W zasadzie wszystko odbywało się według nieznanych, ale staranie przemyślanych reguł. Przemyślanych przez kogoś, kto przybył na Ziemię znacznie wcześniej niż żyły gigantyczne jaszczury, czy ludzka pamięć mogła sobie wyobrazić. Współczesnym historykom oraz archeologom, mimo potężnych i imponujących baz danych, po dziś dzień trudno było wyjaśnić skąd z ery kamienia czy marnych narzędzi miedzianych człowiek mógł zrobić niesamowity skok technologiczny, aby sięgnąć gwiazd. Przecież pierwsi ludzie byli tacy słabi, w ogóle głupi i prymitywni. Musiał być ktoś, występujący w roli opiekuna czy rodzica, który powoli, za rączkę, prowadziłby ich w astralny świat. Bo jak inaczej miałoby się to odbyć? Taki neandertalczyk miał nagle posmakować podróży z prędkością nadświetlną, czy w ogóle byłby w stanie to zrozumieć? Być może opiekuni naszych przodków poszukiwali ulubionych dzieci, zdolnych i kreatywnych, mogących zrozumieć i rozwijać ich technologie. To tłumaczyłoby zniknięcie innych gatunków, przetrwali tylko ci, którzy byli najlepsi lub najbardziej urzekli swoich nowych kosmicznych rodziców.
Victor sprawdzał dane z ekranów inkubatorów. W każdym pływały mniejsze czy większe płody, każde tak samo krwiście różowe i odcięte od otaczającej ich rzeczywistości. Po prostu śniły, o ile w ogóle mogły to robić. Przeciągały się, obracały i krążyły uwiązane na sztucznej pępowinie wewnątrz żółtawego płynu. Bardzo wygodne, dzieci będzie dokładnie tyle, ile osób zdążyło umrzeć poprzedniego roku. Nie więcej, nie mniej – przecież nie chodzi o destabilizację ekosystemu. Przechodził od jednych do drugich. Zero błędów, zero kłopotów. Ostatnio znacznie zmniejszono awaryjność programu YOUTH, deformacje praktycznie nie występowały. Cieszyło go to, w głębi duszy czuł się źle z procedurą selekcjonowania. Odznaczył na ekranie swojego tabletu pozycję „partia numer 254: wszystko w normie” i udał się w stronę wyjścia z ambulatorium. Zbliżał się koniec jego zmiany w Instytucie. Poszedł do pokoju socjalnego, następnie do prysznicy. Uniform należało odkazić i umieścić w osobistej szafce, potem samemu szło się na dezynfekcję. Po czynnościach zapobiegawczych przedostaniu się drobnoustrojów do świata zewnętrznego można było iść po swoją odzież i zakończyć pracę.
Było jeszcze jasno, słońce miało schować się za widnokręgiem dopiero za dwie godziny. Przechodził między betonowymi budynkami. W tej części miasta szklany był jedynie Instytut, dla nowo przybyłych naukowców i pracowników musiał sprawiać piorunujące wrażenie. Tuż przed nim stał kompozytowy pomnik uskrzydlonego dziecka trzymającego probówkę w wyciągniętej, prawej dłoni – pulchnej i kruchej, a jednak mocnej i zdecydowanej. Victor zawsze kojarzył go z pokonaniem pierwszej słabości człowieka, koniecznością reprodukcji, która niestabilna w swej naturze, mogła dawać mniej lub bardziej zadowalające efekty. Drugą słabością pozostawała śmierć, natomiast i tak społeczeństwo za pomocą swoich kosmicznych opiekunów zdołało opóźnić ten proces, jak najbardziej to było możliwe. Czy wiedział, kiedy umrze? Starał się o tym nie myśleć, poza tym nowe wszczepy, które otrzymał w ramach rozwoju działu porodówki (co wydawało mu się śmieszne, wiedząc, że te dzieci się nie rodzą, jedynie opuszczają swoje bezpieczne bańki) przedłużały jego istnienie o dobre dwieście lat. Lepsza precyzja, lepsze wyniki oraz opieka nad najmniejszymi. Kiedyś, kiedy jeszcze był młodszy, wdał się w dyskusję między kilkoma kolegami z roku o słuszność tworzenia nowych dzieci. Androidy były od razu lepsze i nie wymagały procesu dorastania i nauki, dlaczego więc wszyscy upierali się na noworodki? Jedynym słusznym argumentem wydawały się uczucia oraz skomplikowane procesy myślowe. A może rodzice ludzkości woleli mieć żywe lalki do zabawy? Sporu nigdy nie rozstrzygnęli, ale i też nie było po co. Z wiekiem przestał zadawać tyle pytań dotyczących słuszności życia, czy też jego tworzenia. Teraz po prostu szedł w słońcu do swojej małej klatki, mikro apartamentu, starając zachować się jak najbardziej ludzko. Był jednym ze stworzonych dzieci, jeżeli kiedyś posiadał swoją skórę i mięśnie, to teraz miał je jedynie w paru miejscach, nie licząc twarzy. Ludzkie zachowania i wygląd były pojęciem względnym.
Gdy opuścił teren biotechniczny, miasto stało się żywsze. Mijały go krągłe samochody na wodór, nad jego głową raz po raz przejeżdżała kolej. Ludzie spokojnie sunęli, gdzieś w oddali dało się słyszeć muzykę. Miejska zieleń delikatnie bujała się w rytmie jesiennego wiatru. To były ostatnie ciepłe dni w tym roku, żal było nie spędzać ich na zewnątrz. W kawiarniach i restauracjach panował spory gwar, wszyscy żywo rozmawiali o swoich przeżyciach w pracy czy szkole. Victor minął jeden z lokali i przyglądał się przez witrynę sklepu oferowanym zestawom dań. W szybie widział też wyraźnie swoje odbicie. Ogoloną głowę, duże niebieskie oczy, małe wszczepy tuż obok oczu, na skraju kości policzkowych. Dodatkowa optyka i sensory dla lepszego badania stanu płodów – sprawdzanie biomonitorów nie mogło zastąpić własnych spostrzeżeń i wybiórczych badań fizycznych. I ten sam kompozytowy ubiór dla każdego mieszkańca danego polis. Właściwie tylko kostiumy odróżniały przyjezdnych od tutejszych. Ktoś kiedyś pomyślał, że równość może być wyrażona w ubiorze oraz majętności. Przebadane cywilizacje starożytnych wskazywały na istnienie jakiegoś rodzaju systemu wymiany. W kompozytowych polis ochoczo przyjęto takie rozwiązanie. Wszystko każdy dostawał po narodzeniu, niczego nie musiał kupować. Byłeś głodny po pracy? Po prostu wchodzisz do interesującego cię miejsca i zamawiasz posiłek. Zapłatą miał być wkład w budowanie społeczeństwa, twoje oddanie pracy oraz nieskazitelna postawa i kompas moralny. Tym samym wszyscy byli sobie równi, wszyscy byli tak samo bogaci i w s z y s c y tak samo wyglądali. Nawet kobiety miały ogolone głowy. Tłumaczono to jako chęć naśladownictwa dawnych założycieli polis – chociaż i tak już nikt nie pamiętał, jak wyglądali naprawdę. Victor nadal gapił się w witrynę sklepu, gdy poczuł silne klepnięcie po plecach.
– Cześć, bracie! – wesoło rzucił wysoki mężczyzna o jasnej twarzy i świecącej się głowie.
– Miło cię widzieć, Henry. – odpowiedział, jeszcze lekko wybity z rozważań Victor. Na widok swojego przyjaciela uśmiechnął się i uścisnął mu dłoń. – Może chcesz razem coś zjeść i opowiesz mi, co tutaj właściwie robisz? Dawno się w końcu nie widzieliśmy.
– Skoro nalegasz. – zaśmiał się i potrząsnął jego ramieniem. – Wejdźmy do tej, zdaje się, że jest tam wolne miejsce.
Weszli do tej samej restauracji, którą Victor uważnie studiował na dworze. Okazała się przestronniejsza, niż przypuszczali, za ścianką działową prowadziły schody na drugie piętro, gdzie nie było tylu klientów co na dole. Usiedli przy oknie naprzeciwko siebie. Zaraz po zajęciu miejsc z blatu trysnęły hologramy z aktualną ofertą dań na wieczór. Po złożeniu zamówień podjechał kanciasty robot i wręczył im talerze.
– To powiedz mi, Henry, po co tak naprawdę przyjechałeś do Atatur? Czyżby źle ci było w Calasis? – rozpoczął, przyglądając się biało-złotemu kostiumowi przyjaciela.
– Źle mi nie było i nie jest. Tak właściwie to chciałem się zobaczyć. W końcu pamiętasz, partia 103, nie?
Kiwnął głową na zgodę. Nie mógłby zapomnieć. To jego partia była jedną z najgorzej rozwiniętych i wybrakowanych w historii projektu, a wszystko za sprawą jakiegoś cyberpsychola, który wdarł się do Instytutu i zaczął zmieniać parametry na biomonitorach, zwiększając lub zmniejszając zalecane substancje rozwojowe w organizmach płodów i zarodków. Wiele z nich nie przeżyło tak nagłych zmian, a inne poważnie odczuwały ich skutki i niedługo po narodzeniu zmarły. Zaledwie garstka przeżyła. Uważano, że należy podawać im hormony wzrostu, aby jak najszybciej mogły uzupełnić braki w kadrze, ale i pośpiech okazał się zabójczy. Kolejne dzieci umarły, nie mogąc przyswoić zdwojonych dawek leków. Z kilku tysięcy istnień przeżyła zaledwie setka. Mimo że udało się finalnie wyregulować braki w kolejnych partiach, to ziemskie polis długo odczuwały skutki ataku.
– Dzięki, że nadal pamiętasz. – uśmiechnął się Victor i wziął duży kęs kurczaka. – Ale już nie ma co się martwić, nigdy taka sytuacja nie powstanie. Teraz rozbudowano system kamer i czujników, gdy tylko zbliży się do drzwi Instytutu ktoś obcy, to od razu wypalają mu synapsy.
– Może masz rację, ale przecież i tak zdarzają się partie, w których są wadliwe płody. Zawsze jest coś na minusie. – mówił coraz ciszej, prawie szeptem.
Victor zmierzył go wzrokiem. Odłożył na chwilę sztućce i nachylił się nad stolikiem w stronę przyjaciela.
– Czy coś sugerujesz, Henry? – promienie słoneczne odbiły się w metalowych blaszkach na jego twarzy.
– Nic nie sugeruję, na pewno nie to, że miałbyś źle wykonywać swoją pracę, jeżeli o to ci chodzi. – uśmiechnął się niewinnie i próbował nabić okrągłe i maleńkie warzywo na widelczyk. – Po prostu niektórzy ludzie nadal pamiętają to wszystko.
– Ale już od kilkudziesięciu lat nie było żadnych strat. Sam w Instytucie pracuję trzydzieści lat i zaledwie kilka razy zdarzyło mi się utylizować wybrakowane lub martwe. Poza tym – machnął ręką – nawet jak są straty, to w następnym roku tworzonych jest więcej dzieci, aby zachować równowagę.
Siedzieli przez moment w ciszy. Henry przestał się głupawo uśmiechać, kończył sałatkę. Victor wyglądał przez okno, już dawno skończył swój stek. Chwilę później podjechał do nich robot i odebrał od nich talerze, wygłaszając zaprogramowaną formułkę, jeżeli czegoś potrzebowaliby więcej, to należy złożyć zamówienie poprzez holomenu. Gdy robot-kelner zostawił ich w spokoju, ciszę przerwał Henry.
– Vic… Nie zastanawiałeś się kiedyś, czy ten twój Instytut ma sens?
– A czy to właśnie o to chciałeś zapytać od początku swojej wizyty w Atatur? – odpowiedział pytaniem. – Powiedz szczerze, po co tu przyjechałeś? Podróże między polis zawsze muszą być zgłoszone, a poza tym najczęściej dostaje je się przy urlopie lub zmianie pracy. Przy czym to ostatnie jest z polecenia rady danego polis, więc przejdź do rzeczy.
– Dobrze, nie chciałem jedynie cię odwiedzić.
– No to o co chodzi?
– Wyjdźmy stąd i ci opowiem. – zaproponował Henry.
Wyszli i udali się w stronę parku miejskiego. Było czysto, nigdzie nie było śmieci, a powietrze lekko orzeźwiało. Czystość miast, w ogóle całej Ziemi, zapewniały kosmiczne fabryki oraz urządzenia operujące na odnawialnych źródłach energii. Wszystkie większe ośrodki przemysłowe były lokowane w kosmosie, dzięki czemu ludzie na stale mieszkający w polis cieszyli się zdrowiem i nieskazitelną przyrodą. Teraz słońce powoli chowało się za widnokręgiem i ostrym światłem uwidaczniało kwadratowe kontury budynków. Metalowe wszczepy iskrzyły się w promieniach i posyłały świetlne zajączki na wszystko, co było w stanie je złapać. Victor i Henry wolno przechadzali się po kładkach i wąskich ścieżkach parku.
– Ostatnio w Calasis znowu powstała dyskusja nad naszym powstaniem, to jest nad przejściem z człowieka rozumnego do człowieka mechanicznego. – rozpoczął Henry, co jakiś czas spoglądając na swojego rozmówcę. – Mój zespół badawczy nie jest w stanie wytypować momentu przejścia, co by nie mówić, jest wielka dziura między technologią pradawnych a kosmicznych.
– I jaki ma to związek z Instytutem?
– Taki, że stosunkowo niedawno rozpoczęto tworzenie ludzi. Jeszcze jakiś czas temu potrzeba było dwójki dorosłych płciowo osobników, żeby stworzyć potomstwo. Ten skok… – zamyślił się na chwilę – skok w przyszłość nie wydaje się tak odległy w świetle nowoczesnych badań.
– Nadal nie rozumiem, o co ci chodzi. – zaczął irytować się Victor. – Jak masz jakiś konkret, to go powiedz.
– W moim zespole twierdzimy, że wraz z wejściem programu YOUTH w życie, uśmiercono poprzednich nosicieli informacji. Zbadaliśmy naskalne ryty oraz barwniki z obrazów pradawnych. One nie są datowane ani na miliony, ani nawet tysiące lat wstecz. Ich datowanie sięga maksymalnie pięciuset lat. Inne pozostałości, takie jak narzędzia, kości i tkaniny świadczą o tym samym, a jednak publikowane są monografie, w których te same przedmioty datuje się na znacznie późniejsze.
– I co? Że niby wszyscy nagle kłamali i przeszłość nie jest wcale tak daleka? Że raptem te kilka stuleci temu nasi przodkowie biegali w zwierzęcych skórach?
– Tak, właśnie tak, Vic.
Victor próbował doszukiwać się żartu lub najmniejszego uśmieszku na twarzy Henry’ego, ale nic nie wskazywało na to, żeby tamten żartował. Zastanawiał się, czy kiedyś widział go tak samo przejętego i zdecydowanego. Nie mógł sobie przypomnieć, zawsze pamiętał go jako rozbawionego chłopaka, który przejawiał predyspozycje prawdziwego badacza i naukowca. To właśnie dzięki predyspozycjom został skierowany na nauki do innego polis, aby objąć funkcję przewodniczącego Wspólnej Akademii Nauk. Ich partia 103, chociaż najmniejsza i najbardziej krucha, zaopatrzyła polis w światowej klasy inżynierów, techników i naukowców dziedzin ścisłych i humanistycznych.
– Zresztą, popatrz na siebie, Vic. Czy przypominasz człowieka, czy bardziej cyborga? A gdy zakładasz swój uniform? Skąd wiesz, że nie jesteś androidem?
Henry miał rację, pracownicy Instytutu posiadali bardziej zmodyfikowane ciała od pozostałych mieszkańców i pracowników. Mechaniczne ręce, sensory i nerwy miały gwarantować najlepszą opiekę nad dziećmi – ich bezpieczeństwo oraz komfort. I chociaż Victor pracował na samym początku łańcucha życia, bo zajmował się jedynie zarodkami i płodami, to inni inżynierowie wcale nie ustępowali mu w modyfikacjach ciała. Podgrzewane dłonie, aby noworodki nie odczuwały zimna. Niektórzy opiekunowie otrzymywali wzmocnione tytanem kręgosłupy i hydrauliczne mięśnie, aby wytrzymać fizycznie nad opieką podrosłych dzieci. Henry niestety miał rację. Nawet jeżeli nowo narodzone dzieci były ludzkie i nietknięte technologią, to jednak ta otaczała je i wpijała się w ich umysły jak pasożyt. Ich opiekunowie przypominali androidy, archaicznie nazywanymi ludźmi. Na zadane pytanie, Victor wymownie milczał.
– Będę potrzebował twojej pomocy, Vic. – zatrzymał się przy jednej z ławek i opadł na nią. W jego ślady poszedł Victor.
– W czym miałbym ci pomóc?
– Potrzebuję, żebyś sprawdził wyniki badań noworodków od partii 0 aż do obecnej i porównał je z wynikami naszej 103.
– Dlaczego mam to sprawdzać? – wyprostował się na ławce ze zdziwienia.
– W moim zespole badawczym jest kilka osób z naszego… – zamyślił się na moment – no, z naszego miotu, powiedzmy. Wszyscy byliśmy podekscytowani najnowszymi wynikami badań, ale gdy przedstawiliśmy je radzie WAN, to uznali nas za oszustów i mało metodycznych naukowców. Niektórzy się tak oburzyli, że chcą mnie odwołać ze stanowiska. Tyle, że wszystko zrobiliśmy tak, jak uczyli nas na praktykach, poza tym, to nie pierwszy raz, jak robiliśmy analizy próbek. Nawet powtórzyliśmy je, tak dla pewności i…
– I nadal były takie same jak poprzednio, tak? – wtrącił się w zdanie Victor.
– Tak, dokładnie.
Przez chwilę siedzieli w ciszy. Zrobiło się chłodniej, ale od razu kostiumy zaczęły rozprowadzać po ich ciałach ciepło. Wygodne rozwiązanie, specjalnie projektowane ubrania nie tylko były znacznikami polis, ale i odpowiadały na potrzeby organizmów. Wiatr lekko kołysał gałęziami drzew, a maleńkie lampki niczym świetliki rzucały światło na wąskie ścieżki. W parku siedzieli tylko we dwójkę, nikt inny nie znajdował się w pobliżu. Zapadał zmrok.
– Za tydzień jadę ze swoim zespołem na ustępujące czoło lodowca. – ciągnął Henry. – Podobno odnaleziono tam zamarznięte zwłoki pradawnego mężczyzny. Chciałbym móc przeprowadzić na nim badania i spróbować określić czas, w którym zmarł.
– Masz nadzieję, że jego szczątki potwierdzą poprzednie analizy?
– Tak, taką mam nadzieję. Zabieram jedynie naszych, to znaczy tylko tych z naszego rocznika. Zauważyłem, że tylko u osób z naszej partii nie ma takiej niechęci oraz krytyki. Jakby czegoś nam brakowało, może wspomnień, może jakiś wgranych schematów działania.
– Dlatego chcesz, żebym porównał wyniki? Żeby ewentualnie sprawdzić, czy pod względem chemicznym różnimy się od pozostałych?
– Ta… – oparł się ramionami o kolana i schował twarz w dłonie. – Wiem, że pewnie wychodzę na jakiegoś idiotę albo histeryka, ale muszę wiedzieć, czemu retuszują prawdę. To po prostu nie ma sensu.
– Czy mówisz teraz o tych legendarnych kosmicznych rodzicach? Tych, którzy zaprowadzili ład i porządek i niby mieli dać nam narzędzia do rozwoju? Czy w ogóle o wszystkim?
Henry jedynie lekko się uśmiechnął, ale później znowu spoważniał, oddając się własnym myślom. Victor milczał, nie chciał powiedzieć czegokolwiek, co mogłoby jego przyjacielowi sprawić przykrość. Sprawa wydawała mu się dziwna. Zmienianie przeszłości, domniemane ludobójstwo poprzednich ludzi, modyfikowanie dzieci. Przecież jest inżynierem, chyba zorientowałby się, gdyby podawał jakieś świństwo płodom w Instytucie. Czy może jednak nie? Czy miał pewność, że jego też nie oszukiwano? Nie był w stanie odpowiedzieć sam sobie.
– Dobra, sprawdzę dane i prześlę ci moje notatki o nich. – rozpoczął Victor, klepiąc przyjaciela po plecach. – Nie mogę ci ich przekazać osobiście, bo nie jesteś pracownikiem Instytutu, chociaż też wątpię, czy cokolwiek zrozumiałbyś z tej dokumentacji, dlatego najważniejsze rzeczy zanotuję i wyślę ci raport. Nie wiem, czy na cokolwiek ci się to przyda, ale jak masz być dzięki temu spokojniejszy, to mogę się poświęcić.
Henry uściskał mocno Victora i nie mógł powstrzymać słów podziękowań. Niedługo później opuścili park, w którym już zupełnie zapadła ciemność i skierowali się w stronę centrum. Mimo później pory, główny plac nadal tętnił życiem – może nawet większym niż wieczorem. Kostiumy zmieniły swój kolor z dominującego białego na czarny. Jedynie poszczególne kolory polis się nie zmieniały. Ubrania Henry’ego i Victora również przystosowały się do nocnej pory. Tym samym nadal wszyscy wyglądali tak samo, wręcz jednakowo. Przechadzali się wśród stołów restauracji, aby następnie opuścić żywe forum i przejść w stronę mieszkalną. W połowie drogi jednak zawrócili, Henry tłumaczył to tym, że przepustkę dostał jedynie na dwanaście godzin i mimo że bardzo by chciał zostać, to musi wrócić do swojego polis. Równowaga polegała na podtrzymywaniu stałej ilości rezydentów w danych miastach, a dłuższe postoje musiały być wcześniej ustalane w celach przygotowania noclegowni i dostosowania ilości jedzenia. Tym sposobem resztek, śmieci czy innych niedogodności praktycznie nie było.
Victor odprowadził go na samą stację szybkiej kolei, po drodze kilkukrotnie zapewniając, że nie zapomni o złożonej Henry’emu obietnicy. To wyraźnie poprawiło humor jego przyjacielowi, ponieważ rozpogodził się i więcej opowiadał o swojej pracy i życiu prywatnym. Wymienili się numerami kontaktowymi i pożegnali w przyjacielskim uścisku. Gdy Henry zniknął w wagonie kolei, Victor wrócił do swojego mieszkania, do którego wracał tak naprawdę cały wieczór.
To nie był luksusowy i najpiękniejszy apartament, o ile w ogóle ktoś mógł mieć inny. Całe pomieszczenie miało rozmiar prostopadłościanu o rozmiarach pięć na pięć metrów i wysokości dwóch z kawałkiem. Znajdowało się wszystko: mała łazienka z prysznicem, biblioteczka, biurko z komputerem, holotelewizor, miejsce do spania oraz okno. Wszystkie takie lokale były budowane w formie megabloków. Nie miały za zadanie napawać nadzieją, był po prostu hotelami, miejscem przymusowego odpoczynku. To tam na dole wśród innych ludzi, parków i przyrody człowiek miał się rozwijać i żyć – nie w betonowych drapaczach chmur. Victor w ciszy wszedł do swojego lokalu, od razu włączyło się światło oraz telewizor ukazujący program przyrodniczy o mamutach. Lubił oglądać takie programy, był ciekawy świata, dlatego po pracy często oglądał lub czytał publikacje na temat zwierząt. Czasem zastanawiał się, czy jego zainteresowanie przyrodą zapewniło mu pracę w Instytucie. Teraz myślał o nim inaczej.
Zdjął kostium i wziął zimny prysznic. Czuł się zmęczony dniem, nie spodziewał się, że spotka swojego przyjaciela. Że ten przyjaciel przyjdzie do niego z problemem. Czy kiedyś widział kogoś, kto potrzebował pomocy? Dzieci w Instytucie potrzebują jej ciągle, ale im stają się starsze, tym mniej pracy trzeba przy nich wykonywać. Czy jednak widział kogoś dorosłego, tak zmartwionego? Nie, chyba nie lub przynajmniej nie mógł sobie przypomnieć. W zasadzie nigdy nie widział smutku u innej osoby, to było dziwne. Czemu ktoś miałby się smucić? Wszystko jest darmowe, każdy jest dla siebie miły i zwraca się do innych z szacunkiem. No może oprócz tego cyberpsychozy, który pozabijał wielu jego rówieśników. Przejrzał się w lustrze, jego metalowe wszczepy migotały kropelkami wody. Szyja, plecy, ramiona i dłonie, a nawet nogi były sztuczne. Niektórych z modyfikacji nawet nie pamiętał, wiedział tylko, że jako pracownik porodówki został wyposażony w dodatkowe modyfikacje, pozwalające na obronę inkubatorów, gdyby system zabezpieczeń zawiódł. Wydawało mu się w tym momencie zabawne, że jest cybernetyczną niańką wyposażoną w szereg ostrzy i podzespołów hakujących. Miał pięćdziesiąt sześć lat, a nadal wyglądał na trzydziestolatka. Trzydziestolatka, który będzie żył kolejne dwieście, a może i trzysta lat wykonując swoją pracę.
Przeszedł przez pokój i położył się na materacu. Nie potrzebował pościeli czy ubrań do spania – lokal automatycznie dostosowywał temperaturę powietrza do preferencji użytkownika. Wygodnie, bardzo wygodnie. Niedługo później zasnął i obudził się dopiero nad ranem.
Następny dzień okazał się znacznie chłodniejszy niż poprzedni. Victor pospiesznie założył kostium i zszedł na dół zjeść śniadanie w drodze do pracy. Słońca tym razem nie było, skutecznie chowało się za skłębionymi chmurami. Maleńka obręcz na skroni Vica zamigotała niebieskim światłem, przed jego oczami, widoczna tylko dla niego, ukazała się wiadomość od Henry’ego. Tylko pamiętaj o obietnicy, to bardzo ważne! H. Pamiętał, nie mógłby zapomnieć.
Praca zapowiadała się dobrze, tylko kilka płodów wykazywało osłabienie, ale zwiększenie leków powinno postawić je na nogi. Dla kilku słabszych Victor przeprowadził specjalne badanie. Za pomocą własnych sensorów skanował płód i jego otoczenie, pobierał próbki osocza i na miejscu prowadził analizy. Jego optyka raz za razem wydawała dźwięki – zmieniał przybliżenie jak w mikroskopie i dokładnie badał powierzchnię skóry dzieci. Nie wyłapał nic, co mogłoby rażąco odstawać od normy. Notował na swoim tablecie potrzebę zwiększenia dawek suplementów. Na szczęście dzisiaj też mógł wystawić pozytywną opinię.
Gdy miał się podpiąć osobistym łączem do głównego komputera na sali i potwierdzić raport, poczuł nagłe ukłucie w klatce piersiowej. Coś w jego przedramionach trzasnęło, mechanizm uwalniał ukryte ostrza. W mgnieniu oka odwrócił się w stronę drzwi, nie do końca panując nad swoimi odruchami. W przejściu zobaczył pracownicę Instytutu z dwoma wysokimi mężczyznami ubranymi w kostiumy, których wcześniej nigdy nie widział.
– Kod 0-1-2, proszę o dezaktywację. – powiedziała obojętnie kobieta w stronę Victora.
Posłuchał jej, w ramionach od nowa trzasnęły mechanizmy, ale już nie czuł dręczącego bólu w klatce piersiowej. Jego ciało przestało się napinać, odczuł ulgę, ale zaraz w jego umyśle ożywił się cyklon pytań. Jak to się stało, dlaczego aktywował się system obronny? Przecież uczyli go korzystać z niego świadomie, dlaczego w takim razie nie posiadał kontroli nad własnym ciałem? Kim jest dwójka mężczyzn w grafitowych kostiumach?
– Widzą panowie, nasi pracownicy są wyjątkowo przeszkoleni do walki z zagrożeniem. Na każdym poziomie rozwoju inżynierowie wykazali się takimi samymi odruchami, proszę więc wierzyć, że cały Instytut ma wystarczającą ilość narzędzi do obrony przed atakami.
Kobieta zachwalała system obronny pomieszczenia, szereg kamer i dodatkowych sensorów umożliwiających wytropienie nawet niewidzialnego przeciwnika. Mężczyźni słuchali jej w ciszy, jedynie szepcząc pomiędzy sobą własne spostrzeżenia. Victor stał, jak osłupiały, nie wiedział, czy powinien się przedstawić, czy może jednak opowiedzieć o tegorocznych płodach. Czuł niepokój, gdy tamci przechodzili obok inkubatorów i wertowali wzrokiem jego podopiecznych. Czy wytkną mu niedbalstwo? Przecież od trzydziestu lat pracy w Instytucie nigdy nie zawalił ani jednego dnia. Mimo że nie miał powodów do obaw, czuł się nieswojo.
– Proszę nam opowiedzieć o tym inżynierze.
Pracownica skinieniem głowy przywołała do siebie Victora i rozpoczęła długą prezentację. Vic zastanawiał się, czy ta kobieta naprawdę wie wszystko o wszystkich, czy wgrali jej dostęp do bazy i teraz odczytuje jego kartotekę tak, jak on rano czytał wiadomość od Henry’ego. Jeszcze bardziej niepokój wzbudzali w nim nieznajomi. Nigdy ich nie widział, a znał cały zarząd i wszystkich pracowników Instytutu. Każdy musiał ich znać, inaczej poziom bezpieczeństwa podopiecznych drastycznie by spadł. Nie byli wpisani do bazy, dlatego aktywował się system obronny.
– …inżynier Victor Callaghan był jednym z płodów z serii 103, które pozytywnie przeszły program rehabilitacji i najwcześniej ze wszystkich mogły rozpocząć pracę specjalistyczną po zaledwie dwudziestu sześciu latach. Jest to jeden z największych sukcesów Instytutu, wiedząc, że w pełni uformowane dzieci stosunkowo najwcześniej mogły podejmować się tak trudnych stanowisk dopiero po trzydziestu pięciu latach od urodzenia.
– Czy uważa pani, że należałoby wznowić przyspieszony tryb dorastania wśród obecnych noworodków? – zapytał jeden z mężczyzn.
– Przyspieszony tryb nie jest wskazany, co argumentuje fakt, że prawie trzy czwarte ocalałych zmarło właśnie z powodu zastosowania przyspieszonego leczenia. Jest to nadal wadliwa metoda, nad którą w przyszłości Instytut postara się rozpocząć badania.
Po dalszych oględzinach kobieta w towarzystwie dwóch mężczyzn opuściła salę i zostawiła Victora w spokoju. Nadal czuł się źle, mimo że kobieta odwołała alarm, to jakaś cząstka w nim szalała na widok grafitowych kostiumów. Nie podjął się sprawdzania bazy danych, tak jak obiecał Henry’emu. Nie w momencie niezapowiedzianej wizyty. Wizytacje odbywały się często, ale zazwyczaj były prowadzone przez kogoś z zarządu lub rady polis. Każdy był wpisany do bazy pracowników i nie było problemu nawet z niezapowiedzianymi wizytami. Tu było inaczej. Po skończonej pracy od razu zadzwonił do Henry’ego.
– Możesz rozmawiać? – zapytał go Victor, nawet nie otwierając ust. Rozmowy odbywały się wyłącznie za pomocą impulsów nerwowych.
– Mam chwilę, udało ci się przejrzeć dane? – odpowiedział z pełnym nadziei w głosie Henry.
– Nie, sprawa się skomplikowała. – szedł nerwowo w stronę forum. – Była dzisiaj jakaś kontrola, nie mogłem szperać w komputerach.
– Jaka kontrola?
– Nie wiem, jacyś graficiarze weszli z jedną z pracownic na mój poziom, potem do sali, w której opiekuję się dzieciakami. Systemy budynku nie zareagowały, ale gdy tylko wyczułem ich obecność, to aktywował się we mnie system obronny. Ta kobieta odwołała go kodem, ale nadal mną telepało, gdy tylko łazili wokół inkubatorów.
Henry dłuższą chwilę milczał, przez chwilę sapał, jakby miał coś powiedzieć, ale zaraz znowu milkł. Zapytał stłumionym głosem.
– Jak oni wyglądali?
– Byli prawie identyczni, jeden tylko trochę wyższy od drugiego. No wiesz, łysa głowa, trochę chromu na dłoniach, ale zupełnie inne kostiumy, takie grafitowe. Nie poznałem tego kroju, a myślę, że nieźle się orientuję w poszczególnych polis. Niby wyglądali jak każdy, ale coś dziwnego było w ich manierze… coś obcego. Nie znam ich, nie umiem przyrównać do żadnej osoby, która przychodzi mi do głowy.
– No to jesteśmy w dupie. – krótko fuknął Henry.
– A to niby czemu?
– Bo u mnie byli tacy sami.
Victor nie mógł spokojnie wysiedzieć w swoim mieszkaniu. Nie mógł zasnąć, kręciło mu się w głowie. Henry opowiedział mu, że rano w jego biurze pojawiła się dwójka podobnych mężczyzn. Pytali o wyniki badań, o bazy danych i prowadzone cyfrowe biblioteki. Zdążyli wypytać o plany dotyczące przyszłej wyprawy w sprawie odnalezionego mężczyzny z lodowca. Sprawdzili każde pomieszczenie w jego Akademii, nawet czytali raporty z poprzednich wykopalisk. Skontrolowali wszystko łącznie z poziomem zaangażowania pracowników i ich lojalności do pracodawcy. Wiktor czuł się jak w potrzasku. Co, jeżeli Henry był obserwowany? Teraz uwaga tajemniczych postaci była skierowana również na niego. Czy mógł być obserwowany? W swoim domu? Nie miał pojęcia, przeszukał całe pomieszczenie, ale nie znalazł nawet jednej kamery szpiegowskiej. Popadał w paranoję. Musiał się uspokoić. Włączył telewizor na jego ulubionym kanale przyrodniczym. Mamuty. Mamuty i ich młode. Czy mamuty nie powinny były już umrzeć?
Bolała go głowa, czuł, że skręca go w żołądku. Chciał coś zjeść, ale wszystko zwracał do sedesu. Było mu gorąco, pocił się jedynie tam, gdzie zostawiono mu jego prawdziwą skórę. Wszczepy paliły go, czuł, jak najmniejsze silniki poruszają się w jego ciele. To one go palą. Jego mieszkanie próbowało dostosować temperaturę powietrza do jego organizmu, ale nie było w stanie nadążyć nad ciągłym wahaniem liczb. Zepsuło się, zgłupiało tak jak właściciel. Cała elektronika wydała mu się obca, miał trudności w poruszaniu się wewnątrz własnego domu. Postanowił wyjść na zewnątrz. Był środek nocy, wiatr mocno szarpał za gałęzie drzew. Victorowi było zimno, jego kostium nie funkcjonował poprawnie. Wszystko się zepsuło.
Postanowił biec. Gdzie mógłby pobiec? Do parku, tam czuł się bezpiecznie. Tam czuł, że zostały podjęte decyzje, które teraz spędzają mu sen z powiek. Dobiegł do ławki, gdzie dwa dni temu rozmawiał ze swoim przyjacielem. Zrobiło mu się cieplej. Nie wiedział, czy to od biegu, czy to właśnie od wspomnienia jedynej osoby, która nie stanowiła dla niego zagrożenia.
– No to wpadliśmy w gówno po uszy. – wymamrotał sam do siebie, jakby Henry stał tuż obok niego.
Siedział i myślał, co powinien teraz zrobić. Myślenie go uspokajało. Krzywił się na wspomnienie dwójki tajemniczych mężczyzn. Może to oni byli tymi, co kontrolują władzę na całej Ziemi? Czy tak sobie wyobrażał najpotężniejszych ludzi? Nie wiedział, ale zdążył już się zupełnie uspokoić. Znowu posiadał jasny umysł, kostium też jakby się naprawił i teraz przyjemnie ocieplał go podczas jesiennej nocy. W ciągu tygodnia wróci do tematu skontrolowania bazy danych. Musi przeczekać, jak kontrole się zakończą i poszukać informacji, a potem przekazać je Henry’emu. Mógłby poszukać też informacji na temat cyberpsychola, który kiedyś wdarł się do Instytutu. To może być dobry punkt zaczepienia. Zadowolony ze swoich planów, wrócił do swojego mieszkania i zasnął.
Przez pierwsze pół tygodnia nie otrzymał żadnych konkretnych informacji od Henry’ego, sam też nie mógł przekazać mu niczego obiecującego. Nadal kręciła się dwójka podejrzanych mężczyzn. Victor czuł za każdym razem napięcie, gdy zbliżali się do jego inkubatorów. Byli jak natrętne muchy, krążące wokół zepsutego jedzenia. Czy Instytut był zepsuty? Możliwe. W drugiej połowie tygodnia przestały się kręcić obce osoby po budynku, znowu zapanował spokój. Vic chciał wykorzystać szansę daną mu przez chwilowy brak zainteresowania. Po sprawdzeniu inkubatorów udał się do serwerowni, gdzie miał bezpośredni dostęp do bazy danych i wyników poprzednich serii programu YOUTH.
Ręce lekko drżały, początkowo nie mógł poprawnie wpiąć osobistego łącza do komputera.
– Przecież system mnie nie odrzuci, nie usmaży. Mam uprawnienia… – tłumaczył sobie, aby dodać otuchy i pewności siebie.
Wpiął się. Poczuł lekkie ukłucie, a następnie mrowienie w skroniach. Jeszcze nigdy nie korzystał z tak dużego systemu. Okrągła dioda na jego skroni nerwowo pulsowała tym razem na czerwony kolor. Chwilę minęło, zanim uspokoiła się i zmieniła na jasny odcień niebieskiego. Łącze pozostało stabilne.
To jak pływanie w smole. Każdy ruch jest powolny, wszystko odbywa się w zwolnionym tempie, mózg próbuje jak najlepiej uszeregować napływającą wiedzę. Victor przez chwilę obawiał się, że wypali mu synapsy od ilości danych. Najwidoczniej jego moduł hackerski wytrzymał i pracował tak, jak powinien. Chociaż w sytuacji zagrożenia pierwsze, czego by próbował, to właśnie wypalenie synaps przeciwnikowi.
Znalazł interesujące go dane. Pobierał je i od razu sprawdzał pod kątem chemicznym i biologicznym – jak zarodki się rozwijały, czy ich podział odbywał się naturalnie, czy były jakieś problemy. W mgnieniu oka posprawdzał dane, a teraz jedynie je przyrównywał do bazowych wartości serii 103. Czuł, jakby podglądał swoich rodziców, jakby po wielu latach miał sprawdzać, czy aby na pewno go dobrze stworzyli. Wyniki się pokrywały, Victor zaczął się pocieszać, że Henry naprawdę musiał wpaść w paranoję. Do momentu, aż nie zobaczył różnic w aktywności hipokampu. Dane były zupełnie różne, jakby obcymi engramami nadpisywano cechy i wspomnienia powstałe w wyniku… właśnie, w wyniku czego? Dane zapisane na serii 103 były znacznie prostsze niż z pozostałych serii, jakby tamte specjalnie modyfikowano i wgrywano im inne właściwości. Różnice jeszcze odnotował w układzie kostnym oraz w ośrodkach hormonalnych – tego akurat się spodziewał, dane były znacznie zawyżone przez leki i stymulanty, ale przez to dane rejestrowanych zmian mózgowych były mniejsze niż w poprzednich jednostkach. Konieczność ich rozwoju zmusiła naukowców do zmniejszenia dawki wpływającej na formowanie się połączeń nerwowych oraz przechowywania wspomnień i cech. Victor chciał dalej przeglądać pliki, ale poczuł takie samo ukłucie w klatce piersiowej, jak przy spotkaniu z tajemniczymi mężczyznami. Komendomyślą pozamykał wszystkie okna i bezpiecznie odłączył się od sieci.
Grał na zwłokę, czuł, że ktoś go obserwuje, wszystkie trybiki w jego wszczepach szalały. Czyżby znowu uruchomił się system bezpieczeństwa? Jeżeli tak, to oznaczałoby, że nieproszeni wizytatorzy nie opuścili budynku Instytutu, wręcz przeciwnie, zaszyli się w nim i tylko czekali na bezbronne ofiary. Lub nieostrożne szczury, próbujące zwęszyć jakiś podstęp. Vic, najlepiej jak tylko mógł, beznamiętnie opuścił serwerownię, jeszcze raz poszedł sprawdzić inkubatory, a potem udał się na dezynfekcję, aby opuścić budynek. Cały czas miał wrażenie bycia obserwowanym. Nieprzyjemność minęła, dopiero gdy oddalił się od Instytutu.
Na wieczór zadzwonił do niego Henry. Był zarówno podekscytowany, jak i przerażony swoim odkryciem. Jąkał się i krzyczał do myśli Victora.
– Udało nam się przebadać tego mężczyznę, to jest niesamowite, to naprawdę może odmienić postrzeganie przeszłości oraz przyszłości człowieka! – darł się niczym dziecko. – Wyszło, że jest jeszcze młodszy, niż przypuszczaliśmy, niecałe trzysta lat wstecz, rozumiesz? Zakładając, że w ciągu stulecia mogą powstać w naturalnych warunkach przynajmniej 3 pokolenia nowych ludzi… To oznaczałoby, że ten mężczyzna mógł być pamiętany przez czyjegoś dziadka, babkę, nie wiem. Nawet jako wspomnienie, cokolwiek. Na szybko jeszcze przebadaliśmy jego tkanki w poszukiwaniu mitochondrialnego DNA, Vic, on jest niczym my. Jest naprawdę jak my. Słuchaj, muszę kończyć, mamy trochę roboty, ale będę pisać.
Victor nie wierzył już, że to zwykły przypadek. Na dniach Henry wysłał mu swoją analizę mężczyzny, mając nadzieję, że pomoże mu w interpretacji wyników. Nie mówił mu jeszcze o zdobyciu dostępu do wyników programu YOUTH, wolał to zachować dla siebie. Próbował znaleźć informacje dotyczące cyberpsychola, ale co udało mu się złapać jakiś lepszy trop, to okazywało się, że jest to kolejna ze ślepych uliczek. Była to największa afera wśród wszystkich polis i mimo wszystko żadne z nich nie miało wystarczającej ilości informacji. Internet milczał, książek jako takich nie było, a akta sprawy utajniono. Mógł jedynie bazować na zeznaniach świadków oraz plotkach domniemanych krewnych. Jeżeli był dzieckiem stworzonym w ramach programu, to nie posiadał krewnych. Czy może jednak był jednym z ludzi myślących, a nie mechanicznych? Gdyby udało mu się znaleźć chociażby kawałek jego ciała albo zapisaną analizę badań krwi, mógłby porównać je z wynikami zdobytymi z Instytutu, chociaż mało prawdopodobne, że ktoś je wykonał.
W kolejnych tygodniach Henry pisał coraz mniej, aż w końcu zupełnie przestał się kontaktować. Nie odpowiadał na wiadomości ani nie odbierał telefonów. Victor zaczął się martwić, nie wiedział, co miał ze sobą zrobić. Wysyłał też zapytania do Calasis, czy wyprawa Henry’ego Kinga wróciła do Akademii, ale nikt nie miał konkretnych odpowiedzi.
Pogrzeb odbył się parę dni po stwierdzeniu zaginięcia grupy badawczej Henry’ego. Ciał nie odnaleziono, dlatego kremowano jedynie rzeczy osobiste poszczególnych osób na stosie. Potem złożono je do wspólnej urny i wmurowano w Ścianę Pamięci przed Wspólną Akademią Naukową. Victora zaproszono jako część rodziny i honorowego gościa ze względu na braterstwo tej samej serii. Pechowa seria 103 utraciła kolejnych naukowców niecałe sześćdziesiąt lat po ataku terrorystycznym. Po uroczystym pogrzebie społeczność Calasis powróciła do swoich zajęć, Victora poproszono o przejrzenie rzeczy osobistych w dawnym mieszkaniu jego przyjaciela i ewentualne zabranie ich do siebie. Następnego dnia pokój miał być przekazywany nowej osobie, zainteresowanej mieszkaniem w złotym mieście.
Mieszkanie było takie samo jak Vica, co nawet go śmieszyło. Porządek rzeczy i reguły pozostawały niezmienne, tak jak niegdyś kosmiczni rodzice sobie wymyślili. Zabrał jedynie kilka zdjęć, metalową przypinkę z imieniem zmarłego oraz notatnik ze sztucznego papieru. Ten ostatni przedmiot bardzo rozczulił Victora – wszystkie dane były zapisywane na nośnikach lub w chmurze, nie sądził, że Henry potrafił odręcznie pisać, bo nawet nie było takiej potrzeby.
W drodze powrotnej przeglądał notatnik. Czuł się nieswojo, naruszając prywatność przyjaciela, ale wiedział też, że w obecnym stanie i tak nic już nie może zrobić. Czytał zawzięcie i coraz bardziej pocił się na twarzy. Trybiki we wszczepach nerwowo trzaskały, napinając wszystkie syntetyczne mięśnie.
10 dzień badań wykopaliskowych
Już jutro kończymy wykopaliska w północnym kontynencie, mamy wystarczającą ilość próbek do analizy. Dzisiaj pozostaje nam całą dokumentację wysłać do Akademii. Myślę, że też swoje rzeczy prześlę kurierem do mieszkania, żebym jutro miał mniejszy bagaż. To dobry pomysł.
Mam ciągłe wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, ale co spoglądam w kierunku potencjalnej pary oczu, niczego nie znajduję. Moi koledzy i koleżanki również odczuwają jakąś zewnętrzną presję. Nie potrafimy jej nazwać, ale przypomina chłodne spojrzenia wizytatorów Akademii. Na wszelki wypadek stworzyłem kopię danych, którą starannie przepisałem na tyłach notatnika. Czuję, że nasze wyniki zostaną zmanipulowane lub wzięte za fałszerstwo, przez co stracimy pracę na WAN. Nie obchodzi mnie to, myślę, że za tą organizacją stoi jakiś spisek.
Jeżeli chodzi o moje przekonania, uważam, że nie istnieje takie coś jak brakujące ogniwo. Porównywaliśmy własne DNA z DNA zmarłego i jest ono niemal identyczne. Nie ma żadnej przepaści, staliśmy się zaprogramowani, żeby myśleć inaczej. Program YOUTH udoskonala istniejącą formę człowieka, a później za pomocą wszczepów modyfikuje go do ostatecznej i idealnej formy. Czekam jeszcze na kopię wyników programu, może będziemy w stanie porównać jakieś dane z naszymi.
Jedyny problem stanowi ciągłe uczucie bycia w potrzasku. Boję się, że nie zdążę przekazać swojego odkrycia innym. Żeby tylko Vic się pospieszył…
Przewrócił strony notatnika w poszukiwaniu kopii wyników zrobionych na miejscu wykopalisk. Zeskanował je i komendomyślą porównał z tymi, które zdobył w Instytucie. Okrąg na skroni nerwowo pulsował, jakby zaraz miał eksplodować. Dane serii 103 były pośrednim stadium między mężczyzną z lodowca a pozostałymi dziećmi wyhodowanymi przez program. To Victor i jemu podobni byli „brakującym ogniwem” – niedoskonali w swojej doskonałości. Ludźmi naprawdę sterowała jakaś wyższa siła, która posiadała na tyle silną technologię, która z ledwo mówiącego człowieka stworzyła maszynę.
– Przepraszam cię, Henry. Gdybym tylko nie zwlekał z przekazaniem ci raportu, wiedziałbyś. Wiedziałbyś, bo i tak miałeś rację. – mamrotał sam do siebie, czując coraz większą falę smutku i złości.
Gdy wrócił do swojego mieszkania, rzucił torbę na biurko i powoli zdejmował z siebie kostium. Znowu szarpnęło nim, poczuł zgrzytanie metalowych trybików oraz palące uczucie topionego metalu. Przewrócił się na ziemię, nie mogąc ustać na nogach. Jego ciałem szarpnęło. Nim zdążył zrozumieć, co się wydarzyło, na końcu jego ostrzy zawisła czarna sylwetka. Krew powoli sączyła się w stronę jego przedramion. Odrzucił napastnika na łóżko. Dyszał. W zaciśniętej dłoni agresora nadal sterczała stalowa maczeta.
Uczucie niepokoju nie ustępowało, Victor poczuł kolejną falę spięcia. Jego sensory szalały. Usłyszał stukot kilku par butów dobiegających z klatki schodowej. Idą po niego, wiedzą, że pierwszy poległ. Wybiegł im na spotkanie, tym razem na jego nagiej piersi majaczyły celowniki karabinów. Czy je pamiętał? Skąd mógł wiedzieć, że to są właśnie karabiny? W polis nigdy nie stosowano broni palnej, a jego wszczepy nie były na tyle rozwinięte, żeby przypominać nawet najmniejszą wyrzutnię rakiet. Nie potrafił już myśleć, oddał się swoim instynktom. Błyskawicznie przeskoczył na tyły kolumny, rozcinając zamaskowanych komandosów. Krew oblewała ściany i schody megabloku. Pędzony adrenaliną, po oczyszczeniu drogi ucieczki, wybiegł na dół. Było zimno, zaczynał padać deszcz. Krople wody przyklejały się do jego skóry, a do wszczepów wręcz przeciwnie. Gdy tylko dotknęły powierzchni metalu, z zawistnym syczeniem wyparowywały.
Rozejrzał się dookoła. Kolejna fala uzbrojonych napastników biegła na niego od strony drugiego bloku mieszkalnego. Rzucił się do ucieczki, w tym samym momencie salwa z karabinów przeleciała mu nad głową. Jedna kula zahaczyła o jego ramię, to było tylko draśnięcie. Biegł dalej, szybciej i szybciej, jakby odrzucał granice ludzkiego ciała i w zupełności oddawał się technicznym procesom w swoim ciele. Może był maszyną, może człowiekiem. Wspomnienia zlewały się w jeden, niezrozumiany ciąg wydarzeń. Był obcy we własnej głowie, skroniowa dioda szalenie migała krwistoczerwonym kolorem. Poczuł ukłucie, przed jego oczami pojawił się komunikat wgrywanie awarii systemu. Jedną komendomyślą ukazał, skąd dobiega wrogi sygnał. Zaatakował. Zza rogu usłyszał przeraźliwy wrzask, a w nozdrzach rozszedł się zapach zwęglonego mięsa.
Nie wiedział, jak znalazł się przy Instytucie. Nie rozumiał, z jaką łatwością wywarzył frontowe drzwi. System obrony nie zadziałał – przecież był pracownikiem. Wszystkich napotkanych strażników rozcinał na drobne kawałki. Dysząc, kosztował krwi poległych. Cały był nią umazany, jego ostrza przypominały krwawe skrzydła. Zamiast probówki w ręku niósł śmierć.
Wpadł do swojej sali, gdzie stały setki inkubatorów, o które tak dbał przez trzydzieści lat. To były jego dzieci, czule się nimi opiekował i sprawdzał, czy żyją. Dlaczego miałyby żyć w zakłamanym świecie?
– Oni was hodują! – krzyczał do bujających się w żółtym płynie małych, różowych ciał. – Oni chcą, żebyście ich przypominali! Zniewolili nas, nawet nie wiemy, dlaczego i po co?!
Sapał, trudno mu było ustać na nogach. Cały ten czas był w ruchu, ale jego ludzkie ciało domagało się odpoczynku, domagało się przerwy. Nie rozpoznawał płodów, wszystkie zlewały się w jeden organizm, potem rozłączały. Pulsowały w swoim błogim śnie, kręcąc się na sztucznej pępowinie. Ból w skroniach był nie do zniesienia, Victor krzyczał, turlając się na podłodze między rzędami inkubatorów. Jeszcze moment i powrócą postacie ubrane w czarne stroje, znowu będą strzelać.
– Ochronię was! – jęczał przez zaciśnięte zęby. – Dam wam wolność!
Poczołgał się w stronę głównego komputera na sali. Lepkimi od krwi palcami wyjął osobiste łącze i wpiął je w główny panel. Dioda znowu szalenie zamigotała. Teraz zdalnie dostosowywał dawki leków i suplementów wszystkim płodom znajdującym się na poziomie porodówki. Wgrywał im również wspomnienia, prawdę, którą uważał, że muszą poznać. Może, gdy dorosną, dosięgną tych wspomnień. Sensory znowu zawyły, kolejna grupa szturmowa była już bardzo blisko. Spojrzał w stronę drzwi, wisiała na nich tabliczka inkubatorium seria 103. Jak to możliwe? Przecież to on był urodzony z tej serii, on był dzieckiem 103. Teraz miała być partia numer 254.
Drzwi niespodziewanie wyleciały, roztrzaskując kilka inkubatorów i wylewając ich zawartość na posadzkę. Victor czuł, jak zostały oderwane od niego, jak przestały żyć. Krzyknął i w ostatnim zrywie energii uniósł przedramię z zakrwawionym ostrzem w stronę napastników. Chwilę później ostrze bez życia opadło, a sam Victor osunął się na podłogę. Z jego nosa leciała ciemna krew, w pomieszczeniu unosił się swąd zwęglonego mięsa.
Zza uzbrojonego oddziału wyszła kobieta odziana w biały fartuch wraz z dwójką mężczyzn w grafitowych kostiumach. Przeszła między rozbitymi kawałkami szkła, przeskanowała ciało Victora.
– Obiekt badań nr 136 nie wykazuje oznak życia, synapsy zostały trwale wypalone, nie rejestruję aktywności neuronalnej.
– Proszę ponownie rozpocząć procedurę oswajania, miejmy nadzieję, że kolejny eksperyment przyniesie bardziej zadowalające efekty. – odpowiedział jeden z mężczyzn, a następnie opuścili salę.
***
W zasadzie wszystko odbywało się według nieznanych, ale staranie przemyślanych reguł. Przemyślanych przez kogoś, kto przybył na Ziemię znacznie wcześniej niż żyły gigantyczne jaszczury, czy ludzka pamięć mogła sobie wyobrazić. Kogoś, kto był w stanie manipulować czasem, lepić człowieka na swoje podobieństwo. Ludzie byli uparci, zawsze musieli pojmować świat swoim sposobem. Byli słabi, w ogóle głupi i prymitywni. Potrzebowali astralnych rodziców, którzy trzymając ich za rączkę, pokazywaliby im granice własnej świadomości…