- Opowiadanie: Ajzan - [Między pieśniami] Wyprawa rybacka Lokiego i Sigyn

[Między pieśniami] Wyprawa rybacka Lokiego i Sigyn

Za betę i wskazówki bardzo dziękuję ANDO.

Edit: Dziękuję również Arnubisowi za porady dotyczące biologii ryb.

Edit: Zmieniłam tytuł.

 

Opowiadanie jest inspirowane mitologią skandynawską. Sama historia jest zupełnie nowa, ale pojawiają się w niej nawiązania do znanych opowieści.

Ponieważ wcześniej skrobałam już coś w tym temacie, nie chciałam odchodzić za daleko od moich ostatnich zainteresowań. Na szczęście, buty jako środek transportu regulamin konkursu uwzględnia. ;-)

Pozy do ilustracji przerysowałam z “Ruchomego zamku Hauru”. Za jakiś czas dodam lepszą wersję obrazka.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

[Między pieśniami] Wyprawa rybacka Lokiego i Sigyn

 

Podmuch wiatru oderwał Sigyn od pracy w ogrodzie. Wstała z klęczek i spojrzała w górę.

– Witaj, Loki – przywitała intruza.

Brat krwi Odyna siedział na gałęzi dębu, jakby to była ława przed jego własnym domem – gdyby takowy posiadał. W Asgardzie wiódł życie bezpańskiego kota: chodził, dokąd chciał, jadł na co miał ochotę i spał, gdzie mu odpowiadało, zwykle u Thora, często bez pozwolenia.

– Dzień dobry. Nie jesteś zaskoczona – zauważył wesoło.

– Może bym była, gdybyś przyszedł ścieżką wzdłuż płotu, jak inni – odparła w podobnym tonie. Poznała Lokiego na tyle dobrze, by wiedzieć, czego się po nim spodziewać.

Jego chichot brzmiał jak trzask drewna w ognisku. Stanął w powietrzu z siecią rybacką przerzuconą przez ramię. Z takiej ilości sznura można by było uszyć koszulę dla olbrzyma. W drugiej ręce dzierżył włócznię. Podszyta wilczym futrem peleryna oraz wypchana torba również nie pozostawiały wątpliwości co do jego zamiarów.

– Co chcesz upolować? – spytała Sigyn, kiedy zszedł na ziemię.

Chyba czekał, aż poprosi o wyjaśnienia, bo jego zielone oczy aż zalśniły z podniecenia. Z wielką chęcią opowiedział o tym, co usłyszał poprzedniego dnia od samego Odyna. Ponoć w niezamieszkałej przez ludzi części Midgardu leżało jezioro otoczone ze wszystkich stron górami. Wedle sugestii Wszechojca, w tak odizolowanym miejscu ryby powinny być ogromne. Loki nie tylko chciał się o tym przekonać osobiście, ale też złapać połów, którego żaden stół w Asgardzie by nie udźwignął.

– Myślałem poprosić Thora o towarzystwo, ale on i Tyr zdążyli już wyruszyć na własną wyprawę na olbrzymy. – Wzruszył ramionami. – Trudno. Nie zamierzam na nich czekać, skoro mi nic nie powiedzieli. Ich strata. – Skierował grot włóczni w głąb lasu. – Idąc w tym kierunku, najszybciej dotrę do celu.

– To dlatego mnie odwiedziłeś? – spytała Sigyn. – Miałeś po drodze.

– W rzeczy samej. Pomyślałem, że skoro jestem w okolicy, to zajrzę sprawdzić, co u mojej przyjaciółki.

Speszona odwróciła wzrok.

– Nic nowego.

Pokiwał głową ze zrozumieniem.

– Kolejny dzień, taki jak pozostałe.

Potaknęła. Nie było tajemnicą, że w porównaniu z innymi Asami, wiodła wyjątkowo spokojne życie, żeby nie powiedzieć nudne. Uczestniczyła może w paru hucznych ucztach i żadnej nie wspominała dobrze. Zamiast wielkich sal, wolała trzymać się blisko swojej małej, otoczonej ogrodem chatki na skraju lasu.

A potem poznała osobiście Lokiego. Choć sam Wszechojciec uznał go za swego brata, to jednak niewielu miało o nim dobre zdanie z racji jego psotnej natury. Mimo to ciąg pewnych zdarzeń sprawił, że on i Sigyn zawarli bliższą znajomość, wręcz przyjaźń.

– Nie planowałam na dzisiaj nic… – urwała, bo dostrzegła ten szczególny błysk w zielonych oczach. Wiedziała, co oznacza. – Chcesz, abym… poszła z tobą?

Loki zdawał się być zadowolony z tego, że tak szybko przejrzała jego najnowszy pomysł.

– Jak wolisz. Twoja pierwsza wyprawa poza Asgard nastąpiła dość… niespodziewanie. – Skrzywił się na tamto wspomnienie. – Teraz masz szansę na zastanowienie.

Sigyn zerknęła na jedynie z pozoru zwyczajne buty Lokiego. Doskonale pamiętała, jak to było poprzednim razem: ten strach o własne życie, ale też ciekawość i podekscytowanie, kiedy zrozumiała, iż nic tak naprawdę jej nie grozi.

Tylko czy miała ochotę przechodzić przez to ponownie?

 

*

 

Za sobą pozostawili mury Asgardu, wysoko nad nimi rozciągał się błękit nieba, pod ich stopami płynęły chmury.

Loki przemierzał przestworza pewnym krokiem, bez obaw o to, że może spaść. Niestety, nie można było tego samego powiedzieć o Sigyn. Unikała patrzenia pod nogi, bo tylko w ten sposób jakoś znosiła podróż. Jednocześnie czerpała ze spaceru w powietrzu pewną przyjemność. Trochę przypominał pływanie. Jedyne, co przeszkadzało, oprócz straszliwych wizji upadku, to podmuchy podrywające spódnicę do góry i spychające włosy na twarz.

– Daleko jeszcze? – zapytała w pewnym momencie. Miała nadzieję, że świst wiatru zagłuszył drżenie w jej głosie.

Loki obejrzał krajobraz pod nimi: rozległe łąki i lasy oraz pasma gór. Rzeki przecinały doliny, gdzieniegdzie migotała w południowym słońcu tafla stawu. Ani śladu wielkiego jeziora.

– Powinno być gdzieś niedaleko. Okolica pasuje do tego, o czym opowiadał Odyn. Masz ochotę na postój?

Ze zdziwienia zamrugała.

– Niby gdzie?

Loki wskazał niewielki obłok płynący tuż pod nimi. Osłaniał dolinę plamą cienia o wyraźnych brzegach.

– To będzie dobre miejsce.

Zanim Sigyn zdążyła cokolwiek powiedzieć, ruszyli w dół. Wkrótce jej buty zatonęły w gęstej parze. To było tak niezwykłe nowe wrażenie, że dopiero po fakcie Sigyn zdała sobie sprawę, że Loki zdołał uwolnić rękę z jej kurczowego uścisku. Nic przez to nie uległo zmianie: pozostała zanurzona jedynie nieco poniżej kolan.

 – I jak? – spytał. W oczach miał iskierki. – Nie chodziłaś jeszcze w chmurach, czyż nie?

– Nigdy. – Kąciki ust Sigyn same wędrowały ku górze. Ledwie powstrzymała śmiech. – To niesamowite!

Zaczęła iść, przy czym unikała podchodzenia zbyt blisko krawędzi. Loki podążał za nią, podskakując i wyrzucając stopami w górę niewielkie kłębki. Kiedy usiedli wygodnie w płytkim dołku, Sigyn spróbowała nabrać chmury w dłonie. Niestety za każdym razem pasemka pary uciekały jej spomiędzy palców. Loki tymczasem zapalił fajkę. Z wypuszczanego z ust dymu tworzył najpierw pierścienie, potem coraz bardziej złożone kształty zwierząt, głównie ryb odpływających ku niebu.

Dla niego nie ma rzeczy niemożliwych, pomyślała zafascynowana Sigyn, kiedy wydmuchał naraz całą ławicę płotek.

Nie przejmował się też niczym: ani niepowodzeniem, ani konsekwencjami własnych czynów, ani potencjalnymi zagrożeniami. Nawet jeśli już wcześniej doświadczył wszystkich trzech, do każdego nowego pomysłu podchodził z niezłomnym przekonaniem, że osiągnie swój cel. A jeśli nie, to jakoś zdoła wykaraskać się z tarapatów.

Tym właśnie imponował Sigyn najbardziej: posiadał pewność siebie, której jej brakowało. Pragnęła być choć w połowie taka jak on a najbliżej tego była właśnie w jego towarzystwie. Targające nią na co dzień wątpliwości i lęki przestawały być wtedy tak dojmujące.

Kiedy Loki wypalił całą zawartość fajki, oznajmił, że idzie rozejrzeć się. Odszedł na skraj chmury, gdzie stanął wychylony poza krawędź z ręką przy czole.

– Jest! – Zawołał radośnie. – Sigyn, chodź zobacz!

Ostrożnie wstała z miękkiego puchu. Popychana przez wiatr podeszła do Lokiego, który chwycił ją za rękę.

Obłok zaniósł ich nad młode góry o ostrych szczytach. Dolne partie i wąskie doliny porastały gęste lasy. Jak okiem sięgnąć, nigdzie ani śladu ludzkich siedzib albo przynajmniej gościńca. Prawdziwie dzika kraina.

Niektóre ze wzniesień utworzyły formację podobną do korony. Strumienie spływały z ich stromych zboczy prosto do olbrzymiego jeziora, zajmującego niemal całą kotlinę. Ze środka zbiornika wyrastała wyspa na tyle duża, by zbudować na niej osadę z polami uprawnymi.

Oczy Lokiego znów zabłysły z radości. Tupnął energicznie najpierw lewą, potem prawą nogą. 

– Gotowa?

Sigyn zacisnęła mocniej palce wokół jego dłoni. Z przyjemnością zostałaby na chmurze jeszcze trochę, ale jeśli będą zwlekać, odpłyną zbyt daleko.

– Chyba tak.

 – W takim razie na twój znak.

 Zaczęła powoli odliczać. Tuż po “jeden” Loki zeskoczył pociągając ją za sobą. Tym razem była przygotowana na coś podobnego.

Pokryta gęstym lasem wyspa rosła przed ich oczyma, aż w końcu wylądowali na plaży. Dla Sigyn ponowne zetknięcie ze stałym gruntem okazało się trudne, bo stopy zdążyły zapomnieć, jak to jest stąpać po piasku. 

Loki poprowadził ją do niewysokiej skarpy.

– Tym razem zniosłaś to o wiele lepiej. Jeszcze kilka takich wypraw i przywykniesz do zmian – stwierdził.

– Dla ciebie nie istnieje różnica między ziemią a powietrzem?

Loki zakręcił się na pięcie. Robiło to tym większe wrażenie, że nie zrzucił z siebie jeszcze tobołów.

– Nie w tych butach, moja droga. 

Rozsiadł się obok niej i od razu zabrał za rozplątywanie sieci.

– Już chcesz łowić? – spytała przez dłoń, którą bezskutecznie próbowała zasłonić zakłopotanie.

Po jego szybkich, lecz kontrolowanych ruchach widziała, że bardzo zależy mu na tym, aby jak najprędzej wyciągnąć pełną sieć.

– Najlepiej będzie, jeśli zarzucę od razu. Potem możemy rozbić obóz.

Sigyn również nie zamierzała siedzieć dłużej bezczynnie. Gdy minęły zawroty głowy, postanowiła zebrać kamienie na palenisko. Jak się okazało, mnóstwo ich zalegało w piasku. Niektóre były bardziej chropowate od innych, jakby zdarto z nich wierzchnią warstwę. Kiedy odeszła kawałek, ujrzała całą stertę takich, zapewne niedawno wyrzuconą na brzeg przez fale.

Sięgnęła po jeden na samym wierzchu. Pod spodem odkryła podłużny, jasny przedmiot, który natychmiast rozpoznała.

– Loki – jęknęła.

Natychmiast pojawił się przy niej. Nie musiał o nic pytać. Bez wahania wyciągnął spomiędzy kamieni długą kość.

– Hm… Na moje oko to z nogi żurawia.

Pochylił się nad stertą. Co i rusz odrzucał na bok kolejne kości, w tym ptasią czaszkę, oraz przede wszystkim ości całego mnóstwa ryb. Wszystkie dokładnie oczyszczono z mięsa, bez śladów ugryzień.

– Nic więcej tam nie ma? – zapytała Sigyn, kiedy Loki podniósł się znad rozgrzebanego stosu.

 – Tylko jeszcze więcej ości – mruknął niezadowolony.

 Przełknęła ślinę.

– Co to może oznaczać? To… To chyba nie jest normalne, prawda?

Po raz pierwszy dostrzegła na twarzy Lokiego tak wyraźne wahanie. Jakby domyślał się odpowiedzi, ale nie wiedział jak ją ubrać w słowa.

– To pewnie sprawka szczupaków lub czegoś innego – przyznał w końcu. – Wiesz, co? Zmiana planów. Chodźmy poszukać miejsca na obóz.

Tak nagła zmiana tematu zaniepokoiła Sigyn, lecz sama wolała dłużej nie myśleć o dziwnych szczątkach, więc nie protestowała. 

Loki szybko odkrył w chaszczach wąską ścieżkę wydeptaną przez zwierzęta. Prowadziła w głąb porastającego całą wyspę lasu. Postanowili ją sprawdzić. Po drodze natrafili jedynie na ptactwo i gryzonie oraz tropy niedużego stadka dzików. Wkrótce wyszli na niewielką polankę. Przylegała do niej jama na tyle głęboka, by zmieściliby się w niej oboje. Cokolwiek tu wcześniej mieszkało, prawdopodobnie nie zaglądało tu w przeciągu ostatnich kilku lat i prawdopodobnie już nie żyło.

 – To idealne miejsce – powiedziała Sigyn. Torbę oparła o zwalony pień drzewa.

 Loki zgodził się z nią i pozostawił swoje rzeczy obok jej. Na dowód, że to ich teren, za pomocą włóczni nakreślił krąg ochronny wokół polanki i jamy. Od teraz żaden nieproszony gość ani szalejący żywioł nie mógł naruszyć tego miejsca. Sigyn od razu poczuła się z tego powodu lepiej, choć jednocześnie miała wrażenie, że Loki zrobił to jedynie ze względu na nią, bo wie, jaka jest strachliwa. Nie pomogło również, kiedy oznajmił, że wraca rozłożyć sieć. Makabryczne odkrycie wcale go nie zniechęciło. 

– Nadal liczysz na dobry połów?

 – Pewnie. Cokolwiek to zrobiło, nie mogło spustoszyć całego jeziora.

 Wcale nie ukrywał tego, że nie miał pojęcia, co mogło doprowadzić do powstania olbrzymiej sterty starannie oczyszczonych ze wszystkiego ości a mimo to nadal chciał łowić. Sigyn nie wiedziała, jak powinna zareagować.

 – Uważaj – powiedziała wreszcie, świadoma tego, że nie po to Loki przebył taki kawał drogi, aby od razu zrezygnować ze swojego planu.

W odpowiedzi uniósł włócznię. Do Sigyn powróciła wiara, że cokolwiek się stanie, on sobie przecież poradzi.

Tak oto została sama w sercu nieznanej wyspy. Przygotowywanie obozu zdołało uwolnić jej głowę od nieprzyjemnych myśli. Wewnątrz nory rozłożyła pledy oraz skóry. Na zewnątrz, obok przewróconego pnia drzewa, przygotowała palenisko z kamieni, które zdążyła wcześniej zebrać. 

Gdy poszła szukać w pobliskich zaroślach gałęzi na opał, niespodziewanie zerwał się silny wiatr od strony plaży. Wystraszone ptaki odleciały w kierunku gór.

– Oddawaj!… Niech cię szlag!

 Sigyn zamarła, bo to Loki krzyczał z daleka. Niepokój nakazywał jej jednocześnie uciekać w bezpieczne miejsce oraz sprawdzić, co się właściwie dzieje. Wystarczyło tylko, że wskoczy do ochronnego kręgu, jednak jakaś jej część nie darowałaby sobie, gdyby nie spróbowała pomóc.

Ostatecznie Sigyn prawie na oślep popędziła pod wiatr w kierunku, skąd dochodziły przekleństwa.

Gdyby nie błękitne niebo, słońce i białe chmury, pomyślałaby, że nadszedł najprawdziwszy sztorm. Jezioro wrzało, wysokie fale sięgały drzew.

Loki wisiał w powietrzu wiele jardów od brzegu. Usiłował wyciągnąć sieć, lecz coś mu na to nie pozwalało. Musiało być naprawdę silne, skoro udawało mu się co rusz ściągać przeciwnika bliżej wody. Ten nie pozostawał dłużny.

Była to zacięta walka, którą Sigyn mogła jedynie oglądać z rosnącym przerażeniem. W pewnym momencie niewidoczna siła pociągnęła tak mocno, że Lokiego dosięgła wysoka fala. O mały włos nie wpadł do jeziora. To przeważyło szalę.

– Dość tego! – Z tymi słowami Loki złapał sieć oburącz i pociągnął w górę z całej siły, jaka mu została.

Tym razem zdołał wyciągnąć ponad wodę łeb olbrzymiej ryby. Trzymała sieć w paszczy, zdolnej pochłonąć jednym kłapnięciem całego konia. W nieruchomym, zimnym oku Sigyn dostrzegła niewyobrażalny gniew. Bestia nie zamierzała dać za wygraną. Szarpnęła tak raptownie, że Loki nie zdążył zareagować. Uczepiony sieci runął prosto we wzburzoną toń.

Ostatni manewr ryby-potwora doprowadził do powstania największej jak dotąd fali. Sigyn w ostatniej chwili uciekła do lasu.

Zawróciła, jak tylko woda zaczęła się cofać. Jezioro powoli odzyskiwało wcześniejszy spokój. Walka dobiegła końca, ale kto wygrał?

Najpierw ponad powierzchnię wychynęła długa płetwa grzbietowa. Zmierzała w stronę przeciwległego brzegu. Zaraz potem na powierzchnię wypłynął również Loki. Podczas gdy kaszlał i wypluwał wodę, Sigyn odetchnęła parę razy. Już myślała, że bestia go pożarła.

– Czekaj, khe, ja cię jeszcze, khe, dopadnę, khe, złodzieju! – Pogroził odpływającej płetwie uniesioną ponad głowę włócznią.

Wielka ryba zanurkowała, ale nie wyglądało na to, by zamierzała ponownie zaatakować, przynajmniej na razie.

Sigyn zawołała Lokiego. Odwrócił się i popłynął w stronę wyspy. Po chwili stanął chwiejnie na płyciźnie.

Zazwyczaj pewny siebie zgrywus stanowił obecnie widok godny pożałowania. Mokre ubranie oblepiało chude ciało, całym ciężarem wsparte na włóczni wbitej trzewikiem w piasek. Za nim smętnie wisiał strzęp wyrwanej z paszczy potwora sieci. Wokół nóg powoli rosła szkarłatna plama. Krew tryskała z lewej łydki.  

Sigyn podbiegła do Lokiego. Razem weszli na w miarę suchy ląd. Przez cały czas nie mogła oderwać wzroku od ran pozostawionych przez zęby. Na tej samej nodze brakowało także kawałka spodni oraz buta.

 – W obozie mam bandaże. Przyniosę je, tylko musisz gdzieś usiąść – powiedziała najbardziej zdecydowanym tonem, na jaki mogła się teraz zdobyć.

 – Dojdę – wystękał Loki z grymasem bólu i wściekłości na twarzy. Na dowód sam spróbował przejść kawałek, lecz po kilku krokach zachwiał się. Sigyn zdążyła przyjść z pomocą w ostatniej chwili.

 – Nie! – zaprotestowała tak gwałtownie, że samą siebie zdumiała. – Nie możesz iść przez las z otwartą raną.

 Loki bez słowa popatrzył na nią, potem swoją lewą nogę, następnie do rany przyłożył dłoń. Syczenie dobiegało zarówno od strony łydki jak i spomiędzy zaciśniętych zębów rannego. Sigyn poczuła swąd spalenizny. Gdy Loki cofnął rękę, ujrzała oczyszczone, lecz nadal wymagające uwagi obrażenia.

 – To powinno na razie wystarczyć. Chodźmy.

 Loki nie potrzebował już pomocy Sigyn przy chodzeniu, lecz nadal wspierał się na włóczni. Postękiwania maskował przekleństwami skierowanymi do ryby-potwora. Z wściekłości cały był gorący i parował.

 Na miejscu Sigyn poleciła mu usiąść na zwalonym pniu. Po starciu rozcieńczonej przez wodę krwi, ślady po zębach nie wyglądały aż tak strasznie – wielka ryba nie zdołała wgryźć się zbyt głęboko.

 – Niewiele widziałam… Co się właściwie stało? – zapytała po owinięciu łydki bandażami.

 Jak się wkrótce przekonała, to że Loki milczał podczas opatrywania ran, nie oznaczało, że opuścił go gniew.

– Ledwie zarzuciłem sieć a to zaczęło ją zjadać! – wybuchnął. – Ciągnąłem, szarpałem, aż w końcu stopa zaplątała mi się w sieć! Bydlak tylko na to czekał! Włócznią przepędziłem, ale zabrał but! 

Wstał raptownie, wyraźnie gotów wrócić na plażę. Tym razem Sigyn nie mogła mu na to pozwolić. Nie, kiedy był ranny a do tego nie myślał jasno. Znowu dojdzie do nieszczęścia. 

Stanęła Lokiemu na drodze. Sądziła, że znów zacznie krzyczeć, ale pod jej spojrzeniem odzyskał rozum. Wziął głęboki wdech.

– Muszę odzyskać ten but, Sigyn. Jeden jest bezużyteczny bez drugiego do pary – wyjaśnił. 

Pojęła od razu, co chce w ten sposób powiedzieć.

– Nie możesz chodzić w powietrzu.

Przytaknął.

– Nie martw się, Sigyn. W razie czego i tak wrócimy do Asgardu.

Nagłe zapewnienie zaskoczyło ją, gdyż nie zdążyła pomyśleć o tym, że zostali uwięzieni pośrodku jeziora opanowanego przez potwora.

– Pamiętasz historię z Idun, prawda? – Z kieszeni wyciągnął małą kostkę, zapewne żurawia. – Jeśli zajdzie potrzeba, zamienię cię w orzech i jako ptak zaniosę prosto pod twój dom. – Mocniej zacisnął dłoń na włóczni. – Najpierw jednak zamierzam złapać tego przerośniętego złodzieja.

– Pomogę ci – oznajmiła Sigyn. Naprawdę tego chciała, zwłaszcza teraz, gdy był ranny. – To znaczy, jeśli będę mogła – dodała po głębszym namyśle.

Pierwszy raz od wyjścia z wody Loki uśmiechnął się.

– Coś wymyślę.

 – Wiem.

Wrócili na plażę w dużo lepszych humorach. Odpływająca woda pozostawiła na brzegu gałęzie, kamienie, kępy wodorostów, małże i całe mnóstwo ości.

– To na pewno sprawka tego potwora – powiedziała Sigyn. Stopą rozgarnęła szczątki

 – Musi połykać swoich młodszych krewniaków jak kaszę. Takimi zębami raczej nie odgryza sobie starannie kawałeczków mięsa.

– Ale ości i kości zostawia.

 Loki kopnął kłębek wodorostów zabandażowaną nogą.

– Zapewne nie może strawić, więc wydala którąś stroną – prychnął. – Mam nadzieję, że z obuwiem też nie da rady.

Sigyn przypomniała sobie o czymś. Razem z Lokim podeszli do miejsca, gdzie wcześniej odkryła stertę wyjątkowo chropowatych kamieni. Podniosła jeden i obejrzała dokładnie.

– Te też są nadtrawione. – To mogło wyjaśniać dziwną fakturę.

W wyobraźni ujrzała wielką rybę polującą przy samym dnie, jak otwiera paszczę, do której wpadają nie tylko mniejsze ryby, ale też wszystko, co zalega w mule.

– Już wiem! – Zawołał Loki. – Podsunęłaś mi pomysł, Sigyn! – Położył ręce na jej ramionach. Nie wiedziała, czy to tylko błyski słońca, czy może prawdziwe iskierki tańczyły również w jego ogniście rudych włosach. – Musisz mi pomóc.

– Co mam zrobić? – Sigyn również udzieliła się ekscytacja.

– Zanieś jak najwięcej kamieni do obozu. Jak największych. Ja zajmę się resztą.

– Dobrze. – Nie zapytała, do czego ich potrzebuje. Nie widziała potrzeby, skoro i tak wkrótce się dowie.

Kuśtykając, Loki odszedł parę kroków. Kurczył się przy tym, zmieniał aż w końcu zamiast wysokiego mężczyzny na mokrym piasku stanął duży, szary wilk o zielonych oczach i paskudnie poranionej tylnej łapie. Skinął na pożegnanie łbem, po czym wskoczył między drzewa.

Ze swojego płaszcza Sigyn zrobiła prowizoryczny worek. Wrzucała do niego wszelkie kamienie, które uznała za dostatecznie duże. Nie podchodziła do samego jeziora, gdyż ryba-potwór mogła wyczuć drgania wody, obecnie spokojnej. Gdyby nie pozostawione na brzegu resztki oraz połamane krzaki, trudno byłoby uwierzyć, iż jeszcze nie tak dawno szalały tu żywioły.

Gdy miała już sporo kamieni, wróciła do obozowiska. Zawartość płaszcza wysypała pod norą. W tej samej chwili z krzaków wyszedł Loki. W pysku trzymał upolowanego królika. Truchło wyrzucił koło paleniska.

Spojrzeli sobie w oczy. Nie musieli nic mówić. Powrócili do swoich zajęć: ona na plażę, on na dalsze łowy.

Po każdym ich powrocie oba stosy rosły. Sigyn zawsze przynosiła pełny płaszcz, Loki króliki, kaczki, nawet dziki. Pomimo rany, polowanie szło mu niezwykle łatwo, bo mieszkające na odizolowanej wyspie zwierzęta nie wiedziały, jak to jest stanąć oko w oko z drapieżnikiem takim, jak wilk.

Na zbieraniu materiałów spędzili mnóstwo czasu. Leśne runo pochłonęły cienie a liście w koronach zalśniły złotem w blasku chylącego się ku zachodowi słońca. Sigyn wracała z kolejnej wyprawy zdana jedynie na własne stopy oraz pamięć. Mięśnie ją bolały od bezustannego schylania się i dźwigania, pod paznokciami miała piasek.

Na miejscu czekał już na nią Loki w swojej właściwej postaci. Przed sobą rozłożył na ziemi ocalony fragment sieci – zaledwie namiastka pierwotnej całości. Była jednak na tyle duża, by pomieścić wszystkie nagromadzone kamienie oraz ciała zwierząt. Należało tylko zreperować dziury i nadać prawidłowy kształt.

– Tyle wystarczy. Dobra robota – powiedział z uznaniem.

Na te słowa Sigyn aż zakręciło się w głowie. Wypuściła z rąk obciążony płaszcz. Poczuła, jak miękną pod nią kolana. Loki w porę objął ją ramieniem i zaprowadził do przewróconego pnia.

– Sigyn? Jak się czujesz?

– Nie najgorzej. – Potarła oczy, by zetrzeć zmęczenie. – Po prostu… cieszę się, że mogłam pomóc.

Przez moment było słychać tylko szmer wiatru w liściach.

– Odpocznij – polecił Loki. – Resztę załatwię sam.

Podał jej torbę oraz swoją manierkę z wodą. Mgliście pamiętała, że rano naszykowała prowiant na drogę. Jak dawno to było! Choć nie jadła nic od śniadania, to nie czuła głodu. Poza tym nie wiedziała, czy zdołałaby cokolwiek przełknąć ze świadomością, co za chwilę będzie miało miejsce.

Patrzyła, jak Loki naprawia sieć. Mruczał przy tym zaklęcia zapewniające wytrzymałość. Gdy była gotowa, usiadł na głazie koło nory z dzikiem na kolanach. Jednym pociągnięciem noża rozciął zwierzęciu brzuch. Mimo iż wiatr wiał w przeciwną stronę, do Sigyn i tak doleciał odór wnętrzności. Niezrażony zapachem Loki wkładał kamienie do trupa. Chichotał przy tym i mówił do siebie o tym, jaki “ten Bydlak będzie miał wspaniały ostatni posiłek”. Tak często powtarzał to plugawe przezwisko, że Sigyn uznała je za idealne imię dla ryby-potwora. 

Wypchanego dzika rzucił na sam środek sieci. Podobny los spotkał inne zwierzęta. Lądowały kolejno jedne na drugich, tworząc nowy, krwawy stos. Na koniec, gdy ostatnia kaczka wylądowała w sieci, pozostało jeszcze trochę kamieni. Loki zebrał je i powtykał między ciała.

Całość starannie owinął siecią. Powstała w ten sposób niekształtna masa wielkości mniej, więcej dwóch koni.

– Co o tym myślisz? – Loki aż pękał z dumy.

Sigyn obeszła ogromną przynętę dookoła. Podziw wygrywał u niej z obrzydzeniem.

– Bydlak na pewno się tym udławi – stwierdziła.

– A ja odzyskam but.

 

*

 

Zapadał zmierzch, kiedy Loki wytoczył swoje dzieło z obozu w kierunku plaży. Sigyn podążała za nim ze zwojem grubego sznura. Pozostawiali za sobą szeroki szlak połamanych gałęzi oraz pogniecionej trawy.

Na skraju lasu Loki zawiązał na mocny supeł jeden koniec sznura na przynęcie, drugi owinął wokół kilku drzew, całość wieńcząc kolejną porcją zaklęć.

Zgodnie z ustalonym planem, Sigyn wbiegła na skarpę. Miała stąd lepszy widok na ciemną taflę jeziora.

Tymczasem Loki niestrudzenie pchał dalej przynętę. Panował spokój, niemniej Sigyn robiła się coraz bardziej nerwowa. Nawet jeśli Bydlak spał, to i tak powinien wyczuć zmianę w jeziorze, szczególnie krew potencjalnej ofiary. Nie mogła zauważyć go zbyt późno a jak na złość wokół zapadał coraz większy mrok.

Wreszcie dostrzegła wielką falę w oddali. Niewiele myśląc, krzyknęła nie siląc się na ubranie wrzasku w żadne słowo. Zanurzony po uda Loki rzucił się do ucieczki. Dobiegł do obwiązanych sznurem drzew w ostatniej chwili.

Ziemia zadrżała, gdy Bydlak ślizgiem wypadł na płyciznę. Dopiero teraz Sigyn mogła przekonać się w pełni, jak wielkie i wiekowe to monstrum. Łuskowate ciało pokrywały liczne, bardzo stare blizny. Od bardzo dawna nie spotkało żadnego godnego przeciwnika. Świeże rany pozostawione na pysku przez włócznię sprawiały przy nich wrażenie zaledwie ukąszeń mrówki.

Bydlak rozwarł paszczę pełną drobnych zębów. Aby złapać przynętę, przekręcił całe cielsko na bok. Wpierw spróbował przegryźć obwiązaną masę, lecz zaklęcia doskonale spełniały swoją rolę. Nie mając innego wyboru, ryba-potwór połknęła przynętę w całości. Za nią wciągnęła kawałek sznura.

– Tak! Udław się tym! – krzyknął Loki.

Zrozumiawszy swój błąd, Bydlak usiłował wypluć przynętę. Na próżno, bo utknęła w przełyku. Wściekły potwór rzucał się i szarpał, próbując wrócić na głębsze wody.

– O, nie! Tym razem nie pozwolę! – Loki pociągnął za sznur.

Silny wiatr uderzył od strony wyspy. Sigyn upadła na rozdygotaną ziemię. Za nią trzeszczały drzewa. Sine niebo przesłoniły wyrywane z koron liście. Znad krawędzi skarpy ujrzała, jak woda cofa się spod potwora, jeszcze bardziej utrudniając próbę ucieczki.

Przez moment Sigyn było nawet szkoda tej wielkiej ryby: w końcu ona tu powoli umierała w strasznych męczarniach. Potem natrafiła wzrokiem na setki rybich szkieletów leżących w piasku. A kiedy zerknęła na Lokiego, ciągnącego do siebie sznur, zauważyła, że próbuje nie wywierać zbyt wielkiego nacisku na zranioną nogę.

Nagłe współczucie, którym obdarzyła Bydlaka, uleciało tak szybko, jak się pojawiło. Musiała jednak przyznać, że zawzięty był z niego wojownik. Nawet mając wokół siebie tylko błoto, nie przestawał walczyć.

Gdyby był tu Thor, pomyślała, nie tylko zdołałby wciągnąć tak wielką rybę aż do lasu, ale też zabił jednym ciosem. Loki nie posiadał takiej siły i z widocznym trudem przytrzymywał sznur. Co gorsza, powoli tracił cierpliwość. W końcu zaryzykował i chwycił przytroczoną do pleców włócznię.

Nie powinien był tego robić akurat w tym momencie.

Pod wpływem jak dotąd najsilniejszego wstrząsu, Loki poleciał w górę. Wylądował na plecach jak szmaciana lalka, przy czym upuścił włócznię. Wicher zdmuchnął broń na brzeg.

Tylko nie to!

Na to, co zrobiła w tym momencie Sigyn, wpłynęło kilka czynników. Przede wszystkim trzask łamiących się wokół gałęzi zmusił ją w końcu do ucieczki. Równocześnie trzęsienie ziemi zrównało z ziemią skarpę. 

Sigyn spadła na plażę. Przez brzęczenie w uszach i wszechobecny huk dosłyszała Lokiego. Wołał ją. Pewnie myślał, że jak tylko Bydlak zaczął walczyć, ona zdołała uciec do zabezpieczonej kręgiem nory.

Obolała podniosła się na kolana. Zauważyła blisko siebie podrygującą w rytm uderzeń włócznię. Doskoczyła do niej, objęła zarówno rękami jak i nogami. Przetoczyła się na bok, plecami do wiatru. Nawet gdyby chciała, nie miałaby sił wstać, więc po prostu czekała na to, co będzie dalej.

Po pewnym czasie uświadomiła sobie, że ziemia pod już nią nie drga. Otworzyła oczy. Silny wiatr nadal nie dopuszczał wody do jej wcześniejszych granic. Bydlak leżał nieruchomo w błocie. Tamten zryw był jego ostatnim. Teraz mógł jedynie czekać na swój koniec.

Za pomocą włóczni Sigyn zdołała stanąć na nogi. Całe ciało ją bolało. Mimo pocierania i mrugania nie potrafiła pozbyć się sprzed oczu mgły. Dostrzegła kształt Lokiego próbującego wstać oraz ciemne sylwetki połamanych drzew. Najwyraźniej widziała jednak falujące ciało dogorywającej wielkiej ryby, szczególnie zaś gładkie jasne podbrzusze.

Sigyn otaczał chłód, ale w środku płonęła.

– Dlaczego jeszcze się ruszasz? – wydyszała przez zęby. – Mało ci?

Ściskając oburącz broń, wymierzyła w Bydlaka. Pobiegła, na początku chwiejnie, ale z każdym krokiem przyspieszała, na przekór wiatrowi.

– Zdychaj już! – Z tym okrzykiem wbiła włócznię w rybę-potwora.

Broń gładko wchodziła w ciało, niemal po sam trzewik. Grot na swej drodze rozdzierał kolejne tkanki. Z dziury tryskała posoka.

Bydlak zadrżał po raz ostatni. Sigyn nie zamierzała na tym poprzestać. Pragnęła atakować, dopóki nie będzie całkowicie pewna, że ryba-potwór nie żyje. Pociągnęła włócznię do siebie raz, drugi, ale broń utknęła między flakami.

– Od-dawaj!

Dopiero kiedy oparła nogę na wielkim cielsku, zdołała wyciągnąć włócznię za cenę równowagi. Runęła na plecy z rękoma zaciśniętymi mocno na drzewcu.

Pod wpływem uderzenia przed jej oczami rozbłysło jasne światło. Nie zniknęło całkowicie, nawet gdy do Sigyn powróciły pozostałe zmysły. Dopiero po chwili zorientowała się, że to gwiazdy na bezchmurnym niebie.

Jakie piękne, pomyślała, gdy jej ciało obmył zimny spokój. Przestała czuć pod sobą ziemię. Leciała, lecz tym razem nie czuła żadnego strachu – zupełnie inaczej niż wtedy…

 

Ona i Loki siedzieli w dziurze pozostałej w niedokończonej części muru, tuż przy głównej bramie do Asgardu. Trzymali się za dłonie – gdyby nie to, nigdy nie zgodziłaby się przebywać tuż przy krawędzi, skąd widać krainy Migdardu. Brat krwi Odyna wolną ręką rzucał kamieniami w Hajmdala, aby zmusić go do ruchu. Mimo jego najlepszych wysiłków, strażnik Bifrostu nadal stał niewzruszony niczym skała. W końcu Loki stracił cierpliwość i cisnął włócznią z taką siłą, że mogłaby przebić na wylot gruby pień. Hajmdal złapał ją nim trafiła go w głowę, po czym bez namysłu wyrzucił daleko za tęczowy most, jakby był to kolejny śmieć. Widząc, jak potraktowano jego własność, Loki wpadł w nieopisany szał. Przeklął strażnika oraz wszystkie jego matki, po czym bez żadnego ostrzeżenia zeskoczył z muru w pogoni za zgubą. Zapomniał przy tym, iż wciąż trzyma swoją towarzyszkę.

 

– Sigyn! Obudź się!

Ostrożnie uchyliła piekące powieki. Loki klęczał nad nią, obok wbitej w piasek pochodni z ułamanej gałęzi i wysuszonych wodorostów.

– Prawie mi tu odpłynęłaś – powiedział. Usta wykrzywił w dziwnym uśmiechu, prawdopodobnie ulgi.

Usiadła przy odrobinie wsparcia. W dłoniach wciąż ściskała włócznię, całą lepką od krwi. Bydlak – ryba wielka niczym najwspanialszy z okrętów – leżał martwy na płyciźnie, obmywany przez łagodne fale. Panowała niemal zupełna cisza.

– Czy… Czy ja…? – Sigyn spróbowała poruszyć sztywnymi palcami.

– Tak – potwierdził Loki. – Skróciłaś jego męki.

– Ja nie wiem, co we mnie wstąpiło! – zaszlochała.

Loki okrył ją starannie swoim płaszczem, następnie ostrożnie rozluźnił uścisk wokół włóczni. Dopiero poczuwszy ciepło jego dłoni, Sigyn zrozumiała, jak bardzo jest przemarznięta. Niechętnie oddała mu broń, bo to oznaczało przerwanie dotyku. Jemu również chyba nie zależało na tym, aby ta chwila minęła.

Spojrzeli sobie w oczy. Przy innej okazji Sigyn natychmiast odwróciłaby wzrok onieśmielona, ale teraz tego nie zrobiła. Loki patrzył na nią inaczej niż dotychczas i nie mogła to być sprawka jedynie blasku pochodni.

Palcem odgarnął wilgotny kosmyk za jej ucho.

– To było naprawdę dobre pchnięcie. Wymagało sporo siły.

– Dziękuję. – Nie wiedziała, jak inaczej mogłaby odpowiedzieć. Sama również spróbowała odgarnąć mu włosy z twarzy. – A ty? Bydlak mocno tobą rzucił. Spadłeś na plecy.

– Poboli, przestanie. – Nieprzypadkowo cofnął dłoń, aby rozmasować kark.

Tknięta nagłą myślą Sigyn opuściła wzrok na jego stopy. Ciemny bandaż obecnie spełniał rolę jedynie wątpliwej dekoracji.

– But nadal jest w brzuchu Bydlaka?

Loki potwierdził. Wstał.

– Idę po niego. Niedługo wrócę. – Uniósł rękę, w której nie trzymał włóczni. Na środku wyciągniętego palca zabłysnął płomyczek. – Nie martw się więcej, moja droga.

Powinna zaprotestować. W głębi serca pragnęła, żeby pozostał tu przy niej, lecz pozwoliła mu odejść. Przecież oboje bardzo chcieli mieć to już wszystko za sobą.

Przysunęła się bliżej pochodni. Podciągnęła kolana pod brodę i szczelniej owinęła wokół siebie płaszcz. Cuchnął krwią oraz stęchlizną. 

Nie patrzyła, jak Loki wchodzi do pyska ryby-potwora.

– Poradzi sobie – powiedziała do płomienia. – W końcu tyle już zrobiliśmy.

Ogień zadrżał. Nie wiedziała, czy się z nią zgadza.

– My – powtórzyła niczym własne echo.

Kiedy zgodziła się na wyprawę rybacką, wyobrażała sobie, że wszystko pójdzie tak, jak Loki początkowo planował: nałapie do sieci mnóstwo ryb, po czym będą ucztować do białego rana. Nie sądziła, że spotka ich coś takiego.

A może powinna? Przecież z Lokim nigdy nic nie wiadomo.

Ale stało się to, co się stało, i ona brała w tym czynny udział. Ktoś zaufał jej na tyle, by powierzyć zadanie w przekonaniu, że sobie poradzi. I dała radę.

Jednak równocześnie cichy głosik wątpliwości szepnął, że przecież Loki i tak pewnie pokonałby w pojedynkę Bydlaka.

Po uporaniu się z raną i ochłonięciu, wpadłby na pomysł przynęty. Zebranie do niej materiałów zajęłoby mu trochę więcej czasu, lecz i tak by ją w końcu sklecił. Zdążyłby zastawić pułapkę a potem musiałby tylko czekać aż ryba-potwór skona. Włócznię też by odzyskał, nawet jeśli zabrałyby ją fale.

Sigyn pokręciła głową. Nie powinna tak myśleć. Od dawna żyła w przekonaniu, że nawet gdyby chciała, to i tak nie zdoła osiągnąć więcej ponad to, co już miała: małą chatkę z ogródkiem, gdzie czuła się bezpiecznie.

Popatrzyła najpierw na swoje dłonie, czerwone i brudne od krwi, potem wokół. Z rany, którą zadała potwornej rybie, sączyła się do wody ciemna ciecz. Wspomnieniami wróciła jeszcze wcześniej: do spaceru w powietrzu, odpoczynku na chmurze oraz widoków, można by pomyśleć, danych do oglądania jedynie ptakom.

Uniosła kąciki ust. Niebezpieczne przygody od czasu do czasu niewątpliwie mają swój urok – z tą myślą przymknęła oczy.

Musiała przysnąć, bo ocknęła się, kiedy do jej nozdrzy doleciała ostra, nieprzyjemna woń.

Od strony pyska ryby-potwora kuśtykał Loki, od stóp po czubek głowy umazany brunatnym śluzem. Przez ramię miał przerzucone pozostałości sieci. Z grotu zwisały kawałki flaków.

– Bydlak nie zdążył strawić – oznajmił radośnie, prezentując przed Sigyn zniekształcony, mokry, lecz mimo to wciąż cały, but.

Na ten widok zasłoniła dłonią usta, bynajmniej nie dlatego, że nie mogła dłużej znieść smrodu. Tłumiła śmiech. Loki wyglądał na zaskoczonego.

– Rozejrzyj się! – wysapała między jednym napadem a drugim.

Powiodła wokół dłonią, najpierw wskazując kolejno truchło ryby-potwora, plażę usypaną gałęziami, ośćmi oraz innymi śmieciami, połamane drzewa, na końcu ich samych, poobijany i umorusanych.

– Zaraza, Sigyn, masz rację! – Loki przybrał komicznie poważną pozę wraz z odpowiednią miną. Zamknął też jedno oko. – Dobrze się spisałeś, mój bracie – powiedział niższym głosem, łudząco podobnym do Odyna. – W ciągu jednego wieczoru zniszczyłeś pół wyspy. Oto twoja nagroda. – Uroczyście wyciągnął przed siebie w obu rękach but.

Sigyn nie wytrzymała. Ze śmiechu położyła się na piasku zgięta wpół. Loki dołączył do niej. Palcem pokazał kierunek, gdzie powinien być Asgard.

 – Och, Odynie! A to o mnie mówią, żem niemożliwy żartowniś! Pewnie przez przypadek zapomniałeś wspomnieć o jednej, wyjątkowo dużej rybie, czyż nie?

Z głębi wyspy wyleciała para ptaków. Przeleciała tuż nad głowami zdziwionych Asów.

 – To kaczki! – pisnęła Sigyn. Jej słowa potwierdziło kwakanie.

Jeszcze długo woda niosła niepohamowany śmiech aż do podnóża gór.

Koniec

Komentarze

 

ninedin.home.blog

No owszem, jest tu podróż w chmurach, możliwa do odbycia dzięki szczególnym butom Lokiego, ale opowiadanie zdominowała walka Lokiego i Sigyn z Bydlakiem. I choć celem walki stało się  odzyskanie buta, a Bydlak był przerażający, to nie mogę powiedzieć, że opowiadanie jakoś szczególnie mnie ujęło.

Mimo wszystko czytało się nieźle, choć wykonanie mogłoby być lepsze.

 

Choć oko wykol, ni­g­dzie ani śladu ludz­kich sie­dzib albo przy­naj­mniej go­ściń­ca. ―> Jak okiem sięgnąć, ni­g­dzie ani śladu ludz­kich sie­dzib albo przy­naj­mniej go­ściń­ca.

Zwrotu choć oko wykol używa się w tylko w związku frazeologicznym: Ciemno, choć oko wykol.

 

Po­ro­śnię­ta gę­stym lasem wyspa rosła przed ich ocza­mi… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Może: Pokryta gę­stym lasem wyspa rosła przed ich ocza­mi

 

– Hm…. ―> Po wielokropku nie stawia się kropki.

 

Na moje oko to od nogi żu­ra­wia. ―> Na moje oko to z nogi żu­ra­wia.

 

oraz przede wszyst­kim ości nie­zli­czo­nej ilo­ści ryb. Wszyst­kie do­kład­nie… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Wkrót­ce wy­szli na za­cie­nio­ną przez drze­wa po­lan­kę. ―> Polana/ polanka to miejsce w lesie wolne od drzew, więc drzewa chyba jej nie zacieniały.

 

szary wilk o zie­lo­nych oczach i pa­skud­nie po­ra­nio­ną tylną łapą. ―> …szary wilk o zie­lo­nych oczach i pa­skud­nie po­ra­nio­nej tylnej łapie. Lub: …szary wilk o zie­lo­nych oczach i z pa­skud­nie po­ra­nio­ną tylną łapą.

 

iż jesz­cze nie tak dawno sza­la­ły ży­wio­ły. ―> …iż jesz­cze nie tak dawno sza­la­ły tu ży­wio­ły.

 

Za­wró­ci­li do swo­ich zajęć… ―> Po­wró­ci­li do swo­ich zajęć

 

rano na­szy­ko­wa­ła pro­wian­tu na drogę. ―> …rano na­szy­ko­wa­ła pro­wian­t na drogę.

 

Wy­lą­do­wał na ple­cach jak szma­cia­na lalka, przy czym włócz­nię. ―> Nie rozumiem zdania. Czy to ostateczne jego brzmienie?

 

Rów­no­cze­śnie trzę­sie­nie ziemi zrów­na­ło skar­pę. ―> Zrównało z czym?

 

Z dziu­ry try­ka­ła po­so­ka. ―> Jak baran jaki?

A może miało być: Z dziu­ry try­ska­ła po­so­ka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za łapankę, Reg. Poprawki naniosę przed ostatecznym deadlinem. ^^

O ile dobrze zrozumiałam regulamin konkursu, motyw podróży nie jest konieczny, o ile główną rolę w tekście nadal gra środek transportu. Tak sobie myślę, że wątek walki z rybą wypadłby lepiej, gdyby utknięcie na wyspie bez żadnej innej, bezpiecznej drogi ucieczki stanowiłoby poważniejszy problem.

Ajzan, nie czynię żadnych zarzutów. Wspominam o podróży, albowiem mogła się odbyć dzięki butom Lokiego. Głównym wątkiem opowiadania jest walka, ale nie mam nic przeciw niej, skoro toczy się o odzyskanie środka lokomocji. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Melduję, że bilet został skasowany.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Hmmm, może nie powinnam, bo betowałam to opowiadanie, ale według mnie, historia jest naprawdę ciekawa i dobrze się ją czyta. Dlatego zgłaszam do biblioteki :)

 

Przeczytane ;)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Dziękuję, ANDO.^^

Wprowadziłam drobne poprawki do pierwszej części opowiadania.

Uwaga, niewielki spojler, ale jeśli ktoś najpierw czyta komentarze, to sam jest sobie winien :-) 

– Poboli, przestanie. – Nieprzypadkowo cofnął wycofał jedną dłoń, aby rozmasować kark.

To jedyne, co rzuciło mi się w oczy. Być może jeszcze jakieś babolki gdzieś tam się czają w mętnych głębinach bydlackiego jeziora, ale przez tekst podróżowało się lekko i gładko, jak przez układ trawienny wielkiej ryby (choć zapewne znacznie przyjemniej) więc drobiazgi były niezauważalne. Bo opowiadanie jest właśnie takie – lekkie, dynamiczne, sprawnie napisane, bez fajerwerków ale też bez zgrzytów, o prostej fabule, gdzie para sympatycznych bohaterów (między którymi pojawiają się wyraźne iskierki) musi poradzić sobie z niespodziewanymi trudnościami.

Trochę kręciłem nosem – jak to, tylko o to tam chodzi? Walczą z wielką rybą i już? Nie ma drugiego dna, skomplikowanej historii, obejmującej intrygi i rozgrywki między bóstwami, epickich bitew, ratowania świata, czy innego Ragnaroku? Przecież to o nordyckich bogach, tak? 

Z drugiej jednak strony cała ta prostota stanowi o uroku tekstu. Jest to fajna przygoda, którą mogą czytać dzieci, porządnie napisana i z solidną, długą, ale nie nudną sceną walki z potworem. Swoją drogą, zapewne jestem jednym z nielicznych, zbliżających się powoli do wielu średniego facetów, którzy uważają wędkarstwo za śmiertelnie nudne, pozbawione sensu, za to będące stratą czasu porównywalną z kilkugodzinnym maratonem "Trudnych Spraw" na Polsacie. No, ale TAKIE wędkowanie… ;-) 

Ogólnie, nie wiem, czy tekst zostanie mi w głowie na długo. W pewnym sensie szerszy kontekst nie jest opowiadaniu potrzebny, bo większość czytelników choćby pobieżnie zna świat i bohaterów nordyckich mitów. Ale ta pojedyncza przygoda zapewne rozmyje się w ogromnym jeziorze innych opowieści z Lokim i całą resztą (choć muszę przyznać, że wyróżnia ją lekki i "feel good" klimat). 

No chyba, że to zaczątek serii albo urywek czegoś większego… :-)

Gdybanie gdybaniem, ten tekst to jednak kawałek dobrej roboty. 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Bardzo dziękuję za komentarz i punkt do Biblioteki. Miło wiedzieć, że dobrze się czytało. :-)

Przyznaję, od pewnego czasu noszę się z zamiarem stworzenia cyklu opowiadań o Lokim i Sigyn, osadzonych gdzieś pomiędzy znanymi opowieściami, lub pokazujące je z innej strony. Drugie opko z serii mam na warsztacie. A pisząc tę historię niejako założyłam, że czytelnik może mieć pewne pojęcie o mitach skandynawskich, szczególnie o Lokim. 

 Osobiście raczej bym się wstrzymała od kierowania tego opowiadania do dzieci, zważywszy na te wszystkie trupy oraz, nie ukrywam, męczeńską śmierć Bydlaka. 

 W jednym z bardziej znanych mitów Thor także wybiera się na ryby, przy czym udaje mu się złowić samego Węża Midgardu. Do tej historii wątek z łowieniem ryb przyszedł mi do głowy, bo znalazłam wzmiankę, jakoby uważano Lokiego za twórcę sieci.

Poprawki w całym tekście naniesione. Dodałam również kolorową wersję ilustracji.

Ciekawe jest Twoje opowiadanie. Opowiada o młodym, jeszcze niewinnym, dziecięcym Lokim, czyli nieznanym. 

Nie znam się na mitologii nordyckiej, lecz w związku z Twoim opowiadaniem trochę o nim poszukała, poczytałam. Cholernie interesująca postać. Z mitów i legend, których wbrew pozorom nie jest za wiele, wzięłaś jego atrybuty, bardzo dbając o ich wierność, po czym tchnęłaś życie w jego młodzieńczą postać, powracając do przygód nieznanych czytelnikom i słuchaczom. To musiało być trudne. Gratuluję wyobraźni:)

W swoich poszukiwaniach  natrafiłam na dwa, jakże odmienne, obrazy Sygne trzymającej nad głową Lokiego misę, do której skapuje jad węża. Jeden wizja – Gebhardta, druga – Martina Winge. Kontrastują ze sobą. Pierwszy silniej do mnie przemawia. Loki i Sygne są tam młodzi i obnażeni (nie w znaczeniu nagości, choć to też). Światło prowadzi nas – oglądających – od Sygne umieszczonej w centralnym punkcie, a potem… Ciekawa ścieżka, ale skończę na tym swoje dywagacje, bo o tym pisać będę, zamiast odnosić się do Twojego opowiadania. W każdym razie, jak sama widzisz, zachęciłaś mnie do zainteresowania się Lokim, jego relacją z bogami, nordyckim światem, który dotąd zdawał mi się kalejdoskopem beznamiętnych, zgoła komiksowych postaci.

 

Fabuła – dobra. Odsłaniasz nieznane zdarzenie z życia Lokiego i Sygne.

Czy dla dzieci, powiedziałabym – też, ale niekoniecznie. Baśnie, bajki, często są okrutne, przejmujące w rozumieniu dorosłych i w gruncie rzeczy ich bardziej przerażają niż dzieciaki.

Wykonanie – bardzo dobrze i gładko mi się czytało.

Zapamiętam ten epizod z życia Lokiego i Sygne! 

Naturalnie zwrócę się o klika:) do biblio.

 

PS. Ilustracja bardzo misię podoba! :)

pzd srd, a

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Bardzo dziękuję za klika.

Cieszę się, że udało mi się zainteresować Ciebie mitologią skandynawską. :-) I tak, zgadzam się, że w gruncie rzeczy niewiele wiadomo na ten temat. Chyba w każdym współczesnym zbiorze mitów autorzy (m. in. Gaiman) podkreślają we wstępie, że zachowane przekazy są nielicznie i często ze sobą sprzeczne (ze względu na przewagę kultury oralnej nad piśmienną w tamtych rejonach).

Loki akurat należy do tych popularniejszych postaci – widocznie już w tamtych czasach dużą popularnością cieszyli się niejednoznaczni bohaterowie, balansujący na linii między dobrem a złem. ;-) Ludzie najczęściej kojarzą go jako zmiennokształtnego psotnika potrafiącego władać ogniem, ale znalazłam też (w Wikipedii) wzmianki, że uważa się go za twórcę sieci oraz, że miał też coś wspólnego z żywiołem powietrza, stąd pojawiające się w przynajmniej jednym micie latające buty.

Trochę gorzej jest w przypadku Sigyn. Jak robiłam research, to jedynie wzmianki dotyczące żony Lokiego, które znalazłam, odnosiły się jedynie do jej roli jako trzymającej naczynie nad głową męża, aby zbierać jad. Spotkałam się również z teorią, że w kulturze skandynawskiej pełniła być może również większą rolę, ale wpływy chrześcijańskie zdegradowały ją do roli męczennicy (a Lokiego do Judasza i Antychrysta). Z powodu swej niewielkiej roli w mitach Sigyn uważana jest też za boginię wierności, ale według mnie to raczej współczesny wymysł neopogański lub coś podobnego.

Mogę przy okazji spytać, gdzie znalazłaś Sygne? Kiedy jakiś czas temu szukałam innego wariantu imienia Sigyn (bo ciągle zdarzało mi się pisać “Sygin” – łatwiejsze do wymówienia), to znajdowałam jedynie w obcych językach (w języku litewskim jest Sigiuna lub Sigina), skąd czerpanie byłoby dużym naciąganiem.

Ups, masz rację z Sigyn.;) Teraz sprawdzam i wygląda mi na to, że automatycznie przekształciłam, aby mi lepiej brzmiało, wpisywało się i choć ciagle w pamięci mam odciśnięty taki właśnie ślad wzrokowy po wertowaniu prawdopodobnie to błędny zapis. 

Chyba najciekawszy – dla mnie – był blog osoby zakochanej w mitach skandynawskich, pewna notka z TP, ponieważ miała odniesienia wyraźnie kulturowe, umieszczając postaci w kontekście, a to mnie ostatnio ogromnie frapuje oraz obrazy, przez nie do niego dotarłam. A tam znalazłam omówienie obrazów i tłumaczenie książki Jana de Vries.

-jan-de-vries-the-problem-of-loki

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Sympatyczne!

Tyle mogę powiedzieć – takie czytadełko urozmaicające paskudny listopadowy wieczór. A tu łono przyrody, dwoje sympatycznych ludzi, przygoda…

Te retrospekcje Sygin to z poprzedniego tekstu?

Kilka rzepów:

– rzeki płynące z wierzchołków stromych gór? eee, raczej strumyki, potoczki, a dopiero gdy te się połączą na w miarę płaskim terenie, powstaje rzeka;

– “Obolała stanęła na czworaka” – ta konstrukcja mi się kompletnie nie podoba: “podniosła się na czworaki”?;

– “Pragnęła atakować, dopóki nie będzie całkowicie pewna, że nie żyje” – podmiotem kto jest w tym zdaniu i czemu ma nie żyć ;)?;

– oraz – co właściwie zabiło Bydlaka? bo pierwsza myśl była: zadławił się; ale przecież ryby oddychają skrzelami, to jak ta przynęta mu zdołała zaszkodzić? chyba, że się ududsił wyciągnięty na płyciznę?

 

W każdym razie – zasłużony klik!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Dziękuję za klika, Staruchu. :-) Jeszcze jeden w krótkim czasie i może uda mi się trafić na główną.

Trochę wyjaśnień:

  1. Wspomnienie Sigyn z pierwszego “wypadu” poza Asgard to wątek, który przyszedł mi wcześniej do głowy w ramach innego projektu, gdzie jeszcze go nie wykorzystałam. Tutaj jedynie nawiązuję do tego zdarzenia. Teoretycznie mogłoby być osią opowiadania na LocoMotywnik, ale miało by ono związek z motywem przewodnim konkursu w najlepszym razie do połowy tekstu, bo głównymi wątkami tej historii byłyby przywiązanie silne przywiązanie Lokiego do włóczni oraz jego origin story (na to również mam pomysł na osobne opowiadanie). Po prawdzie, dokładniejsze szczegóły pierwszej wspólnej wyprawy Lokiego i Sigyn trzymałam w rezerwie niemal do końca ze względu na limit znaków.
  2. Przynęta miała na celu zarówno unieruchomienie Bydlaka (takie wielki haczyk rybacki) oraz uniemożliwienie dalszego pożywiania się.

Przynęta miała na celu zarówno unieruchomienie Bydlaka (takie wielki haczyk rybacki) oraz uniemożliwienie dalszego pożywiania się.

Ok, ale czemu Bydlak zdechł?

Piszesz “ona tu powoli umierała w strasznych męczarniach”. Czyli co? Jednak się dusi? Ale czy była na aż takiej płyciźnie?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Loki wywołał taką wichurę, która zdołała doprowadzić do odpływu, więc tak, Bydlak dusił się. Poza tym przynęta mogła doprowadzić do powstania obrażeń w układzie pokarmowym, skoro przynęta była na sznurze a ryba rzucała się wściekle.

EDIT: Naniosłam ostatnie poprawki.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Fabuła: Czytało się sprawnie, opowieść zgrabnie wpisuje się w konwencję nordyckiej mitologii. Środek transportu jest, choć momentami schodzi na troszkę dalszy plan, jednak wciąż główną oś fabularną utworu stanowi jego odzyskanie z trzewi potwora. Ciekawe opisy scenerii w łagodny sposób tonowały tempo prowadzenia historii. Zakończenie mogłoby być trochę mocniejsze.

Oryginalność: Tu mamy ramy wyznaczone przez istniejący system wierzeń, sam pomysł na historię jest w porządku, jednak nie porywa w szczególny sposób. Plus za to, że klimat historii jest delikatną wariacją, w stosunku do klasycznych nordyckich opowieści całość wydaje się być (mimo dość okrutnych scen walki z potworem) bardziej pozytywna i wesoła, w moim mniemaniu odpowiada za to głównie sposób, w jaki zostali przedstawieni Loki i jego żona.

Styl: Raczej w porządku, nie przeszkadzał w lekturze, a niektóre zdania były naprawdę fajne. Momentami jednak zdarzały się zbyt nowocześnie brzmiące wtręty nieco nie pasujące do mitologicznej stylizacji, plus często uciekały przecinki (zwłaszcza przy zdaniach podrzędnie złożonych ze spójnikiem "a").

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Dziękuję za komentarz, Wicked. :-)

Miałam kilka pomysłów na zakończenie i pozamykanie pewnych wątków, ale ostatecznie uznałam, że najlepsza będzie puenta w stylu “I tak oto Loki zdewastował lokalny ekosystem, aby odzyskać swój but”.

Wracam z komentarzem jurorskim:

 

Tekst językowo poprawny, fabuła trzyma się kupy, kolokwialnie mówiąc, ale zdecydowanie nie porywający. Narracja dość naiwnie prowadzona, bardzo dużo informacji przekazywanych wprost. Fabuł też z gatunku tych raczej dla młodego czytelnika, podobnie jak kreacja postaci – Loki i Sigyn mimo zabicia ryby, są charakterami trochę jak z kreskówki dla dziesięciolatków. Temat konkursu zrealizowany średnio – to nie o podróż ani o wędrówkę chodzi, a i buty też raczej pretekstowe, choć niby o nie toczy się walka.

ninedin.home.blog

Spełnienie podstawowego założenia – fantastyczny środek transportu – jest. 

Opowieść wpasowuje się w klimaty nordyckiej mitologii, którą lubię, więc liczyłam na ciekawą i ikrą historię, zwłaszcza że bohaterami są Loki i Sigyn. A tu wyszła taka sobie historyjka o parce na wycieczce. Czytało się w miarę lekko i przyjemnie, ale szaleństwa nie było. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Poleciłaś mi ten tekst przy okazji wcześniejszej bety i z lekkim opóźnieniem udało mi się do niego usiąść. Lekturę uważam za udaną. Tekst jest w gruncie rzeczy prostą i solidnie napisaną historią, w której można znaleźć klimat mitologicznych opowieści. Nie ma tu miejsca na skomplikowane intrygi, ale w jego młodszej wersji widać już pewien zalążek Lokiego jako boga-trickstera. Jego charakter jest stosunkowo dobrze oddany. 

Fakt, Loki jest tu młody, ale dla mnie od początku był tricksterem. Ta rola nie zobowiązuje do wysadzania czegoś w powietrze przynajmniej raz dziennie. ;-) Jak dla mnie Loki tutaj wiekiem i mentalnością dorównuje mieszkającemu w akademiku studentowi.

Dołączam do grona czytelników. Zachęcony “Świąteczną bajką” przeczytałem kolejną opowieść z Lokim. “ Wyprawa rybacka Lokiego i Sigyn” – fantasy; zakładam, że w konwencji baśniowej.

Niepewnie wspominam o baśniowej konwencji, ponieważ nie wiem, jak to było przy tworzeniu tekstu. Powiedziałbym, że stylizacja językowa wyszła całkiem nieźle. Mam na myśli stosowane zwroty, narrację pod względem języka. Styl ma przyjemne dla ucha momenty, ale są też zgrzyty (moim zdaniem). Dlatego zakładam, że miało być baśniowo i gdzie nie gdzie rozjechała się ta konwencja. Opowiadanie jest znacznie dłuższe od “Świątecznej bajki”, tekstu do opanowania było sporo, więc coś tam mogło nie zadziałać. Bardziej od stylu widziałbym tutaj ingerencję w ogólną kompozycją tekstu. Mam na myśli krótsze rozdziały, w ogóle rozdziały.

Widać, że lubisz mitologię nordycką i masz własne pomysły na Lokiego. To jest naprawdę fajne. Doceniam. Pomysł miałaś wprawdzie ciekawy, lecz nie wiem, czy nie rozbudowałaś go nadmiernie pod względem fabuły. Historia wydała mi się niepotrzebnie wydłużona. Wrażenia może potęgować ten brak rozdziałów albo stylistyka momentami mało baśniowa. Trochę inaczej czytało się “Świąteczną bajkę”. Tam było krócej, a bieg akcji wcale nie taki odmienny (Loki kontra Olbrzym, tutaj Loki kontra Bydlak), wyszło ogólnie płynniej.

Zatem opowiadanie można byłoby dopracować. Uważam, że masz tutaj całkiem dobry pomysł na baśń, która zasługuje na lepsze wykonanie. Pomimo pewnych niedociągnięć, wcale nie jakiś znowu wielkich, tekst wypada całkiem nieźle. Dodałem “Koci pech” do kolejki. Następną historię z Lokim też przeczytam.

Pozdrawiam :)

 

Sympatyczna historia, fajny pomysł na środek transportu.

Ładnie pokazujesz kiełkujące uczucia.

Czytało się przyjemnie.

Acz nadal nie jestem pewna, dlaczego ryba zakopała resztki posiłku na plaży. Znaczy, oprócz tego, że trzeba dać jakąś wskazówkę bohaterom. ;-)

Babska logika rządzi!

Ja to sobie tłumaczyłam tak, że prądy i inne zjawiska typowe dla ogromnych powierzchni wodnych wyrzucały pozostałości na brzeg.

A to był taki wielki zbiornik, żeby mieć aż prądy?

Babska logika rządzi!

Tak – na tyle duży, by ryba rozmiarów Bydlaka mogła pływać w nim swobodnie, jednocześnie nie dewastując zupełnie ekosystemu.

Misiowi świetnie się czytało z lekkim uśmiechem na pyszczku. Nie interesował się głębiej mitologią nordycką. Coś tam wiedział o Lokim, ale takim go poznał dopiero teraz laugh . 

Nowa Fantastyka