– Le­gen­da – od­parł bez na­my­słu wie­śniak – o pa­ste­rzu nic nie mówi, jeno że po zmro­ku Peder po kozły się udał. To i ga­da­ją, że trol­lo­wa zwie­rzy­na mogła to być, przed słoń­cem w wieży scho­wa­na.

– Tro­chę to wszyst­ko na­cią­ga­ne – par­sk­nął Ga­spar, po praw­dzie nie­zdzi­wio­ny już lu­do­wy­mi ba­ję­da­mi. – Ale dzię­ku­ję za tę po­ru­sza­ją­cą opo­wieść.

– Tako więc wi­dzi­cie, dziew­ki trza się po­zbyć – pod­jął znów wie­śniak, cze­ka­jąc, aż ocią­ga­ją­cy się karcz­marz w końcu go ob­słu­ży. – Bo złe po­wie­trze nad Gal­drę przy­wio­dła, dzie­ci i star­ców stra­szy…

– Jadło krad­nie – włą­czył się obe­rży­sta. – A kraść to rzecz plu­ga­wa.

– Ale za to pięk­nie śpie­wa – stwier­dził Ga­spar. – Wiem, bo sły­sza­łem.

Karcz­marz i wie­śniak spoj­rze­li na sie­bie po­ro­zu­mie­waw­czo.

– Panie poeto! – Chu­dzie­lec klep­nął skal­da po ple­cach. – Toż z nieba nam spa­dli­ście!

– Ta­ko­śmy jesz­cze nie pró­bo­wa­li – karcz­marz po­dzie­lił apro­ba­tę. – Śpie­wem ją za­ga­ić, bal­la­dą ocza­ro­wać!

– Ogłu­pie­li­ście? – skrzy­wił się Ga­spar. – Taka wam ona strasz­na, że pod­stę­pem ją chce­cie wy­ga­niać?

– Spo­ko­ju nam trza, nie cza­rów – rzu­cił sta­now­czo obe­rży­sta.

– No do­brze, spró­bu­ję – wes­tchnął bez prze­ko­na­nia skald. Wła­ści­wie po­lu­bił Hul­da­rę i nie są­dził, by mogła ko­mu­kol­wiek za­szko­dzić.

– Wie­dzie­li­śmy, że można na was li­czyć. – Wie­śniak przy­su­nął się po­dej­rza­nie bli­sko poety i, ku jego nie­za­do­wo­le­niu, objął go ra­mie­niem. – Za­ga­da­li­my się, a ja po praw­dzie nie w spra­wie dziew­ki – ści­szył nagle głos, co wzmo­gło uwagę Ga­spa­ra. – A przy­naj­mniej nie tej trol­lo­wej.

Zanim poeta od­po­wie­dział, jego wzrok przy­cią­gnę­ło po­brzę­ki­wa­nie w kie­sze­ni wie­śnia­ka. Ga­spar uj­rzał nie­wiel­ki mie­szek, wy­peł­nio­ny jed­nak cia­sno drob­nia­ka­mi.

– W ry­mach że­ście bie­gli, jak­żem sły­szał – za­gad­nął chu­dzie­lec, a skald od­po­wie­dział ski­nie­niem. – A i w mi­ło­snych spra­wach nie gorsi. – Uśmiech­nął się na widok zdu­mio­nej miny poety. – A tak, za­cho­dzi­my w głowę, ja­kiej to sztucz­ki, wier­szo­wa­nej czy śpie­wa­nej, użył gra­jek, by pięk­ną Aein­ne uczy­nić ko­bie­tą!

Ga­spar zmie­rzył wie­śnia­ka groź­nym spoj­rze­niem.

– Je­steś jed­nym z nich – od­gadł i za­sta­no­wił się chwi­lę. – Joe czy Bjor­ne?

– Dla was to nie­istot­ne. – Uśmiech chu­dziel­ca stał się ko­micz­nie zło­wiesz­czy. – Grunt, że­ście w ry­mach zręcz­ni, to i po­ra­tu­je­cie chło­pa w po­trze­bie. Trza mi list na­pi­sać, za­cny­mi ry­ma­mi uczo­ną pannę ocza­ro­wać.

– Ro­zu­miem, że pięk­na Aein­ne ma wy­brać ro­man­tycz­ne­go ko­chan­ka za­miast pro­sta­ka? – wes­tchnął z nie­skry­wa­nym znu­dze­niem Ga­spar, rów­no­cze­śnie jed­nak za­in­try­go­wa­ny nie­zna­nym jak dotąd przy­mio­tem dziew­czy­ny.

– Czyli mamy umowę? – Wie­śniak wy­cią­gnął po­zna­czo­ną bliznami dłoń.

– Skąd mam wie­dzieć – skald po­sta­no­wił się tro­chę po­prze­ko­ma­rzać – że to ty je­steś bar­dziej godny?

– Bo to ja – wy­szcze­rzył się – za­wcza­su dbam o swój in­te­res.

Ga­spar uści­snął po­da­ną rękę, lecz nie z racji ob­ra­nia stro­ny wie­śnia­ka, ale po­trzeb­ne­go mu na gwałt ekwi­wa­len­tu po­wszech­ne­go. W li­stach mi­ło­snych miał już wie­lo­let­nią prak­ty­kę, mógł nawet uwa­żać się za znaw­cę w tym te­ma­cie. Zwy­kle jed­nak nie wy­si­lał się zbyt­nio przy ich pi­sa­niu, wie­dział bo­wiem, że pro­stacz­ko­wie, jak samo ich miano wska­zu­je, są ludź­mi pro­sty­mi, więc cenią sobie pro­sto­tę prze­ka­zu, a wszel­kie­go skom­pli­ko­wa­nia czy wy­ra­fi­no­wa­nia nie po­tra­fią do­ce­nić.

Spoj­rzał na wciąż nie­tknię­ty kufel. Wes­tchnął gło­śno i przy­su­nął go w stro­nę Joego, Bjor­ne­go czy ko­go­kol­wiek in­ne­go, kto za­pew­nił mu wła­śnie tro­chę gro­sza.

 

*

 

Za­wo­łał kilka razy, lecz z po­cząt­ku bez od­ze­wu. Wieża wy­glą­da­ła na od wie­ków opusz­czo­ną, nikt o zdro­wych zmy­słach nie po­my­ślał­by, że ktoś lub coś poza szczu­ra­mi może w niej miesz­kać.

Krzyk­nął po­now­nie, za­sta­na­wia­jąc się, czy roz­mo­wa z trol­li­cą nie była jedną z jego po­etyc­kich fan­ta­zji. Usiadł w tym samym miej­scu co ze­szłym razem, po­ło­żył koło sie­bie lut­nię i zaj­rzał do skó­rza­nej torby, w któ­rej trzy­mał in­kaust, pióro i rę­ko­pi­sy. Wy­do­był sto­sik wy­peł­nio­nych za­ma­szy­stym pi­smem pa­pie­rów, po­ło­żył go sobie na zgię­tych no­gach i za­czął prze­glą­dać w po­szu­ki­wa­niu cze­goś, co miało po­zwo­lić mu jesz­cze szyb­ciej uwi­nąć się z mi­ło­sną ko­re­spon­den­cją.

– Nie wierz sło­wom panny i nie­wia­sty – czy­tał pod nosem, uśmie­cha­jąc się do sie­bie – bo ich serce jak koło się ob­ra­ca…

Była to jedna z kilku sen­ten­cji spi­sa­nych z podań, dzieł fi­lo­zo­ficz­nych oraz klasz­tor­nych pod­ręcz­ni­ków. Skald zbie­rał też chwy­tli­we frazy za­czerp­nię­te z ksiąg o le­kach i zio­łach, lek­sy­ko­nów geo­gra­ficz­nych czy ogło­szeń wie­sza­nych na słu­pach. Spo­śród rę­ko­pi­sów wy­do­był mię­dzy in­ny­mi wia­do­mość, na którą tra­fił w jed­nej z jor­dyj­skich wsi: „Zna­le­zio­no bal­wie­rza mań­ku­ta. Jeśli ręka jest dla cie­bie po­wo­dem do złego, nie po­peł­nij tego sa­me­go błędu”, lu­do­wą sen­ten­cję: „Znam ta­jem­ni­ce, któ­rych nie zdra­dzę ni­ko­mu, to jest spo­so­by utrzy­ma­nia przy­wią­za­nia mej ko­chan­ki”, a także uro­kli­we miana ro­ślin i ziół, w tym sto­so­wa­ne na opa­rze­nia dzi­wi­dło trol­li­co­we, pa­so­żyt­ni­czy wie­czor­nik po­ran­ny i za­po­bie­ga­ją­cy mu żmi­jo­wiec nad­zwy­czaj­ny czy nisz­czą­cy plony chwast wul­pia kozi róg. Wszyst­kie wpa­da­ją­ce w ucho frazy Ga­spar skrzęt­nie za­pi­sy­wał, w na­dziei, że po­słu­żą mu do dzieł po­etyc­kich lub in­nych, o któ­rych jesz­cze nie wie­dział, że kie­dyś po­wsta­ną.

W końcu zna­lazł to, czego po praw­dzie szu­kał, lecz teraz za­pra­gnął znów za­gu­bić rę­ko­pi­sy wśród in­nych, nie wy­sta­wiać ich na świa­tło dzien­ne. Nie wie­dział, czy śmiać się, czy pła­kać nad li­sta­mi kie­ro­wa­ny­mi lata temu do wy­so­ko po­sta­wio­nej pani, którą wciąż da­rzył uczu­ciem, ale nigdy nie od­wa­żył się za­adre­so­wać wia­do­mo­ści. „Roz­sta­nie z nimi”, stwier­dził, „bę­dzie koń­cem pew­ne­go etapu, ze­rwa­niem z ckli­wą tę­sk­no­tą”.

„Niech po­wę­dru­ją do Aein­ne”, po­sta­no­wił, choć myśl ta wy­wo­ła­ła w nim pewną nie­zręcz­ność. Nie to, że nie za­słu­gi­wa­ła na słowa pły­ną­ce z głębi serca, prze­cież i tak za ich au­to­ra miała uznać Joego, Bjor­ne­go czy in­ne­go kmiot­ka. Robił to dla dziew­czy­ny, by uła­twić jej wybór, by nie od­da­wa­ła się na prawo i lewo, nad­ra­bia­jąc cno­tli­we lata. Z tru­dem jed­nak od­su­wał od sie­bie pa­te­tycz­ne osądy, że oto wy­sta­wia od­wiecz­ną mi­łość na sprze­daż, od­da­je prze­la­ne na pa­pier uczu­cia za grosz na piwo i tro­chę owsian­ki.

– O pani… – za­nu­cił nagle, po czym odło­żył ster­tę rę­ko­pi­sów, ujął lut­nię i po­wiódł pal­ca­mi po stru­nach. – Jakże słod­ki jest miód na twej skro­ni…

Nie są­dził, że tak szyb­ko wy­wo­ła wilka z lasu, a ra­czej trol­la z wieży, bo oto me­lo­dia zo­sta­ła pod­chwy­co­na jak echo. Dziew­czę­cy głos nucił za skal­dem, nawet za­in­to­no­wał coś od sie­bie, z po­cząt­ku cicho, potem dźwięcz­nie i za­wo­dzą­co.

– Już my­śla­łem, że ode­szłaś – ode­zwał się cie­pło.

– Już my­śla­łam, że nie za­śpie­wasz – za­chi­cho­ta­ła Hul­da­ra.

– A więc sły­sza­łaś, gdy cię wo­ła­łem! – od­parł z uda­wa­ną pre­ten­sją, na co trol­li­ca swoim zwy­cza­jem za­śmia­ła się po­now­nie.

– Mnie trze­ba o tak, z in­stru­men­ci­kiem – oznaj­mi­ła fi­glar­nie.

Ga­spar przy­po­mniał sobie nagle proś­bę karcz­ma­rza i wie­śnia­ka. Prze­łknął gło­śno ślinę.

– Chciał­bym móc z tobą za­śpie­wać. Tak, żeby nie dzie­li­ły nas mury.

– Szyb­kiś! – za­wo­ła­ła pi­skli­wie. – Do czego ci tak śpiesz­no, do moich koni i złota?

– Do ko­złów – rzu­cił zde­cy­do­wa­nie. – Po­dob­no wciąż można usły­szeć, jak się try­ka­ją.

Hul­da­ra wy­buch­nę­ła śmie­chem, jak gdyby wła­śnie usły­sza­ła przed­ni żart. Ga­spar cier­pli­wie cze­kał na od­po­wiedź.

– Schle­biasz mi, poeto – uspo­ko­iła się nieco, choć wciąż w jej gło­sie wy­brzmie­wał chi­chot. – Skoro znasz le­gen­dę o Gal An­drze, to zna­czy, że o mnie py­ta­łeś!

– A no, py­ta­łem – przy­znał szcze­rze. – Za­pew­ne wiesz, że nie darzą cię tu sym­pa­tią.

– Złota chcą, bez mi­ło­ści! – krzyk­nę­ła sta­now­czo, lecz zaraz się opa­no­wa­ła. – Uwa­ża­ją mnie za wiedź­mę, po­są­dza­ją o czary… wi­dzia­łeś kie­dyś, żeby troll parał się magią?

– Po praw­dzie – od­parł spo­koj­nie Ga­spar – to nie wi­dzia­łem jak dotąd żad­ne­go trol­la. A w czary nie wie­rzę.

Szara ko­bie­ta znów się ro­ze­śmia­ła, jesz­cze bar­dziej niż po­przed­nio.

– Och, jak nie­wie­le wiesz, Ga­spa­rze z Le­idhy – oznaj­mi­ła z nutą po­li­to­wa­nia. – Jak nie­wie­le wi­dzia­ły twoje oczy, jak nie­wie­le sły­sza­ły twoje uszy i jak nie­wie­lu trosk do­świad­czy­ło twoje serce…

– Kto ci po­wie­dział, skąd po­cho­dzę? – Ze­rwał się za­sko­czo­ny.

– Zdzi­wił­byś się, jak bar­dzo cię znam. – W jej gło­sie znów wy­brzmia­ła po­wa­ga. – Ile hi­sto­rii opo­wie­dzia­ły mi ptaki, ile plo­tek unosi się wie­czo­ra­mi we wsi.

– Skar­żą się, że ubywa im je­dze­nia.

– Dla­te­go kar­mią mnie sami! – rzu­ci­ła z iro­nią. – I wie­rzą, że zemrę od smro­du sera. Ale głu­po­ty czas nie ule­czy, jak mówią!

Ga­spar mil­czał, nie wie­dział, co miał­by na to od­po­wie­dzieć. Ciszę za­głu­szał tylko szmer stą­pa­ją­cych po pod­ło­żu stóp.

– Dla­cze­go nie grasz? – spy­ta­ła z pre­ten­sją, ale i rzew­nie, jakby za chwi­lę miała się roz­pła­kać. – Chcę usły­szeć o mio­do­wych wło­sach i Kar­cia­nej Kró­lo­wej. Graj, a ja będę śpie­wać!

– Za­śpie­wam o tobie – od­parł ła­god­nie. – Jeśli po­wiesz mi, co tu tak na­praw­dę za­szło. – Nie od­po­wie­dzia­ła, więc mówił dalej: – Jak długo sie­dzisz w tej wieży. Co stało się z ko­zła­mi i dla­cze­go wy­pu­ści­ły Pedra.

– A więc jed­nak wie­rzysz? – rzew­ny ton ustą­pił zde­cy­do­wa­niu. – Wie­rzysz w le­gen­dy, o któ­rych tylko sły­sza­łeś, a nie chcesz uwie­rzyć w tę, którą masz przed sobą?

– Po­wiedz mi, Hul­da­ro – po­wie­dział sta­now­czo, a przy tym cie­pło. – Po­wiedz, a uwie­rzę.

Mil­cza­ła długą chwi­lę. Ustał nawet szmer kro­ków.

– Za­śpie­wam – po­wie­dzia­ła w końcu. – Ty bę­dziesz grał, a ja będę śpie­wać.

Ga­spar usiadł, oparł się o zimne mury wieży i za­czął pod­stra­jać lut­nię. Prze­rwał jed­nak, gdy usły­szał po­mru­ki dez­apro­ba­ty.

– Nie, nie – oznaj­mi­ła. – Chcia­łeś, by nie dzie­li­ły nas mury.

Ze­rwał się w prze­stra­chu, gdy roz­le­gło się prze­raź­li­we skrzy­pie­nie. Prze­rzu­cił lut­nię przez plecy, po czym zaj­rzał nie­śmia­ło w kie­run­ku, z któ­re­go do­cho­dził hałas. Z boku wieży zo­ba­czył roz­po­star­te na dwa skrzy­dła, wy­so­kie na około pięć łokci wrota. Cze­kał przez mo­ment, łu­dził się, że może opo­wieść o trol­li­cy jest tylko wy­my­słem i Hul­da­ra wyj­dzie mu na spo­tka­nie. Nic ta­kie­go jed­nak nie na­stą­pi­ło.

Sta­nął na wprost wej­ścia. Świa­tło sło­necz­ne i roz­pa­lo­na w wieży po­chod­nia od­sła­nia­ły je­dy­nie skra­wek mrocz­ne­go wnę­trza – sza­rość i wy­róż­nia­ją­ce się w niej kręte scho­dy. Gdy pod­szedł bli­żej, za­uwa­żył coś po­rzu­co­ne­go na gołej ziemi, coś bia­łe­go i po­dłuż­ne­go.

– Były tu, zanim przy­szłam. – Głos do­bie­ga­ją­cy gdzieś z głębi wieży miał go uspo­ko­ić, ale rzecz jasna nie uspo­ko­ił.

Miał jesz­cze szan­sę od­wro­tu, ale cie­ka­wość wzię­ła w nim cał­ko­wi­cie górę. W końcu był praw­do­po­dob­nie je­dy­ną osobą, którą Hul­da­ra wpu­ści­ła do Gal Andry. „Zo­sta­nę czę­ścią le­gen­dy”, po­my­ślał, by dodać sobie otu­chy. „Taka le­gen­da może zda­rzyć się tylko raz”.

Gdy prze­kro­czył próg wej­ścia, pod­ło­ga za­skrzy­pia­ła pod na­po­rem jego stóp. Drzwi po­now­nie za­wy­ły, Ga­spar pod­sko­czył z prze­ra­że­nia i od­su­nął się, by nie za­trza­snę­ły mu nogi albo rę­ka­wa ko­szu­li. Słoń­ce zo­sta­ło na ze­wnątrz, wieżę oświe­tlał teraz wy­łącz­nie nikły blask po­chod­ni.

– Nie widzę cię – oznaj­mił, po czym dodał pół­żar­to­bli­wie. – A może je­steś tylko gło­sem?

Nie mu­siał długo cze­kać na od­po­wiedź. Zza ścia­ny za­czął wy­ła­niać się wąski, krót­ki cień. Przy­cią­gnął za sobą swoją wła­ści­ciel­kę, ni­ziut­ką isto­tę mie­rzą­cą ledwo wię­cej niż dwa łok­cie wzro­stu, bladą jak le­żą­ca w przed­sion­ku kość. Pro­ste, ja­śniut­kie ni­czym słoma ko­smy­ki się­ga­ły jej bio­der, na twa­rzy zaś wy­róż­nia­ła się para du­żych, szkli­stych oczu. Wszyst­ko inne było w niej drob­ne – nie­zgrab­ny nos, okrą­głe usta, chude dło­nie czy le­d­wie ry­su­ją­ce się pod zwiew­ną, pół­prze­źro­czy­stą szatą pier­si. Wy­glą­da­ła jak dziec­ko, co naj­wy­żej pod­lo­tek, jed­nak zdra­dza­ło ją spoj­rze­nie, prze­ni­kli­we i nie­po­ko­ją­ce, na­le­żą­ce do doj­rza­łej ko­bie­ty.

Ga­spar chciał coś po­wie­dzieć, ale ode­bra­ło mu mowę. Trol­li­ca zda­wa­ła się nie­re­al­na, wy­obra­żo­na w sen­nym mi­ra­żu. Żywa le­gen­da.

Od­ga­dła, że zro­bi­ła na nim wra­że­nie, zdra­dził ją chy­try uśmie­szek. Po­stą­pi­ła ku po­ecie, ten nawet nie drgnął, gdy sta­nę­ła na pal­cach bo­sych stóp. Do­pie­ro kiedy przy­wo­ła­ła go pal­cem, po­chy­lił się, po­czuł od­dech przy uchu, lek­kie mu­śnię­cie prze­raź­li­wie zim­nych, si­nych warg.

– Za­graj mi – szep­nę­ła wy­so­kim, pi­skli­wym gło­si­kiem. – Za­graj i za­śpie­waj o mnie.

Ga­spar po­now­nie spoj­rzał jej w oczy. Wy­da­wa­ły się prze­źro­czy­ste, nie­prze­nik­nio­ne. Ogar­nę­ły go nagle wąt­pli­wo­ści, czy rze­czy­wi­ście ją widzi, czy też wieża nie stwo­rzy­ła ilu­zji, zbyt ba­śnio­wej, by mogła za­ist­nieć na­praw­dę.

– Coś taki zdzi­wio­ny? – Uśmiech­nę­ła się za­wa­diac­ko. Za­chi­cho­ta­ła, gdy je­dy­ną od­po­wie­dzią skal­da było wy­ma­lo­wa­ne na twa­rzy prze­ra­że­nie. – Usiądź i za­graj – po­le­ci­ła z za­ska­ku­ją­cą życz­li­wo­ścią. – Ja za­śpie­wam.

Ga­spar ro­zej­rzał się nie­zręcz­nie w po­szu­ki­wa­niu od­po­wied­nie­go miej­sca. W cia­snym po­miesz­cze­niu nie było ni­cze­go poza le­d­wie wi­docz­ną w pół­mro­ku, he­ba­no­wą ko­mód­ką o wy­raź­nych ozna­kach wie­lo­let­nie­go roz­kła­du. Po­zo­sta­ło mu więc usiąść na zim­nej, da­le­kiej od wy­go­dy pod­ło­dze.

– Za­śpie­wam – po­wtó­rzy­ła hardo. – Ale moja pieśń nie skoń­czy się nigdy.

W stro­nę Ga­spa­ra po­le­cia­ła nagle siwa od gru­bej war­stwy kurzu po­dusz­ka. Drugą Hul­da­ra po­ło­ży­ła na­prze­ciw poety i usia­dła na niej, wdzięcz­nie krzy­żu­jąc nogi. Świa­tło po­chod­ni pa­da­ło teraz na jej lewy po­li­czek, który oka­zał się nie tak nie­ska­zi­tel­ny, jak Ga­spa­ro­wi z po­cząt­ku się zda­wa­ło. Zna­czy­ła go szara, wy­su­szo­na plama, nie­re­gu­lar­ne zna­mię. Nie­uprzej­mie było tak pa­trzeć, ale skald nie mógł ode­rwać wzro­ku, nawet gdy pod­kła­dał sobie po­dusz­kę pod sie­dze­nie. Hul­da­ra za­uwa­ży­ła to i spu­ści­ła wzrok, choć głowę dum­nie trzy­ma­ła wy­so­ko.

– Graj – po­le­ci­ła.

Nie za­da­wał pytań. Za­czął grać me­lo­die, które przy­cho­dzi­ły mu do głowy, bez głęb­sze­go na­my­słu. Snuł nie­zna­ną ni­ko­mu, nawet jemu sa­me­mu, mu­zycz­ną opo­wieść, a Hul­da­ra ni to nu­ci­ła, ni to wy­po­wia­da­ła pół­szep­tem swoją hi­sto­rię – praw­dzi­wą hi­sto­rię o sza­rych lu­dziach zro­dzo­nych ze skał wul­ka­nicz­nych, któ­rzy nie­gdyś prze­mie­rza­li Jord i bu­do­wa­li osady, a póź­niej umknę­li w góry przed al­fa­ra­mi – kwia­ta­mi Gha­ris, Matki Ziemi, rasą pięk­niej­szą i zdol­niej­szą niż oni. Nu­ci­ła o tym, jak z po­łu­dnia przy­pły­nął lud sil­niej­szy od do­stoj­nych al­fa­rów i ma­łych trol­li, sil­niej­szy, lecz nie do­sko­nal­szy; jak po krót­kich la­tach po­ko­ju prze­gnał kwia­ty Gha­ris na wschód, do Soiru, gdzie mogły po­czuć się bez­piecz­nie. Hul­da­ra śpie­wa­ła o magii, któ­rej nowy lud nie poj­mo­wał, która zwię­dła wraz z al­fa­ra­mi i za­sty­gła razem z trol­la­mi. Matka Zie­mia uśpi­ła ją, by kie­dyś mogła po­wró­cić i uczy­nić świat pięk­niej­szym.

I oto przy­by­ła, ze skały oży­wił się pierw­szy szary czło­wiek. A wraz z po­wro­tem trol­li za­pło­nę­ła na­dzie­ja, że przyj­dzie rów­nież zgoda, że czas od­wró­cił swój bieg i znów za­kwit­nie pierw­szy alfar, a obcy lud wsią­dzie na swe okrę­ty i od­pły­nie tam, skąd przy­był. Ale tak się nie stało, prze­szłość wciąż była prze­szło­ścią, a przy­szłość ma­lo­wa­ła się w sza­rych bar­wach.

– Utknę­łam w wieży, jesz­cze zanim prze­gna­no ostat­nie­go al­fa­ra na wschód – nu­ci­ła dalej Hul­da­ra, a Ga­spar nie prze­sta­wał brzdą­kać na lutni. – Przy­wiódł mnie tu pło­mień na­dziei, ludz­ka osada, tak nie­po­dob­na do wszyst­kie­go, co zna­li­śmy. Po­dą­ży­łam za wieżą, która rosła z każ­dym dniem. Była moim dro­go­wska­zem, moim celem. Od­na­la­zły mnie kozły, ko­zioł­ki z na­szej wio­ski, a wraz z nimi Peder… o ile rze­czy­wi­ście tak miał na imię. Jemu pierw­sze­mu obie­ca­łam złoto i konie za choć­by okruch mi­ło­ści, ale on… – Hul­da­ra dziel­nie po­wstrzy­my­wa­ła łzy, choć Ga­spar za­uwa­żył, że przy­cho­dzi­ło jej to z tru­dem. – On nie mógł tak ze mną. „Je­steś córką trol­la”, mówił, „nie na­le­żysz do nas”. I od­szedł.

Skald za­trzy­mał na mo­ment dłoń, ale spo­strzegł, że to jesz­cze nie ko­niec hi­sto­rii. Pod­jął znów cichą, le­ni­wą me­lo­dię.

– Szu­ka­łam go no­ca­mi – cią­gnę­ła, z po­zo­ru nie­wzru­szo­na – ale mu­sia­łam trzy­mać się z da­le­ka. A oni wszy­scy… wy wszy­scy je­ste­ście tak po­dob­ni. – Ga­spar usły­szał w jej gło­sie ża­łość. – Na­sta­ły płacz i sa­mot­ność, a potem sen. Długi jak noc za­ćmie­nia, sen bez snów, pusty jak Śmierć. Ale obu­dzi­łam się, a w świe­cie zmie­ni­ło się tak wiele, że z po­cząt­ku nie chcia­łam wyjść. Bałam się praw­dy, że tamto jest le­gen­dą, w którą można, lecz nie trze­ba wie­rzyć. Że je­stem tylko złu­dze­niem. – Otar­ła łzę, jed­nak nie po­zwo­li­ła sobie na płacz. – Ale wciąż żyję i cze­kam, aż ktoś… aż wróci Peder, by utu­lić mnie do snu, by grać i śpie­wać mi ca­ły­mi dnia­mi, a no­ca­mi wę­dro­wać po łą­kach i wio­skach…

– Dla­cze­go nie wró­ci­łaś? – Ga­spar ode­zwał się po raz pierw­szy od bar­dzo dłu­gie­go czasu. – W gó­rach mogą cze­kać na cie­bie twoi bli­scy.

– Nie wiem – od­par­ła smut­no. – Je­dy­ne, czego mam świa­do­mość… gdy za­sta­nie mnie dzień, już nie bę­dzie od­wro­tu.

Trą­cił ostat­ni raz stru­nę, po czym za­pa­dła głu­cha, prze­ni­kli­wa cisza.

– Zmierz­cha – mruk­nę­ła.

– Na mnie już czas. – Ga­spar pod­niósł się i za­stę­kał, czu­jąc zdrę­twia­łe mię­śnie.

– Czas – za­chi­cho­ta­ła cicho – nie bie­gnie wstecz. Nie słu­cha­łeś uważ­nie, poeto.

Spoj­rzał na nią py­ta­ją­co. Nagle prze­szedł go dreszcz nie­po­ko­ju.

– Ty bę­dziesz grał, a ja będę śpie­wać – po­wie­dzia­ła słod­ko. – Bo moja pieśń nie koń­czy się nigdy.

Koniec

Komentarze

Najwyraźniej sporo napisanych zdań masz już za sobą bo czyta się to sprawnie i na temat. Stylizacja, to pewnie kwestia gustu. Mnie nie wszystkie się spodobały, ale ogólnie wyszło nieźle. 

Najgorzej na tym tle wypada niestety sama historia… Sprawia wrażenie takiej legendy dla dzieci, niestety. Ciężko mi się w nią było zaangażować, a po doczytaniu do końca mam wrażenie, że większość rzeczy w tym tekście jest “opowiadana”, a nie “wydarza się”. Może trzeba by popracować nad fabułą, może nad sposobem jej przedstawienia? 

Przydałoby się więcej natchnienia ;)

Powodzenia.

Seener, dziękuję za komentarz! Przyznam, że nad stylizacjami będę jeszcze pracować, więc na ten moment ich tak bardzo nie bronię ;)

Co do samej historii – forma legendy, trochę prześmiewczej, była moim celem, ale rozumiem, że nie każdemu to może przypaść do gustu. Rzeczywiście jest dużo „opowiadania”, widocznie akurat w tym fragmencie się skumulowało.

Pozdrawiam! 

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

– Cóż… – Gaspar podrapał się po głowie, i choć mógłby przytaknąć na słowa oberżysty, ostatecznie nie przytaknął.

Dla mnie to trochę lekkie powtórzenie. Może:

i choć mógłby przytaknąć na słowa oberżysty, ostatecznie tego nie zrobił.

 

A no kozioł – odparł bez namysłu wieśniak – to wszak sił nieczystych sługa, na złe moce podatny.

To słowo jakoś nie pasuje mi do prostego wieśniaka, których tak stylizujesz. Ale to osobiste odczucie, może Ty to lepiej czujesz, bo sam tak jeszcze stylizować nie potrafię ;)

 

Skąd wiesz – zerwał się zaskoczony – skąd pochodzę?

Tu też lekkie powtórzenie – chyba, że zamierzone – ale sam nie wiem jakby to zmienić ;/

 

jesteś córką trolla, mówił, nie jesteś nasza.

Te jego słowa wziąłbym w cudzysłów lub kursywę.

 

Patrząc na to i na poprzedni fragment stwierdzam, że jest to napisane równo pod względem stylu i warsztatu, więc to ogromny plus. Bardzo podoba mi się jak piszesz, zwłaszcza te dialogi i opisy, które oddają klimat tego świata – i takich średniowiecznych gawędzi. Mamy tyle samo lat, więc naprawdę podziwiam ;)

Gaspar dalej jest sympatyczny i go lubię, fajnie, że poznaliśmy w końcu Trollicę. Szkoda, że tak krótko, a fabuła, moim zdaniem, posunęła się dosyć mało, jednak takie są uroki fragmentów. Mam tylko nadzieję, że będzie ich więcej, bo masz co najmniej jednego stałego czytelnika. ;D

Pozdrawiam!

,,Celuj w księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami,, ~ Patrick Süskind

Daniel, wielkie dzięki za przeczytanie i komentarz!

 

Dla mnie to trochę lekkie powtórzenie.

Jest ono celowe, ale widocznie nie zagrało, więc chyba zmienię ;) 

 

To słowo jakoś nie pasuje mi do prostego wieśniaka, których tak stylizujesz. Ale to osobiste odczucie, może Ty to lepiej czujesz, bo sam tak jeszcze stylizować nie potrafię ;)

Jak pisałam wyżej, nad stylizacjami będę mocno pracować ;) Ale dzięki za sygnał, zaczynam od teraz!

 

Tu też lekkie powtórzenie – chyba, że zamierzone – ale sam nie wiem jakby to zmienić ;/

Oj, będę miała nad czym dumać xD

 

Te jego słowa wziąłbym w cudzysłów lub kursywę.

Właśnie jak dotąd nie wyróżniałam w żaden sposób myśli bohaterów. Ale chyba to wprowadzę, żeby tekst był bardziej przejrzysty.

 

Mamy tyle samo lat, więc naprawdę podziwiam ;)

Ostatnio ktoś na tym portalu pisał o „dobrym aktorstwie”, nie będę pokazywać palcem… Teraz się zastanawiam, kogo tu komplementujesz :D

PS Chyba jestem rok starsza, bo nie miałam jeszcze urodzin… Więc tym bardziej odbijam – rok temu na pewno nie pisałam tak dobrze jak Ty ;) Pytanie, czy teraz piszę… Słaba ze mnie aktorka, więc może na tym poprzestanę :P

 

Szkoda, że tak krótko, a fabuła, moim zdaniem, posunęła się dosyć mało, jednak takie są uroki fragmentów. Mam tylko nadzieję, że będzie ich więcej, bo masz co najmniej jednego stałego czytelnika. ;D

Nawet nie wiesz, jak bardzo sobie cenię tego czytelnika! Dlatego będzie więcej, przedstawię całą historię Gaspara z I tomu – niekoniecznie bardzo rozbudowaną i treściwą (jest to jeden z najkrótszych wątków w książce), ale tworzącą jakąś całość.

 

Dzięki jeszcze raz, pozdrawiam!

 

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Hej ho!

Czytało mi się świetnie! Lekko, przyjemnie, no i w ogóle. ;) Pojawiła się znów trollica, no i fajnie! :D Biedny Gaspar, aż się zmartwiłam, czy się biedakowi uda z tego wyplątać. Mam nadzieję, że nie zostanie tam na wieki… ;) Trollicy mi żal, ale żeby przymuszać kogoś, by z nią został? Wyczuwam desperację. :D Jak zwykle świetnie! Mnie stylizacje nie przeszkadzają. ;) Dodają uroku.

Czekam na więcej! :)

Witam szanowną Utrapienicę!

 

Cieszę się, że Ci się podobało <3 Cóż, jak bym tyle lat spędziła w samotności, to chyba też bym łapała, co popadnie :P Stylizacje nie są jeszcze takie, jakie mają być, ale fajnie, że przypadły Ci do gustu.

 

Ściskam i pozdrawiam! 

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Daj w opisie link do 1 części, to zwiększa szanse na przeczytanie!

 

Nikolzollern, dziękuję za cenną radę! 

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Tak jak poprzednie fragmenty ten również mi się podoba!

 

Gaspar założył nogę na nogę i pożałował, że nie zamówił wcześniej piwa.

W tym momencie tak współczułem Gasparowi, że aż nawiązałem z nim więź emocjonalną. Nie zamówić piwa do słuchania opowieści, biedak!

I co do samej opowieści wieśniaka… Zastanawiam się, czy nie można rozbić tych dwóch akapitów na mniejsze fragmenty? W pierwszym akapicie starałaś się rozbijać opowieść odkaszlnięciem, piciem, gestykulacją, spojrzeniem poety, ale myślę, że to trochę za mało (bo wzrokowo to nadal spory blok tekstu). Może warto powstawiać co 3-4 zdania wypowiedź innej postaci? Taką na zasadzie “Co było dalej?”, “Naprawdę?” itd. czy nawet inna postać powtórzyłaby to, co właśnie powiedział bajarz (najlepiej innymi słowami, “Czyli mówisz, że kuchcik chciał upiec kozły, a one go zagnały na wieżę?”). Nie uważam tego za coś niezbędnego, a ten konkretny fragment nie był wcale jakiś długi, ale myślę, że to trik warty rozważenia przy tego typu opowieściach.

 

Pozdrawiam, życzę motywacji i wytrwałości przy pisaniu :)

PanDomingo, dziękuję za kolejne odwiedziny! Przyjrzę się temu fragmentowi i pomyślę, czy można go jakoś rozbić ;)

Pozdrawiam serdecznie! 

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

A co ma siedzieć, jak nie troll? Gada to jak człowiek, a na słońce nie wyłazi. Magia, proszę was!

Czuję się zaatakowany osobiście :D

 

A tak serio, to kontynuacja pierwszego rozdziału równie przyjemna, jak poprzedniczka.

 

Pozdrawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Dzięki, Barbarianie! Cieszę się, że lektura nie zawiodła. Mam nadzieję, że ten nieopatrzny atak Cię nie spłoszy :D 

Pozdrawiam!

„Bóg jest Panem aniołów i ludzi, i elfów” – J.R.R. Tolkien

Nowa Fantastyka