- Opowiadanie: leniwy2 - Aliaż

Aliaż

To mój debiut na portalu i równocześnie debiut fantastyczny, także bardzo mi miło.

Wcześniej pisałem raczej obyczajówki i raczej do szuflady.

Wydaje mi się, że styl ujdzie w tłoku. Ode mnie tyle.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Aliaż

Mam na imię Wincent i służę ludziom. Mam na imię Wincent i we śnie słyszę cichy, niezrozumiały szept. Rozpoznaję pojedyncze sylaby, głoski, zapamiętuję słowa, ale nie potrafię połączyć ich w całość. Szept po chwili cichnie i wcale nie jest już szeptem, nabiera nowej jakości, staje się zimny i ciężki, staje się podobny do setek potężnych, żelaznych stóp, pięt, które co krok wprawiają ziemię w drżenie, które poruszają się w dziwnej harmonii, jakby wszystkie były z jednego ciała i duszy. Czuję chłód, pot spływający po plecach, widzę szereg cieni, szereg błyszczących gniewem oczu i powoli zdaję sobie sprawę z tego, że nie mogę uciec. Zbyt długo już uciekam. Mam na imię Wincent i nie mam siły biec.

Mam na imię Wincent i tysiąc żelaznych rąk i stóp powinno mnie zmiażdżyć i rozerwać na strzępy.

 

− Profesorze, jesteśmy na miejscu.

Lars podnosi tobołek z prowiantem i wychodzi na zewnątrz. Nie pamiętam jak tu przyjechałem, tylko, że jestem zmęczony, sypię więc trochę tabaki na dłoń, kupuję ostatnio tę tańszą, od Niemców, ale ważne, że działa, i zaciągam się. Ledwo kopnęła. Najgorsza, najcieńsza tabaka, w pięknej, rzeźbionej tabakierze. Tak się właśnie kończy na starość w wymierającym fachu.

− Pamiętaj o skrzyni – burczę i zamykam za sobą drzwi dormezy.

Niebo jest pochmurne, niedeszczowe, w dole gościńca, może pół godziny stąd, majaczy miasto o niskich murach i spadzistych dachach z czerwonej dachówki. Spoglądam pytająco na woźnicę.

− Wydawało mi się, że miał pan nas zabrać pod bramę. Czy może pamięć mnie zwodzi?

− Nie zwodzi, nie zwodzi. A miasto widać?

Bezsprzecznie widać.

− Jak zmruży oczy i tam popatrzy… – Pokazuje palcem ciemniejszy punkt na murze. − …to bramę też zobaczy. Czyli jest do bramy.

Przecieram skroń i czuję, że zaczyna boleć mnie głowa.

− Pan raczy żartować, przecież to chwila drogi, mogę dopłacić.

− Nie chcę więcej pieniędzy. Dowiozłem, gdzie było umówione, dalej nie jadę.

− Nawet jeśli zapłacę dwa razy tyle?

Woźnica patrzy na moją poplamioną koszulę, dawno niepastowane buty i przez moment czuję, że wie o mnie więcej, niż stary przyjaciel.

− Mości pan nie ma dwa razy tyle. A jakby miał, to i tak bym nie pojechał. Koniec trasy.

Wzdycham i wyciągam z kieszeni odliczoną kwotę.

− Proszę wrócić za cztery dni. Wszystko będzie wyłączone, daję słowo, że nic złego się panu nie stanie, a dopłacę za fatygę.

Milczy, poprawia kaszkiet, co biorę za dobrą monetę. Powóz rusza, wzburza wokół mnie i Larsa tumany kurzu, ale nie zważamy na to, idziemy gościńcem w kierunku miasta, pod szarym nieboskłonem, pośród łąk i zapachów traw, uczeń o spokojnej twarzy i profesor w niemodnym fraku oraz dziurawym, ale dobrze leżącym cylindrze.

Lars patrzy przed siebie. Jego oczy są inteligentne, drzemie w nich spryt i coś jeszcze, coś co ukrywa się głęboko, czego nie można uchwycić. Kiedy go poznałem, pracował, po kilkanaście godzin dziennie, w ubogiej fabryce włókienniczej. Ledwie stał wtedy o własnych siłach, lecz spojrzenie miał równie bystre. Teraz niesie skrzynię i tobołek z prowiantem tak, jak dziecko nosi zabawki, jakby ktoś, korzystając z mojej nieuwagi, po kryjomu wysypał z bagaży całą ich zawartość.

To oczywiście niemożliwe. Skrzynia zamyka się na trzy kłódki, a trzy klucze mam ja. Pierwszy z nich chowam tak dobrze, że czasem sam zapominam gdzie go znaleźć, drugi nie jest nawet kluczem. Trzeci noszę na szyi i mam do niego cichy sentyment. W skrzyni są dokumenty, plany, podręczniki, ryciny, słowem wszystko, co cenię na tym świecie. Wszystko co się liczy, zawarte w szesnastu funtach dębiny.

Zatrzymujemy się przed murami miasta, przed wielką, żelazną bramą, pokrytą szeregiem zaworów i rygli, przerdzewiałych od upływu czasu. Jest cicho, ale co pewien czas słychać rytmicznie uderzenia, jakby ktoś bił kawałem stali w blaszany bęben. Poza tym, miasto milczy.

− Gotowy? To dobry moment, żeby się przeżegnać albo pomodlić, jeśli masz taką potrzebę.

Lars uśmiecha się pod nosem, ale nie odpowiada.

− No dobrze.

Wyciągam książęcy list i rozrywam pieczęć. Odkręcam zawór numer trzy i numer pięć, ciągnę za dźwignię, a zza żelaznej pokrywy wysuwa się metalowa tuba, lej, zwrócony szerszym końcem w moją stronę. Na starość czytanie przychodzi mi z trudem, przecieram oczy.

− Protokół otwarcia − mówię powoli i jak najwyraźniej − z nadania hrabiego Fredericka von Hansteina, dnia dwudziestego trzeciego lipca, roku Pańskiego tysiąc osiemset trzydziestego pierwszego. Autoryzacja numer dwa, pięć, osiem, cztery, dwa.

Słowa niosą się przez lej, gdzieś w głąb konstrukcji, przenikają mury, biegną plączącymi się korytarzami, pod ziemię, giną w ciemności, gdzie nikt ich nie znajdzie, bo to co niżej, nie jest przeznaczone dla ludzkich oczu. Miasto milczy.

− Czy to możliwe, że mechanizm zepsuł się ze starości? − Lars pyta, a ja kręcę w odpowiedzi głową i szybkim ruchem wkładam list do kieszeni.

Kilkanaście sekund później tuba znów znika za żelazną pokrywą. Zawory jeden po drugim odkręcają się, rygle jęczą i odsuwają, tłoki syczą z wysiłku. Para wodna wydmuchuje pył, nagromadzony przez lata wewnątrz maszyny. Teraz powietrze pełne brudu i wilgoci owiewa nas, delikatnie namaszcza czoła, wpada do oczu, gładzi brwi i włosy. Odganiamy się, ale przez płuca wnika do krwiobiegów, trafia do serca i żołądka, tworzy z nimi amalgamat. Pachnie rdzą i kurzem.

Brama jest otwarta. Dym powoli opada, oplata, snuje się wokół ciemnej sylwetki, która zamarła w bezruchu na naszej drodze. Lars przełyka ślinę.

Przed nami stoi człowiek z żelaza. Korpus jego toporny, szeroki, ręce długie, potężne, nogi szczupłe, dłonie ogromne, czarne, palce grube jak ludzki nadgarstek. Twarz rzeźbiona, grawerowana, zimna o wiecznie rozchylonych ustach i czarnych oczodołach, patrzy na nas, czeka. Wydaje mi się przez chwilę, że widzę coś w pustej czaszy, za maską, ale to tylko złudzenie. W środku nic nie ma.

− Daj mu bagaże.

Lars ostrożnie wyciąga przed siebie skrzynię oraz tobołek, prawie nie widać, że jego ciało drży, że krew ucieka z twarzy, że nie czuje palców. Ręce człowieka z żelaza ustalonym ruchem przyciskają ładunek do wielkiej, przerdzewiałej klatki piersiowej, setka metalowych płyt przesuwa się ze zgrzytem, osiada w nowej pozycji, zakleszcza i stabilizuje.

− Odłożyć w budynku administracyjnym, numer trzydzieści cztery. − mówię głośno, patrzę w czarne oczodoły, czarne usta.

Przez chwilę trwa w niemym zawieszeniu, jakby czekał na coś jeszcze. Potem odwraca się i rusza w stronę miasta. Jego kroki są ciężkie i metodyczne, niosą się echem, odbijają od zakurzonych kamieni, dudnią w pustym korpusie i członkach.

Nie odzywam się do Larsa. Daję mu trochę czasu, na zrozumienie, odnalezienie się w rzeczywistości, której próg nieopatrznie przekroczył.

Niebo wciąż jest pochmurne. Mijamy budynki mieszkalne, kamienice, o przysadzistych sylwetkach i jasnych ścianach. Wszystko w mieście wygląda świeżo, czysto, ale na horyzoncie i w bocznych uliczkach widzimy ruch. Co jakiś czas, drzwi otwierają się, skrzypiąc. Nie patrzymy za siebie, jednak na plecach czujemy spojrzenia martwych oczu, słyszymy milczenie martwych ust.

− Tyle czasu czytałem o automatonach, a mimo wszystko, boję się. Jestem słaby.

Zastanawiam się chwilę, nie mogę znaleźć słów.

− Nie istnieje książka, która przygotowałaby cię na pierwsze spotkanie. − odpowiadam w końcu. − Najlepsze co możesz zrobić, to skupić się na pracy. Poznajesz model miasta?

Milczy, słyszę jak jego myśli zmieniają bieg, chmury pierzchają, umysł pracuje.

− Nie wiem. Na początku wydawało mi się, że francuski, ale ulice są wąskie, więc stawiam, że angielski?

− Zgadza się, w angielskim ulice są węższe, bruk drobniejszy. Gdzie jest archiwum?

− Przy placu głównym, o ile nie ma żadnych przesunięć.

− Nie ma przesunięć. Archiwum i generator to punkty spójne, muszą być przy placu, albo miasto nie stanie.

Budynek archiwum wygląda jak wszystkie inne budynki w promieniu kilku mil. Schludna kamienica o dachu w przyjemnym odcieniu czerwieni, drzwi wejściowe pod prostokątnym portalem. Nienaoliwione zawiasy piszczą gdy wchodzimy do środka. Na drugim piętrze, w pustym pokoju, jest stół, a na nim zakurzona, metalowa skrzynia, z wąskim otworem, kilkoma przyciskami i przekładnią. Rozmiarem przypomina maszynę do pisania.

− Potrzebujemy rejestru z bieżącego roku. Mam nadzieję, że uważałeś, kiedy przerabialiśmy wyprowadzanie danych.

Lars bez wahania wpisuje odpowiednią wartość i ciągnie za dźwignię, a przez otwór, przy akompaniamencie trzasków i kliknięć, wydostaje się podłużny, pokryty drukiem arkusz papieru gazetowego. Sprawdzam go pobieżnie.

− Przejrzyj. − Podaję Larsowi. − Widzisz jakieś błędy?

Czyta szybko, wie na co zwracać uwagę.

− Widzę jeden wykonawczy, jednostka numer osiem i dwa w wierszu polecenia, jednostki numer dwadzieścia jeden i dwadzieścia siedem.

Jestem dobrym nauczycielem, a oczy Larsa są bystre.

− Brawo, wspaniale. Proszę mi powiedzieć, w takim razie, jak często system dokonuje restrukturyzacji?

− W modelu angielskim, jeśli dobrze pamiętam, co dwa lata. Błędy z dużym prawdopodobieństwem nie zostały jeszcze wyczyszczone.

Kiwam głową na potwierdzenie, zwijając rejestr.

 

Wkraczamy do północnej części miasta, gdzie automaton numer osiem, zajmuje się zabudową mieszkalną. Gmachy kamienic są tu mniej foremne, tynk nierówny, nakładany drżącymi ruchami. Niektóre domy nie mają drzwi, potem okiennic, potem stają się szkieletami domów, bez dachów, schodów, bez posadzek, stojącymi samotnie, gołymi ścianami.

W końcu wokół nie ma już nic, oprócz stosów kamieni, układanych jeden na drugim, jakby przez dziecko. Jest ich mnóstwo, przypominają stare, zbutwiałe pnie.

− Wieże Mettriego. Zaobserwował ten błąd u pierwszego modelu. − wyjaśniam.

Człowiek z żelaza numer osiem klęczy pośrodku kamiennego lasu. Wielkimi dłońmi kruszy głazy, obrabia je, ustawia według sobie tylko znanej metody. Pieczołowicie obraca w palcach żwir, układa kolejną wieżę.

− Lars, zdaję się na ciebie.

Z automatonem nie można prowadzić dialogu − nie potrafi mówić. Podczas badania, inżynier zadaje szereg pytań zamkniętych. Automatony, na odpowiedź twierdzącą podnoszą, na przeczącą spuszczają dłoń.

− Diagnostyka. − mówi powoli i wyraźnie Lars, przeciąga samogłoski, głos ma prawie spokojny.

Człowiek z żelaza nie wstaje z kolan, ale głowa, maska o czarnych oczach, pusta czasza, obraca się z trzaskiem, szybkim ruchem, w jego stronę. Lars drży.

− Jednostka numer osiem, zadanie: zabudowa mieszkalna?

Automaton podnosi dłoń. Jego twarz nie zmienia się, bo nie może się zmienić.

− Czy zadanie zostało wypełnione?

Dłoń spuszczona. Nie zostało. Lars zastanawia się chwilę.

− Czy chcesz wypełniać zadanie?

Brak odpowiedzi, cisza. Lars ponawia pytanie, ale nic się nie dzieje. W końcu dłoń człowieka z żelaza opada prawie do ziemi. Wiatr budzi się, podrywa do lotu kurz, ziarnka piasku muskają siermiężne palce, szumią, wpadają między płyty pancerza.

− Czy jakiś inżynier kazał budować ci te wieże?

Nie.

− Ktoś inny ciebie o to poprosił?

Nie. Nikt inny.

− Czy robisz to z własnej woli, chcesz je budować?

Tak. Tak, chcę. Zamykam dłonie, zwijam palce, grubsze niż przeguby, w pięści. Chcę. Moje ciało trzeszczy. Chcę.

− Wystarczy. − stwierdzam.

Automaton spogląda przed siebie, czeka w bezruchu, w milczeniu.

− Napraw błąd, Lars.

− Teraz?

− Teraz, to dla ciebie dobre ćwiczenie.

Palce Larsa są zręczne, poruszają się z rozwagą, delikatnie chwytają za zimny kołnierz, szukają czegoś po jego wewnętrznej stronie, bez wątpliwości i bez wahania. Człowiek z metalu patrzy ostatni raz na swój kamienny szaniec, puste oczy otwarte szeroko, czarne wargi rozchylone, nieme. Przez sekundę wydaje mi się, że drży, ale to złudzenie. Lars znajduje przycisk ukryty na karku. Żelazne ciało przeszywa wstrząs, fala płynąca od czubka głowy do stóp, która wywraca płyty pancerza na drugą stronę. Nagle automaton nie przypomina niczego konkretnego, jest dziwną, bulgoczącą masą, rozlewającą się po ziemi, pełznącą gdzieś, nie wiadomo w jakim celu. Jego zdeformowane członki to scalają się to rozpadają, drapią ziemię, próbując za coś chwycić, wyciągnąć, uratować. Pulsujące spazmy co i rusz podrywają blachę do góry, układają elementy w nowych konfiguracjach. Wszystko to dzieje się prawie bezgłośnie. Automatony nie potrafią mówić.

Płyty wracają do poprzednich pozycji. Człowiek z żelaza wstaje na nogi, analizuje otoczenie, opracowuje plan działania. Ogromna dłoń otwiera się do ciosu i miażdży najbliższy stos. Potem kolejny i następny. Wzniesione pieczołowicie budowle padają jedna za drugą, obracają się w pył, echa uderzeń, jak gromy, przetaczają się wysoko pod niebem.

Lars odwraca się do mnie, jest blady, jego usta wąskie i ściśnięte. W oczach to, czego nie potrafię nazwać, budzi się, czeka po drugiej stronie, tuż pod powierzchnią.

 

Wyjmuję zegarek z kieszeni. Jest ciężki, srebrny, nazwa firmy zatarła się na rewersie. Obracam drobny łańcuch w palcach, odchylam lśniące, gładkie wieczko i spoglądam na tarczę. Dochodzi dwunasta. Zastanawia mnie piękno i precyzja, smukłe, rzymskie cyfry, tryby i trybiki pracujące w środku, przy każdym ruchu wskazówki. Kocham ten zegarek, może nie kocham, ale darzę ogromnym szacunkiem i sympatią. I nie dlatego, że przypomina mi londyńskie czasy, kiedy z przyjaciółmi zapuszczaliśmy się do mniej poważanych dzielnic miasta i w tych samych dzielnicach wymienialiśmy zakłopotane spojrzenia z naszymi profesorami. Pamiętam katedry, zakurzone biblioteki gdzie przez lata biłem się z myślami, gdzie przez lata przekuwałem to co przeczytałem, pochłonąłem, w coś nowego, własnego, stworzonego. Kocham ten zegarek, ale nie przez nostalgię. Kocham go bo jest piękny i wykonany z największą precyzją. Jest maszyną idealną.

− Czemu wyłączamy generator?

Dawno, dawno temu, poświęciłbym chwilę, by się nad tym zastanowić. Twarz Larsa zmieniła się od wydarzeń z dzisiejszego popołudnia, jawi się na niej głęboka, podskórna rysa, pęknięcie, które zwiastuje jakiś rozłam.

− To bardzo głupie pytanie. Celem automatonów jest wypełnienie zadania, powierzonego przez system. W tym przypadku wybudowanie aglomeracji mieszkalnej. Cel swój, w dużej mierze, wypełniły, więc pora je wyłączyć.

− Co się z nimi stanie?

− To co zwykle. Ludzie hrabiego, markiza albo innego króla odłączą generator, zbiorą ich ciała i zamkną w swoim skarbcu, dopóki nie znajdą dla nich nowego zastosowania.

− To znaczy, że jeszcze kiedyś je włączą?

− Nie. Bardzo rzadko dają się ponownie uruchomić.

− Czyli to już koniec…

− Mówisz o automatonach? Automatony to nie ludzie, nierozważnie oceniać je przez pryzmat ludzkich wartości. Początek i koniec, nieważne, liczy się zadanie.

− A jednak rozumieją nasz język.

Przecieram skroń. Znowu boli mnie głowa.

− Automaton jest maszyną, podobną do lokomotywy parowej. Jedyne czym się od siebie różnią to sposób wydawania poleceń. Lokomotywę obsługuje się przy pomocy dźwigni i przepustnicy, automatona przy pomocy systemu i ludzkiego języka.

− Ale jak? Jak metal staje się inteligentny? Przecież to niemożliwe, żeby zwykły kawał żelaza prowadził ze mną dialog, a prowadzi.

− Pół roku spędziłeś nad książkami i teraz opowiadasz mi o swoich rozterkach? Nie bywałeś na wykładach, czy to nagły przypadek amnezji?

− Wiem, że jeśli chodzi o ruch, to w tułowiu znajduje się silnik ale…

− Aha, czyli jednak wszystko pamiętasz, po prostu sobie ze mnie dworujesz. W takim razie posłuchaj, co się teraz stanie, bo dużo jeszcze pracy przed tobą.

Wskazuję palcem w stronę matrycy, wielkiego, mosiężnego przycisku i generatora. Ściany pomieszczenia pokryte są rzędami rur, które doprowadzają wodę do pękatego korpusu maszyny. Słychać cichy bulgot.

− Podejdziesz i wciśniesz ten przycisk. Spędzisz tu razem ze mną kolejne trzy dni, czytając rejestry i zapisy systemu, ucząc się. Za trzy dni wrócimy do Lubeki, gdzie otrzymam sowitą zapłatę za usługę, z czego odliczę ci procent, jako pomocnikowi. Tydzień, dwa później, przyjadą tu ludzie hrabiego, uwikłanego w wojnę z sąsiednim księstwem, zbiorą ciała automatonów, przetopią je na słabej jakości kule armatnie, bagnety i tyle po nich zostanie. Mieszkania wynajmą ubogim za bezcen. Ty natomiast będziesz kontynuował swoje studia. W przeciwnym razie możesz odejść albo znaleźć pracę w fabryce. Mnie to obojętne. Jesteś utalentowany i pokładam w tobie duże nadzieje, ale sam musisz decydować o swoim losie.

Lars łamie się, spuszcza wzrok. Zbyt dużo dla niego zrobiłem. Idzie w stronę generatora, z każdym krokiem bruzda na twarzy pogłębia się. Wyciąga rękę, ale w ostatniej chwili zatrzymuje ją.

− A co, jeśli one czują? Jeśli są takie jak my?

W oczach Larsa drzemie światło.

− A co jeśli lokomotywa czuje? A co jeśli piec czuje? Imbryk czuje? Nie czujesz się głupio zadając to pytanie? Co jeśli maszynę do szycia boli, kiedy stajesz na pedale?

Śmieję się krótkim, zduszonym śmiechem, podchodzę do niego, łapię szybkim ruchem za przedramię. Jest dwunasta. Ciągnę jego dłoń z całej siły, w stronę przycisku. Bulgot generatora milknie. Lars łapie się za twarz, gdzieś w oddali słychać szczęknięcia upadających, żelaznych ciał. Teraz jesteś taki jak ja, chłopcze, i niczym się nie różnisz.

Wychodzimy, już ciemno, zmierzamy w stronę budynku administracyjnego numer trzydzieści cztery, po drugiej stronie placu.

− Dzisiaj, kiedy resetowałem te trzy automatony, nie było w nich pary. One działają na silnik parowy, prawda? Kiedy płyty zmieniały położenie, w powietrzu unosił się kurz. Czemu nie było pary?

Nie widzę twarzy Larsa, ale wiem, że pękła, więc nie odpowiadam. Możliwe, że zbyt wcześnie go tu przyprowadziłem. Gdyby posiedział jeszcze parę lat na uniwersytecie, wśród opasłych kompendiów, matematycznych wzorów i modeli, prawdopodobnie byłoby mu wszystko jedno.

 

Budzę się w małym pokoju z jednym oknem. Jest mi duszno, gorąco, plecy spływają potem. Pryczę wykonano z wyjątkowo twardych desek, wystawia na próbę obolałe biodra. Słyszę cichy szelest, stukot, nie znam źródła dźwięków i nie zastanawiam się zbytnio, jednak instynktownym ruchem sprawdzam rzemień na szyi. Nie ma go, nie ma klucza. Zrywam się na równe nogi, wybiegam na korytarz, w pokoju gościnnym widzę światła świec.

Na stole leży otwarta skrzynia o trzech kłódkach, obok siedzi Lars i czyta. Stół pokrywają plany i ryciny, zapisy, zbierane latami, drogie mojemu sercu. Kiedy wchodzę, Lars podnosi wzrok, patrzy prosto w oczy. Jest człowiekiem bez twarzy. Na myśl przychodzą mi setki spostrzeżeń, wyjaśnień, ale pierzchają, zanim znajduję w słowa. Ile się dowiedział? Wcześniej blefowałem. On nie może odejść, muszę go zatrzymać, jest moją nadzieją, spuścizną, następcą. Zrobię wszystko, żeby został ze mną.

− Co tu się dzieje? − pyta człowiek bez twarzy. − Wytłumacz mi, albo odejdę.

− Jakim prawem otworzyłeś skrzynię? − próbuję brzmieć gniewnie, ale czuję strach. Widzi to.

− Wytłumacz. − Wstaje od stołu. − Czy wszystko, o czym mówiłeś, to ułuda? Przez lata okłamywałeś uczniów, studentów, lud? Czemu?

− Czemu? Dla ludzi właśnie.

Kiedy wypowiadam te słowa, nie jestem pewien ich szczerości. Ale to prawda! Muszę go zatrzymać i wiem jak, powiem mu, wyjaśnię, jest inteligentny, zrozumie. Wszystko robię dla ludzi.

− Automatony są błogosławieństwem, siłą sprawczą, budującą. Pracują w kopalniach, przetwórniach, ścinają lasy i stawiają miasta, przyczyniają się do, najszybszego w dziejach, rozwoju ludzkości. Jednocześnie, w przeciwieństwie do innych wynalazków, skonstruowano je tak, że nie mogą nas skrzywdzić. Są dziełem jednego umysłu, maszyną idealną.

− Ale?

− Ale, jeszcze przed masową produkcją, kiedy Mettri umarł i zostawił plany konstrukcji, z całego świata zjechali się inżynierowie, o pokolenie starsi ode mnie. Przeczytali je i nie chcieli im wierzyć, rozcięli więc pierwszy generator i automatona na części, do badań.

− Wiemy, jak działają?

Coś złego dzieje się z twarzą Larsa. Oczy spowija cień, nos i policzki twardnieją, podbródek się wyostrza.

− Nie okłamałem cię, gdy mówiłem o budowie automatona. W korpusie naprawdę znajduje się miniaturowy silnik, wszystkie tłoki, cylindry, koła zamachowe są na swoim miejscu. Problem w tym, że nie jest do niczego podłączony. Po prostu nie działa. Jakby ktoś włożył go tam dla niepoznaki. Nie mamy pojęcia, jak automatony się poruszają, odczytują polecenia nasze i systemu. Wiemy tylko, że łamią w ten sposób podstawowe prawa fizyki.

− A co z generatorem?

Głos Larsa brzmi głucho. Nagle jego sylwetka wydaje mi się wyjątkowo siermiężna. Dziwne. Skrzynia z dobytkiem musi ważyć grubo ponad siedemdziesiąt funtów, a on niósł ją jedną ręką, bez najmniejszego wysiłku.

− Generator jest kotłem. Gotuje się w nim woda, nic więcej. Potrafimy złożyć układankę, możemy przeczytać rejestr, ale nie rozumiemy jak wpływają na siebie jej poszczególne elementy. Wszystko co wiemy o systemie, wiemy z badań diagnostycznych, wszystko pozostaje jedną, wielką enigmą.

− Nie zdajemy sobie sprawy z tego, czym są i dlatego produkujemy ich niezliczone zastępy? Kiedy się zużyją, bez zastanowienia wrzucamy do pieca hutniczego?

− A co mamy robić? Zrezygnować z nich, z najwydajniejszego wynalazku znanej historii? Automatony są maszynami, a maszyny istnieją, żeby służyć ludziom. Musimy je tworzyć i musimy niszczyć, pożytek dla społeczeństwa jest zbyt wielki, by postępować inaczej.

− Jeśli one czują, to kiedy wyłączamy generatory, zabijamy tysiące. Zabijamy tysiące, by żyło się lepiej milionom.

Patrzę w czarne oczodoły Larsa. To co wydawało mi się skórą, tak naprawdę jest farbą, schodzącym brudem. Pod spodem widzę ciemny, błyszczący metal.

− Jeden generator obsługuje pięćdziesiąt, sześćdziesiąt automatonów? Ile miast wyłączyłeś Wincencie? Ile kopalni? Ile istnień zabrałeś? Wincencie?

Lars jak pozytywka powtarza moje imię. Jego ramiona grubieją, nogi stają się wielkie i ciężkie, klatka piersiowa pęcznieje. Skóra pęka, szwy ubrań puszczają. Dudniący głos gubi się, przeradza w jęki metalowych płyt, zgrzyty nitów i zawiasów. Przede mną stoi człowiek z żelaza. O dwie głowy wyższy od swoich stwórców, o pięć skali silniejszy. Podnosi pięści do góry i miażdży stół, potężny cios trzęsie całą kamienicą.

Uciekam do wyjścia, zostawiam mój życiowy dorobek za sobą, nie odwracam się, słyszę kroki żelaznych stóp, twardych pięt. Biegnę brukowanymi uliczkami, w świetle księżyca, szukam schronienia, ale są wszędzie. Wiem, że powinny być wyłączone, jednak widzę ich cienie, ukryte w cieniach domów, przy schodach, za murami. W kocich łbach widzę twarze o nieruchomych ustach. Jestem stary, nie mam już sił, ale nie zatrzymuję się, bo wiem, co powinno mnie spotkać. Wiatr wieje gdzieś daleko, powtarza moje imię, niesie echa żelaznego marszu. Nie czuję się bezpiecznie. W tunelach, głęboko pod ulicami, coś zwróciło na mnie swoją uwagę.

Wpadam do jednego z domów w pobliżu południowej bramy i rygluję za sobą drzwi, chowam się za meblami. W dłoni mam fragment starego rejestru, musiałem złapać go przez przypadek, kiedy fala uderzeniowa rzuciła papierami o ściany. Spoglądam na dokument wydrukowany przez system, odróżniam litery, mimo że jest ciemno. Przecieram oczy. Daty się zgadzają, ale między każdym wierszem polecenia, ktoś dopisał chybotliwym pismem jedno słowo. „Boli”. Czuję się słabo, osuwam się w niespokojny sen.

 

Budzę się, dormeza podskakuje na nierównościach gościńca. W środku panuje półmrok. Jestem sam. Zatrzymuję woźnicę i siadam z nim na koźle. Mamy jasny, słoneczny dzień, wokół nas łąki w kolorze świeżej zieleni, nad nami błękitne niebo.

− No, jest pan bohaterem. − przerywa ciszę woźnica.

− Ja? Jak to?

− Tak to, wyłączył w końcu, mości pan, te szkarady, które miasto nawiedzały.

− Racja. W końcu będzie można tam zamieszkać.

− Zamieszkać? Panie, nikt nie będzie mieszkać w mieście duchów, ludzie się boją i słusznie. Dobrze, że gościniec znów otwarty. Wiadomo, trochę straszno, ale człowiek zagryzie zęby i przejedzie, a i oszczędzi przy tym kilka godzin drogi. Miasto, za to nikomu niepotrzebne, poczeka się parę lat, parędziesiąt i zapomnimy, że nawet tutaj stało.

Na jego słowa nagle coś kłuje mnie w piersi.

− Przynajmniej hrabia będzie miał żelazo na pociski do dział. Nic się nie zmarnuje. − Próbuję się ratować.

− Oj, żeby mości pan wiedział, że się nie zmarnuje. Wojna skończona, chłopcy wracają do domu.

− Skończona? Kiedy?

− Wczoraj. To znaczy tydzień temu, ale wczoraj wieści przyszły. Ale niech się pan nie martwi, jak znam hrabiego, to sobie te maszkary na pomnik przetopi i przed dworem postawi.

Kiedy tak podskakuję na koźle, przy każdym wyboju, kiedy woźnica smaga końskie zady biczem, czuję gniew. Zaciskam zęby i zastanawiam się, czy nie zatrzymać powozu i nie roznieść go w pył. Moje pięści rosną, dopiero teraz zauważam, jak dobrze nadają się, by zmieść wszystko wokół z powierzchni ziemi. Moje palce są ogromne, między kciukiem, a wskazującym, spokojnie mógłbym skruszyć czaszkę woźnicy. Klnę w duchu i klnę jeszcze mocniej.

− Kurwa mać. Kurwa jego zasrana mać.

Patrzę w niebo i uspokajam się. Mam na imię Wincent i służę ludziom. Przypominam sobie wydarzenia z poprzednich kilku dni, obrazy wracają do mnie jeden po drugim.

− Gdzie jest Lars?

− Jaki Lars?

− Mój uczeń, młody student, o silnym spojrzeniu.

Woźnica drapie się za uchem.

− Ja żadnego Larsa nie wiozłem. Do miasta jechał pan sam i wraca pan sam, czyli tak jak było umówione.

Milczę. Nie wiem już kim jestem. Zastanawiam się.

− Boże, skrzynię zostawiłem! Moje zbiory! − krzyczę nagle, próbuję zawrócić konie. Woźnica spluwa przez ramię i patrzy na mnie jak na szaleńca.

 

− Skrzyni też nie było. Od początku nic pan nie miał. – odpowiada w końcu i poprawia kaszkiet.

Koniec

Komentarze

Zaintrygowało mnie miasto, do którego przybyli profesor i Lars. Obecność automatonów jeszcze tę ciekawość wzmogła, zwłaszcza że wstęp sugeruje, iż nie były one pozbawionymi świadomości robotami. Nieźle został oddany klimat opuszczonego miasta, a finał, choć pewnych podejrzeń nabrałam już wcześniej, zaskoczył.

Czytało się świetnie, bo wykonanie jest całkiem porządne, może za wyjątkiem nie najlepiej zapisanych dialogów, a i interpunkcja też mogłaby być lepsza. Mam jednak nadzieję, że poprawisz te usterki, bo chciałbym móc kliknąć Bibliotekę. ;)

 

ma­ja­czy mia­sto o ni­skich mu­rach i spa­dzi­stych da­chach z czer­wo­nej da­chów­ki. –> Czy miasto miało spadziste dachy, czy raczej domy w mieście?

 

– Jak zmru­ży oczy i tam po­pa­trzy – po­ka­zu­je pal­cem ciem­niej­szy punkt na murze − to bramę też zo­ba­czy. –> – Jak zmru­ży oczy i tam po­pa­trzyPo­ka­zu­je pal­cem ciem­niej­szy punkt na murze. − to bramę też zo­ba­czy.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Pewnie przyda się poradnik: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapis-partii-dialogowych;13842.html

 

− Pro­to­kół otwar­cia. − Mówię po­wo­li i jak naj­wy­raź­niej.Z nada­nia hra­bie­go Fre­de­ric­ka von Han­ste­ina, dnia dwu­dzie­ste­go trze­cie­go lipca, Roku Pań­skie­go, ty­siąc osiem­set trzy­dzie­ste­go pierw­sze­go. Au­to­ry­za­cja numer dwa, pięć, osiem, czte­ry, dwa. –> − Pro­to­kół otwar­cia − mówię po­wo­li i jak naj­wy­raź­niej − z nada­nia hra­bie­go Fre­de­ric­ka von Han­ste­ina, dnia dwu­dzie­ste­go trze­cie­go lipca, roku Pań­skie­go, ty­siąc osiem­set trzy­dzie­ste­go pierw­sze­go. Au­to­ry­za­cja numer dwa, pięć, osiem, czte­ry, dwa.

 

roz­chy­lo­ne usta nie wy­da­ją dźwię­ku. Przez se­kun­dę wy­da­je mi się… –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Mi to obo­jęt­ne. –> Mnie to obo­jęt­ne.

 

widzę ich cie­nie, ukry­te w cie­niach domów… –> Czy to celowe powtórzenie?

 

Dobre, że go­ści­niec znów otwar­ty. –> Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję ślicznie @reg, że poświęciłaś czas mojemu tekstowi. Jeśli chodzi o dialogi, posiłkowałem się internetowym poradnikiem. Możliwe, że coś tam źle napisali i możliwe też, że nie przeczytałem go ze zrozumieniem. 

Naniosłem wszystkie poprawki(powtórzenie cieni było celowe), oprócz pierwszej, bo z jednej strony nie mogę na ten moment wymyślić niczego, co by jakoś lepiej grało, a z drugiej wydaje mi się, że sformułowanie “dachy miasta” nie brzmi bardzo dziwnie(?).

 

I oczywiście cieszę się, że wrażenia były raczej lepsze niż gorsze :) Miło mi.

A ja się cieszę, że uznałeś uwagi za przydatne i, zgodnie z obietnicą, klikam. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Melduję, że przeczytałam.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

O kurde…

Ale to ma klimat…

Są mniejsze i większe babolki (po kropkach, nawet w dialogach, stawiamy wielką literę), nie podobają mi się wulgaryzmy pod koniec tekstu, bo burzą to przytłaczające wrażenie… osamotnienia? Obcości? Gdzieś tam coś mi logicznie zgrzytnęło, ale jednak to kawał dobrej roboty.

Mam kilka uwag szczegółowych:

– “ubogiej fabryce włókienniczej” – fabryka może być uboga? znam wyrażenie “uboga chatka”, ale fabryka?;

– “ale na horyzoncie” – jakim cudem widzieli horyzont w zabudowanym mieście?;

– “drzwi wejściowe pod prostokątnym portalem” – coś mi to nie gra;

– “na przeczącą spuszczają dłoń” – “opuszczają” raczej.

 

W każdym razie – łyknąłem bez popijania ;). I skoro to jest twój debiut na portalu, to strach się bać, co napiszesz wkrótce!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

@śniąca Zrozumiano.

 

@Staruch Wstawiam się za wulgaryzmami na koniec. Nie jestem pewien, czy tak mocno wybijają z klimatu, ostatni fragment cały jest jakby poza tym co działo się wcześniej(zmiana pogody, tonu, lekko humorystyczna rozmowa z woźnicą), rozumiem, mogą mieć taki efekt, ale po coś też tam są :) 

Jeśli chodzi o szczegółowe uwagi:

– fabryka chyba może być uboga(brud, kurz, stare maszyny, dziurawy dach);

– szli prostą ulicą bez zakrętów, jej płaszczyzna spotykałaby się z horyzontem, ale racja, gdybym mógł jeszcze edytować, zmieniłbym na “w oddali”;

– hm nie wiem, co nie gra z drzwiami, może powinno być “drzwi w prostokątnym portalu(?)”;

– z dłonią się zgadzam.

 

Dzięki serdeczne Staruchu, za tę chwilę, którą spędziłeś nad tekstem.

Leniwy, pamiętaj!

To, co piszemy w komentarzach, to tylko uwagi czytelników. Mniej lub bardziej przydatne. Tekst jest własnością autora, i jeśli ma on silne przekonanie, że np. wulgaryzmy mają być tam, gdzie są, to po prostu nie przejmuje się uwagami ;). Nie dotyczy to oczywiście wszelakiej maści błędów.

Co do uwag– ale do miasta weszli przez bramę, nie? Wywnioskowałem, że każda (dłuższa) ulica kończy się bramą, wobec czego horyzontu widać nie będzie.

Z portalem – tak chyba będzie lepiej.

Pozdrawiam :)!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

– fabryka chyba może być uboga(brud, kurz, stare maszyny, dziurawy dach);

O brudnej i zakurzonej fabryce, z dziurawym dachem i starymi maszynami, powiedziałabym raczej, że jest zaniedbana/ zapuszczona.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@Staruch Jak staniesz na Ursynowie, na Puławskiej, to zobaczysz horyzont, ale Pałacu Kultury już nie. Co nie zmienia faktu, że proste “w oddali” ucięłoby całe rozważania. O uwagach będę pamiętał :)

 

@reg Racja.

;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Leniwy – wiem, o czym mówisz, ale cały czas się nie rozumiemy.

 

Goście weszli do miasta przez bramę, tak?

Wcześniej piszesz:

majaczy miasto o niskich murach

Z tego mi wyszła wizja miasta otoczona murami (bo po co bramy, jeśli nie ma murów?). A jeśli są bramy i mury, to jedyną możliwością, żeby z ulicy zobaczyć horyzont jest taka, że miasto leży w głęęębokiej kotlinie (czego nie sugerujesz). I dlatego ten horyzont mi nie pasuje.

Teraz się rozumiemy już?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

@reg :^)

 

@Staruch Rozumiemy się co do tego, że lepiej by było, gdyby sformułowanie “na horyzoncie” się tam nie znalazło. Nie mieli możliwości zobaczyć całego horyzontu, tylko fragment gdzie spotykała się z nim płaszczyzna ulicy.

Leniwy, nie mieli możliwości zobaczenia choćby fragmentu horyzontu, bo przesłaniały go otaczające miasto mury. Jeśli patrzyli wzdłuż bardzo długiej i prostej ulicy, mieli szansę widzieć mur, ale nie horyzont.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy – uff, dzięki, bo już myślałem, że ja coś pokręciłem ;).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nie, Staruchu, może i jesteś pokręcony (ten wiek!), ale niczego nie pokręciłeś. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

laughyes

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Teraz to ja nie wiem, czy czegoś nie pokręciłem. Jeśli miasto jest wystarczająco rozległe, to chyba nie widać murów po jego drugiej stronie, nawet jeśli stoimy na ulicy, która przecina je na wskroś? Z tego co pamiętam, nasze pole widzenia to cztery i pół kilometra.

Leniwy, horyzont to linia, wzdłuż której niebo pozornie styka się ziemią. Mur, jako budowla wznosząca się ponad tę linię, zawsze będzie ją przesłaniał, niezależnie od tego, jak daleko od muru stanie patrzący. Odległość patrzącego od muru nie sprawi, że mur stanie się niższy; on nadal będzie miał tę samą wysokość i nadal będzie przesłaniał horyzont.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hm okej. No to czegoś się dziś nauczyłem, dzięki Staruchu, reg.

Bardzo proszę i polecam się na przyszłość. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zajrzałam, przeczytałam.

ninedin.home.blog

Fajne, mroczne, dobrze się czyta.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Dzięki ninedin. Irko, miło mi, że się podobało.

Przecinki i zapis dialogów trochę do remontu, ale poza tym czyta się nieźle, nastrój jest intrygujący, a dziwaczne, niepokojące zakończenie (a właściwie klamra) – no, okej. Temat nienowy, ale ładnie go ująłeś. No i czytając tak płynnie nie złapałam żadnych strasznych baboli w warstwie realiów, a na XIX w. to jestem straszny nazi ;)

Zwłaszcza jak na debiut jest bardzo nieźle, więc klik.

 

Nie łapankowałam, choć byłoby co, bo wolałam płynąć z tekstem. To jednak mi się rzuciło w oczy:

− Tyle czasu czytałem o automatonach

Raczej po prostu: Tyle czytałem o automatonach

 

Łap przydatne linki:

 

portalowy poradnik survivalowo-savoir vivre’owy:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676

 

b. dobry poradnik zapisu dialogów:

https://fantazmaty.pl/2018/01/jak-zapisywac-dialogi/

http://altronapoleone.home.blog

To mój debiut na portalu i równocześnie debiut fantastyczny, także bardzo mi miło.

Hej. Przecinkozę wyleczymy ;)

 potężnych, żelaznych stóp

Ten wytnij.

 Nie pamiętam jak

Nie pamiętam, jak.

 pięknej, rzeźbionej tabakierze

Bez przecinka.

 niedeszczowe

Hmm?

 zaczyna boleć mnie głowa

Naturalniej: zaczyna mnie boleć głowa.

 wzburza wokół mnie i Larsa tumany kurzu

Jakoś mi nie brzmi to "wzburza".

 Jego oczy są inteligentne

Tak same z siebie?

 coś co

Coś, co.

 Ledwie stał wtedy

"Wtedy" jest jasne z kontekstu, możesz się go pozbyć.

 zapominam gdzie

Zapominam, gdzie.

 ramą, pokrytą szeregiem zaworów i rygli

Pokrytą?

 No dobrze.

No, dobrze.

 przez lej, gdzieś

Tu przecinek może zostać, ale nie musi.

 to co

To, co.

 pył, nagromadzony

Znowu przecinek niekonieczny, ale nie błędny.

 delikatnie namaszcza czoła

Powietrze?

 Odganiamy się

Na pewno nie oganiamy?

 tworzy z nimi amalgamat

Nie wiem, czy to nie za daleko idąca metafora.

 opada, oplata

Pan poeta :P

 sylwetki, która zamarła w bezruchu na naszej drodze

No, nie wiem, chyba dałeś się porwać słowom.

 Korpus jego toporny

Przeczytaj głośno. Jak to brzmi?

 że nie czuje palców

Jak miałby to zaobserwować ktoś z zewnątrz?

 ustalonym ruchem

Na pewno nie "wypraktykowanym"?

 wielkiej, przerdzewiałej klatki

Może być bez przecinka.

 kroki są ciężkie i metodyczne

Kroki – metodyczne?

 trochę czasu, na zrozumienie

Ten przecinek bym wycięła.

 Wszystko w mieście wygląda świeżo, czysto

W pochmurny dzień? Nie wydaje mi się to naturalne.

 Co jakiś czas, drzwi otwierają się

Bez przecinka.

 mimo wszystko, boję się

Tu też.

 Najlepsze co możesz

Najlepsze, co możesz.

słyszę jak

Słyszę, jak.

 drzwi wejściowe pod prostokątnym portalem

Wydaje mi się, że powinno być "w portalu".

 piszczą gdy

Piszczą, gdy – wprowadzasz zdanie podrzędne.

 wyprowadzanie danych

Wyprowadzanie?

pokryty drukiem

"Zadrukowany" brzmiałby lepiej.

 oczy Larsa są bystre.

Anglicyzm. O ile nie masz specjalnego powodu (w tej chwili wydaje mi się, że masz, ale może się mylę), nie antropomorfizuj części ciała.

 Błędy z dużym prawdopodobieństwem nie zostały jeszcze wyczyszczone.

To trochę niejasne.

 automaton numer osiem, zajmuje się

Zasada numer jeden – nigdy nie stawiaj przecinka między podmiot, a orzeczenie.

 Niektóre domy (…) stają się szkieletami domów

Zgaduję, że chodziło Ci o to, że kolejne domy w szeregu są coraz mniej dokończone, ale to nie jest jasne przy pierwszym czytaniu.

 bez dachów, schodów, bez posadzek,

Drugie "bez" zaburza rytm.

 stojącymi samotnie, gołymi ścianami.

Tu przecinek wpływa na znaczenie – zdaje mi się, że nie powinno go być, ale to zależy, czy chciałeś mieć same ściany (wtedy go wyrzuć), czy jeszcze samotne domy (wtedy nie).

 nic, oprócz

Obejdzie się bez przecinka.

 przypominają stare, zbutwiałe pnie

Kamienie?

 Zaobserwował ten błąd u pierwszego modelu.

Zdaje mi się, że raczej "w pierwszym modelu", bo model jest nieżywotny, ale sprawdź to jeszcze.

 Podczas badania, inżynier

Bez przecinka.

 Automatony, na odpowiedź

Tu też. Składnia trochę dziwna.

 głos ma prawie spokojny.

Hmm.

 Czy chcesz wypełniać zadanie?

Widzisz, tylko takie pytanie implikuje, że automaton ma wolę. Tak miało być?

 siermiężne palce

Czemu siermiężne?

 kazał budować ci te wieże

Naturalniej: kazał ci budować te wieże.

 Ktoś inny ciebie o to poprosił?

Długi zaimek jest nienaturalny.

chwytają za zimny kołnierz

Wycięłabym "za".

 nie wiadomo w jakim

Nie wiadomo, w jakim.

 to scalają się to rozpadają

To scalają się, to rozpadają.

jego usta wąskie

Dałabym raczej: usta ma wąskie… Ale to może być kwestia indywidualnego słuchu.

 nazwa firmy zatarła się na rewersie

Hmm.

 drobny łańcuch

Oksymoron. Może: cienki łańcuszek?

 pracujące w środku, przy każdym ruchu

Bez przecinka.

 może nie kocham, ale darzę ogromnym szacunkiem i sympatią.

Jakoś mi to popsuło nastrój.

 mniej poważanych dzielnic miasta

Dzielnic się nie poważa – poważa się ludzi.

i w tych samych dzielnicach

Spokojnie wystarczyłoby: i tam.

zakłopotane spojrzenia

Nie antropomorfizuj.

 biblioteki gdzie

Biblioteki, gdzie.

 to co

To, co.

Kocham ten zegarek, ale nie przez nostalgię.

Ale właśnie powiedziałeś co innego?

 Kocham go bo

Kocham go, bo.

 temu, poświęciłbym

Bez przecinka.

 wydarzeń z dzisiejszego popołudnia

"Z" zbędne.

 zadania, powierzonego

Można bez przecinka.

 aglomeracji mieszkalnej

No, nie wiem.

 To co zwykle.

To, co zwykle.

 nierozważnie oceniać je przez pryzmat ludzkich wartości

Przecież młody nie ocenia automatonów, tylko ludzi. To ludzie postępują źle. A profesor chce go ostrzec przed antropomorfizowaniem, nie?

 Jedyne czym się od siebie różnią to sposób

Jedyne, czym się od siebie różnią, to sposób. Uh, młyn Leibnitza. Znowu.

 silnik ale…

Silnik, ale…

wielkiego, mosiężnego przycisku

Bez przecinka.

 później, przyjadą

Bez przecinka. Czym on się tak denerwuje?

łamie się,

Wycięłabym, jasne z kontekstu.

A co jeśli

 A co, jeśli.

 głupio zadając

Głupio, zadając.

 Co jeśli

Co, jeśli.

 z całej siły, w stronę

Bez przecinka.

 taki jak ja

Taki, jak ja.

 wykonano z wyjątkowo

Aliteracja.

 wystawia na próbę

Hmm.

 zapisy, zbierane

Bez przecinka.

brzmieć gniewnie

Nie po polsku. Nadać głosowi gniewne brzmienie – jeszcze by uszło, ale pewnie wymyślisz coś lepszego.

 siłą sprawczą

Coś tu jest metafizycznie nie teges, ale niech tam.

 do, najszybszego w dziejach, rozwoju

To nie wtrącenie, bez przecinków.

w przeciwieństwie do innych wynalazków, skonstruowano je tak, że nie mogą nas skrzywdzić.

Trzy prawa robotyki?

 kiedy Mettri umarł

Argh, dopiero teraz go poznałam! Ale to się pisało Mettrie.

 inżynierowie, o pokolenie starsi

Bez przecinka.

 rozcięli więc pierwszy generator i automatona

Rozcięli kogo? co? automaton.

 Wiemy tylko, że łamią w ten sposób podstawowe prawa fizyki.

Hmm. Ale konkurs wymagał ekstrapolacji z istniejącej technologii…

jego sylwetka wydaje mi się wyjątkowo siermiężna

Wiem, do czego zmierzasz, ale już mówiłam, że "siermiężna" nie bardzo pasuje.

 nie rozumiemy jak

Nie rozumiemy, jak.

 Wszystko co

Wszystko, co.

 produkujemy ich niezliczone zastępy

Jak, skoro nie wiemy, czym są?

 Zabijamy tysiące, by żyło się lepiej milionom.

Mmm, kopniak w utylitaryzm. Sama nie lubię.

 To co

To, co.

 wyłączyłeś Wincencie

Wyłączyłeś, Wincencie. Polską formą tego imienia jest Wincenty – to brzmiałoby naturalniej.

 pięć skali silniejszy

Nie znam takiej jednostki?

 Biegnę brukowanymi

Trochę nie brzmi.

 chybotliwym pismem

"Pismo" się powtarza.

 w końcu, mości pan

Bez przecinka.

 Miasto, za to

J.w.

 

Nie jest tak źle z tymi przecinkami. Tekst stoi atmosferą, bardzo gęstą i mocną – co mi nie podeszło, to zakończenie. Rama snu. Ale to nie jest wada sama w sobie. Myślę, że mógłbyś trochę bardziej pofilozofować – z drugiej strony, nie każdy to lubi.

 wydaje mi się, że sformułowanie “dachy miasta” nie brzmi bardzo dziwnie(?).

Nie, dlaczego. Jest spotykane.

 fabryka chyba może być uboga(brud, kurz, stare maszyny, dziurawy dach);

Oj, chyba nie bardzo. Obskurna, stara, na wpół zrujnowana – może. Ale ubóstwo wydaje mi się bardziej osobiste, niż fabryczne.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

@drakaina Dziękuję za klika, z poprawką się zgadzam, on tam na początku opowiadał ile to nie studiował, usunąłem i skróciłem do “tyle czasu”, nie zarejestrowałem, że to “czasu” jest niepotrzebne.

Dialogi teraz są niezłe, dobrze, że nie widziałaś przed łapanką reg. W ogóle, właśnie zauważyłem, że za bardzo skupiam się na języku, za mało na interpunkcji, która też przecież może popsuć przyjemność z czytania.

No i fajnie, że nie popełniłem żadnej wielkiej gafy, jeśli chodzi o historyczność.

 

@Tarnina dziękuję ci bardzo, za tę wielką łapankę. Z większością uwag się zgadzam i od razu bym je wprowadził, gdyby nie zasady konkursu. Do kilku się odniosę:

 delikatnie namaszcza czoła

Powietrze?

Powietrze, brudem, taki ze mnie poeta ;)

 Korpus jego toporny

Przeczytaj głośno. Jak to brzmi?

Przeczytałem, brzmi bardzo ładnie, lubię takie namnożenia podobnych zgłosek.

że nie czuje palców

Jak miałby to zaobserwować ktoś z zewnątrz?

Lars, dla Wincenta, nie do końca jest kimś z zewnątrz.

ustalonym ruchem

Na pewno nie "wypraktykowanym"?

Wydaje mi się, że ustalonym. Wypraktykowany implikuje, że się go wyuczył.

 przypominają stare, zbutwiałe pnie

Kamienie?

Kopce, stosy.

Kocham ten zegarek, ale nie przez nostalgię.

Ale właśnie powiedziałeś co innego?

No nie, nie powiedziałem ;)

nierozważnie oceniać je przez pryzmat ludzkich wartości

Przecież młody nie ocenia automatonów, tylko ludzi. To ludzie postępują źle. A profesor chce go ostrzec przed antropomorfizowaniem, nie?

Młody mówi, że dla automatona to koniec, profesor, że to maszyna i kwestie życia i śmierci jej nie dotyczą. Na początku tam miałem “oceniać ich egzystencję”, brzmiało mi zbyt pompatycznie, ale po namyśle bym do tego wrócił.

Wiemy tylko, że łamią w ten sposób podstawowe prawa fizyki.

Hmm. Ale konkurs wymagał ekstrapolacji z istniejącej technologii…

Więc Mettrie ekstrapolował, ale reszta nie wie jak to działa ;D

produkujemy ich niezliczone zastępy

Jak, skoro nie wiemy, czym są?

Plany Mettriego. Inżynierowe wiedzą jak zbudować automatona, niektórzy nawet, na drodze eksperymentu, wprowadzają mniej lub bardziej udane zmiany, ale sposób działania dalej pozostaje zagadką. Tak samo zresztą, jak kwestia ich świadomości/nieświadomości, no ale nikt w XIX wieku się nad tym nie zastanawiał, może oprócz Larsa.

Nie jest tak źle z tymi przecinkami.

To bardzo słodkie z twojej strony :)

 

Ogromnie Ci dziękuję, za pracę, którą włożyłaś w komentarz. Mam jeszcze pytanie co do tej nieszczęsnej interpunkcji, jeśli masz czas. Wydawało mi się, że podczas opisu, kolejne epitety oddziela się przecinkiem, ale w kilku miejscach napisałaś, że są niepotrzebne np.:

potężnych, żelaznych stóp

Ten wytnij.

wielkiej, przerdzewiałej klatki

Może być bez przecinka.

 

Czy moje przekonanie było błędne?

Staruch mądrze prawi, przecinki w obu miejscach są zbędne :)

http://altronapoleone.home.blog

Powietrze, brudem, taki ze mnie poeta ;)

Trochę zbyt poetycki poeta, jak dla mnie, ale cóż. Ja prosta dziewucha jestem. Po prostu powietrze rzadko kiedy przypomina maść :)

 Przeczytałem, brzmi bardzo ładnie, lubię takie namnożenia podobnych zgłosek.

Poeta.

 Lars, dla Wincenta, nie do końca jest kimś z zewnątrz.

I to miała być wskazówka? W takim razie jej nie zrozumiałam :(

 Wydaje mi się, że ustalonym. Wypraktykowany implikuje, że się go wyuczył.

Tak, coś takiego zrozumiałam – ale ruch nie może być ustalony, czyli niezmienny, bo to oksymoron.

 No nie, nie powiedziałem ;)

No, to się pogubiłam.

 Młody mówi, że dla automatona to koniec, profesor, że to maszyna i kwestie życia i śmierci jej nie dotyczą

W sensie, że życie jako wartość? OK, po prostu moje skojarzenia poleciały w inną stronę.

 Plany Mettriego.

Duh, głupi ja człowiek, niemądry :)

 podczas opisu, kolejne epitety oddziela się przecinkiem

Nie zawsze – wersję w pigułce znajdziesz na sznurku, który przyniósł Staruch. Ale zasadniczo chodzi o to, że jeśli epitety są równorzędne, to je rozdzielamy, np. Bohdan był wysokim, szczupłym brunetem. Nie rozdzielamy ich, kiedy jeden epitet tworzy z rzeczownikiem bardziej ścisłą całość, np. Miała na ręku fioletową szydełkową opaskę. "Szydełkowa opaska" funkcjonuje jako rzeczownik (grupa nominalna), modyfikowany przymiotnikiem "fioletowa". Grałeś może w Counterfeit Monkey? Usuwacz liter nie działał właśnie na grupy nominalne.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Drakaina, Tarnina, Staruch dzięki, zapamiętam tę zasadę!

 

@Tarnina Nie nie grałem w Counterfit Monkey, ale wygląda ciekawie, więc pewnie niedługo zagram. Fajnych rzeczy się można dowiedzieć na forum pisarskim :)

Znajdziesz ją tu.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Podobało się. Mam skojarzenia ze Strugackimi (nie epokowo, a zabiegowo), co pewne niszczy moją obiektywność… ale starając się wydać jakąś sensowną opinię – jestem w stanie powiedzieć, że jest to tekst, który na pewno na chwilę zapamiętam, a o to przecież chodzi w czytaniu.

 

Nic nie łapałam, ale masz problem z kropkowaniem (”− Wystarczy. − stwierdzam.”)

 

Wątek automatonów zdecydowanie do rozwinięcia, specjalnie nim nie szokujesz, ale jednocześnie wystarcza, żeby zbudować klimat opowiadania. Najbardziej cenię chyba dobrze wyważony tragizm postaci Wincenta – fajnie oparłeś wszystko na opuszczonej, ponurej ruinie cywilizacji. Momentami miałam wrażenie, że zbyt szybko wszystko się dzieje (np. akcja z kluczykiem), szczególnie w kontraście do lżejszych, wolniejszych scenek z woźnicą. Lars wygląda mi raczej na archetyp niż pełnokrwistą postać, ale jest to przede wszystkim historia profesora, więc jest to zrozumiałe – przynajmniej w mojej interpretacji, chyba że tak było od początku zamierzone. Jest tu sporo ukryte między wierszami, cenię sobie taką odautorską cząstkę duszy, choć oczywiście grzebiesz tym zabiegiem hasła niezbędne do pełnego zrozumienia tekstu (wolno mi tak mówić, to podobno Syndrom Żonglerki-Stna! pozdrawiamy Starucha :D), ale jednocześnie czuć, że tekst został przemyślany i coś jednak sobą reprezentuje. Rzeczywiście udany debiut ;)

to podobno Syndrom Żonglerki-Stna! pozdrawiamy Starucha :D

Wzajemnie :P!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

wolno mi tak mówić, to podobno Syndrom Żonglerki-Stna!

Autodiagnoza? :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Veni, vidi, legi.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

@Żongler Strugackich czytałem jak byłem młodszy, mało pamiętam, ale może rzeczywiście mi coś po nich zostało. Czy wątek automatonów do rozwinięcia nie wiem, gdybym pisał dłuższą formę to na pewno, ale w opowiadaniu wolę skupić się na relacjach postaci i dzianiu się, niż budowaniu świata, zwłaszcza, że łatwo w przeciwnym razie popaść w łopatologię.

Trafnie diagnozujesz, że to historia bardziej o profesorze niż czymkolwiek innym. We wcześniejszych wersjach Lars miał większą rolę do odegrania, ale opowiadanie było wtedy zbyt dosłowne jak na mój gust, więc po przemyśleniu sprawy pozwoliłem mu zostać czymś niedookreślonym, nadzieją, albo jakimś wyrzutem sumienia. 

Zgadzam się, że w pewnych momentach akcja może iść trochę zbyt szybko, ową scenę z kluczem próbowałem początkowo rozbudować, ale nie wychodziło, a że bardziej niż szaleńczego tempa boję się lania wody i nudy, to zostawiłem jak jest i myślę, że wyszło mi to na dobre.

Co do ukrywania, to lubię niedopowiedzenia i nieprecyzyjność, ale z drugiej strony wydaje mi się, że przesadnie głęboko za dużo nie chowam, wszystko jest do znalezienia, a czytelników też przecież mamy tu dosyć spostrzegawczych :)

Bardzo mi miło, że spodobało Ci się opowiadanie Żonglerze/ko :) 

 

@NoWhereMan Dzięki

Przeczytałem. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Dzięki fun.

Hmmm. A do mnie jakoś nie przemówiło.

Zwłaszcza zakończenie – bardzo nie lubię finiszu z serii “to był tylko sen”. A i na nastroje pozostaję odporna, wolę, kiedy coś się dzieje, jedno z drugiego wynika, a na końcu coś zostaje zmienione.

Ładne słownictwo – ta dormeza na przykład.

Ale przecinkologia kuleje, a zapisowi dialogów ciągle przydałby się remont.

Babska logika rządzi!

Dzięki za odwiedziny Finklo. Na przecinki i dialogi nic nie poradzę, chociaż mnie trochę skręca. Nastrój jest, ale w moim odczuciu, bohater też jakąś podróż przeżył, a na koniec jakieś konsekwencje ponosi. Ale nie będę się kłócił z odbiorcą o odbiór ;) 

Jeszcze raz dzięki, że poświęciłaś mi chwilkę

 

PS Rama snu jest taka oczywista i dosłowna? Bo przy pisaniu zupełnie o niej nie myślałem, a w mojej intencji, to co zdarzyło się w mieście, dla Wincenta, w dużej mierze zdarzyło się naprawdę.

Przeczytałem.

Dzięki coboldzie.

Niniejszym przybywam. ;)

Przede wszystkim na uwagę zasługuje sprawny warsztat, precyzyjne opisy i wyważony styl, który dobrze współgra z treścią opowiadania. Pewne niedopowiedzenia w warstwie fabularnej działają tutaj raczej na korzyść tekstu. Podobało mi się to oniryczne zatarcie granic między ludźmi a automatonami i zręczne wplecenie refleksji na temat świadomości i tożsamości.

Jedyne, co mogłabym ewentualnie zasugerować, to mocniejsze zaakcentowanie pewnych scen, jak ta z przemianą Larsa. Może to subiektywne odczucie, ale nie do końca mi wybrzmiała, tak jakby przydałaby się tu nieznaczna zmiana tempa. Chociaż może to po prostu dlatego, że całe opowiadanie jest napisane w czasie teraźniejszym.

 

Gratuluję wyróżnienia w konkursie! Na połów pewnie też wkrótce do Ciebie wpadnę, jak tylko gdzieś skombinuję tykwę.

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Rzeczywiście wydaje mi się, że ta scena z kufrem i przemianą trochę za szybko poszła. Może to dlatego, że tekst nie miał czasu dojrzeć(wrzucałem dzień przed terminem), ale zdecydowanie będę pamiętał o “tempie” w przyszłości.

 

Dzięki za trafną uwagę i miłe słowa ;) Też postaram się do Ciebie zajrzeć

Tekst klimatem stoi. Byłem już zaintrygowany i zaniepokojony w momencie, gdy dorożkarz odmówił dalszej podwózki, aż pod bramy miasta. Wycinek przedstawionego przez Ciebie świata wydaje się opustoszały, chłodny, wymarły. A czytelnicy z jakiegoś powodu lubią ruiny – dowodem na to jest choćby popularność postapo. Tutaj osiągasz podobny efekt, ale w stylistyce retro. Jest tajemnica, jest zabawa. A do tego dokładasz jeszcze bardzo dobry, adekwatny język (pomijając zapis dialogów, bardzo mi się spodobał styl, jeden z lepszych w konkursie).

 Twoja Retrowizja sięga po klasyczne motywy, ale robisz to z dużym wyczuciem. Nie mam wrażenia, jakbym obcował z czymś wtórnym. Czuję za to ducha XIX-wiecznej literatury, a raczej tego co najlepsze w tym duchu – bo pisanie całkiem jak ówcześni to moim zdaniem słaby pomysł.

Fabuła ma ciekawy twist na końcu, ale on nie wybrzmiewa tak, jak powinien. Coś mi tam zgrzytało.

Bardzo dobry tekst. 

 

Dopisek po wynikach:

Najważniejsze, żebyś dopracował tę końcówkę. Więcej rad nie mam.

Gratuluję wyróżnienia :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Intrygujący tekst. Z początku męczyła mnie forma – długie zdania, wielokrotnie złożone, do tego nierzadko z solidną dawką równoważników. Jednak w pewnym momencie w tym szaleństwie dostrzegłem metodę, do tego pięknie współgrającą z tworzonym klimatem dziwnego miejsca, pełnego niepojętych rzeczy. Opuszczone miasto, automaton – ni to robot, ni to cyborg – w końcu zagadkowe zakończenie – wszystko tutaj ładnie składa się w jedną całość.

Utwór więc od strony konstrukcyjnej ma mocne podstawy, nawet jeśli forma chrobocze. Bo przez te wszystkie zdania, choć budowałeś nimi klimat, musiał nie raz i nie dwa cofać się jakiś kawałek do tyłu i zrozumieć, czy aby na pewno wszystko pojąłem. Coś za coś.

Sama treść zagadkowa i mi przypadła do gustu. Zagadka miasta i zagadka automatonu, połączone rozważaniem na temat obcości. Ładnie to wyszło.

Podsumowując: bardzo ciekawy koncert fajerwerków, o nietuzinkowej treści, doprawionej klimatem i pasującą formą, choć ta ostatnia może też utrudnić pełne zrozumienie tekstu.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

@NoWhereMan Fajnie, że treść Ci siadła, mimo że styl nie był super łatwy. Czytam dużo powieści współczesnej, tam lubią takie dłuższe zdania, może trochę to na mnie przeszło. Dzięki za czas spędzony nad tekstem ;)

 

@funthesystem No tak, nad zapisem dialogów, interpunkcją zdecydowanie muszę popracować. Dzięki, za miłe słowa odnośnie stylu ;) Co do zakończenia, to mógłbym wiedzieć co konkretnie Ci zgrzytnęło? Za szybko? Logika? 

Teraz Ci nie powiem. I nawet bezpośrednio po lekturze nie potrafiłem tego dokładnie określić. W tej sytuacji wybronię się radą Gaimana (z którą zazwyczaj się nie zgadzam): jeśli ktoś mówi ci, co dokładnie masz poprawić, nie ma racji, nie słuchaj go; a jeśli ktoś mówi, że coś nie gra, ale nie wiadomo co konkretnie, wtedy na pewno się nie myli i warto coś zmienić. Po prostu przejrzyj całość jeszcze raz, a szczególną uwagę zwróć na końcówkę, właśnie pod kątem logiki, tempa itd. Ale wydaje mi się, że z tym powinien też pomóc potem redaktor, który mocniej się wgryzie w tekst. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Jasne. Nie chciałem Cię zaginać, po prostu dokładniej namierzyć problem. Dzięki za radę, przyjrzę się tej końcówce ;)

Steampunkowy Blade Runner. Mocne, jeśli chodzi o klimat – podobały mi się te zawory na bramie i potrójny klucz, którego jedna część nie jest nawet kluczem (i nie przeszkadza mi, że to zostało tajemnicą, bo to też część klimatu). Jest też styl, oryginalny, choć na mój gust, odrobinę zbyt mało powściągany. Z minusów – pułapki logiczne, na które Czytelnik musi przymknąć oko, a to wymaga zaufania dla autora: czemu do prostego wyłączenia mechanizmu trzeba fachowca wysokiej klasy, po co Wincentowi pomocnik, który wykonuje tylko proste polecenia (to wyjaśniasz, ale dość późno), po co budować miasta, w których nikt mieszkać nie chce – wszystko to ładne, jeśli trafisz na swojego czytelnika.

Do mnie trafiłeś.

 

Dziękuję za udział w konkursie!

Dziękuję Coboldzie za komentarz, miło, że klimat dał radę. Co do problemów z logiką, to odpowiedzi są tylko wzmiankowane w tekście, głównie dlatego, że wydawały mi się średnio ważne dla fabuły. 

czemu do prostego wyłączenia mechanizmu trzeba fachowca wysokiej klasy

Bo to własność korony/księstwa/spółki i jest skonstruowany tak, żeby byle kto tam nie wszedł i nie nabroił ;)

po co Wincentowi pomocnik, który wykonuje tylko proste polecenia (to wyjaśniasz, ale dość późno)

Rzeczywiście, wyjaśniam. Wincent wziął Larsa na praktyki.

po co budować miasta, w których nikt mieszkać nie chce

Automatony to wynalazek stosunkowo świeży dziejowo(kilkoro dziesięcioleci). Chłopi na polskich wsiach też bali się i nie chcieli elektryczności, ale władza słupy montowała ;)

Znowu, nie wynika to w pełni z tekstu, jest najwyżej wzmiankowane, więc uwagi przyjmuję.

− Odłożyć w budynku administracyjnym, numer trzydzieści cztery[-.] − mówię głośno, patrzę w czarne oczodoły, czarne usta.

Wkraczamy do północnej części miasta, gdzie automaton numer osiem[-,] zajmuje się zabudową mieszkalną.

− Diagnostyka[-.] − mówi powoli i wyraźnie Lars, przeciąga samogłoski, głos ma prawie spokojny.

Kocham go[+,] bo jest piękny i wykonany z największą precyzją.

− No, jest pan bohaterem[-.] − przerywa ciszę woźnica.

Bardzo fajne opowiadanie, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Przeczytałam z wielkim zainteresowaniem. Podoba mi się wiele momentów, gdzie opisujesz uczucia, np.:

 

“Lars łamie się, spuszcza wzrok. Zbyt dużo dla niego zrobiłem. Idzie w stronę generatora, z każdym krokiem bruzda na twarzy pogłębia się. Wyciąga rękę, ale w ostatniej chwili zatrzymuje ją.

− A co, jeśli one czują? Jeśli są takie jak my?

W oczach Larsa drzemie światło.

− A co jeśli lokomotywa czuje? A co jeśli piec czuje? Imbryk czuje? Nie czujesz się głupio zadając to pytanie? Co jeśli maszynę do szycia boli, kiedy stajesz na pedale?”

 

i

 

“Wpadam do jednego z domów w pobliżu południowej bramy i rygluję za sobą drzwi, chowam się za meblami. W dłoni mam fragment starego rejestru, musiałem złapać go przez przypadek, kiedy fala uderzeniowa rzuciła papierami o ściany. Spoglądam na dokument wydrukowany przez system, odróżniam litery, mimo że jest ciemno. Przecieram oczy. Daty się zgadzają, ale między każdym wierszem polecenia, ktoś dopisał chybotliwym pismem jedno słowo. „Boli”. Czuję się słabo, osuwam się w niespokojny sen.”

 

Całość interesująca i pobudzająca wyobraźnię. Szczegółowe obrazy pozwalają szybko odnaleźć się w miejscu akcji.

 

 

Pozdrawiam – Goch.

 

 

 

 

 

"bądź dobrej myśli, bo po co być złej" Lem

Ojej, jak mi miło, że ktoś odkopuje moje starożytne teksty. I nawet widzi w nich jakieś pozytywy ;p Moim zdaniem to nie jest dobre opowiadanie (albo inaczej – niezbyt dobre), ale fajnie, że niektóre momenty przypadły Co do gustu. Dzięki za odwiedziny gocha.

Pozdrawiam

leniwy2 ,

 

ciekawość, to moim zdaniem dobra cecha. Idąc jej tropem, przeczytałam Twoją pierwszą publikację.

I jest mi z tym dobrze.

 

Czasami siedząc w pierwszym rzędzie, omija (tegoż) autora wiele z tego co dzieje się za jego plecami…

 

 

Dla mnie opowiadanie jest dobre. I najświetniejsze jest to, że każde z nas może mieć swoje zdanie, zatem demokracja jest ok;))

 

 

Pozdrawiam – Goch.

 

 

 

"bądź dobrej myśli, bo po co być złej" Lem

I najświetniejsze jest to, że każde z nas może mieć swoje zdanie, zatem demokracja jest ok;))

Stuprocentowa zgoda :)

Nowa Fantastyka