- Opowiadanie: Filip - Gigantes

Gigantes

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Gigantes

Peleusz siedział przy wejściu do groty, której chłód osłaniał go przed południowym słońcem. Miał na sobie zgrzebny eksomis, przewiązany w pasie sznurkiem, słomkowy kapelusz, składający się głównie z dziur i znoszone sandały. Zaburczało mu w brzuchu, ale miał nadzieję wkrótce temu zaradzić. Na kamieniu przed sobą rozłożył trochę koziego sera i dwa okrągłe podpłomyki. Przysunął bliżej sękaty kostur, by mieć go w zasięgu ręki, tak na wszelki wypadek, po czym zaczął jeść.

Spojrzał przed siebie. Na polanie, ograniczonej z jednej strony przez gościnne, wapienne wzgórze, z drugiej zaś przez gęsty las, pasła się jego trzódka. Białe kozy nieśpiesznie, z godnością ogołacały teren z najdrobniejszego fragmentu roślinności. Ich meczeniu wtórował chór cykad i szum drzew. Pachniały zioła i rozgrzana ziemia, a niedaleki gaj wzbogacał powietrze o sosnową żywiczność. Spomiędzy pni zaś wypełzł ogromny wąż.

Ogromny wąż?

Pasterz zerwał się na równe nogi, rozrzucając jedzenie. Chwycił mocno kij i patrzył niepewnie, zastanawiając się, co robić. Sam łeb gada był wielkości dużego psa, kły jak dłoń rosłego mężczyzny, oczy… koziarz ich nie dostrzegł. Zobaczył jednak, jak drzewa trzęsą się i rozstępują, a w ślad za wężem na polanę wchodzi ogromna kobieta. Nie, nie w ślad za wężem. Gdy pasterz przyjrzał się uważnie, stało się dla niego jasne, że ma przed sobą gigantkę z gadzimi splotami zamiast nóg. Jej tułów chronił błyszczący w słońcu kirys, ramiona miała obnażone i silne, twarz groźną, grubo ciosaną. Burza gęstych, brązowych włosów czyniła jej wygląd jeszcze dzikszym. Ku swojej zgrozie, Peleusz zauważył dwoje olbrzymów, mężczyznę i niewiastę, idących tuż za nią. Ci mieli włosy białe jak śnieg, a byli wyżsi i straszniejsi od pierwszej. 

To wystarczyło aż nadto. Koziarz zawołał swoją trzódkę i, nie czekając na reakcję (ufał w instynkt samozachowawczy zwierząt), ukrył się w jaskini. Zaraz za nim do groty wpadło meczące stadko. Peleusz z drżeniem wychynął i spojrzał na polanę. Szczęśliwie, giganci wydawali się zupełnie nie zwracać na niego uwagi. Oblicza mieli chmurne i strapione, w dłoniach trzymali oszczepy. Przygięci ku ziemi wielkimi workami, którymi byli objuczeni, szybkim krokiem zmierzali na północ. Wkrótce też znikli z polany, wszedłszy między drzewa.

Pasterz, rozglądając się ostrożnie, wyszedł z groty i podbiegł do błyszczącego przedmiotu, który dostrzegł w trawie. Ukucnął i podniósł mieniący się w słońcu górski kryształ. W tym momencie dosłyszał echo dalekich grzmotów. Nad masywem Olimpu zebrały się czarne chmury, rozbłyskujące co jakiś czas światłem piorunów. Szybko odrzucił znaleziony klejnot i padł na ziemię, by oddać pokłon. Widać Dzeus był z jakiegoś powodu bardzo, bardzo zagniewany.

 

Potężne mięśnie, błyszcząca oliwą skóra, osłonięta tylko lwim zezwłokiem, rozwichrzony włos i bystry wzrok. Do tego maczuga w ręku, łuk i kołczan przewieszone przez pierś. Oto Herakles, bohater starożytnego świata, w latach swojej młodości. Biegnie niestrudzenie przez las, rączo jak młody jeleń. Długimi susami przesadza głębokie wykroty, przeskakuje powalone na drodze pnie, a te jeszcze stojące padają pod ciosami maczugi, bądź uderzeniami pięści.

Giganci, przeklęci złodzieje. Nienawidzimy ich, nienawidzimy na wieki – pomyślał heros w imieniu wszystkich Olimpijczyków i ze złością powalił drzewo, stojące na drodze. Podążał tropem olbrzymów, jednak myliłby się ten, kto spodziewałby się szerokiej ścieżki, utorowanej uprzednio przez potwory. Wężowe sploty zamiast nóg potrafiły zostawiać zaskakująco niewiele śladów i zniszczeń, co nie ułatwiało pościgu w wymagającym terenie.

Pożałują, że poważyli się podnieść rękę na bogów. Będziesz ze mnie dumny, Gromowładny Ojcze. – Oddychał ciężko. Nawet półbóg, biegnąc od dawna pełnym pędem, mógł odczuć zmęczenie.

Nic to, młody jestem, silny. Zgonię ich. Muszę. – Zagrzewał w myślach sam siebie. Las zaczął rzednąć i wkrótce heros dotarł na polanę. Nie wyhamował i wpadł na dwie, czy trzy kozy, które z żałosnym meczeniem poleciały na boki, roztrącone. Wydawało mu się, że usłyszał za sobą pomstowanie pasterza, ten jednak zamilkł, gdy tylko Herakles rzucił mu krótkie, srogie spojrzenie. Pędził dalej, wbiegł do lasu i na wapienne wzgórza. Z wysokiego punktu widział na wiele stajań dokoła, ale olbrzymów nie dostrzegł. Jęknął pod nosem niezadowolony i przyśpieszył. Płuca paliły go, ale nagliła myśl o wstydzie, jakiego dozna na Olimpie, jeśli nie wykona zadania.

W tym samym czasie jedna z kóz odłączyła się od stada Peleusza. Przystanęła za wapiennym głazem, zameczała donośnie i zaczęła się zmieniać. Tylne nogi poczerwieniały i wydłużyły się patykowato, a przednie zamieniły się w skrzydła. Pysk też przybrał jarzębinową barwę i wysmuklał, sierść zastąpiły pióra. Bocian zaklekotał nerwowo, wzbił się w powietrze i poleciał w stronę dziedziny Boreasza.

 

Olbrzymy parły na północ ile sił w wężowych nogach. Unikając i tak rzadkich osiedli śmiertelników, szły bez snu i spoczynku. Chmurne, kamienne oblicza przepełnione były jakąś zgryzotą i tym rodzajem lęku, który każe zgiąć głowę, odwrócić wzrok i, robiąc swoje, nie patrzeć w kierunku niebezpieczeństwa, by nie prowokować losu. Nad całą trójką wisiało dotąd grobowe milczenie. W końcu nie wytrzymał Chionios, olbrzym o białych włosach i bławych, ponurych oczach. Stanął i zrzucił swój worek na ziemię.

– Ktoś powinienem powiedzieć Matce, żeby nie pakować się w tę awanturę. Ja powinienem to powiedzieć – rzekł z goryczą w głosie.

Chionia, najwyższa z trójki, żachnęła się i spojrzała na brata krytycznie.

– Nie pakować się w awanturę – powtórzyła z przekąsem. – Nie robić nic, siedzieć i kalkulować, aż zwycięstwo będzie pewne, tak? Do końca świata.

– Tak, lepiej było nie robić nic! – Siostra trafiła w czuły punkt. Gigant znany był z tego, że planował długo i dokładnie każde posunięcie, aż do przesady. – Pallas i Mimas, Echion, Agrios i Athos by żyli. Kto wie, co się stało z innymi?

– Przynajmniej zginęli w walce. Wiesz, ze swoim podejściem może wyłup sobie oko i idź kuć Dzeusowi pioruny przez wieczność? Pasowałbyś do innych cyklopów.

Chionios warknął i pokręcił głową. “Zginąć w walce”. Jego siostra mówiła o tym, jakby rzecz była godna pożądania. 

– I w imię czego?! – Wskazał otwartą dłonią leżący na ziemi wór, z którego wysypały się nefryty, ruda bogata w żelazo, samorodki srebra i sporo żyznej, czarnej ziemi.

– Ludzie…

– Nie. Nie zaczynaj o ludziach. – Machnął ręką zrezygnowany. – Ludzie zapomną, jak o Prometeuszu. A na koniec to moją wątrobę będzie szarpał sęp. – Wykrzywił z goryczą usta. – Powtórzę więc jeszcze raz: “w imię czego?”.

Olbrzym podniósł wór i zaczął zbierać rozrzucone bogactwa. Nawet jeśli nie był przekonany do całego przedsięwzięcia, potrzeba trzymania się planu wzięła górę. Chionia otworzyła usta, chcąc kontynuować spór, gdy Olistrea, dotąd milcząca, odezwała się.

– Bocian.

Rodzeństwo spojrzało na nią z nabożnym skupieniem. Znała bowiem czary i różne tajemnice, potrafiła też rozmawiać ze zwierzętami. Odzywała się rzadko, ale zwykle warto było posłuchać. Powiedli wzrokiem za jej spojrzeniem. Istotnie, bocian krążył nad nimi i zniżał lot, klekocząc. Olistrea wciągnęła powietrze i zasłoniła usta z przestrachem.

– Porzućcie próżny spór. Jesteśmy ścigani.

 

***

 

Herakles wbiegł na skraj urwiska i jego oczom ukazała się szeroka dolina, skąpana w wieczornym blasku. Jej środkiem, meandrując szeroko, płynął Dunaj, otoczony ciągnącym się po horyzont lasem. Żurawie żegnały dzień, zawodząc przeciągle. Gdzieś w oddali zawył wilk. Heros wypatrywał oczy, starając się dostrzec swoją zwierzynę. Nagle jego źrenice rozszerzyły się, a serce przyśpieszyło z ekscytacji.

Są! Bogowie dodajcie mi sił. – Nieco drżącymi rękami sięgnął po łuk, klejony z drewna, ścięgien i rogu. Chwyciwszy majdan, uspokoił się. Nałożył groźną strzałę, dar Apollona, wymierzył i… zluzował cięciwę. Warknął z irytacją.

Nie dosięgnę. – Z gorączkowym pośpiechem ruszył w dół urwiska, pomiędzy drzewa, choć ryzykował, że straci gigantów z oczu. Co jakiś czas jednak widział ich zza zasłony zieleni. 

Jeszcze trochę. – Olbrzymy stały przy brzegu, a jeden pochylał się tuż nad wodą. Herakles biegł dalej, ale źle wybrał drogę zejścia z urwiska i wkrótce natrafił na przeszkodę.

Przeklęte skały! – zżymał się w duchu. Gdy udało mu się ominąć narzutowy głaz, zobaczył, jak rzeka zaczyna burzyć się i kotłować. Zrobiło mu się słabo na myśl, że może wypuścić zdobycz z ręki i zdwoił tempo. Był jeszcze nieco za daleko. Wbiegł do zagajnika, gdzie znowu przez chwilę nie widział gigantów.

Wypadł na pustą przestrzeń, chylącą się łagodnym zboczem ku rzece. Ale olbrzymów już na brzegu nie było.

Nie, nie, nie! Być nie może! Gdzie oni sss… – Ku swojemu zdumieniu, Herakles zobaczył rozstępujący się nurt, tworzący przejście przez fale Dunaju i błyskające złotem kirysy potworów, które w tym przejściu już prawie zniknęły. 

Po moim trupie. – Tym razem dłoń herosowi nie drgnęła. Łuk jęknął, napięty do granic wytrzymałości, aż zaczęły pojawiać się na nim rysy. Srebrnopióra strzała syknęła, posłana w kierunku Olistrei. Przecięła powietrze z jadowitym świstem i drasnęła ramię olbrzymki. Na posłanie drugiej nie miał szansy, bo wody zamknęły się za gigantami. Bohater krzyknął gniewnie, strasząc ptaki, które wzbiły się w powietrze ze złowróżbnym krakaniem.

 

– Wytrzymaj jeszcze trochę. – Chionia szła obok siostry, przyglądając się jej z troską. Chionios szedł z tyłu, niosąc na plecach dwa worki i mruczał pod nosem, zapewne najgorsze przekleństwa.

– Bardzo boli? – dopytywała jeszcze białowłosa olbrzymka.

– Nie – odparła Olistrea. – Tylko… drętwieje.

Chionia odwróciła się do brata, posyłając mu spojrzenie, oznaczające: “nie jest dobrze”. Nic jednak nie powiedziała. Po ataku, którego trochę się spodziewali, lecz na który nie byli gotowi, porzucili plan spływu Dunajem i odbili czym prędzej od rzeki, starając się wykorzystać przewagę, jaką dała im wcześniejsza przeprawa. Ich prześladowca, rozumowali, nie zaryzykuje porwania przez nurt i znalezienie dogodnego miejsca do przekroczenia wody zajmie mu sporo czasu. Nie ważyli się jednak zatrzymać przed zapadnięciem zmroku.

Po wybraniu miejsca na obozowisko, Chionia postanowiła zająć się ranną. Zaczęła rwać swój płaszcz na bandaże. Olistrea uśmiechnęła się tylko słabo.

– Zostaw, nie trzeba. Nagotuj lepiej wody.

– Nazrywać też ziół?

Ranna olbrzymka parsknęła śmiechem, pokręciła głową.

– Po ciemku, w obcych lasach? Nawet ja nie dałabym rady, a, nie obraź się, mam do tego lepszą rękę. Na szczęście nigdzie się nie ruszam bez swoich. – Wskazała na woreczek, który nosiła na piersi. – Nagotuj wody – powtórzyła.

Chionia przewróciła oczami na przytyk siostry, wstała jednak i poszła z kociołkiem do pobliskiego strumienia.

Chionios tymczasem rozpalił ognisko, a następnie, z oszczepem w dłoni, stanął na granicy obozowiska i wpatrywał się w mrok.

– Drugi raz nas nie zaskoczy – powiedział do siebie z ponurą determinacją.

Olistrea usłyszała to mruknięcie i ponownie się uśmiechnęła. Śmieszny brat. Zawsze uważał, że złe rzeczy, jakie im się przytrafiały, to jego wina. Widać miał wysokie mniemanie o sobie i swojej sprawczości. Najpierw obwiniał się, że nie wyperswadował Matce ataku na Olimp, teraz to. Milczała. Wiedziała, że nie jest w stanie przekonać go, żeby się nie zadręczał. Niechże więc sobie będzie dumny i frasobliwy.

Wkrótce Chionia wróciła z wodą, więc Olistrea przystąpiła do swoich czarów. Sypała do kociołka różne zioła, szeptała tajemne formuły. Z wolna ich obozowisko osłoniła perłowa mgła. Zielarka spojrzała na swoje ramię i westchnęła cicho.

– Możecie się zdrzemnąć, jeśli chcecie. Moje zaklęcia powinny na jakiś czas zmylić tego tropiciela.

– Myślałam, że zioła miały cię wyleczyć – ze zdziwieniem rzekła białowłosa.

– Tym też się zajęłam – skłamała gładko Olistrea i okryła się płaszczem, maskując martwiejącą ranę.

 

Przez kolejne trzy dni czary olbrzymki hamowały pościg dość skutecznie, by zrekompensować wolniejsze przemieszczanie się, ze względu na ranną. Męcząca droga, krótkie obozowanie we mgle, zioła, woda gotująca się w kociołku. I czujność. Nieustanna czujność, każąca w każdym cieniu widzieć zbliżającego się prześladowcę, w każdym zwierzęcym odgłosie – bojowy okrzyk. Czujność mącąca i tak krótki sen, napinająca nerwy do granic. Tak wyglądała ich codzienność. Wkrótce jednak, ufali, miało się to skończyć.

Wyszli na rozległą łąkę, z rzadka tylko poprzetykaną kępami drzew. Rześkie powietrze, hulające po otwartej przestrzeni, owiało im twarze. Zobaczyli siny zarys gór.

– Suditi! – Krzyknęła z radością Chionia. – Jesteśmy prawie na miejscu.

– Prawie na miejscu – powtórzył Chionios, znacznie mniej uradowany. – Zrobimy swoje i zostaniemy z zabójcą na karku.

Olistrea nie rzekła na widok gór nic. Zwymiotowała i osunęła się na ziemię, trzęsąc się konwulsyjnie. Białowłose olbrzymy przypadły do niej z krzykiem rozpaczy.

– To skytikon – zdążyła jeszcze wyszeptać, nim omdlała.

 

***

 

Znużone mięśnie, brudna od kurzu drogi twarz, zmęczone spojrzenie i ciało ledwo osłonięte znoszoną lwią skórą. Oto Herakles, wielki bohater starożytnego świata, po kilku dniach zmagania się z lasami Północy i czarami olbrzymki. Urwanie łba hydrze za pacholęctwa zdawało mu się teraz dużo prostsze, niż przedzieranie się przez puszczę, gdzie nagle zaskakiwały go pojawiające się znikąd kolczaste krzewy, o splotach szczelnych niczym mur, albo gęsta jak mleko mgła, która nie tylko myliła wzrok, ale i tłumiła bystrość umysłu.

Jakaż więc była radość herosa, gdy w końcu, po przekroczeniu górskiej przełęczy, wybiegł na szeroką, trawiastą równinę, z rzadka tylko poprzetykaną lasami. Białe obłoki sunęły po słonecznym niebie, gdzieś nad nim kołował bocian, tu i ówdzie siwy dym zdradzał obecność ludzkich osiedli. Dostrzegł w dole ledwo widoczną wstęgę traktu. Gdy do niego dotarł, okazało się że gościniec, choć porośnięty trawą, jest dość twardy i równy. Rozmasował obolałe nogi, zignorował mięśnie domagające się odpoczynku i ruszył drogą, najpierw truchtem, by po chwili przyśpieszyć.

Ubiegł tak dziesięć, czy piętnaście staj. Może potknął się o wystający korzeń, może nadwyrężone ścięgno odmówiło współpracy, dość powiedzieć, że w którymś momencie Herakles runął jak długi. Syknął z bólu i leżał tak chwilę, oddychając ciężko. Uświadomił sobie, że chętnie zostałby w tej pozycji przez dłuższy czas. Był głodny, spragniony i nogi odmawiały mu posłuszeństwa ze zmęczenia.

– Dokąd tak pędzisz, młody człowieku?

Herakles zerwał się. Głos należał do osobliwej postaci. Heros mógłby przysiąc, że przed chwilą nie było tu nikogo. Teraz natomiast przy drodze stał wysoki, starszy już, sądząc po zmarszczkach, mężczyzna. W jego wyglądzie zdecydowanie najbardziej rzucała się w oczy długa, czerwona broda i wydatny nos. Nosił czarny, obszerny kaptur, spod którego patrzyły bystre, ciepłe oczy. Na grzbiecie miał wełnianą kurtę, a śmieszne, krótkie spodnie odsłaniały laskowate nogi. Obuty był zaś w sandały z żółtej skóry.

– Dokąd pędzisz, hm? – powtórzył z pewnym przynagleniem w głosie.

Bohaterowi nie podobał się ten zuchwały ton. Zacisnął mocno palce na stylisku maczugi, zastanawiając się, czy nie nauczyć nieznajomego pokory, ale coś kazało mu się wstrzymać. Odrzekł tylko, obruszony:

– Nic ci do tego, starcze. I nie jestem człowiekiem. – W jego słowach zdecydowanie pobrzmiewało uczucie wyższości.

Zakapturzony spojrzał na niego i zmarszczył czoło, jakby strapiony.

– Masz rację. Jest w tobie zdecydowanie coś… nieludzkiego. Ale nieważne. Wyglądasz na wykończonego. Może zechcesz towarzyszyć mi przy kolacji, co? – Wskazał za siebie, na przyjemnie bulgoczący kociołek, który wisiał nad ogniskiem.

Herakles spojrzał podejrzliwie na starca, jednak zapach jedzenia, chyba mięsnej potrawki, przyjemnie drażnił nozdrza i rozwiewał wątpliwości. W brzuchu zaczęło głośno burczeć, gwałtownie domagając się przyjęcia propozycji. Ambrozja może i dawała nieśmiertelność i była dziewięć razy słodsza od miodu, ale z drugiej strony… była dziewięć razy słodsza od miodu. Wyczytawszy odpowiedź z twarzy herosa, starzec odwrócił się i podszedł do ognia. Usiedli, po czym zaczęli jeść.

– Powiedz mi, jak cię zwą – poprosił rudobrody. Półbóg zdaje się, że go nie usłyszał. Pochłaniał właśnie zawartość kociołka, jakby nie jadł od zawsze. Starzec westchnął głęboko.

– Trudno się ciebie ciągnie za język młodzieńcze, wiesz? Ja jestem Karkonosz.

– Herakles.

– No, wreszcie do czegoś doszliśmy. To obiecujące, więc powtórzę swoje poprzednie pytanie. Dokąd tak pędziłeś, że aż się potknąłeś?

– Lepiej nie wiedzieć, staruszku. – Heros wzruszył ramionami. Karkonosz zaś uderzył się dłońmi po udach i warknął, zdenerwowany.

– Chciałem, żebyś to sam powiedział, ale skoro nie, to cię wyręczę. Ścigasz gigantów na polecenie Dzeusa. Z uporem godnym zupełnie lepszej sprawy, jeśli wolno mi zauważyć.

Herakles zerwał się na równe nogi i sięgnął po maczugę. Uniósł broń, przygotowując się do wymierzenia ciosu.

– Jesteś z nimi w zmowie? Skąd o mnie wiesz?! Gadaj, bo łeb rozbiję!

Rudobrody nie ruszył się z miejsca. Nie próbował też uchylić się przez maczugą. Zacmokał za to, niezadowolony.

– No no, młodzieńcze, nie awanturuj mi się tutaj. Ja też nie jestem człowiekiem, choć nie poczytuję sobie tego, jako powodu do szczególnej dumy. Nie zmówiłem się z olbrzymami, co najwyżej… kibicuję z daleka. A o tobie wiem, bo mi Homer mówił to i owo. Co do gigantów zaś radzę: poniechaj ich. 

– Poniechać tych złodziei? Dobre sobie! Nie zagrzałbym już na Olimpie miejsca, gdybym tak pokpił sprawę.

– Nie szafuj określeniem: “złodziej” zbyt pochopnie, bo możesz obrazić swoją prababkę – wzburzył się Karkonosz.

– Prababkę?

– Tak. – Starzec westchnął i ściszył głos, uspokoiwszy się nieco. – Znasz pałac Dzeusa, prawda? Wielki, cały ze szczerego złota i drogich kamieni? Żeby zbudować go i dwory pomniejszych bogów, Olimpijczycy ogołocili Ziemię niemal ze wszystkich bogactw. To ona wysłała olbrzymy, by odebrały zagrabione skarby.

– Kłamiesz! – Herakles wycofał się o kilka kroków. – Widziałem śmiertelników dobywających z ziemi srebro, miedź.

– Faktycznie, bogowie rozrzucili ochłapy po Helladzie. Ale pomyśl, dlaczego poza nią niemal nie widziałeś wiosek i miast, hm?

– Ale bogowie nie zrobiliby czegoś takiego ludziom! Opiekują się nimi.

– Nie zrobiliby, patrzcie go! Artemida zabiła Akteona za to, że na nią spojrzał. Wraz z Apollem wybili niewinne dzieci Niobe! Aresowi było wszystko jedno, czy zabijał Greków, czy Trojan. O mściwości twojej macochy nie muszę ci mówić. Jesteś pewien, że tak bardzo przejmują się ludźmi?

Tego dla Heraklesa było aż nadto. Pokręcił gwałtownie głową. Nie wiedząc, co odpowiedzieć, wrzasnął tylko wściekle, gdy jednak próbował zamachnąć się na Karkonosza, ten zmienił się w bociana i odleciał hen wysoko. Heros posłał w pościg dwie strzały, lecz chybił. Wzburzony i zły na siebie, że zmitrężył tyle czasu, ruszył biegiem w dalszą drogę.

 

***

 

Zapadał zmierzch, pachnący lasem i wilgocią, gdy przywitała ich góra. Kamienne niedźwiedzie strzegły wejścia do świętego lasu Gai. Przeszedłszy przez zewnętrzny pierścień wałów, już w ich czasach uznawanych za stare, znaleźli się w sanktuarium. Olbrzymy zwolniły kroku. Otaczały je prastare dęby i buki. Wyniosłe jesiony pyszniły się srebrną korą. Chłód wieczoru koił ciało, a melodyjny śpiew słowika dawał wytchnienie duchowi.

Nawet Olistrea odzyskała na chwilę siły. Przestała opierać się na ramieniu siostry i, nie zważając na protesty, poszła dalej sama. W szklanych od gorączki oczach odbijał się blask świetlików, które latały między paprociami. Zdjęła sandały, a pozostałe olbrzymy poszły za jej przykładem. Szli w uroczystej ciszy, jakby w procesji, wabiąc ku sobie ciekawskie nocne stworzenia, aż dotarli na szczyt, do wałów wewnętrznych.

Olistrea przeszła przez bramę, blada jak alabaster, uśmiechnięta łagodnie, choć przez jej oblicze przechodził co jakiś czas grymas bólu. Wskazała bratu, by wysypał zawartość jej worka przed posągiem Gai. Sama zaś przypadła ufnie do jej stóp i podjęła:

– Matko, świętokradztwo naprawione. Przyjmij te dary i przytul do swojego łona. Niech zapuszczą silne korzenie, głęboko, szeroko i niech się pomnożą…

Podczas gdy kontynuowała modły ofiarne, Chionios wszedł na wały i rozglądał się czujnie, próbując przebić wzrokiem zasłonę ciemności. Mur był wzniesiony na modłę olbrzymów, z pasujących do siebie kamiennych bloków, bez spoiwa. Warownia była od dawna opuszczona, ale wciąż dawała świadectwo o sprawności i potędze budowniczych. Napawało go to dumą i spokojem. Okolica wydawała się cicha i bezpieczna, zresztą olbrzym mógł mieć nadzieję, że każdy intruz zostanie zaanonsowany przez zwierzęta strzegące gaju.

– Bracie! – Krzyk Chionii rozdarł nocne powietrze. Gigant popędził w kierunku z którego dobiegał. Nie chcąc nadkładać drogi schodami, po prostu zeskoczył. Serce waliło mu jak młotem, dłoń zaciskał na oszczepie tak mocno, że aż cała zbielała. Rozejrzał się niespokojnie, wyszukując wroga i uświadomił sobie, że nie widzi sióstr. Kiedy je dostrzegł, broń wyślizgnęła się z jego ręki i z brzękiem upadła na kamienne płyty. Chionia obejmowała Olistreę, wciąż leżącą na ziemi przed posągiem Gai. Zwróciła ku niemu zalane łzami oblicze.

– Nie żyje. – Wskazała siostrę, która zamieniła się w kamień. Jak wszystkie olbrzymy po śmierci, wróciła do żywiołu, z którego pochodziła. Oblicze miała spokojne, pogodzone z losem, i chyba wyłącznie dzięki temu Chionii nie pękło serce.

Chionios natomiast milczał, a jego oczy pozostały suche. Tylko delikatne drgnięcia mięśni twarzy zdradzały wzburzenie. Westchnął ciężko i odezwał się głuchym, brzmiącym jakby z wielkiej głębiny, głosem:

– My nie uciekniemy przed tym łowcą.

Spojrzał na Chionię.

– My go zabijemy.

 

***

 

Herakles nie pamiętał jak, ani kiedy znalazł się w osadzie miejscowych. Nogi wiodły go same, krok po kroku i mila za milą. Głowa była zaprzątniętą słowami Karkonosza. Czy mówił prawdę? Na pewno mocno w to wierzył. Heros potrafił rozpoznać kiepskie aktorstwo, udawaną egzaltację, fałszywe oburzenie, a w tym starcu ich nie było. Obraz wioski, do której trafił Herakles też zdawał się potwierdzać to, co mówił rudobrody. Ponure, zadymione szałasy, ludzie wychudzeni i przygięci do ziemi, ze zmęczonymi twarzami. Bohater nigdzie nie zauważył narzędzi innych, niż kamienne czy drewniane. Ze zdumieniem stwierdził, że ci ludzie osunęli się już nawet nie w barbarzyństwo. W dzikość. Zwrócił się do dziecka, stojącego w progu jednej z chat:

– Macie jakąś strawę? Jestem w drodze od wielu dni.

Malec o skołtunionych włosach popatrzył na niego oczami, które zrobiły się wielkie jak tetradrachmy i, krzycząc, pobiegł do kobiety mielącej na ręcznych żarnach, zapewne swojej matki. Ta odesłała go do chaty, sama zaś podeszła do Heraklesa. Zadarła głowę, by móc na niego spojrzeć i rzekła coś w niezrozumiałej mowie. W tonie pobrzmiewała jednocześnie wojowniczość i lęk. Na dźwięk jej słów zaczęły zbierać się inne kobiety, dzieci i starcy. Mężów nie dostrzegł. 

Nie mogąc się porozumieć słowami, Herakles wycofał się i nieco zgarbił, by pokazać, że nie stanowi zagrożenia. Nadal jednak nie było w wiosce nikogo, kto sięgałby mu wyżej, niż do piersi. Heros otworzył usta i dłonią wykonał gest jedzenia. Po krótkiej, burzliwej naradzie mieszkańców, wskazano mu kawałek trawy, gdzie mógł spocząć. Po chwili też przyniesiono mu dwa małe podpłomyki z ciemnego ciasta. Herakles odruchowo sięgnął po maczugę, poczytując sobie takie przyjęcie za afront, jednak powiódłszy wzrokiem po zebranych, mruknął tylko coś cicho w podzięce i zaczął jeść. 

Zdumiewające, jak bardzo ci ludzie różnią się od Hellenów – pomyślał. Przypominał sobie wystawne uczty u arystokratów i możnowładców z najprzedniejszych polis, ale i prosty wieśniak potrafił podjąć go winem, oliwą i mięsem, a tu?

Jak to mówił Karkonosz? Ochłapy rozrzucili po Helladzie. – Heros się zasępił. Żuł podpłomyk, co jakiś czas wypluwając łupiny żołędzi. Czy jednak przez podłą kondycję tego ludu miał odpuścić złodziejskim olbrzymom? Czy to Olimpijczycy odpowiadają za to, co się tu dzieje? Nie, być nie może. Na pewno nie w pełni. 

Westchnął i spojrzał na miejscowych, krzątających się wokół swoich spraw.

Dobrze, że mnie w ogóle przyjęli. Jakby im tu odpłacić? 

Wymacał nóż, włożony do pochewki przy kołczanie. Proste, ale porządne, żelazne ostrze. Tak, tutaj mogłoby się przydać. Heraklesowi przemknęło przez myśl, że podczas wyprawy jemu również może się przydać i to wielokrotnie bardziej, ale gdy wpadał na jakiś pomysł pod wpływem chwili, rozsądek rzadko mógł zmienić jego plany. Skinął ku jednej z kobiet, oporządzającej skórę jakiegoś zwierzęcia, chyba jelenia, i wręczył nóż, trzymając rękojeścią w jej stronę. Miejscowa początkowo spojrzała na herosa nieco nieufnie, lecz w końcu przyjęła podarek i zaczęła pracować przy pomocy narzędzia. Przejeżdżała nim po rozpiętej między palikami skórze, oddzielając resztki mięsa i tłuszczu.

Cóż, w gruncie rzeczy jednak ludek prosty i pracowity. Zręcznie, wcale zręcznie – myślał sobie heros, obserwując kobietę przy pracy. – Dać wędkę, jak to mówią i… hej, nie, nie w ten sposób! Zaraz się… 

Nie zdążył zareagować. W uszach zaświdrował krzyk, na zwierzęcą skórę trysnęła krew, czubek palca upadł na ziemię. Nóż był naprawdę ostry, a miejscowi naprawdę nieprzyzwyczajeni do metalowych narzędzi.

Herakles wstał i spróbował pomóc poszkodowanej, kiedy poleciały kamienie. Mieszkańcy osady, z tą samą mieszaniną wojowniczości i przestrachu w oczach, jaką zauważył na początku, wyklinali go i rzucali pociski. Heros osłonił się ręką.

Niewdzięczni, już ja ich nauczę – pomyślał zdenerwowany. Nie był w stanie naprawdę rozgniewać się na tych dziwnych, biednych ludzi, mieszkających w szałasach i lepiankach, wychudzonych, z takim trudem walczących o przetrwanie w lasach Północy. Herakles zmełł w ustach przekleństwo, zacisnął zęby i rozluźnił pięści, po czym po prostu uciekł, rozgoryczony.

 

Nogi bardzo mu ciążyły. Ale stały za tym nie przebyte mile, nie bolesne otarcia i pęcherze, ani chuda strawa, ani nawet dotychczasowe niepowodzenia. Powodem, dla którego stopy nie niosły go tak rączo, były wątpliwości. A miał ich coraz więcej, zwłaszcza po gościnie u tubylców. Widok ich nędzy przygnębiał, ale co innego naprawdę nurtowało serce herosa. Gdy pojawiał się wśród śmiertelników, dominującym uczuciem, jakie budził, było uwielbienie. Hellenowie przyzwyczaili go do wiwatów i róż – nie: kamieni i złorzeczenia. Wykrzywione oblicza miejscowych, ich złość i strach uwierały jak cierń w stopie, nie pozwalając skupić się na celu.

W końcu jednak Herakles stanął przed posągami strażniczymi. Granitowe niedźwiedzie przyglądały się mu groźnie. Ślady po drodze mówiły, że olbrzymy przechodziły tędy niedawno.

Czy to warto? – zastanowił się. – Czy tu aby faktycznie złodziej nie okradł złodzieja? Do tego w świętym lesie Gai nie wolno przelewać krwi.

Odwrócił się i spojrzał bezradnie na południe, ku Helladzie i Olimpowi, jakby oczekując rady. Wiatr pędził przed sobą kłębiaste, burzowe chmury, przypominając mu o potędze Gromowładnego. Herakles westchnął i spojrzał w stronę twierdzy gigantów. 

Nie wolno przelewać krwi.

Zdjął łuk i strzały i powiesił je na gałęzi dębu.

– No to musi wystarczyć maczuga.

 

Słońce, w najwyższym punkcie swojej dziennej wędrówki, prażyło niemiłosiernie. Ślepemu wężowi, wylegującemu się na trakcie, wiodącym do wewnętrznego sanktuarium, zupełnie to nie przeszkadzało. Nagle coś się zmieniło w muzyce lasu. Zamilkły ptaki i zrobiło się bardzo cicho. Tylko drzewa szumiały na wietrze. Gad spełzł ze szlaku i zwinął się za zmurszałym pniem. Przyparta do ziemi żuchwa wyczuwała rytmiczne drgania, jeszcze delikatne, ale zbliżające się. Nadchodząca osoba musiała być duża i sprawna. Kroki raźne, szybkie, sprężyste, lecz stanowczo – mające swoją wagę. Wąż wysunął język. Wyczuł męski pot, słodki zapach ambrozji i ostry, piekący aromat agresji.

Herakles, trzymając mocno stylisko maczugi, szedł zdecydowanym krokiem w stronę murów wewnętrznego sanktuarium. Wszelkie wątpliwości zepchnął w głębokie zakamarki umysłu. Została czujność, skupienie i wola zwycięstwa. Oczy rozglądały się uważnie, starając się przebić gąszcz lasu po obu stronach traktu. Ufny we własne siły, nie skradał się, nie próbował podejść olbrzymów, lecz załatwić sprawę jedną, otwartą walką. 

Wtem z zarośli rzucił się na niego wąż. Szybko, jak strzała wypuszczona z łuku, choć sam łeb mógł ważyć tyle, co świniak. Heros zdzielił go po łbie maczugą, odsłaniając się nieco. Wtedy zaatakował drugi gad. Herakles uchylił się i odskoczył za pień, który dał mu osłonę. Nie na długo jednak. Węże okazały się być nogami olbrzyma o białych włosach. Gigant z rykiem wypadł spomiędzy drzew i wyrwał z korzeniami to, za którym krył się bohater. W tym momencie dołączyła olbrzymka, która pojawiła się znikąd i cisnęła w Herkulesa oszczepem. Spudłowała o włos.

Heros szybko ochłonął po początkowym zaskoczeniu. 

Przestały uciekać – skonstatował w myślach z zadowoleniem zapaśnika, którego przeciwnik w końcu podjął walkę. Heros robił uniki, wymierzał ciosy. Z wprawą to cofał się, to napierał, poznawał swojego wroga.

Cztery wężowe paszcze, dwa oszczepy. – Unik za drzewo, rzut oka na opancerzenie. – Tułów możemy sobie odpuścić, mocne kirysy. Choć gdybym przechwycił jedną z tych dzid i wraził pod pachę, byłoby po sprawie. – Cios w gadzi łeb, ten już dostał dwa razy i chyba omdlał nieco. Tryumf nie trwał długo. Dwa szybkie pchnięcia oszczepem, niemal celne, sprawiły, że Herakles musiał paść na wznak. Przetoczył się, unikając przyszpilenia do ziemi. – Uff… przewaga zasięgu, muszę skrócić dystans.

Po dwóch minutach plan walki miał już mniej więcej ułożony. Olbrzymy też widać nauczyły się go trochę, bo rzadziej trafiała się okazja zdzielenia węża przez skroń. Częściej też obok głowy herosa błyskał grot oszczepu, a w pewnym momencie przybił nawet jego lwią skórę do drzewa. Herakles sięgnął odruchowo po nóż, gdy przypomniał sobie, że oddał go kobiecie w wiosce. Szarpnął się i wydostał z pułapki dość szybko, by uniknąć kolejnego ciosu. Myśl o tamtych biedakach wytrąciła go na chwilę z równowagi, ale kolejne minięcie się z oszczepem o włos skutecznie go otrzeźwiło.

Sprawy i tak zaszły już za daleko – pomyślał i wrócił do realizacji swojego planu. Odciągał gigantów w największą gęstwinę, umiejętnie prowokując do podążania za nim. W plątaninie konarów i gałęzi upatrywał szansy na wyzyskanie swojej szybkości i znalezienie dogodnej możliwości ataku.

No podejdź tu. – Herakles łysnął zębami, jak drapieżnik, wietrzący bliski żer. Widział, że olbrzymka zachowuje zimną głowę, ale giganta zaraz dostanie w swoje ręce. Ten ostatni ryczał, rozdymał szerokie nozdrza, a oszczep częściej służył mu za pałkę, niż do kłucia. Herosowi w międzyczasie udało się praktycznie zmasakrować jego nogi tak, że wężowe głowy nie stanowiły już problemu. Czekał tylko na dogodny moment, jak przypuszczał, już niedługo.

Nie mylił się. Najpierw po swojej lewej usłyszał świst i odgłos strzały wbijającej się w mięso. Olbrzymka krzyknęła z bólu. Półbóg zdekoncentrował się i spojrzał w tamtą stronę, ale patrzył całe kilka sekund krócej, niż gigant. Wykorzystał nieuwagę i dopadł do wroga w dwóch susach, po czym uderzył maczugą w jego miednicę. Krzyk olbrzymki przerodził się w charczenie.

Co tam się dzieje, na bogów? – Fakt, że do walki wmieszał się ktoś jeszcze, zaniepokoił Heraklesa, ale teraz był skupiony na uporaniu się z olbrzymem. Zamachnął się drugi raz i uderzył w udo, z którego wyrastały wężowe sploty. Usłyszał trzask łamanej kości. Trzeciego ciosu jednak nie zdążył zadać. Szyję przeciwnika przebiła białopióra strzała.

Heros zatrząsł maczugą, uderzył o padające bezwładnie ciało i wrzasnął gniewnie.

– Kto śmiał!? – Spojrzał w kierunku z którego przyleciała strzała. Spomiędzy drzew wyszła młoda, śliczna dziewczyna o okrutnym spojrzeniu. Krucze włosy spięte diademem w kształcie półksiężyca, śnieżnobiały chiton i sfora psów, które za nią podążały, nie pozostawiały wątpliwości. Herakles jęknął cicho.

– Artemida.

 

Heros stał pośrodku sanktuarium olbrzymów milczący, z założonymi rękami i nieco opuszczoną głową. Zaciskając zęby ze złości, aż sobie któregoś ukruszył. Słuchał wykładu.

– …więc skoro przewędrowałeś pół Europy i nadal nie mogłeś sobie poradzić z trzema gigantami, Dzeus postanowił poprosić o pomoc mnie. 

– Poradz…

– Cyt! Ja mówię! I widać dobrze zrobił, bo by cię, biedak, stracił. A, choć z nieprawego łoża, nadal jesteś jego synem. Mógłbyś czasem o nim pomyśleć.

Herakles skrzywił się. Jeden z ogarów Artemidy podszedł i, będąc ewidentnie w czułym nastroju, wyślinił mu twarz. Heros nie wytrzymał.

– Poradziłbym sobie! Już go prawie miałem! I trzymaj te psy z dala ode mnie!

Artemida zamilkła, oburzona. Jej oblicze zapałało gniewem tak brzydko, że Meduza by się nie powstydziła.

– Ty smarkaczu! – syknęła. – Skończyłam z tobą. Nie zapomnij zabrać ze sobą odzyskanych bogactw. I tym razem pojaw się na Olimpie szybciej.

Po tych słowach bogini odeszła, rozpływając się w perłowej mgle wraz z psami. Herakles stał tak jeszcze przez dłuższą chwilę, przytłoczony tym, co zaszło i tym, co usłyszał. W końcu wziął worki na grzbiet i ruszył w drogę powrotną.

 

***

 

Wieczór był pogodny i ciepły. Słońce zachodziło wcale nie krwawo, rzucając miękkie, ciepłe światło na okolicę. Goniące się motyle i ćwierkające w szalonej uciesze ptaki kontrastowały z idącym powoli po starożytnym trakcie, przybitym Heraklesem.

– Dokąd tak pędzisz, młodzieńcze? – Półbóg usłyszał znajomy głos. Pytanie zapewne było szyderstwem. Musiało być, zważywszy na to, że wlókł się noga za nogą, ciągnąc za sobą worki z kosztownościami.

– Nie natrząsaj się ze mnie. 

– Ależ nie natrząsam się. Popełniłeś sporo głupstw, to prawda. Największym było mierzenie się z olbrzymami, choć przecież czułeś przez skórę, że coś tu jest nie tak, prawda? Ale z drugiej strony staram się zrozumieć: ojciec, obowiązek, słowo się rzekło i tak dalej.

Herakles spoglądał na Karkonosza znużony, niepewny, do czego zmierza.

– Chodzi mi o to, że jeszcze nie wszystko stracone. Te dwa wory na twoim grzbiecie. Możesz odnieść je na Olimp. – Rudobrody wskazał południe. – Obawiam się jednak, że czekają cię za to tylko połajanki: “dlaczego tak mało?”, “dlaczego tak późno?”. Ale! – Przesunął palec wskazujący trochę na zachód. – Widzisz tę najwyższą górę? To Chionia. Na szczycie znajduje się kapliczka Gai. Zanieś tam swój ciężar i zostaw. Ona zajmie się resztą. Ta kraina znowu odżyje, a myślę, że i ty powinieneś.

Karkonosz odsunął się odrobinę i rozłożył ręce, jak szale wagi.

– Oczywiście zrobisz, jak uważasz.

 

***

 

Potężne mięśnie, błyszcząca od potu skóra, zmierzwione wiatrem włosy i bystre, doświadczone oczy. Siatka nowych zmarszczek na obliczu, przydająca mu charakteru. Stopy kroczące nieśpieszne, ale pewnie po odłamach granitowych skał. Krok po kroku, na nagi szczyt. Oto Herakles, bohater starożytnego świata. Człowiek.

 

A Olistrea, Chionia i Chionios? Cóż, inni bogowie lubią umieszczać swoich bohaterów wśród gwiazd i układać w konstelacje. Gaja zgoła odmiennie. Bądź więc uważny i patrz pod nogi, chodząc po górach. Kto wie, może natrafisz na ich posągowe oblicza wśród skał?

Koniec

Komentarze

No więc to powinno być opowiadanie dokładnie dla mnie. Ma baśniowo-mityczną formę, odwołuje się do mitologii, za którą przepadam, ładnie pogrywa greckimi wariantami imion i skojarzeniem gigantów z górami.

Ale mimo to czegoś mi w nim brakuje. Dramatyzmu może? To jest taka próba stworzenia fikcyjnego mitu o powstaniu gór i ich bogactw i mimo że zawiera ona fabularnie dramatyczne elementy (pościg, wojnę), to opowiedziana jest w statyczny, bardzo zdystansowany sposób, przez co nie angażuje. Jednocześnie ten dystans, który mógłby być bardzo dobrym narzędziem stylizacji na mit, gubi się w niektórych chwilach, jak bardzo współczesna rozmowa Heraklesa z Artemidą, i wtedy tekst staje się po prostu przygodowym opowiadankiem o uwspółcześnionych bogach i herosach. Albo bym je wolała mieć całe, jak te dialogi, współczesne i lekko ironiczne, albo zdystansowane i mityczne. W obecnej postaci niestety mnie nie przekonuje do końca, choć, powtórzmy to jeszcze raz, ma sporo zalet.

ninedin.home.blog

Dziękuję za komentarz. Cieszę się, że imiona olbrzymów zagrały. Fragmenty lżejsze, czy ironiczne, miały z założenia przełamać trochę pisany w zdystansowanym stylu ogół tekstu. Możliwe, że zamiast tego wyszło niespójnie. Starałem się, żeby bardziej osobiste były fragmenty o Heraklesie (przedstawienie myśli i uczuć, relacja do Dzeusa, zmiana podejścia do swojej misji). Jeśli tu też było czuć dystans, to znaczy, że coś faktycznie się nie udało. Pozdrawiam. :)

 

Przeczytane ;) Stąpam po śladach Heraklesa, niebywałe! 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Przeczytałam.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Dzięki za przeczytanie i klika.

Dobrze mi się czytało :)

Przynoszę radość :)

Cieszę się. ;)

Podobało mi się. Zupełnie odmienne podejście do tematu, niż w opkach, które do tej pory przeczytałam. I to już samo w sobie jest plusem. Pomysł też bardzo fajny, choć potrząc na to, co robimy z naszym światem, może olimpijczycy mieli rację, zachowując bogactwa naturalne dla siebie ;)

Dobrze pokazujesz dylematy Heraklesa, to, jak stopniowo otwierają mu się oczy i zaczyna dostrzegać bogów takimi, jakimi w rzeczywistości są: kapryśnymi i egoistycznymi.

Trochę mi zazgrzytał dialog z Artemidą, wydawał mi się jakiś taki współczesna i przez to nie pasujący do reszty.

Ogólnie jednak była to zadawalająca lektura.

Kliczek :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dziękuję za komentarz i klika. Autorskie serce raduje się zwłaszcza z interpretacji postaci Heraklesa. ;) Widzę że kolejna osoba podobnie odbiera scenę z Artemidą. Pomyślę nad zmianą.

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Staruch tu był!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

W sumie mi się raczej podobało, bo udało Ci się, Anonimie, wymyślić całkiem sensowny mit o powstaniu trzech szczytów – i chociażby za ten element świeżości i odmienności w konkursie dam Ci nieco na wyrost bibliotecznego klika.

Niemniej i mnie raziły te uwspółcześnione dialogi – albo pisz mit, albo pisz Riordana, tertium non datur, a raczej marnie wychodzi. Fajne są kawałki o gigantach, fajne są te drobne epizody z herosem kulturowym Heraklesem. Widać, że Anonim ma wyczucie do mitologii, widać, że nieźle zna tradycję antyczną i umie się nią bawić, widać że ma wyobraźnię. Ogólnie pomysł bardzo zdecydowanie na plus, wykonanie – mniej.

 

Giganci, przeklęci złodzieje. Nienawidzimy ich, nienawidzimy na wieki – pomyślał heros

Herakles jako Gollum heart

 

Stylistycznie jest ten tekst trochę nieporadny, a co najmniej nierówny. Wynotowałam tylko kilka przykładów.

 

Jej tułowia chronił błyszczący w słońcu kirys

Coś tu się gramatycznie pokręciwszy…

To wystarczyło aż nadto. Koziarz zawołał swoją trzódkę i, nie czekając na odzew (ufał w instynkt samozachowawczy zwierząt), ukrył się w jaskini

Ten odzew jakoś mi nie pasuje do zwierząt.

 

Gromowładny ojcze

Wydaje mi się, że albo wszystko małymi, albo wszystko dużymi literami

 

Gdzie oni s…

Urwanie na pierwszej spółgłosce wydaje mi się nienaturalne. Ewentualnie należałoby ją przedłużyć: sss…

 

– Lepiej nie wiedzieć, staruszku. – Heros wzruszył ramionami. Karkonosz zaś uderzył się dłońmi po udach i warknął, zdenerwowany.

Masz punkt widzenia Heraklesa, a starzec mu się nie przedstawił, więc skąd znamy jego imię?

http://altronapoleone.home.blog

Dzięki za komentarz, klika i wychwycone usterki. Cieszę się, że ktoś zauważył Golluma. ;) Błędy poprawię, gdy się dorwę do komputera, czyli pewnie już jutro.

Anonimie, błędy poprawiać będzie wolno dopiero po ogłoszeniu wyników (było wolno do zamknięcia konkursu, teraz jest czas bez poprawek).

 

Nawiasem mówiąc, przekleiłam pierwsze zdanie mojego dziwnie napisanego komenta (to z kirysem) tam, gdzie jego miejsce i dodałam uwagę. Nie wiem, jakim cudem mi się tak tekst zaplątał i nie zauważyłam XD

http://altronapoleone.home.blog

Aaa, to oczywiście poczekam do ogłoszenia wyników. Faktycznie przy tułowiach pokręciwszy.

Niezły pomysł na fajne opowiadanie, ale, jak na mój gust, za dużo tu mitologii, a za mało treści odnoszących się do powstania gór, za mało Karkonosza. Wszak to za jego namową Herakles zmienił pogląd na sprawę. Owszem, niby wiadomo, że Ślęża powstała z olbrzymki Oli­strei, a Śnieżka i Śnieżnik z białowłosych Chio­ni i Chio­niosa, ale wolałabym aby to było zaznaczone nieco wyraźniej, nawet kosztem potyczki herosa z olbrzymami, bo ta jakoś nie zdołała mnie szczególnie zainteresować.

Wykonanie mogłoby być lepsze.

 

Po­tęż­ne mię­śnie, błysz­czą­ca oliwą skóra, osło­nię­ta tylko lwim ze­zw­ło­kiem, roz­wi­chrzo­ny włos i by­stry wzrok. ―> Z tego co mi wiadomo, to …osło­nię­ta tylko lwia skórą

Skóra nie jest tym samym co zezwłok.

 

Nawet pół­bóg, bie­gnąc od dawna w peł­nym pę­dzie… ―> Nawet pół­bóg, bie­gnąc od dawna peł­nym pę­dem

 

Płuca pa­li­ły go, ale na­gli­ła myśl o wsty­dzie, ja­kie­go dozna na Olim­pie, jeśli nie wy­ko­na za­da­nia. ―> Co nagła myśl o wstydzie? Chyba czegoś brakło temu zdaniu.

 

żeby nie pa­ko­wać się w  awan­tu­rę. ―> …żeby nie pa­ko­wać się w  awan­tu­rę.

 

warto było jej po­słu­chać. Po­wie­dli wzro­kiem za jej spoj­rze­niem. Istot­nie, bo­cian krą­żył nad nimi i zni­żał swój lot, kle­ko­cząc. ―> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

Wy­padł na pustą prze­strzeń, opa­da­ją­cą ła­god­nym zbo­czem ku rzece. ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Wie­dzia­ła, że nie jest wsta­nie prze­ko­nać go… ―> Wie­dzia­ła, że nie jest w sta­nie prze­ko­nać go

 

Brzuch za­czął gło­śno bur­czeć… ―> W brzuchu za­częło gło­śno bur­czeć

 

Cięż­ko się cie­bie cią­gnie za język mło­dzień­cze, wiesz? ―> Trudno się ciebie cią­gnie za język mło­dzień­cze, wiesz?

 

Obraz wio­ski, do ja­kiej tra­fił He­ra­kles… ―> Obraz wio­ski, do której tra­fił He­ra­kles

 

He­ra­kles od­ru­cho­wo się­gnął za sty­li­sko ma­czu­gi… ―> He­ra­kles od­ru­cho­wo się­gnął po ma­czu­gę

Chyba że Herakles sięgnął po coś, co leżało za styliskiem.

 

miej­sco­wi na­praw­dę nie przy­zwy­cza­je­ni do me­ta­lo­wych na­rzę­dzi. ―> …miej­sco­wi na­praw­dę nieprzy­zwy­cza­je­ni do me­ta­lo­wych na­rzę­dzi.

 

He­ra­kles uchy­lił się i od­sko­czył za pień, który dało mu osło­nę. ―> Literówka.

 

W tym mo­men­cie druga ol­brzym­ka po­ja­wi­ła się zni­kąd… ―> Druga olbrzymka nie mogła się pojawić, bo wcześniej nie pojawiła się pierwsza.

Proponuję: W tym mo­men­cie dołączyła ol­brzym­ka, która po­ja­wi­ła się zni­kąd

 

i sfora psów, jakie za nią po­dą­ża­ły… ―> …i sfora psów, które za nią po­dą­ża­ły

 

zwa­żyw­szy na to, że po­włó­czył noga za nogą… ―> …zwa­żyw­szy na to, że wlókł się noga za nogą

Powłóczyć nogą może ktoś kulejący, ktoś, kto będzie chromą nogę ciągnął za sobą.

 

choć prze­cież czu­łeś pod skórą, że coś tu jest nie tak… ―> …choć prze­cież czu­łeś przez skórę, że coś tu jest nie tak

Czuć coś przez skórę to związek frazeologiczny, czyli forma ustabilizowana, utrwalona zwyczajowo, której nie korygujemy, nie dostosowujemy do współczesnych norm językowych ani nie adaptujemy do aktualnych potrzeb piszącego/ mówiącego.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, Regulatorzy, za komentarz i łapankę. Gdy tylko będzie można, zabiorę się za poprawki. :)

Sympatyczna historia o sympatycznym, choć nie kryształowym bohaterze. W ogóle jej siłą zdają mi się bohaterowie. Fabuła przyjemna, język mógłby być lepszy, ale jest ładny. Rozmijasz się za to z tematem – heroizm jest, owszem, ale w każdych innych górach (lub dolinach) wyglądałby tak samo.

 

Jeśli chcesz zobaczyć pełen przegląd moich uwag, proszę o adres na priv.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ciekawe podejście. Przyznam, że niemal do końca myślałem „fajne opowiadanie, ale gdzie tu góry”. W końcówce się pojawiają, ale aż do przedostatniego akapitu uważałem, ze to w kontekście konkursu za mało, bo temat nie może być na doczepkę. Ale ostatni akapit przekonał mnie bardzo. Zdecydowanie ta opozycja gwiazdozbiorów z miejscami „ziemskimi”, w tym przypadku właśnie z górami, jest czymś, co przekonuje. Również na poziomie nadania opowiadaniu jakiegoś głębszego sensu.

 

To ostatnie jest zresztą ciekawe. Bo ten element działa tu jakby dwutorowo. Jest nagła, dodana jednym, krótkim akapitem, głębia tekstu, ale jest tez dodanie takiego typowego zakończenia mitu czy legendy.

 

Do tego wszystkiego heros, który okazuje się nie taki znów nieskalany i który ma swoje wątpliwości, ale niewiele one zmieniają w jego zachowaniu przez rysy na samym charakterze. I który nawet zdając sobie sprawę z zakazów religijnych cwaniakuje oszukując siebie (bo przecież maszugą tez krew przeleje).

 

Napisane lekko, czyta się płynnie. Niby prosta fabuła, a jednak jest tu trochę różnych wątków i sceneria pokazująca, że świat mitów greckich może sięgnąć poza Grecję. I to bynajmniej nie patetycznie, a tak zwyczajnie. Zastanawia mnie, jakby to wyglądało, gdyby zostało napisane w formie „brudnej”, ale w wariancie „greckomitycznym” też satysfakcja czytelnicza jest.

 

Podoba mi się też końcówka. Sugestia wyboru herosa, ale bez wskazania co zrobił. W sumie gdzieś z grubsza w tamtej okolicy jakieś kopalnie srebra w którymś momencie historii funkcjonowały – ale czy to efekt decyzji Heraklesa? A jeśli tak, to czy aby nie tylko jakieś ochłapy w daremnej próbie bycia sprawiedliwym? O ile oczywiście po stronie autorskiej kwestia okolicznych złóż została uwzględniona, bo być wcale nie musiała. Ciekawi mnie co strona autorska odpowie w tej sprawie :-)

 

"Dostrzegł w dole ledwo widoczną wstęgę traktu. Gdy do niego dotarł, okazało się że gościniec, choć porośnięty trawą, jest dość twardy i równy. Rozmasował obolałe nogi, zignorował mięśnie domagające się odpoczynku i ruszył drogą, najpierw truchtem, by po chwili przyśpieszyć."

– ciekawe nawiązanie do biegów terenowych. Nie wiem na ile świadome, ale trafne.

 

"dosłownie padał z nóg."

– leżąc na ziemi? ;-)

 

"Nie chcąc nadkładać drogi schodami, po prostu zeskoczył"

– mając węże zamiast nóg?

 

"odskoczył za pień, który dało mu osłonę"

– który dał

 

W kontekście konkursu oceniłem ten tekst bardzo wysoko.

 

Dziękuję za komentarze i brakującego klika. Cieszę się, że się spodobało i różne elementy zagrały. Autor miał okoliczne złoża na uwadze. Podobno nefrytowe narzędzia z okolicy Ślęży znajdowano pod Troją. Co prawda nie znalazłem w artykule w Wikipedii źródła, ale! ;) Co do przemiany głównego bohatera i ostatecznej decyzji, jestem optymistą. Ale kto wie? Błędy poprawię po wynikach.

Tylko wiesz, Anonimie, często okazuje się, że jak ja coś oceniam wysoko, to innym to nie gra :D 

Więc nie wiem czy moja ocena nie jest klątwą ;D

 

No trudno. Tak sformułowana klątwa jest całkiem przyjemna. ;)

Anonimie, ściągaj maskę :)

 

Błędy poprawię po wynikach.

Wyniki były wczoraj :) Gratulacje :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

O, przegapiłem. Dziękuję. :)

Poprawiłem większość błędów, zgodnie z sugestiami z “łapanek”. Za wychwycenie usterek bardzo dziękuję.

Fabuła:

Opowiadanie z pozoru ma wszystko, co mieć powinno. Ciekawy pomysł na Sudety pokazany oczami starożytnych Greków, heroizm w wydaniu tak klasycznym, że bardziej chyba się nie da, przemyślana kompozycja, gdzie początkowo przedstawiasz mityczny świat, bohaterów i konflikt, by ostatecznie zakończyć finałem w miejscu, którego konkurs wymaga.

Mimo to tekst mnie nie zachwycił. Zwykle mam tak, że im ciekawsza fabuła, tym mniej znajduję potyczek językowych, a w tym przypadku, gdzieś od połowy skupiałem się głównie na tym drugim.

Gdzie więc leży problem? Szczerze mówiąc, tak do końca nie wiem. Na pewno nie pomogła mitologia, którą mało lubię, ale myślę, że raczej chodzi tu jednak o sposób opowiedzenia tej historii. Nie ma haczyka, na który jako czytelnik mógłbym się złapać, nie ma tajemnicy, której rozwiązania byłbym ciekaw, nie na w reszcie emocjonalnego związku z bohaterem, któremu mógłbym kibicować. Bo w sumie kto jest tym dobrym? Czy Herakles, który goni, czy Giganci, którzy uciekają? I on i oni wydają mi się równie obcy.

 

Styl i język:

Poniżej wypisałem fragmenty, nad którymi warto jeszcze popracować. Sam styl nie jest zły, a ilość uwag, jak już wcześniej wspomniałem, jest bardziej pochodną mało wciągającej fabuły, niż złego wykonania.

 

Gdy udało mu się ominąć narzutowy głaz (Narzutowe głazy nad Dunajem? Aż tak daleko lodowce nie doszły).

 

– Suditi! – Krzyknęła z radością Chionia. („Suditi” to nazwa łacińska. Właściwsza byłaby grecka „Soudeta ore” za Ptolemeuszem).

 

Ambrozja może i dawała nieśmiertelność i była dziewięć razy słodsza od miodu, ale z drugiej strony… była dziewięć razy słodsza od miodu. (Na pewno tak miało być?)

 

krzycząc, pobiegł do kobiety mielącej na ręcznych żarnach, zapewne swojej matki. (Końcówka niepotrzebna, wynika to z kontekstu, a dodatku jest bez znaczenia dla fabuły).

 

Po krótkiej, burzliwej naradzie mieszkańców, wskazano mu kawałek trawy, gdzie mógł spocząć. Po chwili też przyniesiono mu dwa małe podpłomyki z ciemnego ciasta.

 

rozsądek rzadko mógł zmienić jego plany. Skinął ku jednej z kobiet, oporządzającej skórę jakiegoś zwierzęcia, chyba jelenia, i wręczył nóż, trzymając rękojeścią w jej stronę

 

Nóż był naprawdę ostry, a miejscowi naprawdę nie przyzwyczajeni do metalowych narzędzi. (Powtórzenie, poza tym nie trzeba wszystkiego tak drobiazgowo tłumaczyć. Wcześniejszy opis wioski wystarczał, by te informacje wydedukować).

 

Nie był w stanie naprawdę rozgniewać na tych dziwnych, biednych ludzi, mieszkających w szałasach i lepiankach, wychudzonych, z takim trudem walczących o przetrwanie w lasach Północy. (Jak wyżej. Czytelnik już to wie. Do tego kolejna „naprawda”).

 

Herakles, trzymając mocno stylisko maczugi (Raz, że nie do każdej maczugi ten zwrot pasuje, choć możliwie, że jest poprawny w tym kontekście, dwa że kilkukrotnie już to sformułowanie padło).

 

Herakles uchylił się i odskoczył za pień, który dało mu osłonę.

 

Dwa szybkie pchnięcia oszczepem, niemal celne, sprawiły, że Herakles musiał paść na wznak. (Skoro niemal, to dlaczego musiał paść. Niemal celny, to wciąż niecelny).

 

Tułów możemy sobie odpuścić, mocne kirysy

Uff… przewaga zasięgu, muszę skrócić dystans (Dlaczego raz myśli w liczbie pojedynczej, a za chwilę już w mnogiej?)

 

Po dwóch minutach plan walki miał już mniej więcej ułożony.

 

Herakles sięgnął odruchowo po nóż, gdy przypomniał sobie, że oddał go kobiecie w wiosce. Szarpnął się i wydostał z pułapki dość szybko, by uniknąć kolejnego ciosu. Myśl o tamtych biedakach wytrąciła go na chwilę z równowagi, ale kolejne minięcie się z oszczepem o włos skutecznie go otrzeźwiło. (To nie jest najlepszy przykład tego, jak pisać sceny walki. Długie, złożone zdania spowalniają akcję, a tu potrzebna jest dynamika. Nawet jak ma pomyśleć o biedakach, to niech to będzie ułamek sekundy, a więc jedno, dwa słowa, i dalej w wir walki, unik, cios, wdech, kolejny cios, i wydech, i wszystko w ruchu, w pośpiechu, krótkie zdania, szybkie ciosy, pot, łzy, ból…)

 

Czekał tylko na dogodny moment, jak przypuszczał, już niedługo. Nie mylił się. (Dlaczego zdradzasz efekt walki, zawczasu? W takim wypadku jej dalszy ciąg robi się nudny).

 

Jeden z ogarów Artemidy podszedł i, będąc ewidentnie w czułym nastroju, wyślinił mu twarz. (Raczej wylizał)

 

Tematyka:

Trójkąt Sudecki przedstawiony bardzo subtelnie i oryginalnie. Spodobało mi się to, bo jest to odmiana od większości pomysłów, które tematykę potraktowały bardzo dosłownie. Tutaj to nawiązanie jest ledwie dostrzegalne, ale bez wątpienia jest. Imiona trzech gigantów uśpionych na wieki. Całkiem piękny pomysł. Troszkę jednak się pogubiłem. Wały kamienne i niedźwiedzie wskazują, że twierdzą gigantów była Ślęża. Dalej wspominasz o kapliczce Gai na Chionii, co interpretuje jako Śnieżkę.

Czy Chionia gigant i Chionia góra to dwa niezależne byty, czy zabici giganci zamienieni w góry?

Jakie jest znaczenie słowa Olistea?

 

Potencjał motywacyjny:

Niestety bardzo niewielki.

 

Efekt wzruszenia:

Również niezbyt wielki. Zbyt słabo były wyeksponowane emocje gigantów, aby ich los wzruszał. Akcent emocjonalny był położony na Heraklesa, a on, mimo swoich przemyśleń dotyczących ludzkości, nie wzrusza. Na plus ostatni akapit, który niesie ładunek emocjonalny, jednak to troszkę za mało.

 

Moja punktacja konkursowa: Poza pierwszą dziesiątką

Ocena portalowa: 4.5/6

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

– oryginalne podejście do tematu, duży plus za najciekawszy jak dotąd pomysł na interpretację hasła konkursowego

 

– podobało mi się słownictwo wykorzystane w tekście, dużo mało spotykanych słów – widać dobrą znajomość tematu. Natomiast w paru przypadkach miałam wrażenie, że słowa były nie do końca trafione, jakbyś „przedobrzył” i używał rzadko spotykanych zamienników tylko po to, by wzmocnić stylizację

 

– naiwność Herkulesa przyjmuję z lekkim niedowierzaniem; może i był młody, ale przecież nie mógł być kompletnie ślepy na to jak bogowie traktują ludzi?

 

– drobne błędy interpunkcyjne, ale ogólnie niezła poprawność językowa

 

– miejscami brakowało mi dynamiki (np. starcie olbrzymów z Herkulesem) i większego balansu oraz wyczucia, gdzie możesz sobie pozwolić na dłuższe opisy, a gdzie trzeba podkręcić emocje. Wydaje mi się, że wprowadzenie myśli Herkulesa zapisanych w ten sposób zwiększyło jeszcze dystans czytelnika do tekstu

 

– pojawienie się niezapowiedzianej Artemidy trąci deus ex machina

 

– spełnienie warunków konkursowych – bardzo dobre, max punktów

 

– podsumowując, solidne opowiadanie na podstawie niezłego pomysłu, największą słabością tekstu jest nieumiejętność autora do zbudowania napięcia i gładkiego poprowadzenia historii; to umiejętność, która przychodzi z czasem i praktyką, więc ćwicz dalej, autorze.

 

– w mojej prywatnej punktacji zajęło dziewiąte miejsce – gratuluję!

www.facebook.com/mika.modrzynska

Na początku – wiadomo.

“Niestety mało czasu u mnie ostatnio. Toteż moje komentarze będą krótkie, kilkuzdaniowe. Zaręczam jednak, że teksty przeczytałem z taką uwagą i starannością, na jaką było mnie stać!”

 

Rzepowanie:

– “Peleusz z drżeniem wychynął” – tu mi coś nie pasuje użycie tego słowa: https://sjp.pwn.pl/sjp/wychynac;2538783.html;

– “osłonięta tylko lwim zezwłokiem” – on całego martwego lwa na plecach nosił?;

– “żeby nie pakować się w tą awanturę” – tę;

– “Ubiegł tak dziesięć, czy piętnaście staj” – ubiec to można kogoś w kolejce po piwo; staje się przebiega;

– “krok po kroku i mila za milą” – a skąd tu te mile?;

– “odskoczył za pień, który dało mu” – literówka.

 

Niebanalne :)! Całkiem sympatyczne, ale…

Góry tylko zasygnalizowane. Niech będzie. Ale cała opowieść jest jakaś taka… beznamiętna, letnia, nie budzi żywszych uczuć. Czemu? Pewnie dlatego, że Herakles to ćwierćinteligent, a olbrzymy to złodzieje. I jakoś nikt nie budzi naszej sympatii!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Bardzo fajny pomysł na konkurs. Wplątanie do tego greckiej mitologii też ciekawe. Dostosowanie do warunków terenowych też na plus.

Zgadzam się z przedpiścami, że opowieść, mimo walorów, jakoś nie porywa.

krok po kroku i mila za milą.

A czy Grecy używali mil? Raczej stadionów.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za komentarze. Wezmę pod uwagę przy kolejnych opowiadaniach. ;)

Nowa Fantastyka