- publicystyka: „1000 lat po Ziemi”: M. Night Shyamalan i jego recepta na poobiednią sjestę.

publicystyka:

„1000 lat po Ziemi”: M. Night Shyamalan i jego recepta na poobiednią sjestę.

 

„Strach nie istnieje. Pojawia się tylko w myślach o przyszłości, jest wytworem wyobraźni. Boimy się tego, co nie istnieje i może nigdy nie zaistnieć. To nienormalne. Nie zrozum mnie źle, niebezpieczeństwo jest rzeczywiste, ale strach, to nasz wybór. Tworzymy własny los, więc ja swój zmieniłem.”

 

„1000 lat po Ziemi” (czy też „After Earth w wersji oryginalnej”) to film, który nie odbił się na świecie szczególnym echem. Nie wzbudził zachwytu, ale nie został też szczególnie negatywnie odebrany (krąży o nim wiele nieprzychylnych opini, ale nie jest to nagonka z serii "50 twarzy Greya" czy "Zmierzchu"). Nie znalazł się na pierwszym miejscu w box office’ie, ale nie był też kompletną finansową klapą. To jedna z tych nielicznych produkcji, o których nie można powiedzieć nic skrajnego, chociaż zupełnie inaczej sprawa ma się z jego reżyserem – M. Nightem Shyamalana, to jedyny znany mi twórca, który wkroczył z wielkim hukiem (jego „Szósty zmysł” może pochwalić się 9 nagrodami i 31 nominacjami – w tym również do Oscara), by pokazać, że strzela ślepakami (trzy jego ostatnie produkcje otrzymały nominację do Złotej Maliny – jedną nawet zgarnął – a o „1000 lat po Ziemi” piszą za oceanem, że to „najgorszy film roku”).

 

A o czym w ogóle jest „1000 lat po Ziemi”? Po trosze o konieczności ochrony planety, ekologii, hierarchii i rodzinnej dyscyplinie, emocjach, strachu i walce z nim, a także udowadnianiu własnej wartości. Jest również żałoba, strata i motyw wybaczenia. Niemniej, fabularnie, to po prostu próba przetrwania na obcej planecie po katastrofie statku kosmicznego. Następuje jednak pewne odwrócenie schematu, bowiem wybawicielem z tej sytuacji może być jedynie słabszy z ocalałych – nastolatek, który dopiero co oblał egzamin sprawnościowy (w tej roli Jaden Smith). Starszy i silniejszy – generał, dowódca wyprawy i jednocześnie ojciec wspomnianego nastolatka (Will Smith) – odniósł bowiem zbyt poważne obrażenia i może jedynie czekać, a to nie przychodzi mu z łatwością.

 

Kreacje aktorskie nie są najgorsze. Will Smith, grający tutaj generała Cyphera Raige’a, udowodnił już nieraz, że doskonale sprawdza się w tego typu rolach – kreacjach zakrawających niemalże na monodram – niemniej, nie wzbudza tak silnych emocji, jak choćby w „Jestem legendą”. Można by powiedzieć, że sprawdził się tak samo, jak reszta filmu, co oznacza tyle, że poprawnie wykonał swoją pracę.

 

Trochę inaczej sprawa kształtuje się w przypadku Kitai Raige'a, granego przez Jadena Smitha. Trochę mi zajęło zanim przestałam się wkurzać na bezmyślność jego postaci. Nie rozumiałam, jak szkolony kadet mógł wpaść na pomysł, żeby rzucać w rozeźloną małpę (konkretnie – krwiożerczego pawiana) kamieniem, kiedy ta miała za sobą jeszcze z setkę towarzyszy. Wieczne stany lękowe i wpadanie w panikę sprawiało, że chciałam krzyczeć na telewizor. Jeżeli więc Jaden Smith miał wykreować taką właśnie postać, to nie mam mu nic do zarzucenia.

 

Film kuleje nieco, jeżeli chodzi o budowę… wszystkiego. Mam wrażenie, że zarówno nowa planeta (Nova Prim) i tamtejsi przeciwnicy (Ursa), jak i stara dobra Ziemia oraz to, co się na niej znajduje, to tylko szkielet, pierwszy rys, a nie coś skończonego. Dosłownie wszystko prosi się o jakieś poszerzenie, dookreślenie, dopowiedzenie.

 

Tak jest na przykład z kreaturami zwanymi: Ursa. Ich umiejętność widzenia opiera się na wydzielaniu hormonów strachu przez ofiary – nie boisz się i jesteś niewidzialny. Koncepcja ciekawa, niestety nieraz już wykorzystywana, ale gdyby to jakoś umotywować, rozszerzyć… Podobnie sprawa ma się z rozwojem życia na Ziemi. Wszystkie nowe kreacje wykształcają w sobie czynniki antyludzki, jak mówi sam Cypher Raige – „Wszystko tu ewoluowało, by zabijać ludzi”. Właściwie dlaczego? To już wytłumaczone nie zostało.

 

Zdjęcia w „1000 lat po Ziemi” także są letnie. Wszystko jest ładne, ale gdzieniegdzie widać jakieś koncepcyjne niedopracowania. Motyw ewakuacji z Ziemi przypomina raczej intro gry komputerowej. Jest w tej wizualizacji świat coś, co sprawia, że w ogóle w niego nie wierzę.

 

Jest też sporo naiwności. Rozwój fabuły jest w stanie przewidzieć każdy, kto widział w życiu chociaż jeden film o podobnej tematyce. Kiedy postać grana przez Jadena Smitha niemalże zamarza (kolejna rzecz niewytłumaczona w filmie – na Ziemi w ciągu dnia temperatura jest normalna, ale w nocy spada do jakiejś okrutnie minusowej temperatury, że chłopak pada po kilku zaledwie krokach), zostaje uratowana przez jakiś rodzaj post-orła tudzież post-sokoła. Ptak przeciąga chłopaka po zmarzniętej glebie, wpycha pod kępę traw, przykrywa własnym ciałem i ginie w słusznej sprawie. Wydaje się to o tyle zastanawiające, że kilka scen wcześniej to samo stworzenie, pragnęło nakarmić Jadenem pisklęta.

 

Nie jest łatwo ocenić „1000 lat po Ziemi”, nie można jednoznacznie stwierdzić, czy jest to dobry, czy zły film. Jako widowiskowy produkt z Hollywood sprawdza się tak sobie, jako science-fiction też reprezentuje klasę średnią, jako baśń ma w sobie zbyt dużą dawkę filozoficznej melancholii. Wydaje mi się, że to dobra pozycja na leniwe, chłodne popołudnie; poobiednią sjestę, kiedy chcemy jedynie odpocząć i zająć czymś umysł, nie wymagając ponadto niczego szczególnie emocjonującego i zobowiązującego. Możecie ten film obejrzeć albo i nie – jedno i drugie ani nie zrobi wam krzywdy, ani również w nic szczególnego nie wzbogaci.

Komentarze

W sumie to mam podobne zdanie. Podobne odczucia mam co do Elizjum, Olivion czy Riddica. Dobrze się ogląda, ale wszystkim tym filmom czegoś brak.

To jest najgorszy film, z tych droższych, jaki oglądałem w 2013 roku. 

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Właściwie cały pierwszy akapit jest "źle" ;) Piszesz, że film nie został szczególnie negatywnie odebrany, i jednocześnie że mówi się o nim iż jest najgorszym filmem roku. Na Rotten Tomatoes ma 11%– 160 negatywnych recenzji na 180. Nie, żebym przywiązywał do tych ocen tak w ogóle szczególną wagę, ale o tym jak krytycy ten film odebrali to jednak świadczy. Piszesz, że to produkcja o której nie można powiedzieć nic skrajnego, i że to znak rozpoznawczy reżysera, a zaraz potem mówisz o tym, jak skrajne opinie mają jego filmy (czy to pozytywne, czy negatywne). Co do reszty, to po prostu się z tą recenzją nie zgadzam, ale to już inna sprawa. Uważam, że obaj Smithowie zagrali fatalnie, scenariusz od początku nie trzyma się kupy, i ogólnie film jest właściwie komiczny w swojej głupocie, a poza tym zwyczajnie nudny. Czemu jako broń ktoś miałby wyhodować bestie które oprócz "widzenia" strachu są praktycznie ślepe? Czemu w przyszłości nikt nie używa pistoletów ani karabinów, tylko włócznie? Czemu Ziemia zamarza na noc? A okolica wygląda w dodatku na klimat tropikalny? Czemu przy całym tym nacisku jaki położono na przetrwanie na tak wrogiej planecie nikt nie martwi się o jedzenie? Czemu niby ludzie nie mogą oddychać ziemskim powietrzem? Czemu, czemu, czemu… Najciekawsze w tym filmie jest coś o czym niestety nie wspomniałaś, mianowicie to jak życie naśladuje sztukę. To jest film o synu który rozpaczliwie stara się być taki jak jego ojciec i go zadowolić, i o ojcu który niesłusznie wymaga od syna żeby szedł w jego ślady i stawia go przez to w sytuacji, na którą ten nie jest gotowy– i dokładnie tak samo ma się sprawa z Willem i Jadenem Smithem. Jaden nie jest gotowy, żeby udźwignąć taką produkcję na swoich barkach, być głównym i niemal jedynym bohaterem podobnego filmu, a Will nie powinien był go w coś takiego wpakować.

I to tylko udowadnia, jak ogromny problem mam z recenzowaniem letnich filmów. Dzięki za opinię. ;)

Zmieniłam nieco początek ;)

A ja się zbieram do obejrzenia tego filmu już od jakiegoś czasu, ale ze wszystkich stron słychać tylko było, że to gniotek, niestety. A Shyamalana sprzed lat uwielbiałem. Obejrzę i się odezwę – uroczo ;) @Breja – właśnie takie ciekawostki o tym filmie słyszałem, a nawet NF pojechała po nim swego czasu…

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

A więc czekam na ten, uroczy, komentarz ;) Faktem jest, że ten film ma w sobie wiele naiwności i wiele logicznych błędów, ale można sobie część rzeczy wytłumaczyć przez to, co jest w nim najbardziej eksploatowane -> motyw strachu i chęci jego nieodczuwania.

Być może mamy w galaktyce opinię najbardziej tchórzliwej rasy, więc obcy chcieli to wykorzystać. Niestety kreacja Ursy, który miałby wyczuwać strach, poniekąd zakończyła się fiaskiem – bowiem gdy nikt się nie boi, potwór jest ślepy. No, ale to tylko takie moje pitolenie w sumie.  O zamarzającą Ziemię w recenzji zapytałam. W dodatku sprawa wydaje się niezwykle intrygującą. Starałam sobie to jakoś wytłumacyć geograficznie, biologicznie, fizycznie albo chemicznie – nic mi do głowy nie przyszło. Jedzeniem się akurat nie przejmowałam, bo gdy zaczęłam, Will Smith zapytał syna o stan posiadania i ten coś tam mu odpowiedział o połowie racji żywnościowej. Uznałam, że to normalne w sumie – przecież ani film, ani książki nigdy nie pokazują wszystkich potrzeb fizjologicznych, bohaterów. To były raptem trzy czy cztery dni, więc nawet brak jedzenia mogłam zrozumieć, za to nie mogłam sobie wytłumaczyć jak koleś z przerwaną tętnicą udową, z wepchniętą rurką, może tyle czasu nie pić wody, no ale… Co do oddychania. Tutaj może być wiele logicznych przesłanek. Przecież nowa atmosfera ziemska kształtowała się przeszło 1000 lat. Być może jest w niej teraz mniej tlenu, a więcej węgla. Poza tym Smithowie są już przecież z innej planety, może tam to stężenie tlenu jest dużo dużo wyższe?   :)

"Ich umiejętność widzenia opiera się na wydzielaniu hormonów strachu przez ofiary – nie boisz się i jesteś niewidzialny." – chaotycznie trochę brzmi to zdanie, a konkretnie "widzenie opiera się na wydzielaniu". Widzenie opiera się na wyczuwania wydzielanego przez ofiary hormonu strachu – tak bym to ujął. A co do samego filmu – już dawno żadna postać nie irytowała mnie tak bardzo, jak młody Kitai grany przez Smitha juniora. Nonsensowne i absurdalne zachowania kadeta będące (chyba fabularnie celową) pożywką dla boskich rad zawsze nieomylnego ojca zabrały mi całą (potencjalną) przyjemność z seansu. Absolutnie odradzam oglądanie tego filmu – jeśli nie macie w danej chwili nic ciekawszego do roboty: obierzcie sobie kilogram cebuli – wtedy wasze łzy będą miały jakieś logiczne uzasadnienie. Bo nad tym filmem nawet nie warto płakać.

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Próbowalem obejrzec i nie dalem rady :/ Nudne, niestety.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Zdecydowanie istnieją lepsze filmy, ale i gorsze, niestety, również.

Ja zazwyczaj oglądam wszystkie od początku do końca, nawet jeżeli w trakcie uznam, że coś jest nudne, albo kompletnie głupie i bez sensu. Trudno powiedzieć, dlaczego. To samo mam z książkami. Może liczę na to, że coś mnie, w którymś momencie zaskoczy? :) 

Długo tak miałem; od roku czy dwóch mi przeszło :) Starzeję się chyba ;)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Albo doszedłeś do jakiegoś kolejnego etapu rozwoju intelektualnego, którego mi jeszcze nie dane było doświadczyć :D Ale kto wie, czy to w przyszłości nie nastąpi?

Nie wiem, czy widziałaś ten film: The world's end. Wyłączyłbym po paru minutach, ale się żona uparła i mniej więcej w połowie filmu jest ostry twist, którego się nie spodziewałem. Ogólnie film nie powala, ale ma spory potencjał (i komediowy, i fabularny).

Z wiekiem bardziej szanuje się czas i to chyba tylko o to chodzi :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Nie widziałam, ale po napisach u góry plakatu (twórcó "Shaun of dead people" i "Hot fuzz"), wiem czego się mniej więcej spodziewać :)

Mówisz, jakbyś był przynajmniej w wieku Gandalfa :D 

Też wiedziałem, a i tak mnie zaskoczyli. Gdybym przeczytał hasełka reklamowe, to byłoby pewnie inaczej…

Gandalf był w klasie niżej ;)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

http://www.filmweb.pl/news/%22Movie+43%22+zwycięzcą+Złotych+Malin-103111 aż tyle nagród? Mnie to nie dziwi ;)

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

A ten Movie 43 ktoś widział?

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Ja pierwsze słyszę, ale ze względu na tak gorące przyjęcie przez jurorów skuszę się i obejrzę ;)

Złościć się to robić sobie krzywdę za głupotę innych.

Nowa Fantastyka