Profil użytkownika


komentarze: 12180, w dziale opowiadań: 9636, opowiadania: 5384

Ostatnie sto komentarzy

Możesz przekazać faktycznej autorce “powinszowania”. Karczma na skraju skutego lodem Bałtyku jednoznacznie oznacza, że owa placówka gastronomiczna ustawiona została (zgodnie z historycznymi przekazami) na pokrywie lodowej. Dość daleko później czytam o podziemiach i poznaję przypuszczenie, że może jednak nie na lodzie, ale na jakiejś tam wysepce. Aha, i taki jeszcze drobiażdżek: płonie nie kominek, ale ogień w kominku…

Swoiste potwierdzenia, że sztuczna to na pewno, ale czy inteligencja, to nie bardzo wiadomo…

Ale, żeby było jasne od A do Zet. Dobrze zrobiłeś, pokazując ten tekst. Być może posłuży innym za swego rodzaju ostrzeżenie.

Pozdrawiam.

Prawdę pisząc, pomysł czy też temat, jak zwał tak zwał, do nowości nie należy. Kilkadziesiąt lat temu czytywałem dłuższe i krótsze teksty o wyizolowanych z ciał, utrzymywanych przy życiu mózgach. Lecz to, zapewniam, nie stanowi jakiegokolwiek zarzutu, jakiejkolwiek próby deprecjonowania Twojego opowiadania.

Analizy i syntezy odpuszczam sobie, no i Tobie. Rozwlekłe pisanie o szczegółach zbędne, uważam, gdy całość zamknąć można w trzech zdaniach. Długa część pierwsza udanie, moim zdaniem, oddaje początkową dezorientację bohatera i jego dojrzewanie do ostatecznej decyzji. Jedynie słusznej w przypadku człowieka, częściowo uratowanego nie z powodu humanitarnego, lecz przeciwnie, czysto naukowego. Egoistycznego, rzecz śmiało można. Części druga i trzecia, z innym już bohaterem / narratorem, tylko to potwierdza.

Minimalistyczny komentarz natury ogólnej: oczywiście oficjalnie byłyby to badania i usiłowania ratowania ludzi do granic możliwości medycznych i technicznych… dopóki nie okazałoby się, co było celem rzeczywistym.

Pozdrawiam.

Cytat: Kopnę ją w ten tłusty tyłek i znajdę sobie fajną, młodą laskę.

Dalej znajduje się opis androida, z którego to opisu wynika, że automat miał postać młodej, atrakcyjnej kobiety. Na koniec okazuje się, że domowy android nie był automatem, lecz Joanna we własnej osobie. W związku z tym mam pytanie: jakim cudem tłustawa i starawa (patrz cytat) Joanna zmieniła się w ciągu kilku godzin w młoda i ponętną?

Pytania, w jakim celu oraz jak jej się udało tak długo udawać bezemocjonalmy automat pomijam jako mniej interesujące.

Prawda, i to taka z aureolą, czyli święta. Na życzenia, i to pod każdym względem, trzeba uważać.

Pozdrawiam.

Na pewno, szanowny Autorze, chciałeś dobrze, ale tak do końca to jednak Tobie nie wyszło… Szkoda. Bo zapowiadało się całkiem całkiem.

Chwyt skopiowany z bajek made in Hollywood: na pokładzie kapsuły znajdował się prezes i kilka bardzo ważnych osób, więc dowództwo bazy odstąpiło od ukarania. Nawet logiczne, bohaterów nie powinno się karać, ale z drugiej strony dowódca “Titana” powinien owe ważne osoby skierować do kapsuł ratunkowych już na początku. Zresztą one same pewnie by o to zadbały… 

Dramatyzowanie na życzenie, czyli Hollywood bis. Uszkodzony silnik rozlatuje się dopiero wtedy, gdy protagoniści są na miejscu katastrofy, i przy okazji demoluje reaktor. Jak rozumiem z tekstu, reaktor umieszczony na zewnątrz kosmolotu. Dziiiwna konstrukcja…

Fala uderzeniowa. W jakim się rozeszła środowisku? O braku fali dźwiękowej przytomnie pamiętałeś, ale promieniowaniu gamma z reaktora przypisałeś zdolność potrząśnięcia rakietą.

Zapomniany kubeczek z wodą. Jakim cudem rozmieniona na drobne krople (co jest możliwe) woda przesłoniła widok pilotowi, skoro statek był w trakcie przyspieszania? Te krople powinny “wylądować” na umownie tylnej ścianie sterowni.

Ale bez paniki. Początki to początki, zwykle z czymś się przedobra, z czymś innym “niedodobrza”. Risercz, chociaż bywa czaso– i pracochłonny, pomaga w eliminacji potknięć, dyktowanych nadmiarem dobrych chęci. 

Powodzenia w eliminacji tych potknięć.

Szanowna MARCHEO, sporządzenie konspektu, a nawet szczegółowego planu dla opowiadania jest zawsze pomocne, ale jednak nie stanowi gwarancji braku konieczności wprowadzania zmian, Ot, miałaś pomysł, niezły, ale w trakcie pisania przyszedł Tobie do głowy lepszy i “grzech” go nie wykorzystać… Pół biedy, jeśli zmiany ograniczają się jednego akapitu, jednego wydarzenia, gorzej natomiast, gdy wpłyną na cały dalszy ciąg. jednak jeśli te zmiany miałyby dodatnio wpłynąć na treść i późniejszy odbiór, to chyba warto “pocierpieć” i modyfikować.

 

PS. Bez urazy, ale nicki można odmieniać. :-) Mało że można, wielu uważa, że wypada stosować zasadę, że odmieniamy, co tylko daje się rozsądnie odmieniać. :-)

Był taki jeden, który uważał, że Homo Sapiens jest efektem manipulacji genetycznej, dokonanej przez przybyszy z kosmosu. “Znalazł” nawet wytłumaczenie dla tej manipulacji, ponieważ każda działalność musi mieć jakiś cel. Otóż przybysze potrzebowali robotników w kopalniach złota.

Niestety, nie doszukałem się celu, w jakim skasowano tradycyjny sposób rozmnażania i zastąpiono go hodowlą. Może przegapiłem, to się zdarza.

Za to nie przeoczyłem, bo to niewykonalne, tragicznego dla Victora zakończenia i spektakularności tegoż finału. Widowiskowości moim skromnym zdaniem zbędnej, a nawet pozbawionej uzasadnienia. Victora można było “uciszyć” bardzo dyskretnie, jak zwykle czynią to służby specjalne, te przyszłościowe szczególnie. Przy takich możliwościach technicznych…

Aha, jeszcze to, że językowo mogłoby być trochę lepiej.

Obcego wyprzedza “Xtl, który był przedtem”, i to z nim kojarzy mi się Twój Obcy.

Dość standardowa fabuła. To nie zarzut, jedynie moje zdanie. Realizacja z kolei dość dobra pomimo skupienia się, praktycznie, na samym finale.

W ogromnym i dla dosadności przejaskrawionym skrócie przedstawienie kwestii, do tej pory i jeszcze przez pewien trudny do określenia czas tylko potencjalnych, które mogą stać się rzeczywistością. Prawdopodobieństwo pójścia w tym kierunku jest spore, wbrew pozorom i uspokajającym wystąpieniom specjalistów od AI.

Posthumanizm w dwóch wersjach. Jednak tylko w jednej z nich pojawiły się osobowości, pragnące uwolnienia z poddanej glajchszaltunkowi masy, odrodzenia Człowieka jako bytu samodzielnego, samoświadomego , perspektywicznego.

Lepsze i, wydaje mi się, lepiej napisane od “Błękitnego Miasta”. Kwestia stylu? Albo zbliżenia do moich własnych myśli o potencjalnych przyszłościach? Tak czy siak, interesujące.

Pozdrawiam.

Zwykle otwiera osoba, która pierwsza usłyszy dzwonek u drzwi. Albo pukanie do drzwi. Wypadło, że to ja znajdowałem się najbliżej, więc cap! za klamkę, ciągnę, skrzypi niesmarowany zawias, właź, Kolego, znaczy zapraszam Kolegę i witam w imieniu…   :-)

Czy można wrócić do tematów i spraw zasadniczych? Och, dziękuję…

Diabli wiedzą, dlaczego ten tekst tak długo wymykał mi się z pola zainteresowania. Cóż, zdarza się… Co mam do napisania o dziele Starucha? Niewiele, bo wszystkie refleksje zamykają się w krótkim stwierdzeniu, że to bardzo dobrze skomponowany i napisany szort. Coś z historii? Jest. Coś z fantazji? Jest. Coś z prawdy o skutecznie indoktrynowanym człowieku? Jest. Czego chcieć więcej…

Zachód słońca – opis nieodległy od poetyckiego. Rozważania o dobru, złu i wyborach między nimi – bliscy krewni filozofii. Rysowanie(?) dupą po betonie, woda do jaj i walka słomianym kutasem – przeciwne bieguny. Slaaabo pasują do siebie.

Ścieżka Samuraj (czy raczej ścieżka Samuraja?) sugeruje Japonię z przeszłości, napomknienie o posłużeniu się magią to przeciwny biegun, bo samurajowie żadna magia się nie posługiwali – znowu nie pasują do siebie.

Eklektyzm.

Ponownie przyznaję, że masz rację, ale od razu czynię wyznanie drugie, w zasadzie negujące moje – i nie tylko moje – do pewnego czasu niewzruszone poglądy na poprawność językową. Ostatnie słowa nie oznaczają, że zgadzam się na kompletną bylejakość, co to, to nie. Po prostu – nie bierz następnych słów za odnoszące się do Ciebie! – po prostu odechciało mi się “walczyć” o całkowitą bezbłędność wypowiedzi, pisemnych i słownych. Dawniej urządzałem łapanki, analogiczne do łapanek Regulatorów, teraz, widząc błąd, najczęściej wzruszam ramionami. Co potrafi, przyznaję bez bicia, wpływać na podejście do własnych błędów. Tych, rzecz jasna, nie dyskwalifikujących całkowicie tekstu razem z autorem półanalfabetą. 

Pozdrawiam.

Powtórzenie wewnątrz zdania. Zdarza się, to raz, a dwa, to autorzy zwykle słabiej od zawodowców sprawdzają się w roli korektorów.

Akcent akcentem – zostaje “tobie”. Krótka forma jest zbyt poufała, jak na rozmowę Muzy z leniwym autorem.

A tu racja, ale nie będę już mieszał w tekście, żeby pozbyć się spójnika na pierwszym miejscu w zdaniu. Również dlatego, że to się często zdarza w mowie i piśmie.

Wedle Ciebie niewspółmierna, wedle mnie też trochę przedobrzona, lecz nie brakuje ludzi, którzy zaczynają od wytoczenia armaty przeciw wróblowi. Plus ewentualna trauma z dzieciństwa… :-)

Aha, ten nawias poprzedzony kropką to jest odsyłacz do przypisu… :-) Co do spacji, wstawiłem dla lepszej widoczności.

Dziękuję za przeczytanie i generalnie pozytywną ocenę. Pozdrawiam.

Tarnino, komentarz idealny. Dżdżownica, jeśli dorodna, daje się nieco wyciągnąć, co czyni ją w miarę odpowiednio długą i cienką, by but zawiązać. Pozostaje kwestia wytrzymałości materiału, co przekłada się na skuteczność zastępczych środków zaradczych…

Puentująca myśl Zajączka prawie zrzuciła mnie z krzesła. Zawiera życiową prawdę w stężeniu 100%.  :-)

Wiwat Zajączek, wiwat Duch!

– > Regulatorzy. Pamięć Tobie dopisuje. Tak było.

– > Eldil. Dziękuję, miło mi.

– > Pusia. Chociaż tego nie oznajmiła mi w bezpośredni sposób, śmiem przypuszczać, że tak, ponieważ jak do tej chwili nie objawiła mi się upodobniona do Baby Jagi. :-)

– > Outta Sewer. No cóż, braterski i współczujący uścisk dłoni… Dodać trzeba, że istnieje drugie obok zapaści mocy twórczej przekleństwo. Kolekcjonowanie fragmentów, usuwanych z bazowego tekstu, i późniejsze sięganie do nich w poszukiwaniu pomysłu. Można ów pomysł znaleźć, ale najczęściej ”znajduje się” wniosek, że jednak usunięte jest lepsze od tego, co weszło na jego miejsce, i to dopiero jest ambaras: zostawić czy przerabiać, przerabiać… po raz enty.

– > Radek. Wiem, że języki ewoluują. Tak musi być, ponieważ zmienia się otaczająca nas rzeczywistość danego “tu i teraz”. Nowe zjawisko społeczne lub technologiczne trzeba nazwać, tworząc nowy termin, zapożyczając z innego języka, w którym pojawił się wcześniej niż w naszym, poszerzając zakres znaczeń istniejącego i używanego terminu. W tej materii praktycznie nie czepiam się nikogo i niczego, jedynie wykpiwam manierę anglicystyczną, swoistą uległość wobec dominującego języka.

Ale spór, jeśli to faktycznie sporem można zwać, dotyczy fonetyki. Tu mam dwie odpowiedzi, łączące się na wyższym poziomie w jedną. Po pierwsze jesteśmy, my tutaj i teraz, nadal tym samym gatunkiem z tymi samymi genami, więc co było i jest możliwe u jednej z grup “plemiennych”, że tak nazwę Kresowiaków z dawniejszych lat, nadal jest możliwe u wszystkich rodzących się Polkami i Polakami. Po drugie nastąpiły takie przemiany społeczne, że zanikła elita, od zawsze będąca wzorem do naśladowania dla warstw niższych. Per saldo, gdy brak dobrych wzorów i przykładów, górę biorą zwykłe lenistwo pod rękę z lokalizmami. Starzy Łodzianie nie wymawiali “ą” na końcu wyrazu. Dla nich to było “om”. Rękom, nogom… To co, nauczycielka, która wyniosła z domu tę przypadłość, będzie to krytykowała czy uzasadniała? I tak z pozostałymi H, Ch, Ą, Ę…

Influencerzy i dziennikarze, politycy też, dokładają swoje, prą w kierunku ku “pidgin polish”. To jeszcze szerszy temat, jeszcze gorsze zjawisko, ale od dyskusji na ten temat zwyczajnie się wymiguję, bo istnieją paragrafy, pod które łatwo podpaść, gdy irytacja poniesie.

– > Tarnina. No to trzeba sobie samym pomagać…

Chwila moment, to jeszcze nie wszystkie punkty styku. A Łódź, nasze miasto? Hę?

Tak mi się nagle “przykojarzyło”: Boh trojcu liubit, omne trinum perfectum.

Szanowny Autorze, melduję, że przeczytałem. Lekturze towarzyszyło rosnące zainteresowanie, co z narratorem i co z tym kotem. Happy end skwitowałem uśmiechem zadowolenia, gdyż po prostu lubię dobre zakończenia. Dziękuję…

Niestety nie ma róż bez kolców. Przecinki, przecinki…

Tarnina napisała:  Nie dam rady, ale czego to dowodzi? Niewyszkolenia aktorskiego i tyle. Nie jestem specem od prozodii, ale ucho mego umysłu odróżnia prozodię standardowo polską od kresowej.

Ja też nie, znaczy nie jestem specem, ale pochodzę w prostej męskiej linii od przywileńskich kresowiaków. Dla mnie helikopter jest Helikopterem, nie cheli i tak dalej, jako jakiem, nie japkiem, jak w słownikach i tak dalej. {Dziwne, że jedno to “japko”, ale dwa to już jednak wyraźnie “jabłka / jabłuszka… Czyżby jednak można było?} Na deser – proste pytanie. A kto dopuszczał aktorów, niedoszkolonych prozodycznie, do wykonywania zawodu? I, przy okazji, pytanie drugie: kto rozdaje dyplomy dziennikarzom, wyraźnie niedouczonym, bo plączącym się w składni, w znaczeniach słów? Bo na pewno nie ja…

– > Bardsjaskier. czterdzieści osiem lat? No to, kurka wodna, duuużo za wcześnie… Dzięki za oba życzenia, zgodne z moimi własnymi. Odwzajemniam!

– > Regulatorzy. Miło mi, że usprawiedliwienia zostały, jak rozumiem, przyjęte. Pozdrawiam jak zwykle niezwykle serdecznie.

– > Ambush. Dziękuję, mimo tego, że była to wizyta jedynie wyobrażona na bazie miłych wspomnień z dawnych czasów.

– > Koala75. No widzisz, tak jakoś wyszło starojarzębiak… e, tego, starożytnim Grekom, że, szowiniści jacyś, tylko o Muzie dla mężczyzn pomyśleli. Pożycz maszynę czasu, to pogadam z kim trzeba i dołożą Muza ( bo “ten Muz” :-) ) dla naszych koleżanek.

– > Irka_Luz. O pasjansach napisałem prawdę z praktyki. Zdarzają się takie, że ojojoj… Też cieszy mnie, że Pani Muza okazała się odpowiednio zawzięta i przebiła się, jak to określiłaś. A co do Baby Jagi… Hmmm… Trauma z dzieciństwa wystarczy jako usprawiedliwienie?

Dziękuję wszystkim za przeczytanie i komentarze, w sumie miłe. Pozdrawiam :jak leci” :-)

Tylko przypuszczasz? Ja mam tego, niestety, całkowitą pewność. Nie tak dawno temu, po niespodziewanej awarii pompy głównej i jedynej, czyli serca, chociaż miałem dużo wolnego czasu i równie dużo dobrych chęci, kończyło się na wgapieniu w tekst. Na dopisaniu jednego zdania, które nazajutrz wywalałem w kosmos jako durne, bezsensowne, zbędne i co tam jeszcze chcesz.

A najgorsze, że do końca jeszcze mi nie przeszło, jeszcze powraca kilkudniowymi falami.

Pomimo tego proponuję nie wpadać w depresje i inne wynalazki, pomnażające dochody psychologów i psychiatrów. :-)

Kłaniam się

– > Regulatorzy. Poprawię te dwa drobiazgi, przy okazji kasując zbędne powtórzenie tytułu. Dzięki za spostrzegawczość, ale, wiesz, już późnawo było i nie zauważyłem…

Co do wrzasku wielkimi, to tak dla podbicia emocji i tez na wypadek, gdyby czytająca osoba nie dostrzegła wywrzask… e, tego, wykrzykników. :-)

– > cezary_cezary. Dziękuję, miło mi.

– > Bardjaskier. Sądzisz, że przestraszysz mnie wizją tekstu liczącego osiemdziesiąt tysięcy znaków? Gdybym był jeszcze bardziej bezczelny, niż bywam, :-) “wmeldowałbym” na portal tekścik liczący tyleż tysięcy słów… Nie wiem, na czym dokładnie to polega, ale gdy się rozpędzę, w sensie, że “samo mi się pisze”, końca nie widać.

Co do ładnej pani, to one tak jakoś mają, że na życzenie, choćbyśmy byli bardzo bardzo stęsknieni, nie przychodzą. Dopiero gdy same zechcą. Wiadomo, kobiety… :-)

Tarnina:   Przeczytaj to na głos. Ruski akcent sam się robi :

>>>   A to już od osobniczych umiejętności zależy…  

Przypomina mi się baaardzo stare słuchowisko (łódzka rozgłośnia). Rzecz dzieje się w teatrze. Pośród kwestii jednej z postaci (męskich) znajduje się fraza:  z mych ócz przeczystych za łzą łza płynie… No i znajdź mi kogoś z grona dzisiejszych celebrytów aktorskich, który to wypowie tak, aby dobrze były słyszalne te kłopotliwe głoski “ł”…

Zostałbym przy pierwszej wersji, gdy chodzi o ścinanie włosów. Co do drugiego pytania, napisałbym: …zdałam sobie sprawę, że musiało jej przytrafić się coś złego.

I nie jest to żaden rusycyzm, jak gotowi twierdzić nadgorliwi strażnicy czystości języka, tylko regularna, słownikowa forma umiejscawiania zaimka zwrotnego. Że jest on ruchomy, to też prawda, i można nim, a czasem trzeba, pożonglować, aby wypowiedź lepiej brzmiała.

Zgłoszę tylko jedną uwagę, dotyczącą kwestii nieśmiertelności. Do pojawienia się w celi demonicy ze sztyletem nie wiemy, że bohaterka jednak nie jest nieśmiertelna, nie wiemy, że artefakty starsze od niej jednak mogą pozbawić ją życia. A więc wniosek, że Persywia jest tylko względnie nieśmiertelna – i to należałoby czytelnikom uświadomić wcześniej. Co z kolei pozwoliłoby mocniej podkreślić grozę, towarzyszącą zjawieniu się demonicy. Tak myślę.

No, teraz to wygląda i daje się czytać bez irytacji oraz dezorientacji…

Przyznaję, że opowiadanie nie całkiem wpisuje się w moje gusta i oczekiwania, lecz krytykować tylko z tego powodu ani myślę. Doświadczenie wskazuje, że innym może się wpisać, podpasować jak mało który inny tekst. Czyli OK.

Regulatorzy już zajęła się Twoim opowiadaniem, proponując zmiany i poprawki, toteż “burczeć” na długie zdania, przecinki i tak dalej nie zamierzam.

Ładne, ciekawe imię protagonistki-narratorki. Ona sama, jako postać, też ciekawa. Taka kosmopolitka, szukająca miejsca, które mogłaby nie tylko nazwać, ale czuć jako swoje, jako dom. Hulme też wydaje mi się bardzo do niej pod tym względem podobny, a i Nautilus niewiele odbiega. I właśnie to trio, trzy osobowości na trzech wierzchołkach trójkąta, najbardziej mi odpowiada. Wbrew tym podobieństwom? Być może.

Masz u mnie Bibliotekę.

Że też Wyższa Instancja nie wysyła takich duchów opiekuńczych do wszystkich chcących wstąpić na ścieżkę wiodącą ku nagrodzie Nobla z literatury…

Inna sprawa, że debiutanckich “ryzykantów” ubyło w stopniu doprawdy znaczącym, chyba na skutek rozejścia się famy, że tutaj prawie biją za byki i byczki. Na początku korektor mógłby zbić majątek, biorąc grosze za błąd, teraz musiałby brać chyba po stówce, żeby wyżyć.

Szanowna Autorko, mam prośbę od siebie i potencjalnych późniejszych czytelników – zrób porządek z typografią. Taka ściana tekstu odstrasza, utrudnia czytanie do tego stopnia, że zniechęca. Totalnie. 

Rękojmia to na pewno nie to samo, co rękojeść, inaczej: głownia.

StanąŁ, prysnąŁ, świsnąŁ – zawsze z “ł” na końcu. Piszesz “ze słuchu”? Jeżeli tak, to słuchaj ludzi z dobrą dykcją.

Z przecinkami też lekko na bakier…

Ale, dla swoistej równowagi, fragment uważam za dobrze dobrany. Coś się w nim dzieje, i to coś, wydaje mi się, istotnego dla dalszego ciągu historii. Styl, oceniając ogólnie, też z tych ciekawszych, dynamiczniejszych nastrojowo.

Jednakże bez zawarcia bliskiej znajomości z polską ortografią oraz interpunkcją trudno będzie o oszałamiający sukces…

No wiesz, Outta Sewerze, to by dopiero było, po latach “świecenia przykładem”, że tak dumnie nazwę zachowywanie się w granicach internetowej przyzwoitości , wyskoczyć z trollingiem to chyba jednak nie wypada… :-)

Rąbnąłem się na całego. Symulacja ---> test ---> no to --->Test”…

Bohaterka i narratorka w jednej osobie przedstawiona czytelnikowi co najmniej dobrze. Można jej nie tylko współczuć z powodu kłopotów, można ją polubić.

Zastanawia mnie jedno. Jeżeli na domniemanym statku kosmicznym, miejscu akcji, obowiązuje zakaz powiększania populacji, to dziewczynie nie uda się donosić ciąży. Zadba o to dowództwo. Dlaczego więc najpierw zlekceważyła możliwość zajścia w ciążę, potem postanowiła ją ukrywać? Niekonsekwencje, dwie.

Jestem tutaj, to znaczy pod Twoim tekstem, po raz czwarty i nadal nie wiem, czy zaliczać go do opowiadań dobrych, czy tylko do takich sobie. Powodem jest zakończenie. Lemowski “Test”, paralele z którym narzucają się same, też kończy się nagle i w pierwszej chwili dezorientuje, jednakże Twoja “Symulacja 2086” kończy się wyskoczeniem diabełka z pudełka. Rzecz, dla mnie, w tym, że technicznie można symulować start, lot, awarie i tak dalej, ale nie da się zasymulować lądowania na nieznanej planecie bez faktycznego użycia statku kosmicznego w miejsce aparatury, tenże statek udającej. (W dodatku zebranie się niemałej flotylli pogłębia dezorientację, z czym naprawdę ma się do czynienia, treningową lub egzaminacyjną symulacją czy jakąś faktyczną operacją.) Chyba że sięgnie się po głębokie sugestie, hipnozę, psychotropy, wszczepy domózgowe. Co jest sprzeczne, jak mi się wydaje, ze samą ideą szkoleniowych symulacji lotów kosmicznych.

Za to postacie przemówiły do mnie wyłącznie pozytywnie.

Wszystkich zdezorientowanych i być może poirytowanych powyższym wpisem przepraszam serdecznie. Po raz pierwszy zdarzyło mi się totalnie poplątać tytuły, razem z tematami zresztą. Sądzę, że pod wpływem też nieco splątanych myśli i refleksji nad tekstem…

Czy przypadkiem nie będzie co najmniej równie ważna okrągła rocznica uruchomienia pierwszej, “pierwotnej” strony Nowej Fantastyki? Trochę czasu na zastanowienie się pozostało…

Jestem tutaj, to znaczy pod Twoim tekstem, po raz czwarty i nadal nie wiem, czy zaliczać go do opowiadań dobrych, czy tylko do takich sobie. Powodem jest zakończenie. Lemowski “Test”, paralele z którym narzucają się same, też kończy się nagle i w pierwszej chwili dezorientuje, jednakże Twoja “Symulacja 2086” kończy się wyskoczeniem diabełka z pudełka. Rzecz, dla mnie, w tym, że technicznie można symulować start, lot, awarie i tak dalej, ale nie da się zasymulować lądowania na nieznanej planecie bez faktycznego użycia statku kosmicznego w miejsce aparatury, tenże statek udającej. (W dodatku zebranie się niemałej flotylli pogłębia dezorientację, z czym naprawdę ma się do czynienia, treningową lub egzaminacyjną symulacją czy jakąś faktyczną operacją.) Chyba że sięgnie się po głębokie sugestie, hipnozę, psychotropy, wszczepy domózgowe. Co jest sprzeczne, jak mi się wydaje, ze samą ideą szkoleniowych symulacji lotów kosmicznych.

Za to postacie przemówiły do mnie wyłącznie pozytywnie.

“Rozgrzeszanie” SI, bo nie ma samoświadomości, bo korzystać może tylko z tych materiałów, które zostały użyte celem wytrenowania, po prostu nie ma sensu. Skoro wiemy, w jakim została uruchomiona celu i kto decydował o włączeniu tekstów, grafik, klipów i czego tam jeszcze do bazy danych, ilekroć mowa o błędnych odpowiedziach SI, myśleć, a potem mówić należy o faktycznych sprawcach niedoskonałości funkcjonowania i ograniczeniach zakresu “wiedzy” SI.

I to by było, myślę, na tyle*) w charakterze podsumowania interesującej wymiany zdań.

Pozdrawiam.

 

*) J. T. Stanisławski

czynię to niejako wzorem tych, którzy robią to, częstokroć, a może najczęściej, z powodu słabej znajomości jednego z najtrudniejszych, ale i najładniejszych języków.

Ale czy w ten sposób nie stawiasz się w ich pozycji?

>>> Nie, ponieważ dopokąd nie zacznę mylić adopcji z adaptacją oraz pochylać się nad tematem / problemem / zjawiskiem, tudzież zachowam świadomość, kiedy i w której odmianie polszczyzny wolno użyć “przez” w znaczeniu “z powodu”, tkwić będę na dotychczasowej pozycji, dość odległej od ichniej.

Nieznaczne objętościowo, lecz znaczące dla pojmowania zjawiska

To trzeba było tak od razu!

>>> Cóż, przepraszam, błąd wynikający z podświadomego założenia, iż skoro mi to jest wiadome, wiadome być powinno adresatce / adresatom mojej wypowiedzi. A potem trzeba się tłumaczyć ze skutku pewnego rodzaju automatyzmu podczas formułowania wypowiedzi…

nie ma w tejże stwierdzenia wprost, że chodzi o czyn popełniany świadomie. To byłaby pierwsza poprawka

Z tą poprawką się zgadzam, bo faktycznie – to jest ważne i nie należy tego pomijać.

>>> No to już znasz powód nie uznawania przeze mnie istnienia autorytetów absolutnych, uniwersalnych, niepodważalnych… jednakże od razu przyznaję, że definitent sprzed dziesiątków lat, nie mając pojęcia o zaistnieniu w przyszłości SI, takiego rozróżnienia wprowadzać raczej nie musiał.

Druga to uwaga, że w pewnych okolicznościach kłamstwo można wyartykułować nieświadomie, na przykład przy braku dostępu do najświeższych odkryć, zdarzeń, informacji na dany temat.

Ale to się wyklucza z pierwszą poprawką! “Nieświadome” kłamstwo – to po prostu błąd.

>>> Gdy “nieświadomie”, bo wbrew własnym zamiarom, ktoś udziela niepoprawnej odpowiedzi, niepełnej i tak dalej, zabrakło mu bowiem informacji uaktualniających wiedzę o stanie bieżącym, to tak, to jest błąd. Nawet podwójny, jeśli wie, że nie wie, co wiedzieć powinien, by odpowiedzieć poprawnie. Ale do SI ta poprawka zastosowania nie ma. O zakresie jej wiedzy (umiejętności także) zdecydowano poza nią, i wtedy wracamy do potocznego, klasycznego rozumienia “kłamstwa”, a nieświadomego, bo SI nie ma sposobów, aby sobie uświadomić, że pitoli od rzeczy.

Co dotyczyłoby SI, konfabulującej lub otwarcie bzdurzącej na skutek braku określonych danych w bazie.

Mmmm, chyba nie w tę stronę idziesz. SI nie jest zdolna do kłamstwa, bo nie ma woli. Garbage in, garbage out, jak to w komputerze. Jasne, śmieci nawrzucał programista czy inny wprowadzacz danych, sęk w tym, że SI nie może z nimi zrobić niczego poza tym, do czego jest zaprogramowana.

>>> Powtórzyć ostanie dwie linijki poprzedniego akapitu?  :-)

Pozdrawiam

Nierealny realizm. :-)

Obyś tylko nie okazał się profetą, bo w dzisiejszych czasach…

Tak czy tak, misię.

Pozdrawiam.

więc uważam się za uprawnionego do pewnych doprecyzowań znaczeń.

Nie widzę wynikania?

>>> Po prostu przyznaję sobie prawo do tego, i tyle. czynię to niejako wzorem tych, którzy robią to, częstokroć, a może najczęściej, z powodu słabej znajomości jednego z najtrudniejszych, ale i najładniejszych języków.

 

Tym bardziej, że chodzi jedynie o nieznaczne, chociaż znaczące poszerzenie definicji.

…?

??? !!! >>> Nieznaczne objętościowo, lecz znaczące dla pojmowania zjawiska mijania się z prawdą (faktem, zjawiskiem itd). Słowniki języka polskiego, Szymczaka (PWN 1978) i Dubisza (PWN 2008) podają praktycznie jednobrzmiącą definicję “kłamstwa” i nie ma w tejże stwierdzenia wprost, że chodzi o czyn popełniany świadomie. To byłaby pierwsza poprawka. Druga to uwaga, że w pewnych okolicznościach kłamstwo można wyartykułować nieświadomie, na przykład przy braku dostępu do najświeższych odkryć, zdarzeń, informacji na dany temat. Co dotyczyłoby SI, konfabulującej lub otwarcie bzdurzącej na skutek braku określonych danych w bazie. A kto kwalifikował owe dane, sortował na potrzebne, przydatne, zbędne? No przecież nie SI, na którą zwala się winę (jeśli o winie mówić można).

A według postronnych, według świadków i ofiar? Emocje rujnują logikę…

Ten apel (to zalecenie?) Marszałka miało sens w ówczesnej rzeczywistości, lecz traci ów sens w Twoim świecie, w którym Polska jest po prostu szantażystą. Niby można nadal mówić o lawirowaniu, gdyż istnieją też inne kraje, dysponujące realnymi, znaczy dużymi siłami, wojskami, jest ich co najmniej (wychodząc od dzisiejszych układów) osiem, lecz te kraje nie mają wirusa, nie mają antidotum. Za to mogą, w akcie samobójczej rozpaczy, zamienić nas w radioaktywną plamę, po czym same zginąć skutkiem zimy nuklearnej. Równowaga strachu kiedyś przestaje być, jak w Twoim tekście, równowagą…

Baaardzo misię… Nie tylko z powodu kota, ale tak ogólnie, sumarycznie, że tak napiszę. 

Kiciuś kiciusiem, ale Tekla bije na głowę całą resztę. 

Pozdrawiam.

Komentarzy o wiele mniej, niż się spodziewałem…

Szanowny Autorze. Że po nas choćby potop – nic nowego. Że wypuszczono wirusa właściwie nie wiadomo po co, bo do faktycznej interwencji jeszcze nie doszło i mogło nie dojść w ogóle, bo w polityce używa się gromkich słów, za którymi czyny wcale iść – do czasu – nie muszą, też praktycznie pomijam.

Nie znalazłem we wcześniejszych komentarzach tego, co zwróciło moją uwagę. Ujmę najkrócej, jak się daje. Zrobiłeś z nas, Polaków, krwiożerczych i anachronicznych sędziów plus “aniołów zagłady świata”. Masz, jako Autor, pełne do tego prawo, ale mnie, jako czytelnikowi, przysługuje równie pełne prawo do negatywnej oceny założeń fabularnych.

Co nie oznacza totalnego zanegowania tychże. Ale to osobny temat, którego nie chce rozwijać.

Najważniejsze dla nas obu, że czytałem z zainteresowaniem.

Pozdrawiam.

Finkla napisała: Kto śpi, ten nie grzeszy.

>>> Z wyjątkiem lunatyków, przypuszczam. Niektórych przynajmniej. :-)

zawsze można rozszerzyć definicje znaczenia danego słowa

No, nie, nie do końca.

>>> To zjawisko zachodzi nieustannie, na naszych oczach – o ile mamy je otwarte – więc uważam się za uprawnionego do pewnych doprecyzowań znaczeń. Tym bardziej, że chodzi jedynie o nieznaczne, chociaż znaczące poszerzenie definicji.

“”” A jeśli ktoś wpadnie do szybu windy, to winna jest winda? Czy ten, co zostawił szyb otwarty?

>>> Te, który zostawił szyb otwarty, jeżeli miał realną możliwość jego zamknięcia / uniemożliwienia wejścia / utrudnienia, znaczącego, wejścia / umieszczenia komunikatu ostrzegawczego. Jeżeli ktoś wpadł do szybu na skutek sforsowania przez siebie przeszkód, albo zlekceważenia ostrzeżeń, sam sobie, idiota, winien. Gdzie w tym dylemat? Nie ma go dla tak zwanego normalnego człowieka. Chyba że jest prawnikiem. Wtedy sam stworzy całą sieć dylematów, bo z tego żyje.

Pozdrawiam.

 

Aerodyny na Księżycu… Już to mi wystarczy, a dodając resztę, czuję się stratowany (duchowo, emocjonalnie i intelektualnie) galopującym biegiem wydarzeń. Tylko happy end podtrzymał gasnącą iskrę nadziei, że koniec świata ponownie odłożony ad Kalendas Graecas…

Pozdrowienia, ukłony i nieustające rewerencje.

Użyta przez Twojego Quetzalcoatla argumentacja sugeruje, że mocno się w latach posunąwszy przestaje dostrzegać, co się święci.

:-) Uniwersalny Niezawodny Wywalacz Z Wyra. :-)

No i jak to zwykle bywa przy braku konkretów, niezawinionego przez nikogo z nas, bo wywodzącego się z niepełnych opisów faktycznego działania SI – boż to, panie dzieju, tajemnica firmy, handlowa i grożąca utratą pozycji wobec konkurencji – wchodzimy w dysputy nad znaczeniem słów. Zapominając, że zawsze można rozszerzyć definicje znaczenia danego słowa bądź utworzyć definicję niejako dublującą dotychczasową w około 90%, chodzi bowiem o mijanie się z prawdą, w tym przypadku – SI – nieświadomą, bo One świadomości własnego istnienia nie posiadają. Jeszcze nie. Więc czyja wina, jeśli o winie mówić? Algorytmów? Jeżeli tak, to i ludzi, którzy te algorytmy stwarzali, przynajmniej te “startowe”, będące fundamentem dla dalszego rozwoju, precyzowania, poszerzania funkcjonalności i tak dalej.

Tarnina napisała: To jest kwestia natury języka – język, w którym nie można skłamać, nie istnieje.

>>>  No i co z tego, że kłamać można w każdym języku? Nie o to chodzi, nie o intencjonalne mijanie się z prawdą lub jej zniekształcanie. W tym przypadku, SI, chodzi o nagłe i niczym nie do wytłumaczenia wykorzystanie informacji*), nijak mających się do meritum.

 

*) oczywiście chodzi o sięgnięcie do informacji zdobytych / zaimplementowanych w procesie wstępnego uczenia oraz ewentualnie udostępnionych / dołączonych do infobazy później. Skądinąd kłania się zadać pytanie bez odpowiadającej prawdzie odpowiedzi, czy SI nie potrafi sama tej bazy poszerzać. Podnosi się coraz większy szum w tym temacie, więc albo nigdy, albo jeszcze dłuuugo nikt się nie przyzna, że “jego” SI otrzymała takie możliwości.

Tarnina napisała: Wszyscy się, za przeproszeniem, nieprzytomnie jarają, jaka ta AI genialna, skoro potrafi wytworzyć imitację dzieła sztuki (jakby prasa drukarska nie potrafiła), ale to jest myślenie życzeniowe. To jest ludzkość dorabiająca teorię do swojego lenistwa.

>>> Prawda, że jarają się i przypisują AI genialność, ale to z braku wiedzy. Mniejsza nawet o niewiedzę, jak te kompilacyjne automaty działają, ważniejszy jest brak wiedzy “osobistej”. Całkowicie poważne doniesienia o błędach, nawet konfabulacjach, jakimi potrafią raczyć nas AI, wskazują na niedoskonałość i algorytmów, i doboru materiałów szkoleniowych. Odróżnić bajędę autorstwa AI od prawdy łatwo się nie da, konsekwencja ślepa wiara, co odbije się ciężką czkawką po przyznaniu AI jakichkolwiek uprawnień decyzyjnych.

A prasy drukarskie nie potrafią wytworzyć imitacji dzieł sztuki. One tylko powielają imitacje, utworzone poza nimi. Na co jednoznacznie wskazuje pięćdziesiąt z hakiem lat praktyki, nie mówiąc o teoretycznej podbudowie, w odnośnym zawodzie.

Pozdrawiam.

Gdy mowa o pohamowaniu czegoś / kogoś, piszemy przez “samo H”. 

Trudno oceniać nieznaną całość, gdy zapoznać się można jedynie z fragmentem – sporym, przyznaję, ale fragmentem – lecz wydaje mi się, że powinna być “czytalną”. Koncept co prawda do zaskakujących nowością nie należy, rasowy misz-masz wystąpił już wiele razy, podobnie z zaświatami, ich lokatorami i tak dalej, lecz nie czynię z tego żadnego zarzutu, jedynie stwierdzam fakty.

Powodzenia, pozdrawiam.

Powiew świeżości po tylu latach od publikacji? Czyżby dlatego takie miałeś odczucie, że ani jednego zombie, wilkołaka i ich kumpli nie było? :-)

Dziękuję i pozdrawiam.

Że wymyślą, to jeszcze żadna bieda. Że skonstruują, to już bieda tuż za progiem. Ale gdy udostępnią bez przemyślenia skutków, no to zaczyna być słychać skrzypienie bram piekieł…

Może to bez te nawozy śtucne? :-) :-)

Klasyczne doszukiwania się drugiego dna. Bo Miś podstawił Sztuczne Podobno Inteligencje na miejsca ludzi. Więc musiały się różnić. Amen.

“Świat by zwinął się do punktu

Punkt w nieznane by uleciał”

Jako że nie jestem zainteresowany wycieczką w nieznane, szczególnie po zamianie w składnik punktu, wyrażam niniejszym wielką radość z faktu, iż nie posiadasz niezawodnego budzidła o wszystko mówiącej nazwie UNWZW.

Pozdrawiam, bo trochę się na koniec pośmiałem.

Pozwolę sobie zauważyć, że jesteśmy, jako kopie bezpieczeństwa, przeraźliwie słabo zabezpieczeni przed ściąganiem sobie coraz większych bied na głowy. Oznacza to, że twórcy rzekomej kopii sfuszerowali… Dlatego silniej przemawia do mnie koncepcja odtwórczego eksperymentu.

Dziwny sposób wabienia ofiary. Łomotaniem czymś o coś. Ale może być, ciekawość i wkurzenie robią swoje.

Dlaczego facet nie cofnął się, gdy zgasła mu latarka w telefonie? Przekroczył granicę wpływu i już był stracony? Na to wygląda.

Jako nie-fan horrorków wyrażam jednoznaczne uznanie dla szorta.

Dwa przecinki do likwidacji.

Pozdrawiam.

Takich te(k)stów bardzo nam potrzeba. Zwięzłe, lecz wyczerpujące diagnozowanie teraźniejszości i śmiałe rzutowanie wniosków w przyszłość. Tak trzymać!

Malarska wersja Pigmaliona (chociaż bez jawnego i czynnego udziału Afrodyty) z niespodziewanie odwróconym zakończeniem. Ładne i dobre.

Pozdrawiam.

Wydaje mi się, że Autorkę mogły poruszyć częste ostatnio komunikaty o wycofywaniu leków z obrotu, bo wykryto zanieczyszczenia, odstępstwa od proporcji składników i tak dalej – a jeszcze silniej prośby o pomoc w gromadzeniu środków na zakup niezbędnego, a bardzo kosztownego leku.

Szort, przyznaję z przykrością, kiepsko się czyta. Jeden jedyny dialog (w dodatku niepoprawnie zapisany) i same opisy. Wbrew zasadzie, że lepiej pokazywać, niż relacjonować. Potknięć językowych i interpunkcyjnych też sporo…

Ale, jak nie od dziś wiadomo, początki bywają takie sobie. Co nie powinno być powodem zniechęcenia do pisania, lecz powodem do zawierania coraz bliższej znajomości z naszym językiem i sztuką pisania. Zachęcam do podjęcia tych trudów…

Koncepcja Nadistot – kimkolwiek by One nie były i jak by nie wyglądały – nowością nie jest. To nie krytyka, to przypomnienie.

Ujął mnie żart Autora. Jedyna pokojowa cywilizacja, ponieważ nie zaatakowała Obcego. Żart podwójny, z Obcego także – taki zdolniacha, a nie zauważył, że brak agresywnej reakcji na jego pojawienie się wynikał z braku środków do wyprowadzenia ataku…

Protagonista i narrator w jednym chyba też nazbyt rozgarniętym nie był. Odrzucenie takiej propozycji oznacza, moim zdaniem, zgubny nadmiar optymizmu. Prędzej się ludzie za łby wezmą, niż zaczną efektywnie współpracować w obliczu zagrożenia totalnego. Co może być powodem do sardonicznego uśmiechu czytelnika – ale nie było.

Pozdrawiam.

 

 

Co do antynaukowości – niewiele jej dostrzegłem. Wszystko, no, niemal wszystko, bliskie teoriom, hipotezom… Ale to nic w porównaniu do finału. Lepszego sposobu nie dało się znaleźć?

Co nie oznacza totalnej krytyki. Przeciwnie, bowiem jako całość misię.

Pozdrawiam.

Omijałem Twój tekst z powodu jego długości oraz przynależności do konkursu, który jakoś słabo mnie interesował. To był błąd. Niech sobie będzie tekstem konkursowym, to żadna, jak się okazało, przeszkoda ani żadna zaleta – liczy się świat przedstawiony i zbiór pierwszo– oraz drugoplanowych postaci.

Nie będę powtarzał po wcześniej czytających i komentujących, jedynie, w pewnym sensie, podsumuję. Tekst, pod warunkiem zachowania obecnych charakterów postaci i obecnego biegu wydarzeń, wart jest rozbudowania / podopowiadania niepełnych wątków. Tak co najmniej o połowę obecnej objętości.

Pozdrawiam.

Chyba wielu starszym czytelnikom tytuł kojarzy się jednocześnie z Ijonem Tichym (podróże) i pilotem Pirxem, bo na pierwszy rzut oka imię wygląda nieco podobnie.

Jak już napisała Ambush, tekst został gęsto “nafaszerowany” antynaukowymi bajędami z domieszką anachronizmów jako dodatkową przyprawą. Bardzo “misię” AMIGA spodobał z racji jego prawie genialności… Drugie miejsce zajmują odniesienia do współczesności.

Pozdrawiam.

Storm napisał: 

Nieopatrznie potrąca nogą leżącą na podłodze butelkę, […]. Podnosi ją. […]. Chowa swą zdobycz do kieszeni kamizelki i rusza z powrotem na górę.

» Albo butelka była wielkości takiej, w której sprzedaje się krople walerianowe, albo kieszeń kamizelki wielkości torby na zakupy w “Biedronce”.

Beczki z naftą w piwniczce na wino? Hm. Średnio pasuje…

I jeszcze parę potknięć, których po prostu nie chce mi się odszukiwać.

Sięgnięcie po czarna magię, straszne tego skutki, tragiczny finał – klasyka, rzec można. Ale czytało się nienajgorzej.

Pozdrawiam.

Takiego ładunku optymizmu nam trzeba. Ludzie znikną, a NF przetrwa!

Prawdę pisząc, równie dużo w tym (dyskretnej ?) kpiny z gatunku, a i SI też obrywają. Lekko, lecz jednak.

Najlepsza jest lista nagród, otrzymanych przez XKZ-W4.

Pozdrawiam.

Co ma Izabella Kastylijska do wyprawy Apollo XV, nie podejmuję się odgadnąć na podstawie zaprezentowanego fragmentu. Właściwie to dwóch fragmentów. Wstępnego, zbyt rozwlekle jak na taką prezentację opisującego, jak doszło do “wystrzelenia” statku na Księżyc i kto do tego doprowadził, Zasadniczego, tylko zasygnalizowanego, zasugerowanego – że lunonauci odnajdują miejsce upadku wspomnianego średniowiecznego statku.

Koncept, jak dla mnie, nowy, bo o wykorzystaniu erupcji wulkanicznej w celu wzlotu ponad ziemię nie czytałem. Ale na Twoim miejscu, Autorze, solidnie poprzycinałbym część pierwszą tekstu, za to dorzuciłbym sporo do części drugiej, aby zachęcić czytelników do (ewentualnego) poznania całości.

Pozdrawiam.

Początek jak początek, czytałem bardziej z pewnego rodzaju obowiązku – no bo skoro otworzyłem tekst… – ale tylko do momentu, gdy pada zapowiedź grawitacyjnego ciosu. No, zobaczymy! Ale długo musiałem poczekać. Środek, jak dla mnie, nużył. Dopiero pod koniec, oraz na sam koniec, gdy powróciły konkrety bezpośrednio związane z obiecanym ciosem grawitacyjnym, tekst wciągnął mnie naprawdę.

“Recepturowej” wizji Autora komentować nie będę. Nic na siłę, wszystko młotkiem, kontra ewolucyjne metody – tu chyba nikt nikogo nie przekona.

Druga uwaga – bezpośrednie wskazanie na USA jest zbędne. Można się domyślić w oparciu o pewne wzmianki i szczegóły.

Generalnie duży plus. Pozdrawiam.

Jeżeli warunkowo – bo nic się nie rozstrzyga – zaliczyć tekst do klasy “Dobro kontra Zło”, no to jakoś idzie wytrzymać nagromadzenie absurdów. Ale tak czy tak, za duże ich zagęszczenie jak na takiego króciaka. 

Przy takiej obfitości grzybów rzec by można, że za wiele ich w tym barszczyku – ale nie rzeknę. Rozbawił mnie nie tyle tekst, co fakt, że musiałem kilka razy cofnąć się o akapit, o dwa, żeby połapać się, kto z kim, gdzie, jak i za ile. Co nie znaczy, że opowiadanie wcale nie bawi. Chodzi o przypadek indywidualny, opisany w zdaniu poprzednim, czyli że mniej od nagłych hamowań i zawracań.

Pozdrawiam.

NIC okazuje się, po chwili namysłu, po prostu złośliwą bestyją, wymykająca się klasyfikacji i kodyfikacji. Najbezpieczniej nic nie pisać o NIC-u…

Pozdrawiam.

Za mocno się nie przejmuj tą kawą i ławą. Znajdą się czytelnicy, którzy “poskarżą się” na zbyt wielką tajemniczość… Rzecz gustów. Zadowolić wszystkich? Marzenie…

Pozdrawiam.

Smutne? Hm, cóż, indywidualne interpretacje, niewzruszalne prawo czytających. Dodam, iż piszących także, chociaż w innym, nie pokrywającym się z odczytem zakresie. Korzystając z owych praw przyznaję, nie pytany, że bawiłem się, pukając w klawisze. Krzywawe zwierciadło…

Co do cytatu, proszę bardzo, licencjonuję bezpłatnie :-) :-) 

Pozdrawiam.

Błąd w programie? Ci, którzy osiągnęli doskonałość, nie mają prawa popełniać błędów tak błahych w ich istocie.

Za to mogą – tylko mogą, bo takiego prawa nikt im nie przyznałby – popełniać błąd największy, najpoważniejszy. Czyli wtrącać się w ścieżki losów innych, “niższych” cywilizacji. I to, jak widać powyżej, uczynili, odbierając tym samym samodzielność i autentyczność “nadzorowanym” cywilizacjom.

Właściwie to nic nowego, Autorze, w tej koncepcji. Trochę szkoda, że wyłożyłeś kawę na ławę, czytelnik ma do roboty niewiele więcej ponad samo czytanie, a można było utrudnić zadanie.

Tak czy tak, nie jest źle. 

Pozdrawiam.

Nie wymyśliłem. To słowo pochodzi ze zbioru wyrażeń charakterystycznych dla zawodowo i amatorsko parających się elektroniką, a i zwykłą elektrykarską robota także. Oznacza materiał, używany do lutowania.

Komplementy, które już zebrałeś, Autorze, uważam za w pełni zasłużone. Przyczyny i skutki upadku “starego” świata wiarygodne, bohater nie przesadnie bohaterski, ale konsekwentny w poglądach. No i zakończenie bez triumfu “buntowników” jakże prawdopodobne…

Jedno mi nie pasuje, intrygując zarazem. Znakomita większość procesów, toczących się w naszych układach nerwowych, to elektrochemia. Pola elektromagnetyczne mogą te procesy – patrz człon pierwszy – zaburzać. Stąd “Wrażliwi”. Ale “Immunolodzy”? Zachowali lub uzyskali NIEwrażliwość z powodu mutacji? Przydałoby się słówko objaśnienia, jak to widzisz.

Pozdrawiam.

Szanowny Kocie Mrużu, nie upierałbym się, na Twoim będąc miejscu, przy pozostawieniu tekstu w formie obecnej, czyli jako bloku jednolitego. Prawdą jest, że Autor głos ma w wielu sprawach decydujący, lecz tak otwarte opinii czytelników negowanie, by ważeniem sobie tego lekce nie nazywać, przychylności do pisarza wzbudzać raczej nie będzie.

Wyższy rejestr zdolności językowych. Nikt z tkwiących nosami w smarkofonach raczej tego nie zdoła przeczytać, a o zrozumieniu mowy być nie może.

Nie sądzę, aby całość okazała się porywająca opowieścią, lecz znajomość jedynie wstępu jeszcze o tym tak naprawdę nie świadczy, więc mogę się mylić.

Ponieważ jest to tekst spisany, autor (ten fikcyjny) winien słowa Czytelniczka / Czytelnik zaczynać dużymi literami.

Miło się czytało dzięki prostej, klarownej narracji.

Science to w ilościach śladowych, praktycznie czysta fiction, ale to nie wada, lecz w tym przypadku zaleta. Pozwoliło to na ominięcie pułapki usiłowań uzasadnień, dlaczego i jak.

Pozdrawiam.

Przykro mi, przepraszam, ale zakończenie zgrzytnęło mi tak silnie, że przepadł zamiar szczerego pochwalenia za wszystko, co było przedtem. Klimat budowany cierpliwie i udanie, protagonista tak “ludzki”, że nie można nie sympatyzować i współczuć… Szkoda. Przebiłaś sufit, dziura wessała wszystkie pozytywy.

A można było w pierwszej scenie dać sygnał, aluzję, przygotowującą czytelnika na końcowy szok. Version Zeta pojawia się, żywię przekonanie, zbyt późno. Szkoda…

Pozdrawiam.

Nie stanowiło dla mnie zaskoczenia rozwiązanie problemów z reakcjami “elektryki” na stany emocjonalne Małgosi oraz Jasia, bo wiadomo, że tej samej “mocy” plus i minus redukują się do zera. Za to parsknąłem zdrowym (czy na pewno zdrowym?) i głośnym śmiechem, zapoznając się z – dość wieloznacznym – wnioskiem końcowym.

Wniosek z tego wysnuwam taki, że na każdym forum powinien funkcjonować przynajmniej jeden Koala. A raczej jego odpowiednik, bo tego naszego nikomu bym nie oddawał.

Pozdrawiam.

Z takim pomysłem jeszcze się nie spotkałem. Wypada podziękować za niespodziankę…

Pozdrawiam.

Przewidujące i rozsądne były te krasnoludki. A Śnieżki strach się bać. Potrawka z duszonego białego misia. Więc proszę. Misiu, nie łaź bez bodyguardów po lasach… :-)

Nowa Fantastyka