- Opowiadanie: xLaylax - Jest takie miejsce

Jest takie miejsce

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Jest takie miejsce

 

 

To moje pierwsze opowiadanie, które publikuję na tym forum. Jestem przygotowana na jakąkolwiek opinie, więc piszcie śmiało to, co myślicie. Mam nadzieję, że wam się spodoba.

 

 

 

I. Jest takie miejsce

 

 

 

Zanucił cicho w rytm rozbrzmiewającej muzyki, wycierając śnieżnobiałą ściereczką, lśniący w blasku lamy, skalpel. Starannie przejechał po nim szmatką i uważnie przyjrzał się, doszukując nieistniejącej skazy. Gdy stwierdził, iż jest wystarczająco czysty, ostrożnie odłożył go, obok równie czystego noża. Następnie sięgnął po kolejne narzędzie.

I tak do samego końca. Aż jego przyrządy były wystarczająco sterylne, a on zadowolony z efektu swojej długotrwałej pracy.

Klimatyzacja pracowała na pełnych obrotach, aż w pomieszczeniu zrobiło się nieprzyjemnie zimno jak w kostnicy. Jej przeciągłe buczenie zagłuszało ponurą muzykę, która płynęła z wiekowego radia, ustawionego na niewysokiej półce w kącie pokoju. Raz za razem, dźwięki muzyki klasycznej milkły, gdy stary odbiornik zbyt mocno się nagrzewał, co zdarzało się nader często, wzbudzając w mężczyźnie irytację. Lecz postanowił sobie, iż dziś, będzie trzymał swoje emocje na wodzy; co jak do tej pory, nie zawsze mu wychodziło. Do końca dnia pozostały długie godziny, których minuty odliczały wskazówki zegara, zakrywającego dziurę w ścianie starego budynku – a on, już czuł rozdrażnienie, objawiające się nerwowym tikiem w lewym oku. Wiedział, że to był dopiero początek.

 

Nie chciał powtórki z poprzedniego tygodnia – od tego eksperymentu, zależało jego życie. A przynajmniej to, co z niego zostanie, gdy znów straci czujność, a jeden z obiektów wyrwie się spod kontroli. Tak wiele miał do stracenia, że kolejna myśl o jakimkolwiek niepowodzeniu napełniała go niepokojem i spędzała sen z powiek. Już wiele razy próbował, lecz w wszystkio spełzło na niczym. Każdy następny eksperyment nie przynosił pozytywnych dla niego rezultatów. Co więcej, myśl o zbliżającym się spotkaniu z Mistrzem, sprawiała, że wątłe i mizerne ciało ogarniała trwoga, co nie przekładało się dobrze na jego pracę.

Mistrz nie będzie z niego zadowolony. Znowu. Nie lubił, kiedy Pan jest zły.

Więc postanowił, iż w tym wypadku zachowa należyty spokój i opanowanie, aby spełnić narzucone wymagania.

Z cichym trzaskiem, ściągnął z dłoni gumowe rękawiczki i rzucił je do pobliskiego kosza. Niezgrabnym krokiem, podszedł do zlewu, wbudowanego pomiędzy rządkiem zielonych szafek. Odkręcił zardzewiały kurek. Rdzawo brązowa woda z cichym pluskiem wylała się z kranu, by po chwili zmienić kolor na krystaliczny. Kaleka dokładnie umył ręce i pochlapał twarz lodowatą wodą, aby ochłodzić rozpaloną twarz i zmyć pot. Oblizał szybko wąskie usta, słysząc dobiegające z drugiego pomieszczenia przeciągłe wycie, wywołujące gęsią skórkę. Zawodzenie było nie tylko pełne bólu, ale i głodu. Jeśli wzbudziło to w mężczyźnie jakiekolwiek uczucie czy poruszenie, nie dał po sobie tego poznać. Wytarł blat, gdzie krople wody zachlapały powierzchnie i złożył szmatkę w idealną kostkę. Poprawił spadające na sam koniec orlego nosa okulary i wyszedł załatwić potrzebę fizjologiczną. Nie minęły dwie minuty, a mężczyzna wróciwszy, powtórzył ówcześnie wykonaną czynność. Odkręcił kran, umył dokładnie ręce i wytarł czysty blat.

Wszystko w laboratorium było perfekcyjnie wysterylizowane i wysprzątane, ale, mimo to nie można było go nazwać przyjemnym i ładnym. Ściany wyłożone zielonymi małymi kafelkami, z których, po intensywnym czyszczeniu, nie dało się zmyć brudu i przywrócić pierwotnego stanu. Tu i tam ziały, to mniejsze, to większe, dziury po miejscach, gdzie ceramiczne płytki z czasem odpadły. Na suficie widniały plamy wilgoci, z których spadały krople wody, uderzając o zimną kamienną podłogę. W powietrzu unosił się słodka woń zawilca gajowego, ale i ona, nie zdołała stłumić wiecznie panującego zapachu śmierci i stęchlizny. Co najwidoczniej mężczyźnie nie przeszkadzało. Stare lampy z lat sześćdziesiątych, pomimo tylu lat, jasno oświetlały ciemne wnętrze, nadając mu seledynowy kolor, przez co miało się wrażenie, że tonie się w morskiej zieleni. Pomieszczenie było dość duże, dlatego też zmieścił się tu, i podłużny stół, na którym ustawione były przeróżne, dziwaczne dla normalnego człowieka, sprzęty, jak i metalowe łóżko, które, jakby nie patrząc, było ''sercem'' całej sali. Wystarczająco duże, by pomieścić dorosłego człowieka, jak i małe dziecko, którzy posłusznie, za sprawą dużej dawki przerażenia i leku, służyli do przeprowadzonych eksperymentów. Wokół niego stała nowoczesna, jak na obecne czasy, aparatura, którą nie może się pochwalić najlepszy szpital na świecie. W małuch komputerach odbijało się wnętrze pomieszczenia, plątanina kabli i sprzęt medyczny czekały na swego kolejnego ''pacjenta''.

Kuśtykając, podszedł do stołu, na których stały różne próbówki, zlewki, pojemniki z różnorodnymi substancjami, czy buteleczki z podejrzanymi płynami. Ponownie poprawił okulary. Otworzył pobliską szufladę i wyciągnął z niej małą, srebrną walizkę. Zamki puściły. Delikatnie, niemal bojąc się jej dotykać, wyjął z głębienia niewielką, aczkolwiek bardzo ważną, jak dla niego, metalowo – szklaną strzykawkę. Cienka, ledwie dostrzegalna igła, błysnęła w jasnym świetle. Gęsty, ciemny płyn, leniwie poruszał się, gdy ktoś nią przechylał. Położył ją na złotej tacy, wyłożonej czerwonym materiałem, obok innych, wcześniej przygotowanych preparatów.

Ostrożnie skierował się w stronę drzwi, uważając, by się nie przewrócić. Poczuł jak pot spływa mu po plecach. W swoich rękach miał swoje życie i przyszłość; nie może popełnić żadnego błędu, gdyż nie będzie miał już kolejnej szansy i ostatecznie się pożegna się ze światem. Gdyby zdecydował się uciec, to i tak, znaleźliby go, nawet, jeśli ukryłby się w miejscu, o którym nikt nie wie. Mistrz długo czeka na pozytywne efekty jego pracy, lecz jak do tej pory nie udało mu się spełnić narzuconych wymagań. Jego cierpliwość w końcu się skończy, a wraz z nią, i on.

Szedł, ściskając nerwowo tacę w ręku. Z wybitych okien, wlatywało zimne jesienne powietrze, którego świeżość mieszała się z odorem zgniłego mięsa, odchodów i smrodu niemytego ciała. Mijał zdemolowane sale szpitalne, w których jedyną rzeczą, prócz starych łóżek szpitalnych, były gruzy rujnującego się budynku, wybite okna oraz ludzkie szczątki. Z paru odchodziło gnijące mięso, odkrywając białe kości. Pomimo tego, można było dostrzec, iż byli to mężczyźni i kobiety, jednakże nigdzie nie było widać małych ciał dzieci. Ciała zmiażdżone i rozszarpane, jakby ktoś lub coś, przed ich śmiercią, zrobił sobie z ich wnętrza wyżerkę. Niektóre z nich były ''nowe'', więc można było sobie wyobrazić, jak zginęli owi ludzie, patrząc na rany im zadane. Mieli rozszarpane klatki piersiowe, z których wystawały zepsute wnętrzności. Z ich oczu zostały tylko puste oczodoły, które tępo ''wpatrywały'' się w sufit. Jakby szukając ucieczki przed tym, co ich spotkało. Przed śmiercią. Przed demonami.

Mężczyzna przyzwyczajony do ów widoków, nie zwracał szczególnej uwagi na makabryczny widok. Choć, co jakiś czas, z odrazą i kwaśną mina, wymijał oderwane członki ciał, które zagradzały mu drogę. Sapał głośno, schodząc po kolejnych schodach prowadzących do katakumb, które znajdowały się pod opuszczonym szpitalem psychiatrycznym. W ostatnich dniach, rana na nodze dokuczała mu coraz bardziej, a brane przez niego lekarstwa nie pomagały. Przystanął na chwilę, by zaczerpnąć powietrza.

W katakumbach panowała wieczna ciemność, tylko lampa i doskonała pamięć, pozwalały mu nie zgubić się w ich zawiłych korytarzach. Sięgnął po włącznik. Zamrugał kilkakrotnie, żeby jego oczy przyzwyczaiły się do półmroku. Z wielką uwagą kroczył po kamiennej ścieżce – krok po kroku, w stronę zamierzonego celu. W tym właśnie momencie, żałował, iż nie rozkazał przyprowadzić swojego nowego obiektu do laboratorium. Miałby mniej pracy, a i noga mniej by bolała. Z obu jego stron znajdowały się zimne cele, w których kiedyś zamykano najbardziej niepokornych więźniów szpitala. Z opustoszałych lochów ziała czerń. Tylko kilkadziesiąt jasnych punkcików śledziło jego mozolne ruchy. Zewsząd dobiegały go ciche skamlenia i powarkiwania. Nie przejął się tym, gdyż wiedział, iż nic mu nie zrobią. ‘Moje dzieci’, pomyślał, ‘Moje piękne córeczki’.

Stanął przed jedna z cel, przerzucając ciężar ciała na zdrową nogę. Położył tacę na niskim murku i przeszukał kieszeń w celu znalezienia pęku kluczy, który zawsze nosił przy sobie. Cicho zabrzęczały, a echo dźwięku nikło w dalekim korytarzu, gdy włożył odpowiedni klucz do zamka. Wszedł do środka.

 

Coś poruszyło się w ciemności. Jakaś mała postać poruszyła się nieznacznie na widok, dobrze znanego jej, oprawcy. Dało się słyszeć cichy, drżący oddech, gdy osoba z trudem powstrzymywała płacz i panikę. Bezgłośne pochlipywanie ucieszyło mężczyznę, który znając na pamięć plan celi, sięgnął po starą, wiszącą na haku lampę oliwną. Zapalił ją.

Skierował ją w stronę, kulącej się w kącie, istoty. Siedmioletnia dziewczynka, odruchowo zasłoniła oczy przed jasnym promieniem lampy. Przyzwyczajone do ciągłej ciemności oczy, nie były w stanie znieść takiego blasku, który powodował ból. Objęła się kościstymi ramionami brudne i poranione nogi, bardziej wciskając się w brudny kąt. Niegdyś długie i zadbane blond włosy, teraz sterczały w strąkach, pokryte łojem i brudem. Tu i ówdzie, skakały wielkie pchły. Mała klatka piersiowa poruszała się w rytm uderzeń małego serca i łapczywie łapanych haustów powietrza. Dziewczynka nie patrzyła na swego oprawce, zaciskała mocno oczy i mruczała modlitwę do Boga, którą kiedyś nauczyła ją babcia w Boże Narodzenie.

'Nic ci to nie pomoże', pomyślał mężczyzna, ' Bóg nie istnieje'.

Mężczyzna wrócił z tacą; usiadł na chwilę odpoczynku – droga zmęczyła go, więc myślał tylko o tym, by szybko skończyć to, po co tu przyszedł i położyć się na krótką drzemkę. Przyglądał się uważnie dziecku, które znów uparcie powtarzało słowa modlitwy, jakby to ona, miała ją uratować. Dziewczynka była ładna, a w przyszłości wyrosłaby na piękną kobietę. Na sam jej widok, jego penis stawał się nabrzmiały i sztywny. Oblizał usta, jakby miał przed sobą smaczny kąsek. Podniecały go małe, kruche i miękkie, zbyt niedojrzałe, ciałka dziewczynek. Dlatego, zazwyczaj, do swoich eksperymentów wybierał tylko je. Mógł popatrzeć na nie i czasami pomarzyć o tym, czego kobiety dać mu nie mogły. Niekiedy pozwalał sobie na urzeczywistnienie swoich najskrytszych marzeń. Lecz tym razem nie było mu to dane; erotyczne myśli zeszły na drugi plan. Zimny dreszcz przebiegł po jego plecach, na wspomnienie gniewu jego Pana. Aż czuł go w swoich starych kościach. Westchnął ciężko.

Wstał ociężale, kierując się w jej stronę. Zakryła twarz rękoma, kuląc się w kłębek. Uklęknął obok niej, nie zważając na ból pulsujący w nodze. Łagodnie przejechał po bladym udzie dziecka, które odsłaniała poszarpana sukienka. Wzdrygnęła się pod jego dotykiem i wyprężyła jak struna. Uśmiechnął się widząc jej zachowanie. Lubił, gdy się go bały. Czuł się taki władczy. Wiedział, że ma nad nimi kontrolę i zrobią wszystko, czego zapragnie. Jednakże nie dzisiaj.

– Będziesz moją ulubioną córka – rzekł cichym, ochrypłym głosem, głaszcząc ją po brudnych włosach. Dziewczynka spojrzała na niego przerażonymi niebieskimi oczyma, przypominające zachmurzone niebo.

‘Lubię niebieskie oczy’, pomyślał, biorąc do ręki srebrną strzykawkę. ‘ Będziesz moją ulubioną córką’.

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

"Zanucił cicho w rytm rozbrzmiewającej muzyki, wycierając śnieżnobiałą ściereczką, lśniący w blasku lamy, metalowy skalpel." -- mocne! :)

"Starannie przejechał po nim szmatką i uważnie przyjrzał się mu, doszukując nieistniejącej skazy. Gdy stwierdził, iż jest wystarczająco czysty, ostrożnie odłożył go, obok równie czystego noża. " -- zaimkoza lekka.

"I tak do samego końca. Aż jego przyrządy były wystarczająco sterylne..." -- nie polecam sterylizowania skalpeli (przyrządów chirurgicznych) szmatką. Znaczenie: sterylny.

Przeczytałem jeszcze jeden akapit i na razie tyle.

Przecinki - zdarzają się kiksy. Np.: "Lecz postanowił sobie, iż dziś, będzie trzymał swoje emocje na wodzy".

  Nadmiar przymiotników - zbędne opisy, które przytłaczają czytelnika (nie każdy przedmiot musisz "wzbogadzać" opisem). Np.: "ponurą muzykę, która płynęła z wiekowego radia, ustawionego na niewysokiej półce w kącie pokoju. " -- przynajmniej kąt oszczędziłeś.

Pozdrawiam i trzymam kciuki za Twoje olejne opowiadania.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

*Kolejne. Przepraszam, czas wymienić baterie w klawiaturze. :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Niezgrabnym krokiem, jakby mając prawą nogę z drewna... - jakoś nie bardzo to brzmi

 Przecie od tego eksperymentu zależało jego życie. - to "przecie" nie pasuje za cholerę.

Następnie sięgnął po narzędzie, które było następne w kolejności.

Jest trochę błędów, ale ogólnie da sie czytać. Nawet klimatyczne.

Moje pytanie - o czym to właściwie jest? Sam pomysł - szalony naukowiec, eksperymenty na dzieciach, itp. - delikatnie mówiąc mało orginalny. W zasadzie kończy się w momentcie, kiedy powinno się zacząć. Budujesz początek historii - mamy bohatera, mamy jakieś dziwne eksperymenty, mamy jakiegoś złego niemiłca, który za tym stoi i co dalej? 

Smutna kobieta z ogórkiem.

Zgadzam się z przedpiścami.

Dorzucę jeszcze literówki i uwagę o zaimkach - postępuj z nimi ostrożnie, bo mają swoje fanaberie. Klimatyzacja pracowała na pełnych obrotach, aż w pomieszczeniu zrobiło się nieprzyjemnie zimno jak w kostnicy. Jej przeciągłe buczenie [...] Tu na przykład "jej" sugeruje kostnicę.

Aha, może ja się nie znam, ale jak pachnie sól morska?

Ale nie jest tak źle.

Pozdrawiam. :-)

Babska logika rządzi!

Po pierwsze, interpunkcja kompletnie leży kwiczy. Po drugie, bardzo duzo jest powtórzeń oraz masło maślanych zdań w stylu "jej blondwłose włoski". Do tego zdania są strasznie niezgrabnie napisane, a wiele opisów powinnaś skrócić. Na przykładzie trzech pierwszych akapitów - opis muzyki dochodzącej z radia bez problemu mozna było przemycić w jednym zdaniu, a Ty rozwodzisz się nad tym w dwóch akapitach, co stwarza sporo zbędnych powtórzeń.

Duzo zdań jest napisanych niezgrabnie, przez co brzmią strasznie kanciasto np. "Starannie przejechał po nim szmatką i uważnie przyjrzał się mu, doszukując nieistniejącej skazy." - i przyjrzał mu się uważnie, szukając - brzmi gładziej, łatwiej sie czyta.

Mylisz zakresy znaczeniowe wyrazów i opisujesz rzeczy zbędne, w dodatku z błędami. Przykład ze skalpelem - takie narzędzia są wykonane ze stali chirurgicznej, ale nie ma sensu o tym pisać. Każdy wie, z czego jest zrobiony skalpel.

 

Co do fabuły, to jest na razie jakiś tam zarys jak dla mnie. Dużo jeszcze rzeczy masz do dopracowania.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Klimat jest niezły, natomiast pomysł wymaga rozwinięcia. Strona techniczna opowiadania to już inna rzecz, a wygląda to słabo.

 

Pozdrawiam

Mastiff

     Zdecydowanie do przekomponowania. I nieznacznego rozszerzenia. Efekt końcowy:  dwa splatające się ;wątki w jednym tekscie. I byłby zupełuie inne opowiadanie.  Opowiadanie... 

     Pozdrówko.

     Sorry, to nie ten wątek!

"Coś poruszyło się w ciemności. Jakaś mała postać poruszyła się nieznacznie na widok, dobrze znanego jej, oprawcy. "

"Mała klatka piersiowa poruszała się w rytm uderzeń małego serca i łapczywie łapanych haustów powietrza."

Tyle ja zauważyłam.
Co do tekstu:
Bardzo dobrze - moim zdaniem - budujesz klimat, opisy są ładne i poetyczne. Poczułam na moment, jakbym tam była, tak wszystko dokładnie opisałaś... Powiem nawet, że dobrze by się to sprawdziło, jako dłuższy tekst grozy. Nie wiem, czy chce Ci się kontynuować historię, ale może byłoby warto? Proszę, popraw i doszlifuj już dodany tekst, np. użyj pomocy rodziny, kumpli lub przyjaciółki, która mniej więcej orientuje się w interpunkcji i składni, bo masz potencjał - moim zdaniem - duży. I możesz być pewna, że przeczytam więcej Twoich tekstów, bo są bardzo nastrojowe. Inna rzecz, że sam pomysł "rodzenia nowych dzieci" nie jest genialny, ale bez dwóch zdań pasuje do Twojej konwencji i stylu.

Pozdr.

Zawsze pierwsze opowiadanie chce się dopieścić i wymuskać, ale często wychodzi tak, że jest za dużo niepotrzebnych szczegółów, przecinków w w nieodpowiednich miejscach i, choć brak literówek, czytelnikowi wszystko się miesza. Znam te błędy z autopsji:)

Boję się trochę takich opowiadań. Ale podobała mi się obsesja. To dobry temat.

Nowa Fantastyka