„Heroizm nie jest w samych bitwach,
ale na wszystkich polach życia i nieustannie.”
Cyprian Kamil Norwid, Listy
Dwadzieścia cztery identyczne szare bluzki, tanie spodnie od dresu, czerwone chustki z kłującym w oczy napisem „Dom Dziecka w Kątach”, zawiązane pod szyją. Dwadzieścia cztery buzie chłopców i dziewczynek, naznaczone tym samym desperackim głodem przynależności.
Nie mogli usiedzieć przy drewnianej ławie w gospodarstwie u podnóża góry.
– Najpierw drugie śniadanie, potem zabawa – upominała zrzędliwym głosem pani Grażyna, rozlewając do kubeczków lekko kwaśną herbatę z cytryną.
Pani Maria rozdawała dzieciom grube pajdy chleba z masłem. Wysoka, miedzianowłosa kobieta kojarzyła się Tadkowi z dobrą wróżką.
– Jutro, z samego rana, pójdziemy na Ślężę – powiedziała, pokazując górę za płotem. – To niezwykłe miejsce, magiczne! Wiecie, że kiedyś walczyły tu anioły i diabły? Jeśli będziecie grzeczni, opowiem wam o nich w czasie drogi. A teraz, kto zjadł, może odejść od stołu.
Tadek patrzył na kolegów i koleżanki, którzy rozbiegli się po gospodarstwie. Ciepły dzień zachęcał do zabaw na łące okalającej drewniany baraczek, gdzie nocowali. Dzieci zapomniały o piłkach i skakankach, z otwartymi buziami i wypiekami na twarzach oglądały góry.
– Zobaczcie! Jej, ale fajne! – Pokazywały palcami szczyty majaczące na horyzoncie i te położone całkiem blisko.
Tadek doskonale znał to miejsce, wyryło się w jego sercu wspomnieniem dawnego, szczęśliwszego życia. Szerokim uśmiechem witał stoki skąpane w letnim słońcu. Położył się na trawie, słuchał głośnego cykania świerszczy i chłonął obezwładniającą woń łąki.
Zapach domu.
Wspomnienia przeszłych dni znów zbudziły się, uśpione gdzieś pod skórą. Wydawały się tak wyraźne, jakby zdarzyły się wczoraj. Tadek pamiętał wędrówki po tych górach z dziadkiem: pierwszą wspinaczkę szlakiem z misiami, oglądanie drewnianych posągów wojów przed wejściem do rezerwatu, zdjęcie przy niedźwiedziu, wklejone potem do rodzinnego albumu obok fotografii taty, dziadka i pradziadka. Podobne rysy twarzy, prosty nos, ciemne włosy, ta sama kamienna rzeźba ze Ślęży.
Rodzinna tradycja.
Chłopiec wspominał najeżoną soplami Jaskinię Niedźwiedzią i wspólne układanie skalnych grzybków na szczycie Śnieżnika, obok ruin wieży. Doskonale pamiętał zwiedzanie niezwykłego kościoła Wang, nocleg w Samotni, trasę przez Kocioł Małego Stawu na Śnieżkę. Przedeptali z dziadkiem tyle razy szlaki Sudeckiego Trójkąta, że mógłby powtórzyć te drogi z zamkniętymi oczami.
Przecież mieszkali tak blisko.
Tadek przypomniał sobie mały, drewniany domek, pachnący ciastem drożdżowym babci i rozbrzmiewający tubalnym śmiechem dziadka. Jedyne miejsce na świecie, gdzie rodzice, których nie pamiętał, uśmiechali się do niego ze ślubnego portretu, zrobionego rok przed wypadkiem.
Zawsze wędrowali po górach we trójkę: on, dziadek i ten trzeci. Czy ciągle tu mieszkał?
*
Tadek dyskretnie przeszedł na skraj łąki, w stronę zbocza Ślęży, przeskoczył drewniany płot i dał nura między drzewa. Nasłuchiwał chwilę, czy nikt go nie woła. Cisza.
Dziadek zaraz by mnie szukał – pomyślał z goryczą, po czym zagłębił się w las.
– Wzywam cię, towarzyszu wędrówek. Przybądź. Jak moi przodkowie, chcę z tobą wyruszyć na szlak – wyszeptał przejęty.
Rozejrzał się, czekał. Nic się nie wydarzyło, chociaż był pewien, że nie pomylił żadnego słowa. Powtórzył w myślach zawołanie, po czym przysiadł na ogromnym głazie.
Drgnął, gdy zaszeleściły krzaki. Szybko się odwrócił. Zobaczył trójkątny łeb i stojące uszy. Z chaszczy wynurzył się wielki, płowy wilk, który zaczął powoli iść w stronę chłopca.
Tadek najpierw zamarł na ten widok, a potem puścił się pędem. Przypadł do zwierzaka i objął go za łeb.
– Wiedziałem, że tu będziesz! – Mocno przywarł policzkiem do miękkiego futra.
Czekałem na ciebie od dawna – skontaktował się z nim w myślach wilk.
– Chciałem przyjść wcześniej, ale zabrali mnie daleko stąd, tam gdzie nie widać gór, i nie wypuszczali wcale. Dopiero teraz przywieźli nas tu na wycieczkę. Nie ma już dziadka ani babci, odeszli na zawsze. Nie ma już nikogo – skarżył się Tadek, mocno zaciskając oczy, żeby powstrzymać łzy.
Wiem. Dobrze, że ty jesteś. – Wilk polizał go po policzku.
Usiedli blisko siebie, na ziemi. Chłopiec głaskał go po grzbiecie, uwielbiał czuć pod palcami jego sierść. Pomyślał, że wolałby już nigdy nie wracać z lasu, zostać tu na zawsze z czworonożnym towarzyszem.
– Tadzik! Uciekaj! – krzyknął ktoś cienkim głosikiem.
Wilk błyskawicznie podniósł łeb. Wpatrywał się w piegowatą dziewczynkę z burzą jasnych loków.
– To moja najlepsza koleżanka, Monika – wyjaśnił chłopiec. – Nic się nie bój, wilk jest dobry! – zawołał do niej. – Chodź, sama zobaczysz.
Dziewczynka ostrożnie zrobiła kilka kroków w ich stronę.
– Na pewno, Tadzik?
– Zobacz, jaki jest miły. To przyjaciel, dziadek mnie z nim poznał.
– Przecież to wilk! – Monika nie dawała się przekonać.
Nie jestem zwykłym zwierzakiem. – Usłyszały jednocześnie w myślach dzieci. Twój dziadek, Tadku, nazywał mnie duchem górskich szlaków. Cóż, chyba nawet noszę w sobie odrobinę magii.
– Super! – Monika klasnęła w małe dłonie, a piegowata buzia rozjaśniła się w uśmiechu. Całkiem zapomniała o wcześniejszych obawach, podbiegła do wilka.
– Proszę, potężny duchu, spraw, żeby mama i tata przestali pić i po mnie wrócili!
Zastygła w oczekiwaniu.
Niestety, nie mam takiej mocy – westchnął.
Monika usiadła na kamieniu, pociągając głośno nosem. W milczeniu, z ustami ułożonymi w podkówkę, grzebała patykiem w ziemi.
Tadek usadowił się obok niej i wyciągnął przed siebie dwie zamknięte dłonie.
– Zgadnij, w której schowałem niespodziankę?
Podjęła grę i klepnęła prawą dłoń chłopca. Okazało się, że trafiła. Rozwinęła sponiewierany nieco papierek, po czym włożyła do ust cukierek toffi. Uśmiechnęła się, zjadła prezent, ale oczy nadal miała smutne.
– Berek! – zawołał Tadek, trącając ją w ramię.
Monika zawahała się chwilę, ale ruszyła pędem za chłopcem. Kiedy go dotknęła, role się zmieniły; teraz to on ją gonił, a ona uciekała ze śmiechem. Wilk też poderwał się z miejsca, machał puszystym ogonem, biegnąc obok nich.
Pewnie ktoś już was szuka – zauważył, kiedy przystanęli, żeby odpocząć.
– E, tam – mruknął Tadek, wkładając ręce do kieszeni. – Wiesz, jak to jest w bidulu. Nikt na ciebie tak naprawdę nie czeka.
Monika spuściła głowę i milczała.
Wszystko może się odmienić – pomyślał wilk. Przed wami całe życie.
– Sąsiadka mówiła, że kiedy dorosnę, zacznę pić jak rodzice – odezwała się dziewczynka. – Głupia baba! Kiedyś będę miała własny dom, ale taki prawdziwy, bez wódki i głodnych dzieci.
Na pewno, jeśli tylko mocno tego chcesz – zgodził się wilk.
– A ty, Tadzik? – zapytała Monika. – Co zrobisz, kiedy dorośniesz?
– Będę jak pani Maria – odparł stanowczo chłopak.
– Chcesz zostać wychowawcą?
– Jeszcze nie wiem, ale na pewno będę robił coś ważnego.
Świetny pomysł. – Wilk otworzył pysk i zaczął ziać. Wyglądał na bardzo zadowolonego.
– Koniecznie musimy tu wrócić, kiedy już wyjdziemy, no wiesz… Od nas – dodała Monika.
– Pewnie! – zawołał Tadek. – Będziemy wędrować po górach, pokażę ci ulubione szlaki dziadka i mój dom. Spotkamy się we trójkę, prawda, wilku?
Oczywiście, poczekam tutaj na was. – Rozległo się w myślach dzieci.
– Stop, bo nie zadziała! Potrzebujemy czegoś, co będzie przypominało o naszych obietnicach. Widziałam na filmie, że tak się robi. – Monika zmarszczyła nosek, zastanawiała się chwilę, po czym wyjęła z włosów spinkę z biedronką. Z poważną miną podała ją Tadkowi.
– Weź to i pamiętaj, co powiedzieliśmy.
Jej ulubiona – zdziwił się chłopak. – Jesteś pewna?
– Jasne, na stówę!
Zawinął spinkę w chusteczkę, po czym schował do kieszeni.
Nie chciał się rozstawać z małym ołowianym żołnierzykiem, jedyną pamiątką z domu, ale jeśli miałby komukolwiek go oddać, to właśnie jej.
– Masz, tylko nie zgub – powiedział do Moniki.
– Będę go pilnowała jak największego skarbu! – zawołała i pocałowała go w policzek.
*
Mimo późnego popołudnia, pub stylizowany na saloon z Dzikiego Zachodu świecił pustkami. Tadek stał za barem. Ziewnął, ale zwalczył narastające zmęczenie. Skończył wycierać szklanki, po czym wyjął spod kontuaru książkę i zatopił się w studiowaniu anatomii kończyny dolnej.
– Jaki pilny z ciebie student!
Podniósł głowę na dźwięk znajomego głosu.
– Monika! Co za niespodzianka, umawialiśmy się później! – zawołał, całując jasnowłosą dziewczynę w usta.
– Szef puścił mnie przed końcem zmiany, złapałam wcześniejszy autobus. Już nie mogę z tymi dojazdami! – narzekała, sadowiąc się przy barze.
– Wytrzymaj jeszcze trochę, kiedy skończę rok, wynajmiemy coś razem. Na razie jakoś musimy przeczekać.
– Ciągle czekamy, Tadzik. – Zmarszczyła piegowaty nosek.
Uwielbiał na nią patrzeć. W błękitnej sukience, z rozpuszczonymi włosami, wyglądała ślicznie.
– Dasz radę urwać się dzisiaj wcześniej? – zapytała.
– Nie mogę, musimy wytrzymać jeszcze dwie godziny. Napijesz się czegoś?
– Soku, może być jabłkowy.
– Policzyłem oszczędności, w te wakacje wreszcie uda nam się odwiedzić wilka – powiedział z dumą, stawiając przed nią szklankę.
– Super! – Uśmiechnęła się promiennie.
Wiedział, że warto było brać dodatkowe zmiany w pracy, żeby zobaczyć jej radość.
Nagle dobry nastrój prysnął niczym bańka mydlana. Tadek skrzywił się na widok dwóch chłopaków, którzy weszli do pubu. Przeczuwał, że znów będą mu dokuczali.
– Uuu, przyszły pan doktor nalewa piwo? Ale będzie ubaw, jak grupa się dowie – odezwał się brunet przypominający wysoką tyczkę.
– Wiesz, on nie ma kasy, przecież jest z bidula. Poproszę ojca, żeby pozwolił mu opróżniać baseny w naszym szpitalu – zadrwił chłopak z kozią bródką.
Tadek mocno zacisnął szczęki.
– Lepiej być z bidula niż takimi dupkami – warknął.
Brodaty chłopak spojrzał na podręcznik rozłożony na kontuarze.
– Na twoim miejscu nie uczyłbym się, po co ci to? I tak będziesz nikim, jak do tej pory – wycedził.
Tadek poczuł, że dłużej tego nie wytrzyma. Wyszedł zza baru i ruszył w stronę chłopaka, patrząc mu wyzywająco w oczy.
– Stój, nie warto. – Monika złapała go za ramię.
Słyszał, jak tamci wychodzą z pubu, śmiejąc się szyderczo, ale wytrzymał. Spojrzał na dziewczynę.
– A co, jeśli on miał rację i tacy jak my…?
– Tadzik! Nie mów tak! Jakoś sobie poradzimy, zobaczysz! Nie mamy innego wyjścia – dodała smutnym głosem, zarzucając mu ręce na szyję.
*
Tadek przemycił Monikę do klitki, którą zajmował w akademiku. Otworzył drzwi, zapraszając ją do swojego królestwa zawalonego książkami i notatkami.
– Sebastian wraca dopiero jutro, mamy cały pokój dla siebie – szepnął.
Odpowiedziała uśmiechem, w którym mieściła się obietnica. Wziął ją w ramiona, uwielbiał smak jej ust i tę ufność, z którą lgnęła do niego. Niecierpliwie rozpinał guziki sukienki. Wciąż nie mógł nacieszyć się Moniką, chociaż od dawna byli parą.
Zatopił się w niej do utraty tchu. Nadeszła jedna z nielicznych chwil, w których zapominał o niegościnnym świecie.
Później leżeli pod starym kocem i snuli plany na przyszłość.
– Pojedziemy do wilka w te wakacje, wreszcie wystarczy pieniędzy. Pokażę ci mój dawny dom. Będziemy wędrowali ulubionymi szlakami dziadka, na Ślężę, potem na Śnieżnik i na Śnieżkę – mówił Tadek z błyskiem w oczach.
– Myślisz, że wilk jeszcze czeka w górach? – zapytała Monika. – Tyle czasu to trwało…
– Na pewno go tam spotkamy, jestem pewien. A kiedy wrócimy z wakacji, wynajmiemy coś razem, chcesz?
– Przecież wiesz! Już tak długo czekamy! Chyba znajdę tu jakąś pracę?
– Oczywiście, nawet w naszym barze. I zawsze będziemy już razem.
– Chciałabym, żebyśmy w końcu mieli coś swojego, a nie tak, jak do tej pory: wiecznie na pożyczonym, cudzym, w kącie. Dobrze, że przynajmniej mamy siebie – szepnęła i przytuliła się do jego ramienia.
Tadek marzył, żeby ta chwila trwała jak najdłużej. Nie przyznał się, że czasem brakuje mu już sił. Ziewnął, a oczy same zaczęły się zamykać.
– Wiesz, ciągle noszę w torebce twojego żołnierza – powiedziała Monika. – Tadzik?
– Mhm – mruknął, po czym zasnął.
*
Góry, muśnięte pierwszym tchnieniem jesieni, przypominały barwny gobelin. Liście drzew pokryły się żółtymi, czerwonymi i brązowymi kolorami, przetykanymi zielenią świerków. W rdzawych pióropuszach traw gasły ostatnie wspomnienia gorących dni.
Tadek szedł w stronę Ślęży od przystanku autobusowego w Sobótce. Wysoki, postawny mężczyzna szybko stawiał kroki, mimo wypchanego plecaka. Kiedy dotarł do podnóża góry, zszedł ze szlaku, po którym spacerowało mnóstwo turystów.
Ledwie zagłębił się w las, krzyknął:
– Wzywam cię, towarzyszu wędrówek! Przybądź! Jak moi przodkowie, chcę z tobą wyruszyć na szlak!
Zdjął plecak, usadowił się na przewróconym pniu drzewa i czekał.
Po chwili pojawiła się znajoma sylwetka. Wilk przybiegł do niego.
Ależ ty wyrosłeś! – dziwił się. Wyglądasz zupełnie tak samo, jak kiedyś twój tata, a wcześniej dziadek. Czekałem na ciebie. Czułem, że zjawisz się właśnie dzisiaj. – Ziejąc, podstawił łeb do głaskania. Hmmm, miałeś wrócić z kimś jeszcze.
– Przyjechałem sam. Chodźmy, wilku, zdobywać szlaki – odparł Tadek. Wstał i zarzucił plecak na ramiona.
Coś się stało? – W myślach czworonożnego towarzysza pobrzmiewał niepokój.
– Proszę, ruszajmy już, szkoda czasu.
Tadek wędrował prędko, jak gdyby gdzieś się spieszył. Na Szczycie Ślęży zatrzymali się tylko na krótki postój, po czym od razu ruszyli w dalszą drogę.
Prawie biegniesz – zauważył wilk. Dlaczego?
– Chcę jak najszybciej dotrzeć na Śnieżnik – wyjaśnił Tadek, nie przerywając marszu. – Słyszałeś o Biegu Kreta? Krótszy wariant, jedno ramię Trójkąta Sudeckiego, liczy ponad sto kilometrów. Chcę przejść całą trasę bez odpoczynku, udowodnić sobie, że dam radę.
Właśnie teraz? – zdziwił się wilk.
– Tak, to najlepszy moment. Zacząłem wyprawę od drugiej strony, ale nic nie szkodzi. Dotarliśmy na Ślężę, teraz pora na Przełęcz Walimską i Wielką Sowę, później długi marsz na Śnieżnik, a stamtąd zejście do Kletna – odczytywał z aplikacji telefonu. – Nie myśleć, nie czuć, iść. Zapomnieć i zwyciężyć siebie. Jeśli góry mi nie pomogą, to już nic.
Skoro tego właśnie potrzebujesz… – pomyślał wilk.
Szli w milczeniu, szybko, jednostajnym tempem odmierzanym przez kolejne punkty zaliczane na trasie. Tadek parł przed siebie, niestrudzenie. Wspinał się wąskimi ścieżkami pod górę, maszerował leśnymi duktami, to znów przecinał asfaltowe drogi. Czuł palące ogniem mięśnie, ogarniające go znużenie, kręgosłup odzywający się pod plecakiem pełnym prowiantu i wody, ale się nie poddawał. Wolał, kiedy dokuczało mu ciało, bo wtedy chociaż na chwilę zapominał o większym bólu, pochodzącym z wnętrza.
Niespodziewanie napłynęły ciemne chmury, zaczęła siąpić mżawka, która zamieniała się w coraz większe krople, osiadające na kurtce Tadka i na grzbiecie wilka. Jakby niebo płakało nad tym, co utracone.
*
Kończył się drugi dzień marszu. Po nieprzespanej nocy Tadek wciąż wędrował naprzód, z zaciętą miną, chociaż koszulka lepiła się do pleców, otarte stopy piekły, a w głowie huczało ze zmęczenia. Wilk towarzyszył mu prawie cały czas, oprócz chwil, gdy krył się w lesie przed dużymi grupami turystów. Tadek z coraz większym trudem stawiał kroki. Rosło w nim pragnienie, by zrzucić plecak i położyć się spać byle gdzie, chociaż na moment. Każdy kolejny krok sprawiał ból. Pocieszała jedynie myśl, że coraz bardziej zbliżali się do celu.
Po wielu godzinach wędrówki dotarli na szczyt Śnieżnika, a stamtąd zeszli do Klecka. Gdy tylko aplikacja pokazała koniec wędrówki, Tadek usiadł na trawie, tuż przy drodze.
– Udało się! Przeszliśmy całą trasę. – Nalał wody w garść, a jego towarzysz chłeptał ją pospiesznie. Potem przyłożył butelkę z mineralną do ust.
– Panie, spaceruje pan z wilkiem? – zaczepił go wąsaty mężczyzna.
– On jest przyjazny jak pies – odparł Tadek.
– Pies? No, może i tak, te duże rasy bywają takie podobne do wilków – stwierdził nieznajomy. – Powinien mieć smycz i kaganiec.
– Mhm – mruknął Tadek, kładąc się na trawę. Na szczęście turysta nie drążył, tylko poszedł dalej.
Kaganiec?! Jeszcze nigdy nikogo nie ugryzłem, chyba że bardzo zasłużył – myśli towarzysza wyrwały go z drzemki. Powiesz mi wreszcie, co się stało?
Z trudem otworzył oczy.
– Nie chcę o tym rozmawiać, za bardzo boli – odparł.
Wiesz, dlaczego ojciec nadał ci takie imię? Słyszałeś tę historię? – Wilk nie dawał za wygraną.
– Dziadek mi kiedyś opowiadał. Podobno mieszkał w tych górach ratownik, który tak się nazywał.
Jesteś odważny jak on. Nie z tych niesionych brawurą, którzy wyruszają w góry w złą pogodę dla popisu, ale z takich, co nie zawahają się zaryzykować, by uratować zbłąkanego człowieka. Przeszedłeś już tak wiele, byle wzniesienie cię nie pokona – stwierdził wilk.
Tadek prychnął.
– Myślisz, że życie jest takie proste?! Tym razem to prawdziwa wspinaczka – odparł. Przed oczami wirowały mu czarne płatki ze zmęczenia. – Nie zaliczyłem kolokwium, chociaż uczyłem się bardzo długo, zarywałem całe noce, żeby dobrze wypaść. Jeszcze kilka takich wpadek i wylecę ze studiów. W pracy szef narzeka, że zwalniam się na zajęcia. Na dodatek… – Wypuścił głośno powietrze z płuc. – Moniki już nie ma.
Usiadł i patrzył przed siebie, gdzieś w dal.
Umarła? – dopytywał wilk.
– Dla mnie, tak.
Znów opadł na trawę. Obok niego umościł się wilk, który oparł łeb na jego ręce.
Pamiętasz, co mówił twój dziadek? – odezwał się w myślach.
– Każdy upadek sprawia, że jeszcze bardziej chcesz dotrzeć na szczyt. Idź wciąż do przodu, do ostatniej chwili, nie poddawaj się i walcz – odparł Tadek. – Tylko że Monika nie wróci, walka o nią już się skończyła. Przegrałem ją. Zjawił się mężczyzna, który dał jej coś, czego ja nie potrafiłem. Prawdziwy dom. Mam ochotę rzucić to wszystko, za dużo gór na mojej drodze.
Fakt, trafił ci się wyjątkowo stromy szlak – zgodził się wilk. Jednak to nie powód, żeby zawrócić. Pójdziemy zobaczyć twój dom?
– Innym razem, dziś już za dużo tej wspinaczki.
*
Tadek patrzył na drobne ciałka dzieci, oplecione wężami kroplówek. Blade, jakby doklejone na siłę do wielkich, szpitalnych łóżek. Widział małe pokoiki, wcale nie nowoczesne, ani przestronne, ale wypełnione po brzegi cierpieniem, które pełzło po kolorowych ścianach i wylewało się na korytarz ozdobiony malowanymi postaciami z bajek.
Oddział zrobił na nim ponure wrażenie. W holu smutna kobieta prowadziła za rączkę kilkulatka ledwie przesuwającego nóżki, z nieobecnym wzrokiem. Strużka śliny spadła na chustkę zawiązaną na szyi chłopca. Trząsł się, kiedy stawiał kroki. Pospiesznie minął go inny brzdąc, który dotarł do końca korytarza, zawrócił i zaczął biec w drugą stronę. Powtarzał wielokrotnie tę samą czynność, za każdym razem klepiąc oparcie stojącego na jego drodze krzesła.
Tadek czuł, że zaraz coś w nim pęknie.
W przychodni było łatwiej – przemknęło mu przez głowę.
– Pani profesor prosi. – Pielęgniarka wyrwała go z rozmyślań.
Zaprowadziła Tadka do klitki bez okien, gdzie siedziała starsza kobieta o miedzianych włosach. Kiedy uśmiechnęła się na powitanie, przypomniała mu panią Marię z Domu Dziecka.
– Pan chce zacząć u mnie drugą specjalizację?
– Tak, pisałem już…
– Ma pan wymagane wykształcenie, referencje i staż. – Przeglądała jego dokumenty, wyciągnięte z szuflady biurka. – Dlaczego właśnie neurologia dziecięca? Zapewne nie narzeka pan na brak pracy?
– Powinienem odpowiedzieć, że bardzo interesuję się tą dziedziną, a skoro jestem pediatrą, taka droga wydaje się naturalna – odparł. – Jednak to tylko część prawdy. Mam nadzieję, że nie zabrzmi to dziecinnie, ale przyszedłem tutaj, bo chcę zrobić coś więcej. Coś ważnego.
Uśmiechnęła się, gdy wypowiedział te słowa. Poczuł, że pojawiła się między nimi nić porozumienia.
– Kiedy zobaczył pan oddział, część tej pewności już pana opuściła, prawda? – Popatrzyła na niego badawczo.
Spojrzał jej odważnie w oczy, podejmując wyzwanie.
– Dam radę – odparł.
*
Zimą Śnieżka stała się wymagającą i majestatyczną Królową Śniegu, przystrojoną w srebrny kożuch. Smukłe choiny uginały się pod ciężarem białego puchu niczym zgarbieni pielgrzymi, zaklęci w lodowe figury.
Mroźny wiatr szczypał w policzki, gdy Tadek razem z wilkiem wędrował na szczyt. Mimo raków przyczepionych do butów i kijów trekkingowych w rękach, z trudem posuwał się naprzód.
Im wyżej się wspinali, tym mniej turystów spotykali po drodze. Górne partie Śnieżki całkiem opustoszały. Szli powoli, tonąc w otaczającej bieli i zachwycając się niezwykłym zjawiskiem. Zdawało się, że ktoś strącił chmury z nieba na ziemię, gdzie zmieniły się we wzburzone morze z mgły. Pierzaste bałwany przykrywały dolinę niczym gęsty obłok pary, ale zbyt ciężki, by znów wznieść się w przestworza.
Ostatnio coraz częściej wracasz w góry – zauważył wilk.
– To pozwala mi przetrwać – odparł Tadek, wyciągając telefon. – Nagram sobie tę inwersję chmur, będę ją oglądał, kiedy stąd wyjadę.
Dlaczego nie wrócisz do nas, do domu?
– Po prostu nie mogę.
Ruszyli dalej, już wyraźnie widząc zarys szczytu. W tym miejscu droga wydawała się nadzwyczaj śliska. Tadek zszedł kilka kroków ze szlaku i stanął przed stromym zboczem.
Hej, co ty zamierzasz zrobić? – zaniepokoił się wilk.
– Spokojnie, po prostu chciałem spojrzeć na kolejne miejsce, gdzie życie styka się ze śmiercią. Tak dobrze znam je z pracy. Czasem bywa bardzo ciężko. Czuję się taki słaby, kiedy nie potrafię nic zrobić.
Tadek wbił kije trekkingowe w śnieg.
– Aaaaa! – Rozniósł się po górach jego krzyk. – Aaaa!
Przestań, sprowadzisz lawinę! – Zadudnił mu w uszach gniewny głos wilka.
Ucichł od razu.
– Przepraszam, zapomniałem. Te dzieci… Czasem czuję, że nie dam rady dłużej pracować na oddziale…
Skoro to dla ciebie takie trudne, wróć do przychodni – poradził wilk.
– Nie zrobię tego – odparł Tadek. – Pamiętasz? Coś ważnego. Właśnie to, moja droga. Jakbym wszedł na stromy szlak wiedząc, że nie przestanę iść, aż do końca. Na pewno nie zawrócę, ktoś musi przejść całą trasę.
*
Jechał znajomym wąskim asfaltem, wijącym się łagodnie pod górę między dwiema wysokimi ścianami świerków. Kiedy minął las, powitał go ten sam, wyryty w sercu, widok na okoliczne wzgórza. Nie miał wątpliwości, że zbliża się do celu. Skręcił w szutrową drogę, w stronę Śnieżnika, między łąkami pełnymi maków wychylających się z traw. Dotarł do wielkiego dębu z rozłożystą koroną.
Tak, to na pewno tutaj. – Tadek zatrzymał wysłużonego, pomarańczowego matiza i zgasił silnik. Dostrzegł kilka drzewek wiśniowych, teraz już kompletnie zdziczałych oraz pozostałości domu, zarośnięte krzakami jeżyn i kępami wysokiej trawy przypominającymi bujne czupryny. Cichy świergot ptaków i cykanie świerszczy układały się w smutną melodię.
Ile to już lat minęło? Prawie trzydzieści? – zastanawiał się.
Otworzył drzwi, żeby wysiąść, ale jego nogi nagle stały się ciężkie jak z ołowiu.
Zmusił się, by postawić pierwszy krok, a później następny i jeszcze jeden. Podszedł do miejsca, gdzie w trawie pozostały betonowe schodki. Kucnął i dotknął ich delikatnie, niczym relikwii.
Poczuł narastającą kulę w gardle, serce biło mu szybko.
Mój dom… Tak dawno zniknął… – Uderzyło w niego z pełną mocą.
Coś w nim zatrzęsło się, łkało od środka, chociaż wypłakał wszystkie łzy już dawno, jako dziecko. Błądził palcami po stopniach, szukając miejsc, gdzie stawiali stopy ci, których tak bardzo mu brakowało. Wypatrywał najmniejszego śladu ich istnienia, czegoś, co ukoiłoby chociaż na chwilę rozdzierającą pustkę.
Nagle poczuł, że ktoś na niego patrzy. Żółte ślepia śledziły zza krzaków każdy jego ruch. Płowy zwierzak podbiegł bliżej.
Wreszcie odważyłeś się tu przyjść – pomyślał wilk.
– Wciąż nie jestem gotowy – odparł Tadek. – I chyba nigdy nie będę, ale musiałem się z tym zmierzyć.
Dawno mnie nie odwiedzałeś – zauważył wilk.
– Wiem. Przepraszam, mam coraz więcej obowiązków. Chciałem zajrzeć na Ślężę, ale musiałem najpierw przyjść tutaj.
Znów będzie wyzwanie? Kolejne zdobywanie szlaków? – Żółte ślepia błysnęły radośnie.
– To było moje wyzwanie na dzisiaj – odparł Tadek. – Popatrz, tutaj mieliśmy salon, tu kuchnię, a tam przedpokój i zejście do piwnicy. Została tylko kupka gruzu…
Życie się zmienia – stwierdził wilk, węsząc w trawie.
– Przekonuję się o tym każdego dnia.
Twoja praca przestała być trudna? – Zwierzak spojrzał na niego, przekrzywiając łeb.
– Nie, ciągle jest taka sama, to ja się zmieniłem. Zrozumiałem, jak iść dalej, mimo upadków. Muszę być silny, zwłaszcza teraz, wilku. Pewna kobieta urodzi moje dziecko.
Ale ona nigdy nie będzie Moniką…
– Muszę nauczyć się żyć bez niej. Niedługo pojawi się na świecie ktoś, kto nie powinien być zmuszony żyć beze mnie. Za dobrze wiem, jak to jest.
*
Tadeusz zerknął w lustro, kiedy odkażał ręce po badaniu kolejnego pacjenta. Zauważył powiększające się siwe pasma przy skroniach, ale nie miał czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Lekarze z obchodu czekali.
Tadeusz podszedł do łóżka chłopczyka w piżamce w słoniki.
– W nocy znów były trzy ataki padaczki – poinformowała przejęta matka. – Pielęgniarki zapisały godziny, miały przekazać panu doktorowi.
– Tak, wszystko wiem, proszę się nie denerwować – powiedział łagodnym tonem.
Zaczął badać chłopca, zastanawiając się w myślach, co by zrobiła jego mentorka, gdyby jeszcze żyła. Powrócił pamięcią do czasów, kiedy miedzianowłosa pani profesor stała tuż obok, wystarczyło zapytać. Teraz to na jego decyzję czekali młodsi lekarze. Miał im przekazać swoją iskrę. Coś ważnego.
– Zrobimy badania krwi i kolejne EEG – mówił stanowczym głosem.
Wtedy ją zobaczył. Szła korytarzem w towarzystwie tamtego mężczyzny, już zupełnie łysego. Monika. Prowadziła za rękę dziewczynkę, śliczną jak ona kiedyś, z burzą jasnych loczków na głowie.
Tadeusz miał nadzieję, że to zły sen. Skończył badanie pacjenta, po czym wyszedł na korytarz, przekonać się o swojej pomyłce. Ale zobaczył Monikę. Kiedy spojrzała na niego, od razu wiedział, że go poznała. Uśmiechnęła się tak promiennie, jak gdyby nie minęły te wszystkie lata. Dawne emocje wróciły z ogromną siłą.
– Panie doktorze, nowa pacjentka – poinformowała pielęgniarka.
– Niech poczeka, mam teraz obchód – odparł, po czym szybko uciekł do sali.
A kiedy odwiedził wszystkich chorych, powiedział do młodszego kolegi:
– Będzie pan lekarzem prowadzącym tej nowej dziewczynki, niech pan do niej idzie.
Szybko uciekł do swojego gabinetu, tej samej klitki bez okien, którą kiedyś zajmowała pani profesor.
Tadeusz siedział przed wyłączonym komputerem i powoli zaczynał dochodzić do wniosku, że nie może cały czas się ukrywać, musi zdobyć się na odwagę, żeby spojrzeć w twarz Monice i znieść tego człowieka przy niej.
Czuł się tak, jakby ktoś rozdrapał dawną, głęboką ranę. Obietnice na Ślęży, pierwszy pocałunek, wyznanie, ich wspólna noc i ten dzień, kiedy powiedziała, że wybiera innego. Wciąż nie potrafił o niej myśleć spokojnie, ale wiedział, że nie może przed tym uciekać.
Z trudem dźwignął się z fotela i ruszył w drogę, która wydawała się wspinaczką po oblodzonym szlaku, chociaż nie musiał nawet wchodzić na inne piętro.
Kiedy dotarł do sali, dostrzegł jasne włosy Moniki, krótsze niż kiedyś, lecz wciąż tak samo piękne. Odwróciła się w jego stronę. Nie miała już piegów na nosie, a jej twarz pokrywała sieć drobnych zmarszczek. Z oczu zniknął dawny blask.
– Jesteś naszą ostatnią nadzieją, Tadzik.
Zabolało, kiedy go tak nazwała. Spojrzał na jej córkę.
– Padaczka lekooporna – wyjaśniła.
Dostrzegł w oczach Moniki coś, co widywał tak często we wzroku innych rodziców chorych dzieci. Czekała na cud, którego nie umiał jej dać. Jednak mógł próbować ulżyć cierpieniom tej dziewczynki. Przynajmniej trochę.
– Jakie leki bierze twoja córka? – Starał się brzmieć rzeczowo, chociaż emocje szalały niczym głęboko ukryty żar, który ktoś na nowo rozdmuchał w płomień.
Monika wymieniła litanię nazw.
– Wypróbowaliście już tak wiele opcji – zauważył.
– Ja wiem, Tadzik, ta choroba genetyczna… Ciągle ataki, nawet kilkanaście razy dziennie… Rozumiem, że nie powinnam liczyć na wiele, ale potrzebna nam chociaż odrobina wytchnienia, rzadsze napady. One zabierają wszystko, co wypracujemy na terapii, nawet mowę. – Spojrzała na niego smutnym, zmęczonym wzrokiem.
– Zobaczymy, co da się zrobić – odparł.
*
Trwał kolejny wieczór na oddziale, który Tadeusz spędził, znacznie rzadziej niż zwykle odwiedzając małych pacjentów. Starał się jak najrzadziej przechodzić obok Moniki. Każdy jej widok sprawiał ból. Chciał, żeby zniknęła, a jednocześnie czuł, że powinni porozmawiać.
Wyjął z portfela niewielki przedmiot, który włożył do kieszeni.
Dzieci z oddziału w większości już spały. Rodzice maluchów czuwali przy nich całą noc, koczując na składanych łóżkach lub materacach. Monika też została z córeczką. Wyszła na korytarz i usiadła na jednym z krzeseł.
Kiedy Tadeusz zajął miejsce obok niej, uśmiechnęła się lekko.
– Spełniłaś swoje marzenie, masz prawdziwy, własny dom – zauważył.
– Nie do końca tak to sobie wyobrażałam – westchnęła.
Wyjął coś z kieszeni i otworzył dłoń. Leżała na niej wyblakła spinka z biedronką.
– Nadal ją trzymasz? – zdziwiła się.
– Zawsze – odparł i popatrzył jej w oczy. Nie znalazł w nich nic, oprócz lęku o córkę.
– Nie mam przy sobie twojego żołnierzyka, został gdzieś w domu – powiedziała szybko. – A ty, Tadzik, jesteś szczęśliwy?
Mógłbym powiedzieć, że bez niej to niemożliwe, ale to już nie ma sensu – pomyślał. – Chciałem zrobić coś ważnego i tak się stało – mruknął.
– Naprawdę, zrozum, musiałam wyjść za Romka. Strasznie cię przepraszam! On zjawił się tak nagle, dostałam od niego bardzo wiele, coś, czego my nigdy nie poznaliśmy, a ja…
– Dość! Nie chcę słuchać o waszym szczęściu. Powinnaś dać to komuś innemu. – Włożył jej spinkę do ręki i wstał.
– Tadzik, pomożesz mojej córce? – zapytała, wpatrując się w niego błagalnym wzrokiem.
– Postaram się, po to tu pracuję – odparł. – Będę leczył twoją córkę jak wszystkich innych pacjentów. Tylko proszę, nie nazywaj mnie więcej Tadzikiem i nie pytaj, czy ci wybaczyłem.
*
Zimna, wietrzna pogoda nie zachęcała do spacerów. Na drzewach i na ziemi wciąż srebrzyły się drobinki lodu, a słońce nieśmiało prześwitywało przez chmury. Biała toyota dojechała do przełęczy pod Ślężą i zatrzymała się na parkingu niedaleko wejścia na szlak.
– Zupełnie nie rozumiem, tato, po co tak się męczysz. W twoim stanie! – mruknął młody mężczyzna w okularach, który wysiadł z auta i otworzył drzwi staremu, siwowłosemu człowiekowi.
– Zaraz się dowiesz – odparł Tadeusz, z trudem wysiadając z samochodu.
Szedł powoli, postękując i przystając, mimo podpierania się laską. Młody mężczyzna chciał chwycić go pod rękę.
– Nie trzeba, dam sobie radę – stwierdził Tadeusz.
Zrozumiał, że nie zdoła dotrzeć do lasu, jak wcześniej planował. Doczłapał do najbliższej ławki, na którą opadł ciężko, posapując.
– Już dobrze – powiedział do syna, który pochylił się nad nim z zatroskaną miną. – Patrz i nic nie rób, ani nie mów.
Nabrał powietrza w płuca i krzyknął:
– Wzywam cię, towarzyszu wędrówek! Przybądź! Jak moi przodkowie, chcę z tobą wyruszyć na szlak.
Utkwił wzrok w zboczu góry. Czekał.
Nie pomylił się, wkrótce z lasu wychylił się płowy łeb. Zwierzak powoli zbliżył się do nich, przystanął w niewielkiej odległości i patrzył nieufnie.
Syn Tadeusza zerwał się z ławki, ale ojciec złapał go za kurtkę.
– Siadaj, on jest dobry! Pamiętasz moją opowieść o wilku z gór? Właśnie przyszedł.
– Żartujesz, tato!
– Na razie nic nie mów. – Tadeusz spojrzał na czworonożnego towarzysza i powiedział do niego: – Chcę poznać cię z moim synem, Markiem.
Wilk powoli podszedł do niego i podstawił łeb do głaskania. Tadeusz czuł ciepły, kojący dotyk futra. Zdziwił się, że na sierści nie dostrzegł ani jednego siwego pasma.
W końcu, nie jestem zwykłym zwierzakiem, zawsze będę tak samo młody – wyjaśnił wilk. Chcesz znów wybrać się na wyprawę?
Mina Marka świadczyła, że i on słyszał te myśli.
Tadeusz pokręcił głową.
– Przyjechałem się pożegnać – powiedział. – Odebrałem wyniki badań, wyruszam na swój ostatni szlak, kto wie, czy nie najtrudniejszy.
Zaniósł się duszącym kaszlem.
Wiem, że będziesz dzielny, jak zawsze – odparł wilk. Już za tobą tęsknię. – Podniósł łeb do góry. – Auuuuuu! – Rozległo się przejmujące wycie.
Tadeusz gładził jego ciepły grzbiet. Pomyślał z żalem, że to ostatni raz.
– Dość już, proszę. Nie ułatwiasz – powiedział łamiącym się głosem.
Wilk ucichł i położył mu łeb na kolanach.
– Zostało mi jeszcze coś ważnego do zrobienia. Marku! – Tadeusz zwrócił się do syna. – Pamiętasz, jak opowiadałem ci o moich wędrówkach po szlakach? Gdy to się stanie… Kiedy mnie już nie będzie, chcę, żebyś tu wrócił i poszedł w góry razem z wilkiem, jak kiedyś mój dziadek, ojciec, a później ja. Teraz twoja kolej. Wiesz, jak go przywołać, mówiłem ci tyle razy.
– Przecież ja nie chodzę po górach, nie mam na to czasu!
– Wilk cię poprowadzi. To ważne, Marku. Gdy będziecie wędrować, cząstka mnie nadal pozostanie z wami. Kiedyś poznasz wilka ze swoimi dziećmi, przekażesz im zawołanie, one też wyruszą na szlak. W czasie pierwszej wyprawy na Ślężę zrobicie sobie zdjęcia przy posągu kamiennego niedźwiedzia. Najbardziej żałuję, że nie chodziliśmy po tych górach razem. Ty wolałeś komputery i piłkę, a ja nie potrafiłem namówić cię do wspólnej wyprawy. Tak bardzo chciałem, żebyś był szczęśliwy. Chyba nie byłem dobrym ojcem. Mam nadzieję, że mi wybaczysz. – Tadeusz spojrzał na niego wyczekująco.
– Daj spokój, nigdy nie lubiłem gór – mruknął Marek. – Po co nam to wszystko?
– Nie chodzi tylko o zdobywanie szczytów. Kiedy wejdziesz na szlak, zrozumiesz – powiedział Tadeusz. – Obiecaj, że podejmiesz wyzwanie, chociaż raz.
– Jeśli ci na tym zależy…
– Bardzo.
Będę czekał, aż przyjdziesz, wtedy opowiem ci o twojej rodzinie i nie tylko. – Wilk pomachał puszystym ogonem.