- Opowiadanie: Drogomir - [Fantasy] Wirindiktum, Rodz. 1 Spotkanie

[Fantasy] Wirindiktum, Rodz. 1 Spotkanie

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

[Fantasy] Wirindiktum, Rodz. 1 Spotkanie

Wirindiktum, I część opowiadania

Dzień ten był taki sam, jak inne w północnych terenach Polimy. Bezwietrzny,

słońce na sklepieniu obdarzało zieloną przestrzeń swoimi ciepłymi promieniami, wokół było słychać szum rzeczki, która znajdowała się nieopodal. Grząska gleba, z której co rusz coś wystawało, korzenie, rośliny. Cisza i spokój, to do czego człowiek zmierza, przez całe swoje życie. Właśnie taki dzień pamiętał ów posłaniec Mieszko, który przemierzał królestwa, aby dostarczać władcom niezbędne do dalszych działań informacje. Mieszko był młodym chłopakiem miał zaledwie osiemnaście lat, i nie raz wybierał się na takie wyprawy, widać że mimo młodego wieku nabył już doświadczenie niezbędne do wykonywania tego typu zawodu. Kiedy ojciec wysłał go z pierwszym posłaniem do króla, nie miał wtedy jeszcze takiej pewności, że chce zostać gońca, przecież był jeszcze szczeniakiem, trząsł się cały ze zmęczenia i ze strachu, przed szlachetnie urodzonymi. Wykonał swoją pierwszą misję znakomicie, wiadomość dotarła na czas do króla, a on sam postanowił go wynagrodzić.

I tak zaczęły się jego zmagania w tym zawodzie. Jakoś nie narzekał, na brak nudy, ledwo co przyszedł do domu, a już musiał ruszać z kolejną wieścią. Z początku, podniecała go świadomość, że zobaczy nowy świat, lecz z czasem stracił takie uczucie i stało się to u niego rutyną.

Najbardziej Mieszko bał się nie ludzi lecz zwierząt, które często spotykał na drodze, ponieważ rządziły się one własnymi prawami, i gdy widzą zdobycz po prostu ją atakują. Mieszko, wiedział, to ponieważ wielu jego ziomków zostało rozszarpanych w czasie podróży. Nieszczęśnik.

Dobra płaca, lecz trzeba dawać z siebie jak najwięcej, żeby nie stracić zaufania u króla, ale tez u innych baronów. Myślał tylko o tym aby przetrwać te kilka kroków, jeszcze trochę, jeszcze chwila.

Oprócz zwierząt bał się jedynie złych wieści, które miał przekazać. Wiele razy słyszał, jak to baron z Krukowa, wieszał posłańców, którzy przynieśli mu złe wieści, oczywiście nie mógł ich za to skazać, dlatego dopisywał im również inne grzechy, te które najbardziej brzydziły zakon, wyznawanie szatana i spółkowanie z osobnikami tej samej płci, to były dwa najgorsze grzechy, za które zakon, zazwyczaj torturował swojego więźnia, żeby wyznał skruchę, a jak wyzna to palą na stosie lub wieszają. To było u nich normalne, tak by musiał męczyć się z nimi przez wiele lat.

Lecz, nie obchodziły go takie sprawy, za co zakon karze a za co wynagradza, był on przecież gońcem królewskim, więc tak bardzo się nie obawiał jakiejś ingerencji z obydwu stron, ale na wszelki wypadek, wyręczał się przy przynoszeniu złych wieści innymi ludźmi. Lepiej być zawsze ubezpieczonym, tak mówiła jego matka zanim, zmarła. Zabiła ją zaraza.

Mieszko dostał, polecenie od króla Polimy, by udał się do Lykanii z wiadomością. Po dostarczeniu wieści, udaje się z odpowiedzią z powrotem do swego władcy przez lasy Iliadu, które wyrobiły sobie złą reputację przez wielu chłopów i innych gońców.

I tak jak można było się spodziewać, jego też spotyka szczęście, by natrafiać na kłopoty, lecz nie poddawał się biegł szybko miarkując swoje siły i w duchu pytając siebie „czy zdążę ?”.

Mieszko, biegł z całych sił szukając pomocy wokoło, lecz niestety otaczały go same drzewa i rośliny, które jak mu się wydawało przedtem, patrzą na niego wzrokiem prześladującym ofiarę. One też go ścigały. Mogły to być omamy, wmawiał sobie wówczas jakieś wymyślone historie, gdy doskwierał mu głód. Przez trzy dni nic nie jadł tylko pił wodę ze strumieni, lub w skrajnych przypadkach z kałuż, ponieważ na swojej drodze, nie spotkał zbyt wielu karczm. A nawet ci nie chcieli mu za bardzo wydawać koni, czy jedzenia, mimo iż pokazywał listy od króla, które uprawniały go do wzięcia konia od karczmarza, spożycia posiłku w karczmie i noclegu jeżeli była taka możliwość. Koń jego zdechł w drodze powrotnej i przez trzy dni musiał biec o własnych siłach.

Mieszko miał krótkie czarne włosy, na których leżał śmieszny czerwono-żółty beret, miał również w takim samym kolorze koszulę z herbem swojego władcy na piersi. Wokół biodra miał zapięty skórzany pas bardzo dobrze wykonany ze złotą klamrą, spodnie zaś miał znoszone i brudne od ciągłych przechadzek, zaś buty to jak na posłańca przystało, bardzo skromne. Jemu do przeżycia nie było potrzebne nic więcej, przez ciągłe biegi, wyrobił sobie kondycję. Lecz nawet i on nie mógł podróżować w ciągłym biegu przez dwa dni i to jeszcze w upalnym słońcu czy mroźnej zimie.

Mieszko przedzierając się przez lasy, uciekając przed goniącą go grupą cyklopików wciąż szukał pomocy, zmęczony, spocony targnął się na własną śmierć przywołując nieświadomie swoim odorem potu inne potwory, które grasowały w lesie Iliadu. Niebezpieczną drogę wybrał, mógł przecież biec na około. Lecz nie miał on czasu na takie ewentualności. Miał mało czasu, aby dostarczyć odpowiedź, więc zaryzykował i naraził się jednocześnie na niebezpieczeństwo.

Biegł ciągle nie czując strachu, musiał dać radę, jeżeli nie on to kto inny, ale on jeszcze nie poznał smaku kobiety nie wie jak to jest, chciał jeszcze spróbować. Dlatego dawał z siebie wszystko i miał tylko nadzieję, że jak wróci to król go solidnie wynagrodzi i pierwsze co zrobi to pójdzie do karczmy aby opić, świadomość, że dzisiaj mu się udało i żyje.

Słońce powoli opadało z niebieskiego sklepienia, i robiło się coraz ciemniej i mroczniej. Gdy Mieszko już opadał z sił zobaczył niknące światło niedaleko w zagajniku i siedzące przy nim dwie sylwetki, które właśnie ucztowały. Mieszko nawet nie przypatrując się uważnie do kogo się zbliża, zaryzykował i udał się w tamtym kierunku.

Kiedy podbiegł do ogniska dwoje ludzi wstało i zdziwieni dlaczego Mieszko jest taki zmęczony. Usłyszeli tylko dźwięki wydobywające się ze stworzeń, które goniły posłańca, zbliżały się i to szybko. Mężczyzna o wyraźnych rysach twarzy i z długim mieczem w dłoni zapytał się Mieszka:

  • Co się stało ?

  • Panie ! Gonią mnie… – wydyszał posłaniec.

  • Kto ? – zapytał zdziwiony mężczyzna.

  • Leśne urwisy, Panie ! – Mieszko powiedział to z takim

przerażeniem na twarzy, otworzył szeroko swoje wielkie brązowe oczy i usiadł prosząc błagalnie o pomoc. Twarz miał pokrytą ranami, od krzewów i gałęzi, które były na drodze. Nie miał wtedy czasu, żeby je spokojnie ominąć. Na nic nie było czasu. To była walka o życie.

Cyklopiki, lub przez innych nazywane „Leśne urwisy” były stworzeniami o małym wzroście, zawsze chodziły grupami po sześć do dziewięciu stworów. Cyklopik miał nie proporcjonalną głowę do reszty tułowia, była za duża i posiadała tylko jedno oko, które powodowało strach u ofiary, te spojrzenie przebijało na wylot. Potwory te miały ostre uzębienie, zwłaszcza kły, które wystawały im ze szczęki. Jednocześnie były zakończone haczykowatym łukiem, i co mogło się wydawać dziwne nie dotykały one warg potwora, czyli nie przeszkadzały bestii w normalnym funkcjonowaniu. Gdyby trafiły na samotną ofiarę buszującą w lesie prawdopodobnie rozszarpały by ją nawet w biegu, wczepiwszy się w nią swymi zębiskami. Urwisy miały jedną parę uszu wysokich jak u myśliwego psa, dzięki którym słyszały swoją ofiarę na odległość nawet dochodzącą do jednego kilometra !

Cyklopiki w porównaniu do innych potworów występujących w lasach Iliadu, charakteryzowały się zmiennym ubarwieniem skóry, można powiedzieć iż przystosowują swoją skórę do otaczającego je terenu. Lecz niestety, mimo swojego zabójczego autorytetu, mają dużo wad. Jest nim przede wszystkim wzrost i szybkość. Mimo iż są małe, głowy miały duże i przy biegu trudno im było zachować równowagę. Również nie były stworami, które były daleko dystansowe, dlatego żeby długo nie biegać cyklopiki skakały na ofiarę, wczepiając się w nią i rozszarpując. Ich łapy były dobrze przystosowane do skoku, a one wykorzystywały tą niezbędną cechę. Potwory te zalicza się do wolnych i niebezpiecznych drapieżników. Były stworzeniami lądowymi.

Drugi mężczyzna, co mógł zauważyć Mieszko był trochę młodszy od tamtego, lecz mogły to być jedynie pozory. Nie miał nic przy sobie, nawet głupiego miecza, który w razie potrzeby lub przy zasadzce mógłby uratować mu skórę. Z tego co zauważył, ów człowiek, był w niebywałym humorze, nawet kiedy powiedział, że zmierzają tu potwory, nie pokazał strachu, nie czuł go. Bo po co ? Przecież ci co okazują strach wiedzą z góry, że przegrają.

Mieszko chwilę się zastanowił i wziął przykład z mężczyzny. Nie martwił, się wiedział że mu pomogą i zabiją potwory.

Mężczyzna o ostrych rysach twarzy, zastanowił się przez chwilę potem rzekł do swojego kompana:

    • Lisie, co robimy ? Pomagamy czy oddajemy go w 

ręce tym paskudom ?

    • Nie, no nie bądźmy tacy nie rozsądni Łowco,

pomożemy mu, a w nagrodę nasz biedny goniec ujawni nam parę ciekawych informacji, dla których tak się spieszy do swojego władcy. – powiedział mężczyzna nazwany Lisem.

Wtem, parę sekund później zza krzaków wyłoniła się grupa cyklopików siedmioro może dziewięcioro, nikt nie liczył później ile było truchła.

Łowca, uniósł swój dwuręczny miecz, jak Mieszko teraz zauważył miecz Łowcy miał moc, nie była to magia, lecz moc naturalna, czego Mieszko nie mógł pojąć i nawet w najśmielszych snach nie mógłby sobie tego wyobrazić.

Łowca ruszył na pierwszych trzech małych leśnych urwisów. Ciął mieczem z jednej strony, potem zrobił szybki unik przed skaczącym na niego cyklopikiem i walnął go z całej siły pięścią w potylicę, ten odleciał kilka metrów dalej i runął przygwożdżony do ziemi. Później Łowca zrobił obrót o sto osiemdziesiąt stopni jednocześnie obracając miecz wokół własnej osi, trafiając drugą poczwarę, którą przeciął na pół. Zaś trzeci stwór stał za nim już gotując się do skoku, lecz Łowca szybciej odgadł jego myśli. Szybko wyjął sztylet ze swojego skórzanego pasa i rzucił prosto w głowę stwora.

Miecz Łowcy śmigał w powietrzu niczym zaczarowany, wszędzie lała się krew z truchła stworów.

Następnego dostrzegł jak zbliżał się do posłańca. Łowca ciął szybko po tułowiu stojącego przed nim potwora i z niewiarygodną prędkością ruszył w stronę cyklopika, który próbował zaatakować Mieszka. Przeczuwając, że nie zdąży, wykonał bardzo ryzykowny wślizg i wyciągnął dwoma rękoma z obydwu cholew po sztylecie i zbliżając się do stwora przeciął mu ścięgna zamaszystym ruchem obydwu rąk. Potwór zachwiał się i upadł na ziemię, jazgocząc.

Jedyne co ów stwór zobaczył przed śmiercią, to wstającego z kolan człowieka, ocierającego pot z czoła lewą ręką o mrocznym obliczu, w których oczach był gniew i podniecenie. Ekscytacji nie było końca, wręcz przeciwnie powiększała się, co przerodziło się w mordobicie. Pot spływał z niego litrami, było ciepło, za ciepło. Potwór nie mógł wstać, nie mógł się w ogóle poruszyć. Nie było mowy nawet o wydaniu jakiegoś ryku, bo po co ? Kto go wysłucha ? Bóg ? Bóg nie interesuje się takimi paskudztwami jak to.

Patrzył, więc bo to mu zostało, łapy drętwiały, krew lała się z niego jak woda spływająca w dół z wodospadu. Widział mężczyznę, oczywiście nie rozróżniał on kolorów, lecz płeć człowieka od razu rozpoznał. Kiedy spojrzał mu w twarz, zaczął się bać. To niemożliwe,żeby to był człowiek. Zbyt dużo nienawiści, zbyt dużo. I nagle przed okiem potwora ukazał się człowiek, miał on czarne skrzydła (jak sądził potwór, mógł też to być inny kolor) z mieczem w dłoni, który budził u niego postrach. Mężczyzna lub to coś, udało się w jego kierunku i zatrzymało się tuż przed jego twarzą z mieczem.

To był najgorszy obraz w całym życiu potwora.

Więcej już nigdy niczego nie ujrzał….

Mieszko z zaciekawieniem obserwował z jakim to kunsztem Łowca obywa się z bronią. Lecz, potem uwagę jego przykuła druga osoba nazwana Lisem, ponieważ ten człowiek miał teraz przy sobie wielką lagę, która sięgała mu do ramion. Mieszko, mógł się przecież założyć, że ów mężczyzna nie miał nic przedtem. Mógł mieć znowu przywidzenia.

Wokół Lisa było czterech urwisów. Nagle Lis coś wyszeptał pod nosem, lecz nic się nie działo. Cyklopiki niczym zahipnotyzowane rzuciły się na Lisa jednocześnie otwierając w locie wielką paszczę, z której sączyła się litrami ślina. Wtem ów mężczyzna podniósł kij i stuknął o ziemię chudszym końcem lagi. Wówczas wokół niego zakręcił się wiatr i zaczął wirować pochłaniając wszystkie stwory w wir otchłani. Wir był potężny osiągał wysokość dziesięciu łokci, porywał ze sobą drzewa i pobliskie krzaki, w niektórych przypadkach glebę. Gdy jednak, Lis drugi raz stuknął lagą, wir rozwiał się wyrzucając paskudne stworzenia w innych kierunkach. Lecz to nie był koniec tej walki, bo cyklopiki powoli podnosiły się. Wtem, Lis wystawił przed siebie dłoń i wyszeptał aquailla. Nagle pod łapami dwóch urwisów pojawiła się kałuża wody. Zdziwione stwory spojrzały pod siebie i chciały coś zrobić, lecz było już za późno. Gęsta ciecz zaczęła płynąć po całych ich ciałach szukając wejścia do środka, i znalazły je…

Zdziwione urwisy stały niczym wryte w ziemię, nie wiedziały co począć. Mieszko miał wrażenie, że nie są to stwory tylko zwykłe posągi, które ktoś tu postawił na ziemi i zostawił, aby promienie słoneczne rozjaśniały ich paskudne oblicza.

Do środka ich ciała przez pysk wlewała się woda , jednocześnie zalewając i dusząc wewnątrz wszystkie organy stwora. Mieszko zauważył nawet wodę w ich oczach, która wypływała na zewnątrz strumieniami. Potwory, nie mogły złapać tchu. Nie miały dostępu do powietrza. Zaczęły się szamotać, upadły na ziemię, chwilę turlając, się lecz to nic nie dawało. Aż w końcu przestały się ruszać. Woda automatycznie wypłynęła z nich i zniknęła, zostawiając wielki ślad kałuży na ziemi.

W tym momencie Mieszko zdał sobie sprawę, ze stwory mają do czynienia z potężnym magiem.

Niestety zostały jeszcze dwa stwory, które leniwie się podnosiły. Mag szybkim krokiem dotarł do jednego z nich i wsadził swoją lagę w rozwierający się pysk potwora, krzycząc ignatio. Z dolnej części lagi, która była przytwierdzona we wnętrzu pyska stwora jednocześnie przygważdżając go do ziemi. Zaczął płynąć strumieniami ogień, robiąc wielką dziurę w tyle głowy stwora. Ostatniego, który już kierował się w jego stronę, posłał wielki strumień sprężonego powietrza, który wyrzucił go jeszcze dalej niż przedtem. Mag wyciągając swoją lagę z truchła skierował się do cyklopika i jednym ruchem dłoni spalił go żywcem. Palący się potwór, jęczał, z bólu, chciał uciekać. Ale gdzie ? Nie zdążył by nawet dobiec do strumienia, by ugasić płomienie. Skóra topiła mu się w niesamowicie szybkim tempie, czuć było tylko pieczone mięso, które powoli się zwęglało. Ogień szybko się rozprawił ze skórą i wziął się za mięśnie, z tymi nie było problemu, jak i również z organami wewnętrznymi ciała. Nie był to ładny widok. Mieszko, odchylając głowę w drugą stronę zwymiotował. Nigdy takiego czegoś nie widział. Nawet jak palili ludzi na stosie nie wyglądało to tak ohydnie jak tu.

Łowca dobijając ostatniego leśnego, spojrzał w górę, wzrokiem obejmował cały gwieździsty nieboskłon. Oczyma udał się w poszukiwaniu nadziei na lepszy dzień, lecz zrozumiał, że na jego pytania nikt nie odpowie, więc szybko wrócił z powrotem na ziemię nie żałując swej decyzji.

Wojownik powolnym i pewnym krokiem zbliżył się do posłańca, nie chciał go jeszcze niepotrzebnie niepokoić. Pochylając się nad nim rzekł:

    • Masz szczęście, że to tylko grupka leśnych, jakby to

były dygnitwy to byś nawet nie zdążył splunąć na ziemię.

    • Nie strasz, nie strasz bo się zesrasz. – powiedział

mag zbliżając się do nich.

    • To co z nim zrobimy ? – rzekł Łowca z przekąsem.

Nie pasowała mu obecność kogoś, kto tylko ściąga kłopoty.

    • Nie wiem, najpierw dołóżmy do ogniska trochę

drwa, bo znów będzie trza rozpalać, a nocą robi niebezpiecznie i zimno. – powiedział łagodnym głosem mag.

Gdy ognisko powoli dogasało Mieszko dodał trochę drewna, aby całkowicie nie zgasło. Przy świetle z ogniska było widać dwie sylwetki ludzi, jak się wydawało Mieszku, siedziały po obu stronach. Teraz mógł się dokładnie przypatrzyć na swoich nędznych wybawców, których nie miał nawet jak wynagrodzić za trudy.

Człowiek o przydomku Łowca, jak zauważył Mieszko, miał dłuższe o kolorze ciemnego brązu włosy, twarz nie była miła, poznaczona bliznami po różnego rodzaju bitwach czy walkach. Mieszko przypuszczał że ów człowiek był niegdyś wojakiem i zdezerterował, dlatego ukrywa się w tych lasach. Posiadał też lekki zarost ciemny na twarzy. Łowca był ubrany w brązową skórzaną kurtkę, była ona rozpięta i ukazywała koszulę mężczyzny. Widać nie był on zwykłym wojakiem, był umięśniony, lecz tez nie za bardzo. Miał trzymać formę inaczej skończyłoby się to dla niego źle. Posiadał skórzany pas opinający jego biodra, przy tym pasie znajdowały się miejsca na sztylety. Były włożone lekko pokrwawione dwa sztylety, których użył w walce. Spodnie i buty również w tym samym kolorze. Ale co najdziwniejsze, Mieszko zauważył, że na jednej tylko ręce ma czarną rękawicę dobrze przylegającą do ręki, myślał że jakaś moda wkradła się nawet i do nich, lecz nie przypuszczał, że może z nią wiązać się jakaś tajemnica.

Miecz dwuręczny miał zawieszony na plecach, który sprawiał, że Mieszkowi nadal drżały nogi. Kowal, który zrobił mu ten miecz, pewnie na specjalne zamówienie, był geniuszem. Wypalana stal, bez żadnych diamentów czy innych kosztowności, które tylko przeszkadzały w walce. Takie cacka były tylko i wyłącznie na pokaz. Szkoda było na to czasu. Łowcy chodziło wyłącznie oto, żeby ostrze sprawiało się dobrze w walce, kto wie czy częściowo nie jest to przesiąknięte magią. Rękojeść miecza owinięta była brązową skórą. Miecz pięknie wykończony, widać było długą pracę nad tym projektem kowala. Pewnie też się dobrze cenił.

Nie wprawiony w bój, czy też inny człowiek, który nigdy nie miał styczności z mieczem mógłby rzec, że jest to arcydzieło, lecz w oczach Mieszka był to tylko postrach, miał wrażenie że przed sobą ma bezwzględnego Anioła Ciemności.

Mieszko chwilowo zdjął wzrok z Łowcy i przypatrzył się drugiej jaśniejącej w przygasającym ognisku postaci, nazwanej wcześniej Lisem. Mężczyzna, miał łagodną i pogodną twarz, Mieszko zauważył, że w porównaniu do Łowcy ten tutaj jest chłystkiem nie wartym uwagi, lecz coś sprawiało, że Mieszko nie mógł spuścić z niego wzroku. Mieszko miał wrażenie jakby przed nim stał człowiek godny, mający honor, zarazem bogaty, choć na takiego nie wyglądał. Lis miał jasne włosy i były one krótkie. Ubrany był w płaszcz z kapturem, nie był zapięty, chociaż posiadał duże guziki, płaszcz sięgał mu do kolan. Płaszcz miał długie rękawy zakończone szerokim dzwonem w postaci rękawa, i był trochę wyblakły. Mieszko mógł przypuszczać, że kiedyś był to kolor czarny, lecz nie był pewny. Spodnie i buty jednakowego koloru, brązu. Niestety nawet przy tak dobrym oku jakie miał posłaniec, nie mógł on dostrzec wokół ogniska jego laski, którą dzierżył w walce z cyklopikami. Domyślał się co się z nią stało, po prostu najzwyklej w świecie zniknęła, przecież ten człowiek był magiem mógł robić wszystko.

W końcu po długiej ciszy i przy żarzącym się świetle wydobywającym się z wnętrza ogniska, Łowca zadał pytanie posłańcowi, a miał on głos prawdziwego mężczyzny zadarty i bezwzględny:

    • Kto Cię wysłał ? – zapytał, bo zżerała go ciekawość.

    • Król Nerbolis, Panie ! – odpowiedział po chwili

Mieszko.

    • Gdzie Cię wysłał i co kazał powiedzieć, lepiej

żebyś mówił. No chyba, że chcesz żebym się z Tobą chyżo rozprawił. – powiedział to z pogardliwym uśmieszkiem na twarzy skierowanym w stronę Mieszka.

    • Mówił, że… że władca Grymanii, szykuję się do

ataku na Polimę. Na zachodzie szykują się już wojska Grymanii. Polima nie ma z kim zawiązać sojuszu. Dlatego król wysłał mnie do Wielkiego Księstwa Lykanii, z prośbą o pomoc. – wyjęczał posłaniec, lecz mówił dalej. – Król, Lykanii nie był zadowolony tymi wieściami, ale przybędzie nam z pomocom. Król Nerbolis stacjonuje w Gundii. W swojej tymczasowej siedzibie.

    • Hmm… Dziwne, żeby władca Polimy prosił

kogokolwiek o pomoc. Z tego co pamiętam nie przepadał za nikim, a zwłaszcza za królem Grymanii, Ultrichtem. – Łowca powiedział, to czując nie dosyt informacji uzyskanych od posłańca. – Co jeszcze ?

    • Król Nerbolis chce wydać swoją jedyną córkę

Jarme za księcia Lykanii, który zwie się Jagielon.– W tym momencie Mieszko zrozumiał, że powiedział za dużo.

  • Heh, Pogański książę, niech mię. – Zaśmiał się. –

Dobrze, dziękować ci chyba nie muszę. – powiedział ostro.

Do rozmowy wtrącił się jednak mag i pomieszał szyki Łowcy w torturowaniu i w dokładnym przesłuchiwaniu Mieszka. Mag wyczytał to z oczu Łowcy, co chciał począć. Nie skończyło by się to dobrze dla posłańca.

Ale możecie przecież zapytać „no jak to możliwe, przecież posłaniec królewski był pod szczególną ochroną, ponieważ miał list żelazny i nikt nie mógł zrobić mu krzywdy ?”. Otóż Mieszko stał przed bezwzględnym obliczem samego Łowcy. Chłopak pod tym wzrokiem próbował się skulić, lecz dostał mocnego kopniaka pod żebra, mimowolnie położył się na ziemię i przyciągnął głowę do kolan, jęcząc.

Łowca miał w rzyci królewskich posłańców i przez nich roznoszonych rozkazów czy informacji. Było mu obojętne, czy był to pastuch, szlachcic czy wiejska wiedźma, jak mu groził lub stawał mu na drodze miał z nim nie miły kontakt, który zazwyczaj kończył się śmiercią jego przeciwnika. Mimo swojego brutalnego obyczaju, Łowca był bardzo inteligenty, miał on duże doświadczenie bycia na różnych dworach i rozmawiania z różnymi ludźmi, którzy byli wykształceni. Dawali oni trochę lekcji ogłady towarzyskiej Łowcy, aby nie czuł się gorszy wobec innych na dworze. Zbyt wiele widział, by byle kto mu powiedział, że nie widział tego czy owego. Nic nie mogło go zaskoczyć.

Mag powiedział ostrym tonem kierując go do obydwóch mężczyzn:

    • Łowco, zostaw go ! Jak się zwiesz posłańcze ?

    • Zwą mnie Mieszko, Panie. – Mieszko odpowiedział

na pytanie zniżając ton swojego głosu.

    • Mhm. Domyślam, się że wracasz z powrotem do

swego Pana ? – mag wysnuł przypuszczenie.

    • Tak, jest miłościwy. Dzień drogi stąd idąc skrótami.

– śmieszny uśmieszek, Mieszka przy wypowiadanych słowach zdarł, się nagle gdy poczuł narastający ból w boku.

    • Słuchaj Mieszko, zaprowadzisz nas do miasta, a 

stamtąd wrócisz do swego władcy. Jeżeli będziesz coś kombinował lub wydasz nas swojemu władcy, że nie zaopiekowaliśmy się Tobą jak trzeba, to zamienię Cię w ropuchę i przez całe życie będziesz żreć muchy i inne plugawe małe stworzenia. – mag powiedział to z takim zapałem, że prawie się zmęczył.

Czarodziej wiedział jak zastraszyć motłoch, który mu się sprzeciwiał, po prostu wmawiał, im że za swoją niesubordynacje będzie karał zamianą w jakieś ohydne stworzenia. Wtedy jak z bicza strzelił cały motłoch zgadzał się ze zdaniem czarodzieja, można powiedzieć, iż jest to piękne i zarazem fascynujące, że każdy zgadza się z twoim zdaniem bez zbędnego sprzeciwiania się.

 

Nazajutrz, zanim jeszcze słońce wstało, padał lekki deszcz wiosenny. W oddali można było zauważyć, grupkę trzech ludzi, którzy przebijali się przez chaszcze, żeby skrócić sobie drogę w stronę miasta Gundii, a prowadził ich posłaniec królewski.

Kiedy dochodzili do miasta, mogli zauważyć otaczające go wysokie mury i zamkniętą bramę wjazdową. Nad bramą znajdowała się baszta, była to najważniejsza część obrony miasta przed atakiem. U góry na murach co kilkaset metrów znajdowały się wieże strażnicze oplatające całe miasto. Przed bramą stało dwóch strażników z pikami.

Jeden jak zauważył Łowca spał oparty o swoją włócznię, a drugi stróżował. Łowca wyszedł z wniosku, że jeden pełni wartę, a drugi śpi, później zamieniają się rolami.

Strażnik, który nie spał, spojrzał na nadchodzących ludzi, zmierzając ich wzrokiem, jednego poznał natychmiast:

    • Stać, z rozkazu króla Nerbolisa nie możecie wejść

do miasta, Tak mi dopomóż Bóg ! – powiedział.

    • Gdy, staniesz twarzą w twarz z dygnitwą, to

zmienisz zdanie i nawet twój Bóg ci nie pomoże – Powiedział rozdrażniony Łowca.

    • Nie chcemy kłopotów, strażniku wpuść nas.

Ochranialiśmy tu tego posłańca po mojej prawicy – rzekł mag.

Na te słowa drugi strażnik, otworzył lekko swoje prawe oko, i zobaczył z kim ma do czynienia jego kompan. Podniósł głowę i głośno ziewnął, ponieważ chciał, aby to na nim skupiła się teraz uwaga obcych. I udało mu się to.

    • Co się tu u licha dzieje ? – rzekł ospały strażnik

    • Mam ważne informacje dla króla Nerbolisa, a ci

dwaj dostojnicy… – Nie dokończył. Mieszko czuł na sobie jego spojrzenie i znał na tyle Łowcę i jego refleks z którym wyciągał broń, ale nie tylko to go martwiło. Lis miał schowane ręce w swoim płaszczu i nie wcinał się do rozmów, co znaczyło, że coś kombinuje. Mieszko, który przez tą chwilę zaczął nadmiernie się pocić. Zniecierpliwiony strażnik, jeszcze raz zadał mu pytanie:

    • Widota, żeście głupi. Jak się zwiecie i co tu robita

przed tym zymkiem ? – powiedział drugi strażnik mniej rozgarnięty i z mniejszym zasobem zębów niż jego przyjaciel.

    • Zwę się Mieszko i jestem na służbie u jaśnie

panującego nam króla Polimy Nerbolisa. Jestem jego posłańcem, a moi towarzysze pomogli mi, ochraniając mnie przed atakiem potworów. – powiedział posłaniec.

    • A glejt macie ? Bez glejtu, to możecie mnie w rzyć

pocałować, Ot co ! – powiedział pierwszy strażnik.

    • Mam list żelazny, zapewniający nam wejście na

teren zamku obwiesiu. – Mieszko zdenerwował się.

    • A to przepraszam, Panie ! Proszę, nie wspominać

nic jaśnie wielmożnemu, bo nas tutaj ukatrupi panocku. – Prosił błagalnie pierwszy, ponieważ z tego co zauważył Mag to drugi w ogóle się tym nie przejmował i otworzył bramę.

Kiedy przekroczyli bramę, Łowca usłyszał tylko drugiego strażnika, który mruczał pod nosem, a że Łowca ma wyczulony słuch to słyszał tylko „ Dupsko ci dane ty posłańczyku. Niech twoje cielsko oblezo muchy, ty pieruński psie”.

 

Koniec

Komentarze

Cudne dialogi. :) Powiedz, masz skończoną całość, czy dopiero tę pierwszą część?

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Mam napisany, 1 rozdział i zaczynam drugi, to jest tylko część z pierwszego rozdziału ;]

Boski zapis dialogów. Zachwycająca swoboda w stawianiu przecinków. Wzorcowo klarowne zdania. Porywająca fabuła.

Ja proponuję, zanim zabierzesz się na poważnie za swoje wiekopomne i z pewnością rewolucyjne dzieło, żebyś nauczył się przynajmniej zapisywać tekst. Już nie mówię o całej reszcie, ale przynajmniej zapis...

Ok, rozumiem, dzięki bardzo !

Coś niepokojącego stało się z wyglądem tego opowiadania.

pozdrawiam

I po co to było?

Chłopie, Drogomirze drogi !!!

 

Mam dwie wiadomości dla Ciebie. Złą i bardzo złą.

 

Zła - fatalny tekst. Koślawo napisany, z licznymi błędami i to wszystkimi jakie tylko można spotkać. Tragedia i dno najgłębszego krateru impaktowego ze szczątkami czegośtam. Ciekawi mnie też, czy potrafisz jednym tchem wypowiedzieć tytuł.

 

Bardzo zła - nie potrafisz pisać. Nie potrafisz napisać ŻADNEGO zdania poprawnie. A co gorsza tu nic się kupy nie trzyma! Interpunkcjia? Istnieje, ale nie umiejetnie ją stosujesz. Nie pilnujesz czasu w jakim piszesz tekst. Logika tekstu wysiadła już na początku. Opisy - to nie są w ogóle opisy. To tylko zdania-śmietniki, bo nawrzucałeś tu tyle informacji, że nie można zabłądzić.

 

>> Mieszko przedzierając się przez lasy, uciekając przed goniącą go grupą cyklopików wciąż szukał pomocy, zmęczony, spocony targnął się na własną śmierć przywołując nieświadomie swoim odorem potu inne potwory, które grasowały w lesie Iliadu.<<

 

Mam pytanie. Czy kiedy piszesz to myślisz wtedy, bo z tekstu wynika, że masz z tym bardzo duże problemy. Tekst to wywalenia tam gdzie jego miejsce przeznaczenia. Niestety. Napisz coś innego, ale z logiką. Pozdrawiam.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

I kup, pożycz lub weź z półki dowolną książkę beletrystyczną i przyjrzyj się jak wyglądają poprawnie napisane dialogi, bo w Twoim tekście to jest wszystko na odwrót.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

he he he he he :D

Punktory zamiast myślników :D Żenada. Jak to powiedział Kres: Nie potrafisz pisać i raczej już się tego nie nauczyć. Odpuść sobie.

Nie wiem, ile masz lat, nie wiem, który to Twój tekst, więc nie mam powodów by Ci napisać, że nie nauczysz się pisać.

Jednak - ćwicz na krótkich formach.

Pozdrawiam

Ej, ale nie znęcajcie się nad chłopakiem za coś, co nie jest jego winą, tylko edytora.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Kres to sobie może kresić, ale lepsze warunki do zostania pisarzem ma Drogomir niż ten, co wcale nie próbuje. Owszem, trzeba mocno popracować nad gramatyką, ale przynajmniej jest co czytać, jest materiał do dalszej pracy.

Nie zniechęcaj się, tylko spróbuj na dobry początek napisać coś krótszego, co ma wstęp, rozwinięcie i zakończenie, tak aby można było ocenić fabułę. Bo tu jak sam dobrze wiesz, jest jedynie zawiązanie akcji i nie bardzo jest co skomentować jeśli chodzi o treść.

A co do pracy nad sobą - zacznij może od opanowania sztuki kasowania zaimków, bo stawiasz ich stanowczo za dużo. Zakładam, że to szkolny nawyk, bo to polonistki tłuką uczniom, żeby stosować zaimki gdzie popadnie. Dobra rada - nie słuchaj polonistek, to zło wcielone.

Przykład: 

Mieszko czuł na sobie jego spojrzenie i znał na tyle Łowcę i jego refleks z którym wyciągał broń, ale nie tylko to go martwiło. 

Skoro to jest refleks, z którym Łowca wyciąga broń, to nie trzeba pisac dodatkowo, że to jest refleks Łowcy, bo to wynika z samego zdania.

Koniecznie też przeczytaj jakiś poradnik dotyczący zapisywania dialogów - gdzie dać kropkę, gdzie zacząć po pauzie od dużej litery etc. Masz z tym duże problemy, wynikające zapewne z nieznajomości tych zasad. Tego też w szkole poprawnie nie uczą.

Rada trzecia - fajnie, że masz rozwiniętą wizualną wyobraźnię i potrafisz wiernie opisać scenę, ale na potrzeby literatury nie warto zapisywać wszystkiego. Traci na tym płynność akcji i narracji. Na początek zrezygnuj z tych najbardziej oczywistych spraw, trzymaj je w pamięci i sięgaj wówczas, kiedy jest to potrzebne i ma uzasadnienie w fabule lub jest korzystne dla płynności tekstu.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Edytora??? Bracie brajcie, żartujesz sobie niewybrednie. Jeszcze nikomu tutejszy edytor nie powstawiał punktorów, jeśli źródłowy tekst napisany był jak należy.  

Próbę realizacji marzenia o sławie literackiej trzeba poprzedzić rozpoznaniem funkcji edytora, jaki ma się do dyspozycji, a jeśli nie ma się żadnego, to ściągnąć jakiś free, a nie pisać na telefonie czy innym badziewiu.

I jak tutaj komentować powyższy tekst...

brajcie, co do nie słuchania polonistek to aż tak bym sie nie zgodził. Ostatnio napisałem opowiadanie, które mi moja polonistka sprawdzała. Doradziła mi też co nieco i szczerze mówiąc naprawdę wydaje mi się, że tekst jest lepszy. Ale zapewne nie mam takiego doświadczenia w polonistkach jak ty - jak na razie 2 :) więc jeszcze mam wielką szansę spotkać to "zło wcielone" :)

Mee!

Jeszcze nikomu tutejszy edytor nie powstawiał punktorów, jeśli źródłowy tekst napisany był jak należy.

Wstawiał. Rzadko ale wstawiał. I nawet na telefonie można napisać arcydzieło, tak jak można to zrobić na świstku papieru z ołówkiem w ręce.

A do pisania zamiast zwykłych edytorów tekstu polecam coś konkretnie dla pisarzy, np. Scrivener, ja korzystam i bardzo sobie chwalę.

 

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

http://www.fantastyka.pl/4,3588.html - przykład na wstawianie punktorów. Więcej jest do wyszukania.

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

No, ja mam 18 i chodzę do technikum. No dobrze, więc dziękuję za rady, to był tylko taki tekst na początek ;]

Wrzuć coś w całości, byle nie za długiego. :)

Lecą smoki pod obłoki, wiatr im kręci smocze loki

Brawo, brajt, za ten najdłuższy komentarz. 

Skrótowe uwagi:

- uważaj na niepotrzebne zaimki (np. że ktoś coś zrobił "swoimi rękami" - a niby czyimi miał zrobić?);

- uważaj na powtórzenia - w tekście są zdania, gdzie słowo "być" w różnych przypadkach pojawia się kilka razy na przestrzeni 2-3 linijek.

- język często sztywny, a niektóre zdania wręcz niestylistyczne: "Posiadał też lekki zarost ciemny na twarzy" to tylko jeden z przykładów. Ale to można zwalczyć z czasem. Czytaj dużo książek i czytaj swoje utwory przed wrzuceniem do internetu.

- są miejsca, gdzie zbyt wiele starasz się opisać lub wyjaśnić czytelnikowi, co powoduje nieumyślne zaciemnienie obrazu, bo zdania stają się zbyt zawiłe, opisy walki zbyt statyczne itp. Spróbuj sięgnąć np. po utwory Sapkowskiego i zobacz, jak jest tam opisywany wygląd postaci (np. scena, kiedy Szczury wpadają przez wybite okno karczmy: ile elementów ich stroju przedstawia autor?) albo sceny walk (czy klasyczni pisarze fantasy używają kątomierza do opisania pozy, jaką przyjął bohater?);

- spróbuj nie zaglądać do tekstu przez 2-3 tygodnie, a potem znaleźć kogoś, komu odczytasz go na głos. Naprawdę zaskakujące jest, ile powtórzeń i niezręczności wtedy się wyłapuje.

- Feliks W. Kres napisał kiedyś poradnik "Galeria złamanych piór", tam jest mnóstwo sensownych porad, zarówno o języku jak i konstrukcji tesktu. Polecam.

Dzięki wielkie, za rady ! Akurat, jestem w trakcie czytania "Północnej Granicy".

No tak, jest nieciekawie, ale o tym już się dowiedziałeś. :) Do pisania nie masz co się zniechęcać, ale pracy kupa.

Od siebie dodam (spoglądając również na Twoje komentarze): nie wciskaj spacji przed wykrzyknikiem (ani kropką; znakiem zapytania).

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Fantastic!

Ajj... byłem, przeczytałem (przyznam, że chwilami nawet zabawnie, ale to chyba nie było zamierzone) i zgadzam się z poprzednikami - musisz jeszcze trochę popracować nad warsztatem. Sądząc po Twym zapale, w przyszłości na pewno będzie lepiej ;)

"Najpewniejszą oznaką pogodnej duszy jest zdolność śmiania się z samego siebie."

Nowa Fantastyka