Przebywam w ciemności, a nawet jej braku – nie widzę nic, nawet mroku. Jestem w niebycie, lecz ciągle istnieję. Pomimo, iż powinienem umrzeć, nadal tkwię w ciele. Chociaż to też nie jest do końca prawda – nawet ciało mi zabrano. Zostałem ze swoją świadomością istnienia i własnymi myślami. Tylko.
To straszne. Nic nie czuć, niczego nie doświadczać. Egzystować wegetatywnie w pełni tego słowa znaczeniu. Rozmyślać. Błagać o śmierć, lecz nie móc umrzeć. Cierpieć w braku bólu.
W moją świadomość wbija się obcy komunikat. Wprawia mnie on w euforię i zaniepokojenie.
„Witaj wśród żywych, Tomie Staguard. Czy czujesz się dobrze?”
Chcę odpowiedzieć, jednak nie umiem – nie mam ust i strun głosowych, bym mógł wydać z siebie jakiekolwiek dźwięki i złożyć spójne zdanie.
„Spokojnie” dociera do mnie wiadomość. „Wystarczy, że będziesz chciał coś powiedzieć, a my odbierzemy impuls nerwowy i zrozumiemy twój przekaz.”
„Co mi zrobiliście?!” pytam.
„Uratowaliśmy ci życie” pada odpowiedź. „Umierałeś, a my podaliśmy ci pomocną dłoń, rzec by można, że zbawiliśmy.”
Nie czuję emocji jako takich normalnych, hormonalnego pochodzenia. Jednak poprzez wcześniejsze życie w ciele jestem uwarunkowany, więc zazwyczaj reaguję tak, jakbym był normalnym człowiekiem. Można nawet powiedzieć, że je odczuwam.
Teraz ogarnia mnie gniew. Moi kaci oczekują dziękczynienia za to, co mi zrobili?! Pozbawili mnie możliwości normalnego opuszczenia tego świata! Torturują, zostawiwszy w niebycie! I oczekują, że będę wdzięczny za okazaną troskę i leczenie?!
„Spokojnie. Nie denerwuj się. Powinieneś odpoczywać.”
Czyli jeszcze mogą w jakiś sposób kontrolować to, co myślę? Świetnie.
„Mam odpoczywać?!” wyrywa mi się. „A co innego mogę robić?!”
Odpowiedź nie nadchodzi. Ogromnym wysiłkiem woli powstrzymuję ogarniającą mnie wściekłość. Skoro muszę istnieć sam ze sobą, to najlepiej jest odrzucić wszystkie negatywne emocje, gdyż one głównie przyczyniają się do spadku samopoczucia człowieka. A ja nie mogę sobie na to pozwolić, bo samopoczucie kieruje teraz całym moim światem.
Wyobrażam sobie, że robię kilka głębokich oddechów i o dziwo działa. Powoli uspokajam się i zapadam w stan całkowitego odrętwienia umysłowego. Myślę o pozytywnych skutkach mojej sytuacji: tak upragnionym przez całe życie świętym spokoju i możliwości swobodnego rozmyślania przez cały czas.
Każdy starożytny filozof marzyłby o znalezieniu się w mojej sytuacji. Ja jednak wolałbym żyć w ciele i normalnie umrzeć – zobaczyć, co jest tam dalej. W tym niby śnie, w który zapadam, zastanawiam się nad wcześniejszymi wydarzeniami. A oto pokrótce moja historia:
Urodziłem się w najzwyklejszej rodzinie świata. Ojciec był sklepikarzem a matka harowała w korporacji. Żyliśmy normalnie, stać nas było na to, co potrzebowaliśmy i niewiele więcej.
Jako dorosły żyłem podobnie: szary, nic nieznaczący człowiek. Byłem kierowcą ciężarówki. Woziłem nowy sprzęt elektroniczny po całej Europie. Miałem żonę i trójkę dzieci. Rzadko się z nimi widywałem, ale robiłem to dla nich. Chciałem, żeby im się dobrze, dostatnio żyło. Nie wiem, czy słusznie postępowałem: dawałem moim bliskim pieniądze, ale traciłem czas na ich zyskiwanie.
Pewnego razu przydarzył mi się wypadek. Gnałem po autostradzie. Pogoda była piękna – pamiętam blask słońca i falowanie asfaltu przed maską. Nagle motor jadący kilkadziesiąt metrów przede mną zaczął niebezpiecznie chwiać się na drodze, po czym obrócił się bokiem i położył na nawierzchni.
Nie miałem czasu myśleć – wiedziałem tylko, że nie zdążę zahamować. Nie chciałem przejechać motocyklisty, więc gwałtownie skręciłem. Ciężarówkę obróciło na bok i ostatnim, co pamiętam, jest hałas i ból.
Myślę, że wtedy właśnie wszystko powinno się zakończyć. Jednak tak się nie stało. Pewnie jako umierający zostałem poddany pewnym cybernetycznym zabiegom – tak wnioskuję z mojego obecnego położenia. Nie wiem, jak to zrobili – wiem tyle, że istnieję. Czy żyję? Ciężko stwierdzić.
„Uwaga! Uwaga! Badanie stanu pacjenta!” Komunikat wyrywa mnie z odrętwienia. Nie wiem, ile czasu minęło i nie obchodzi mnie to. Staję się całkowicie obojętny na wszystko.
„Czy czujesz się dobrze?” pada znane mi pytanie. Milczę ignorując pytającego. „Przeprowadzimy teraz drobną, zupełnie bezpieczną operację, mającą na celu znacząco poprawić warunki twojego życia.”
„Dokładnie” myślę sobie. „Co prawda nigdy wcześniej tego nie robiliście, ale tak, jest to zupełnie bezpieczne – szansa na śmierć pacjenta wynosi zaledwie dziewięćdziesiąt procent…”
„Nie, to nieprawda.” Nienawidzę niemożliwości swobodnego myślenia. „Dbamy o życie naszych pacjentów. Zależy nam na tobie.”
„Tak, zależy wam na mnie, bo macie nade mną władzę!” zaatakowałem go. „Pozyskaliście mnie jako martwego, lecz ożywiliście. Badacie mnie, a raczej to, co ze mnie zostało i jesteście zafascynowani. Zależy wam na mnie jako na obiekcie badań, a nie jako na żywym człowieku!”
Wyrzuciwszy to z siebie, czuję się dużo lepiej. Nagle słyszę(!) pisk, huk oraz oślepia(!) mnie błysk światła. To jest za wiele dla mojego słabego mózgu. Zamykam się i wyłączam na jakiś czas.
***
Powoli się budzę. Widzę gabinet, pokój zabiegowy czy może bardziej laboratorium. Słyszę szum urządzeń i krzątających się lekarzy/naukowców.
– Budzi się, budzi – docierają do mnie szepty.
To niemożliwe. Odbieram fotony. Światło. Ja WIDZĘ. To jest piękne. Cudownych kształtów urządzenia nieznanego mi przeznaczenia. Czarne wiązki kabli, łączące te wspaniałe maszyny z komputerami, ustawionymi w najbielszych szafkach, jakie mogę sobie wyobrazić.
Do mojej jaźni dociera głos. Jaki jest delikatny! Zawiera w sobie najdoskonalsze tony, o których nigdy nawet nie śniłem.
– Dzień dobry – odzywa się najładniejsza osoba, jaką w życiu widziałem.– Słyszysz mnie?
Nie umiem odpowiedzieć, ale wiem, że wystarczy pomyśleć, by przekazać komunikat.
„Tak”
Piękna lekarka patrzy na tablet trzymany w dłoni i znowu na mnie.
– To urządzenie jest połączone przez sieć i z twoim mózgiem – mówi.– Czyli wszystkim, co z ciebie zostało po wypadku.
Dotyka moich ”oczu” i obraca je. Dostrzegam pojemnik, z którego wychodzą różne rurki.
– Kilkanaście godzin temu podpięliśmy kamerę i audio – kontynuuje.– Trochę zajęła ci aklimatyzacja.
– Cieszymy się, że żyjesz – odzywa się starszy mężczyzna w fartuchu laboratoryjnym. – Jesteś pierwszym, którego udało się wyrwać zza granicy śmierci.
Czuję wdzięczność, lecz jednocześnie jakiś rodzaj wewnętrznego niepokoju. Coś jest nie tak. Ignoruję to i zmuszam się do myślenia, zamiast biernie obserwować otaczające mnie otoczenie.
„Ile czasu byłem…martwy?” pytam. ”I jak długo przebywałem w nicości, w swoim własnym umyśle?”
– W ciągu kilku godzin po wypadku zostałeś przetransportowany do Szpitalu Lifelessness, gdzie obecnie się znajdujesz – informuje mnie kobieta.– Przywróciliśmy funkcjonowanie mózgu i kilkanaście dni obserwowaliśmy twoją świadomość, aż zadecydowaliśmy się podpiąć kamerę i audio – przywrócić ci wzrok i słuch.
„Dziękuję” wyrywa mi się. Ale czy faktycznie mam za co?
***
Kolejne kilkanaście dni spędzam rozmawiając z wąskim gronem naukowców i lekarzy. Prosiłem, by pozwolili mojej rodzinie i najlepszemu przyjacielowi odwiedzić mnie. Powiedzieli, że zobaczą, co da się zrobić. Mam nadzieję, że przyjdą.
W tym czasie zostały dodane do mnie kolejne ulepszenia: mogę obracać kamerą, włączać ją i wyłączać, przyciszać audio oraz mówić przez syntezator mowy. To wydaje się nieprawdopodobne, ale mam wrażenie, że zajmują się mną wszystkie najwybitniejsze umysły nauki. W sumie kto by się nie interesował? Mózg wyjęty z ciała, obłożony elektroniką i ciągle działający…
W tym tkwi największy problem: Mózg bez ciała. Świadomość bez opakowania. Choć podziwiam lekarzy i jestem im wdzięczny za to, co dla mnie robią, to jest mi niedobrze. Czuję się źle, będąc podpięty do elektroniki. Rozdwojony albo nagi. Nie pasuję do tego miejsca. Jak może istnieć dusza bez powłoki cielesnej? A może nie mam duszy? Została razem z resztą mnie lub nigdy jej nie było? Co się ze mną dzieje?!
W chwilach takiej beznadziejności jaźni pomaga rozmowa z ludźmi. Jakimikolwiek, chociaż cierpliwie czekam na obiecane spotkanie z rodziną.
***
W końcu przybywają. Wchodzą w piątkę do gabinetu laboratoryjnego i stają przed całą aparaturą. Jest to moja żona, trójka dzieci i ojciec (matka opuściła ten świat kilka lat przed moim wypadkiem). W pokoju znajduje się też kilku lekarzy kontrolujących mój stan.
– Gdzie…gdzie on jest? – pyta drżącym głosem Jessica, moja ukochana.
– Tutaj. – Jeden z doktorów wskazuje pojemnik, w którym mieści się całe moje jestestwo. – Oczywiście Tom kontroluje też czujniki, na przykład tę kamerę.
– W tej … skrzynce? – dopytuje się dziewięcioletni synek, Jim. – Mój tatuś w tym czymś?
– Jak on się tam zmieścił? – zastanawia się John, sześcioletni chłopiec. – Przecież tatuś zawsze był … większy.
– Tatuś miał wypadek, jak już wam mówiłam – zaczyna tłumaczyć Jessica. – I po wypadku musi być trzymany w takim pojemniku, żeby przeżyć.
– A będziemy mogli go zobaczyć? – prosi Jim.
– To byłoby ciężkie – odzywam się po raz pierwszy. – Rzekłbym nawet, że niemożliwe. Jestem w bardzo grubym pojemniku i nie wyglądam najlepiej.
– Kto to?! – krzyczy mój najmłodszy syn.– Mamusiu! Ja się boję! – Podbiega do mojej żony i wtula się w nią.
Ech, mogłem się tego spodziewać. Syntezator głosu. Byłem nierozsądny. Mam inny głos. Jak mogą wiedzieć, że ja to ja, skoro nawet mnie nie widzą, a słyszą inny głos.
– To nie jest tatuś – stwierdza dziewięciolatek. – Oddajcie mojego tatusia!
Jessica zaczyna łkać, a John i Jim krzyczeć oraz płakać. Tylko moja najstarsza córka Mary i ojciec Lucas stoją cicho. Lekarze wyprowadzają spokojnie, acz stanowczo histeryzującą trójkę. Mary idzie za nimi, trawiąc wszystko w swoim wnętrzu. Zostaje tylko Lucas.
– Synu – mówi po chwili nieznośnego milczenia. – Nie wiem, co oni z tobą zrobili. Nie wiem, czemu tylko to z ciebie zostało – wypowiada te słowa, patrząc raz w kamerę, raz na stojące z boku monitory, na których wyświetla się kilka obrazów z wnętrza skrzynki – ale wiem, że jesteś i zawsze byłeś moim ukochanym dzieckiem.– Mam nadzieję, że twoje życie dalej się ułoży. Będę walczył, byś kiedyś mógł odzyskać swoje ciało bądź w inny sposób wrócić do normalnego funkcjonowania. Po raz trzeci, mówię: Nie wiem, jak jest to możliwe, lecz skoro jeszcze żyjesz to wszystko jest możliwe.
– Dzię…kuję – wyduszam z siebie. Jeśli miałbym jak, płakałbym teraz. Wzruszyłem się, i to bardzo. On jeden mnie poznał. On jeden wie, że ja to ja oraz nadal mnie kocha. On był, jest i będzie ze mną przez całe moje życie, aż do tych najgorszych chwil.
– Przepraszam. – Lekarz dotyka ramienia mojego tatusia. – Musi pan opuścić to pomieszczenie. Stan pacjenta stał się niestabilny, zaraz będziemy szukać i niwelować przyczynę.
– Będziemy w kontakcie – rzuca Lucas i wychodzi.
Myślałem potem nad tym wydarzeniem całe dnie i noce. Moje najmłodsze, najsłodsze i najukochańsze dzieci mnie nie poznały. Mary? Nie wiem. Pewno teraz będzie długi czas rozważać to wszystko i płakać. Jessica? Zajmie się dziećmi i nie będzie miała czasu dla mnie. Postara się zapomnieć. Żyć tak, jakbym nie żył, bo nie wie, co o tym wszystkim myśleć. Lucas. On będzie się starał, rozmawiał z lekarzami, naukowcami. Ciekawe, czy to coś da. Szybko jednak go tu nie wpuszczą – widziałem panikę na twarzach doktorów po tym, jak wyszedł – coś się ze mną działo i nie wiedzieli co. Idioci. Emocji nie umieją wyczuć. Chociaż… jakich emocji? Czy ja mam emocje?
***
Minął już tydzień od pamiętnych odwiedzin i zastanawiam się, kiedy będą następne. Właśnie podczas jednych z takich rozważań drzwi pokoju otwierają się i wparowuje do środka mój najlepszy przyjaciel, z którym znam się od czasów liceum.
– Gdzie jest ten wariat? – pyta zdezorientowanego lekarza.
– Tam… – niepewnie wskazuje na skrzynkę, gdzie spoczywam.
– Siema stary – siada koło pojemnika, tuż przed kamerą.
– Cześć – odpowiadam.
– Co u ciebie słychać? – zagaduje beztroskim głosem.
– Nic ciekawego – odpowiadam. – Siedzę sobie w pudle po tym, jak mnie przejechała moja własna ciężarówka. Życie jak życie. A co u ciebie?
– Eee, nie ma o czym mówić. Niedawno dostałem wiadomość od trupa, że tkwi w jakimś szpitalu o bardzo zachęcającej do życia nazwie i chciałby mnie widzieć. Mi się na tamten świat nie śpieszy, więc trzy razy się zastanowiłem, ale w końcu byłem w okolicy. Stwierdziłem: wpadnę. No i jestem.
Od razu czuję się lepiej. Tak jak spotkanie z rodziną mnie przygnębiło, tak najlepszy przyjaciel już po paru słowach poprawił mi nastrój. Rozmawiamy o wszystkim i o niczym. Streszczam mu wypadki przed i po trafieniu do Lifelessness i dodaję:
– Czuję się rozdwojony. Taki jakby… – nie wiem, jak to ująć – niekompletny. Wewnętrznie wiem, że nie pasuję do tego świata.
Długo gadamy na ten temat. Omawiamy chyba wszystkie religie i wszystkich filozofów, na pewno tych bardziej znanych. Sens istnienia, dusza, byt, człowieczeństwo, ciało, rozum, świadomość… Gdy robi się późno, mój gość wraca do domu, lecz następnego dnia przychodzi znowu.
Tym razem rozmawiamy na temat biologii, medycyny, biochemii i innych sfer nauki, od których zależy moje życie. Obcując bliżej z tym człowiekiem odkrywam, czemu coraz bardziej czuję się nie na miejscu. Wiem, czego mi brakuje – ciała. I nie chodzi tylko o to, że nie mogę się ruszać, biegać oraz wykonywać innych czynności fizycznych. To też, lecz … chodzi o coś więcej. Nie umiem tego nazwać. Ja to czuję. Wiem.
Kolejnego dnia znowu przychodzi. Doktorzy stwierdzili, że jego obecność dobrze na mnie działa, więc zjawia się. Wtedy mu to powiedziałem.
– Chcę odejść. Od kilku dni modlę się, by coś nie wyszło tym patałachom – tu wskazuję na krzątających się gości w białych fartuchach – i by mnie przez przypadek zabili.
On to rozumie, lecz sądzi, że to tylko chwilowe pogorszenie mojego stanu psychicznego. Ileś dni rozmawiamy, raz dłużej, raz krócej – też ma swoje obowiązki. W końcu w desperacji proszę go:
– Zabij mnie. Już, tutaj, teraz. Poprzecinaj kabelki. Odłącz zasilanie. Otwórz skrzynkę, przebij mózg. Proszę! Natychmiast!
– Nie! – krzyczy. – Nie mogę tego zrobić! – Wychodzi, trzaskając drzwiami.
A myślałem, że jest przyjacielem. Chyba przesadziłem, prosząc go o tak trudną rzecz. Zaczynam przeklinać. Długo. Soczyście. W końcu medycy mnie wyciszają i po chwili narady jeden z nich przemawia do mnie.
– Nie ma po co umierać. Po drugiej stronie nic nie ma. Tutaj jest wszystko. Uratowaliśmy cię. Nie robiliśmy tego dla badań naukowych, sławy czy władzy, jak czasami w gniewie twierdziłeś. Zrobiliśmy to dla ciebie. Chcieliśmy, abyś mógł jak najdłużej cieszyć się życiem. Nie zmarnuj tego, umierając. Jeśli brakuje ci możliwości ruchu, to wiedz, że od jakiegoś czasu staramy się temu zaradzić. Damy ci nowe ciało. Lepsze, trwalsze od poprzedniego. Jednak bez twojej współpracy nic nie zrobimy. To ty musisz chcieć żyć! Więc chciej. Nie dla nas, nie dla bliskich, ale dla siebie.
Mam gdzieś co on mówi. Nie obchodzi mnie on, jego kumple i ten świat. Chcę umrzeć! Muszę tylko wymyślić, jak tego dokonać.
***
Jest noc. Bezksiężycowa. Czarna. Cicha. Mroczna. Całkowicie oddaje mój nastrój, moje wnętrze. Jestem niespokojny. Dziwnie podniecony. Co jest nie tak? A czy cokolwiek jest w porządku?
Słyszę hałas. Niespodziewanie drzwi się otwierają i wchodzi postać. Silnym ciosem powala dyżurującego lekarza. Podświadomie wiem, kto to jest i moje przypuszczenia się sprawdzają. Mój przyjaciel zadaje tylko jedno pytanie:
– Jesteś pewien?
– Bardziej pewien nie będę – odpowiadam.
– Do zobaczenia – słyszę.
***
– Pan John Ownshire wtargnął do placówki medycznej Lifelessness, przebrawszy się za pielęgniarza. Zabrał wcześniej klucze od innego pracownika i, posługując się podstępem, grą aktorską oraz siłą, wdarł się do najbardziej strzeżonego obszaru. Uderzeniem metalowej rurki ogłuszył lekarza dyżurnego i ładunkiem wybuchowym zabił Toma Staguarda. Co dziwne, kilka dni wcześniej przebywał dość długi czas z pacjentem i rozmawiał z nim. W czasie ostatniego dialogu Tom życzył sobie, by pan Ownshire go zabił, czemu ten stanowczo odmówił – przemawiał oskarżyciel, starszy doktor. – Pragnę także dodać, iż ciągle poprawialiśmy warunki życia pacjentowi: poza kamerą, audio i syntezatorem mowy kończyliśmy konstruować ciało dla niego – metalowa obudowa, hydrauliczne mięśnie itd. Pomimo tego, że Tom prawie umarł, miał szansę żyć normalnie. Ale przez pana Ownshire’a już jej nie ma – po wybuchu z mózgu nic nie zostało.
– Czego żąda pan od organu sprawiedliwości? – spytał prowadzący rozprawę sędzia.
– Mógłbym oczekiwać wiele, lecz ja jestem pokornym człowiekiem – zaczął lekarz. – Jako że oskarżony zniszczył kosztowny sprzęt korporacyjny oraz wyniki naszej ciężkiej pracy, właściwym by było oddanie go w ręce korporacji – aby jego życie należało od teraz do naszej organizacji.
– Niech tak się stanie. – Uderzenie młotka rozniosło się po sali.
***
Jestem. Istnieję. Tylko gdzie… Otacza mnie… ciemność – jeśli można to tak nazwać. Czym ja jestem? Co oni ze mną zrobili? Czy tak samo czuł się Tom? Wcale się nie dziwię, że… Bandyci!
„Witam, Johnie Ownshire.” – dotarło do niego. – „Jak się czujesz?”