Miało to miejsce w noc zimowego przesilenia.
Loki przemierzał las od kilku godzin. Drogę oświetlał sobie płomykiem na końcu palca. Ku jego irytacji, krajobraz pozostawał niezmienny – wszędzie tylko sosny oraz śnieg po kolana. Przy każdym kroku wbijał włócznię w biały puch niczym w ciało znienawidzonego wroga. Nie cierpiał śniegu, zimna jak również bycia zagubionym i głodnym.
Za swe nieszczęście winił Odyna. To Wszechojciec polecił mu wykonać pilne zadanie w Utgardzie, bez czasu na porządne przygotowania. Wszystko, co zdążył zabrać ze sobą, powkładał do kieszeni czerwonego płaszcza, prezentu od żony. Misja trwała kilka tygodni i choć zakończyła się sukcesem, Loki nie czuł wielkiej satysfakcji. Przezornie nikomu tego nie obiecał, niemniej miał nadzieję wrócić do Asgardu na wielką ucztę z okazji Jul. Niestety, w trakcie lotu nad Midgardem pod postacią orła, zaskoczył go silny podmuch wiatru. Spadł na ziemię, a gdy odzyskał przytomność w środku lasu, słońce dawno zaszło. Do tego nigdzie nie mógł znaleźć orlich piór ani też żadnego ptaka, któremu mógłby takowe wyrwać. Zimowy las sprawiał nieprzyjemne wrażenie zupełnie pustego.
– Frej pewnie pada z przesytu – syczał przez zaciśnięte zęby. – W końcu Jul to jego święto… Starzec zapomniał o mnie zupełnie, niech go szlaaag! – z tym okrzykiem wpadł do ukrytego pod śniegiem płytkiego dołu.
Zapadła zupełna ciemność. Zimny puch zasypał twarz, i co gorsza, wszedł za kołnierz. Loki skoczył na równe nogi. W przypływie bezsilnej furii zaatakował grunt pod sobą.
Ziemia zadrżała. Wpierw pomyślał, iż to od ciosu włócznią, lecz gdy stał nieruchomo i tylko łapał oddech, ponownie doszło do wstrząsu. Zdziwiony uniósł dłoń odzianą w płonącą rękawicę.
Trzeci, silniejszy wstrząs sprawił, że śnieg spadł z drzew. Loki nie miał już wątpliwości: nadchodziło coś naprawdę dużego. Czekał z włócznią w gotowości, bardziej ciekaw niż zaniepokojony. Co tak wielkiego może mieszkać w midgardzkim lesie?
Wiatr przywiał znajomy odór. Miał z nim do czynienia przez ostatnie tygodnie.
– Mów, kim jesteś i co tu robisz, olbrzymie! – krzyknął.
Spomiędzy drzew wyszła istota tylko nieco niższa od sosen. Gigant zmrużył oczy.
– To JA powinienem zapytać o to ciebie! – warknął. – Jestem panem tego lasu, ty zaś intruzem!
Nie po raz pierwszy od wyruszenia na misję Loki pożałował, iż nie zabrał z domu latających butów, tylko te grube, czarne buciory do chodzenia wśród zasp. Tak to mógłby spojrzeć olbrzymowi prosto w twarz. Jednakże i bez tego mógł stwierdzić, że żaden z niego władca. Nie dorastał do pięt przywódcom klanów z Utgardu.
– Och, doprawdy? – zadrwił. – To w takim razie gdzie twoi poddani? Widzisz, trochę już łażę po twych włościach i jak dotąd nikogo nie spotkałem.
– Nikt nie ma prawa chodzić po mojej ziemi! – ryknął olbrzym.
– Skoro tak, to coś słabo pilnujesz terenu!
– ZGIŃ, PRZYBŁĘDO! – Władca lasu machnął ręką by odrzucić intruza, ale Loki okazał się szybszy. Uskoczył. Nie czekając aż olbrzym spróbuje ponownie, rzucił w niego z całej siły włócznią.
Ogłuszający jęk zrzucił ostatnie resztki śniegu z drzew. Po chwili również olbrzym padł na ziemię. Martwy.
Loki, tyleż zaskoczony, co uradowany tak łatwym zwycięstwem, obszedł dookoła ciało. Zakrwawiony grot sterczał z pleców na wysokości serca.
– Niech no w Asgardzie o tym usłyszą! – Wyciągnął z trupa włócznię. Zaraz jednak dopadła go wątpliwość. – Co ja plotę! Nie uwierzą mi! No, może Sigyn, ale reszta?
Dobrze znał Asów i Wanów, a oni jego. Owszem, pokiwają głowami z podziwem, lecz w ich oczach zobaczy rozbawienie. Co też ten zarozumialec znowu zmyśla? – pomyślą. Na pewno tak będzie, skoro nikt inny nie mógł potwierdzić jego słów. A jeśli pokaże trofeum, powiedzą, że ukradł je olbrzymom.
Chwilowa radość wyparowała razem z wcześniejszym gniewem. Przygnębiony Loki ruszył w dalszą drogę, pozostawiając za sobą wielkiego trupa.
*
Przez jeszcze godzinę szukał suchego schronienia na resztę nocy. W końcu wyszedł z lasu, niedaleko małej, zapuszczonej wioski. Na straży ciemnych chat stał tylko jeden mężczyzna z pochodnią. Kiedy tylko dostrzegł nadchodzącego przybysza, sięgnął po róg u pasa. Gjallarhorn to to nie był, ale i tak wywołał poruszenie.
Loki naprawdę lubił śmiertelnych mieszkańców Midgardu. Nie chciał bez potrzeby wchodzić z nimi w spór, dlatego przemienił włócznię w bransoletkę ze sznurka z kamiennym paciorkiem. Pozornie nieuzbrojony wkroczył do wioski.
Z chat powychodzili ludzie. Wystarczył jeden rzut oka, by zrozumieć, iż dopadła ich okropna bieda. Mężczyźni dzierżyli w kościstych dłoniach narzędzia rolnicze, kije i noże. Strażnik sięgnął po siekierę. Ktoś inny napiął prosty łuk. Kobiety pozostały w drzwiach, zapewne by chronić ukryte wewnątrz dzieci.
Niewielki tłumek otoczył Lokiego. Blask ognia oświetlał ich chude, blade twarze. Patrzyli na przybysza ze strachem jak również nadzieją.
– Ktoś ty? – warknął strażnik z toporem.
– Nie widzisz, że to bóg? – syknął stojący obok niego mężczyzna.
Przed wejściem do wioski Loki nie porzucił postaci Asa. Wzrostem przewyższał każdego z zebranych o więcej niż głowę. Jeszcze głośniej za boskim pochodzeniem przemawiał płomień okrywający dłoń. Jego blask odbijał się w oczach o wąskich źrenicach.
Ludzie na tyłach zaczęli szeptać między sobą. Stojąca w progu najbliższej chaty kobieta upadła na kolana.
– Nasze modlitwy zostały wysłuchane! – zaszlochała.
Loki w milczeniu obserwował powstające zamieszanie. Próbował dociec, o co może chodzić. Z urywanych rozmów oraz okrzyków zrozumiał tylko tyle, iż byli w nie lada kłopocie od dłuższego czasu.
– Wystarczy! – zawołał. Od razu zapadła cisza. – Jestem Loki z Asów, a ty? – Płonącym palcem wskazał tego, który wyglądał na przywódcę wioski. – Podejdź bliżej i powiedz, jakie to macie kłopoty. Chcę o wszystkim usłyszeć na własne uszy.
Mężczyzna istotnie był lokalnym przywódcą. Przez długie lata żadne wielkie nieszczęście nie dosięgło ich osady, aż tu nagle, ponad rok temu, nie wiadomo skąd przybył olbrzym. Przywłaszczył sobie las, twierdząc, iż to jego spuścizna rodowa. Zabronił komukolwiek wchodzić między drzewa. Śmiałków czekała śmierć. Najsilniejsi z mężczyzn zginęli w walce z tym potworem. Dla wioski nastały ciężkie czasy, zapanował głód. Wielokrotnie wzywano na pomoc Thora, Freja a nawet samego Odyna, lecz żaden z nich jak dotąd nie przybył.
Słuchając opowieści, Loki wodził wzrokiem po zebranych i ich wynędzniałej osadzie. W takim miejscu można było łatwo zapomnieć, iż przecież trwa Jul.
Przygryzł wargę.
Doprawdy, starcze, mój drogi bracie, niech cię jasny szlag trafi.
Mógł po prostu powiedzieć, że zabił olbrzyma, niemniej…
– Moi drodzy! Oto nadszedł kres waszej niedoli! – oznajmił z szerokim uśmiechem. – Sam Odyn przysłał mnie, by położyć kres bezprawnemu panowaniu ciemięzcy! Już nigdy nie będzie was niepokoił! Na dowód przyniosę wam jego czerep!
W mieszkańcach wioski zaszła taka zmiana, jakby ściągnięto z nich niewypowiedzianą klątwę. Zarówno mężczyźni jak i kobiety krzyczeli z radości, padali sobie w ramiona albo na kolana, już dziękując Lokiemu za pomoc. Strażnik, ostatni z miejscowych drwali, wręczył mu swoją siekierę, aby odrąbał nią głowę olbrzymowi, kiedy go pokona. Niektórzy podążyli za nim aż do granic osady. Życzyli mu powodzenia a nawet udzielili przydatnych ich zdaniem wskazówek.
Loki, pokrzepiony okazanym mu zaufaniem i wdzięcznością, ruszył tą samą drogą, którą przyszedł.
*
Na miejscu zastał samotnego wilka węszącego przy martwym olbrzymie. Zwierzę czmychnęło, jak tylko podszedł bliżej. Nie zawracając sobie nim głowy, Loki odgarnął włosy z karku trupa.
Uniósł w górę siekierę, uderzył raz, drugi. Po kilku silnych ciosach nic już nie łączyło głowy z resztą wielkiego ciała. Na resztki karku mieszkańcy wioski raczej nie będą narzekać.
To powinno wystarczyć, ale nie Lokiemu.
Wilk nie odbiegł daleko, tylko przyczaił się w pobliżu. Zawołany wyszedł z ukrycia.
– Witaj, przyjacielu. Podejdź bliżej. O, widzę, że i tobie rządy tego tutaj uprzykrzyły życie. Nie martw się, więcej nie będą. Czy w podzięce mogę liczyć na przysługę? Widzisz, doszły mnie słuchy, że olbrzym urządził sobie siedzibę w leśnych ruinach. Wiesz może, gdzie są?
Wilk skinął łbem, po czym wbiegł między sosny. Loki podążył za nim. Razem brnęli przez śnieg, dopóki nie dotarli do wysokiego wzgórza. Na szczycie stały ruiny wielkiej, dawno opuszczonej twierdzy – tak, jak wspominali mieszkańcy wioski. W zamierzchłych, pełnych wojen czasach musiały wybudować ją olbrzymy, zanim przepędzono do ich własnych krain.
Loki pożegnał wilka i rozpoczął wspinaczkę razem z głową samozwańczego dziedzica.
Po zniszczonych korytarzach hulał wiatr, niosąc ze sobą obiecujące zapachy. Trop wiódł do głównej sali. Miejsce, gdzie kiedyś urządzano wspaniałe uczty, służyło obecnie za mieszkalną izbę. Na środku podłogi rozłożono barłóg ze skór oraz futer. Za okrycie służył koc, z którego można by było zrobić namiot dla wszystkich ludzi z wioski. Pod ścianami na hakach wisiała dziczyzna: jelenie, dziki, wilki, niedźwiedzie…
Przy palenisku stał głęboki kocioł. W środku Loki znalazł stertę przeróżnych ptaków, jeszcze upierzonych. Nie dowierzając własnemu szczęściu, wyrwał garść piór z ciała orła ze złamanym karkiem. To wystarczyło, żeby już w tej chwili polecieć do Asgardu, uściskać żonę i zasiąść do wielkiej uczty, tym samym kończąc wiele dni trudów.
Aż serce zabiło mocniej z radości. Potem zrobiło się ciężkie.
– No, tak – westchnął Loki. Zerknął na swe trofeum. – Przecież obiecałem.
Naprawdę chciał przynieść tamtym ludziom głowę potwora. Z drugiej strony zaś jeszcze goręcej pragnął wrócić do domu i na świąteczną zabawę. Od dawna nic nie miał w ustach.
Oblizał pokryte bliznami wargi.
– Dlaczego ciągle to sobie robię?! – jęknął głośno.
Choć nie miał ku temu żadnych powodów, czuł się tak, jakby od tego, jaką podejmie decyzję, zależało jego życie.
Co miał zrobić?
Popatrzył tępo na smakowite mięsa. W wyobraźni ujrzał suto zastawione stoły w sali biesiadnej na dworze Odyna. Równie rzeczywisty był też obraz wioski i biednych ludzi czekających na zbawcę. Im więcej o nich myślał, tym bardziej wizje mieszały się ze sobą oraz jawą, aż trudno było powiedzieć, co jest prawdziwe, a co nie.
Na twarz Lokiego powoli wypełzł uśmiech, w oczach zabłysły iskierki – jak zawsze, kiedy przychodził mu do głowy sprytny plan.
Zakasał rękawy. Miał jeszcze tak wiele rzeczy do zrobienia.
*
Do wioski powrócił dopiero o brzasku. Drwal-strażnik oczekiwał go razem z paroma kolegami. W słabym świetle poranka dostrzegli najpierw czerwony strój Lokiego. Bóg trzymał w jednej ręce głowę olbrzyma, drugą ciągnął wór większy od niego samego. Do pleców miał przytroczoną włócznię, zaś u pasa wisiała siekiera – obie zakrwawione. Szedł pewnie w stronę osady, jakby dźwigany ciężar nie robił na nim wrażenia.
Sam ogromny czerep wzbudził w mężczyznach trwogę, lecz zrozumieli, że o to nastał kres ich cierpień.
Drwal-strażnik po raz drugi zadął w róg. Niepotrzebny trud, bo jego towarzysze krzyczeli radośnie równie głośno, o ile nie głośniej.
Gdy wkroczyli do wioski, Lokiego znów otoczył tłum, tym razem bez wyciągniętej broni i strachu w oczach. Każdy pragnął osobiście podziękować wybawcy, zwłaszcza matki i wdowy po śmiałkach zgładzonych przez olbrzyma.
Bardzo też chcieli wiedzieć, jak mu się udało pokonać tak wielkiego przeciwnika, toteż Loki rozpoczął opowieść o nierównej walce z dzikim potworem. Pokazał z bliska ubrudzoną krwią włócznię – musiał wbić ją wiele razy w olbrzyma, nim ten padł na dobre. Topór zwrócił drwalowi. Rębacz aż pękał z dumy, iż to jego narzędzie posłużyło do ścięcia głowy władcy lasu.
– No! Takie zwycięstwo należy uczcić! – zawołał.
– Właśnie! Jul jest przecież! – dodał ktoś inny.
Mieszkańców wioski ucieszyła myśl o święcie, ale nie wszystkich.
– Hola! Zapomnieliście już, że jedzenia nam ledwo starcza, aby przeżyć kolejny dzień? – Przypomniał starszy mężczyzna.
– Ależ ojcze – odparł jego syn – skoro olbrzym nie żyje, to nareszcie możemy wyruszyć na polowanie.
Inni poparli młodzieńca, lecz w starcu tkwiła dusza upartego wojownika.
– Głupi! Lato przyjdzie zanim będziemy mieli dość jedzenia na godną biesiadę!
Po tych słowach spojrzał niepewnie na Lokiego. Ten odrzekł spokojnie:
– Młodzi mają rację. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, jeszcze dziś dzik zostanie poświęcony Frejowi. Sami zobaczcie.
Już wcześniej pytano, co przyniósł w wielkim worku. Kiedy rozwiązał supeł, mieszkańcy wioski ujrzeli tak wiele skór, futer i dziczyzny, jak nigdy dotąd. Paru podeszło bliżej z wyciągniętymi rękoma, ale Loki stanął im na drodze.
– W starej twierdzy w lesie czeka tego jeszcze więcej. Dobrze podzielone starczy i na ucztę, i na zapasy – powiedział pogodnie, acz z nutą ostrzeżenia.
*
Wór zaniesiono do domu rzeźnika, gdzie rozdano sprawiedliwie każdemu skóry i futra. Potem Loki zaprowadził ochotników do twierdzy, skąd na saniach przywieźli następne worki mięs i trofeów. Tymczasem drwal ze swoimi kolegami wyruszył narąbać dobrego drewna.
Wszyscy w wiosce ciężko pracowali. Wysprzątano i przystrojono jemiołą chaty. Ogień płonął w paleniskach pod bulgoczącymi garnkami i skwierczącym rusztem. W największym domu rozstawiono stoły, dbając, by każdy mógł zasiąść do wieczerzy. Honorowe miejsce przeznaczono dla tego, dzięki któremu osada mogła znów świętować.
Żeby tradycji stało się zadość, Loki wytropił i pochwycił żywego dzika. Wieczorem, ku zaskoczeniu biesiadników, on również skierował cichą modlitwę do Freja. O co bóg może prosić innego boga? – tego lepiej, żeby śmiertelnicy nie wiedzieli. Również Lokiemu przypadł zaszczyt zabicia zwierzęcia.
Jul rozpoczęło się na dobre. Nie było tak wystawne jak uczty w Asgardzie, brakowało wybornego miodu. Tańczono jednak i śpiewano do melodii granej na piszczałce przez córkę przywódcy wioski. Ci, co nie mieli sił na podskakiwanie, snuli plany na jasną przyszłość. Początkowo przeciwny wielkiemu świętowaniu starzec niepewnie brał do ust kolejne porcje podawanych mu przez wnuki potraw. Nadal nie mógł uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. Drwal posadził sobie na kolanach kilkuletniego synka, aby pokazać mu z bliska siekierę z brunatnym ostrzem. Wokół niego usiadły również inne dzieci. Nie mogły przestać słuchać o tym, jak zginął okrutny władca lasu. Głowę olbrzyma na razie zawieszono nad wejściem do wielkiego domu. Później znajdzie się dla niej godniejsze miejsce.
Loki z lekkim sercem obserwował ucztę, powoli przeżuwając pieczeń z jelenia. Na oku miał jeszcze gulasz z niedźwiedzia i pieczone króliki.
W kieszeni trzymał ptasie pióra. O świcie nie bez żalu pofrunie z powrotem do Asgardu. Lecz zanim to nastąpi, minie kolejna długa noc.