- Opowiadanie: Jack_Felix - Omega

Omega

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Omega

 

 

Mimo wykańczających upałów udało mi się skończyć tekst, o napisaniu którego myślałem już od dawna. Przedstawiam opowiadanie "Omega" prawiące o losach dziewczyny imieniem Auro. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. Wszystkich komentujących proszę o podanie informacji, czy opowiadanie się spodobało i dlaczego tak lub nie. Z góry dzięki za przeczytanie ;)

 

 

 

 

I

 

Klęczałam na podłodze od dwóch godzin. Kolana bolały mnie okropnie, ale już się do tego przyzwyczaiłam. Wszystkie się przyzwyczaiłyśmy. Nie miałyśmy wyjścia. Kto jak kto, ale kapłanki muszą klęczeć. Przecież nie będziemy modlić się do bogów na stojąco.

 

 

Wielki, Zeusie, panie nieba i ziemi,

Ty, który mocą gromów władasz,

Modlimy się do ciebie jako sługi pokorne,

Co nocą, dniem imię twe wysławiają,

Zlituj się nad dziećmi swemi,

Zniewagę i grzech im wybacz,

Albowiem zbłądziły, chwały twej ślepe,

Zmamiły ich pokusy i fałsz,

Przeto błagamy cię, zlituj się nad nimi,

Cierpień i kaźni oszczędź im,

Tak proszą cię córy człowiecze,

Dusze i ciała oddając twej czci.

 

 

Modlitwa unosiła się w powietrzu, wraz z ciepłym powietrzem napływającym od strony wejścia sprawiając, że odpłynęłam gdzieś daleko. Tak daleko, że całkiem zapomniałam, by modlić się razem z innymi. Nagle poczułam, jak ktoś wykręca mi ucho, i jęknęłam z bólu. Spojrzawszy w górę, zobaczyłam jedną z przełożonych i to nie byle jaką, ale najgorszą z nich wszystkich.

 

Liana, bo tak miała na imię, przeszyła mnie spojrzeniem błękitnych, pozbawionych wyrazu oczu i rozkazała mi wstać. Zrobiłam to posłusznie, a ona puściła moje ucho i gestem dała do zrozumienia, żebym udała się do sąsiedniej komnaty. Reszta dziewczyn w ogóle na to nie zareagowała. Wiedziały, że jeśli przestaną się modlić, mogą zostać ukarane podobnie jak ja.

 

Pomieszczenie było o wiele mniejsze od sali modlitewnej, w której znajdowałam się przed chwilą. Zamiast pomnika Zeusa i naściennych malowideł, pod którymi stały rzędy świec, był tutaj jedynie stół, krzesło, kilka alabastrowych figurek i wiklinowy kosz, w którym znajdowały się bezlistne gałązki.

 

– Zrzuć togę – rzekła Liana.

 

Wykonałam polecenie i stanęłam przed nią zupełnie naga. Liana powiedziała, żebym się obróciła. Potem podeszła do kosza i wyjęła jedną z gałązek.

 

– Czy opowiadałam ci kiedyś legendę o Tyfonie – zaczęła, jak zawsze przemawiając przerażająco bezbarwnym głosem. – Tyfon był najpotworniejszym synem Gai, olbrzymem przerastającym góry. Zamiast palców miał sto smoczych łbów, a od pasa w dół był jedynie plątaniną węży.

 

Po tych słowach chlasnęła mnie gałązką w plecy. Zabolało, jakby ktoś rozciął mi skórę, ale nie jęknęłam. Zwykle dziewczyny po chłoście u Liany chlipały jak małe dzieci, ale ja nie chciałam dawać jej satysfakcji. Co dziwniejsze, im bardziej opierałam się przed okazywaniem bólu, tym delikatniej mnie biczowała. Może podniecały ją tylko jęki i płacz? Sama nie wiem…

 

– Tyfon został stworzony, by zniszczyć bogów Olimpu. Był tak przerażający, że większość z nich uciekła na jego widok. Tylko Zeus został, by zmierzyć się z potworem. Walka, która się między nim nawiązała, jest niemożliwa do opisania. Było to straszne starcie, z którego Zeus wyszedł zwycięsko, przygniatając cielsko Tyfona mityczną górą Etna. Tam, pod milionami ton kamieni, olbrzym był uwięziony przez kilka tysięcy lat…

 

Zawsze opowiadała tę legendę. Nikt nie wiedział dlaczego, a ja powoli zastanawiałam się, czy ona sama to wie. Gdy otrzymałam całą karę, kazała mi odejść. Tak po prostu, jakby skończyła mnie pouczać, a nie chłostać. Bez żadnej miny, bez żadnych emocji na swojej kamiennej twarzy odwróciła się i wsadziła gałązkę do kosza. Prawdę powiedziawszy, okropnie mnie przerażała, jakby niewiele w niej było z człowieka. Czując piekący ból na plecach, opuściłam komnatę i razem z resztą kapłanek udałam się do sali jadalnej.

 

Kiedy odmówiłyśmy modlitwę do Demeter w podziękowaniu za posiłek, który miałyśmy właśnie spożyć, Kalo – ciemnowłosa dziewczyna o brązowych oczach – spytała mnie szeptem:

 

– Dlaczego przestałaś się modlić?

 

Wzruszyłam ramionami.

 

– Po prostu się zamyśliłam.

 

Kalo popatrzyła na mnie dziwne.

 

– No co? Nie można się zamyślić? – prychnęłam.

 

– Gdy grozi za to chłosta? Nie, nie bardzo.

 

Choć często się ze sobą sprzeczałyśmy, Kalo była moją najlepszą przyjaciółką.

 

– Lepiej zajmij się swoim plackiem – powiedziałam jej.

 

 

 

II

 

Po śniadaniu każda z kapłanek wykonywała obowiązki przydzielane im przez przełożone. Mi i Kalo trafiło się czyszczenie podłogi w Komnacie Wielkiej Wojny. Na przepięknych freskach pokrywających szerokie płaszczyzny ścian przedstawiona była walka tytanów z bogami Olimpu. Szczęśliwie udało mi się nie zasłużyć na chłostę, otrzymanie której byłoby nie lada wyczynem, bo przełożona, która nas nadzorowała, brzydziła się przemocą, za to lubiła dawać niesamowicie długie i nużące wykłady na temat istotności służenia bogom. Wolą Zeusa, wykład też mnie ominął.

 

Potem nadeszła pora obiadu, a po niej popołudniowe modlitwy i kolejne prace świątynne. Przed kolacją, o zgrozo, była jeszcze jedna modlitwa zwana wieczorną. Chłodny wietrzyk wraz z widokiem gwiazd, które można było zobaczyć przez oculus w suficie, szybko rozproszył moją uwagę. Kalo zauważyła, że przestałam się modlić, i syknęła na mnie, żebym się opamiętała, ale w następnej chwili Liana wykręciła nam uszy i rozkazała udać się do sąsiedniej komnaty.

 

– Czy opowiadałam wam kiedyś legendę o Tyfonie? – spytała, wyjmując gałązkę z wiklinowego kosza.

 

Kalo nie odzywała się do mnie przez całą kolację.

 

 

 

III

 

Gdy znalazłyśmy się w swoich pokojach i odmówiłyśmy modlitwę do Hypnosa o spokojny sen, przełożona Gala, ta od długich i nużących wykładów, przyprowadziła do naszej sypialni dziewczynę o czarnych włosach i cerze białej jak płatki lotosu.

 

– To Diana. Właśnie złożyła śluby. Od dzisiaj będzie spać razem z wami – oświadczyła.

 

Nowa przejechała spojrzeniem po naszych twarzach i uśmiechnęła się dziwnie, jakby zalotnie.

 

– Macie być dla niej miłe – poinstruowała nas przełożona. – A teraz do łóżek! Modlitwa zmówiona, mam nadzieję?

 

– Zmówiona, kapłanko przełożona – odparłam raźnie.

 

– W takim razie spać, ale już! – Gala zrobiła groźną minę i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

 

Jak tylko odgłos jej kroków ucichł, wyszczerzyłam do nowej zęby i powiedziałam:

 

– Witaj wśród cnotek-niewydymek, Diana. Ja jestem Auro, ta ruda, co najchętniej modliłaby się od rana do wieczora, to Irina, a ta wredna zołza, co marzy o byciu przełożoną…

 

– Wcale nie marzę o byciu przełożoną!

 

– …to Kalo. Irina jest nieco wstydliwa, jak chyba każda kapłanka z powołania, ale nigdy na nas nie doniosła, więc jest w porządku. Kalo zawsze powie ci, czego masz nie robić, żeby nie dostać chłosty, więc w sumie wychodzi na to, że już jest z niej niezła przełożona.

 

– Dzięki, mała.

 

– Nie ma sprawy – odparłam wesoło, a potem znowu zwróciłam się do Diany. – No, nowa, opowiedz nam coś o sobie.

 

Dziewczyna usiadła na jedynym wolnym łóżku w pokoju i ponownie obdarzyła nas tym zalotnym uśmiechem.

 

– A co chciałybyście wiedzieć? – spytała.

 

– Skąd pochodzisz? – wtrąciła Kalo, zanim zdążyłam ją uprzedzić.

 

– Z Olimpii – odparła Diana.

 

Szczęki opadły nam tak nisko, że przez dłuższy moment zastanawiałam się, dlaczego nie zbieramy ich z podłogi.

 

– Z wielkiego miasta Olimpii? Naprawdę? – zdumiała się Kalo.

 

– No przecież mówi, że z Olimpii – fuknęłam. – Jak tam jest?

 

Diana zaśmiała się.

 

– Ciężko opisać całe miasto słowami – odparła. – Tysiące domów, setki świątyń, musiałybyście je same zobaczyć. Ja nie znam wszystkich zakątków. Większość dzieciństwa przesiedziałam w bibliotece, gdzie mój ojciec dbał o stan ksiąg i zwojów.

 

– To znaczy, że umiesz czytać? Jak wiele z tych ksiąg przeczytałaś? – spytałam, podniecona. Sama zawsze chciałam nauczyć się sztuki czytania, ale nigdy nie miałam ku temu okazji.

 

– Tak, umiem czytać – rzekła Diana. – I przeczytałam setki ksiąg.

 

– W takim razie opowiedz nam jakąś ciekawą historię.

 

Dziewczyna odgarnęła włosy z twarzy, poprawiła posłanie i powiedziała:

 

– Ciekawych historii w książkach nie brakuje, ale najciekawsze to te, które nigdy nie zostały przelane na papier. Ojciec opowiedział mi kiedyś legendę o odrodzeniu potęgi bogów… ale może nie chcecie tego słuchać? Ta opowieść została zakazana dawno temu.

 

Kalo już otwierała usta, zapewne by powiedzieć coś w stylu: „my nie możemy słuchać zakazanych opowieści”, ale uciszyłam ją groźnym spojrzeniem.

 

– Nie krępuj się – szepnęłam do Diany.

 

Nowa mrugnęła przyjacielsko i zaczęła opowiadać:

 

– Ponoć w pradawnych czasach ludzie przestali modlić się do Bogów, a ci utracili swoją moc. Dysponując zaledwie cieniem swojej uprzedniej potęgi, udali się w podróż do najdalszych zakątków świata, gdzie, za granicami ciemności i istnienia, znaleźli nowe źródło swej mocy. Po kilku tysiącach lat wrócili do krain człowieka i odkryli, że nie jest on już słaby. Ludzie potrafili wznosić budynki sięgające chmur, budować latające maszyny i konstruować broń, która w jednej chwili unicestwiała całe miasta. Ale to nie powstrzymało gniewu bogów. Wściekli na ludzi za to, że przestali ich czcić, zniszczyli całą cywilizację, by na jej popiołach zbudować Nową Grecję. Miliony zginęły w czasie tego pogromu, ale ci, którzy przeżyli, nie przestawali żywić marzenia, że pewnego dnia uda im się uwolnić spod jarzma bogów. Z ich nadziei, z ich modłów o wyzwolenie, zrodziły się dwie siostry, Alfa i Omega, których moc była równa boskiej. Zostały stworzone, by na powrót oddać świat w ręce ludzi, więc udały się na świętą górę i stoczyły z bogami straszliwą walkę. Niestety, zostały pokonane. Choć ich siła zatrzęsła niebiosami, Zeus i jego bracia poskromili siostry, zamykając je w specjalnych więzieniach, z których nie sposób uciec. Tak oto ostatnia nadzieja ludzkości została zmiażdżona na pył, a wszelkie marzenia o wyzwoleniu – zaprzepaszczone…

 

– To jakieś brednie – wypaliła Kalo. – Nie wierzę, że kiedyś ludzie budowali maszyny i broń zdolną zniszczyć miasto w przeciągu kilku uderzeń serca. Gdyby rzeczywiście umieli tworzyć takie rzeczy, byliby potężni niczym bogowie.

 

– Och, ty to zawsze potrafisz popsuć klimat – warknęłam.

 

Diana zwróciła się do Kalo:

 

– Możesz wierzyć, w co chcesz. Ja usłyszałem tę legendę od mojego ojca, a on wierzył, że jest prawdziwa. Ufam mu.

 

– To i tak bez znaczenia. Może kiedyś ludzie mieli to wszystko, może nie… naszego losu to z pewnością nie zmieni. – Kalo przykryła się pościelą i mruknęła z twarzą do połowy zanurzoną w poduszce: – Dobranoc wam.

 

Poszłyśmy za jej przykładem. Gdy już wszystkie leżałyśmy grzecznie w łóżeczkach, popatrzyłam na Dianę i wyszeptałam:

 

– Ciekawi mnie…

 

– Hm? – mruknęła nowa.

 

– Jak można uwięzić kogoś, kto włada potęgą równą bogu?

 

– Cóż, w księgach, które przeczytałam, bogowie i tytani więzili się na wiele sposobów, ale ja uważam, że najlepszym z nich jest zamknięcie kogoś wewnątrz jego własnego umysłu.

 

– Nie bardzo rozumiem – odparłam.

 

– Kiedyś ci to wytłumaczę – dziewczyna uśmiechnęła się do mnie z nieudawaną sympatią.

 

Odwzajemniłam uśmiech.

 

– Dobranoc, Diana.

 

– Dobranoc, Auro.

 

 

 

IV

 

Następne dni przebiegały według ustalonej rutyny, ale dzięki Dianie nie były już takie nudne. Każdego wieczoru nowa opowiadała nam historie, które wyczytała w książkach, a my słuchałyśmy jej z zafascynowaniem, chłonąc każde słowo. Mityczne legendy o centaurach, driadach i żyjących ongiś ludziach czyniły czas czymś magicznym. Co tu dużo mówić: wieczór stał się moją ulubioną porą dnia.

 

Siódmego dnia tygodnia jak zwykle odbyła się Długa Modlitwa, prowadzona przez Wielkiego Kapłana. Był to miły staruszek o ciepłym wyrazie twarz i błyszczącej łysinie. Zawsze gdy przechodziłam obok niego, pytał o różne rzeczy i obiecywał porozmawiać z przełożonymi, by były dla nas mniej surowe. Lubiłam go i nie potrafiłam zrozumieć, czemu niektóre dziewczyny zamierały na jego widok.

 

Właśnie wtedy, w czasie modlitwy, Diana pochyliła się w moją stronę i wyszeptała:

 

– Zamierzam stąd uciec.

 

O mało nie przewróciłam się na klęczącą obok Kalo.

 

– Zwariowałaś? Nie możesz tego zrobić! – skarciłam ją. – Złożyłaś śluby! Będą cię gonić za obrazę bogów, a kiedy cię złapią… zresztą sama wiesz, co ci zrobią.

 

– Nie złapią mnie – odparła Diana z typowym dla siebie spokojem.

 

– Jesteś bardzo pewna siebie. Takie giną najszybciej – poinformowałam ją.

 

– Możliwe. Ale ja nie zginę.

 

Jej opanowanie i determinacja wywarły na mnie spore wrażenie. Choć rozsądek tego wzbraniał, chciałam dowiedzieć się więcej.

 

– I niby jak zamierzasz uciec? – spytałam.

 

Diana odpowiedziała pytaniem:

 

– Dlaczego ucieczki są takie niebezpieczne?

 

– Jak to dlaczego? Co się głupio pytasz? Bo strażnicy świątyni udają się w pogoń za każdym uciekinierem, a potem… no, potem zabijają. W typowy dla siebie sposób.

 

– Dokładnie. Dlatego zanim ucieknę, wszystkich ich pozabijam.

 

Po raz drugi o mało nie przewróciłam się na Kalo, która syknęła na mnie, żebym przestała się chwiać obok niej jak stuknięta.

 

– Nie mówisz poważnie, prawda?

 

Wyraz na twarzy Diany świadczył o tym, że jednak mówi.

 

– Niby jak, na bogów, chcesz zabić wszystkich strażników świątynnych?

 

– Część uśmiercę we śnie. Do reszty podkradnę się w czasie ich wart i poderżnę im gardła. Ale potrzebuję pomocy. Strażnicy chodzą parami. Ciężko będzie mi zabić obu na raz. Dlatego chciałabym, żebyś uciekła ze mną.

 

– Zwariowałaś – stwierdziłam, tym razem dużo poważniej. – To, o czym mówisz, to samobójstwo. Zabijesz się i jeszcze wciągniesz w to innych. Zostaw to, dziewczyno.

 

– Mam rozumieć, że chcesz tutaj zostać? Być kapłanką do końca swojego życia? Cnotką-niewydymką, jak to ujęłaś, gdy przyprowadzono mnie do waszej sypialni?

 

– Oczywiście, głupia dupo, że nie chcę, ale wolę być niewydymką niż trupem – wybuchłam trochę za głośno, bo Kalo znów na mnie syknęła.

 

– Nie mogę ci powiedzieć, co masz zrobić – rzekła Diana. – Ale ty nie możesz mnie powstrzymać przed ucieczką. Zrobię to dzisiaj w nocy i mam nadzieję, że do mnie dołączysz.

 

– Już to widzę – odparłam.

 

Jednak kiedy modlitwa dobiegła końca, a Liana kazała nam iść do sąsiedniej komnaty, by wychłostać nas za rozmowę podczas modłów, zaczęłam się poważnie zastanawiać nad ofertą dziewczyny.

 

 

 

V

 

Popołudniu natknęłam się na Wielkiego Kapłana. Swoim zwyczajem spytał, jak mi się powodzi. Gdy odparłam, że w przeciągu ostatniego tygodnia Liana wychłostała mnie już kilka razy, pokręcił głową z niedowierzaniem i powiedział:

 

– Przełożone chcą, byście wiernie służyły bogom, ale przesadzają w staraniach, oj tak. Porozmawiam z nimi, porozmawiam. Nie mogą was chłostać za byle co. Obiecuję, że porozmawiam.

 

Podziękowałam mu, a on odpowiedział ciepłym uśmiechem. Był naprawdę miłym staruszkiem.

 

 

 

VI

 

W czasie kolacji Diana usiadła obok mnie. Gdy zajęłyśmy się spożywaniem czegoś, co można było nazwać kiepskiej jakości gulaszem, spytała mnie:

 

– Namyśliłaś się?

 

Zacisnęłam wargi. Nie odpowiedziałam.

 

– Rozumiem. Jeśli jednak się zdecydujesz… cóż, to ci się przyda.

 

Po tych słowach położyła na stole dwa małe noże i przesunęła jeden w moją stronę.

 

– Ukradłam je z kuchni. Ten jest dla ciebie.

 

– I niby co mam z nim zrobić?

 

– Schowaj do sandału. Trochę ciężko się chodzi, mając go pod stopą, ale po dłuższej chwili można się przyzwyczaić.

 

Wzięłam nóż do ręki i przyjrzałam się ostrzu.

 

– Diana… ja nie chcę uciekać – wyszeptałam niepewnie.

 

Nowa przez dłuższą chwilę wpatrywała się we mnie przenikliwie.

 

– W takim razie będę musiała poradzić sobie sama – powiedziała, a potem wstała od stołu i odeszła.

 

Zostałam sama, siedząc posępnie nad miską gulaszu i rozmyślając. Nagle podeszła do mnie Liana. Byłam pewna, że zauważyła, jak chowam nóż w sandale, ale ona powiedziała tylko, że Wielki Kapłan wzywa mnie do swojej komnaty.

 

No pięknie. Trzeba było na nią nie donosić, że za często mnie chłosta. Teraz dopiero się na mnie uweźmie, pomyślałam, pewna, że to jest właśnie powód owego wezwania. Chcąc nie chcąc, podreptałam za Lianą z pokutną miną.

 

Komnata Wielkiego Kapłana wyglądała przepiękne. Kolumny z ciemnego marmuru pod ścianami, złote łuki nad żelaznymi czarami, w których płonął ogień, i przepiękne freski przedstawiające Zeusa toczącego bój ze straszliwym potworem.

 

Weszłam do środka i ukłoniłam się staruszkowi. Liana, o dziwo, została z tyłu, by po kilku uderzeniach serca zamknąć za mną drzwi i oddalić się. Więc nie chodziło o nią i chłosty? Więc o co? Nic z tego nie rozumiałam.

 

– Jak mogę ci służyć, Kapłanie?

 

Staruszek siedział przy ciemnobrązowym stole, racząc się winogronami z pozłacanego półmiska. Gdy się odezwałam, popatrzył na mnie i uśmiechnął się w ten swój ciepły sposób.

 

– Witaj, kochanie. Mogłabyś dolać oliwy do czar? Trochę mi zimno – powiedział.

 

Odetchnęłam z ulgą. No tak, przecież ktoś musi mu usługiwać. Widocznie dzisiaj przyszła kolej na mnie. Kiwnęłam głową i wykonałam polecenie.

 

– A teraz zdejmij togę – rozkazał.

 

Zamarłam. Przez dłuższy moment, to, co powiedział, w ogóle do mnie nie docierało. Mam zdjąć togę? Po co? Czy będzie chciał mnie wychłostać?

 

– Zdejmij togę, kochanie – powtórzył.

 

Jeszcze przez kilka oddechów trwałam w bezruchu. Potem zrzuciłam odzienie. Kapłan podniósł się z krzesła, obrzucił mnie badawczym spojrzeniem i ponownie się uśmiechnął. Wtedy zrozumiałam.

 

– Masz bardzo piękne ciało – rzekł mi niestosownym, ojcowskim tonem. – Wszystkie kapłanki po przybyciu do świątyni ślubują poświęcić bogom zarówno dusze jak i ciała, ale wiele z nich nigdy nie spełnia tej obietnicy, nie w pełni. A ty, Auro? Jesteś gotowa oddać się bogom w całości?

 

Choć gardło zaciskało mi się z przerażenia, wykrztusiłam:

 

– A jak… w jaki sposób to będzie poświęcenie… bogom?

 

– Jestem Wielkim Kapłanem. Pośredniczę między światem bogów i ludzi. Dlatego, oddając się mi, oddajesz się władcom Olimpu – odparł starzec. – Podejdź do łóżka, kochanie.

 

Zrobiłam, jak mi kazał. Nie mogłam się sprzeciwić. Gdyby chciał, mógłby mnie wydać strażnikom świątyni. A oni zrobili by ze mną straszne, nieludzkie rzeczy.

 

– Tak, masz naprawdę ładne ciało – powiedział. Jego wzrok prześlizgiwał się po moich piersiach. – Takie delikatne, młode… Ile masz lat, dziecino?

 

– Czternaście – odpowiedziałam cicho. Ledwo sama siebie usłyszałam.

 

– Bogowie cenią sobie młodość – kontynuował. – Twoja ofiara będzie dla nich bardzo satysfakcjonująca.

 

Po tych słowach wyciągnął dłoń w moim kierunku, ale odsunęłam się.

 

– Chyba nie chcesz obrazić bogów, prawda?

 

Obrażenie bogów… śmierć z rąk strażników… w świątyni te pojęcia były synonimami. Więcej się nie odsuwałam.

 

– Nikt nie może obrażać bogów. Kiedyś istniał tytan imieniem Tyfon, najpotworniejszy syn Gai, olbrzym przerastający góry. Zamiast palców miał sto smoczych łbów, a od pasa w dół był jedynie plątaniną węży. Został stworzony, by zniszczyć bogów Olimpu, ale nie mógł sprostać ich potędze. Po straszliwej walce Zeus przygniótł jego cielsko mityczną górą Etna, gdzie, pod milionami ton kamieni, olbrzym był uwięziony przez kilka tysięcy lat. Właśnie taki los spotyka tych, którzy obrażają bogów. A ty nie chcesz tego zrobić, prawda?

 

Imię Liany przemknęło mi przez myśl. Więc ona… ona też musiała.

 

Swoimi zgrzybiałymi, obleśnymi palcami dotknął mojego sutka. Zadrżałam. Do oczu napłynęły mi łzy. Nie chciałam tego. Naprawdę nie chciałam, żeby mi to zrobił. Byłam pewna, że się rozpłaczę, ale nie mogłam. Coś się we mnie zablokowało. Stałam, przerażona, a każda cząstka mojego ciała odrzucała jego dotyk.

 

Pchnął mnie na łóżko. Położył się na mnie. Przejechał językiem po mojej szyi. Pełzał rękoma po ciele, a jego prawa dłoń schodziła coraz niżej…

 

Wszystko stało się w mgnieniu oka. Gdy dotknął mnie między nogami, wyciągnęłam sztylet z sandału i wbiłam mu go w szyję. Starzec zacharczał i spojrzał na mnie ze zdumieniem, chyba nawet niedowierzaniem. Nie spodziewał się, że to zrobię. Żadna część jego umysłu nie przewidywała takiego scenariusza. A czy mój umysł to przewidywał? Możliwe że tak, bo gdy wydostałam się spod jego ciała i wyciągnęłam mu sztylet z szyi, wbiłam ostrze ponownie. I jeszcze raz, i jeszcze… póki cała twarz starca nie pokryła się krwią. Musiałam przy tym krzyczeć, bo w czasie nie dłuższym niż kilka oddechów drzwi otworzyły się i ktoś wszedł do pomieszczenia.

 

To była Liana.

 

Jak zawsze pozbawiona emocji na twarzy spojrzała najpierw na mnie, później na ciało Kapłana. I stała. Po prostu stała, patrząc w przestrzeń. Dlaczego nas chłostała? Czy była takim samym potworem jak on? Gwałcona nocami jako młoda dziewczyna, pewnie wielokrotnie, chciała nam sprawić podobny ból? Podobny… żadna chłosta nie równała się z tym, co on zamierzał zrobić. A może chciała nas tylko przygotować? Uodpornić na cierpienie, które ten obmierzły starzec miał nam zgotować?

 

Nie miałam pojęcia, jak było. Spojrzałam tylko w jej oczy i powiedziałam:

 

– Muszę uciekać.

 

Kiwnęła głową, nie powiedziawszy ani słowa. Gdy stanęłam w progu, podeszła do łóżka, uklękła przy starcu i przytknęła czoło do jego dłoni.

 

Przed opuszczeniem komnaty jeszcze raz popatrzyłam na naścienne malowidła. Widok Tyfona, przeszywanego piorunami przez Zeusa, wydawał się niezwykle smutny.

 

 

 

VII

 

– Musimy uciekać – powiedziałam.

 

Kalo i Irina wpatrywały się we mnie z mieszaniną strachu i zdumienia, co widać było po ich otwartych ustach i wytrzeszczonych oczach. Nie dziwiłam im się. W końcu wpadłam do sypialni z zakrwawionymi rękoma i nożem w dłoniach.

 

– Co się stało? – spytała Diana.

 

– Zabiłam Wielkiego Kapłana – odparłam.

 

Kalo i Irina, obie naraz wydały z siebie taki dźwięk, jakby się czymś zakrztusiły. Diana o nic nie pytała, niczemu się nie dziwiła, po prostu wyjęła nóż z sandału i powiedziała: „Chodźmy”.

 

– Co takiego?! Gdzie idziecie?! – zawołała Kalo, zrywając się z łóżka.

 

Wmawiając sobie przez cały dzień, że nie ucieknę razem z Dianą, całkowicie zapomniałam, by pomyśleć o Kalo.

 

– Uciekamy stąd – odpowiedziałam.

 

– Uciekacie? To jakiś żart? Zabijecie się! Strażnicy rozszarpią was na strzępy!

 

– Kalo, ja nie mam wyboru. Zabiłam Wielkiego Kapłana. Muszę uciekać.

 

– Jakoś to odpokutujesz! Będziesz klęczeć w Sali Modlitw przez rok! Powiesz Lianie, by cię wychłostała! Strażnicy odpuszczą ci to, co zrobiłaś! Ale ucieczka to pewna śmierć!

 

– Kalo, posłuchaj tego, co mówisz. To nie ma sensu…

 

– Nie, nie możecie uciec! Zabiją was! Nas pewnie też, dlatego że was nie zatrzymałyśmy! Nie mogę na to pozwolić! Nie wypuszczę was stąd!

 

Jeśli wcześniej miałam jakąś nadzieję na to, że uda się zabrać ją z nami, to teraz mogłam o tym zapomnieć.

 

– Odsuń się, dziewczyno – powiedziała Diana z chłodnym spokojem, bo Kalo stanęła nam na drodze do drzwi.

 

– Nie! Nie pozwolę wam uciec! Nie pozwolę, żebyście się pozabijały!

 

– Nie możesz nas zatrzymać. – Diana podeszła do Kalo, ściskając nóż w dłoni. – Odsuń się.

 

– Nie zrobię tego – Kalo wyglądała, jakby potraciła wszystkie zmysły, i naprawdę nie miała zamiaru nas przepuścić. – Możesz mi grozić, ale nie dam ci zaciągnąć swojej przyjaciółki na pewną śmierć. Przejdziesz przez te drzwi tylko po moim trupie…

 

Rozległ się huk i Kalo upadła na ziemię. Ja i Diana spojrzałyśmy na Irinę trzymającą w rękach alabastrową figurkę Ateny, do której zwykła modlić się godzinami. Była ostatnią osobą w świątyni, po której spodziewałabym się czegoś takiego.

 

– Dlaczego? – spytałam.

 

– Bo miłuję bogów z całego serca i uważam, że nikt nie powinien być do takiej miłości zmuszany – odparła Irina. – Uciekajcie.

 

Diana przeszła nad ciałem nieprzytomnej Kalo i otworzyła drzwi. Ruszyłam w jej ślady, a minąwszy Irinę, powiedziałam:

 

– Dzięki. Naprawdę jesteś w porządku.

 

Irina uśmiechnęła się przyjaźnie. Potem ja i Diana opuściłyśmy sypialnię.

 

 

 

VIII

 

Gdy ze wschodniej części świątyni dobiegł nas krzyk Gali, wiedziałyśmy, że już po naszym planie. Przełożona zaalarmowała pewnie połowę strażników, reszta w krótce do nich dołączy, więc o zabiciu wszystkich mogłyśmy zapomnieć. Puściłyśmy się biegiem przez korytarze i komnaty, żywiąc głupią nadzieję, że jakimś cudem uda nam się uniknąć pościgu. Póki co miałyśmy szczęście, bo nigdzie nie było widać żadnego wartownika. Po krótkiej chwili wpadłyśmy do Wielkiej Sali, nazywanej też Salą Wejściową. Największe pomieszczenie w świątyni witało pielgrzymów olbrzymim posągiem Zeusa – król bogów siedział na tronie z kości słoniowej, w jednej ręce dzierżąc berło, w drugiej statuetkę Nike, bogini zwycięstwa. Wyjście znajdowało się naprzeciw monumentu. Już miałyśmy tam pobiec, gdy zza piedestału, na którym stała rzeźba, wyłonił się strażnik świątyni.

 

O głowę wyższy od przeciętnego mężczyzny, poruszający się na kozich nogach, satyr spojrzał na nas oczami pozbawionymi ludzkiego blasku. Zanim zdążył zareagować, rzuciłam się na niego, uderzając na oślep w potworny, kozi łeb. Nigdy nie podejrzewałam, że mam w sobie tyle odwagi. Satyr wydał dźwięk będący mieszaniną meczenia i gardłowego ryku, po czym runął na ziemię, brodząc krwią z wielu małych dziurek. Diana doskoczyła do niego i wprawnym ruchem noża po gardle zakończyła porykiwania.

 

– Pewnie usłyszano go w całej świątyni – powiedziała.

 

– C-co… co teraz? – spytałam.

 

Głos mi drżał. Kapłan, teraz satyr… byłam silna, ale nie aż tak. Powoli zaczynało mnie to przytłaczać. I ta krew… kolejne świeże strumienie na moich rękach.

 

– Musimy uciekać. To nasza jedyna szansa.

 

– Diana, oni nas złapią – oświadczyłam niezwykle trzeźwo.

 

Dziewczyna nie odpowiedziała. Chwyciła mnie tylko za ramię i pociągnęła do wyjścia.

 

Chłód nocy, delikatny powiew ze wschodu i widok gwiazd, iskrzących się na niebie – te rzeczy ukoiły mój umysł, ale tylko na moment. Do świątyni prowadziły szerokie schody, u stóp których czekało jeszcze dwóch strażników. Ich rogi błyszczały w świetle księżyca, podobnie jak płytowe zbroje i sierpy, które nosili na plecach. Diana skoczyła na jednego z nich, rozrzynając mu gardło. Nie wiem, kim była, zanim trafiła do świątyni, ale znała się na zabijaniu. Chciałam zrobić to samo z drugim, ale byłam zbyt wolna. Zanim do niego podbiegłam, zdjął sierp z pleców i machnął nim w powietrzu, rozcinając mi przedramię. Nigdy nie miałam tak głębokiej rany. Bolało bardziej niż wszystkie moje okresy razem wzięte. Jęknęłam i upadłam na ziemię, upuszczając nóż. Satyr zamachnął się do kolejnego uderzenia, ale Diana wpadła między nas, z pełnym gracji piruetem rozpruwając mu tętnicę szyjną.

 

– Wszystko w porządku, Auro? – spytała, pomagając mi wstać.

 

– Oprócz tego, że krwawię jak rytualna świnia? Nie, nie wszystko jest w porządku – odparłam, załamana i wściekła jednocześnie.

 

Do przebycia miałyśmy jeszcze most. Potężny, długi most, rozpięty między dwoma szczytami, gdzie na jednym znajdowała się świątynia, a na drugim droga wiodąca w dół, między góry. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z beznadziejności naszej sytuacji. Nie miałyśmy żadnego prowiantu, żadnych ciepłych ubrań, żadnej broni. Nawet jeśli uda nam się wymknąć ze szponów pościgu, zginiemy w tych górach. Wykończy nas głód, zimno, dzikie zwierzęta lub bandyci. Do wyboru – do koloru.

 

Byłyśmy w połowie mostu, gdy wysypali się ze świątyni, stukając kopytami o posadzkę. Było ich co najmniej dwudziestu, a biegli z przerażającą szybkością. Wszyscy wydawali z siebie ten w połowie kozi, w połowie lwi ryk, od którego dreszcze przechodziły po plecach. Chcieli naszej krwi, widziałam to w ich nieludzkich oczach.

 

Diana zatrzymała się. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie uciekniemy. Po raz pierwszy w jej spojrzeniu dostrzegłam desperację. Potem powiedziała coś, co na moment odebrało mi tchnienie:

 

– Musimy skoczyć.

 

Stałyśmy pośrodku mostu nad ćwierć-milową przepaścią. Skok z takiej wysokości oznaczał śmierć, obie to wiedziałyśmy. Byłam pewna, że bogowie odebrali jej rozum.

 

– Oszalałaś. Nie możemy tego zrobić – odparłam.

 

– Strażnicy zabiją nas w okrutny sposób. Lepiej będzie skoczyć.

 

– Ale… – głos mi się załamał, a w następnej chwili rozryczałam się jak dziecko. Patrząc na sytuację, nie było w tym nic dziwnego. Diana miała rację. Dobrnęłyśmy do końca. Pozostało jedynie wybrać, w jaki sposób odejdziemy.

 

– Ja nie chcę umierać – wyszeptałam, czując, że oczy rozszerzają mi się w panice. – Ja naprawdę nie chcę umierać, Diana.

 

Strażnicy byli coraz bliżej. Dziewczyna ujęła moją twarz w dłonie i uśmiechnęła się ze łzami zbierającymi się na rzęsach.

 

– Pamiętasz, jak opowiedziałam ci legendę Alfy i Omegi? Pamiętasz, jak mówiłam ci, że najlepszym sposobem jest uwięzienie kogoś wewnątrz jego własnego umysłu? – spytała mnie.

 

– Pamiętam.

 

– Zaufaj mi, Auro. Zaufaj mi.

 

Strażnicy już nas dogonili, już wyciągali ludzkie dłonie, by nas pochwycić… Zaufałam jej. Zaufałam tej pięknej dziewczynie o tajemniczej przeszłości i uwodzicielskim uśmiechu. Potem spadłyśmy w przepaść, w ciemność nocy, gdzie czekały postrzępione sylwetki skał, na których roztrzaskały się nasze ciała.

 

 

 

IX

 

Najpierw chciałam krzyczeć z bólu – ale moje ciało nie leżało połamane na kamieniach. Było przykute łańcuchami do dziwnych, żelaznych słupów, które wspierały sufit. Nie wyglądało to jak świątynia. Wnętrze cechowała szarość, pustka. Jedyne meble, jakie tu dostrzegałam, były spleśniałe i rozpadające się. Wszędzie zalegała gruba warstwa kurzu, jakby nikt nie mieszkał tu od wieków. Gdzieś w oddali słychać było szum morza.

 

Popatrzyłam na pomieszczenie, na łańcuchy, które mnie krępowały. I wtedy wszystko sobie przypomniałam. Łańcuchy nie były w stanie mnie powstrzymać. Zacisnęłam na nich dłonie, a one rozpadły się, porażone błyskawicami, które wyleciały z moich palców. Wstałam i wyszłam na korytarz, równie zniszczony, jak pomieszczenie, w którym się znajdowałam. Ruszyłam przed siebie. Szłam, aż w pewnym momencie korytarz się skończył, a ja stanęłam na krawędzi olbrzymiej dziury, która ziała w budynku niczym rana w ciele zwierzęcia.

 

Po lewej był ocean – niezmierzona, ciemnogranatowa otchłań wody. Po prawej – upadłe miasto ludzkiej cywilizacji o budynkach wielkich jak tytani, zrobionych ze stali, betonu i szkła. Stałam na najwyższym z nich, skąd mogłam oglądać je wszystkie. Ruiny. W znacznej części przejęte przez naturę, lecz wciąż potężne.

 

Spojrzałam na lewo: w dawnych czasach, na małej wysepce, stała statua będąca symbolem ludzkiej wolności… ale statuy już nie było. Na wysepce, uwłaczająco wymownie, stał tylko pomnik Zeusa.

 

Pamiętałam. A wraz z pamięcią nadszedł gniew.

 

Później się pojawiło. Miało wężową szyję i głowę smoka. Ryknęło i bez żadnego ostrzeżenia zaatakowało. Odskoczyłam w bok, a to wbiło zęby w podłogę i wyrwało spory kawałek betonu. Później popatrzyło na mnie i zionęło ogniem.

 

Skryłam się w głębi budynku, za ścianą jakiegoś pokoju. Gdy przestało pluć płomieniami, wetknęło tam swój pysk i błysnęło ognistym ślepiem. W to ślepie posłałam błyskawice. Stwór zaryczał, wierzgnął się, rozwalił część sufitu i wyciągnął łeb z budynku.

 

Ponownie stanęłam na krawędzi dziury, a w moich dłoniach zmaterializowały się grawerowane maczety. Obie emanowały błyskawicami. Smoczy łeb gdzieś zniknął, a zamiast niego pojawiły się trzy inne. Dwa miały podobne rozmiary, ale trzeci był znacznie większy. Mógłby połknąć człowieka w całości. Nie przejęłam się tym. Kiedy zaatakował, wykonałam unik. Rozległ się jęk rozrywanego metalu, w powietrze wzbiły się tumany kurzu. Potem natarł jeden z mniejszych. Rozwarł paszczę, by zmiażdżyć mnie zębami, ale machnęłam maczetą w powietrzu i potwór dostał gromem między ślepia. Drugi wyprężył się i plunął we mnie strumieniem ognia. Piorun, którym skontrowałam atak, rozproszył płomienie i wpadł mu do gardła.

 

Został tylko ten największy.

 

Przeturlałam się na bok, gdy znów uderzył paszczą wielkości wozu, powiększając wyrwę. Skoczyłam na niego i wbiłam maczety w czaszkę między dwoma rogami. Ryknął i poderwał łeb do góry ze mną żałośnie wiszącą u boku. Przez chwilę starał się mnie zrzucić, ale nie puszczałam. Ostrza jaśniały od światła błyskawic wypalających w jego głowie coraz większe otwory. W końcu stracił siły i zaczął opadać w dół, ku oceanowi. Wyszarpnęłam maczety z gadziego cielska i zeskoczyłam na szczyt budowli. Zanim zniknął za krawędzią, zobaczyłam, jak gasną jego ogniste oczy.

 

Znowu nastała cisza, z którą przeplatał się jedynie szum wiatru, tu na górze wiejącego z dużą siłą. Gdy wpadł między włosy, omiatając nimi moją twarz, zamknęłam oczy. Przez moment czułam spokój napływający wraz z powiewami do mojego ciała. Potem rozległ się niezwykły głos, jakby cały świat przemówił do mnie z głębi swych trzewi:

 

– Czy opowiadałem ci kiedyś legendę o Tyfonie?

 

Najpierw zobaczyłam smoki. Dziesiątki potwornych łbów na wężowych szyjach łączących się w dłoń, która była częścią ręki. A ręka była częścią ciała…

 

Później stanął przede mną, dwukrotnie większy od budynku, na którym się znajdowałam – najwyższego budynku w mieście. Zamiast palców miał sto smoczych łbów, a od pasa w dół był jedynie plątaniną węży. Nie oddawało to jego prawdziwej natury. Legenda nie mówiła o skórze z szarego kamienia i starczej głowie bez włosów, z popękanymi jakby od suszy oczami. I o morzu wężów stanowiących jego nogi: dwóch olbrzymich wirach gadzich cielsk i czarnego dymu. Był Tyfonem, istotą, która o mało nie zniszczyła Olimpu.

 

Był mną.

 

Zanim coś powiedziałam, uderzył dłonią w budynek, roztrzaskując kilkadziesiąt najwyższych pięter. Razem z tonami żelaza i betonu wpadłam w kłębowisko smoczych łbów, które natarły na mnie ze wszystkich stron. Nie miałam wyjścia, odpowiedziałam błyskawicami. Maczety rozbłysły światłem, a wszędzie wokół strzeliły pioruny. Powietrze napełniły ryki i smród spalonego mięsa. Smocze łby zaczęły się rozstępować i po chwili znalazłam się na otwartej przestrzeni. Nie spadłam. Władałam mocą gromów i ignorowałam prawa grawitacji. Uniosłam się w powietrzu, a wtedy zaatakował drugą dłonią. Wślizgnęłam się między dwie smocze głowy i w jedną z nich wbiłam maczety. Ostrza wyryły w ciele potwora głębokie szramy, z których polały się strumienie krwi. Potem przedarłam się przez las wężowych szyj i wylądowałam na przedramieniu Tyfona.

 

Nie zaatakował. Przybliżył przedramię do swojej twarzy i przemówił głosem, który mógłby poruszyć góry:

 

– Auro. Dobrnęłaś do końca. Możesz jedynie zdecydować, jak odejść.

 

– Ja już nie śnię, Tyfonie. Obudziłam się ze snu.

 

– Oczywiście, że śnisz. Snem, który opowiada o klęsce bogów.

 

– To nie musi tak wyglądać.

 

– Tylko tak to może wyglądać.

 

Przesunął przeciwną rękę w moim kierunku i kilkadziesiąt smoczych paszczy rzuciło się na mnie. Uderzałam, gdzie tylko mogłam, unikałam kłów i chowałam się przed strumieniami ognia. Obcinałam języki i wydłubywałam oczy. Walczyłam na ręce tytana i w powietrzu. Między smokami i na nich. Lepiłam się od krwi. Krzyczałam i płakałam. To nie było normalne. Nie wytrzymywałam tego. Walczyłam, choć oczy miałam pokryte krwią. Moje ręce ranią i zabijają, a ja chowam się gdzieś głęboko, w czerni pod powiekami. Potem poczułam ból. Błysk ognia widać nawet przez krew i powieki. Skóra na mojej ręce się topiła. Czyjeś kły zacisnęły się na nodze i cisnęły mną w powietrze. Wciąż w ciemności wołam imię Diany, ale nie ma jej w mojej głowie. Szukam azylu wśród urojeń i wspomnień, lecz nadaremno. Potem upadam na coś oślizgłego i przecieram oczy z krwi.

 

Znajdowałam się na wężu, pośrodku chaosu z dymu i potworów będącego nogami Tyfona. Później koszmar zaczął się na nowo, a ja płakałam i śmiałam się jednocześnie.

 

Nie pamiętałam, jak to się stało, ale jakimś cudem znowu trafiłam na szczyt budynku, w którym mnie uwięziono. Byłam wyczerpana, cała umazana we krwi i łzach. Choć nie krwawiłam mocno z ran na nodze, zostawiałam za sobą wielkie, czerwone smugi. Wspięłam się na najbliższą stertę gruzu – jedyną pozostałość po wyższych piętach budynku – i spojrzałam ku Tyfonowi, który górował nad miastem.

 

– Nie musimy tego robić! – zawołałam, a głos drżał mi, nie wiadomo czy z rozpaczy, czy wycieńczenia. – Możemy razem zabić bogów Olimpu! Do tego zostaliśmy stworzeni!

 

Odpowiedział tonem, który dał mi mgliste pojęcie tego, czym są tysiące lat uwięzienia pod górą i jak bardzo potrafią złamać umysł:

 

– Nie można pokonać bogów Olimpu. By przeżyć, trzeba im służyć. A ja chcę żyć.

 

Ja też chciałam żyć… dlatego nad naszymi głowami zaczęły zbierać się burzowe chmury.

 

– Jesteśmy tacy sami. Ty i ja. Nie zmuszaj mnie do tego – wyszeptałam.

 

– Auro. W swej misji zabicia bogów musisz umrzeć.

 

Zacisnęłam palce na maczetach, aż zbielały mi knykcie, a ostrza zamigotały w świetle błyskawic.

 

– Na imię mam Omega – odpowiedziałam i wycelowałam jedną z maczet w niebo.

 

Strumień piorunów uderzył w chmury, rozszczepił się wśród nich i spadł na Tyfona. Ciało tytana zaczęło się rozpadać w rozbłyskach błękitu, ale ja tego nie widziałam. Przed oczami miałam fresk z pokoju Wielkiego Kapłana – ten, który pokazywał, jak Zeus ciska błyskawicami w Tyfona. Na moment urojenie stało się dla mnie realniejsze od rzeczywistości. Później tytan runął na budynek, który ugiął się pod nim z przeraźliwym zgrzytem, a kiedy Tyfon zmiażdżył jedną z najwyższych budowli tego świata, zrozumiałam, co to znaczy być uwięzioną pod górą.

Koniec

Komentarze

Tyfon i Echidna to prawdziwe szkarady, ale ja, póki co, padłem w połowie trzeciego rozdziału. Doczytam jutro.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

"– Oczywiście, głupia dupo, że nie chcę, ale wolę być niewydymką niż trupem – " – to mi średnio pasuje do całości, bo osiągnąłeś, IMO, efekt komiczny (niezamierzony). "Bolało bardziej niż wszystkie moje okresy razem wzięte. " – 2:0 dla Ciebie. ;) Przeczytałem! :) Ciekawe czemu kojarzy mi się z GOW. Wstąpienie? Zwidy, uwięzienie w umyśle, bogowie. Opowiadanie długie, jak na portalowe standardy, ale mam nadzieję, że ktoś jeszcze do niego zajrzy, bo warto. Spodobało mi się, choć zapowiadało się, mniej więcej do IX rozdziału, na jakieś pitu pitu o kleryskach. ;) Nie bawiłem się w wyłapywanie błędów, nic zresztą "poważnego" nie rzuciło mi się w oczy. Tylko te dwa zdania na początku przeze mnie zacytowane trochę śmieszą. Być może tylko mnie.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Mnie się też dosyć podobało. Fabuła jest skonstruowana sprawnie, jest wstęp, rozwinięcie i pełne napięcia zakończenie. Podoba mi się to, że wcześnie sygnalizujesz postać Tyfona i zwracasz na niego uwagę. Umiejscowienie histori w odległej przyszłości, zamiast w czasach antycznych było dla mnie zaskoczeniem. Mam jednak takie niejasne poczucie, że opowiadanie jest trochę niespójne, jakby nierówne. Nie wiem, może wybijały mnie z rytmu te wstawki w rodzaju "niewydymka". Zupełnie nie pasują do czasów antycznych, a kiedy to słowo pojawia się pierwszy raz, nie wiadomo jeszcze, że to przyszłość. Poza tym, tak, czy inaczej mamy tu klasztor, modlitwy, jakąś taką podniosłą atmosferę, sporo strachu i nagle takie nastoletnie teksty w wykonaniu bohaterek. W ogóle ich postawa, pomimo zastraszania bolesną karą fizyczną, jest dosyć luzacka. Byłeś kiedyś bity do krwi wierzbową witką? Dobra, ja też nie, ale wyobrażam sobie, że starałabym się piąty, dziewiąty, siedemnasty raz nie oberwać. A zwłaszcza kilka razy w ciągu jednego dnia. Ale może to tylko ja tak mam a dziewczyna stworzona specjalnie po to, by obalić bogów nie będzie się przecież bać byle skaleczenia. :) Ale powyższe nasuwa mi kolejną uwagę – widać, że to facet pisał. :) "Bolało bardziej niż wszystkie moje okresy razem wzięte." Wiesz co, w życiu nie porównałabym bólu rozciętej skóry do bólu menstruacyjnego. Może "krwawiło bardziej… itd", ale… No tak. To drobiazg, ale rozśmieszył mnie bardziej, niż pewnie w tym momencie planowałeś i reszta opowiadania była już przeczytana trochę z przymróżeniem oka. Ale czytało się fajnie. Pomysł ciekawy, może komuś się z czymż kojarzy, ale mnie z niczym konkretnym, więc uważam go za świeży i dobrze, zaskakująco pokazany.

rzeczywistość jest dla ludzi, którzy nie radzą sobie z fantastyką

Luzacka postawa pomimo zastaszania bolesną karą fizyczną? Oj, nie przesadzajmy. Po pierwsze, chłosta jest bolesna, ale przecież nawet Liana nie biła ich do krwii, nie mówiąc o innych przełożonych. Po drugie, one żyją tam już trochę czasu. Mają być wiecznie ponure i burkliwe? Człowiek z czasem się przyzwyczaja. Dla nich to normalność. Mogą żartować i rzucać kąśliwe uwagi, mimo tego że czasem dostają chłostę. Sądzę, że na wojnie jest dużo bardziej poważna atmosfera, a żołnierze przecież między sobą żartują. Po trzecie, najwięcej tych "luzackich" uwag rzuca Auro, a ona, bądź co bądź, jest bardzo silną dziewczyną – co te uwagi pomimo chłost miały właśnie czytelnikowi uzmysłowić ;) "bolało bardziej niż wszystkie moje okresy razem wzięte" – kurcze, pasowało mi to do wkurzonej i zdesperowanej postaci Auro, ale skoro mówisz, że to aż tak bardzo nie pasuje, to chyba rzeczywiście to zmienię ;) Przy "dupie" i "niewydymce" jednak pozostanę. Te słowa bardziej pasują mi do pseudo-antycznych czasów niż na przykład "kurwa" itd., chyba że macie jakieś inne ciekawe propozycje.  Dzięki za komentarze ;)

Zasadniczo się spodobało. Językowo dobrze napisane, lubię starożytną Grecję, nie lubię pedofilów i kapłan prawie dostał to, na co zasłużył. Nie odebrałam tego jako przyszłości. Uwagi o niegdyś potężnych ludziach skojarzyły mi się z Atlantydą. W rezultacie parę rzeczy mi zgrzytało. Czy starożytni modlili się na kolanach? Czy toga czasem nie była strojem męskim i to w Rzymie? O ile mi wiadomo, w starożytności nie mieli takiego świra na punkcie cnoty jak chrześcijanie i chyba tylko od westalek wymagano nietkniętej błony. Nawet boginie-niewydymki nie były zbytnio rozpowszechnione. Czy wtedy czternastolatka miała już bogate doświadczenia z miesiączkowaniem? Nie wydaje mi się. Dlaczego Auro włada błyskawicami? Pożyczyła od Zeusa? Maczety nie bardzo pasują mi do Grecji, ale się nie znam. Poza tym nie podoba mi się tajemnicze przejście, że umierająca dziewczyna, nie wiadomo jak, nagle znajduje się na szczycie budynku. I co się stało z drugą skaczącą z mostu? Li tylko psychopomp?

Babska logika rządzi!

Przeczytaj tekst jeszcze raz, Finklo, tym razem trochę dokładniej, i pomyśl. Może wtedy zrozumiesz, skąd to tajemnicze przejście. I kim jest Auro. A jak nie, to może inni Ci wytłumaczą ;)  P.S. Nie rozumiem, o co chodzi z tym doświadczeniem z miesiączkowaniem? Może tobie zaczęło się trochę później, ale wiele dziewczyn zaczyna miesiączkować nawet w wieku jedenastu lat. Moja rada: naprawdę przeczytaj jeszcze raz i postaraj się zrozumieć, o co chodzi – bo z Twojega komentarza wyraźnie wynika, że nie załapałaś jednak idei ;)

P.S. Taka ciekawostka dla tych, co już przeczytali – budynek, na którym Auro toczy walkę z Tyfonem, to One World Trade Center – z tego, co wiem, nieukończony jeszcze drapacz chmur, który jest budowany w miejscu poprzednich dwóch wież – zburzonych podczas ataku terrorystycznego. Ma mieć około 500 metrów (być najwyższym budynkiem w Nowym Yorku), a jak napisałem w opowiadaniu: Tyfon jest dwuktornie wyższy ;)

Nowa Fantastyka