| Dla P.
Koniec Świata nastąpił cicho.
Początkowo nawet go nie dostrzegliśmy; towarzyszył nam tak długo, że wreszcie stał się niewidzialny. Zapytacie: jak długo? Cóż, granica pomiędzy Trwaniem a Końcem płynnie się rozmywa. Nie było żadnej eksplozji, żadnej nagłej katastrofy. Sięgając do najwcześniejszych wspomnień, odpowiem: co najmniej sto czterdzieści lat. Koniec karmił się powoli naszymi poczynaniami, a znaki jego obecności były na tyle subtelne, że z łatwością je zignorowaliśmy.
W bezsenne noce, takie jak ta, wyobrażam sobie, że gdzieś pośród gwiazd odbywają się debaty na temat tego, kiedy przestąpiliśmy granicę, zza której nie dało się powrócić. Potem próbuję zasnąć.
Po cóż miałbym głębiej rozmyślać nad przyczyną własnej śmierci, skoro już jestem martwy?
ᐁ
Obudził się w niemym półmroku. Wciąż zaspany odgarnął koce, na których przez noc zdążyła zebrać się warstewka piasku. Wiatr dmący przez wybite okna rozsypał go wszędzie, tworząc na podłodze wydłużone kopczyki.
Mężczyzna sprawdził połączenie z Siecią, ale przed oczami znów zobaczył jedynie ciemność. Zamknął obraz zaciśnięciem powiek. Nie spodziewał się niczego więcej, próbował przecież bezskutecznie od kilkunastu lat.
Wytrząsnął z włosów wszechobecny pył, zwinął koce i przyczepił je pod plecakiem. Przy dźwiękach skrzypiących desek zszedł na niższe piętro opuszczonego domu. Już od dawna nie widział ludzkiej twarzy, długie życie jednak nauczyło go ostrożności. Pusto. Przeszukał ponownie półki, choć wiedział, że przecież nie znajdzie niczego więcej.
Wyruszył w drogę bez dalszej zwłoki, nim matowa kula słońca wspięła się na nieboskłon. Ostatni raz spojrzał na dom, w którym spędził tydzień. Kiedyś musiał być piękny – biała elewacja, zadbany ogród. Teraz to tylko brudna rudera, jeden z niezliczonych smutnych pomników mijającego czasu.
Mężczyzna upewnił się, że pamięć z zapiskami Matuzalema jest bezpieczna w kieszeni. Wyświetlił zgraną kopię, odczytał z niej parę linijek, po czym zamknął prostym ruchem dłoni. Mógł iść dalej. Jego beznadziejna tułaczka wreszcie nabrała sensu; niewidzialna siła pchała go na spotkanie z człowiekiem, którego przemyślenia studiował setki, jeśli nie tysiące razy.
Tak, odszuka go. Uściśnie mu dłoń, poprosi o chwilę rozmowy lub o chwilę milczenia.
Ruszył pewnym krokiem w kierunku Stolicy.
ᐁ
Mieszkałem z żoną w Stolicy między pięćdziesiątą dziewiątą a sto dziesiątą aleją, na dwieście drugim piętrze wieżowca przy Placu Nowym. Lubiłem moje życie; jak każdy zmodyfikowany byłem doskonały, niemal nieśmiertelny. Ekscytowałem się każdym dniem, nie mając dosyć i zachwycałem myślą o kolejnych.
Wieczorami oddawałem się obserwacji miasta – świateł błyskających z wielkich holoreklam, pociągów wypluwających masy pasażerów na stacjach wewnątrzbudynkowych.
Latami świat pęczniał od liczby ludności – osiem, dziewięć, trzynaście miliardów. Rozrost populacji uspokoił się od czasu wynalezienia sztucznej macicy. Kiedy dodatkowo ogłoszono rozwiązanie kwestii ludzi nieobjętych programem transhumanizmu, ucieszyłem się, że w Stolicy powstanie więcej przestrzeni życiowej.
ᐁ
Szedł jezdnią wzdłuż szyn z czujnikami dla ruchu autonomicznego, osłaniając oczy i usta przed wiatrem niosącym piach. Był w drodze drugi tydzień. Kod zeskanowany z przydrożnego znaku informował, że do Stolicy pozostało dwadzieścia kilometrów.
Wieczorem, kiedy zrobiło się na tyle ciemno, że nie mógł iść dalej, zatrzymał się w jakimś zdemolowanym sklepie na uboczu. Pozbierał kilka paczek chipsów, a po dłuższych poszukiwaniach znalazł też dwie kapsułki z wodą pitną. Potem rozłożył koce w miejscu, gdzie dach był najmniej uszkodzony, chcąc spróbować zasnąć, jednak kłębiące się myśli utrudniały odpoczynek po ciężkim marszu.
Nigdy nie sądziłby, że kiedyś jeszcze wróci do Stolicy. Nawet całe milenium nie wymazałoby z jego głowy przykrych wspomnień stamtąd. Przemknęło mu przez myśl, że to Matuzalem prowadził go do miasta, żeby pomóc mu pogodzić się ze stratą, chociaż wiedział, jak bardzo było to niedorzeczne.
Dlaczego czuł tak dużą więź z człowiekiem, którego nigdy nie spotkał? Czy dlatego, że ich historie były do siebie tak podobne?
Przed oczami wyświetlił projekcję Eli. Wpatrywał się w nią długo, by wreszcie zasnąć z jej imieniem błądzącym na spieczonych ustach.
ᐁ
Czy zauważylibyśmy, gdyby zostało ścięte ostatnie drzewo na Ziemi? Albo gdybyśmy wydobyli ostatnią kroplę ropy z dna oceanu? Oczywiście, że nie. Większość z nas drzewa widziała jedynie w symulacji parków miejskich rozsianych między wieżowcami z kompozytu i szkła. Zajęci obowiązkami nie wgłębialiśmy się w to, jak działa świat; skąd czerpano wodę do picia, jak wytwarzano energię albo w jaki sposób poradzono sobie z przeludnieniem. Interesowały nas jedynie efekty.
Pustynnienie planety dostrzegliśmy dopiero wtedy, gdy burza pyłowa wdarła się między budynki, zmuszając nas do wyciszenia Sieci i znalezienia bezpiecznego miejsca.
Odkryto przed nami prawdę, zdjęto upiększające filtry z oczu, ale było za późno, żeby cokolwiek zrobić. Mogliśmy już tylko czekać na śmierć albo uciec.
Umarłem trzeciego lutego dwa tysiące sto pierwszego roku, trzynaście miesięcy po pierwszej burzy pyłowej w mieście, kilka sekund po tym, jak moja żona pocałowała mnie ustami słonymi od łez i wzniosła się ku gwiazdom.
ᐁ
To ostatnie słowa z pamiętnika.
Mężczyzna dokładnie wiedział, dlaczego. Sam pamiętał lamenty rozdzielanych rodzin, zimne androidy pilnujące selekcji podczas Wielkiej Ewakuacji. Pamiętał, ile wysiłku kosztowało go zmuszenie się, żeby wreszcie puścić rękę Eli i dać jej szansę na życie. Pamiętał też pożółkłe niebo naznaczone setkami statków kosmicznych podobnych do rozproszonych nasion dmuchawców, które Ela uwielbiała łapać, gdy razem odwiedzali symulacje ogrodów botanicznych.
Pamiętał wyrwę w sercu powstałą po jej odlocie i pamiętał ciszę, jaka ogarnęła nagle pusty świat.
ᐁ
Wieżowiec między pięćdziesiątą dziewiątą a sto dziesiątą aleją przy Placu Nowym stał niemal nienaruszony, w środku jednak winda nie działała i mężczyzna musiał skorzystać ze schodów. Drzwi do apartamentu zachodniego na dwieście drugim piętrze znajdowały się dokładnie naprzeciwko klatki schodowej.
Pomieszczenia ginęły w półmroku, światło słoneczne ledwo przebijało się przez pył oblepiający okna. W powietrzu unosił się kurz. Mężczyzna zajrzał do wszystkich pokoi, jednak nikogo nie znalazł.
Pokręcił głową, zawstydzony swoją naiwnością. Czego się spodziewał? Że zastanie Matuzalema siedzącego w fotelu, czekającego z herbatą na przybycie gości?
Usiadł zrezygnowany i schował twarz w dłoniach. Wtedy dostrzegł mały czarny guzik leżący na podłodze. Wyświetlacz hologramów.
Mężczyzna poczuł przypływ nowej nadziei.
Zapętlona scena ukazywała jego i Elę: roześmianych, splecionych w tańcu na Placu Nowym na tle pokazu kolorowych ogni. Holo podpisano krótkim „M. i E., Nowy Rok 2091”.
ᐁ
Wyłączył urządzenie trzęsącymi się dłońmi.
„M. i E.”. Matuzalem i Ela.
Przecież to nie tak, to niemożliwe, to nie było nawet ich mieszkanie. Pobiegł do kuchni i kliknięciem otworzył drzwi drugiej szafki od lewej, prawie wyrywając ją ze ściany. Jeśli tu kiedyś mieszkał, za tylną ścianką powinna znajdować się skrytka.
Odsunął ściankę i zobaczył wgłębienie. Neoserce biło mu jak oszalałe, cichy alarm w głowie wciąż informował o przyspieszonym tętnie. Ostrożnie wyciągnął pudełko, którego jego żona dotykała tysiące razy.
W środku znalazł pamięć z zapisem. Umieścił ją w nadgarstku, przed oczami wyświetlił mu się raport:
PROJEKT MODYFIKACYJNY „MATUZALEM”
obejmujący osoby ur. w l. 80. XX w.
STATUS: NIEDOSKONAŁY, NIEZBĘDNE POPRAWKI W PÓŹN. PROJEKTACH
Przebiegł po nim wzrokiem, czytając dalej: „pamięć samokasująca się”, „niezbędna opieka domowa i regularne kontrole”, „obsesyjna chęć zapisywania myśli”.
Poczuł zimne szpony rozdzierające mu pierś. Wrzasnął w niewypowiedzianej pretensji, a głos zabrzmiał szorstko niczym łuszcząca się rdza.
Mężczyzna biegł, ile sił w nogach, dopóki nie zapomniał, dlaczego to robi. W bezsenne noce leżał pod gołym niebem, dyktując kolejne strony dziennika w nadziei, że kiedyś spotka Matuzalema.
| Sylwia Wełna, Bochnia 2020