- Opowiadanie: Black Rose - Raz to przypadek, trzy to przeznaczenie

Raz to przypadek, trzy to przeznaczenie

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Użytkownicy V, Finkla

Oceny

Raz to przypadek, trzy to przeznaczenie

– Pro­szę, sza­now­nych pań­stwa, uwa­żać na sto­pień! O, tu, tu jest sto­pień. Pro­szę sza­now­nych zle­ce­nio­daw­ców o nie­po­tk­nię­cie się i nie­wy­wró­ce­nie. Bo szko­da by było, gdyby nóżki bo­la­ły na ta­kiej im­prez­ce – skrze­czą­cy głos karła prze­ciął ciszę pa­nu­ją­cą w ciem­nym tu­ne­lu.

Grupa pię­ciu osób cho­wa­ją­cych twa­rze pod zdob­ny­mi ma­ska­mi po­dą­ża­ła za nim. Zdwo­ili teraz czuj­ność, sta­ra­jąc się zna­leźć sto­pień, o któ­rym mówił prze­wod­nik. Nie­ła­two było do­strzec coś w li­chym świe­tle po­chod­ni, w które każdy z wę­drow­ców był uzbro­jo­ny. Mimo wy­sił­ków je­dy­nym, co zna­leź­li, była nie­wiel­ka nie­rów­ność, którą le­d­wie wy­czu­li sto­pa­mi.

– Hej, karle! – za­wo­łał męż­czy­zna z twa­rzą przy­sło­nię­tą fio­le­to­wą maską i długą czar­ną brodą – Gdzie ten sto­pień? Czyż­byś mówił o tej wiel­kiej nie­rów­no­ści? – za­śmiał się.

– Nie kpij, mości panie, nie kpij. Je­stem Hi­po­lit, dumny czło­nek Sto­wa­rzy­sze­nia Prze­wod­ni­ków Pod­by­ło­miej­skich…

– Tak, tak, ma­ją­ce­go swoje tra­dy­cje od trzy ty­sią­ce któ­re­goś tam roku. Wiemy – prze­rwał kar­ło­wi chło­pak w żół­tej masce, któ­re­go drob­na bu­do­wa na­su­wa­ła po­dej­rze­nia, że jest elfem.

– Ależ ja wcale nie kpię – obu­rzył się bro­dacz w fio­le­to­wej masce. – Chcia­łem tylko do­py­tać. Dbam, żeby nasza dama nie zro­bi­ła sobie krzyw­dy. Ach, szko­da by było ta­kich nóżek.

Kilka gło­sów za­śmia­ło się po sło­wach żar­tow­ni­sia. Jed­nak dama, o któ­rej mówił, je­dy­na dziew­czy­na w gru­pie, nie sko­men­to­wa­ła w żaden spo­sób tych słów. Zda­wa­ła się sku­piać całą swoją uwagę na tym, by nie ubru­dzić dłu­giej, zie­lo­nej jak jej maska sukni, którą z gra­cją pod­no­si­ła nieco nad zie­mię. Albo nie po­ła­mać ob­ca­sów swo­ich bu­ci­ków na nie­rów­nym te­re­nie. Była młoda, zgrab­na i z pew­no­ścią nie pa­so­wa­ła do po­dej­rza­nej grupy prze­mie­rza­ją­cej tunel.

– Dzi­wię się, że taka ładna pa­nien­ka wy­bra­ła taki par­szy­wy spo­sób na do­sta­nie się na bal. – Temat po­cią­gnę­ła po­stać w brą­zo­wej masce. Na pierw­szy rzut oka był to czło­wiek, ale długi płaszcz i kap­tur utrud­nia­ły ocenę. Grupa po­dej­rze­wa­ła, że może on być zmien­no­kształt­nym albo ogrem.

– Tu się zgo­dzę – dodał chło­pak w żół­tej masce. – Nas nikt by nie za­pro­sił. Ta­kich brzy­da­li. Ale pa­nien­kę… Wy­star­cza­ło użyć swo­ich wdzię­ków – za­re­cho­tał.

– Cze­kaj, cze­kaj. Nie wiemy, co się kryje pod maską – wtó­ro­wał mu do­mnie­ma­ny zmien­no­kształt­ny – Może być też tak, że to wiedź­ma.

– Uwa­żaj, bo rzuci na cie­bie urok i zmie­nisz się w żabę.

– Wtedy bę­dzie mnie mu­sia­ła po­ca­ło­wać!

– Ktoś dziś już wspo­mi­nał o ca­ło­wa­niu na­szej pięk­nej pani – wy­buch­nął śmie­chem bro­dacz, wspo­mi­na­jąc roz­mo­wę, która od­by­ła się na po­cząt­ku ich wę­drów­ki. – To chyba nie przy­pa­dek.

– Za­mknij­cie się! – Cicho, ale sta­now­czo prze­rwał im piąty czło­nek grupy. Chło­pak miał na sobie nie­bie­ską maskę i czar­ny płaszcz, co w po­łą­cze­niu z tym, że dotąd nie włą­czał się w roz­mo­wy, spra­wi­ło, że był prak­tycz­nie nie­wi­docz­ny.

– Ojoj! Ktoś tu bawi się w ry­ce­rza – za­re­cho­ta­ła po­stać w brą­zo­wej masce.

– Raz to przy­pa­dek, dwa to par­szy­wy pech albo szczę­ście, jak kto woli, mości pań­stwo, a trzy to prze­zna­cze­nie. A teraz, sza­now­ni zle­ce­nio­daw­cy się, pro­szę bar­dzo, za­mkną. Bo przejść mu­si­my koło za­miesz­ka­łych piw­nic – dys­ku­sję osta­tecz­nie uciął Hi­po­lit.

Mimo że prze­wod­nik był nie­po­zor­ny, nikt nie ważył się z nim dys­ku­to­wać. Dla każ­dej z osób w gru­pie sta­no­wił on je­dy­ną na­dzie­ję na do­sta­nie się na Bal Prze­si­le­nia Wio­sen­ne­go – naj­więk­szą im­pre­zę w By­łym­mie­ście. Co­rocz­na uro­czy­stość przy­cią­ga­ła wiele wy­so­ko po­sta­wio­nych po­sta­ci, od ksią­żąt po czar­no­księż­ni­ków, ale także śmie­tan­kę pół­świat­ka, jak prze­myt­ni­ków ko­smicz­nych i han­dla­rzy ma­gicz­ny­mi stwo­rze­nia­mi czy wy­ro­ba­mi. Na bal można było do­stać się tylko, mając za­pro­sze­nie albo zna­jo­mo­ści. Po­zo­sta­li mu­sie­li obejść się sma­kiem. Ochro­na uzbro­jo­na w broń la­se­ro­wą od­ci­na­ła wszyst­kie drogi nie­pro­szo­nym go­ściom.

Cho­ciaż ist­nia­ło jesz­cze jedno wyj­ście. Za od­po­wied­nią opła­tą prze­wod­ni­cy pod­by­ło­miej­scy po­tra­fi­li do­pro­wa­dzić każ­de­go wszę­dzie, rów­nież na Bal Prze­si­le­nia. Trze­ba było tylko ich zna­leźć, a to nie na­le­ża­ło do ła­twych zadań.

Piąt­ka szczę­śliw­ców, któ­rym się to udało, szła teraz po­słusz­nie za kar­łem. Nikt nie pytał po co chcą się do­stać na im­pre­zę. Każdy miał swoje mniej lub bar­dziej po­dej­rza­ne po­wo­dy, więc żadne z nich nie po­ru­sza­ło tego te­ma­tu.

– No i pięk­nie – ode­zwał się po dłuż­szej chwi­li prze­wod­nik – byli cicho, ja­śnie pań­stwo, i ja­śnie pań­stwo do­szli do celu.

Hi­po­lit za­trzy­mał się i oświe­tlił po­chod­nią duże me­ta­lo­we drzwi.

– Za tymi drzwia­mi jest za­ba­wa. Dzię­ku­ję sza­now­nym zle­ce­nio­daw­com za współ­pra­cę i miłą po­dróż. Po­le­cam na przy­szłość usłu­gi Sto­wa­rzy­sze­nia Prze­wod­ni­ków Pod­by­ło­miej­skich…

– Wiemy, wiemy. – Chło­pak w żół­tej masce znie­cier­pli­wio­ny rzu­cił po­chod­nię na zie­mię, otwo­rzył drzwi i wy­szedł.

– Było miło, a bę­dzie jesz­cze milej – stwier­dził do­mnie­ma­ny zmien­no­kształt­ny i ru­szył za to­wa­rzy­szem, rów­nież zo­sta­wia­jąc po­chod­nię.

Ka­rzeł wzru­szył tylko ra­mio­na­mi i skie­ro­wał się z po­wro­tem w mrok tu­ne­lu.

– Za­cze­kaj! – Cichy chło­pak w nie­bie­skiej masce za­trzy­mał go. – Jak wró­cić?

– O! A jed­nak chce ktoś z mości pań­stwa słu­chać karła. Ktoś chce wró­cić – Hi­po­lit za­drwił z uśmie­chem na ustach. – Za nie­wiel­ką opła­tą – za­ak­cen­to­wał słowo “nie­wiel­ką” – wrócę tu za trzy go­dzi­ny i od­pro­wa­dzę pań­stwa tam, gdzie za­czę­li­śmy naszą, ja­śnie pań­stwo, współ­pra­cę. Tylko opła­tę trze­ba uiścić teraz, bym, mości za­in­te­re­so­wa­ni współ­pra­cą, wie­dział, czy wra­cać.

– Ile? – spy­tał bro­dacz.

– Trzy­dzie­ści by­ło­miej­skich de­na­rów.

– Toż to…

– Mości pan płaci albo mości pan sam wy­cho­dzi.

Męż­czy­zna wy­glą­dał na nie­za­do­wo­lo­ne­go, ale uiścił opła­tę. Tak samo zro­bi­li chło­pak kry­ją­cy się pod płasz­czem i pa­nien­ka w zie­lo­nej sukni.

– Do­sko­na­le. Trzech no­wych sta­rych zle­ce­nio­daw­ców. Mości pań­stwo będą za­do­wo­le­ni z usług Sto­wa­rzy­sze­nia Prze­wod­ni­ków…

– A oni? – Hi­po­li­to­wi prze­rwał jakiś nowy głos. Dziew­czy­na ode­zwa­ła się pierw­szy raz.

– Jacy, mości pani, oni?

– Ten zmien­no­kształt­ny i ten chło­pak. Chyba elf.

– Oni, ja­śnie pa­nien­ko, nie pła­ci­li, oni nie idą z Hi­po­li­tem. Tutaj ko­deks sto­wa­rzy­sze­nia…

– Każdy dba o sie­bie krót­ko mó­wiąc – prze­rwał bro­dacz – nie wiem jak wy, ale ja idę już na ten bal. Mamy tylko trzy go­dzi­ny.

– Dla ści­sło­ści, ja­śnie panie zle­ce­nio­daw­co, dwie i pięć­dzie­siąt osiem minut.

Męż­czy­zna chciał za­pro­te­sto­wać, ale ka­rzeł znik­nął już w ciem­nym tu­ne­lu.

– A niech to…

Dziew­czy­na tym­cza­sem już otwie­ra­ła drzwi.

– Po­cze­kaj… Mo­że­my… – za­czął chło­pak w nie­bie­skiej masce.

– Mam tu coś do za­ła­twie­nia – rzu­ci­ła tylko i po­szła.

– Uuu… Czyż­byś jed­nak pró­bo­wał swo­ich sił u tej damy? Uwa­żaj, bo może na­praw­dę to wiedź­ma.

– Nie jest wiedź­mą.

– Wiesz, nie za­wsze widać to tak na po­cząt­ku…

– Nie jest.

– Cze­kaj. – Bro­dacz po­pa­trzył na niego zdzi­wio­ny. – Czyż­byś ją znał?

– Jak to po­wie­dział ka­rzeł – wes­tchnął chło­pak – drugi raz to par­szy­wy pech…

– Ojoj, chodź­my się le­piej napić – za­śmiał się – w ogóle to Hu­bert je­stem.

– Artur – od­po­wie­dział zsu­wa­jąc z głowy kap­tur.

Wy­szli wresz­cie z tu­ne­lu. Ich uszy za­ata­ko­wa­ła mu­zy­ka, a oczy setki ko­lo­rów. Świa­tła la­se­rów roz­ja­śnia­ły noc. Isto­ty ubra­ne w barw­ne stro­je pełne bro­ka­tów, ko­ra­li­ków i in­nych świe­ci­de­łek wi­ro­wa­ły w jed­nym ryt­mie. A znaj­do­wa­ły się tam roz­ma­ite po­sta­cie. Przy­glą­da­jąc się, można było do­strzec rogi, skrzy­dła, ogony… Wszy­scy mieli na sobie zdob­ne maski.

Barw­ne i bo­ga­te ubio­ry kon­tra­sto­wa­ły ze sce­ne­rią by­ło­miej­ską. Stali teraz na bal­ko­nie zruj­no­wa­ne­go bloku, a na placu przed nimi, wśród zglisz­czy i po­zo­sta­ło­ści ka­mie­nic, trwa­ła naj­więk­sza im­pre­za miej­sca, które kie­dyś było mia­stem.

Hu­bert, któ­re­go ozdob­ny strój mie­nił się teraz wie­lo­ma ko­lo­ra­mi, pierw­szy otrzą­snął się z wra­że­nia, jakie zro­bił na nim Bal Prze­si­le­nia. Chwy­cił Ar­tu­ra za ramię i po­cią­gnął w sam śro­dek roz­ra­do­wa­ne­go tłumu. Bro­dacz, jakby wie­dzio­ny kom­pa­sem albo jakąś ta­jem­ną mocą, do­tarł wprost do stołu z na­pit­ka­mi. Inna ta­jem­na moc, a może ta sama, spra­wi­ła, że już kil­ka­na­ście chwil póź­niej ledwo trzy­mał się na no­gach.

– Artur, Ar­tur­ku ko­cha­ny. Polej mi, bo mi się tak jakoś dziw­nie rącz­ki trzę­są.

Chło­pak w nie­bie­skiej masce nie ża­ło­wał ko­le­dze. Ale sobie już tak. Jemu nalał cały kie­li­szek. Sobie tylko pół.

– Ar­tur­ku, moś… Mości mój Ar­tur­ku… A co ty nie pi­jesz?

– Szu­kam kogoś – po­wie­dział tak­su­jąc wzro­kiem oto­cze­nie – muszę iść.

– Dziew­czy­ny?

– Niee…

– A to jak nie dziew­czy­ny… – Odło­żył cięż­ko pusty już kie­li­szek. – To chodź. Po­szu­ka­my razem. – Bro­dacz chwiej­nym kro­kiem ru­szył przez tłum.

 

***

 

Jakąś go­dzi­nę póź­niej Artur z Hu­ber­tem, który dzię­ki spa­ce­rom tro­chę wy­trzeź­wiał, znowu prze­dzie­ra­li się przez tłum. Kilka minut wcze­śniej z bal­ko­nu jed­ne­go z by­łych blo­ków chło­pak wy­pa­trzył coś i teraz zmie­rzał w ob­ra­nym kie­run­ku.

– Po­wiesz mi, co zo­ba­czy­łeś z tego bal­ko­nu? – Bro­dacz pró­bo­wał nie zgu­bić kam­ra­ta, a przy oka­zji do­wie­dzieć się, dokąd i po co idą.

Chło­pak w nie­bie­skiej masce za­trzy­mał się nagle koło jed­ne­go ze sto­łów i nalał po kie­lisz­ku sobie i to­wa­rzy­szo­wi.

– A jed­nak pi­jesz… – zdzi­wił się Hu­bert.

– Ode­zwał się, abs­ty­nent – za­kpił, nie pa­trząc jed­nak na ko­le­gę, ale wy­pa­tru­jąc cze­goś w tłu­mie.

Po chwi­li odło­żył kie­li­szek. Zrzu­cił płaszcz. Pod płasz­czem miał, jaka nie­spo­dzian­ka, czar­ne spodnie i ko­szu­lę.

– Chyba bro­kat ci ukra­dła jakaś nimfa – za­uwa­żył Hu­bert, po czym obej­rzał swój strój – ja na szczę­ście świe­cę się jak na­le­ży, mnie oszczę­dzi­ła.

Kiedy bro­dacz pod­niósł wzrok, Ar­tu­ra już nie było, znik­nął.

– No masz… Pierw­sze bro­kat, a potem ca­łe­go chło­pa…

Za­sta­na­wia­jąc się nad par­szy­wo­ścią nimf, Hu­bert nie zdo­łał jesz­cze wypić trze­cie­go kie­lisz­ka, kiedy z tłumu wy­padł jego za­gi­nio­ny ko­le­ga.

– Spa­da­my – rzu­cił tylko zdy­sza­ny i po­cią­gnął kam­ra­ta za sobą.

– Ar­tu­rek… Nimfa cię od­da­ła… – Bro­dacz pró­bo­wał na­dą­żyć za ko­le­gą i w mię­dzy­cza­sie zro­zu­mieć co się stało – Ale bro­kat już sobie zo­sta­wi­ła, upar­ta jędza.

Za nimi roz­le­gły się krzy­ki, a tłum zgu­bił ta­necz­ny krok i za­fa­lo­wał jak tsu­na­mi. Chło­pak w nie­bie­skiej masce obej­rzał się przez ramię i przy­śpie­szył kroku, co nie było łatwe mię­dzy ko­lo­ro­wy­mi po­sta­cia­mi.

– Ar­tur­ku, ko­cha­ny, coś ty na­ro­bił? – Hu­bert szyb­ko wy­trzeź­wiał, kiedy do­tar­ło do niego, że ktoś ich goni.

Kam­rat nie od­po­wie­dział, tylko po­cią­gnął go w stro­nę jed­nej z by­łych ka­mie­nic, do któ­rej już wdar­ła się im­pre­za. W znisz­czo­nych po­ko­jach, po­śród stert gruzu, tań­czy­ły wróż­ki, a na scho­dach, któ­ry­mi pró­bo­wa­li prze­drzeć się wyżej, ogry urzą­dzi­ły sobie pi­jac­ką li­ba­cję. Na pię­trze zaś ich oczom uka­zał się tań­czą­cy wil­ko­łak w oto­cze­niu kilku nimf.

– Gdzie my je­ste­śmy? – Artur rzu­cił ni to do sie­bie, ni do Hu­ber­ta, kiedy za­trzy­ma­li się przy wy­rwie w ścia­nie, skąd widać było plac.

– Nie wiem. Ale widzę naszą zna­jo­mą. – Męż­czy­zna wska­zał na po­stać w zie­lo­nej su­kien­ce – tam, gdzie ta grzecz­na pa­nien­ka po­win­no być spo­koj­nie.

Chło­pak w nie­bie­skiej masce chciał coś po­wie­dzieć, ale ko­le­ga już cią­gnął go w dół po scho­dach. Wy­pa­dli bie­giem z ruin ka­mie­ni­cy. Po­ści­gu nie było ni­g­dzie widać, ale mimo to Hu­bert nie tra­cił czasu i ru­szył przez tłum.

Po dłuż­szej wę­drów­ce, po­łą­czo­nej z wbi­ja­niem łokci w naj­róż­niej­sze ciała, po­de­pta­niem przez różne dziw­ne stopy i kil­ko­ma cio­sa­mi za­da­ny­mi przy­pad­ko­wo skrzy­dła­mi lub ogo­na­mi, do­strze­gli w tłu­mie ubra­ną na zie­lo­no po­stać. Dziew­czy­na wi­ro­wa­ła z gra­cją w ra­mio­nach czło­wie­ka, któ­re­go płaszcz z wy­so­kim koł­nie­rzem, ozdob­ny me­da­lion na szyi i szpi­cza­sty ka­pe­lusz wska­zy­wa­ły na sta­tus czar­no­księż­ni­ka. On już nie tań­czył z gra­cją. Ra­czej trzy­mał się dziew­czy­ny, by nie upaść na zie­mię w świe­cie wi­ru­ją­cym od nad­mia­ru al­ko­ho­lu.

– Wi­dzisz, tu jest spo­koj­nie – rzu­cił bro­dacz.

W ko­lej­nej mi­nu­cie jego słowa stra­ci­ły waż­ność. Dziew­czy­na pod­cią­gnę­ła suk­nię, uka­zu­jąc tro­chę wię­cej zgrab­nych nóg, i zza poń­czo­chy wy­do­by­ła długi szty­let, który chwi­lę póź­niej za­nu­rzy­ła w ciele czar­no­księż­ni­ka. Być może ten krzyk­nął, ale mu­zy­ka za­głu­szy­ła jego głos. Być może krzyk­nął ktoś obok, wi­dząc jak męż­czy­zna osuwa się na zie­mię, a wokół niego po­wsta­je ka­łu­ża krwi, ale to też za­głu­szy­ła mu­zy­ka.

Tym­cza­sem dziew­czy­na po­chy­li­ła się nad cia­łem, wy­rwa­ła szty­let, wy­tar­ła go w szaty maga i ukry­ła z po­wro­tem pod suk­nią. Ze­rwa­ła jesz­cze z szyi swo­jej ofia­ry me­da­lion i… I kiedy się ob­ra­ca­ła, zo­ba­czy­ła swo­ich zna­jo­mych z tu­ne­lu. Na krót­ką chwi­lę za­trzy­ma­ła na nich spoj­rze­nie, po czym rzu­ci­ła się w tłum.

– Kasia! – krzyk­nął Artur i ru­szył za nią.

Hu­bert wpa­try­wał się w ciało maga.

– Może już nie będę dziś pił…

 

***

 

Artur do­go­nił Kasię, do­pie­ro kiedy za­trzy­mał ją jakiś elf, wy­raź­nie wsta­wio­ny elf.

– Moja droga… pa­nien­ko… czy… czy za­tań­czysz…

Kasia chcia­ła go ode­pchnąć albo wy­mi­nąć, ale elf, mimo że pi­ja­ny, za­cho­wał swoją zwin­ność i nie chciał prze­pu­ścić dziew­czy­ny. Znie­cier­pli­wio­na już za­mie­rza­ła się do moc­niej­sze­go ciosu, kiedy w elfa z im­pe­tem wbiegł chło­pak w nie­bie­skiej masce.

– Spa­daj, elfie.

– Masz coś do elfów? – męż­czy­zna obok zwró­cił się do Ar­tu­ra ła­pią­ce­go rów­no­wa­gę po bli­skim spo­tka­niu z prze­ciw­ni­kiem. Czego nie zdą­ży­ła do­ko­nać ofia­ra chło­pa­ka przed przy­wi­ta­niem się z zie­mią.

– Już nie. – Chło­pak chciał odejść, ale męż­czy­zna go za­trzy­mał.

– Nie po­zwo­lę ob­ra­żać elfów. Mamy rów­ność ras, ga­tun­ków i wcie­leń. Wszel­kie próby ob­ra­ża­nia ja­kie­go­kol­wiek stwo­rze­nia trak­tu­ję…

Wi­dząc za­mie­sza­nie w tłu­mie za nimi, Artur ode­pchnął awan­tu­ru­ją­ce­go się męż­czy­znę. Ru­szył przed sie­bie. Kasia zro­bi­ła to samo.

Nagle chło­pak wy­lą­do­wał na ziemi, a dziew­czy­na na nim. Na nią runął jesz­cze jakiś ka­rzeł. Huk za­głu­szył ich krzy­ki. Kiedy Kasia zdo­ła­ła ze­pchnąć z sie­bie karła i wstać, Artur mógł się pod­nieść. Zdez­o­rien­to­wa­ny pa­trzył jak do­oko­ła prze­róż­ne po­sta­cie zbie­ra­ły się z ziemi, kilka z nich miało po­ła­ma­ne skrzy­dła albo drob­ne rany. W miej­scu, gdzie przed chwi­lą pchnął na zie­mię awan­tur­ni­ka, nie było już męż­czy­zny, tylko dziu­ra.

– A mó­wi­łem, że wy­bu­cho­wy pro­szek od wiedź­my i Bal Prze­si­le­nia to złe po­łą­cze­nie – rzu­cił ktoś obok.

– Czy ten idio­ta przy­szedł tu z wy­bu­cho­wym prosz­kiem? – Kasia nie mogła uwie­rzyć – Czyli solą azyd­ku – do­da­ła wi­dząc zdzi­wie­nie Ar­tu­ra. – Wy­bu­cha przy ude­rze­niach. Pew­nie miał to w kie­sze­ni i eks­plo­do­wa­ło, jak ude­rzył w zie­mię.

– Cze­kaj. Wniósł bombę, która wy­bu­cha przy ude­rze­niu w taki ścisk?

– No prze­cież mówię, że to idio­ta.

Chło­pak chciał coś po­wie­dzieć o sta­nie umy­słu awan­tur­ni­ka, ale po dru­giej stro­nie dziu­ry zo­ba­czył kogoś, kogo nie chciał tam uj­rzeć.

– Spa­da­my.

 

***

 

Uciecz­ka wśród tłumu ba­wią­cych się istot znowu nie na­le­ża­ła do naj­ła­twiej­szych. Przy uży­ciu łokci i pię­ści Artur to­ro­wał drogę do… Wła­ści­wie sam nie wie­dział, dokąd. Byle tylko zgu­bić pogoń.

– Nie widać za­mie­sza­nia za nami, więc chyba ich zgu­bi­li­śmy. – Kasia pil­no­wa­ła tyłów. – Swoją drogą, to byli lu­dzie od tego trol­la han­dlu­ją­ce­go isto­ta­mi ma­gicz­ny­mi. Nie są w żaden spo­sób po­wią­za­ni z Aloj­zym, więc nie ro­zu­miem…

– Aloj­zym?

– Tak ma na imię ten czar­no­księż­nik…

– Ra­czej miał. – Artur uśmiech­nął się krzy­wo.

– Taa. Miał. – Dziew­czy­na spu­ści­ła wzrok. – Wiem, że mo­żesz się teraz mną brzy­dzić…

– Oni gonią mnie.

– Co?

– Lu­dzie od trol­la gonią mnie. Tak, że nie brzy­dzę się tobą. Bo jak wi­dzisz, też nie przy­sze­dłem się tu bawić.

– Co zro­bi­łeś? – Kasia spoj­rza­ła na niego z nie­do­wie­rza­niem. – Kie­ruj się w prawo. Tam jest tunel. Ka­rzeł po­wi­nien zja­wić się nie­dłu­go.

– Oczy­wi­ście, mości pa­nien­ko – od­parł Artur uda­jąc karła.

– Jesz­cze tro­chę po­ćwicz, to może przyj­mą cię do Sto­wa­rzy­sze­nia Prze­wod­ni­ków Pod­by­ło­miej­skich ble ble ble – za­śmia­ła się.

– Tro­chę za wy­so­ki je­stem.

– Jakie soki? – zdzi­wi­ła się dziew­czy­na nie sły­sząc wy­raź­nie słów Ar­tu­ra, przez gnoma który za­czął na całe gar­dło śpie­wać hymn elfów.

– Mówię, że mu­siał­bym być niż­szy. Jak ka­rzeł. – Artur pró­bo­wał prze­krzy­czeć gnoma.

– Co masz do kar­łów? – Pech chciał, że obok stał aku­rat jakiś ka­rzeł. – Uprzej­mie in­for­mu­ję pana, że obo­wią­zu­ją za­sa­dy rów­no­ści ras, ga­tun­ków i wcie­leń…

– Chodź­my, zanim coś wy­buch­nie. – Kasia ostroż­nie wy­mi­nę­ła karła i od­cią­gnę­ła od niego chło­pa­ka.

– Le­piej chodź­my na bal­kon koło tu­ne­lu, tam po­ga­da­my. Bo tu znowu kogoś ob­ra­żę.

– Co? – Kasia nie do­sły­sza­ła, bo wła­śnie grupa elfów za­czę­ła gło­śno i wy­raź­nie tłu­ma­czyć gno­mo­wi, czemu nie po­wi­nien śpie­wać ich hymnu. – Jacy ko­la­rze?

Artur mach­nął tylko ręką i na migi po­ka­zał jej, żeby szła dalej.

I tak po kil­ku­na­stu mi­nu­tach mo­zol­nej wę­drów­ki, kil­ku­na­stu cio­sach łok­cia­mi, kilku ude­rze­niach skrzy­dła­mi oraz kilku py­ta­niach, czy są za rów­no­ścią ras, ga­tun­ków i wcie­leń, udało im się do­trzeć na bal­kon, gdzie swój po­czą­tek, a może ko­niec, miał tunel. Kasia usia­dła na ziemi i opar­ła się o ścia­nę.

– Och, moje nogi – jęk­nę­ła.

– Mało prak­tycz­ne te buty – za­uwa­żył Artur, po czym zajął się oglą­da­niem kon­struk­cji tu­ne­lu. – Dziw­ne. Wy­da­wa­ło mi się, że nie szli­śmy w górę.

– Może mało prak­tycz­ne, ale za to ładne. A o to tu cho­dzi. – Kasia wró­ci­ła do te­ma­tu butów.

– No więc… – Chło­pak od­pu­ścił ba­da­nie tu­ne­lu i usiadł koło niej. – O co cho­dzi­ło z tym ma­giem?

– A o co cho­dzi­ło z tym trol­lem?

– Nie zmie­niaj te­ma­tu…

– Nie zmie­niam. Dalej je­ste­śmy w te­ma­cie po­go­ni…

– Dobra. Nie chcę się kłó­cić. – Artur uniósł ręce. – Cho­ciaż z dru­giej stro­ny wolę, jak się ze mną kłó­cisz, niż jak się nie od­zy­wasz.

– Nie mia­łam ci nic do po­wie­dze­nia.

– Zni­kłaś bez słowa!

– Mó­wi­łeś, że nie chcesz się kłó­cić!

– Bo nie chcę…

– Ale to ro­bisz!

– Chcę tylko wy­ja­śnić. – Chło­pak wes­tchnął. – Chcę wie­dzieć, czemu znik­nę­łaś.

– A ty mnie nie szu­ka­łeś.

– A gdzie mia­łem cię szu­kać?! Na któ­rej pla­ne­cie?! A może nawet nie na pla­ne­cie… Na sta­cji ko­smicz­nej albo na ja­kimś stat­ku…

– Oj, nie prze­sa­dzaj, ko­smos nie jest aż tak duży.

– Aku­rat…

Kasia ro­ze­śmia­ła się.

– A gdy­byś wie­dział, to…

– To wsiadł­bym w pierw­szą tak­sów­kę ko­smicz­ną, jaka by mi się na­wi­nę­ła, i po­le­ciał na tę pla­ne­tę. Czy tam sta­cję ko­smicz­ną. Czy co­kol­wiek.

– Więc czemu, u licha, na­zwa­łeś mnie po­dusz­ką po­wietrz­ną?

– Co? – Szok ma­lo­wał się na twa­rzy Ar­tu­ra. – Cze­kaj. – Szok zmie­nił się w wyraz cięż­kie­go za­my­śle­nia, jakby wszyst­kie ko­mór­ki mó­zgo­we to­czy­ły walkę, czy oddać za­po­mnia­ną myśl, czy za­mknąć ją w od­mę­tach mózgu na za­wsze. – Cze­kaj… Byłem wtedy pi­ja­ny i to było w do­brym zna­cze­niu… Ale skąd ty w ogóle o tym wiesz?

– Roz­ma­wia­łam z Emi­lem, tym wil­ko­ła­kiem, a on z Mak­sem, który jest chyba zmien­no­kształt­ny… W każ­dym razie po­wie­dzie­li, że je­stem dla cie­bie jak po­dusz­ka po­wietrz­na w stat­ku ko­smicz­nym. Użyć i wy­rzu­cić.

– Nie! Nie! Nie o to cho­dzi­ło. Po­dusz­ką po­wietrz­ną w sen­sie, że trzy­masz mnie przy życiu. Ra­tu­jesz…

– Tu je­ste­ście! – Nagle ktoś prze­rwał wy­ja­śnie­nia Ar­tu­ra. Męż­czy­zna w fio­le­to­wej masce sta­nął przed nimi zdy­sza­ny. – Nie było jesz­cze karła, nie?

– Yyy… Nie. – Dziew­czy­na ro­zej­rza­ła się wokół przy­po­mi­na­jąc sobie o balu.

– Skoro tu je­ste­śmy, to nie – od­parł bar­dziej rze­czo­wo Artur.

– Super. Czyli zdą­ży­łem. Nie­zła im­pre­za, tak w ogóle – cią­gnął Hu­bert nie za­uwa­ża­jąc zmie­sza­nia swo­ich to­wa­rzy­szy. – A sły­sze­li­ście, że jakiś idio­ta wy­buch­nął? – za­śmiał się. – Po­dob­no miał w kie­sze­ni pro­szek wy­bu­cho­wy…

– No co ty nie po­wiesz…

– Po­dob­no jakaś wiedź­ma sprze­da­je to tutaj – mówił dalej. – Le­piej uwa­żać, jak na kogoś się wpada, bo nie wia­do­mo, kto co ma po kie­sze­niach. Po­my­śl­cie, wpa­dasz przez przy­pa­dek na kogoś i przez przy­pa­dek zgnia­tasz ten pro­szek, i cyk, mamy wy­buch. Albo da­jesz komuś z łok­cia, żeby się prze­su­nął, a tu… – bro­dacz urwał, uświa­da­mia­jąc sobie, że chwi­lę temu dał kil­ku­dzie­się­ciu oso­bom z łok­cia, żeby się tu do­stać. – Gdzie ten ka­rzeł?

– Tylko bez ner­wów, mości panie. – Hi­po­lit wy­rósł jak spod ziemi. – Mości pań­stwo, trzy go­dzi­ny to trzy go­dzi­ny, ni mi­nu­ty mniej, ni wię­cej. Bo potem by mi tu ja­śnie zle­ce­nio­daw­cy re­kla­ma­cje skła­da­li, że to albo za późno, albo za wcze­śnie. Nigdy nie wia­do­mo, mości moi pań­stwo, czy zle­ce­nio­daw­ca sza­now­ny woli dłu­żej, czy kró­cej. Ach, różne isto­ty tu już się opro­wa­dza­ło, ja­śnie pań­stwo sza­now­ne.

– Chodź­my już… – za­czął Artur, ale urwał i od­wró­cił się sły­sząc ja­kieś krzy­ki za sobą.

Na scho­dach by­łe­go bloku, na któ­re­go bal­ko­nie stali, trwa­ło za­mie­sza­nie. Jacyś lu­dzie pró­bo­wa­li prze­drzeć się mię­dzy nim­fa­mi i gno­ma­mi.

– To lu­dzie trol­la Wiel­kieu­cho – stwier­dził Artur.

– Kogo? – do­py­ty­wa­ła Kasia.

– Tego han­dla­rza.

– Kogo? – Hu­bert nie ro­zu­miał, o czym mówią.

– A to chyba wście­kli ma­go­wie. – Artur dalej wpa­try­wał się w scho­dy, na któ­rych teraz druga grupa go­nią­cych pró­bo­wa­ła wy­prze­dzić pierw­szą.

– Zła­pią nas w tu­ne­lu – za­uwa­ży­ła Kasia.

– Nie mamy in­ne­go wyj­ścia.

– Mamy. – Kasia po­de­szła na skraj bal­ko­nu. – Idziesz?

– Ej, ej, a co ze mną? Chyba nie my­śli­cie, że znowu wejdę w ten tłum mo­gą­cych wy­bu­chać ludzi – za­pro­te­sto­wał Hu­bert – poza tym, jak wy w ogóle chce­cie zejść na dół?

– Ty je­steś bez­piecz­ny. Cie­bie nie gonią – Artur pró­bo­wał uspo­ko­ić ko­le­gę – idź z kar­łem.

– Mości pań­stwo niech się zde­cy­du­ją. Trzy go­dzi­ny już mi­nę­ły, a tu mi ja­śnie pań­stwo zwle­ka­ją z po­wro­tem – wtrą­cił wy­wo­ła­ny Hi­po­lit.

– Skacz! – krzyk­nął Artur, który tym­cza­sem ze­sko­czył z bal­ko­nu, zro­bił prze­wrót, otrze­pał się i teraz cze­kał by zła­pać Kasię.

Dziew­czy­na z gra­cją ze­sko­czy­ła w jego ra­mio­na. Po­now­nie rzu­ci­li się w tłum.

– Mó­wi­łaś, że mamy ja­kieś wyj­ście?

– W lewo. Na par­king.

Chło­pak zmru­żył oczy nie ro­zu­mie­jąc, ale udał się we wska­za­nym kie­run­ku.

Kil­ka­na­ście po­de­pta­nych stóp i kilka ude­rzeń ogo­na­mi póź­niej do­tar­li w miej­sce, które peł­ni­ło rolę par­kin­gu. Kie­dyś było tu cen­trum han­dlo­we, teraz na wiel­kiej pu­stej prze­strze­ni stało kil­ka­na­ście stat­ków ko­smicz­nych. Tych mniej­szych, któ­rych bo­ga­ci uży­wa­li jak sa­mo­cho­dów.

Krąg, który utwo­rzy­ła ochro­na, by za­bez­pie­czać bal, na szczę­ście obej­mo­wał też par­king. Ale na nie­szczę­ście wła­śnie tu się koń­czył. Kasia i Artur wi­dzie­li kilku uzbro­jo­nych straż­ni­ków po prze­ciw­nej stro­nie placu. Dziew­czy­na po­cią­gnę­ła to­wa­rzy­sza w dół, tak że mu­siał się schy­lić. Po­wo­li, kry­jąc się za stat­ka­mi, Kasia skie­ro­wa­ła się do naj­mniej­sze­go z nich. Zer­k­nę­ła do środ­ka, a kiedy stwier­dzi­ła, że nie ma ni­ko­go w ka­bi­nie, wy­cią­gnę­ła spin­kę z wło­sów i za­czę­ła kom­bi­no­wać przy zamku.

– Co ro­bisz?

– Le­piej mi po­wiedz czemu lu­dzie trol­la Wiel­kieu­cho cię gonią.

– Teraz to nie­istot­ne.

– A może wła­śnie istot­ne, bo… – urwa­ła otwie­ra­jąc drzwi ma­szy­ny.

Artur chciał po­wie­dzieć coś na temat trol­la Wiel­kieu­cho, a może coś na temat otwar­tych drzwi, ale znowu na ho­ry­zon­cie po­ja­wi­li się ści­ga­ją­cy. Chło­pak wsko­czył do po­jaz­du zaj­mu­jąc miej­sce obok dziew­czy­ny, która już pró­bo­wa­ła od­pa­lić sta­tek. Po kilku zbyt dłu­gich chwi­lach ma­szy­na za­bur­cza­ła cicho.

 – Dobra. To teraz trud­niej­sze – mruk­nę­ła Kasia – to bę­dzie do wy­so­ko­ści, a to do kie­run­ku… Albo od­wrot­nie.

 – Nie mów, że nie umiesz tego pro­wa­dzić!

 – A ty umiesz?

 – Nie ja sie­dzę za ste­ra­mi!

 – Mo­że­my się za­mie­nić.

 – Nie dzię­ki… Niech to! Szyb­ciej! Już tu są! Ochro­na się za­in­te­re­so­wa­ła!

 – Mo­ment, to nie takie pro­ste. – Dziew­czy­na za­czę­ła prze­krę­cać po­krę­tła i wci­skać gu­zi­ki.

 Po dłuż­szej chwi­li sta­tek za­czął wzno­sić się w górę. Chwiej­nie, ale udało im się od­le­cieć z By­łe­go­mia­sta.

 

***

 

– Ile razy już la­ta­łaś takim stat­kiem? – spy­tał Artur, kiedy byli już w ko­smo­sie.

– W sumie takim to pierw­szy raz.

– Aha… To ja­ki­mi la­ta­łaś?

– W sumie to żad­nym. – Kasia spoj­rza­ła na niego. – Ten jest pierw­szy.

– Czyś ty osza­la­ła?! Chcesz nas zabić?

– Jak­byś nie za­uwa­żył, ura­to­wa­łam nas przed dwie­ma ban­da­mi.

– Zaraz się o coś roz­bi­je­my…

– W ko­smo­sie nie ma za bar­dzo o co się roz­wa­lić.

Artur wes­tchnął i zdjął maskę.

– Dokąd le­ci­my? Muszę być dziś jesz­cze na…

– Do portu K2. Mam dziś jesz­cze do za­ła­twie­nia coś w po­bli­żu. Są tam tak­sów­ki ko­smicz­ne, więc po­le­ci­my każde w swoją stro­nę.

– Niech bę­dzie. – Chło­pak po­ki­wał głową. – Cho­ciaż…

– Opo­wiesz mi, o co cho­dzi z tym trol­lem? – spy­ta­ła tym razem ła­god­nie – i, tak, ja potem opo­wiem ci o czar­no­księż­ni­ku. Ale ty za­cznij.

– Czemu ja pierw­szy? Za­miast pytać mo­gła­byś za­cząć opo­wia­dać… – wes­tchnął – A, dobra. No więc, jak wiesz, to han­dlarz ma­gicz­ny­mi stwo­rze­nia­mi. Spe­cja­li­zu­je się w isto­tach do pół metra wy­so­ko­ści. Wiel­kieu­cho po­ry­wa te małe stwo­rzon­ka i sprze­da­je czar­no­księż­ni­kom, wiedź­mom i innym po­dej­rza­nym typom za nie­ma­łe pie­nią­dze. A ja… pra­cu­ję dla ta­kiej… or­ga­ni­za­cji, która… pró­bu­je roz­pra­wić się z ta­ki­mi dzia­ła­nia­mi, że tak po­wiem. Dziś mia­łem za za­da­nie zwę­dzić mu listę kon­tak­tów do sta­łych klien­tów. Sze­fo­stwo chce od­ciąć mu rynek zbytu. Naj­lep­szą oka­zją był bal, stąd ta wy­ciecz­ka z kar­łem i tak dalej…

– Udało się?

– Tak. – Artur uśmiech­nął się. – Mam wszyst­ko. No i udało się uciec, więc plan wy­ko­na­ny.

– Dzię­ki mnie.

– Co?

– Dzię­ki mnie ucie­kłeś.

Chło­pak prze­wró­cił ocza­mi, ale jego to­wa­rzysz­ka nie za­uwa­ży­ła tego, sku­pio­na na pro­wa­dze­niu stat­ku.

– Ja też byłam tam w ra­mach pracy… – za­czę­ła po chwi­li.

– Czemu nie zna­la­złaś lep­szej oka­zji, by do­stać się na bal? Ładna je­steś. Z chę­cią ktoś by cię za­pro­sił.

– Nie ro­zu­miesz…

– No wła­śnie nie ro­zu­miem…

– Wtedy mu­sia­ła­bym się przy­mi­lać do ja­kie­goś go­ścia… Je­że­li przy­naj­mniej byłby czło­wie­kiem. Bo wiesz, mamy rów­no­upraw­nie­nie…

– Tak wiem… Ras, ga­tun­ków i wcie­leń…

– Wła­śnie… No i mu­sia­ła­bym potem go jakoś spła­wić. Poza tym to mniej świad­ków. A ten czar­no­księż­nik, cóż, miał swoje za usza­mi. Uwierz mi, zro­bił parę brzyd­kich rze­czy.

– Dla kogo pra­cu­jesz? – spy­tał Artur my­śląc nad czymś in­ten­syw­nie.

– Nie po­win­nam ci mówić…

– Or­ga­ni­za­cji Rów­no­upraw­nie­nia? Sto­wa­rzy­sze­nia Ga­tun­ków?

 – Po­ro­zu­mie­nia Sto­wa­rzy­szeń Na Rzecz Wza­jem­nej Współ­pra­cy i Sza­cun­ku. – Kasia spoj­rza­ła na niego, nie wy­glą­dał na za­chwy­co­ne­go.

 – Wspie­ra­cie han­del kłami i skrzy­dła­mi! To nie­etycz­ne. My pró­bu­je­my to za­koń­czyć, a wy…

 – My?

 – Biuro Ochro­ny Istot Wsze­la­kich – wes­tchnął Artur.

 Kasia spoj­rza­ła na niego, ale nic nie po­wie­dzia­ła. Były to dwie or­ga­ni­za­cje, które nie da­rzy­ły się uczu­ciem, a ostat­nio nawet nie da­rzy­ły się sza­cun­kiem. Dzia­ła­nia, które pro­wa­dzi­ły, cza­sem się wy­klu­cza­ły.

 – Ten czar­no­księż­nik pro­wa­dził eks­pe­ry­men­ty na wróż­kach – za­czę­ła w końcu dziew­czy­na.

– To nie uspra­wie­dli­wia han­dlu kłami – obu­rzył się Artur – wiesz, ile stwo­rzeń ginie przez to?

– Oj, a wy niby tacy świę­ci! A wy­co­fa­nie usta­wy o wol­no­ści cho­chli­ków to czyja wina?

– Nie po­rów­nuj cho­chli­ków do…

– Pa­mię­taj, że mamy rów­no­upraw­nie­nie…

– … ras, ga­tun­ków i wcie­leń.

– Do­kład­nie. – Kasia uśmiech­nę­ła się.

– Mimo wszyst­ko – za­czął chło­pak – cał­kiem do­brze szła nam dziś współ­pra­ca.

 – Mimo wszyst­ko, trze­ba teraz jakoś wy­lą­do­wać.

Przed nimi po­ja­wi­ła się ogrom­na sta­cja ko­smicz­na, peł­nią­ca funk­cję cen­trum prze­siad­ko­we­go i miej­sca od­po­czyn­ku dla pi­lo­tów. Przed maską za­czę­ły się wy­świe­tlać ho­lo­gra­my re­kla­mu­ją­ce zniż­ki w ba­rach i ofer­ty spe­cjal­ne w ho­te­lach.

– Uwa­żaj! – krzyk­nął Artur, kiedy o kilka cen­ty­me­trów mi­nę­li inny sta­tek. W po­bli­żu portu ruch był wy­raź­nie więk­szy – skąd w ogóle wiesz, jak to pro­wa­dzić? – spy­tał, kiedy byli już w bez­piecz­nej od­le­gło­ści.

– Oglą­da­ło się ja­kieś fil­mi­ki in­struk­ta­żo­we – wzru­szy­ła ra­mio­na­mi dziew­czy­na.

– Co?! Chcesz po­wie­dzieć, że le­cia­łem z kimś, kto uczył się pro­wa­dzić z fil­mi­ków?

– I nadal le­cisz.

Chło­pak nie ode­zwał się już ani sło­wem, póki nie wy­lą­do­wa­li. Być może z prze­ra­że­nia, a być może ze zmę­cze­nia sza­lo­ną nocą, którą mieli za sobą. Kasia tym­cza­sem, nieco krzy­wo, ale za­par­ko­wa­ła sta­tek wśród ty­sią­ca in­nych.

– Weź wszyst­kie rze­czy, żeby nie było żad­nych po­szlak. Kie­dyś ktoś się zo­rien­tu­je, że kra­dzio­ny – rzu­ci­ła wy­sia­da­jąc.

– Nie mia­łem wiele. – Artur wzru­szył ra­mio­na­mi. – A ty zdej­mij maskę. Tu wzbu­dza po­dej­rze­nia.

– Fakt. Za­po­mnia­łam o niej. Ale co, nie mogę cho­dzić w masce? Może mam brzyd­ką twarz i nie chcę, żeby mnie lu­dzie wi­dzie­li? – Ma­ru­dzi­ła zdej­mu­jąc maskę i za­kła­da­jąc buty.

– Kiedy zdję­łaś te swoje pan­to­fel­ki? – zdzi­wił się chło­pak.

– Kiedy ty gra­mo­li­łeś się do środ­ka.

– Serio? My­śla­łaś o ścią­ga­niu butów, kiedy go­ni­li nas ci ban­dy­ci?

– A pró­bo­wa­łeś kie­dyś kie­ro­wać czym­kol­wiek, nie mó­wiąc już o stat­ku ko­smicz­nym, w bu­tach z ośmio­cen­ty­me­tro­wym ob­ca­sem?

Artur spoj­rzał na buty dziew­czy­ny i nie od­po­wie­dział.

Ru­szy­li w kie­run­ku po­sto­ju tak­só­wek. W por­cie było tłocz­no, ale po tłu­mie na Balu Prze­si­le­nia wy­da­wa­ło im się, że mają wiele prze­strze­ni.

– A więc – za­czął Artur, kiedy do­tar­li na miej­sce – dzię­ki za pomoc i w ogóle… I mimo wszyst­ko mam na­dzie­je, że się kie­dyś…

– Artur – Kasia prze­rwa­ła mu – dzię­ki za wszyst­ko, ale nie prze­cią­gaj­my tego. Może ka­rzeł miał rację… Raz to przy­pa­dek, dwa to par­szy­wy pech.

Chło­pak po­ki­wał po­wo­li głową.

– A więc trzy­maj się – po­wie­dział i od­szedł.

 

***

 

Kilka go­dzin póź­niej Artur stał przed lu­strem i po­pra­wiał gra­na­to­wą musz­kę, pa­su­ją­cą ko­lo­ry­stycz­nie do gar­ni­tu­ru, który miał na sobie.

– Go­to­wy? –  Do jego od­bi­cia w lu­strze do­łą­czy­ło dru­gie. Rów­nież czło­wie­ka w gar­ni­tu­rze, tylko że czar­nym.

– To ja po­wi­nie­nem spy­tać cie­bie. – Uśmiech­nął się krzy­wo Artur. – To ty dziś się że­nisz.

– Niby tak. Ale je­steś jakiś przy­gnę­bio­ny.

– Ech… – Mach­nął tylko ręką. – No już. Idzie­my. Mój bra­ci­szek nie może się spóź­nić na wła­sny ślub. To ty masz tam cze­kać na Dag­ma­rę, a nie ona na cie­bie.

Artur ru­szył razem z panem mło­dym w kie­run­ku ka­pli­cy, gdzie miał się odbyć ślub. Mimo że po nocy peł­nej przy­gód ledwo stał na no­gach, nie mógł za­wieść brata w takim dniu. „Drugi to par­szy­wy pech albo szczę­ście, jak kto woli, mości pań­stwo”. Po­krę­cił ener­gicz­nie głową, by od­go­nić zmę­cze­nie i na­tręt­ne myśli.

W ka­pli­cy było już wiele osób. Zje­cha­ła się cała ro­dzi­na. Artur uśmiech­nął się do kilku cio­tek. Do czę­ści co praw­da wy­mu­sze­nie. Ro­zej­rzał się. Do­my­ślał się, że go­ście, któ­rych nie zna, są bli­ski­mi Dag­ma­ry, jego, już nie­dłu­go, bra­to­wej. Cho­ciaż mógł za­po­mnieć twa­rze kilku cio­tek, to jed­nak nie przy­po­mi­nał sobie, by mieli ja­kieś elfy w ro­dzi­nie.

Sta­nął koło brata przed oł­ta­rzem.

– Mi­chał – szep­nął do niego wi­dząc jak kręci się z ner­wów – bę­dzie do­brze.

Chło­pak uśmiech­nął się nie­pew­nie, ale zaraz jego twarz roz­ja­śni­ła się, kiedy w drzwiach ka­pli­cy sta­nę­ła Dag­ma­ra. Elfka wy­glą­da­ła prze­pięk­nie w bia­łej sukni. Jej czar­ne włosy przy­kry­wał długi welon, któ­re­go ko­niec nio­sła druh­na. Kiedy wszy­scy go­ście wpa­try­wa­li się w pannę młodą, Artur nie mógł ode­rwać wzro­ku od druh­ny. Pięk­na dziew­czy­na ro­dza­ju ludz­kie­go, w ja­sno­nie­bie­skiej su­kien­ce się­ga­ją­cej kolan i pan­to­fel­kach na ob­ca­sie z gra­cją po­dą­ża­ła za Dag­ma­rą. Kiedy do­tar­ły do oł­ta­rza, Mi­chał przy­wi­tał swoją wy­bran­kę i oboje sta­nę­li twa­rzą w kie­run­ku ka­pła­na, który w mię­dzy­cza­sie po­ja­wił się przy oł­ta­rzu. Artur sta­nął za bra­tem, koło druh­ny.

– Albo szczę­ście, jak kto woli, mości pań­stwo – wy­szep­tał do dziew­czy­ny.

– A trze­ci to prze­zna­cze­nie – cicho od­po­wie­dzia­ła Kasia.

Koniec

Komentarze

Dziękuję, szanownym zleceniodawcą za współpracę ← chochlik

otworzy drzwi i wyszedł. ← chochlik

Przeczytałem. Powodzenia :)

Czytałem z ciekawością.

Anonim pięknie dziękuje

Dziękuję, szanownym zleceniodawcą za współpracę ← chochlik

otworzy drzwi i wyszedł. ← chochlik

Ech, a ja tu o ustawie o wolności chochlików :)

"Naucz ich żeby się nie bali. Strach przydaje się w niewielkich dawkach, ale kiedy towarzyszy ci stale, przytłacza, zaczyna podważać to kim jesteś i nie pozwala stwierdzić co jest służne a co nie."

Helou!

O tym, co mi się nie podoba już było, teraz o tym, co mi się podoba:

Uśmiałem się. Od niegodziwych nimf, przez równouprawnienie ras, gatunków, wcieleń, aż do porównania dziewczyny z poduszką powietrzną. XD Jeśli chodzi o walory komediowe – bardzo udane dziełko.

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

Dziękuję szanownemu czytelnikowi za miłe słowa. Polecam na przyszłość usługi Stowarzyszenia Przewodników Podbyłomiejskich… Stowarzyszenie gwarantuje mości czytelnikom dobrą zabawę i dużo śmiechu.

"Naucz ich żeby się nie bali. Strach przydaje się w niewielkich dawkach, ale kiedy towarzyszy ci stale, przytłacza, zaczyna podważać to kim jesteś i nie pozwala stwierdzić co jest służne a co nie."

I znowu powierzchowna gadka marketingowa. Kto przeczytał, ten wie, że usługi nie zawsze są tanie i skutecznie realizowane!;)

A co do tekstu. Nie jest doskonały. W moim odczuciu usiłowałeś Anonimie wepchać za dużo pomysłów do jednego opowiadania. jednak wyobraźnia i pomysłowość nie jest wadą;)Trzeba jedynie nauczyć się rozdzielać klejnociki na różne opowiadania.

Bardzo klimatyczny i intrygujący tunel. Również przewodnicy podbyłomiejscy aż proszą się o kontynuacje.Opowiadanie ma mnóstwo zabawnych scenek. I choć kilkakrotnie zdarzyło mi się wypaść na wirażu, ale bawiłam się dobrze.

Lożanka bezprenumeratowa

Jestem trochę rozczarowany. Głównie przez to, że opowiadanie zaczęło się bardzo intrygująco: jacyś tajemniczy jegomoście prowadzeni przez karła tunelem na równie tajemniczy bal i w niewiadomym celu. A potem na tymże balu nastąpiła przeciągnięta, w mojej opinii, akcja, jakieś porywy uczuć między Kasią a Arturem, słowna utarczka i zakończenie. Mamy do czynienia z dziwnym miszmaszem: w jednym opowiadaniu mam gnomy, elfy, czarnoksiężników itd, z drugiej strony lasery, kosmiczne statki, stacje, a obok tego jeszcze wątki równościowe, różnej maści organizacje. Wszystko to generuje mętlik, jakbyś upchnął/upchnęła zbyt wiele pomysłów w jednym opowiadaniu, zwłaszcza, że wiele z tych elementów potraktowałeś/łaś pobieżnie.

Niektóre pomysły brzmią też bardzo naiwnie. Nie potrafię sobie wyobrazić, żeby można było nauczyć się pilotowania statku powietrzno-kosmicznego z filmiku w internetach. 

Jeśli chodzi o humor, jakkolwiek zdołał mnie rozbawić tylko umiarkowanie rozgarnięty Hubert, reszta żartów niestety nie trafiła. No ale poczucie humoru każdy ma inne, więc daleki jestem od wydawania wyroków.

Najbardziej interesującym bohaterem jest chyba Hipolit ;)

Jeśli chodzi o wykonanie, to jest sporo niedoróbek. Kuleje interpunkcja, są powtórzenia, czasem literówki, momentami siękoza, wkradły się także dwa nieładne ortografy. To, co wyłapałem, poniżej:

 

Dziwie się, że taka ładna panienka wybrała taki parszywy sposób na dostanie się na bal.

Dziwię.

 

Trzeba było tylko ich znaleźć, a to nie należało do łatwych.

Tutaj jakby brakowało jednego słowa. Proponuję a to nie należało do łatwych zadań.

 

Dziękuję, szanownym zleceniodawcom za współpracę i miłą podróż.

Zbędny przecinek.

 

Chłopak w żółtej masce zniecierpliwiony rzucił swoją pochodnię na ziemię, otworzył drzwi i wyszedł.

Niepotrzebny zaimek, raczej można wyczuć, że rzucił swoją pochodnię.

 

Dziewczyna podciągnęła suknię, ukazując trochę więcej zgrabnych nóg,

Moim zdaniem to zdanie brzmi tak, jakby uniosła suknię i pokazała pięć dodatkowych nóg. Może Dziewczyna podciągnęła suknię, ukazując trochę bardziej zgrabne nogi?

 

który chwilę później zanurzyła w ciele czarnoksiężnika

Nie jestem pewien, ale SJP sugeruje, że “zanurzyć” oznacza zagłębić coś w czymś ciekłym, sypkim lub miękkim. Zostawiam do przemyślenia, czy to tutaj pasuje.

 

zwrócił się do Artura łapiącego równowagę po bliskim spotkaniu z przeciwnikiem. Czego nie zdążyła dokonać ofiara chłopaka przed spotkaniem z ziemią.

Celowe powtórzenie?

 

Widząc zamieszanie w tłumie za nimi, Artur odepchnął awanturującego się mężczyznę. Ruszył w tłum.

Celowe?

 

Kiedy Kasi udało się zepchnąć z siebie karła i wstać, Artur mógł się podnieść. Zdezorientowany rozejrzał się. Dookoła przeróżne postacie zbierały się z ziemi, kilka z nich miało połamane skrzydła albo drobne rany.

Kiedy Kasia zdołała zepchnąć… Artur wstał z ziemi… 

 

Kasia niedosłyszała, bo właśnie grupa elfów zaczęła głośno

nie dosłyszała. 

 

– Jacy kolaże?

Jeśli kolaże, to jakie, jeśli kolarze, to jacy :P

 

I tak po kilkunastu minutach mozolnej wędrówki, kilkunastu cisach łokciami

Ciosach

 

W kosmosie nie ma za bardzo, o co się rozwalić.

Przecinek niepotrzebny.

 

Oglądało się jakieś filmiki instruktarzowe

Bój się bogów starożytnego Egiptu, instruktażowe.

 

Chłopak uśmiechnął się niepewnie, ale zaraz jego twarz rozjaśniła się, kiedy w drzwiach kaplicy pojawiła się Dagmara.

Za dużo się.

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej :)

 

 

Ambush,

I znowu powierzchowna gadka marketingowa. Kto przeczytał, ten wie, że usługi nie zawsze są tanie i skutecznie realizowane!;)

Stowarzyszenie Przewodników Podbyłomiejskich przypomina że wszelkie skargi i zażalenia należy zgłaszać do biura Stowarzyszenia listownie lub osobiście ;)

 

A co do tekstu. Anonim przyznaje że dużo się dzieję, ale Anonim chciał stworzyć coś przerysowanego, zabawnego, absurdalnego. Może wyobraźnia anonima za bardzo poniosła – to anonim zostawia do oceny mości czytelnikom. Anonim cieszy się że tunel się podobał i było zabawnie. Dziękuję za odwiedziny i komentarz :)

 

AmonRa, dziękuję bardzo za komentarz i łapankę. Anonim cieszy się że przynajmniej Hubert i Hipolit zdołali rozbawić szanownego czytelnika :)

"Naucz ich żeby się nie bali. Strach przydaje się w niewielkich dawkach, ale kiedy towarzyszy ci stale, przytłacza, zaczyna podważać to kim jesteś i nie pozwala stwierdzić co jest służne a co nie."

"… także nie brzydzę się tobą". A kogo oprócz siebie miał na myśli ? Bo "także" to synonim słowa "też". Czyli "ja też nie brzydzę się tobą". Hmmm … A może on powiedział "tak, że nie brzydzę się tobą" ?

SPW, aj, faktycznie, masz rację. Dziękuję bardzo za czujność i spostrzegawczość. Już poprawiam :)

"Naucz ich żeby się nie bali. Strach przydaje się w niewielkich dawkach, ale kiedy towarzyszy ci stale, przytłacza, zaczyna podważać to kim jesteś i nie pozwala stwierdzić co jest służne a co nie."

Przy takiej obfitości grzybów rzec by można, że za wiele ich w tym barszczyku – ale nie rzeknę. Rozbawił mnie nie tyle tekst, co fakt, że musiałem kilka razy cofnąć się o akapit, o dwa, żeby połapać się, kto z kim, gdzie, jak i za ile. Co nie znaczy, że opowiadanie wcale nie bawi. Chodzi o przypadek indywidualny, opisany w zdaniu poprzednim, czyli że mniej od nagłych hamowań i zawracań.

Pozdrawiam.

Cóż, Anonimie, wyznaję z przykrością, że opowiadanie zdało mi się nieco przydługie i dość przegadane, a przez to nużące. Z zasady unikam tłumów, a tu zetknęłam się z ciżbą istot wszelkiego gatunku i rodzaju, ukazanych w dekoracjach, które, jak na mój gust, nie prezentowały się zbyt wiarygodnie, a osobliwe wydarzenia, ucieczki i pościgi zajęły sporo miejsca, wprowadzając przy tym sporo chaosu i zamieszania.

Wykonanie mogłoby być nieco lepsze.

 

Zda­wa­ła się sku­piać całą swoją uwagę na tym… → Czy zaimek jest konieczny?

 

Albo nie po­ła­mać ob­ca­sów swo­ich bu­ci­ków… → Jak wyżej.

 

wtó­ro­wał mu do­mnie­ma­ny zmien­no­kształt­ny – Może być też tak, że to wiedź­ma. → Brak kropki po didaskaliach.

 

Odło­żył cięż­ko pusty już kie­li­szek.Odstawił cięż­ko pusty już kie­li­szek.

Na czym polega ciężkie odstawienie kieliszka.

 

Po chwi­li odło­żył kie­li­szek.Po chwi­li odstawił kie­li­szek.

 

uka­zał się tań­czą­cy wil­ko­łak w oto­cze­niu kilku nimf. → A może: …uka­zał się wil­ko­łak, tańczący w oto­cze­niu kilku nimf.

 

– Męż­czy­zna wska­zał na po­stać… → – Męż­czy­zna wska­zał po­stać

Wskazujemy kogoś, nie na kogoś.

 

Dziewczyna podciągnęła suknię, ukazując trochę więcej zgrabnych nóg… → Czy dobrze rozumiem, że dziewczyna miała więcej niż dwie nogi i właśnie je pokazała?

Proponuję: Dziewczyna podciągnęła suknię, odsłaniając zgrabne nogi

 

i zza poń­czo­chy wy­do­by­ła długi szty­let… → Raczej: …i zza podwiązki wy­do­by­ła długi szty­let

 

sta­tek za­czął wzno­sić się w górę. → Masło maślane – czy coś może wznosić się w dół?

 

– … ras, ga­tun­ków i wcie­leń. → Zbędna spacja po wielokropku.

 

Do­kład­nie. – Kasia uśmiech­nę­ła się. Właśnie. – Kasia uśmiech­nę­ła się.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Dokladnie;1075.html

 

bu­tachośmio­cen­ty­me­tro­wym ob­ca­sem? → …w bu­tach z ośmio­cen­ty­me­tro­wymi ob­ca­sami?

Skoro buty są w liczbie mnogiej, to w takiej powinny być też obcasy.

https://obcyjezykpolski.pl/koszula-z-krotkimi-rekawami/

 

– Do jego od­bi­cia… → Wystarczy jedna spacja po półpauzie.

 

i pan­to­fel­kach na ob­ca­sie… → …i pan­to­fel­kach na obcasach

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Anonimie, podobał mi się świat przedstawiony. Nimfy, elfy, trolle i rozwinięta technologia? Wow. Niby to wiele składników w jednym garze, ale jaka ta zupa wyśmienita. 

Kto wie? >;

Czytało się przyjemnie. Bardzo dobry początek, końcówka spodziewana, ale bardzo sympatyczna. Wydarzenia na balu wciągające nieco mniej, ale i tam był sporo niezłego humoru. Pomieszanie scenerii s-f i ras rodem z fantasy również wywałało u mnie mały dysonans, nie wiem, czy osadzenie tej opowieści w czasach współczesnych lub w przeszłości nie byłoby lepszym rozwiązaniem, historia i tak zostałaby bez zmian.

AdamKB, barszczyk zawsze dobry mości czytelniku. Anonim cieszy się że smakowało. Dzięki i pozdrawiam.

Regulatorzy, szanowny czytelniku, anonim bardzo dziękuje za uwagi i łapankę.

Skryty, anonim cieszy się że smakowało szanowny czytelniku. Bardzo dziękuję mości czytelnikowi za docenienie.

Tarnina, mości jurorko, witaj.

Zygfryd89, anonim dziękuje szanownemu czytelnikowi za komentarz i uwagi. Anonim cieszy się że przyjemnie się czytało, szanowny komentujący.

"Naucz ich żeby się nie bali. Strach przydaje się w niewielkich dawkach, ale kiedy towarzyszy ci stale, przytłacza, zaczyna podważać to kim jesteś i nie pozwala stwierdzić co jest służne a co nie."

Mam wrażenie, że limit mocno cisnął, a tekst lepiej czułby się bez gorsetu.

Dość eklektycznie wyszło, ale podobała mi się równość ras, gatunków i wcieleń. Widocznie także gatunków fantastyki. Jeszcze dorzuć horror i będzie równowaga. ;-)

Ogólnie – czytało się przyjemnie.

Babska logika rządzi!

Finkla, szanowna czytelniczko, anonim cieszy się bardzo że się podobało i kłania się nisko dziękując za komentarz i kliknięcie. Mości komentująca, horror? Hmm… anonim musi sprawdzić w ustawie o równouprawnieniu ras, gatunków i wcieleń, co zrobić w przypadku pominięcia gatunku ;-)

"Naucz ich żeby się nie bali. Strach przydaje się w niewielkich dawkach, ale kiedy towarzyszy ci stale, przytłacza, zaczyna podważać to kim jesteś i nie pozwala stwierdzić co jest służne a co nie."

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Anet, mości komentująca, anonim dziękuje bardzo za komentarz i cieszy się że się podobało.

"Naucz ich żeby się nie bali. Strach przydaje się w niewielkich dawkach, ale kiedy towarzyszy ci stale, przytłacza, zaczyna podważać to kim jesteś i nie pozwala stwierdzić co jest służne a co nie."

 

Nahajem po białych plecach

 

Ten tekst ma potencjał. Zdaje mi się, że ogromny (choć raczej przygodowo-romantyczny, niż komediowy, ale to nie problem). I co? I nico. Drogi Anonimie (mam swoje podejrzenia, ale głupio pisać "droga Anonimko"), toż to zbrodnia taki potencjał tak przeputać. No, pasy zedrę!

 

Po pierwsze, początek nijak się ma do dalszej części – obiecuje dużo, a nic z tego nie zostaje dotrzymane. Spodobał mi się Hipolit, postać nieźle zbudowana mimo nikczemnej postury – ale jednak poboczna. Główni bohaterowie są mniej ciekawi. Do tego ślub (ludzi zupełnie nowych, niemających żadnego udziału w fabule) nie ma nic wspólnego z planami, a plany zostały zepchnięte daleko na bok. Fabułę traktujesz mocno po łebkach, no i – sugerujesz kilka (!) fabuł ciekawszych od tej, która ostatecznie trafiła do tekstu (zadanie Artura, zadanie Kasi, ich wspólna przeszłość…). Nieporozumienia mogłyby być zabawne, ale w sumie nie mają żadnych konsekwencji.

 

Sporo jest drobiazgów psujących zawieszenie niewiary: nie jest zbyt sensowne ani to, żeby troll nosił ze sobą adresy klientów na bal (choćby dlatego, że mógłby je zgubić albo „zgubić”), ani to, żeby sama kradzież tych adresów odcięła go od rynku (choć tu można by już coś wykombinować, np. że klienci są paranoikami w kwestii ich ujawnienia); podobnie dziewczyna „wirująca” w ramionach faceta, który się na niej wiesza, żeby nie paść na ziemię; i niefantastyczności typu „jedyna dziewczyna w grupie”, czy „temat pociągnęła postać” („postać”!). Opisy są bardzo streszczone, mało plastyczne. Wszystko to źle wpływa na zawieszenie niewiary. Dlaczego nie pokażesz, np. tego śpiewającego gnoma? Tylko go streszczasz. Po co upijać Huberta, skoro zaraz trzeźwieje i nawet niczego po pijaku nie robi? Swoją drogą, facet ma wątrobę jak szpak… Rozmowa na statku to infodump i musztarda po obiedzie – wszystko to można było przemycić wcześniej, nie jest też przyjemna w czytaniu, a raczej niezręczna, jakby się weszło do pokoju, w którym ludzie się kłócą. I dlaczego właściwie żadne z supertajnych agentów nie potrafi latać statkiem kosmicznym?

 

Przy okazji – uwaga chemika – nie ma czegoś takiego, jak „sól azydku” – azydek to rodzaj soli!

 

Teraz język. Niedobrze z nim. Mamy sporo pustosłowia, mnóstwo zbędnych zaimków, sporo powtórzeń i zdań, które po prostu źle się parsują. Na przykład „Niełatwo było dostrzec coś w lichym świetle pochodni, w które każdy z wędrowców był uzbrojony”. Czemu pochodnie (albo światło, bo z budowy zdania wynika, że wędrowcy byli uzbrojeni w światło…) przyrównujesz do broni? Przeciwko czemu one są bronią? Inne niezgrabne zdanie: „Odłożył ciężko pusty już kieliszek” – lepiej dać przysłówek na początek; niezależnie od tego, mocniejszy czasownik zwykle jest lepszy od słabego z przysłówkiem. Niepotrzebnie dookreślasz czasowniki przysłówkami – tnij je. Bohaterowie ciągle ruszają w jakimś kierunku, docierają dokądś itp. – ale brakuje w tym konkretów.

 

Wielokrotnie tłumaczysz w didascaliach to, co jest oczywiste na podstawie samej wypowiedzi, na przykład Hubert „próbuje x i jednocześnie y”, gdzie y jasno wynika z jego kwestii – nie wygląda to zgrabnie. Polecam też przestudiować https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/, bo didascalia świadczą o niezupełnym zrozumieniu kwestii czynności paszczowych.

 

Gramatycznie: „zdobny” wymaga dopełnienia. „Grupa pięciu osób chowających twarze pod zdobnymi maskami podążała za nim. Zdwoili teraz czujność” – ani „grupa” ani „osoby” nie zgadzają się z podmiotem domyślnym drugiego zdania, którym jest „oni” (wnioskujemy o tym z formy czasownika). Przypominam też, że imiesłowy nie oznaczają przyczyny! (Tylko jednoczesność: https://academicon.pl/imieslowy/).

 

Nie zawsze dobrze dobierasz słowa: choćby „osoba” to termin techniczny – lepiej go unikać w zwykłej prozie. Strój może być pełny najwyżej czyjegoś materialnego jestestwa, kompas nie może nikogo „wodzić” (chyba że bardzo metaforycznie), a „dotrzeć” (https://sjp.pwn.pl/szukaj/dotrze%C4%87.html) i „taksować” (https://sjp.pwn.pl/szukaj/taksowa%C4%87.html) znaczą trochę co innego, niż Ci się zdaje. Kieliszek raczej odstawiamy, nie odkładamy, bloki nie mogą być „byłe” – najwyżej zrujnowane, nie można być „w temacie” (najwyżej „przy”, ale i to nieładne), buty są na obcasie, nie „z obcasem”, a krąg się nie kończy. Cztery razy w mianowniku l.p. i cztery w innych przypadkach (sprawdziłam mechanicznie) używasz bardzo suchego słowa „postać” – ono znaczy niewiele. Raz używasz „dokładnie” zamiast „właśnie” – to niedobrze.

 

Ponadto „się” często trafia na miejsca akcentowane, no i brakuje sporo przecinków.

 

Ślub na końcu, jako się rzekło, jest, ale doklejony ciut na siłę. Plany jakieś są, ale prawie ich nie widać. Śmiesznie specjalnie nie jest. Z elementów dodatkowych pokazała się maskarada, ale w zasadzie niczego nie zmienia to, że bal był maskowy, więc przyznałam tylko pięć punktów.

 

Tekst rozłożony na czynniki pierwsze dostępny jest na zamówienie na priv.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnina, mości jurorko, witaj ponownie! Czy twoje podejrzenia co do mojej tożsamości się potwierdziły? Po tym jak rozłożyłaś jeden z moich tekstów na części pierwsze (za co niech będzie Ci chwała!) to, w sumie, nie zdziwiłabym się wink

Ten tekst ma potencjał.

Te słowa z twoich ust to miód na me serce. Wybacz proszę, że nie wykorzystałam tego potencjału. Dziękuję Ci za obszerny komentarz. Wszystkie uwagi postaram się spokojnie przetrawić.

Dzięki za konkurs, szanowna organizatorko smiley

"Naucz ich żeby się nie bali. Strach przydaje się w niewielkich dawkach, ale kiedy towarzyszy ci stale, przytłacza, zaczyna podważać to kim jesteś i nie pozwala stwierdzić co jest służne a co nie."

wink

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka