- Opowiadanie: ANDO - Coś ważnego

Coś ważnego

21.01. Zmiany pokazujące lepiej charakter Tadka:

- końcówka rozmowy z Moniką w szpitalu (zdanie o trzech warunkach).

- zakończenie (powód, dla którego syn Tadka nie chodził wcześniej w góry, dodanie dwóch wypowiedzi na końcu).

26.01 Przedzielenie pierwszej sceny na dwie.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Coś ważnego

„Heroizm nie jest w samych bitwach,

ale na wszystkich polach życia i nieustannie.”

Cyprian Kamil Norwid, Listy

 

Dwadzieścia cztery identyczne szare bluzki, tanie spodnie od dresu, czerwone chustki z kłującym w oczy napisem „Dom Dziecka w Kątach”, zawiązane pod szyją. Dwadzieścia cztery buzie chłopców i dziewczynek, naznaczone tym samym desperackim głodem przynależności.

Nie mogli usiedzieć przy drewnianej ławie w gospodarstwie u podnóża góry.

– Najpierw drugie śniadanie, potem zabawa – upominała zrzędliwym głosem pani Grażyna, rozlewając do kubeczków lekko kwaśną herbatę z cytryną.

Pani Maria rozdawała dzieciom grube pajdy chleba z masłem. Wysoka, miedzianowłosa kobieta kojarzyła się Tadkowi z dobrą wróżką.

– Jutro, z samego rana, pójdziemy na Ślężę – powiedziała, pokazując górę za płotem. – To niezwykłe miejsce, magiczne! Wiecie, że kiedyś walczyły tu anioły i diabły? Jeśli będziecie grzeczni, opowiem wam o nich w czasie drogi. A teraz, kto zjadł, może odejść od stołu.

Tadek patrzył na kolegów i koleżanki, którzy rozbiegli się po gospodarstwie. Ciepły dzień zachęcał do zabaw na łące okalającej drewniany baraczek, gdzie nocowali. Dzieci zapomniały o piłkach i skakankach, z otwartymi buziami i wypiekami na twarzach oglądały góry.

– Zobaczcie! Jej, ale fajne! – Pokazywały palcami szczyty majaczące na horyzoncie i te położone całkiem blisko.

Tadek doskonale znał to miejsce, wyryło się w jego sercu wspomnieniem dawnego, szczęśliwszego życia. Szerokim uśmiechem witał stoki skąpane w letnim słońcu. Położył się na trawie, słuchał głośnego cykania świerszczy i chłonął obezwładniającą woń łąki.

Zapach domu.

Wspomnienia przeszłych dni znów zbudziły się, uśpione gdzieś pod skórą. Wydawały się tak wyraźne, jakby zdarzyły się wczoraj. Tadek pamiętał wędrówki po tych górach z dziadkiem: pierwszą wspinaczkę szlakiem z misiami, oglądanie drewnianych posągów wojów przed wejściem do rezerwatu, zdjęcie przy niedźwiedziu, wklejone potem do rodzinnego albumu obok fotografii taty, dziadka i pradziadka. Podobne rysy twarzy, prosty nos, ciemne włosy, ta sama kamienna rzeźba ze Ślęży.

Rodzinna tradycja.

Chłopiec wspominał najeżoną soplami Jaskinię Niedźwiedzią i wspólne układanie skalnych grzybków na szczycie Śnieżnika, obok ruin wieży. Doskonale pamiętał zwiedzanie niezwykłego kościoła Wang, nocleg w Samotni, trasę przez Kocioł Małego Stawu na Śnieżkę. Przedeptali z dziadkiem tyle razy szlaki Sudeckiego Trójkąta, że mógłby powtórzyć te drogi z zamkniętymi oczami.

Przecież mieszkali tak blisko.

Tadek przypomniał sobie mały, drewniany domek, pachnący ciastem drożdżowym babci i rozbrzmiewający tubalnym śmiechem dziadka. Jedyne miejsce na świecie, gdzie rodzice, których nie pamiętał, uśmiechali się do niego ze ślubnego portretu, zrobionego rok przed wypadkiem.

Zawsze wędrowali po górach we trójkę: on, dziadek i ten trzeci. Czy ciągle tu mieszkał?

*

Tadek dyskretnie przeszedł na skraj łąki, w stronę zbocza Ślęży, przeskoczył drewniany płot i dał nura między drzewa. Nasłuchiwał chwilę, czy nikt go nie woła. Cisza.

Dziadek zaraz by mnie szukał – pomyślał z goryczą, po czym zagłębił się w las.

– Wzywam cię, towarzyszu wędrówek. Przybądź. Jak moi przodkowie, chcę z tobą wyruszyć na szlak – wyszeptał przejęty.

Rozejrzał się, czekał. Nic się nie wydarzyło, chociaż był pewien, że nie pomylił żadnego słowa. Powtórzył w myślach zawołanie, po czym przysiadł na ogromnym głazie.

Drgnął, gdy zaszeleściły krzaki. Szybko się odwrócił. Zobaczył trójkątny łeb i stojące uszy. Z chaszczy wynurzył się wielki, płowy wilk, który zaczął powoli iść w stronę chłopca.

Tadek najpierw zamarł na ten widok, a potem puścił się pędem. Przypadł do zwierzaka i objął go za łeb.

– Wiedziałem, że tu będziesz! – Mocno przywarł policzkiem do miękkiego futra.

Czekałem na ciebie od dawna – skontaktował się z nim w myślach wilk.

– Chciałem przyjść wcześniej, ale zabrali mnie daleko stąd, tam gdzie nie widać gór, i nie wypuszczali wcale. Dopiero teraz przywieźli nas tu na wycieczkę. Nie ma już dziadka ani babci, odeszli na zawsze. Nie ma już nikogo – skarżył się Tadek, mocno zaciskając oczy, żeby powstrzymać łzy.

Wiem. Dobrze, że ty jesteś. – Wilk polizał go po policzku.

Usiedli blisko siebie, na ziemi. Chłopiec głaskał go po grzbiecie, uwielbiał czuć pod palcami jego sierść. Pomyślał, że wolałby już nigdy nie wracać z lasu, zostać tu na zawsze z czworonożnym towarzyszem.

– Tadzik! Uciekaj! – krzyknął ktoś cienkim głosikiem.

Wilk błyskawicznie podniósł łeb. Wpatrywał się w piegowatą dziewczynkę z burzą jasnych loków.

– To moja najlepsza koleżanka, Monika – wyjaśnił chłopiec. – Nic się nie bój, wilk jest dobry! – zawołał do niej. – Chodź, sama zobaczysz.

Dziewczynka ostrożnie zrobiła kilka kroków w ich stronę.

– Na pewno, Tadzik?

– Zobacz, jaki jest miły. To przyjaciel, dziadek mnie z nim poznał.

– Przecież to wilk! – Monika nie dawała się przekonać.

Nie jestem zwykłym zwierzakiem. – Usłyszały jednocześnie w myślach dzieci. Twój dziadek, Tadku, nazywał mnie duchem górskich szlaków. Cóż, chyba nawet noszę w sobie odrobinę magii.

– Super! – Monika klasnęła w małe dłonie, a piegowata buzia rozjaśniła się w uśmiechu. Całkiem zapomniała o wcześniejszych obawach, podbiegła do wilka.

– Proszę, potężny duchu, spraw, żeby mama i tata przestali pić i po mnie wrócili!

Zastygła w oczekiwaniu.

Niestety, nie mam takiej mocy – westchnął.

Monika usiadła na kamieniu, pociągając głośno nosem. W milczeniu, z ustami ułożonymi w podkówkę, grzebała patykiem w ziemi.

Tadek usadowił się obok niej i wyciągnął przed siebie dwie zamknięte dłonie.

– Zgadnij, w której schowałem niespodziankę?

Podjęła grę i klepnęła prawą dłoń chłopca. Okazało się, że trafiła. Rozwinęła sponiewierany nieco papierek, po czym włożyła do ust cukierek toffi. Uśmiechnęła się, zjadła prezent, ale oczy nadal miała smutne.

– Berek! – zawołał Tadek, trącając ją w ramię.

Monika zawahała się chwilę, ale ruszyła pędem za chłopcem. Kiedy go dotknęła, role się zmieniły; teraz to on ją gonił, a ona uciekała ze śmiechem. Wilk też poderwał się z miejsca, machał puszystym ogonem, biegnąc obok nich.

Pewnie ktoś już was szuka – zauważył, kiedy przystanęli, żeby odpocząć.

– E, tam – mruknął Tadek, wkładając ręce do kieszeni. – Wiesz, jak to jest w bidulu. Nikt na ciebie tak naprawdę nie czeka.

Monika spuściła głowę i milczała.

Wszystko może się odmienić – pomyślał wilk. Przed wami całe życie.

– Sąsiadka mówiła, że kiedy dorosnę, zacznę pić jak rodzice – odezwała się dziewczynka. – Głupia baba! Kiedyś będę miała własny dom, ale taki prawdziwy, bez wódki i głodnych dzieci.

Na pewno, jeśli tylko mocno tego chcesz – zgodził się wilk.

– A ty, Tadzik? – zapytała Monika. – Co zrobisz, kiedy dorośniesz?

– Będę jak pani Maria – odparł stanowczo chłopak.

– Chcesz zostać wychowawcą?

– Jeszcze nie wiem, ale na pewno będę robił coś ważnego.

Świetny pomysł. – Wilk otworzył pysk i zaczął ziać. Wyglądał na bardzo zadowolonego.

– Koniecznie musimy tu wrócić, kiedy już wyjdziemy, no wiesz… Od nas – dodała Monika.

– Pewnie! – zawołał Tadek. – Będziemy wędrować po górach, pokażę ci ulubione szlaki dziadka i mój dom. Spotkamy się we trójkę, prawda, wilku?

Oczywiście, poczekam tutaj na was. – Rozległo się w myślach dzieci.

– Stop, bo nie zadziała! Potrzebujemy czegoś, co będzie przypominało o naszych obietnicach. Widziałam na filmie, że tak się robi. – Monika zmarszczyła nosek, zastanawiała się chwilę, po czym wyjęła z włosów spinkę z biedronką. Z poważną miną podała ją Tadkowi.

– Weź to i pamiętaj, co powiedzieliśmy.

Jej ulubiona – zdziwił się chłopak. – Jesteś pewna?

– Jasne, na stówę!

Zawinął spinkę w chusteczkę, po czym schował do kieszeni.

Nie chciał się rozstawać z małym ołowianym żołnierzykiem, jedyną pamiątką z domu, ale jeśli miałby komukolwiek go oddać, to właśnie jej.

– Masz, tylko nie zgub – powiedział do Moniki.

– Będę go pilnowała jak największego skarbu! – zawołała i pocałowała go w policzek.

*

Mimo późnego popołudnia, pub stylizowany na saloon z Dzikiego Zachodu świecił pustkami. Tadek stał za barem. Ziewnął, ale zwalczył narastające zmęczenie. Skończył wycierać szklanki, po czym wyjął spod kontuaru książkę i zatopił się w studiowaniu anatomii kończyny dolnej.

– Jaki pilny z ciebie student!

Podniósł głowę na dźwięk znajomego głosu.

– Monika! Co za niespodzianka, umawialiśmy się później! – zawołał, całując jasnowłosą dziewczynę w usta.

– Szef puścił mnie przed końcem zmiany, złapałam wcześniejszy autobus. Już nie mogę z tymi dojazdami! – narzekała, sadowiąc się przy barze.

– Wytrzymaj jeszcze trochę, kiedy skończę rok, wynajmiemy coś razem. Na razie jakoś musimy przeczekać.

– Ciągle czekamy, Tadzik. – Zmarszczyła piegowaty nosek.

Uwielbiał na nią patrzeć. W błękitnej sukience, z rozpuszczonymi włosami, wyglądała ślicznie.

– Dasz radę urwać się dzisiaj wcześniej? – zapytała.

– Nie mogę, musimy wytrzymać jeszcze dwie godziny. Napijesz się czegoś?

– Soku, może być jabłkowy.

– Policzyłem oszczędności, w te wakacje wreszcie uda nam się odwiedzić wilka – powiedział z dumą, stawiając przed nią szklankę.

– Super! – Uśmiechnęła się promiennie.

Wiedział, że warto było brać dodatkowe zmiany w pracy, żeby zobaczyć jej radość.

Nagle dobry nastrój prysnął niczym bańka mydlana. Tadek skrzywił się na widok dwóch chłopaków, którzy weszli do pubu. Przeczuwał, że znów będą mu dokuczali.

– Uuu, przyszły pan doktor nalewa piwo? Ale będzie ubaw, jak grupa się dowie – odezwał się brunet przypominający wysoką tyczkę.

– Wiesz, on nie ma kasy, przecież jest z bidula. Poproszę ojca, żeby pozwolił mu opróżniać baseny w naszym szpitalu – zadrwił chłopak z kozią bródką.

Tadek mocno zacisnął szczęki.

– Lepiej być z bidula niż takimi dupkami – warknął.

Brodaty chłopak spojrzał na podręcznik rozłożony na kontuarze.

– Na twoim miejscu nie uczyłbym się, po co ci to? I tak będziesz nikim, jak do tej pory – wycedził.

Tadek poczuł, że dłużej tego nie wytrzyma. Wyszedł zza baru i ruszył w stronę chłopaka, patrząc mu wyzywająco w oczy.

– Stój, nie warto. – Monika złapała go za ramię.

Słyszał, jak tamci wychodzą z pubu, śmiejąc się szyderczo, ale wytrzymał. Spojrzał na dziewczynę.

– A co, jeśli on miał rację i tacy jak my…?

– Tadzik! Nie mów tak! Jakoś sobie poradzimy, zobaczysz! Nie mamy innego wyjścia – dodała smutnym głosem, zarzucając mu ręce na szyję.

*

Tadek przemycił Monikę do klitki, którą zajmował w akademiku. Otworzył drzwi, zapraszając ją do swojego królestwa zawalonego książkami i notatkami.

– Sebastian wraca dopiero jutro, mamy cały pokój dla siebie – szepnął.

Odpowiedziała uśmiechem, w którym mieściła się obietnica. Wziął ją w ramiona, uwielbiał smak jej ust i tę ufność, z którą lgnęła do niego. Niecierpliwie rozpinał guziki sukienki. Wciąż nie mógł nacieszyć się Moniką, chociaż od dawna byli parą.

Zatopił się w niej do utraty tchu. Nadeszła jedna z nielicznych chwil, w których zapominał o niegościnnym świecie.

Później leżeli pod starym kocem i snuli plany na przyszłość.

– Pojedziemy do wilka w te wakacje, wreszcie wystarczy pieniędzy. Pokażę ci mój dawny dom. Będziemy wędrowali ulubionymi szlakami dziadka, na Ślężę, potem na Śnieżnik i na Śnieżkę – mówił Tadek z błyskiem w oczach.

– Myślisz, że wilk jeszcze czeka w górach? – zapytała Monika. – Tyle czasu to trwało…

– Na pewno go tam spotkamy, jestem pewien. A kiedy wrócimy z wakacji, wynajmiemy coś razem, chcesz?

– Przecież wiesz! Już tak długo czekamy! Chyba znajdę tu jakąś pracę?

– Oczywiście, nawet w naszym barze. I zawsze będziemy już razem.

– Chciałabym, żebyśmy w końcu mieli coś swojego, a nie tak, jak do tej pory: wiecznie na pożyczonym, cudzym, w kącie. Dobrze, że przynajmniej mamy siebie – szepnęła i przytuliła się do jego ramienia.

Tadek marzył, żeby ta chwila trwała jak najdłużej. Nie przyznał się, że czasem brakuje mu już sił. Ziewnął, a oczy same zaczęły się zamykać.

– Wiesz, ciągle noszę w torebce twojego żołnierza – powiedziała Monika. – Tadzik?

– Mhm – mruknął, po czym zasnął.

*

Góry, muśnięte pierwszym tchnieniem jesieni, przypominały barwny gobelin. Liście drzew pokryły się żółtymi, czerwonymi i brązowymi kolorami, przetykanymi zielenią świerków. W rdzawych pióropuszach traw gasły ostatnie wspomnienia gorących dni.

Tadek szedł w stronę Ślęży od przystanku autobusowego w Sobótce. Wysoki, postawny mężczyzna szybko stawiał kroki, mimo wypchanego plecaka. Kiedy dotarł do podnóża góry, zszedł ze szlaku, po którym spacerowało mnóstwo turystów.

Ledwie zagłębił się w las, krzyknął:

– Wzywam cię, towarzyszu wędrówek! Przybądź! Jak moi przodkowie, chcę z tobą wyruszyć na szlak!

Zdjął plecak, usadowił się na przewróconym pniu drzewa i czekał.

Po chwili pojawiła się znajoma sylwetka. Wilk przybiegł do niego.

Ależ ty wyrosłeś! – dziwił się. Wyglądasz zupełnie tak samo, jak kiedyś twój tata, a wcześniej dziadek. Czekałem na ciebie. Czułem, że zjawisz się właśnie dzisiaj. – Ziejąc, podstawił łeb do głaskania. Hmmm, miałeś wrócić z kimś jeszcze.

– Przyjechałem sam. Chodźmy, wilku, zdobywać szlaki – odparł Tadek. Wstał i zarzucił plecak na ramiona.

Coś się stało? – W myślach czworonożnego towarzysza pobrzmiewał niepokój.

– Proszę, ruszajmy już, szkoda czasu.

Tadek wędrował prędko, jak gdyby gdzieś się spieszył. Na Szczycie Ślęży zatrzymali się tylko na krótki postój, po czym od razu ruszyli w dalszą drogę.

Prawie biegniesz – zauważył wilk. Dlaczego?

– Chcę jak najszybciej dotrzeć na Śnieżnik – wyjaśnił Tadek, nie przerywając marszu. – Słyszałeś o Biegu Kreta? Krótszy wariant, jedno ramię Trójkąta Sudeckiego, liczy ponad sto kilometrów. Chcę przejść całą trasę bez odpoczynku, udowodnić sobie, że dam radę.

Właśnie teraz? – zdziwił się wilk.

– Tak, to najlepszy moment. Zacząłem wyprawę od drugiej strony, ale nic nie szkodzi. Dotarliśmy na Ślężę, teraz pora na Przełęcz Walimską i Wielką Sowę, później długi marsz na Śnieżnik, a stamtąd zejście do Kletna – odczytywał z aplikacji telefonu. – Nie myśleć, nie czuć, iść. Zapomnieć i zwyciężyć siebie. Jeśli góry mi nie pomogą, to już nic.

Skoro tego właśnie potrzebujesz… – pomyślał wilk.

Szli w milczeniu, szybko, jednostajnym tempem odmierzanym przez kolejne punkty zaliczane na trasie. Tadek parł przed siebie, niestrudzenie. Wspinał się wąskimi ścieżkami pod górę, maszerował leśnymi duktami, to znów przecinał asfaltowe drogi. Czuł palące ogniem mięśnie, ogarniające go znużenie, kręgosłup odzywający się pod plecakiem pełnym prowiantu i wody, ale się nie poddawał. Wolał, kiedy dokuczało mu ciało, bo wtedy chociaż na chwilę zapominał o większym bólu, pochodzącym z wnętrza.

Niespodziewanie napłynęły ciemne chmury, zaczęła siąpić mżawka, która zamieniała się w coraz większe krople, osiadające na kurtce Tadka i na grzbiecie wilka. Jakby niebo płakało nad tym, co utracone.

*

Kończył się drugi dzień marszu. Po nieprzespanej nocy Tadek wciąż wędrował naprzód, z zaciętą miną, chociaż koszulka lepiła się do pleców, otarte stopy piekły, a w głowie huczało ze zmęczenia. Wilk towarzyszył mu prawie cały czas, oprócz chwil, gdy krył się w lesie przed dużymi grupami turystów. Tadek z coraz większym trudem stawiał kroki. Rosło w nim pragnienie, by zrzucić plecak i położyć się spać byle gdzie, chociaż na moment. Każdy kolejny krok sprawiał ból. Pocieszała jedynie myśl, że coraz bardziej zbliżali się do celu.

Po wielu godzinach wędrówki dotarli na szczyt Śnieżnika, a stamtąd zeszli do Klecka. Gdy tylko aplikacja pokazała koniec wędrówki, Tadek usiadł na trawie, tuż przy drodze.

– Udało się! Przeszliśmy całą trasę. – Nalał wody w garść, a jego towarzysz chłeptał ją pospiesznie. Potem przyłożył butelkę z mineralną do ust.

– Panie, spaceruje pan z wilkiem? – zaczepił go wąsaty mężczyzna.

– On jest przyjazny jak pies – odparł Tadek.

– Pies? No, może i tak, te duże rasy bywają takie podobne do wilków – stwierdził nieznajomy. – Powinien mieć smycz i kaganiec.

– Mhm – mruknął Tadek, kładąc się na trawę. Na szczęście turysta nie drążył, tylko poszedł dalej.

Kaganiec?! Jeszcze nigdy nikogo nie ugryzłem, chyba że bardzo zasłużył – myśli towarzysza wyrwały go z drzemki. Powiesz mi wreszcie, co się stało?

Z trudem otworzył oczy.

– Nie chcę o tym rozmawiać, za bardzo boli – odparł.

Wiesz, dlaczego ojciec nadał ci takie imię? Słyszałeś tę historię? – Wilk nie dawał za wygraną.

– Dziadek mi kiedyś opowiadał. Podobno mieszkał w tych górach ratownik, który tak się nazywał.

Jesteś odważny jak on. Nie z tych niesionych brawurą, którzy wyruszają w góry w złą pogodę dla popisu, ale z takich, co nie zawahają się zaryzykować, by uratować zbłąkanego człowieka. Przeszedłeś już tak wiele, byle wzniesienie cię nie pokona – stwierdził wilk.

Tadek prychnął.

– Myślisz, że życie jest takie proste?! Tym razem to prawdziwa wspinaczka – odparł. Przed oczami wirowały mu czarne płatki ze zmęczenia. – Nie zaliczyłem kolokwium, chociaż uczyłem się bardzo długo, zarywałem całe noce, żeby dobrze wypaść. Jeszcze kilka takich wpadek i wylecę ze studiów. W pracy szef narzeka, że zwalniam się na zajęcia. Na dodatek… – Wypuścił głośno powietrze z płuc. – Moniki już nie ma.

Usiadł i patrzył przed siebie, gdzieś w dal.

Umarła? – dopytywał wilk.

– Dla mnie, tak.

Znów opadł na trawę. Obok niego umościł się wilk, który oparł łeb na jego ręce.

Pamiętasz, co mówił twój dziadek? – odezwał się w myślach.

– Każdy upadek sprawia, że jeszcze bardziej chcesz dotrzeć na szczyt. Idź wciąż do przodu, do ostatniej chwili, nie poddawaj się i walcz – odparł Tadek. – Tylko że Monika nie wróci, walka o nią już się skończyła. Przegrałem ją. Zjawił się mężczyzna, który dał jej coś, czego ja nie potrafiłem. Prawdziwy dom. Mam ochotę rzucić to wszystko, za dużo gór na mojej drodze.

Fakt, trafił ci się wyjątkowo stromy szlak – zgodził się wilk. Jednak to nie powód, żeby zawrócić. Pójdziemy zobaczyć twój dom?

– Innym razem, dziś już za dużo tej wspinaczki.

*

Tadek patrzył na drobne ciałka dzieci, oplecione wężami kroplówek. Blade, jakby doklejone na siłę do wielkich, szpitalnych łóżek. Widział małe pokoiki, wcale nie nowoczesne, ani przestronne, ale wypełnione po brzegi cierpieniem, które pełzło po kolorowych ścianach i wylewało się na korytarz ozdobiony malowanymi postaciami z bajek.

Oddział zrobił na nim ponure wrażenie. W holu smutna kobieta prowadziła za rączkę kilkulatka ledwie przesuwającego nóżki, z nieobecnym wzrokiem. Strużka śliny spadła na chustkę zawiązaną na szyi chłopca. Trząsł się, kiedy stawiał kroki. Pospiesznie minął go inny brzdąc, który dotarł do końca korytarza, zawrócił i zaczął biec w drugą stronę. Powtarzał wielokrotnie tę samą czynność, za każdym razem klepiąc oparcie stojącego na jego drodze krzesła.

Tadek czuł, że zaraz coś w nim pęknie.

W przychodni było łatwiej – przemknęło mu przez głowę.

– Pani profesor prosi. – Pielęgniarka wyrwała go z rozmyślań.

Zaprowadziła Tadka do klitki bez okien, gdzie siedziała starsza kobieta o miedzianych włosach. Kiedy uśmiechnęła się na powitanie, przypomniała mu panią Marię z Domu Dziecka.

– Pan chce zacząć u mnie drugą specjalizację?

– Tak, pisałem już…

– Ma pan wymagane wykształcenie, referencje i staż. – Przeglądała jego dokumenty, wyciągnięte z szuflady biurka. – Dlaczego właśnie neurologia dziecięca? Zapewne nie narzeka pan na brak pracy?

– Powinienem odpowiedzieć, że bardzo interesuję się tą dziedziną, a skoro jestem pediatrą, taka droga wydaje się naturalna – odparł. – Jednak to tylko część prawdy. Mam nadzieję, że nie zabrzmi to dziecinnie, ale przyszedłem tutaj, bo chcę zrobić coś więcej. Coś ważnego.

Uśmiechnęła się, gdy wypowiedział te słowa. Poczuł, że pojawiła się między nimi nić porozumienia.

– Kiedy zobaczył pan oddział, część tej pewności już pana opuściła, prawda? – Popatrzyła na niego badawczo.

Spojrzał jej odważnie w oczy, podejmując wyzwanie.

– Dam radę – odparł.

*

Zimą Śnieżka stała się wymagającą i majestatyczną Królową Śniegu, przystrojoną w srebrny kożuch. Smukłe choiny uginały się pod ciężarem białego puchu niczym zgarbieni pielgrzymi, zaklęci w lodowe figury.

Mroźny wiatr szczypał w policzki, gdy Tadek razem z wilkiem wędrował na szczyt. Mimo raków przyczepionych do butów i kijów trekkingowych w rękach, z trudem posuwał się naprzód.

Im wyżej się wspinali, tym mniej turystów spotykali po drodze. Górne partie Śnieżki całkiem opustoszały. Szli powoli, tonąc w otaczającej bieli i zachwycając się niezwykłym zjawiskiem. Zdawało się, że ktoś strącił chmury z nieba na ziemię, gdzie zmieniły się we wzburzone morze z mgły. Pierzaste bałwany przykrywały dolinę niczym gęsty obłok pary, ale zbyt ciężki, by znów wznieść się w przestworza.

Ostatnio coraz częściej wracasz w góry – zauważył wilk.

– To pozwala mi przetrwać – odparł Tadek, wyciągając telefon. – Nagram sobie tę inwersję chmur, będę ją oglądał, kiedy stąd wyjadę.

Dlaczego nie wrócisz do nas, do domu?

– Po prostu nie mogę.

Ruszyli dalej, już wyraźnie widząc zarys szczytu. W tym miejscu droga wydawała się nadzwyczaj śliska. Tadek zszedł kilka kroków ze szlaku i stanął przed stromym zboczem.

Hej, co ty zamierzasz zrobić? – zaniepokoił się wilk.

– Spokojnie, po prostu chciałem spojrzeć na kolejne miejsce, gdzie życie styka się ze śmiercią. Tak dobrze znam je z pracy. Czasem bywa bardzo ciężko. Czuję się taki słaby, kiedy nie potrafię nic zrobić.

Tadek wbił kije trekkingowe w śnieg.

– Aaaaa! – Rozniósł się po górach jego krzyk. – Aaaa!

Przestań, sprowadzisz lawinę! – Zadudnił mu w uszach gniewny głos wilka.

Ucichł od razu.

– Przepraszam, zapomniałem. Te dzieci… Czasem czuję, że nie dam rady dłużej pracować na oddziale…

Skoro to dla ciebie takie trudne, wróć do przychodni – poradził wilk.

– Nie zrobię tego – odparł Tadek. – Pamiętasz? Coś ważnego. Właśnie to, moja droga. Jakbym wszedł na stromy szlak wiedząc, że nie przestanę iść, aż do końca. Na pewno nie zawrócę, ktoś musi przejść całą trasę.

*

Jechał znajomym wąskim asfaltem, wijącym się łagodnie pod górę między dwiema wysokimi ścianami świerków. Kiedy minął las, powitał go ten sam, wyryty w sercu, widok na okoliczne wzgórza. Nie miał wątpliwości, że zbliża się do celu. Skręcił w szutrową drogę, w stronę Śnieżnika, między łąkami pełnymi maków wychylających się z traw. Dotarł do wielkiego dębu z rozłożystą koroną.

Tak, to na pewno tutaj. – Tadek zatrzymał wysłużonego, pomarańczowego matiza i zgasił silnik. Dostrzegł kilka drzewek wiśniowych, teraz już kompletnie zdziczałych oraz pozostałości domu, zarośnięte krzakami jeżyn i kępami wysokiej trawy przypominającymi bujne czupryny. Cichy świergot ptaków i cykanie świerszczy układały się w smutną melodię.

Ile to już lat minęło? Prawie trzydzieści? – zastanawiał się.

Otworzył drzwi, żeby wysiąść, ale jego nogi nagle stały się ciężkie jak z ołowiu.

Zmusił się, by postawić pierwszy krok, a później następny i jeszcze jeden. Podszedł do miejsca, gdzie w trawie pozostały betonowe schodki. Kucnął i dotknął ich delikatnie, niczym relikwii.

Poczuł narastającą kulę w gardle, serce biło mu szybko.

Mój dom… Tak dawno zniknął… – Uderzyło w niego z pełną mocą.

Coś w nim zatrzęsło się, łkało od środka, chociaż wypłakał wszystkie łzy już dawno, jako dziecko. Błądził palcami po stopniach, szukając miejsc, gdzie stawiali stopy ci, których tak bardzo mu brakowało. Wypatrywał najmniejszego śladu ich istnienia, czegoś, co ukoiłoby chociaż na chwilę rozdzierającą pustkę.

Nagle poczuł, że ktoś na niego patrzy. Żółte ślepia śledziły zza krzaków każdy jego ruch. Płowy zwierzak podbiegł bliżej.

Wreszcie odważyłeś się tu przyjść – pomyślał wilk.

– Wciąż nie jestem gotowy – odparł Tadek. – I chyba nigdy nie będę, ale musiałem się z tym zmierzyć.

Dawno mnie nie odwiedzałeś  – zauważył wilk.

– Wiem. Przepraszam, mam coraz więcej obowiązków. Chciałem zajrzeć na Ślężę, ale musiałem najpierw przyjść tutaj.

Znów będzie wyzwanie? Kolejne zdobywanie szlaków?  – Żółte ślepia błysnęły radośnie.

– To było moje wyzwanie na dzisiaj – odparł Tadek. – Popatrz, tutaj mieliśmy salon, tu kuchnię, a tam przedpokój i zejście do piwnicy. Została tylko kupka gruzu…

Życie się zmienia – stwierdził wilk, węsząc w trawie.

– Przekonuję się o tym każdego dnia.

Twoja praca przestała być trudna? – Zwierzak spojrzał na niego, przekrzywiając łeb.

– Nie, ciągle jest taka sama, to ja się zmieniłem. Zrozumiałem, jak iść dalej, mimo upadków. Muszę być silny, zwłaszcza teraz, wilku. Pewna kobieta urodzi moje dziecko.

Ale ona nigdy nie będzie Moniką…

– Muszę nauczyć się żyć bez niej. Niedługo pojawi się na świecie ktoś, kto nie powinien być zmuszony żyć beze mnie. Za dobrze wiem, jak to jest.

*

Tadeusz zerknął w lustro, kiedy odkażał ręce po badaniu kolejnego pacjenta. Zauważył powiększające się siwe pasma przy skroniach, ale nie miał czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Lekarze z obchodu czekali.

Tadeusz podszedł do łóżka chłopczyka w piżamce w słoniki.

– W nocy znów były trzy ataki padaczki – poinformowała przejęta matka. – Pielęgniarki zapisały godziny, miały przekazać panu doktorowi.

– Tak, wszystko wiem, proszę się nie denerwować – powiedział łagodnym tonem.

Zaczął badać chłopca, zastanawiając się w myślach, co by zrobiła jego mentorka, gdyby jeszcze żyła. Powrócił pamięcią do czasów, kiedy miedzianowłosa pani profesor stała tuż obok, wystarczyło zapytać. Teraz to na jego decyzję czekali młodsi lekarze. Miał im przekazać swoją iskrę. Coś ważnego.

– Zrobimy badania krwi i kolejne EEG – mówił stanowczym głosem.

Wtedy ją zobaczył. Szła korytarzem w towarzystwie tamtego mężczyzny, już zupełnie łysego. Monika. Prowadziła za rękę dziewczynkę, śliczną jak ona kiedyś, z burzą jasnych loczków na głowie.

Tadeusz miał nadzieję, że to zły sen. Skończył badanie pacjenta, po czym wyszedł na korytarz, przekonać się o swojej pomyłce. Ale zobaczył Monikę. Kiedy spojrzała na niego, od razu wiedział, że go poznała. Uśmiechnęła się tak promiennie, jak gdyby nie minęły te wszystkie lata. Dawne emocje wróciły z ogromną siłą.

– Panie doktorze, nowa pacjentka – poinformowała pielęgniarka.

– Niech poczeka, mam teraz obchód – odparł, po czym szybko uciekł do sali.

A kiedy odwiedził wszystkich chorych, powiedział do młodszego kolegi:

– Będzie pan lekarzem prowadzącym tej nowej dziewczynki, niech pan do niej idzie.

Szybko uciekł do swojego gabinetu, tej samej klitki bez okien, którą kiedyś zajmowała pani profesor.

Tadeusz siedział przed wyłączonym komputerem i powoli zaczynał dochodzić do wniosku, że nie może cały czas się ukrywać, musi zdobyć się na odwagę, żeby spojrzeć w twarz Monice i znieść tego człowieka przy niej.

Czuł się tak, jakby ktoś rozdrapał dawną, głęboką ranę. Obietnice na Ślęży, pierwszy pocałunek, wyznanie, ich wspólna noc i ten dzień, kiedy powiedziała, że wybiera innego. Wciąż nie potrafił o niej myśleć spokojnie, ale wiedział, że nie może przed tym uciekać.

Z trudem dźwignął się z fotela i ruszył w drogę, która wydawała się wspinaczką po oblodzonym szlaku, chociaż nie musiał nawet wchodzić na inne piętro.

Kiedy dotarł do sali, dostrzegł jasne włosy Moniki, krótsze niż kiedyś, lecz wciąż tak samo piękne. Odwróciła się w jego stronę. Nie miała już piegów na nosie, a jej twarz pokrywała sieć drobnych zmarszczek. Z oczu zniknął dawny blask.

– Jesteś naszą ostatnią nadzieją, Tadzik.

Zabolało, kiedy go tak nazwała. Spojrzał na jej córkę.

– Padaczka lekooporna – wyjaśniła.

Dostrzegł w oczach Moniki coś, co widywał tak często we wzroku innych rodziców chorych dzieci. Czekała na cud, którego nie umiał jej dać. Jednak mógł próbować ulżyć cierpieniom tej dziewczynki. Przynajmniej trochę.

– Jakie leki bierze twoja córka? – Starał się brzmieć rzeczowo, chociaż emocje szalały niczym głęboko ukryty żar, który ktoś na nowo rozdmuchał w płomień.

Monika wymieniła litanię nazw.

– Wypróbowaliście już tak wiele opcji – zauważył.

– Ja wiem, Tadzik, ta choroba genetyczna… Ciągle ataki, nawet kilkanaście razy dziennie… Rozumiem, że nie powinnam liczyć na wiele, ale potrzebna nam chociaż odrobina wytchnienia, rzadsze napady. One zabierają wszystko, co wypracujemy na terapii, nawet mowę. – Spojrzała na niego smutnym, zmęczonym wzrokiem.

– Zobaczymy, co da się zrobić – odparł.

*

Trwał kolejny wieczór na oddziale, który Tadeusz spędził, znacznie rzadziej niż zwykle odwiedzając małych pacjentów. Starał się jak najrzadziej przechodzić obok Moniki. Każdy jej widok sprawiał ból. Chciał, żeby zniknęła, a jednocześnie czuł, że powinni porozmawiać.

Wyjął z portfela niewielki przedmiot, który włożył do kieszeni.

Dzieci z oddziału w większości już spały. Rodzice maluchów czuwali przy nich całą noc, koczując na składanych łóżkach lub materacach. Monika też została z córeczką. Wyszła na korytarz i usiadła na jednym z krzeseł.

Kiedy Tadeusz zajął miejsce obok niej, uśmiechnęła się lekko.

– Spełniłaś swoje marzenie, masz prawdziwy, własny dom – zauważył.

– Nie do końca tak to sobie wyobrażałam – westchnęła.

Wyjął coś z kieszeni i otworzył dłoń. Leżała na niej wyblakła spinka z biedronką.

– Nadal ją trzymasz? – zdziwiła się.

– Zawsze – odparł i popatrzył jej w oczy. Nie znalazł w nich nic, oprócz lęku o córkę.

– Nie mam przy sobie twojego żołnierzyka, został gdzieś w domu – powiedziała szybko. –  A ty, Tadzik, jesteś szczęśliwy?

Mógłbym powiedzieć, że bez niej to niemożliwe, ale to już nie ma sensu – pomyślał. – Chciałem zrobić coś ważnego i tak się stało – mruknął.

– Naprawdę, zrozum, musiałam wyjść za Romka. Strasznie cię przepraszam! On zjawił się tak nagle, dostałam od niego bardzo wiele, coś, czego my nigdy nie poznaliśmy, a ja…

– Dość! Nie chcę słuchać o waszym szczęściu. Powinnaś dać to komuś innemu. – Włożył jej spinkę do ręki i wstał.

– Tadzik, pomożesz mojej córce? – zapytała, wpatrując się w niego błagalnym wzrokiem.

– Postaram się, po to tu pracuję – odparł. – Będę leczył twoją córkę jak wszystkich innych pacjentów. Tylko proszę, nie nazywaj mnie więcej Tadzikiem i nie pytaj, czy ci wybaczyłem.

*

Zimna, wietrzna pogoda nie zachęcała do spacerów. Na drzewach i na ziemi wciąż srebrzyły się drobinki lodu, a słońce nieśmiało prześwitywało przez chmury. Biała toyota dojechała do przełęczy pod Ślężą i zatrzymała się na parkingu niedaleko wejścia na szlak.

– Zupełnie nie rozumiem, tato, po co tak się męczysz. W twoim stanie! – mruknął młody mężczyzna w okularach, który wysiadł z auta i otworzył drzwi staremu, siwowłosemu człowiekowi.

– Zaraz się dowiesz – odparł Tadeusz, z trudem wysiadając z samochodu.

Szedł powoli, postękując i przystając, mimo podpierania się laską. Młody mężczyzna chciał chwycić go pod rękę.

– Nie trzeba, dam sobie radę – stwierdził Tadeusz.

Zrozumiał, że nie zdoła dotrzeć do lasu, jak wcześniej planował. Doczłapał do najbliższej ławki, na którą opadł ciężko, posapując.

– Już dobrze – powiedział do syna, który pochylił się nad nim z zatroskaną miną. – Patrz i nic nie rób, ani nie mów.

Nabrał powietrza w płuca i krzyknął:

– Wzywam cię, towarzyszu wędrówek! Przybądź! Jak moi przodkowie, chcę z tobą wyruszyć na szlak.

Utkwił wzrok w zboczu góry. Czekał.

Nie pomylił się, wkrótce z lasu wychylił się płowy łeb. Zwierzak powoli zbliżył się do nich, przystanął w niewielkiej odległości i patrzył nieufnie.

Syn Tadeusza zerwał się z ławki, ale ojciec złapał go za kurtkę.

– Siadaj, on jest dobry! Pamiętasz moją opowieść o wilku z gór? Właśnie przyszedł.

– Żartujesz, tato!

– Na razie nic nie mów. – Tadeusz spojrzał na czworonożnego towarzysza i powiedział do niego: – Chcę poznać cię z moim synem, Markiem.

Wilk powoli podszedł do niego i podstawił łeb do głaskania. Tadeusz czuł ciepły, kojący dotyk futra. Zdziwił się, że na sierści nie dostrzegł ani jednego siwego pasma.

W końcu, nie jestem zwykłym zwierzakiem, zawsze będę tak samo młody – wyjaśnił wilk. Chcesz znów wybrać się na wyprawę?

Mina Marka świadczyła, że i on słyszał te myśli.

Tadeusz pokręcił głową.

– Przyjechałem się pożegnać – powiedział. – Odebrałem wyniki badań, wyruszam na swój ostatni szlak, kto wie, czy nie najtrudniejszy.

Zaniósł się duszącym kaszlem.

Wiem, że będziesz dzielny, jak zawsze – odparł wilk. Już za tobą tęsknię. – Podniósł łeb do góry. – Auuuuuu! – Rozległo się przejmujące wycie.

Tadeusz gładził jego ciepły grzbiet. Pomyślał z żalem, że to ostatni raz.

– Dość już, proszę. Nie ułatwiasz – powiedział łamiącym się głosem.

Wilk ucichł i położył mu łeb na kolanach.

– Zostało mi jeszcze coś ważnego do zrobienia. Marku! – Tadeusz zwrócił się do syna. – Pamiętasz, jak opowiadałem ci o moich wędrówkach po szlakach? Gdy to się stanie… Kiedy mnie już nie będzie, chcę, żebyś tu wrócił i poszedł w góry razem z wilkiem, jak kiedyś mój dziadek, ojciec, a później ja. Teraz twoja kolej. Wiesz, jak go przywołać, mówiłem ci tyle razy.

– Przecież ja nie chodzę po górach, nie mam na to czasu!

– Wilk cię poprowadzi. To ważne, Marku. Gdy będziecie wędrować, cząstka mnie nadal pozostanie z wami. Kiedyś poznasz wilka ze swoimi dziećmi, przekażesz im zawołanie, one też wyruszą na szlak. W czasie pierwszej wyprawy na Ślężę zrobicie sobie zdjęcia przy posągu kamiennego niedźwiedzia. Najbardziej żałuję, że nie chodziliśmy po tych górach razem. Ty wolałeś komputery i piłkę, a ja nie potrafiłem namówić cię do wspólnej wyprawy. Tak bardzo chciałem, żebyś był szczęśliwy. Chyba nie byłem dobrym ojcem. Mam nadzieję, że mi wybaczysz. – Tadeusz spojrzał na niego wyczekująco.

– Daj spokój, nigdy nie lubiłem gór – mruknął Marek. – Po co nam to wszystko?

– Nie chodzi tylko o zdobywanie szczytów. Kiedy wejdziesz na szlak, zrozumiesz – powiedział Tadeusz. – Obiecaj, że podejmiesz wyzwanie, chociaż raz.

– Jeśli ci na tym zależy…

– Bardzo.

Będę czekał, aż przyjdziesz, wtedy opowiem ci o twojej rodzinie i nie tylko. – Wilk pomachał puszystym ogonem.

Koniec

Komentarze

 

Przeczytane :) Ty zaś, wilku, czekaj w Ślężańskiej buczynie, przyjdzie dzień, gdy znów usłyszysz zawołanie.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

nikogo nie ugryzłem, chyba, że bardzo zasłużył

Tylko, że Monika nie wróci, walka o nią już się skończyła.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Chyba-ze-i-inne-spojniki-z-ze;16506.html

 

Tadek czuł, że zaraz nie wytrzyma, bo coś w nim pęknie.

zaraz nie wytrzyma=coś w nim pęknie, powtarzasz dwa razy tę samą informację

 

jego nogi nagle stały się ciężkie, jak z ołowiu.

porównań nie rozbijamy przecinkiem

 

Mój dom, tak dawno zniknął…

zbędny przecinek

 

Wzywam cię [+,] towarzyszu wędrówek!

wołacze wydzielamy przecinkiem

 

Przeczytałam, szerszy komentarz po zakończeniu konkursu.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Anonim dziękuje Jurorom za odwiedziny i przeczytanie tekstu. Błędy zostały poprawione.

Wilk czeka w Ślężańskiej buczynie na kolejne wezwanie. :)

Drogi Anonimie, udało Ci się mnie wzruszyć. I piszę to zupełnie poważnie. Tekst nie jest odkrywczy, nie ma w nic “świeżego” czy “nowego”, ale przecież nie o to chodziło. Tempo narracji jest spokojne, ale konsekwentnie przedstawiasz koleje życia głównego bohatera, który mimo utraty rodziny, chce zachować dziedzictwo i przekazać je kolejnemu pokoleniu. I to jest siła tej historii – umiejętnie poprowadzony wątek obyczajowy ze szczyptą realizmu magicznego. 

Jak dla mnie, fantastyczna i wzruszająca lektura. Trochę się zaskoczyłam własną reakcją, ale może dzisiaj potrzebowałam dawki wzruszeń :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Prosta, ujmująca historia Ci wyszła. Przeczytałam z przyjemnością. Czytałam na telefonie, więc łapanki nie będzie, ale nic szczególnie rażącego nie rzuciło mi się w oczy.

Smutne to bardzo, przynajmniej dla mnie, bo odczytałam tę historię w trochę przewrotny sposób i chyba nie do końca zgodny z Twoimi zamierzeniami (przynajmniej sądząc po cytacie, który przyjąłeś, Anonimie, za motto).

Dla mnie Tadek tak bardzo starał się zrobić w życiu coś ważnego, że stracił coś dla niego najważniejszego – Monikę. A po trochu chyba także syna, bo z zakończenia wynika, że nigdy wcześniej nie zabrał go w swoje ukochane góry, pewnie nie miał czasu. I przez to trochę Markowi brakuje zrozumienia magii.

Czy było warto?

 

Ode mnie kliczek :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

@ Tarnino

Anonim dziękuje za przeczytanie opowiadania i GIF.

 

@DeirDriu

Anonim cieszy się, że udało mu się Cię wzruszyć i że tekst się spodobał.

 

@Irko_Luz

Dziękuję za kliczka. Historię można odczytać w różny sposób. Anonim starał się podkreślić mottem, że rozumie heroizm jako zmagania z życiem, a nie jednorazowy wyczyn.

 

Ech. Pomysł z wilkiem – wielce zacny, bardzo mi się podobał.

Ale historia przy okazji opowiadziana – już mniej.

A bohaterowie…

Wykonanie na plus, jest ok.

 

No więc w kwestii bohaterów.

Po pierwsze mam problem, dlaczego Tadek w ogóle trafił do domu dziecka? Jego rodzina wyglądała na taką, gdzie znajdzie się wujek czy ciocia, który zostanie rodziną zastępczą czy adopcyjną…

Po drugie Monika jest tak doskonała, że budzi we mnie sprzeciw wiarygodnościowy. Bardzo mi w tej postaci brakuje pazura.

Po trzecie Tadek wyrósł na wyjątkowego drania (bo nie chcę się wyrazić dosadniej: **** złamanego).

 

Po czymś takim: “Będę leczył twoją córkę jak wszystkich innych pacjentów, ale musisz spełnić trzy warunki. Po pierwsze: przestań opowiadać mi o swoim mężu, po drugie: nie nazywaj mnie więcej Tadzikiem. Po trzecie: nigdy nie pytaj, czy ci wybaczyłem.” dałabym mu w pysk i pojechała do innego szpitala, a na niego złożyła skargę do ordynatora albo Izby Lekarskiej. To jest wybitny profesjonalista? Raczej sfochany małolat, który nie wiem, jakim cudem zrobił tę karierę. Na takie dictum chyba nawet w Polsce można lekarzowi wytoczyć proces. No i najwyraźniej Tadzio ma w czterech literach etykę lekarską, skoro potrafi ją zawiesić na kołku z powodu własnego, ojejku, złamanego przed laty serduszka. Co za obrzydliwy typ!

Na miejscu Wilka nie odezwałabym się do niego, nawet bym mu się już nie pokazała.

I właśnie to ostatnie mnie najbardziej razi: że Tadek nijak nie dorasta do rodziny czy człowieka, po którym ma imię, a dla magicznego opiekuna to pikuś.

 

Nie kupuję też z końcówki tego: “Przecież ja nie chodzę po górach, jestem prawnikiem, nie turystą!”

To nie jest właściwa opozycja, zwłaszcza w ustach prawnika – ich się uczy precyzyjneg wysławiania się. (Już pominę, że najbliższy przyjaciel moich rodziców, ich turystyczny kumpel w czasach studenckich, a obecnie nadal zagorzały górołaz, jest profesorem prawa…). Turysta to nie zawód; gdyby powiedział “jestem poważnym człowiekiem”, może by uszło (zwłaszcza w ustach młodego człowieka). Poza tym samo określenie “turysta” średnio mi się kojarzy z kimś, kto kocha chodzić po górach.

http://altronapoleone.home.blog

 

@Drakaino

Po pierwsze mam problem, dlaczego Tadek w ogóle trafił do domu dziecka? Jego rodzina wyglądała na taką, gdzie znajdzie się wujek czy ciocia, który zostanie rodziną zastępczą czy adopcyjną…

Nie było nikogo innego w tej rodzinie. Tadek został całkiem sam, miał tylko wilka. W tekście nie ma żadnej wzmianki o wujkach czy ciotkach.

Po drugie Monika jest tak doskonała, że budzi we mnie sprzeciw wiarygodnościowy. Bardzo mi w tej postaci brakuje pazura.

Monika najpierw narzekała Tadkowi, że nie mają nic swojego, chociaż on robił, co mógł. Później go zostawiła, bo trafił się mężczyzna, który miał wszystko, by zrealizować jej dziecięcy sen “prawdziwego domu”. Prawdopodobnie miał mieszkanie, na które nie było stać Tadka.

Anonim pozwoli sobie nie zgodzić się, że była doskonała.

 Po czymś takim: “Będę leczył twoją córkę jak wszystkich innych pacjentów, ale musisz spełnić trzy warunki. Po pierwsze: przestań opowiadać mi o swoim mężu, po drugie: nie nazywaj mnie więcej Tadzikiem. Po trzecie: nigdy nie pytaj, czy ci wybaczyłem.” dałabym mu w pysk i pojechała do innego szpitala, a na niego złożyła skargę do ordynatora albo Izby Lekarskiej.

Wypowiedź Tadka zabrzmiała niezamierzenie ostro i myląco. W tekście anonim wrócił do pierwotnej wersji, w której Tadek prosi, żeby Monika go nie nazywała Tadzikiem. Heroizm bohatera miał polegać m.in. na tym, że przeszedł przez tę sytuację jak dorosły człowiek i leczył córkę Moniki jak inne dzieci, mimo krzywdy, która go kiedyś spotkała. Anonim sądzi, że był bardzo etyczny i to, oprócz wiedzy, starał się przekazać młodszym lekarzom. Tym bardziej, że nie widać w nim wypalenia zawodowego, mimo wielu lat pracy, nadal pokazywał empatię wobec pacjentów.

Po trzecie Tadek wyrósł na wyjątkowego drania (bo nie chcę się wyrazić dosadniej: **** złamanego).

 

I właśnie to ostatnie mnie najbardziej razi: że Tadek nijak nie dorasta do rodziny czy człowieka, po którym ma imię, a dla magicznego opiekuna to pikuś.

Anonim pozwoli sobie nie zgodzić się z tym. Tadek przebił “szklany sufit” dla wychowanków z domu dziecka. Zgłosił się na drugą specjalizację, bo chciał zrobić coś dobrego. Skazał się na ponoszenie konsekwencji emocjonalnych swojego wyboru. W czasie studiów pracował i usiłował przygotować się na wspólną przyszłość z Moniką (Tylko on zbierał pieniądze na wynajęcie mieszkania i na wyjazd w góry, zarywając noce). Ożenił się z matką swojego dziecka. Niektórzy powiedzą, że takie zachowanie powinno być oczywiste dla każdego człowieka. Cóż, nie jest, wymaga heroizmu.

Dla osób z domu dziecka, które nie wyniosły pewnych wzorców z rodzinnego domu, wydaje się to podwójnie trudne.

Nie kupuję też z końcówki tego: “Przecież ja nie chodzę po górach, jestem prawnikiem, nie turystą!”

To nie jest właściwa opozycja, zwłaszcza w ustach prawnika – ich się uczy precyzyjnego wysławiania się.

Anonim dziękuje za wyłapanie tego błędu, który został zmieniony.

Przy okazji anonim dodał zdanie, które precyzuje relacje Tadka z synem, która jest pozytywna, co pokazuje sposób zwracania się do siebie obu mężczyzn. W tym przypadku zawinił raczej brak umiejętności Tadka niż zła wola.

 

Uff, Anonimie, już lepiej ;) Sorry, ale przez moje ostatnie doświadczenia szpitalne lekarz, który stawiałby z powodów osobistych warunki pacjentowi, po prostu lądowałby z miejsca na komisji dyscyplinarnej, jeśli nie w sądzie. Lekarz może powiedzieć pacjentowi np. że jeśli nie rzuci palenia, to leczenie ciężkiej choroby płuc może nie przynieść żadnych skutków, ale nie ma prawa stawiać innych warunków podjęcia leczenia.

 

Co do rodziny Tadka – chyba się nie zrozumieliśmy/ałyśmy. Rozumiem, że tak sobie to wymyśliłeś/aś, ale po prostu uderzyło mnie jako mało prawdopodobne: kochająca się rodzina w małej miejscowości (albo, jak raczej podejrzewam, z korzeniami w takowej), rodzina z tradycjami (pamięć sięgająca tego, co robił pradziadek), a po stronie obojga rodziców żadnej rodziny, która wzięłaby do siebie chłopca? Dziadków z drugiej strony? Żadne z rodziców nie miało rodzeństwa czy bliskiego kuzynostwa? Przyjaciół rodziców, którzy staraliby się o adopcję? Nikogo? Nie starano się raczej o rodzinę zastępczą, co – jak doczytałam – jest dziś wskazane i dom dziecka to ostateczność?

Mam problem z tego powodu, że wszystko wskazuje na to, że to była kochająca się, pod wieloma względami tradycyjna rodzina, taka bardzo pozytywna, jeśli chodzi o więzy między jej członkami, więc skąd ta pustka wokół osieroconego dziecka? To oczywiście nie jest niemożliwe, ale jest mało prawdopodobne i jako takie zasługuje na większą uwagę ze strony autora.

Tak, nie wspominasz o ciotkach i wujkach, bo w normalnych okolicznościach nie trzeba opisywać wszystkich szczegółów. Niemniej tu akurat to uderza, a więc może właśnie należałoby podkreślić, że po śmierci dziadków chłopiec nie miał nikogo, rozwinąć ten aspekt, żeby uczynić biografię Tadka bardziej prawdopodobną. Póki co Tadek trafił do domu dziecka, bo autor/ka tak chciał/a, bo pasowało do fabuły.

 

Co do heroizmu – okej, to najprędzej łyknę, bo też uważam, że życie codzienne to większy heroizm niż wielkie czyny :) Niemniej mam też trochę alergię na facetów, którzy żenią się z matkami swoich synów, a w sercu noszą ciągłą niezagojoną ranę po dawnej miłości. Wrrr, dorośnijcie, faceci. Niestety, spotkałam takiego w realu i dziś już bym wiedziała, że należy uciekać, gdzie pieprz rośnie, jak tylko kwestia niezaleczonej rany w sercu się w ogóle pojawi. Serdecznie współczuję, skądinąd, żonie Tadka…

 

Dla osób z domu dziecka, które nie wyniosły pewnych wzorców z rodzinnego domu, wydaje się to podwójnie trudne.

I tu chyba jest kolejna pułapka. Bo Tadek bardzo dobrze pamięta dom, pamięta miłość dziadka, pamięta wzorce, są dla niego oparciem, pamięta wilka, pamięta nawet, po kim ma imię i dlaczego. Mam wrażenie, że on nie jest typowym wychowankiem domu dziecka, że jednak ma +10 punktów w stosunku do dzieci z patologicznych rodzin… (Umknęło mi, nawiasem mówiąc, ile on miał lat, jak zmarł dziadek?)

Gdybym była redaktorką tomu, w którym miałoby się ukazać to opowiadanie, to może np. sugerowałabym, żeby Tadek sam z siebie nie miał tych wszystkich wspomnień, tylko żeby one powoli wracały i dawały mu siłę na przebicie tego szklanego sufitu.

 

Idealność Moniki.

Chodziło mi o trochę inne aspekty, ale to najmniej istotne. W sumie tak, jak piszesz, to też szkoda, że to jest tak w tle, bo można było lepiej ograć to, że ona będąc z patologicznej rodziny nie potrafi pewnych wzorców przełamać. Albo wręcz przeciwnie – w sumie skoro na początku oboje dzieci słyszą wilka (dlaczego? myślałam, że to tylko jedna rodzina), to fajnie by było, gdyby Tadek nie dał rady, a ona właśnie tak… Odwrócić te role. Dać wilka Monice, ku zdziwieniu Tadka.

Co ciekawe – większość opowiadań w tym konkursie jest o facecie z takim czy innym kryzysem, dla którego zmierzenie się z górami jest metaforą życia i jego trudności. Tu też tak jest. Może ta powtarzalność tematu również wpływa na moją ocenę kolejnego tekstu z tej serii. Dlaczego to nigdy nie jest kobieta? Przecież dziewczynie z domu dziecka, na dodatek naprawdę z patologii, byłoby o niebo trudniej przebić ten szklany sufit…

http://altronapoleone.home.blog

Anonim ma wrażenie, jakby pracował nad tekstem z redaktorem i docenia zaangażowanie.

 

Mam problem z tego powodu, że wszystko wskazuje na to, że to była kochająca się, pod wieloma względami tradycyjna rodzina, taka bardzo pozytywna, jeśli chodzi o więzy między jej członkami, więc skąd ta pustka wokół osieroconego dziecka? To oczywiście nie jest niemożliwe, ale jest mało prawdopodobne i jako takie zasługuje na większą uwagę ze strony autora.

Anonim nie chciałby rozwijać całej historii w tekście. Dodał zdanie w scenie z domem, wyjaśniające, co stało się z przodkami Tadka. Jego pradziadek miał dwoje dzieci, córka zginęła w lawinie przed założeniem rodziny. Dziadek Tadka miał tylko jednego syna (kłopoty z utrzymaniem ciąży). Możemy założyć, że dziadkowie ze strony matki już nie żyli, kiedy chłopiec trafił do domu dziecka, a rodzeństwa matka nie miała.

Anonim nie chciał pisać dosłownie o tych problemach, bo tekst wyszedłby znacznie dłuższy.

 

Niemniej mam też trochę alergię na facetów, którzy żenią się z matkami swoich synów, a w sercu noszą ciągłą niezagojoną ranę po dawnej miłości. Wrrr, dorośnijcie, faceci. Niestety, spotkałam takiego w realu i dziś już bym wiedziała, że należy uciekać, gdzie pieprz rośnie, jak tylko kwestia niezaleczonej rany w sercu się w ogóle pojawi. Serdecznie współczuję, skądinąd, żonie Tadka…

Monika była nie tylko miłością Tadka, w domu dziecka i w młodości była jedyną bliską mu osobą (oprócz wilka). Temat relacji z żoną nie został rozwinięty z tego samego powodu, co wątek rodziny. Widzimy tylko relację z synem i mamy stwierdzenie Tadka, że będzie uczył się żyć bez Moniki. Resztę anonim zostawia do interpretacji czytelnikom.

 

Tadek bardzo dobrze pamięta dom, pamięta miłość dziadka, pamięta wzorce, są dla niego oparciem, pamięta wilka, pamięta nawet, po kim ma imię i dlaczego. Mam wrażenie, że on nie jest typowym wychowankiem domu dziecka, że jednak ma +10 punktów w stosunku do dzieci z patologicznych rodzin…

Zgadza się, to daje Tadkowi siłę do walki w życiu. Jednak pobyt w domu dziecka zawsze pozostanie traumatycznym doświadczeniem, stąd trudności.

 

Albo wręcz przeciwnie – w sumie skoro na początku oboje dzieci słyszą wilka (dlaczego? myślałam, że to tylko jedna rodzina), to fajnie by było, gdyby Tadek nie dał rady, a ona właśnie tak… Odwrócić te role. Dać wilka Monice, ku zdziwieniu Tadka.

Wilk jest postacią magiczną, opiekuje się rodziną Tadka, ale może odzywać się też do innych ludzi. Koncepcja anonima zakładała, że to Tadek, chłopak z gór, przywoła wilka.

 

Dlaczego to nigdy nie jest kobieta?

Anonimowi zdarzało się pisać opowiadania również z kobiecymi bohaterami. Akurat w tym pojawił się mężczyzna. Miało na to wpływ imię odziedziczone po ratowniku, które odnosi się do realnie istniejącej postaci (Anonim uznał, że nie będzie podawał w tekście nazwiska). Anonim nie znalazł informacji o znanej kobiecie-ratowniczce z tamtych okolic.

 

Dziękuję za wyjaśnienia, absolutnie wierzę, że Anonim ma historyjkę przemyślaną w swojej głowie, niemniej – w kontekście tekstu – jako czytelniczka nie jestem przekonana :)

 

Z imieniem – no, jest to jakiś powód ;) Niemniej, jak napisałam, wysyp konkursowych opowiadań o podobnym schemacie (facet, trudności, góra jako metafora), sprawia, że każde kolejne czyta się ze słabnącym entuzjazmem…

http://altronapoleone.home.blog

Nie podeszło, cóż, trudno.

Anonim pozwoli sobie zauważyć, że w przeciwieństwie do innych opowiadań, w tym tekście góry są domem i azylem, który daje siłę do życia, a zamiast rozbudowanych wewnętrznych problemów mamy działanie i prawdziwe życie. Ten bohater idzie do przodu i pokonuje kolejne trudności, a czasem upada. Po górach wędruje też realnie, pokonuje krótszy wariant Biegu Kreta. Dlatego anonim nie zgadza się, że opowiadanie powiela schemat.

Tak, zauważam różnice, oczywiście, ale one są dość powierzchowne. Zawsze jest facet w kryzysie i góry, które pomagają mu przewartościować życie :) Pod innym opowiadaniem też napisałam, że ciekawiej by było, gdyby główną bohaterką była kobieta.

Mogę powiedzieć tylko, że ponieważ kocham wilki (i lisy), to ten tekst jest mi najbliższy z tych “facetokryzysowych” w jego warstwie fantastycznej, ale to nie zmienia faktu, że warstwa realistyczna wydaje mi się zbyt uproszczona. Pewnie, limit, pewnie, chęć uczczenia konkretnej osoby, pewnie – utarte schematy fabularne (one czasem w nas bardzo mocno siedzą i niełatwo je przełamać).

Pomysł na “osobistego ducha gór” mi się podoba, nie jest wydumany, jest ciepły, a nie landrynkowy. Aczkolwiek przydałabym wilkowi trochę pazura – gdyby np. została ta wersja z Tadkiem zapominającym o etyce lekarskiej z powodów osobistych i wilk go “ukarał” (ochrzanił, odszedł i wrócił dopiero jak Tadek zrozumie swój błąd, a także pewną nieuczciwość wobec żony? skądinąd może napiszę kiedyś opowiadanie z punktu widzenia takiej kobiety…), też mogłoby być całkiem fajnie.

http://altronapoleone.home.blog

(na wstępie chciałabym zaznaczyć, że opowiadaniu wystawiłam już ocenę i obszerny komentarz merytoryczny, który wstawię w niezmienionej wersji po zakończeniu konkursu, a poniższa wypowiedź nie ma wpływu na ocenę)

 

Ożenił się z matką swojego dziecka. Niektórzy powiedzą, że takie zachowanie powinno być oczywiste dla każdego człowieka. Cóż, nie jest, wymaga heroizmu.

Ponoszenie konsekwencji własnej beztroski to nie heroizm, tylko dojrzałość.

Tadeuszowi nikt nie przystawiał pistoletu do głowy i nie kazał uprawiać seksu, a sam Tadeusz jako lekarz wiedział chyba, czym grożą intymne stosunki. Żeniąc się z matką dziecka Tadeusz postąpił dojrzale, nie heroicznie.

A twierdzenie, że wzięcie ślubu to “heroiczny czyn” jest uwłaszczające żonie Tadeusza. Wyobraź sobie, autorze, jakbyś się czuł, gdyby ktoś ślub z tobą uważał za heroiczny czyn. Trąci brakiem szacunku wobec drugiej osoby.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Anonim zgadza się z Jurorką, ale bycie dobrym człowiekiem w życiu, bezinteresowność i dojrzałe zachowanie wymagają pewnego heroizmu. Można powiedzieć, że to zwykła uczciwość lub moralność, tylko dlaczego występuje ona rzadko w dzisiejszym świecie? Może dlatego, że trzeba coś poświęcić, żeby takim być. Anonim sądzi, że to właśnie heroizm codziennego życia – pozostać uczciwym człowiekiem mimo przeciwności. W przypadku Tadka chodzi przede wszystkim o zapewnienie opieki dziecku. Nigdzie nie jest napisane w tekście wprost, że się ożenił lub nie. To są słowa użyte w dyskusji. Przyznaję, moje słowa.

Żona Tadeusza wcale nie musiała mieć złego życia, analizując jego charakter i sposób zachowania widać, że nie jest to osoba, która mogłaby kogoś skrzywdzić. Mógł darzyć ją uczuciem, a w głębi duszy pamiętać Monikę. Tego nie wiemy, bo to nie jest tematem tego opowiadania.

Anonim cieszy się, że z obiecanego komentarza. :)

Pierwszą część nieco topornie mi się czytało, dialog dzieci robił na mnie wrażenie mało naturalnego i zapisanego bardzo sztywno. Na szczęście z chwili na chwilę robiło się lepiej, coraz zgrabniej.

Przeszkadzało mi również to, że ledwie dotykasz różnych aspektów życia bohatera – tu napomknięcie o kobiecie, o dziecku, o pracy – ale nie ma czasu, aby naprawdę to poczuć. Jakby to wszystko tak naprawdę niewiele znaczyło i trwało zaledwie chwilę.

Technicznie napisane moim zdaniem całkiem nieźle, chociaż nie jest to opowiadanie, które zapamiętam na długo.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Ode mnie biblioteczny kliczek – przede wszystkim za ciekawy pomysł z wilkiem i za warsztat :) Początek trochę słabszy od reszty, ale ogólnie mi się podobało. Powodzenia w konkursie.

Po poprawkach tekst czyta się całkiem przyjemnie: ma pewien pomysł na bohaterów i ich związki z górami, fabuła jest spójna (choć zgodzę się z komentarzem Verus powyżej, że czasami lepiej by może było pewne relacje rozbudować, czytelnik czułby się bardziej, że zacytuję wymagania konkursowe, wzruszony i przejęty losami postaci), ale generalnie tekst wydaje się zupełnie niezły.

ninedin.home.blog

Anonim dziękuje za kolejne komentarze.

 

@Katiu

Dziękuję za kliczka i za komentarz.

 

@Verus

Miło, uważasz opowiadanie za niezłe technicznie.

 

@Ninedin

Anonim dziękuje za miłe słowa. Nie starczyło już miejsca, żeby bardziej rozbudować poszczególne wątki z całego życia bohatera. Jednak anonim uważa, że ponad 33,5 tys. znaków to sporo, by opisać postać i miał nadzieję, że tak właśnie zrobił.

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Staruch tu był!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

@ Anet

Anonim cieszy się, że się podobało.

 

@Staruchu

Miło było Cię gościć.

Wcho­dząc na por­tal, chciał­bym czy­tać wła­śnie takie opo­wia­da­nia. I ubie­ga­jąc czy­jeś py­ta­nie – jakie? Już wy­ja­śniam. Nie mam spe­cjal­nie spre­cy­zo­wa­ne­go gustu, ow­szem, są ga­tun­ki, które lubię bar­dziej i takie, które mniej mnie pa­sjo­nu­ją, albo wręcz wcale. Ale nie­zmien­nie i od dawna jeden ga­tu­nek po­do­ba mi się naj­bar­dziej – utwór do­brze na­pi­sa­ny. Ktoś życz­li­wy po­wie­dział mi kie­dyś cenną rzecz: opo­wia­da­nie po­win­no być takie, by czy­tel­nik za­bie­ra­jący się za jego lek­tu­rę, który ni­cze­go nie szu­kał, coś zna­lazł, co zo­sta­nie z nim na dłu­żej, niż kilka chwil.

I taki jest wła­śnie ten utwór. Nie je­stem en­tu­zja­stą gór, a po­wyż­szy kon­kurs zu­peł­nie nie leży w krę­gach moich za­in­te­re­so­wań, ale po­ja­wia­ją się w nim dobre opo­wia­da­nia, więc “cho­dzę” tak sobie od szczy­tu do szczy­tu, czy­tam pierw­sze aka­pi­ty i albo po­rzu­cam lek­tu­rę, albo idą z nią dalej.

Świet­na oby­cza­jów­ka, na­pi­sa­na wia­ry­god­nie i ży­cio­wo. Przy­naj­mniej w kilku od­cie­niach sza­ro­ści. Uwie­rzy­łem w hi­sto­rię Tadka, uwie­rzy­łem w jego pro­ble­my, obawy i pra­gnie­nia. Ku­pi­łem go z całym wa­chla­rzem wad i zalet. Cała zaś hi­sto­ria, z aka­pi­tu na aka­pit, wcią­ga­ła mnie bar­dziej i bar­dziej. To także za­słu­ga do­brych, dru­go­pla­no­wych bo­ha­te­rów, skon­stru­owa­nych rów­nie so­lid­nie, jak sam Tadek.

No i wilk. :) Bar­dzo zwra­cam uwagę na takie po­sta­cie w li­te­ra­tu­rze. Bar­dzo bo­wiem iry­tu­ją mnie wszel­kie uczło­wie­czo­ne zwie­rzę­ta, ko­smi­ci i przed­mio­ty, które ani krzty­ny nie mają swo­je­go, cha­rak­te­ry­stycz­ne­go dla da­ne­go ga­tun­ku, czy po­sta­ci, cha­rak­te­ru, są w 100% ludź­mi, po­stać tylko inna. I myślę sobie wtedy, do du… z takim bo­ha­te­rem. Twój wilk jest wil­kiem, ma inne, bar­dziej pro­sto­li­nij­ne my­śle­nie, wy­róż­nia się jakoś na tle ludz­kich cha­rak­te­rów. Od­róż­nia się od nich. I za to na­le­żą się słowa uzna­nia.

Minus widzę jeden, scena z chło­pa­ka­mi w pubie. Nie mówię, że nie­po­trzeb­na, zdaję sobie spra­wę, że suk­ce­syw­nie bu­du­jesz w ten spo­sób głów­nych bo­ha­te­rów, ale wy­szła tro­chę to­por­nie i nie­na­tu­ral­nie. Gdzieś też zgu­bi­ły się ludz­kie za­cho­wa­nia. Czy do­ro­śli lu­dzie, wcho­dzą do pubu tylko po to, żeby komuś do­gryźć i wyjść? Może, ale to słab­sza scena. Jedyna w całym opo­wia­da­niu.

Dobra ro­bo­ta.

Po­zdra­wiam.

 

@Darconie

Anonim dziękuje za klika, nominację do piórka i za komentarz z bardzo miłymi słowami.

Bardzo cenne stwierdzenie, które anonim zapamięta na przyszłość:

Ktoś życzliwy powiedział mi kiedyś cenną rzecz: opowiadanie powinno być takie, by czytelnik zabierający się za jego lekturę, który niczego nie szukał, coś znalazł, co zostanie z nim na dłużej, niż kilka chwil.

W scenie w pubie prześladowcy Tadka trafili tam przypadkiem. Szybko wychodzą, kiedy obawiają się napaści z jego strony.

 

Cieszę się, że zwróciłeś uwagę na wilka. Anonim starał się nie uczłowieczać go całkowicie, pokazać jego indywidualność.

 

Świetna obyczajówka, napisana wiarygodnie i życiowo.

Wchodząc na portal, chciałbym czytać właśnie takie opowiadania.

Po takich słowach anonimowi nie pozostaje nic innego, jak siadać do pisania następnych opowiadań, a może nie tylko. Dziękuję jeszcze raz. :)

Anonimie, przeprowadziłeś mnie przez niemal całe życie Tadka, pokazałeś jak zmagał się z przeciwnościami i skąd czerpał siłę, i doszłam do wniosku, że jego wędrówka przez życie okazała się znacznie trudniejsza, niż chodzenie górskimi szlakami.

Dobrze się czytało, choć opowiadania o ludziach niemających żadnych wad, moim zdaniem, nie należą do zbyt wiarygodnych.

Najbardziej spodobał mi się wilk.

 

Sta­rał się jak naj­mniej prze­cho­dzić obok Mo­ni­ki. –> Na czym polega chodzenie mniej lub bardziej obok kogoś/ czegoś?

Proponuję: Sta­rał się jak najrzadziej prze­cho­dzić obok Mo­ni­ki.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@Regulatorzy

Anonim dziękuje za klik i komentarz. :)

Błąd już został poprawiony.

Dobrze się czytało, choć opowiadania o ludziach niemających żadnych wad, moim zdaniem, nie należą do zbyt wiarygodnych.

Anonim wspomina w tekście o pracoholizmie Tadka. Możliwe, że nie zostało to wyraźnie podkreślone. Anonim jutro nad tym pomyśli i napisze o ewentualnych zmianach w przedmowie.

Dla niektórych osób wrażliwość Tadka byłaby wadą, ale anonim sądzi, że to jednak zaleta, zwłaszcza w zawodach związanych z pomaganiem innym ludziom.

Anonimie, o ile mi wiadomo, do chwili ogłoszenia wyników, opowiadania chyba nie powinny być poprawiane.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jurorzy dopisali w wątku konkursowym, że już można poprawiać, ale trzeba to zaznaczyć w przedmowie.

Anonim pamięta, że bohater powinien mieć skazę. Nie wie, czy widać ten pracoholizm w Tadka, np. w scenie w pubie.

W scenie w pubie, który świeci pustkami, nie zauważyłam pracoholizmu Tadka – on zwyczajnie, jak to barman, wycierał szklanki, a potem próbował się uczyć.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ale Tadek ma mnóstwo wad. Jest nadpobudliwy, zbytnio rozczula się nad sobą, pamiętliwy, niedojrzały emocjonalnie, bez rodzicielskiego daru. I wymienić by można jeszcze kilka. Że pracoholik? Nie zwróciłem uwagi.

@Darconie

@Regulatorzy

Po analizie tekstu anonim stwierdza, że macie rację, w opowiadaniu nie ma objawów pracoholizmu.

Być może, Tadek jest trochę nadobowiązkowy. Inne wady lub zalety anonim pozostawia do oceny czytelników. Tekst nie będzie już zmieniany.

Przyszłam, bo mnie podejrzewano o to opowiadanie i rzeczywiście musi w nim być coś, co się kojarzy ze mną, bo mi się okropnie spodobało :) Ja jednak nie napisałabym opowiadania, które tak dokładnie oddaje realia pracy w medycynie, bo kompletnie się na tym nie znam. No i lubię pisać dramatyczne opowiadania, ale myślę, że nie zdołałabym napisać takiego, które oddaje zwykłą, szarą, zimną prozę życia. Bo to wyszło tu doskonale – brak czasu, ciężka praca, ślub z osobą, która nie jest największą miłością życia, chore dzieci… Myślę, że takie historie życia, jak bohater tego opka, ma niestety wielu, wielu ludzi. 

Całość jest raczej smutna, jednak początek, bardzo bajkowy, poprawił mi humor – to, kiedy bohater i Monika spotkali się z wilkiem, który był jego dawnym przyjacielem – ach, Tadek nie miał jednak tak źle w życiu, bo miał TAKIEGO przyjaciela! Bardzo mi się spodobała postać wilka (hm, czy wybranie akurat tego zwierza ma coś wspólnego z nickiem jednego z jurorów?) – w bajkach często wykorzystywany jest motyw mędrca wśród dzieci – np. Włóczykij w Muminkach (bardziej w serialu, bo w książkach nie wydawał się już taki mądry) – i bardzo lubię ten motyw, a w tym opowiadaniu wilk był owym mędrcem.

Większych wad w opowiadaniu nie widziałam, może niektóre zdania były nieco nieporadne, a i styl wskazuje na kogoś, kto jeszcze niedawno był początkujący – ale za to już powoli wpływa na wody dobrego pisania.

Myślę, że to opowiadanie jest świetne i szkoda, że jeszcze niedocenione biblioteką – ale zaraz to zmienię, dorzucając ostatniego klika. Mało tego, dorzucę też nominację do piórka! A Ty, Anonimie, pisz dalej! (Może pójdziesz w bajki? Taka moja cicha sugestia, bo to Ci dobrze wychodzi)

 

@Sonato

Anonim bardzo dziękuję za kliczka i nominację. Twoje słowa ucieszyły anonima, który nie wyobraża sobie innego ducha i symbolu gór niż wilka. (Anonim ma nadzieję, że Juror wybaczy nawiązanie do swojego nicka, nie dało się inaczej). Pisanie bajek anonim przemyśli, kto wie…

Wydaje mi się, że to ważne nie dość bębni. To dobre opko! poskarżyłabym się w biblio, ale już w niej jesteś, Anonimie. :)

Ciekawa historia i motyw z wilkiem. Z drobiazgów – kapkę przegadania. Natomiast ze spraw poważniejszych zastanawiałam się nad tym, kiedy mogłoby mnie jako czytelnika bardziej “wciągnąć”? Momenty były, lecz relacje zdawały mi się trochę naiwne. Ta z wilkiem, Moniką, dziadkiem.  Może szkopuł tkwi w dialogach?

Druga sprawa to chronologia, ułożenie treści. Dostrzegam, Anonimie, że kombinowałeś, ale myślę, że warto byłoby to zrobić jeszcze raz, czyli co ma następować po czym, od czego zacząć. Naturalnie – nie teraz, przed wynikami. Myślę, że takiej opowieści nie warto powadzić linearnie, zresztą to czułeś, wprowadzając (bardziej wyjaśniając) scenę przed dostaniem się na II specjalizację. Może można byłoby od niej zacząć, albo od spotkania Moniki w szpitalu. Warto byłoby wybrać mocny punkt, bo chociaż pierwsze zdania o bluzkach uderzyły mnie, potem się rozmyło, tak jakbyś za nimi nie poszedł. 

Podsumowując – dobre, lecz pracę przed Tobą widzę nad dialogami, przegadaniem i poukładaniem ponownym tej opowieści, teraz, kiedy już wiesz, co ma zawierać

 

pzd srd:)

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

@ Asylum

Anonim dziękuje za komentarz.

Koncepcja zawierała właśnie taką historię, linearnie opowiadaną przez kolejne stadia życia bohatera. Zaburzenie tej równowagi spowodowałoby chaos.

Relacje opisane na początku są widziane oczami chłopca, może stąd wrażenie pewnej naiwności. Wyobraź sobie, jak musi czuć się dziecko, które trafia od dziadków do Domu Dziecka. Anonim sądzi, że właśnie tak.

Poza tym, Tadek nie do końca dorasta (syndrom i obciążenia dzieci z DD). Bohater jest specyficzny, podobnie, jak Monika. Wilk stanowi równowagę dla traum, to również typowe dla dzieci wymyślanie sobie przyjaciela lub opiekuna. Tutaj ten wytwór wyobraźni stał się realny, a jednocześnie pełni rolę symbolu.

Fabuła:

Znalazłem kilka mankamentów, które zaważyły na moim odbiorze tekstu.

Podejmujesz ryzykowną grę, uderzając w takie tony jak dzieciństwo w domu dziecka, czy chore dzieci. Są to problemy, które z oczywistych względów łapią za serce, ale tylko wtedy, gdy są szczere. Tymczasem ja przy każdej z tych scen miałem wrażenie, że raczysz mnie tanimi sztuczkami. Że z premedytacją podajesz mi treści, aby zmiękczyć me serce. Zbyt obcesowe to mi się wydało, a przez to niewiarygodne. Owszem, są to tematy ważne, i należy o nich pisać, jednak trzeba to robić subtelnie, delikatnie, mi tu tej subtelności zabrakło.

 

Kolejne dwie sceny mi nie zagrały.

(1) Scena w barze, gdy koledzy z roku wyśmiewają się z Tadzika. Zabrzmiało to zbyt dziecinnie. Nie znam realiów studiów medycznych, nie mniej wyśmiewanie się z kolegi, że pracuje za barem i jest z domu dziecka pasuje raczej do dzieci, a nie studentów.

(2) Dialog w szpitalu z Moniką.

– Będę leczył twoją córkę jak wszystkich innych pacjentów, ale musisz spełnić trzy warunki. Po pierwsze: przestań opowiadać mi o swoim mężu, po drugie: nie nazywaj mnie więcej Tadzikiem. Po trzecie: nigdy nie pytaj, czy ci wybaczyłem.

 

Zabrzmiało to niedojrzale. Tak mógł powiedzieć chłopiec. Natomiast dorosły mężczyzna, lekarz, co najwyżej mógłby tak pomyśleć, bo wypowiadanie takiej kwestii głośno jest zwyczajnie słabe.

 

Zakończenie też pozostawia niedosyt. Urywasz kwestię leczenia córki Moniki, nie zdradzając jakie były efekty, a potem nagle przechodzisz 30 lat do przodu.

 

Styl i język:

Nie dostrzegłem większych niedociągnięć. Tekst czyta się lekko i płynnie. Nie ma co prawda zdań, które by zachwycały, ale mimo to stylistyka i język zdecydowanie na plus.  

 

Tematyka:

Jest tematyka górska. Jest Trójkąt Sudecki. Jest heroizm, choć bardziej w postaci zmagania się z przeciwnościami losu niż z górami. Choć to ostatnie nie jest absolutnie wadą.

Co innego mi jednak zazgrzytało.

Łączysz historię życia Tadka, z historią wędrówki przez góry. Jednak po przeczytaniu całości tekstu nie bardzo widzę, aby te dwie sfery znacząco na siebie nachodziły. Góry wydają się być jakby ciekawostką, dodatkiem, a nie istotą samą w sobie. Widzę, że starasz się pokazać, że walka z przeciwnościami na szlaku odbijała się później na jego życiu, ale ten związek nie jest przedstawiony wystarczająco wyraźnie. Również scena, kiedy po wejściu na Ślężę Tadek nie stąd ni z owąd decyduje się przejść trasę Biegu Kreta, do tego w odwrotnym kierunku. Po co? Dlaczego? Skąd ten pomysł? Dlaczego akurat Kreta, przecież są setki biegów górskich, a Kret jest jednym z tych niszowych, znanym raczej pasjonatom? Czy Tadek w ogóle interesuje się bieganiem górskim?

Ta scena wydała mi się napisana na siłę, żeby bardziej dopasować tekst do konkursu. Zabrakło tutaj wcześniejszej zapowiedzi (foreshadowingu), która by tę scenę uwiarygodniła.

 

Potencjał motywacyjny:

Niewielki.

 

Efekt wzruszenia:

Jak wspomniałem przy fabule, usiłujesz grać na emocjach pokazując cierpienie dzieci, ale zabrakło subtelności i wiarygodności, aby to działało.

 

Moja punktacja konkursowa: Poza pierwszą dziesiątką

Ocena portalowa: 4.5/6

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Nie jest to wybitne dzieło – szczególnie w warstwie psychologicznej. Dorośli bohaterowie zachowują się trochę tak, jakby nigdy nie wyrośli z gimnazjum. Zdaje mi się, że wszystko, co ważne, pomijasz – przemiany bohatera dokonują się za kulisami. Powiązanie z konkretnymi górami jest słabe, heroizm, na ile jest, niezbyt wiarygodny. Mam wrażenie, że deprecjonujesz ciężką pracę, nazywając ją bohaterstwem – ale to materiał na dłuższą dyskusję. Język w porządku, ale dialogi nie są naturalne (wyraźnie wolisz opis od dialogu – może ma to związek ze słabą psychologią postaci? Może wolisz rzeczy od ludzi? To nic złego, ale warto wiedzieć, gdzie leży nasza strefa komfortu).

 

Jeśli chcesz wiedzieć coś więcej, proszę o adres na priv.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Chrościsko, przykro mi, że uważasz zawarte w opowiadaniu cierpienie dzieci za tanie sztuczki, bo opisałam całą prawdę. Oddział i takie problemy istnieją w rzeczywistości. Nie widzę powodu, żeby umieszczać w tekście półprawdy. I proszę, nie pisz o braku wiarygodności, bo nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz.

Dialog w szpitalu został zmieniony, co zaznaczyłam w przedmowie. Problemem dzieci z domu dziecka w dorosłym życiu jest brak dojrzałości. A co do gór – bohater urodził się tam, z tym miejscem wiąże się rodzinna tradycja. Myślę, że to znacznie więcej niż ciekawostka.

Tarnino, poznałam Twoją opinię. Ja myślę inaczej. Nie podoba mi się ton tego komentarza, bo swoje subiektywne sądy przedstawiasz jako prawdy absolutne.

O braku dojrzałości napisałam powyżej. Dziwi mnie, że nie rozumiesz problemu heroizmu w życiu codziennym, chyba przysypiało się na polskim w liceum. ;) Zauważ, że początek opowiadania to świat widziany oczami dziecka, a później młodego człowieka po traumie. Takie osoby jak Tadek czy Monika nie dorastają do końca.

Chrościsko, przykro mi, że uważasz zawarte w opowiadaniu cierpienie dzieci za tanie sztuczki, bo opisałam całą prawdę. Oddział i takie problemy istnieją w rzeczywistości. Nie widzę powodu, żeby umieszczać w tekście półprawdy. I proszę, nie pisz o braku wiarygodności, bo nawet nie wiesz, jak bardzo się mylisz.

Może napiszę to inaczej, byśmy się lepiej zrozumieli. Wcale nie uważam, że takie problemy nie istnieją, ani że nie są ważne. Chodzi mi tylko i wyłącznie o sposób przedstawienia tego w tym konkretnym tekście. Można napisać to tak, że czytelnik od razu Ci uwierzy, a można napisać tak, że będzie to wydawać się wymuszone. Mam tu na myśli tylko sposób opisania i subiektywne wrażenia, jakie odniosłem w trakcie lektury, a nie podważanie istoty problemu, czy też jego bagatelizowanie.

Dla porównania podam Ci tekst Belli: “Obiecaj, że nie zaśniesz, nim spełnią się twe sny”. Ona robi rzecz bardzo podobną do Ciebie. Też jest chora dziewczynka, umierająca, inny chłopiec jest sparaliżowany, podobne motywy chorych dzieci, które zwykle wywołują wysokie emocje. I zaryzykuje stwierdzenie, że u Ciebie ten problem jest zapewne bardziej życiowy i prawdziwy, a u niej efekciarski i wydumany, ale co z tego, skoro opowiada swoją historię tak, że zatapiasz się w nią i łykasz wszystko co Ci podaje, nawet ze świadomością, że żeruje na Twoich emocjach.

Tego u Ciebie zabrakło. Tej umiejętności przekonania czytelnika do swojej historii. To miałem na myśli, pisząc wiarygodność. Nie, jak jest naprawdę w życiu, a to czy podczas lektury wierzę w tę konkretną historię. W te postaci, w to jak się zachowują, w to, co mówią.

 

Problemem dzieci z domu dziecka w dorosłym życiu jest brak dojrzałości.

Ale u Ciebie niedojrzali byli nie tylko oni. Chociażby studenci medycyny także. Oni przecież nie byli z domu dziecka.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Ando, napisałaś świetne opowiadanie. Rozumiem, że jesteś mocno emocjonalnie z nim związana, sam odpowiadałem kiedyś na komentarze z podobną goryczą w głosie. Pamiętaj jednak, że użytkownicy forum NF nie są średnią krajową, jeśli chodzi o czytelników. No, chyba, że celujesz dokładnie w taki target, wtedy emocje trudno będzie Ci opanować.

Zaś pytania w komentarzach jurorskich wywołują u mnie najczęściej mieszane uczucia. Bowiem albo juror nie zrozumiał opowiadania, stąd pytania, albo zadaje pytania retoryczne, na które zna już odpowiedź i wcale ich nie potrzebuje. W obu przypadkach odczuwam większą lub mniejszą frustrację.

Chrościsko, dobrze, że wyjaśniłeś, co dokładnie miałeś na myśli, chociaż ocena emocji w tekście to bardzo subiektywna sprawa.

Darconie, dziękuję za słowa wsparcia, to dla mnie bardzo ważne.

Cóż, chyba pora napisać coś dla czytelników spoza portalu i porównać opinie.

Pokonać problemy młodości. Pokonać problemy dorosłości. Przegrać życie. Iść dalej. Tak najkrócej można streścić to opowiadanie. Cholernie dołujące, przytłaczające, mówiące o tym, ile są warte marzenia w życiu i gdzie można je wrzucić. A mimo to w pewnym sensie spełnione jest tu kryterium „potencjału motywacyjnego”. Bo jest o byciu sobą i robieniu tego, co uważa się za słuszne, a nie co wygodne.

 

Nie jest to opowiadanie, które by mnie jako mnie porwało jako czytelnika, ale jednocześnie bardzo dobrze, ze się pojawiło w konkursie i w ogóle na portalu, bo obiektywnie jest dobre i ma przesłanie. Tak więc subiektywnie nie dla mnie, obiektywnie dobre. Kryteria konkursowe spełnia bardzo dobrze i jest sprawnie napisane. Od strony technicznej podoba mi się jak operujesz krótkimi akapitami.

 

Wątek fantastyczny raczej jako dodatek, rodzinna tajemnica pokoleniowa, bez której fabuła by się obyła, ale jednak zauważalny, więc jest ok.

 

"Kolejne zdobywanie szlaków?  – Ślepia wilka błysnęły radośnie."

– podwójna spacja po pytajniku.

 

chociaż ocena emocji w tekście to bardzo subiektywna sprawa.

Ależ oczywiście. To jest bardzo subiektywne i zawsze takie pozostanie. Do jednego czytelnika dotrzesz w ten sposób, do innego nie. Dlatego tak ważny jest też subiektywny feedback, być czuła jak ludzie odbierają to, co piszesz, byś mogła nauczyć się trafiać do jak największej grupy.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Wilku, dziękuję za miłe słowa.

Chrościsko, dobrze, że tak dokładnie wyjaśniasz swój komentarz. Pomyślę nad tym, co napisałeś.

Komentarz pisany od końca.

 Może napiszę to inaczej, byśmy się lepiej zrozumieli. Wcale nie uważam, że takie problemy nie istnieją, ani że nie są ważne. Chodzi mi tylko i wyłącznie o sposób przedstawienia tego w tym konkretnym tekście. Można napisać to tak, że czytelnik od razu Ci uwierzy, a można napisać tak, że będzie to wydawać się wymuszone. Mam tu na myśli tylko sposób opisania i subiektywne wrażenia, jakie odniosłem w trakcie lektury, a nie podważanie istoty problemu, czy też jego bagatelizowanie.

O, to, to.

 Chociażby studenci medycyny także. Oni przecież nie byli z domu dziecka.

Studenci byli tu nawet najbardziej niedojrzali.

O braku dojrzałości napisałam powyżej. Dziwi mnie, że nie rozumiesz problemu heroizmu w życiu codziennym, chyba przysypiało się na polskim w liceum. ;) Zauważ, że początek opowiadania to świat widziany oczami dziecka, a później młodego człowieka po traumie. Takie osoby jak Tadek czy Monika nie dorastają do końca.

Czy ktokolwiek dorasta do końca? I tak, rozumiem heroizm życia codziennego, tak mi się przynajmniej wydaje – ale czy wykonywanie swoich codziennych obowiązków jest heroizmem? Niekoniecznie. Na pewno jest czystą uczciwością, która czasami może dojść do rozmiarów heroizmu – ale nie rozdmuchujmy rzeczy bardziej, niż na to zasługują.

Clou:

 Tarnino, poznałam Twoją opinię. Ja myślę inaczej. Nie podoba mi się ton tego komentarza, bo swoje subiektywne sądy przedstawiasz jako prawdy absolutne.

"Oto schody. Czy możemy się co do tego zgodzić? Tak, bo one nas nic nie obchodzą."

Rozumiem, ANDO, że jesteś rozżalona – odpowiedz sobie jednak szczerze, czy zarzucałabyś mi apodyktyczność "subiektywnych" opinii, gdybym się Twoim tekstem zachwyciła? A byłyby wtedy równie subiektywne.

Nie uważam się absolutnie za nieomylną wyrocznię – zdaje mi się, że powinno to być oczywiste, ale wyraźnie nie potrafię tego przekazać, i bardzo bym chciała, żeby ktoś wreszcie mi powiedział, jak sformułować ocenę, która nie brzmi apodyktycznie. Bo ocen, które nie dotykają ocenianego (tak w ogóle – to nie Ty jesteś tu oceniana, ale Twój tekst – zapewne pisany od serca i bardzo osobisty, ale nie będący Tobą i rozpatrywany w oderwaniu od osoby Autorki), nikt nie bierze pod uwagę. I słusznie.

Istnieją obiektywne kryteria dobrego tekstu, sceptycyzm obala się sam, bez krytyki żadna cywilizacja przetrwać nie może, a ja usiłuję być pożytecznym członkiem tej społeczności.

Nie masz obowiązku czytania moich wypocin, więcej – masz pełne prawo pod następnym tekstem zastrzec, że nie chcesz moich porad. Nie obrażę się za to – byłoby z mojej strony hipokryzją, gdybym to zrobiła.

Więcej – w tekście publicystycznym, który – przysięgam! – w końcu skończę pisać i wyślę.

A na razie odmeldowuję się.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Cóż, nie spodobało się, trudno. Ale to nie znaczy, że wszyscy powinni ocenić tekst tak samo. Opinie zawsze są subiektywne, warto odróżniać je od faktów i nie przyznawać sobie roli nieomylnej wyroczni.

Tarnino, myślę, że nie zrozumiałaś mojego tekstu.

Zadziwiające, że w tym opowiadaniu codzienny heroizm tak mocno krytykujecie, skoro w innym Wam się podoba.

Ale to nie znaczy, że wszyscy powinni ocenić tekst tak samo.

A mnie właśnie to dałoby do myślenia. Naturalnie, opinia większości nie jest automatycznie prawdziwa, ale jeśli kilka osób zauważa to samo…

Widzę, że nie zrozumiałaś mojego tekstu.

Bardzo możliwe.

Opinie zawsze są subiektywne, warto odróżniać je od faktów i nie przyznawać sobie roli nieomylnej wyroczni.

Napisałam przecież, że wyrocznią nie jestem. Zdaje mi się, że uczyniłam to wielokrotnie. Więcej – w publicystyce (aż mi głupio tak się reklamować, ale chcę ten temat załatwić raz na zawsze).

Zadziwiające, że w tym opowiadaniu codzienny heroizm tak mocno krytykujecie, skoro w innym Wam się podoba.

Heroizm nie jest ani jedynym, ani decydującym kryterium oceny. W tekście literackim liczy się po pierwsze warsztat. Oczywiście, warto, żeby kryła się za nim jakaś myśl – ale trzeba ją przekazać w sposób intersubiektywnie zrozumiały.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, nie jesteś większością. Wiszę, że uparłaś się, żeby zjechać to opowiadanie, ale przesadzasz z napastliwością. Zalecam zapoznanie się z zasadami asertywnej dyskusji.

Studenci byli tu nawet najbardziej niedojrzali.

O popatrz, zupełnie jak w świecie rzeczywistym ;P

 

Mogłabym powiedzieć – i nawzajem (nie powiedziałam, że jestem większością – “kilka osób” to raczej nie ja), ale nie mam ochoty ciągnąć tej rozmowy.

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, też uważam, że wystarczy tej dyskusji. Dzięki za poświęcony czas. :)

Inwokacja.

“Niestety mało czasu u mnie ostatnio. Toteż moje komentarze będą krótkie, kilkuzdaniowe. Zaręczam jednak, że teksty przeczytałem z taką uwagą i starannością, na jaką było mnie stać!”

 

Ile lat właściwie ma Tadek na początku tekstu? Bo wędrówki z dziadkiem i to, ile z nich pamięta, wskazywałyby, że musi być podczas pierwszego spotkania z wilkiem nastolatkiem. A tak zdaje się nie jest…

Czepialstwo: 

– “Wilk otworzył pysk i zaczął ziać” – ziać to można ogniem, pies raczej ziaje;

-“Pewna kobieta urodzi moje dziecko (…) Ale ona nigdy nie będzie Moniką…” – – wyjątkowo wredny fragment; Tadek załatwił sobie macicę zastepczą, która nie ma uczuć?

 

Hm… Wysokie C – strzeliste uczucia, umierające dzieci! Jak dla mnie zbyt uczuciowe. Do tego nie prowadzi do zrozumiałego finału – o czym jest ta opowieść? O życiu Tadzika, tak. Ale czy z niej coś wynika?

Za to bardzo podobały mi się opisy :).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Staruchu, dziękuję za komentarz. Cieszę się, że opisy Ci się spodobały.

W tej opowieści chciałam pokazać heroizm w codziennym życiu.

Odnośnie "wysokiego C": moim zdaniem, to esencja tekstów obyczajowych. Skoro sam opis oddziału wywołuje silne emocje, według mnie, praca w tego typu miejscach to heroizm. Podobnie, jak bycie uczciwym człowiekiem i walka o przebicie "szklanego sufitu" we własnym rozwoju.

– pomysł na osieroconego chłopca i jego wilczego przyjaciela jest słodki, pierwsze sceny przywołały na mojej twarzy uśmiech; zaczyna się bardzo miło

 

– nie wiem, w jakim roku dzieje się akcja opowiadania, ale studenci wyśmiewający się z tego, że ich kolega pracuje to absurd, chyba że mówilibyśmy o prywatnej czy prestiżowej uczelni (co nie ma tutaj miejsca) – kogo to jeszcze dziwi? Szczerze mówiąc również średnio kupuję, że student medycyny miałby wystarczająco dużo czasu wolnego, by pracować za barem (ale może to tylko moi znajomi to tacy kujoni); może jednak dogadał się jakoś z właścicielem baru, by robić ćwiartkę etatu? Nie wiem, realizm całej tej sceny jest mocno chwiejny i przyjmuję go bez przekonania

 

– jestem stanowczo przeciwna scenom seksu „wszedł w nią, a później leżeli razem”. Jeśli potrzebujesz sceny seksu w opowiadaniu, to opisz ją porządnie i daj jej wybrzmieć, jeśli jest niepotrzebna – nie marnuj miejsca

 

– wychowankowie domu dziecka po osiągnięciu dorosłości otrzymują sporo świadczeń od państwa w usamodzielnieniu się, szczególnie studenci, tutaj nie jest to zaznaczone (chyba że znowu akcja tego opowiadania dzieje się dawno temu?)

 

– w scenie z punktu widzenia Moniki na początku tekstu w ogóle nie czuć tej niecierpliwości i desperacji, która popchnęłaby ją do porzucenia wieloletniego partnera – autorze, chybiłeś tu z emocjami

 

– przełożenie emocji na dialogi bardzo słabe i to zdecydowanie element, który najbardziej dla mnie zaważył o mojej opinii (pomijając warunki konkursowe). „Strasznie cię przepraszam!” mówi dziewczyna, która złamała facetowi serce jakby przepraszała za odwołane wyjście na lody. Ta scena miała ogromny potencjał, można tu poprowadzić grę pozorów – obojętne frazy, badanie terenu, dwuznaczność wypowiedzi, można było iść wprost – pozwolić im walczyć, wyrzucić sobie wszystko, ty natomiast włożyłeś Monice usta jak z syntezatora mowy.

 

– „nigdy nie pytaj, czy ci wybaczyłem.” AŁA ALE DRAMATYCZNY TEKST. Ała. Musiałam wstać i rozchodzić zażenowanie. Przecież samo to już daje odpowiedź Monice! Kto by coś takiego powiedział swojej byłej miłości, bohater Mody na sukces?

Niedojrzałość tego zdania wskazuje na to, że autorem jest młoda osoba. Wątek Moniki jest urwany bez konkluzji czy finału; po co została ponownie wprowadzona do opowiadania?

 

– równie bezemocjonalnie napisane jest pożegnanie wilka i Tadeusza; zdania bujają się na skali od kliszy po wywołujące dyskomfort

 

– pomysł na opowiadanie jest, natomiast sporo zabrakło w jego wykonaniu. To dobrze wróży ci na przyszłość, autorze – masz potencjał, ale musisz jeszcze popracować nad umiejętnością opowiadania historii

 

– językowo poprawnie, opis scen, gramatyka, interpunkcja – wszystko jest dobrze

 

– element fantastyczny: dlaczego ten wilk nic nie robi? Gdyby go wyciąć, nic by się nie zmieniło, co oznacza, że opowiadanie nie przechodzi testu brzytwy Lema. Strasznie zmarnowany potencjał, fantastyczny wilk mógł zrobić tak wiele!

 

– dobry portret psychologiczny głównego bohatera, uwierzyłam w Tadeusza i z zaciekawieniem śledziłam jego dalsze losy

 

– w tym tekście nie ma heroizmu – to jest opowiadanie o życiu Tadeusza, w dodatku pozbawione finału czy konkluzji. Wdałam się z tobą w dyskusję już w trakcie konkursu, gdy twierdziłeś, że heroizmem jest ślub z matką dziecka – a tfu! Ponieważ nic o niej nie wiemy, trudno się wypowiadać, ale jeśli była fajną i dobrą osobą, to co to za heroizm żyć z kimś takim, a jeśli była jędzą i maszkarą, to tym bardziej nie powinien się na coś takiego decydować. Dzieci można wychowywać bez obrączki na palcu.

Tadeusz to pracowita osoba, a potem chyba dobry lekarz (choć czy dobry, czy nie, tego również nie widzimy), natomiast żaden z aspektów jego życia nie jest heroiczny (czyli za słownikiem wyjątkowo bohaterski – tu nic nie jest wyjątkowe, bo lekarzy mamy wielu, ojców mamy wielu, studentów pracujących mamy wielu, i nikomu szczęka na ich widok nie opada tylko dlatego, że – u ciebie natomiast Tadeusz głównie jest) – w dodatku ten wilk do historii o heroizmie pasuje jak piernik do wiatraka, co on tam robi to ja nie rozumiem

 

– wypełnienie tematu: heroizm kuleje, fantastyka – nie przeszłaby brzytwy Lema, góry konkretnie opisane, ale znaczenie dla fabuły mają w sumie niewielkie i też na zasadzie „są, ale mogłoby ich nie być”

www.facebook.com/mika.modrzynska

Dziwię się, że kwestionujesz heroizm w życiu codziennym, skoro napisałaś o tym tekst.  

Bycie uczciwym człowiekiem, walka z przeciwnościami losu to heroizm. W ostatniej scenie mamy heroizm w obliczu zbliżającej się śmierci.

Tak to widzę i nie chce być inaczej.:)

Wilk to magiczny opiekun, wspiera Tadka w życiu. A z pomocą dla wychowanków DD w praktyce bywa różnie.

Dzięki za przeczytanie tekstu i rozbudowany komentarz.

Ando, nie kwestionuję istnienia heroizmu w życiu codziennym, kwestionuję istnienie heroizmu w twoim opowiadaniu.

Nic z tego, co pojawiło się w opowiadaniu (ani tysiącu komentarzy, w których bronisz tekstu) nie wydaje mi się szczególnie heroiczne. Ty mówisz, że bycie uczciwym człowiekiem i walka z przeciwnościami losu to heroizm. Ja mówię, że to powszechne – każdy z nas walczy z przeciwnościami losu, raz lepiej, raz gorzej, zależy tu, jak to się robi. A tego w opowiadaniu nie było wcale, bo choć słyszymy, że Tadeusz leczy ludzi czy wychowuje syna, to wcale tego nie widzimy.

I cóż? Do zmiany poglądów nikogo nie przekonasz, możesz jednak zastanowić się, dlaczego kilkanaście osób wypowiada się w podobny sposób.

 

“Wilk to magiczny opiekun, wspiera Tadka w życiu.” słyszałaś o regule show, don’t tell? Na nic się zdają zapewnienia, gdy nie widzimy, jak to się dzieje. Widzę, że Tadeusz sobie czasem z wilkiem pogada, ale nie widzę, by wpływało to na fabułę czy życie chłopaka.

 

Myślę, że ty jako autorka widzisz to opowiadanie inaczej niż czytelnicy. Dostrzegasz więcej scen, dłuższą historię, głębię bohaterów – które niekoniecznie udało ci się przelać na papier tak, by czytelnicy je zauważyli.

 

Pozdrawiam serdecznie!

www.facebook.com/mika.modrzynska

Kam, nie odpowiadałam na ten komentarz, bo muszę kilka rzeczy przemyśleć, a niektóre wypróbować w praktyce. Dzięki za poświęcony czas.

Hmmm. Mam wrażenie, że próbowałaś jeździć walcem po moich emocjach. Ale ja postępuję wzorem Kościeja – schowałam uczucia w igle. Prędzej asfalt się ugnie, niż obyczajówka zmiażdży tę igłę.

No właśnie – dla mnie to obyczajówka. Pokazujesz niełatwe życie bohatera, ale to możliwe życie. Wątek wilczo-fantastyczny wydaje się doklejony na siłę. Bez niego Marek też pewnie zostałby lekarzem. Gdyby wilka zastąpić wewnętrznym głosem słyszalnym dopiero wtedy, kiedy człowiek oddali się od hałasu miasta – niewiele by się zmieniło.

Babska logika rządzi!

Cóż mogę odpowiedzieć? Tak, obyczajówka, z dużo większą ilością emocji niż w pozostałych moich opowiadaniach. Teraz eksperymentuję w innych rejonach.

Nowa Fantastyka