- Opowiadanie: coszniczego - Atom 1940 (kontynuacja Atom 1908)

Atom 1940 (kontynuacja Atom 1908)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Atom 1940 (kontynuacja Atom 1908)

Południe Rzeczypospolitej, okolice Zbrucza,

 

12 lipca 1940 roku godz. 11.45

 

Przed generałem Orlekiem– Graniczem postawiono niebywale trudne zadanie. Przy pomocy dwóch batalionów KOP-u i wycofanej części Armii „Podole” jego pułk Piechoty Zmotoryzowanej miał nie dopuścić do przełamania frontu nad Zbruczem. Jeszcze wczorajszego dnia było to możliwe, ale teraz naprzeciw niemu stanęły prawie dwie ogólnowojskowe sowieckie armie z Kijowskiego Okręgu Specjalnego, z których nawet jedna zdolna była rozgromić jego oddziały. Na jego szczęście, obie rozdzieliły się. Każda zaatakowała inny odcinek frontu. Teraz naprzeciwko jego oddziałom stanęła sama 5 Armia.

 

Generał spędził całą noc na obmyślaniu sposobu wyjścia ze sprawy. Później stwierdził, że jest to niemożliwe. Nie wiedział nawet po kiego grzyba nie mógł wycofać się w głąb województwa, jak wcześniej było to ustalone w planach obronnych. Rozważał nawet honorowe samobójstwo, ale uznał, iż jest ono bez sensu. Postanowił zatem walczyć.

 

Po sowieckiej stronie Zbrucza panował niemały tumult. Brzeg ostrzeliwano właśnie z czterech zintegrowanych ze sobą komputerowym systemem obronnym „Zbaraż” działek Boforsa i kilku pomniejszych armat, a ukryci żołnierze coraz wypuszczali zabójcze serie z cekaemów. Sowiecka piechota utknęła na dobre. Generał zadał sobie pytanie, na jak długo. Na niedalekim od granicy wzgórzu usytuował sztab wszystkich oddziałów.

 

– Generale, melduję, że Sztab Główny nadał wiadomość o nieprzerywaniu akcji – znikąd pojawił się oficer łącznikowy.

 

– A Niemcy ? – zapytał zaskoczony nagłym pojawieniem się łącznościowca pułkownik Heibling, dowódca jednego z batalionów Korpusu.

 

– Sztab Główny mówi, że front zachodni się ustabilizował od Kępy Oksywskiej po linię Mława– Poznań– Częstochowa. Nasze wojska cofają się ku granicom Centralnego Ośrodka Obrony. Na północy gorzej, Rosjanie przebijają się przez Nowogródek i Pińsk na zachód.

 

– Kiedy możemy się wycofać ? – zapytał pułkownik tuż po odejściu łącznościowca. I jemu udzieliło się nerwowe napięcie.

 

Generał przemógł chęć zapalenia papierosa i przyległ do lornetki. Sowieci podjęli kolejną próbę przepłynięcia na drugi brzeg, zakończoną kolejnym niepowodzeniem.

 

– Mamy zatrzymać wroga na linii Zbrucza… – powtórzył głucho rozkaz.– Aż do odwołania– powiedział pewniej.

 

Nagle na niebie pojawiły się niemrawe czarne punkciki, początkowo niezauważalne dla ludzkiego oka. Jednak w miarę upływu czasu przybierały coraz wyraźniej kształty myśliwców. Pułkownik Heibling pobladł i rzucił rozkaz zapalania silnika samochodu. Generał zmrużył oczy i przywołał do siebie myśl o swoich dwóch córkach oraz ostatnim rodzinnym obiedzie. Uśmiechnął się niemrawo. Z transu wyrwało go energiczne szarpnięcie za ramię. Było jednak za późno. Myśliwce zbliżały się nieubłagalnie.

 

Nagle stało się coś dziwnego. Myśliwce przeleciały tuż nad zaskoczonymi oficerami. Generał nawet zdążył zauważyć biało-czerwoną szachownicę na skrzydle jednego z nich.

 

– Nasi ! -wrzasnął Heibling.– Jak Boga kocham nasi! Tylko co robili po tamtej stronie? – zastanowił się. Po chwili obaj oficerowie usłyszeli dudniący dźwięk zwiastujący nowe zagrożenie.

 

Nad rzeką żołnierze po polskiej stronie wzmocnili ostrzał. Jednak nic to nie dało. Piechota sowiecka wycofała się, ustępując pola silniejszym jednostkom.

 

Generał pierwszy raz zobaczył tyle czołgów, określanych mianem „Kołowrotów”. Nazwa była adekwatna do wyglądu. Sześć maszyn przypominających wielkie na pięć, sześć metrów koła młyńskie z dwoma wieżyczkami armatnimi i kilkoma maszynowymi po bokach ustawiły się w równym rzędzie. Zapadła pełna przerażenia cisza. Powszechnie wiedziano, że „Kołowroty” były najsilniejszym typem czołgów używanym przez Sowietów, wspieranym przez pozaziemską technologię Obcych wykorzystaną do budowy takich maszkar. Generał mógł na żywo ocenić efekty prac rosyjskich naukowców. Przez kilka chwil.

 

Potem ziemia zatrzęsła się pod ostrzałem z dwunastu dział kalibru152 mm.

 

– Dajcie rozkaz do odwrotu ! – wrzasnął generał. Nie wiedział nawet czy któryś z żołnierzy nad Zbruczem jeszcze był zdolny do ucieczki z pola walki. Woda wzbiła się w powietrze od pocisków, a generałowi wydawało się, że oprócz huku dział słyszy też jęki rannych i wiwat krasnoarmiejców, chociaż od Zbrucza byli odlegli o dobre cztery kilometry.

 

– Panie generale. Proszę spojrzeć na niebo ! – krzyknął jeden z oficerów sztabowych. Generał spojrzał i zobaczył te same kilka samolotów, które wracały z sowieckiej strony. Samoloty zniżyły pułap i ostrzelały rząd czołgów, który właśnie ruszył, by przekroczyć rzekę. Spod kadłubów spadło kilka jajowatych bomb, które trafiły „Kołowroty”, nie czyniąc im jednak większych szkód. Materiał, z którego zostały zbudowane był gruby i odporny na zniszczenia. Tylko u jednego generał zauważył uszkodzenie działa, ale i tak czołg był zdolny do dalszej walki.

 

– Heibling, gdzie ten samochód ? – niemalże krzyknął generał. Pułkownik skoczył, jakby dostał pięścią w twarz.– Natychmiast się stąd ewakuujemy!

 

Mały Fiat 508 podjechał niemalże natychmiast. Obaj oficerowie wsiedli do niego. Za Fiatem ustawiły się kolejne dwa samochody.

 

– Uciekajcie ! – wrzasnął generał do reszty sztabowców.

 

Nagle, gdy generał odwrócił się, by dać znać kierowcy, że mają ruszać, niebo przecięło kilka polskich czarnych grawitolotów. Potem jeszcze kilka. Maszyny utworzyły szyk i po kolei zaczęły lądować, wypuszczając z środka przewożonych żołnierzy. Gdy ci wysiedli, grawitoloty uniosły się i w szyku bojowym ruszyły na spotkanie z czołgami. Dołączyła do nich wciąż nieskutecznie atakująca „Kołowroty” grupa samolotów. Wszystko działo się przez dwie minuty. Teraz rozpoczynała się walka.

 

Żołnierze transportowani przez grawitoloty różnili się od reszty Wojska Polskiego. Nie mieli na sobie klasycznych mundurów tylko specjalne kombinezony w maskujących barwach. Na głowach zamiast zwykłych hełmów mieli coś na kształt połączonego owalnego durszlaka i maski przeciwgazowej. Nosili też niewielkie plecaki, z których wystawała cienka antenka komunikacyjna.

 

Generał wysiadł z wozu i podszedł do najbliższego żołnierza. Ten, zauważając go, wyprężył się i zasalutował.

 

– Coście za jedni ? – zapytał nerwowo.

 

– 1 Batalion Specjalny, panie generale – odpowiedział żołnierz.

 

Do generała podszedł inny żołnierz, który na głowie nie miał maski. Wysoki, szczupły mężczyzna z lekkim wąsem o przyjaznej twarzy zasalutował niedbale przed generałem.

 

– Generał Stanisław Sosabowski, 1 Batalion Specjalny. Otrzymaliśmy polecenie wesprzeć was w walce.

 

– Nie uprzedzono mnie o wsparciu, jestem jednak wdzięczny za pomoc, ale musimy się spieszyć, wasze grawitoloty… – nie dokończył, gdyż usłyszał wybuch za plecami majora. Wychylił głowę i zobaczył, jak wybucha jeden z czołgów. Wytrzeszczył szeroko oczy. Do rozmawiających podszedł równie zaskoczony pułkownik Heibling.

 

– O te czołgi na razie nie musimy się martwić – uśmiechnął się szelmowsko Sosabowski – Nasze karabiny inżyniera Gaussa świetnie radzą sobie z tymi metalowymi puszkami. Gorzej jednak, że na nas ciągnie cała armia rosyjska. Musimy zebrać siły i odtworzyć linię obrony.

 

– Naturalnie – chrząknął generał. Pułkownik pokiwał głową.

 

– Za kilka chwil powinna przybyć tutaj Podolska Brygada Kawalerii, jeśli umiejętnie utworzymy obronę – tu popatrzył znacząco na generała– to utrzymamy ten odcinek.

 

– Po jaką cholerę Sztab chce utrzymać Zbrucz? Przecież na północy sowieci prą na całego, tutaj także zaraz będzie gorąco – zapieklił się pułkownik.– Trzeba wycofać się do COB-u lub do Lwowskiego Rejonu Umocnionego.

 

– Nie poinformowano mnie o planach Sztabu Głównego. Ja mam tylko wypełnić rozkazy – odpowiedział poważnie Sosabowski.– Jednak wiem, że tam, w Sztabie, kroi się coś dużego.

 

Województwo Stanisławowskie, okolice miasta Rohatyn,

 

12 lipca 1940 roku godz. 12.30

 

 

 

Major Maciej Kliński, szef ochrony, nerwowo sięgnął do kieszeni munduru. Zaklął, gdy natknął się na pustkę. Z niepokoju wypalił już wszystkie papierosy. Od ponad dwóch dni przeprowadzali ewakuację Ośrodka „X” i jak dotąd nie było widać jej końca. Dzięki wstawiennictwu szefa Sekcji 7, pułkownika Chruściela, Marszałek Śmigły– Rydz wysłał dodatkowe odwody do obrony frontu na najbardziej zagrożonym odcinku Zbrucza.

 

Major otrzymał nawet wsparcie całego Pułku Specjalnego, jednej z nowszych jednostek w Wojsku Polskim.

 

Kiliński rozejrzał się po okolicy. Ośrodek „X” był doskonale zamaskowany w leśnej gęstwinie. Wiodła do niego tylko jedna piaszczysta droga, z której odbiegały liczne odnogi, w tym jedna prawidłowa. Dodatkowo utrzymywano zwartą linię obrony w postaci czujek snajperskich i licznych lotnych patrolów dronów, małych maszyn zwiadowczych. Główna część kompleksu, bunkier, w którym znajdował się Ośrodek „X”, otoczony był ceglanym murem. Mur ten był dziurawy, co sprawiało, że wyglądał na stary i dawno zapomniany. W rzeczywistości wyłomy służyć miały w razie potrzeby jako stanowiska strzeleckie dla karabinów maszynowych.

 

Wewnątrz kompleksu znajdowały się trzy hangary, dwa jako magazyny, trzeci jako wejście do bunkra. Tam przechowywano wszystkie tajemnice Ośrodka „X”.

 

Major podszedł do stojącego najbliżej porucznika, który odpowiadał za załadunek.

 

– Ile jeszcze potrzebujecie czasu poruczniku ? – zagadnął.

 

Żołnierz podrapał się po głowie.

 

– Jeszcze co najmniej pół doby – odpowiedział w końcu.

 

Major pokręcił głową.

 

– Za dużo – wskazał ręką na wschód.– Tam, na wschodzie, nasi ostatnimi siłami powstrzymują Sowietów. Musimy przyśpieszyć prace.

 

– To niemożliwe – zaprzeczył porucznik.– Sam pan doskonale wie, majorze, z jak delikatnym hmm… materiałem – znalazł odpowiednie słowo – mamy doczynienia.

 

– No dobrze, dajmy na to, że mamy jeszcze te cholerne pół dnia. A saperzy?

 

– Ładunki założone – jak na życzenie pojawił się szef saperów. – Teraz tylko je uzbroić i nacisnąć dźwigienkę.

 

Major pokiwał z uznaniem głową. Odszedł od obydwu żołnierzy, a ci wrócili do swoich zadań. Major wszedł do środkowego bunkra. Tuż przy wejściu natknął się na dwóch żołnierzy oddziałów specjalnych, przysłanych specjalnie na czas ewakuacji.

 

– Jak tam, panowie ? Spokój ?

 

– Jak najbardziej – odpowiedział jedne z nich, w stopniu kaprala. Widać było, że rwie się do walki, a tymczasowy przydział był dla niego nużący i bezsensowny. Drugi z żołnierzy postawił na ziemi karabin Browninga, spadkobiercę znakomitego ciężkiego BAR-a. W gruncie rzeczy oba karabiny nie różniły się bardzo. Te używane przez oddziały specjalne i Korpus Ochrony Pogranicza miały tylko skróconą lufę, co umożliwiało trzymanie karabinu w rękach podczas strzelania.

 

Major poszedł dalej, do dużych metalowych drzwi. Obok nich, na ścianie wisiała zamontowana klawiatura numeryczna. Major wcisnął odpowiednią sekwencję klawiszy. Drzwi wydały cichy syk, a potem rozwarły się. Major znalazł się w najtajniejszej części ośrodka „X”.

 

Szedł wąskim korytarzem, w którym każdy poczułby się nieswojo. Chropowate ściany i wszechobecne kable oraz liczne odnogi wprawiały w zaniepokojenie. Nie wspominając już o migotającym świetle.

 

Major mijał kolejne grupy ewakuacyjne, przenoszące różnego rodzaju sprzęty od ciężkich skrzyń po technologicznie zaawansowane komputery, a raczej ich części. W końcu dotarł do sektora oznaczonego literą D. O ile pamiętał był już na poziomie dwóch metrów pod ziemią.

 

Napotkanego drona strażniczego minął, dotykając plecami ściany. Na widok maszyny odczuwał strach. Szczególnie przed jego dwoma działkami laserowymi. A co, jeśliby miała zwarcie? Major obawiał się, że ta możliwość może kiedyś się urzeczywistnić.

 

Wszedł po kamiennych schodach na górę, po drodze spotkał kolejnych żołnierzy, tym razem żandarmów z pistoletami maszynowymi Thompson. Obaj zasalutowali swojemu przełożonemu.

 

Już na zewnątrz usłyszał głośną rozmowę, można rzec kłótnię, do której już się przyzwyczaił. Przywykł, słysząc ją niemal codziennie.

 

Wszedł do pomieszczenia naukowego, wyglądającego na pokój szpitalny, gdyby nie przezroczyste okno po lewej. I jak zwykle zauważył dwóch naukowców w białych kitlach, ożywczo dyskutujących ze sobą. Pierwszy, starszy, może sześćdziesięcioletni mężczyzna w okularach i resztkami siwych włosów na głowie wymachiwał rękoma na lewo i prawo. Drugi, młodszy, również żywo gestykulując, próbował przekonać swojego rozmówcę.

 

– … nie należy jeszcze transportować obiektu. Nie znamy konsekwencji….

 

– Brednie ! – warknął młodszy, doktor Liedel.– Słyszał pan szefa ochrony – obaj naukowcy nie zauważyli majora – to straszny gbur, ale ma rację. Musimy się spieszyć. Nie ma czasu.

 

– Ale co, jeśli się obudzi. Jak go zatrzymamy ?! – profesor Paweł Darbiński, znany i ceniony biolog, słynący ze swych badań nad kulturą i zachowaniami pozaziemskich istot, zdjął okulary i nerwowym ruchem otarł pot z czoła. Zmęczyła go ta kłótnia z Liedelem.

 

– Tym będziemy martwić się później. Skupmy się na rzeczywistości. Sowieci są rzut kamieniem. Jeśli nie zaczniemy załadunku teraz, to za dwa dni położą na nim łapy Ruscy!

 

Major miał dość nie zauważania swojej osoby i chrząknął znacząco. Obaj naukowcy skoczyli jakby usłyszeli strzał. Pierwszy obudził się Liedel.

 

– Panie majorze ! Nie zauważyliśmy pana. Długo już tu pan stoi ? – zaczął niepewnie, starając się nie znaleźć wzroku majora. A ten, jak każdy człowiek, nie lubił być przezywany gburem.

 

– Chwilę – burknął Kliński.– Z czym panowie mają znów problem ? – mocno zaakcentował słowo „znów”. Spojrzał na lewo, jakby chciał znaleźć tam coś, co pomoże mu w problemach. Doktor Liedel westchnął głośno.

 

– Obiekt „N-O” – powiedział.

 

– Co z nim ? – zapytał major.

 

– Obawiamy się o jego transport, majorze – powiedział profesor. Liedel zaczerwienił się.

 

– Uważam, że powinniśmy zaczynać jego ewakuację – zarządził major. Zauważył uśmieszek Liedela i zgromił go wzrokiem. – Jak tylko skończymy załadunek części technicznej, zajmiemy się częścią biologiczną.

 

– Mamy jeszcze na to czas?

 

– Góra ten dzień. Dlatego też, proszę o zaprzestanie wszelkich kłótni i podjęcie prac nad załadunkiem.

 

– A jeśli „N-O” wymknie się spod kontroli ? – niemalże jęknął profesor Darbiński.

 

– Proszę się nie martwić, profesorze. Dołożę wszelkich starań byśmy bezpiecznie dotarli do COB– u. Na wszelki wypadek przydzielę zespołowi transportowemu większą eskortę.

 

Profesor odetchnął z ulgą, chociaż było widać, że wciąż nie jest do końca zadowolony z rezultatu. Major popatrzył na tego wielkiego człowieka, pioniera w badaniu pozaziemskiej cywilizacji. Po powrocie z naukowej wyprawy na Syberię na początku wieku rozpoczął cykl prac na temat Obcych, co zaowocowało odkryciem tajemniczych dla ludzi technologii. W Polsce, ale i na świecie znaleziono wiele ukrytych, można powiedzieć, magazynów, w którym pozaziemska cywilizacja przetrzymywała duże ilości sprzętu. Tuż po zakończeniu wojny zabrano się za ich badanie, co zaowocowało wynalezieniem komputerów, nowych rodzajów energii, a także broni. Profesor Darbiński za to jako pierwszy przeprowadził sekcję ciała Obcego.

 

Major wyszedł z pomieszczenia i skierował się do sekcji „E”, gdzie mieściło się źródło zasilania, wielki generator, nazywany reaktorem odycznym[1]. Na świecie tylko kilka krajów dysponowało takim rodzajem energii. W Polsce były takie dwa reaktory, tutaj w Ośrodku „X” i w podwarszawskich Siekierkach, gdzie zasilał stolicę. Teraz zależało mu na czasie. Sam chciał być już w bezpiecznym centrum kraju, gdzie utworzono Centralny Ośrodek Obrony, wytyczony na linii Bugu, Niemena w Grodnie, Narwi i Wisły oraz Sanu. Dlatego chciał dopilnować wszystkiego osobiście.

 

Zanim dotarł na miejsce dopadł go żołnierz łącznościowiec.

 

– Panie majorze, panie majorze ! – krzyczał – Szczęście, że pana znalazłem – odetchnął.

 

– Mówże ! – zaniepokoił się major.

 

– Przerwano front !

 

Major zbladł. Jego myśli płynęły coraz szybciej.

 

– Zawiadom wszystkich. Natychmiast ewakuujemy kompleks.

 

Żołnierz pobiegł, jak wystrzelony z procy. Major oparł się o ścianę. Zaczął myśleć. Sowieci będą tu za jakieś dwie, góra cztery godziny. Jeszcze zdążą się ewakuować. Trzeba działać szybko.

 

Niemalże gnał do pomieszczenia naukowego. Całe szczęście, chwała Bogu ich znalazłem, pomyślał.

 

– Nie ma czasu, ewakuujemy Obiekt „N-O” ! – krzyknął do osłupiałych naukowców.

 

Wraz z prawie trzydziestką ludzi zeszli do najgłębszych podziemi Ośrodka „X”. Większość stanowili żołnierze oddziałów specjalnych. Ta część kompleksu zawierała najniebezpieczniejsze przedmioty. A także Obiekt „N-O”.

 

Obiekt „N-O” był nazwą typową dla wojskowej biurokracji, operującej prostymi skrótami. Oznaczał on dwa słowa: Niebezpieczny Obcy. Żywy przedstawiciel pozaziemskich istot. Dysponujący ponadnaturalnymi własnościami psychokinetycznymi. To właśnie nim zajmowała się tu Sekcja 7, odpowiedzialna za rozszerzanie wiedzy o technologii i samej rasie Obcych na użytek wojska.

 

– Tylko najważniejsze rzeczy, według listy priorytetów ! – rozkazywał major. Żołnierze technicy rozbiegli się pośpiesznie po salach badawczych. Zaroiło się od nich jak w mrowisku. Major spojrzał na zegarek. Trzynasta dwadzieścia. Pozostała tylko biologiczna.

 

Nie było za dużo czasu. Osobiście wysłał samochody z pozostałych sekcji wraz z profesorem Darbińskim. Ten opierał się jak mógł, ale w końcu odpuścił. Major nie mógł go zostawić. Gdyby wpadł w ręce wroga, Kliński stanąłby przed sądem polowym.

 

Major wysłał zwiad, by dowiedzieć się o sytuacji. Na wszelki wypadek postawił patrole na drodze do ośrodka. Wziął ze sobą krótkofalówkę, by być w stałym kontakcie z żołnierzami patrolów.

 

– Natychmiast prowadźcie do Obiektu „N-O” – rozkazał doktorowi Liedelowi. Ten wskazał drogę, mimo, że szef ochrony sam ją znał. Szli szklanym korytarzem, pozostałości po dawnych właścicielach. W końcu Ośrodek „X” zbudowano na odnalezionej bazie Obcych.

 

Dotarli do solidnych, żelaznych krat, pilnowanych przez dwóch żołnierzy. Major wystukał kombinacją klawiszy i kraty podniosły się. Wcześniej wszyscy obecni założyli słuchawki psioniczne, chroniące przed psychicznymi atakami istoty. Kiedy pierwsi odkrywcy weszli do kompleksu, bez słuchawek, narazili się na atak Obcego, który zabił wszystkich. Dlatego też przezornie wzmocniono ściany odgradzające Obiekt od reszty kompleksu.

 

Wraz z doktorem Liedelem, resztą naukowców i dziesięcioma żołnierzami weszli do pomieszczenia, w którym przetrzymywano Obcego. Był on uwięziony w szklanej rurze, jaką znaleziono w Ośrodku, służącą zapewne do wprowadzania w stan hipostazy. Obcy unosił się w bezbarwnym płynie. Jego klatka piersiowa (jeśli można było to tak nazwać) unosiła się w powolnym oddechu. Istota przypominała człowieka. Chudego człowieka, który nie miał skóry. Jego mięśnie były brązowe, jakby zardzewiałe. Człowieka, któremu z okolic bioder wyrosły dwie macki. Człowieka, który zamiast zwykłych rąk, miał przedłużone przeguby oraz palce. Człowieka, którego dwukrotnie powiększone ślepia były zamknięte grubymi powiekami. Człowieka, któremu niesamowicie wielka kość ciemieniowa wydłużyła czaszkę. Tak, niewątpliwie Obcy w jakimś stopniu przypominał człowieka.

 

Żołnierze wycelowali karabinami w istotę. Jedne niewłaściwy ruch i któryś strzeli. Major z niepokojem zauważył, że zaciska rękę na kaburze pistoletu. Naukowcy rozpoczęli procedurę odczepiania rury od podłoża i zamontowywania jej na wózek. Najpierw odczepili zrobione z srebra łańcuchy. Przesądnie zrobiono je ze szlachetnego metalu.

 

Gdy załadowali Obcego na wózek, byli gotowi. Wyszli z pomieszczenia. Nagle ziemia zarżała. Cała grupa popatrzyła po sobie. Major złapał za krótkofalówkę.

 

– Zwiad, słyszycie mnie ?

 

W odpowiedzi usłyszał trzaski. W końcu przez krótkofalówkę przemówił żołnierz zwiadu.

 

– Pan major ?! Dzięki Bogu ! Tak strzelali, że myślałem, że mnie nie usłyszycie !

 

– Powara, to wy ? Co tam się dzieje ?

 

Znowu trzaski.

 

– …dużo ich. Na razie badają teren. Macie jeszcze czas… – urwał.

 

– Powara ? Powara, do cholery ?! – krzyczał major. Powara nie odezwał się jednak.

 

Major popatrzył martwym wzrokiem na resztę grupy.

 

– Szybko! Nie mamy czasu…– spojrzał przerażony na Obcego. Że też nikt tego nie zauważył. Obcy się przebudził ! Kliński za późno, może o sekundę, wyciągnął pistolet. Zbyt wolno.

 

Istota otworzyła usta i jakby krzycząc rozbiła szkło rury. Major zasłonił twarz i upadł. Bezbarwna ciecz wypłynęła na zewnątrz. W podziemiach zawirowało. Żołnierze rozpoczęli ostrzał. Kule leciały na lewo i prawo, nie czyniąc jednak Obcemu szkody. Istota znowu otworzyła usta, a wszyscy ludzie polecieli nawet na kilka metrów w tył. Major podniósł głowę i zobaczył jak Obcy chwyta macką jednego z żołnierzy i dosłownie rozrywa go na pół. Inny żołnierz wystrzelił niemalże cały magazynek w Obcego. Ten jednak przebił go drugą macką. Żołnierz upuścił karabin i osunął się na ziemię. Istota uniosła się kilka centymetrów nad ziemię.

 

Reszta grupy patrzyła, jakby skamienieli na całe zajście. Major obejrzał się na siedzącego obok Liedela. Niemalże wytrzeszczył oczy, usta miał otwarte, niczym zaczarowany wpatrywał się w Obcego. Dopóki ten nie skręcił mu karku jednym ruchem ręki.

 

W końcu istota ruszyła w stronę majora. Ten wycelował pistoletem w głowę Obcego.

 

– Giń, sukinsynu ! – warknął strzelając. W głowie istoty pojawiły się dziury, które zaraz zasklepiły się. Major poczuł falę dziwnej energii na sobie, a potem z nosa zaczęła płynąć mu krew. Popatrzył na swoje ręce, całe w posoce.

 

Przewrócił się na plecy. Istota lewitowała dokładnie nad nim. Jej macki niepokojąco blisko zbliżyły się do głowy Klińskiego. Zimna skóra Obcego dotchnęła ciało majora. Nagle Obcy podniósł swoją głowę do góry.

 

Spójrz na swój piękny świat człowieku. Co wyście z nim zrobili ? Co zrobiliście z… nami ?– wyszeptał. Potem odleciał. Major poczuł pustkę. Potem tona skalnego sklepienia bunkra zwaliła mu się na głowę.

 

·

 

Województwo Stanisławowskie, okolice miasta Rohatyn,

 

12 lipca 1940 roku godz. 13.56

 

Pułkownik Daniel Aleksiejowicz Rudion, dowódca Grupy Armijnej „Południe” otworzył klapę czołgu BT-2. Odetchnął. Ponad trzy i pół godziny duszenia się w czołgu zwiadu. Za nim szła cała armia. Tuż przy nim było kilka „Kołowrotów”. Nawet teraz, gdy się zatrzymały, czuł drżenie ziemi. Wszyscy czekali na rozkaz dowódcy.

 

– Ognia ! – powiedział przez radio. Prawie pięćdziesiąt dział odezwało się ogniem. W dowództwie kazano mu strzelać na pokaz, ku przestrodze, by pokazać potęgę Armii Czerwonej, no i oczywiście by wybadać terytorium przeciwnika.

 

– Przerwać ogień ! – dał rozkaz, gdy okolica zmieniła się w morze ognia. – Uwaga wszystkie jednostki, naprzód !

 

Nagle poczuł drżenie, ale inne niż od „Kołowrotów”. Dwa czołgi zwaliły się na siebie. Trzeci gwałtownie skręcił i wpadł na jadącego obok.

 

– Co jest, do cholery ? – zawył przez radio. Na myśl przyszła mu jakaś nowa broń Polaków. Czołg BT-2 jadący obok dowódcy uniósł się do góry. I poleciał na trzydzieści metrów w tył. Wieżą do ziemi. Pułkownik wybałuszył oczy. Wtedy go zobaczył. Wyglądał jak zwykły człowiek. Tylko, że był jakby zardzewiały, miał wydłużoną głowę i dwie macki przyczepione do bioder.

 

– Ognia ! – krzyknął do załogi. Działo wypluło pocisk. Nastąpił wybuch. – Poprawcie kaemem !

 

Ziemię przeszyła seria maszynowa. Jednak tenże dziwny człowiek nie zginął, jak tego chciał Rudion. Stał nadal.

 

– Naprzód, dodaj gazu ! – wrzasnął rozpaczliwie. Czołg wyrwał do przodu. Jednak na kilka metrów przed człowiekiem coś uderzyło w burtę maszyny. Czołg odleciał w tył. Pułkownik odbił się od włazu i wleciał do wnętrza maszyny. Na chwilę stracił przytomność. Gdy się ocknął pół minuty później zauważył, że nikt z jego załogi nie ocalał. Resztkami sił wydrapał się z włazu. Kiedy to zrobił, zamarł. Cała Grupa Armijna, a raczej jej szczątki walały się wszędzie. Wszystkie maszyny zostały zniszczone. Pułkownik złapał się za głowę.

 

Wtem zauważył tego samego człowieka, którego próbował zabić. Pułkownik mógłby przysiąc, że tenże człowiek, czy może ta istota, uniosła się ku niebu. Tak też napisał w raporcie. Jednak w raporcie nie zawarł czegoś, czego od dawna nie robił, a czego bał się ujawniać w czasie wielkiego socjalizmu. Mianowicie wyjął krzyżyk, który ukrywał i zaczął się modlić….


[1] Nazwa użyta w książce A. Przechrzty „Wilczy Legion” wyd. przez Fabrykę Słów

Koniec

Komentarze

Jak masz przeglądarke ognistolisią, to wciśnij ctrl+f, wpisz : major i kliknij "Podświetl". Później zjedź do mniej więcej połowy tekstu i zobacz, co się tam dzieje. I tak do samego końca. :) Jest trochę powtórzeń. Całość przeczytam później.
Pozdrawiam

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Obawiam się, że nie zrozumiałem... :)

:) Już tłumaczę. Blisko pięćdziesiąt razy użyłeś słowa: "major". :) (od połowy tekstu).

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Czy to jakoś specjalnie utrudnia czytanie czy to bardziej błąd "stylistyczny"?

     Naturalnie "kołowroty" to czołgi pływające?

nieee, jak napisałem to coś w rodzaju gigantycznych młyńskich kół, służących jako czołgi

Nie wiedział nawet po kiego grzyba nie mógł wycofać się w głąb województwa, (...).  

Bez komentarza.

     To po kiego grzyba Rosjanie ustawiali je w szeregu po drugiej stronie Zbrucza? Co, nie mieli cięzkiej artylerii? Pod względem taktycznym opis tego starcia jest nawet nie dziecinny --- jest wyjątkowo  dziecnny. Chyba, żeby zalożyć, że Rosjanie to głąby do kwadratu, ale --- z telstu to nie wynika.

"Czy to jakoś specjalnie utrudnia czytanie czy to bardziej błąd "stylistyczny"?"

A to zależy, od czytającego.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Nowa Fantastyka