- Opowiadanie: Rand Erb - 44

44

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

44

Dzień jest całkiem ładny. Zresztą bodajże ostatnie dwa tygodnie również były niezwykle przyjemne. Może nie do końca dla mnie. Za dużo spraw miałem na głowie w pracy, ale domyślam się, że dzieciaki, która lada chwila skończą rok szkolny, nie miały większych powodów do narzekań. Jedyne co mi teraz przeszkadza to fakt, że w autobusie jest duszno. Nawet pomimo tego, że zostały otwarte okna, przynajmniej, te które działały. Jedzie ze mną kilkanaście osób. Większość to właśnie uczniowie wracający ze szkoły. Jest też jakaś starsza pani z małym dyszącym yorkiem na kolanach, siedząca z przodu autobusu. Co jakieś czas wymienia uwagi z kierowcą, zapewne na temat rosnących cen paliwa… Albo polityki – to nigdy nie przestaje być modne. Narzekanie na rządzących. Chociaż muszę je przyznać trochę racji. Polska mogłaby wyglądać trochę lepiej teraz. Za chwilę połowa wieku, a my nadal siedzimy na starych śmieciach, jak Hiob na swojej kupce gnoju. Opieram głowę o szybę. Czuję niemalże każdą wibrację autobusu we własnej skroni. Słońce świeci mi prosto w twarz nieznośnie rażąc. Zamykam oczy, a pod powiekami wybucha mi kalejdoskop fioletowych kształtów. Mózg rozpaczliwie próbuje je ułożyć w jakieś znane kształty, ale po krótkiej chwili znikają. Otwieram powoli oczy i siadam prosto.

 

W końcu autobus dojeżdża na miejsce, wychodzę z niego ostatni. Dębina chyba nie zmieniła się w ogóle, od kiedy wyjechałem do Poznania. Od jakichś stu lat ma prawa miejskie, a wsią śmierdzi do teraz. Nie mówię, że to źle, jednak nie każdy musi lubić ten zapach. Kilka tysięcy mieszkańców to dalej za mało, żeby ludzie nie wiedzieli o sobie wszystkiego, co muszę przyznać mnie zawsze irytowało. Biorę głęboki wdech i ruszam w kierunku mojego rodzinnego domu. Czeka mnie mały spacerek, ale nie mam nic przeciwko. Przede mną idzie grupka dzieciaków z autobusu. Nie mają więcej niż po czternaście lat. Rozmawiają o jakimś mmorpg-u. Chyba nigdy o nim nie słyszałem. Z resztą wątpię, żeby grali na oficjalnych serwerach, nie w tym wieku. Nie stać ich. Chyba, że mają bogatych rodziców. Tak czy inaczej ciężko mi rozpoznać o czym dokładnie mówią. Nawet z moim zamiłowaniem do gier, które stało się już właściwie obowiązkiem, nie jestem w stanie nadążyć za wszystkim co ukazuje się w sieci. Internet już dawno stał się najpotężniejszym medium. Ja tylko staram się w nim odnaleźć i zarobić kilka groszy, co czasem jest łatwiejsze niż się wydaje, a czasem niezbyt zgodne z prawem. Taki już profil firmy, w której pracuje.

 

W końcu dzieciaki udają się w inną stronę niż ja idę i znikają mi z oczu. Pozbawiony rozrywki wyciągam z plecaka moje HUDy. To okulary z wbudowanym wyświetlaczem typu Head Up Display, rzucającym obraz bezpośrednio na siatkówkę. Oczywiście w zestawie jest bezprzewodowa słuchawka wielkości ziarenka grochu, którą właśnie wkładam do prawego ucha. Gadget bardzo przydatny i będący już standardem w Stanach i Chinach, ale tu w Dębnie wątpię, żeby miało to więcej niż dziesięć osób, jeśli w ogóle ktoś. Jakimś dziwnym trafem, gdy świat wybił do przodu Polska przestała za nim nadążać. Z czego to wynika? Trudno mi powiedzieć, ale też nigdy za bardzo się nad tym nie zastanawiałem. Po prostu tak jest. Nie potrafimy dotrzymać kroku. Błękitny ekran mający mniej więcej dziesięć cali pojawia się na szarej fasadzie starej kamienicy. Jest na w półprzeźroczysty, więc właściwie nie przeszkadza mi, gdy idę dalej. Jeszcze tylko logo producenta i mogę sprawdzić pocztę. Wsuwam rękę do kieszeni po mały kontroler, wolałem taką wersję, niż ze sterowaniem głosowym. Wydaje mi się o wiele wygodniejsza. Z pracy na razie nic, ale jestem pewien, że ktoś jeszcze się odezwie przed końcem tygodnia. Trochę spamu… Portale społecznościowe milczą. Dobrze. Sprawdzam jeszcze tylko wyniki meczów z wczoraj i ekran znika. Do domu nie jest już niedaleko. Mija mnie starsza kobieta uśmiechając się serdecznie. Mówię jej dzień dobry na wszelki wypadek. Pewnie jakaś znajoma mamy i pewnie pamięta mnie jak „taki mały” biegałem po ulicy czy coś podobnego.

 

Dom nie zmienił się ani odrobinę od mojej wizyty w święta. Dwupiętrowy klocek otoczony trawnikiem i kilkoma tujami, stojący w rzędzie bliźniaczo podobnych mu domków. "Ciasny, ale własny" – jak zwykł mawiać ojciec. Cóż… Osiągnięcie jego życia i bankowości. Nie jestem pewien czy kredytu hipotecznego za to gniazdko nie będę spłacał jeszcze ja, ale na pewno się do niego nie wprowadzę. Rodzice chyba na to nadal liczą. Ja albo moja siostra. Któreś z nas ma go odziedziczyć. W sumie nie rozmawiałem na ten temat z Martą, ale nie wydaje mi się, aby podobnie jak ja, nie była ku temu skłonna. W progu wita mnie matka, zupełnie jakby wiedziała, że zaraz nacisnę klamkę, a może tylko zdradził mnie Burek, który jak tylko podszedłem do furtki skomlał z radości na mój widok.

– Mógłbyś częściej przyjeżdżać – mówi to z dobrotliwym uśmiechem, ale w głosie wyczuwam odrobinę żalu. Boże, jak ona szybko się starzeje. Kilka więcej zmarszczek niż przy wigilijnym stole, siwe odrosty co raz wyraźniejsze i kurze łapaki wokół oczu jakby większe, co oznacza, że często się uśmiecha. Musi być szczęśliwa. To dobrze.

– Ciebie też miło widzieć – odpowiadam, a burek przemyka między naszymi nogami i znika gdzieś w kuchni. Na korytarzu jest przyjemnie chłodno w porównaniu z tym co jest na zewnątrz. Rozglądam się uważnie, ale nie dostrzegam niczego nowego lub godnego uwagi.

– Długo zostaniesz? – Mama zdejmuje mi plecak z ramion niemal siłą, ale nie daję go sobie wyrwać. Zawsze była trochę nadopiekuńcza, nie mogę jej mieć tego za złe.

– Z pewnością do jutra – odpowiadam idąc w głąb korytarza.

– To pójdę pościelić dla ciebie. Daj plecak. – Ustępuje w końcu i oddaje jej moje rzeczy. Bierze je i oddala się w kierunku mojego pokoju. Właściwie to pokoju, który kiedyś był mój. Teraz służy jako składzik na jakieś mało potrzebne rzeczy i jest w nim tylko łóżko dla gości, którzy zdecydują się zostać na noc. Domyślam się, że nie ma ich za wielu. Idę do kuchni, nalewam sobie szklankę wody i siadam na starym krześle. Burek patrzy na mnie prosząco. Znowu jest głodny. Zawsze jest głodny. Czym zasłużyłeś sobie na tak mało oryginalne imię, biedaku? Psiak przekręca tylko głowę dalej się we mnie wpatrując. Zaczyna mnie irytować to wyczekująco-proszące spojrzenie. Rozkazuję mu iść na swoje miejsce. Spuszcza głowę i niechętnie odchodzi. Nim jeszcze wyjdzie z kuchni odwraca się i patrzy na mnie. Jego wzrok wydaje się niezwykle ludzki. Jest w nim jakiś wyrzut, który sprawia, że zaczynam czuć się jeszcze bardziej nieswojo. Nie umiem dokładnie określić co to takiego.

 

#

 

Mogłem się domyślić, że tego dnia będzie grill. To był jednak zagrywka w stylu mojej mamy. Mogła mnie ostrzec przynajmniej, może wtedy zostałbym w Poznaniu, a nie fatygował się do Dębna. Nigdy nie byłem fanem rodzinnych imprez. Dużo pytań. Co tam? Co w pracy? Co właściwie robię? Czy inne mniej więcej tego pokroju. Przyjechało oczywiście wujostwo z obu stron. Nawet sąsiad się zjawił z czteropakiem i jakąś sałatką. Siostra przyjechała wczesnym rankiem i pomagała w przygotowaniach do tej wielkiej uczty. Ja szwendałem się to po domu, to po sieci szukając czegoś czym mógłbym się zająć. Kilka godzin spędziłem przyglądając się internetowym grom kiełkującym jedna pod drugiej, ale nie miałem siły analizować ich potencjału i tego czy w ogóle są warte zainteresowania mojej firmy. Odpisałem też na kilkanaście maili dotyczących marketingu w sieci. Jakiejś firmie produkującej pompy cieplne bardzo zależało na tym, żeby poprawić swoją widoczność w wyszukiwarkach. To suche, gorące lato w przedziwny sposób wysysało ze mnie życiową energię. Jeszcze kilka takich dni, a popadnę w kompletny marazm i wychodzenie z łóżka znajdzie się poza moim zasięgiem. Sufit staje coraz bardziej interesujący, gdy leżę na łóżku, którego nie miałem ani ochoty, ani siły pościelić i wsłuchuję się brzęczenie much wlatujących przez otwarte okno. Cytrynowo żółte firanki to znów unoszą się, to opadają. Zupełnie jakby dom oddychał.

 

Nim się obejrzałem było już coś koło piętnastej i siedziałem na plastikowym krzesełku na przeciwko wielkiego żelaznego grilla, który mój ojciec sam zespawał z dwa albo trzy lata temu. Całkiem nieźle mu to wyszło trzeba przyznać. Z żubrem w ręku wpatrywałem się w skwierczące kiełbasy, kawałki karkówki, a kolejni goście zjawiali się przynosząc albo kolejne ilości alkoholu, albo sałatki. Ciotki z matką kursowały między kuchnią, a grillem przynosząc kubki, talerze, sztućce. Na chwilę udało mi się złapać uśmiech Marty. Wyglądała naprawdę dobrze. Wujostwo plus sąsiad, do którego w dzieciństwie w sumie też zwracałem się jak do wujka, rozsiadało się w okuł stołu, każdy z piwem w ręku.

 

Teraz zrobił się już ciemno, ale noc jest ciepła. To jedna z tych w czasie, której możesz siedzieć spokojnie czekając na świt. Człowiek często ma okazję zobaczyć jak z dnia robi się noc, właściwie codziennie, ale już znaczniej rzadziej widzi jak noc zamienia się w dzień, a jest to piękny widok. Pamiętam jeden z wschodów słońca jaki widziałem jadąc pociągiem. Czerwony rumieniec na horyzoncie, który po dłużej chwili zamienił się w białą kulę, wiszącą nisko na jesnobłękitnym niebie. Siedzimy w okuł plastikowego stołu ogrodowego. Jest nas znacznie mniej. Ojciec nalewa następną kolejkę sobieskiego. Wujek wraca znowu do tematu swojego nowo zakupionego samochodu. Przerywa tylko na chwilę, gdy bierzemy kieliszki do ręki. Wódka jest zimna. Taka jaka powinna być. Zagryzam ogórkiem kiszonym i spoglądam w kierunku mojego kuzyna. W jednej ręce trzymam moje okulary.

– Ładny wieczór – wypalam trochę bezsensownie. Nachodzi mnie myśl, żeby ugryźć się w język, ale już za późno. Piotr patrzy na mnie unosząc brew.

– Rzeczywiście ładny – przyznaje po chwili i bierze łyk piwa. – Chcesz? – pyta sięgając po kolejną butelkę. Nie muszę odpowiadać. Otwiera ją i poddaje. – Pracujesz dalej, tak? – Mogłem spodziewać się tego pytania. Zapowiada się długa noc. Chyba. Sobieski nie jest nawet w połowie pusty jeszcze.

– Tak. Ale to nie jest zbyt ciekawe. Dalej to samo. Pilnuje czy coś ciekawego nie pojawia się w sieci, a potem próbuję z tego wycisnąć pieniądze. Albo pomagam komuś pojawić się w internecie, jeśli dobrze płaci…

– Nie boisz się? – dziwne pytanie. Nie od razu rozumiem o co Piotrowi chodzi.

– Czego?

– Tego, że bez internetu nie potrafiłbyś żyć? – Trochę racji ma. Nie mogę zaprzeczyć, że nigdy się nad tym nie zastanawiałem.

– Ale to nie jest nic dziwnego. Wątpię czy dzisiaj ktoś by potrafił w ogóle. No może na takich wsiach jak Dębno jeszcze ktoś znajdzie, ale to już kwestia czasu tylko. Wszystko jest już w sieci, sam dobrze o tym wiesz. Nie wiem czy mamy się jeszcze czego bać.

– No tak… I to właśnie mnie przeraża. Nie masz wrażenia, że niewiele już zostaje z człowieka? W sensie fizycznym? Bo co takiego? Co takiego musisz zrobić osobiście czego nie możesz zrobić w sieci? Jakiej informacji nie jesteś w stanie znaleźć w internecie? Ludzie wywalają całe swoje życie do sieci i robię to sami. Nikt ich nie zmusza. To mnie trochę przeraża.

 

Nie wiem jak mam mu odpowiedzieć. Trochę racji ma w tym co mówi, ale dlaczego nawinął mu się właśnie ten temat? Trudno mi zaleźć człowiek, który nie korzystałby z internetu. Chyba wyginęło już to ostanie pokolenie. Teraz wszyscy rodzą się zaplątani w sieci.

– Ale to jest naturalna kolej rzeczy – mówię mu, biorąc spory łyk piwa. Jest gorzkie, niedokładnie za takim przepadam. – To chyba ewolucja. Zatrzymała się w takim sensie w jakim uczyli nas w szkołach. Ciało nie ewoluuje, ewoluują już tylko narzędzia. Ciało zbędna…

– Czy ty się słyszysz? – przerywa mi nagle.

– Co? – uśmiecham się szczerze. Sam chciał o tym rozmawiać. Sam wyciągnął ten temat. Znowu. Teraz sobie przypominam, że mieliśmy już podobną rozmowę. – Ty o tym nigdy nie marzyłeś? Człowiek bez ciała. Tylko ty. Nie ma bariery, która cię ogranicza. W końcu pomyślisz wszystko. Nie będzie ograniczać cię biologiczna bariera maksymalnego poziomu ilorazu inteligencji jaki jesteś wstanie osiągnąć. Będzie cię ograniczać tylko moc obliczeniowa, na którą cię stać. Pamiętać wszystko. Pomyśleć niepomyślane. Ludzie nie będą ze sobą rozmawiać. Będą przekazywać sobie historię swoich myśli. Zrozumiesz drugiego człowieka jak nigdy przedtem. Pomyślisz jego myśli. To byłby piękny świat.

– Chyba żartujesz… – Kuzyn parcha rozbawiony, czy raczej udaje rozbawienie i bierze solidny łyk piwa. – Chciałbyś człowieka bez ciała? To przestaje być człowiekiem. – Wzruszam ramionami i uśmiecham się jeszcze raz. Chyba jesteśmy za mało pijani na takie rozmowy. Albo ogranicza mnie ciało… Ogranicza język. Nie umiem powiedzieć tego, co myślę. Nie pomyślę tego, czego nie potrafię powiedzieć. Wygląda na to, że Wittgenstein może mieć rację. I właśnie to wydaje mi się smutne. Nalewają nam kolejną kolejkę. Nikt nie protestuję. Nikt by nie śmiał. Wznosimy kieliszki, bez wyraźnego powodu. Proste "zdrowie" wystarczy. Niebo jest niesamowicie gwiaździste. Czasem zapominam jak wygląda letnią nocą z dala od miejskich świateł. Ledwie rozpoznaję kilka układów, właściwe to nie poznaję żadnego, oprócz Wielkiej i Małej Niedźwiedzicy, ale tego dzieci uczą się w przedszkolu. Smak wódki zapijam piwem. Teraz nie umiem wrócić do naszej rozmowy, ale też wydaje mi się, że próbowanie nie ma sensu.

– Co u Oliwii? – pyta w końcu po chwili ciszy jaka zapadała między nami. Słyszę, że ojciec z wujkiem zeszli na tematy związane z wędkarstwem. Nie odpowiadam od razu. Dziwię się, że zapamiętał jej imię, zwłaszcza, że nawet mi udało się je prawie zapomnieć.

– Nie jesteśmy razem… – odpowiadam. Znowu zapada odrobinę niezręczna cisza, a nawet bardzo niezręczna. Biorę kolejny łyk piwa, żeby czymś się zająć. Jest go co raz mniej.

– Dobrze – Nie wiem co właściwie ma na myśli, mówiąc "dobrze". Może nigdy jej nie lubił. To mają być gratulacje?

– Dlaczego, jeśli można spytać? – pyta. Można. Już spytał. Niczego nie mogę mu zabronić. Spoglądam w wypalające się węgle na grillu żarzące się jeszcze słabo i próbuję zebrać myśli, żeby odpowiedzieć w jakiś sensowny sposób.

– Nie wiem – wypalam w końcu. Naprawdę nie wiem. – Tak jakoś wyszło. Wiesz jak jest. – Nie wie. Kiwa tylko głową udając zrozumienie dla mojej sytuacji, tak samo, gdy ja udaję, że rozumiem jego. Rozumiemy się na tyle na ile może rozumieć się dwoje ludzi, czyli prawie wcale. Jaki jest sens naszej rozmowy? Milczymy obaj przez chwilę jeszcze. Ojciec nalewa kolejną kolejkę. W butelce nie zostało już dużo, ale wiem, że w lodówce jest następna. Jest naprawdę ciepła noc.

– Mniejsza o to… – mówię w końcu. – Nie mam czym się przejmować. No może z wyjątkiem tego, że jutro raczej nie dam rady wstać na autobus. – Obaj śmiejemy się. Rozlewamy kolejną resztki wódki do kieliszków i wypijamy od razu. Ojciec idzie do domu po kolejną butelkę sobieskiego.

 

#

 

Wychodzę z tramwaju i rozglądam się uważnie po przystanku. Nie jest tak ładny jak jakieś dwa lata temu. Cały upstrzony zawijasami, które jakiś idiota namalował spreyem. Nawet nie umiem tego rozczytać, ale też nie bardzo chcę. Wydaje mi się, że cała Polska się stoczyła i przystanki nie są jedynym tego wyznacznikiem. Mógłbym wymieniać w nieskończoność. Jednak nie jestem pewien czy potrafię wyznaczyć punkt na osi czasu, od którego nasza ojczyzna zaczęła odstawać od reszty świata. Niektórzy uważają, że to moment, w którym Chiny otwarły swe granice i wylał się z nim potok emigrantów, a Indie wkroczył w szczytową fazę swojego wieku. Europa utonęła pod wschodnim kapitałem i tanią siłą roboczą. Miało to oczywiście swoje dobre strony, przynajmniej na początku. W pewnym momencie jednak wszystko zaczęło się walić. Przyszedł kryzys czy może jak chcieliby zwolennicy teorii spiskowych, został on sztucznie wywołany przez jakieś potężne lobby. Nieważne. Dostało się właściwie wszystkim krajom na wschód od Odry. Zaczęły one przypominać teraz biedne indyjsko-chinskie prowincje.

 

Idę ulicą, po której wiatr turla ulotki i jednorazową reklamówkę. Przypomina mi to jakiś bardzo stary film. Sklepowe witryny są albo brudne, albo powybijane. Wiem, że do Aleksandra nie mam daleko. Mieszka w małej kamienicy niedaleko Placu Wolności. Przyznać musze, że odrobinę zazdroszczę mu tej lokalizacji, ale z drugiej strony kisi się w malutkim dwupokojowym mieszkanku. Jemu to wystarczy. Nie potrzebuje więcej, bo i po co? Zresztą przy obecnej ekonomii i tak niewielu jest wstanie pozwolić sobie na więcej. Zabrałem sobie jedno pomarańcze ze stoika z owocami rozłożonego pod jedną z kamienic. Kiedyś w tym miejscu był sklep z butami. Teraz zostało tylko to stoisko i wybita witryna sklepowa niechlujnie zabita deskami. Przegryzłem się przez gorzką skórkę i wyssałem słodki miąższ. Poczułem jak sok cieknie mi po brodzie. Skromne orzeźwienie w ten upalny dzień.

 

W końcu wchodzę do jednej z kamienic. Rozwalona euroskrzynka, tynk sypie się pod nogi. Nic nowego, nic niezwykłego. Większość kamienic wygląda w ten sposób już od kilku ładnych lat. Mam wrażenie, że miasto się powoli rozpada. Pukam do solidnie wyglądających drzwi. Numer sześć. Mam nadzieję, że dobrze zapamiętałem. Nie często bywałem u Aleksandra wcześniej, a jeśli już to nie piliśmy herbaty.

– Na reszcie – otwiera mi drzwi, a na jego twarzy pojawią się szczery uśmiech. Ten uśmiech zawsze był szczery. Przynajmniej tak go zapamiętałem. Alek, jak wszyscy znajomi zwykli na niego mówić, jest pisarzem i to zdaje się, że całkiem niezłym. Wydał bodajże jeden zbiór opowiadań na papierze. Trochę puścił do sieci. Jestem jednak pewien, że nie może się utrzymywać z pisania. Nie wiem jak to robi, ale zawsze ma skądś pieniądze. Na alkohol, na mieszkanie, na trawkę czy czym tam się aktualnie odurza. Teraz chyba w modzie są pojemniczki z jakimś syntetycznym gazem. Wyciągasz zawleczkę trzymając taki pod nosem i po chwili odlatujesz kompletnie. Nie ma pojęcia skąd bierze te pieniądze, ale po prostu je ma.

 

Zaprasza mnie do środka. Mieszkanie jest brudne i ciasne. Chyba nie zmieniło się w ogóle od mojej ostatniej wizyty. Rozpoznaję nawet stertę butelek leżących w przedpokoju. Klika z nich mogłem opróżnić sam. Alek gestem ręki zaprasza mnie w głąb swojego królestwa. Posłusznie ruszam za nim. Wchodzimy do pokoju. Na półkach małej biblioteczki zalegają traktaty filozoficzne i kurz. Tego ostatniego jest więcej. Lampa wisi na nieizolowanym kablu, tak jakby zaraz miałaby spaść na szklany stolik upstrzony śladami po szklankach i kubkach. Na kanapie siedzi ona. Czyta coś na tablecie, jeszcze nie zauważyła mojej obecności. Leży wygodnie ubrana w bluzkę odsłaniającą bezczelnie płaski brzuch. Wpatruję się przez chwilę w kolczyk w jej pępku. Małą perełkę w obiecującym zagłębieniu po środku tej pustyni. Włosy koloru miedzianych rurek od kaloryfera koło jej głowy ma spięte, ale kilka kosmyków opada jaj na czoło. Odgarnia je na wpół świadomie. Uśmiecha się do czegoś co zobaczyła na ekranie tabletu. Alek coś mówi, nie rozumiem dokładnie co. Dopiero teraz odkłada tablet i nasze spojrzenia się spotykają. Na jej różowych ustach pojawia się jeszcze większy uśmiech. Zrywa się na równe nogi i podbiega do mnie. Przytula mnie. Jest co najmniej o głowę niższa ode mnie. Czuję jak słodko pachną jej włosy. Jakby używała szamponu o zapachu gumy balonowej. Też ją przytulam.

– Dobrze cię widzieć – mówi spoglądając na mnie cały czas przyciskając głowę do mojej piersi. Głaszczę ją po włosach tak jak mógłbym głaskać młodszą siostrę.

– Ciebie też dobrze widzieć, Natalio – wyduszam to w końcu z siebie, a ona dalej uśmiechnięta odwraca się i znów kładzie się na kanapie. Dopiero teraz zauważam, że jest boso. Krótkie jeansowe szorty osłaniają jej nieprzyzwoicie zgrabne nogi. W czasie, gdy my się witaliśmy, Alek wyszukał w barku jakąś tanią whisky. Wraz z dwiema nieco brudnymi szklankami kładzie ją na nieco brudniejszym stoliku. W niczym to nie przeszkadza. Nalewa sobie i mi. Natalia patrzy na niego wyczekująco z tabletu. W końcu idzie po jeszcze jedną szklankę i jej też nalewa.

– Ale po colę musisz iść sobie sama – oznajmia odkładając butelkę. Natalia wstaję uradowana i wychodzi. Wodzę za nią wzrokiem za nią wzrokiem za nim nie zniknie w drzwiach.

– Nie przesadzasz? – pytam, gdy już mogę być pewny, że nas nie usłyszy. Ma bodajże z szesnaście lat, może nawet nie. Z pewnością nie miała na imprezie u Alek, gdy ją poznałem. Jak oni się poznali nie wiem. Wtedy dawałem jej trochę więcej. Oczywiście byłem pod wrażeniem jej dziewczęcej urody, ale nie sądziłem, może nie chciałem sądzić, że jest dzieckiem jeszcze. Miała w sobie coś co przyciągało mężczyzn. Nie chodzi tu o fizyczną urodę, chociaż tej oczywiście nie można jej odmówić, ale coś zupełnie innego. Sposób w jaki się śmiała, unosiła kubek i piła jednocześnie przyglądając tobie tymi jadowicie zielonymi oczami. Sposób w jaki kładła rękę na twoim ramieniu w czasie rozmowy. Sposób w jaki całowała.

– Nie wiem – odpowiedział i wzruszył jedynie ramionami. – Nikt jej tu siłą nie trzyma. Sama przychodzi. – Nie wiem jaki był jej związek z Aleksandrem. Była chyba dla niego czymś więcej niż tylko kochanką. Była nimfą, z której czerpał natchnienie. Przynajmniej tak mi się wydawało.

 

Wróciła z butelką taniej coli i dolała sobie jej do whisky, po czym wzięła mały łyk i skrzywiła się. Zmarszczyła nos i czoło w najbardziej uroczy i ujmujący sposób jaki mogłem sobie wyobrazić. Aleksander uśmiechał się do niej pobłażliwe. Ja zdążyłem się rozsiąść w fotelu. Spróbowałem whisky. Było całkiem niezłe. Na chwilę zapada cisza. Wyczekujemy się nawzajem, który z nas pierwszy zada pytanie.

– Co u ciebie? – pyta pierwszy. Standardowy banał. Właściwie to nie wiem co mam odpowiedzieć.

– Bywało lepiej – odpowiadam zgodnie z prawdą. Tylko tyle przychodzi mi do głowy. – Napisałeś coś nowego?

– I tak, i nie… Krótką powieść, ale wygląda na to, że nikt nie ma ochoty tego wydać. Ani na papierze, ani w sieci. Mają jakieś swoje wymówki, kryją się za ekonomią. Jak tak dalej pójdzie puszczę to po prostu wolno. Nie ma sensu dalej siedzieć w tym kraju.

– Co masz na myśli?

– Wiesz co mam na myśli. Polska została z tyłu. Jesteśmy zadupiem Europy, a nie jakimś przedmurzem jak jeszcze by chcieli niektórzy i raczej nie wyciągniemy się z tego dołka. Wielka mi potęga ducha. Nie widzisz? Lepiej stąd po prostu uciec. – Nie wiem co mam mu odpowiedzieć, kątem oka widzę, jak Natalia przygląda się Alekowi. Nie potrafię odgadnąć jakie uczucie odmalowuje się na jej twarzy. Trwa to tylko chwilę. Szybko przenosi swój wzrok na ekran tabletu.

– Nie możesz uciec z kraju, bo nikt nie chce wydać twojej powieści. To głupi powód.

– Nie o to chodzi… Nic tu po mnie już. Na moje miejsce znajdzie się pięciu Chińczyków, czterech Hindusów i od groma Koreańczyków. Jestem pewien, że w tym mieszkaniu spokojnie zmieściłyby się dwie albo trzy rodziny imigrantów.

Ma rację. Dobrze wiem, że to nie rasizm z jego strony. Jest za mądry na rasizm. Zresztą obaj mamy kilku azjatyckich znajomych od czasu kiedy daleko wschodnie fale imigracyjne rozlały się po świecie. Trochę dostało się USA, ale większość z niewiadomych powodów wybierała Europę. Polska nie miało nic przeciwko taniej sile roboczej. Z początku dało to kopa gospodarce, ale potem coś zaczęło się psuć. Nie umiem powiedzieć co, nigdy się tym nie interesowałem. Tak czy inaczej wiele rzeczy w Polsce szlag trafił ostatnimi czasy.

– To gdzie? – pytam spokojnie. Whisky zaczyna smakować coraz lepiej.

– Wschód, byle dalej. Nie Chiny, tam cały czas jest za ciasno, ale Bombaj, Indie, Bangladesz, Burma, Laos, Tajlandia… Może Dubaj. Tam są pieniądze. Tam bije informatyczne serce świata, sam dobrze o tym wiesz. Chcesz zobaczyć jak wygląda przyszłość, to jedziesz właśnie tam.

– To jest twój plan?

– Sam pokazałeś mi jaką potęgą jest programowanie. Zawsze znajdzie się coś do zrobienia i ktoś kto za to ci zapłaci. Nie trzeba nawet za bardzo szukać. – Mówiąc to podchodzi do okna i patrzy szare firany, których chyba nigdy nie zmieniał na plac Wolności.

 

Podchodzę i staję za nim. Po placu przesuwają się punkty. Te bliżej urastają do tego stopnia, że można zauważyć grymas niezadowolenia. Przez chwilę zastanawiam się czy mógłbym ustalić algorytm z jakim te punkciki poruszają się w tę i z powrotem. Taki mały eksperyment myślowy, który jednak szybko porzucam. Moją uwagę przyciągają dzieci wspinające się na zawaloną Fontannę Wolności. Uśmiecham się pod nosem, gdy jedno traci równowagę i spada z niej. Zaczyna płakać. Kątem oka widzę, że Aleksander też się uśmiecha.

– Będzie demonstracja… – oznajmia wreszcie, po tym jak obaj niemal jednocześnie bierzemy kolejny łyk whisky. Natalia niespokojnie kręci się na kanapie. Chyba teraz nie potrafi znaleźć wygodniej pozycji. Może to przez naszą rozmowę.

– Czemu?

– Czego chcemy? Nie wiemy! Kiedy tego chcemy? Teraz! Narzekanie przede wszystkim. Chociaż słyszałeś, ze są tacy co chcą mesjasza. W końcu mam rok dwa tysiące czterdziesty czwarty. Przyszła pora, żeby Polska wstała z kolan wreszcie. – Zabawne wydaje mi się jak długo przytrzymujemy się na tych kolanach.

– Bierzesz w tym udział? – pytam, chociaż już domyślam się odpowiedzi.

– W tym całym cyrku? Nie mam wyboru. To odbędzie się na placu – mówiąc to ruchem głowy wskazuje za okno. Dalej wpatruję się w szybę.

 

Alek unosi już niemalże pustą szklankę w wymownym geście. Podaję mu swoją. Nalewa nam ponownie, gdy ja odchodzę od okna i znowu siadam w starym fotelu. Wbijam palec w dziurę w oparciu. Wygrzebuję trochę żółtej gąbki. Pachnie dziwnie. Natalia uśmiecha się do mnie z tabletu. Teraz leży na brzuchu, podpierając się na łokciach i machając nogami beztrosko. Zupełnie tak jak powinno się to robić na zielonych łąkach. Aleksander podaje mi pełną szklankę. Biorę spory łyk, kiedy on siada na brzegu kanapy koło Natalii, ledwo się mieści. Kładzie rękę na jej ramieniu, a ona wtula w nią policzek.

– Jesteś ze mną? – pyta, a ja nie wiem co mam odpowiedzieć.

– Chodzi ci o ten wyjazd? – Alek przytakuje kiwając głową, a ja dalej nie mam odpowiedzi. Nie wiem czego dokładnie oczekuje. Żebym wyjechał z nim gdzieś do Azji? Mógłbym. Czemu nie? Co mnie trzyma na tej stercie gruzu?

– Zobaczymy. – Jedyna odpowiedź na jaką jestem w stanie się zebrać, przynajmniej teraz. Bardzo dyplomatyczna, ale wiem, że dla Aleksandra z pewnością niewystarczająca. Nie skomentował tego w żaden sposób, a jedynie wzruszył ramionami.

– Pomyśl nad tym – dodaje w końcu, gdy każdy z nas napił się whisky. Natalia wydaje się nie słyszeć jego słów. Może nie chce, a może właściwie jej to nie obchodzi.

– Wpadnij do mnie jutro. Mam kilka rzeczy, które chciałbym ci pokazać. – Alek gładzi ją po włosach, przyglądając się jak miedziane nitki prześlizgują się pod jego dłonią. Mnie na chwilę też hipnotyzuje ten widok.

– Wpadnę na pewno. Postaram się przed protestem.

 

 

#

 

Tramwaj toczy się żałośnie powoli. Jest tłoczno. Nawet bardzo. Co chwila popycha mnie jakiś facet, którego oddech capi papierosami. Gdzieś na drugim końcu składu zaczyna płakać dziecko. Wszyscy zaczynają się irytować. Nic nowego. Oczywiście nie dałem rady wstać wcześniej, żeby zdążyć przed protestem do Alka. Najgorsze jest to, że nawet nie mam na kogo zrzucić winy. Po prostu nie mogłem zasnąć. Leżałem w bezruchu otoczony kompletnymi ciemnościami, wpatrując się w sufit i myśląc. Widziałem jak powoli z nocy robi się dzień. Jedno z gorszych uczuć jakich może zaznać człowiek. Widzieć szarość letniego poranka, patrzeć przez okno jak przejeżdża pierwszy samochód. Zmęczenie jakie wtedy ogarnia człowieka jest nieznośne. Powieki ciążą. Kawa nie pomaga, przynajmniej nie mi. Dziecko ryczy co raz głośniej. O czym właściwie myślałem całą noc?

 

Nawazoprysonowałem się już przed wyjściem z domu. W kieszeni brzęczą mi też puste inhalatory po mieszankach endorfinowych. Trzeba było przygotować się na ten długi dzień. Zabawne, że w Polsce nie wszystkie te mieszanki są jeszcze legalne. Zastanawiam się powoli nie będę musiał się przestawić na silniejsze i większe dawki. Rozglądam się na po tramwaju. Jakaś dziewczyna uśmiecha się do mnie delikatnie. Jest ładna. Długie blond włosy, kolczyk w nosie. Nie mogę się jej przyjrzeć dokładnie. Co jakiś czas zasłania mi ją facet w przepoconym czarnym podkoszulku nike przenoszący ciężar z nogi na nogę. Wyciągam samrtphona. Dawno powinienem sprawić sobie nowszy model.

Ping.

Znalazła mnie. Szansa jedna na dziesięć tysięcy. Igła w stogu siana.

Pong.

Odbijam. Podnoszę wzrok i widzę jak uśmiecha się znad swojego gadżeciku. Sprawdzam jej sieciowy profil, nakładając odpowiednie filtry. Małgorzata Nowicka. Nie stąd, Gdańsk. Studiuje, kelnerka. Takie książki czyta, taki film widziała ostatnio. Tam piła kawę wczoraj z przyjaciółką – zdjęcie dużego latte. Dwóch braci. Dwa lata temu wakacje w Turcji. Takiej muzyki słucha, takie strony subskrybuje. Szanse, że polubisz – 50%.

Równie dobrze mógłbym rzucić monetą.

 

Tramwaj hamuje. Staruch znowu wpada na mnie. Mruczy jakieś przepraszam, ale ja nie zwracam na niego żadnej uwagi. Nie wjechaliśmy jeszcze na plac Wolności, ale mógłbym już wysiąść i przejść się ten kawałek. Do Aleksandra nie jest w sumie tak daleko. Nagle błyskają czerwone lampki i drzwi otwierają się. Skoro dalej nie pojedziemy i tak będę musiał się przejść. Wychodzę się z tramwaju razem z tłumem ludzi. Dopiero teraz widzę kolejkę pojazdów ciągnącą się zapewne aż do samego placu. Zapewne to kwestia protestu. Przeciwko czemu właściwie był ten protest? Nie potrafię sobie przypomnieć dokładnie. Gdzieś w oddali słychać policyjną syrenę. Płacz dziecka już ucichł. Daję ponieść tłumowi idącemu w kierunku placu.

 

Nie sądziłem, że znajdzie się aż tylu protestujących. Idę ostrożnie, starając się na nikogo nie wpadać, ale im bliżej mieszkania Aleksandra tym staje się to trudniejsze. Nam samym placu ludzie już nie idą, a stoją i wykrzykują swoje niezadowolenie. Przeciskam się między nimi. Jest naprawdę gorąco, zwłaszcza w tym tłumie. Znowu gdzieś w oddali rozbrzmiewa syrena. Nie umiem rozpoznać czy to policja, czy straż pożarna. Nigdy nie umiałem. Brzmi jakoś inaczej. Wymieniam zdziwione spojrzenia z kobietą, na którą wpadałem. Widzę jak usta drżą jej w embrionalnym, jeszcze nienarodzonym uśmiechu. Odgarnia kosmyk atramentowo czarnych włosów z czoła.

 

Wybuch jest silny. Fala uderzeniowa rzuca nas na ziemię. Przez chwilę nic nie słyszę, a potem w głowie rodzi się przenikliwy jednostajny pisk. Ludzie zaczynają biec i tratować się nawzajem. Podnoszę się jak najszybciej. Tam gdzie powinny być resztki pomnika został całkiem spory lej. Uświadamiam sobie, że mam niesamowite szczęście. Nie oberwałem odłamkiem. Ludzie zaczynają panikować. Ludzka fala nabiera rozpędu i wylewa się z placu. Przyciskam policzek do chropowatej ściany starej kamienicy, żeby nie porwała mnie ze sobą. Pisk w głowie w końcu milknie. Wszyscy uciekają… W oddali słychać strzały. W końcu wszystko zagłuszają policyjne syreny i okrzyki protestujących. Gdy tłum zaczyna się trochę przerzedzać znajduje w sobie odwagę aby biec w kierunku kamienicy Aleksandra.

 

Drzwi do mieszkania są uchylone. Powoli pcham je i niepewnie wchodzę do środka.

– Jesteś? – krzyczę, ale nikt nie odpowiada. Czuję przeciąg, więc zamykam drzwi i dopiero wtedy słyszę głos Alka.

– Tutaj! – Znajduje go pokoju, tym samym, w którym wczoraj piliśmy whisky. Natalii chyba nie ma w pobliżu, ale to dobrze. Alek pochylony zbiera szkło leżące na podłodze.

– Pierdolnęło tak mocna, że chyba w całej kamienicy okna poszły – oznajmia wyprostowując się i wrzucając kawałki szyby do żółtego wiaderka. – Teraz to już na pewno zrobi tu się nie zły burdel.

– Co dokładnie masz na myśli?

– Nie wiesz? – wskazuje mi ręką tablet leżący na stole. – Sprawdź sobie. – W pierwszej chwili chcę go wziąć do ręki, ale przypominam sobie, że mam swoje okulary. Zakładam je i kanał informacyjny wybucha przed moimi oczami pulsującymi wykrzyknikami. Ataki terrorystyczne, zamieszki, osiem osób rannych, bomba w metrze. Nie wiem, od którego nagłówka zacząć. Kraków, Warszawa, Gdańsk… Widać nie tylko Poznań mam problemy. Zaczęło się w całej Polsce i to jeszcze nim zdążyłem wyjść ze swojego mieszkania. Na chwilę zastygam w bezruchu, rozszerzam pasmo dostępne dla kanałów informacyjnych i próbuję wszystko przepuścić przez jakiś sensowny filtr, który już z miliona megabajtów wyłowi informacje będące najbardziej wartościowe. Zajmuje mi to wszystko dłużą chwilę. Clickera ściskam coraz mocniej w spoconej dłoni. Aleksander przygląda się jak powoli wpadam w trans, zanurzając się w odmętach internetu. Uśmiecham się do niego lekko. Domyślam się, że muszę dla niego wyglądać dziwnie. Nieruchomy, tępo patrzący przed siebie i bezwiednie poruszający wargami, jakbym szeptał zaklęcia, modlitwy. Nigdy nie był technofobem, wręcz odwrotnie, ale to musi wywoływać u niego pewien dyskomfort. To początek zupełnie nowego poziomu integracji z technologii. Może jednak on już o tym bardzo dobrze wie. Widzę jak wzrusza ramionami i wychodzi z wiaderkiem w ręku. Pogrążam się do reszty w kanale informacyjnym. Jedyne co tak na prawdę jest pewne to fakt, że w Polsce właśnie zaczęła się rewolucja. Jakoś to mnie nie dziwi. Właściwie to chyba nikogo to nie dziwi. Wszyscy podskórnie czuli, że coś się zmienia. I na świecie, i w Polsce. Nie wytrzymaliśmy napływy imigrantów ze wschodu, ale nie tylko pod ich ciężarem się załamaliśmy. To trwało już dłuższy czas. Zapewne historykom przyjdzie osądzić i znaleźć ciągi przyczynowo skutkowe, których ja teraz nie jestem w stanie dostrzec.

 

Daniel wraca do pokoju, a ja zdejmuję okulary. Pytanie "co dalej?" usilnie ciśnie mi się na usta, ale zatrzymuje je w sobie. Trzyma w ręku butelkę whisky, chyba tę którą nie opróżniliśmy wczoraj. Wczoraj wydaje mi się być teraz bardzo odległą przeszłością, zagłuszoną przez ryk policyjnych syren.

– Co z Natalią – pytam, jakbym chciał wrócić do tego co było. I uderza mnie to, że będę chciała. Jasna cholera jak bardzo będę chciał wrócić.

– Nie wiem… Mówiła, że na protesty się nie wybiera. Miała być nad Rusałką. Ciepło jest. Nie jest głupia, poradzi sobie.

– Tak myślisz?

– A jaki mam wybór. Nie jestem za nią odpowiedzialny. Wysłałem już maile, za kilka godzin ciężarówka zabierze mnie na berlińskie lotnisko – mówi spokojnie jakby oświadczała mi co planuje zjeść na obiad. Mam wrażenie, że coś w nim pękło. Nigdy nie widziałem jak Aleksander reaguje na stresujące sytuacje. Przeraża mnie jego spokój, który jednocześnie zaczyna udzielać się mi.

– Rozumiem – odpowiadam, kiedy on nalewa nam whisky tym razem do plastikowych kubeczków. Nim zdążę chwycić jeden z nich, szybkim ruchem wychyla zawartość swojego i napełnia go znowu.

– Powinieneś jechać ze mną.

Nie odpowiadam, a jedynie wpatruję się bursztynowy płyn. W oddali słychać kolejny wybuch. Zerkam przez okno. Plac już opustoszał, ludzie rozpierzchli się w kierunku Starego Miasta. Domyślam się, że właśnie rozpoczęła się faza plądrowania sklepów. Policyjne syreny to znów milkną, to znów wybuchają jeszcze potężniejszym żałosnym rykiem. Widzę kilka grupek ludzi przemierzających truchtem plac, znikających między stojącym rzędem tramwajów. Przez krótką chwilę zdaje mi, że widzę ją. W bluzce, którą pamiętam zbyt dobrze. Widzę jak blond włosy lepią się jej do spoconego czoła. Jedną ręką odgarnia je, za drugą ciągnie jakiegoś mężczyzna. Czuję ukucie, którego już dawno nie powinienem czuć. Czemu? Przyglądam się dokładniej, mrużę oczy łudząc się, że to coś pomoże. To chyba nie ona, wydawało mi się. Odwracam się od okna i spoglądam na Alka wyczekującego mojej odpowiedzi.

– Pojadę – mówię, ale mój własny głos przez krótką chwilę zdaje mi się kompletnie obcy.

– W takim razie załatwione. Wieczorem. Prześle ci informacje. Teraz chyba powinieneś iść sprawdzić czy ktoś właśnie nie włamuje się do twojego mieszkania.

 

#

 

Ciężarówka podskakuje na wybojach co wyrwa mnie z płytkiego snu, w który w końcu udało mi się zapaść, gdy tylko oddaliliśmy się od Poznania. Siedzę z tyłu, mam wystarczająco dużo miejsca na tylnej kanapie, żeby usadowić się względnie wygodnie. Aleksander odwraca się w moim kierunku z siedzenia pasażera, zauważa jak rozparty gapię się w las przemykający za oknem.

– Nie możesz spać? – pyta dość naiwnie.

– Tak – odpowiadam, po czym zapada długa niezręczna cisza. Kierowcy to nie przeszkadza. Ma na imię Andrzej i cały czas nuci sobie pod nosem melodyjkę, która przez ostanie dwa miesiące w radiu pojawia się stanowczo za często żeby dało się ją jeszcze lubić.

– Czy to jest ucieczka? – przerywam ciszę, a Aleksander znowu obraca się w moim kierunku.

– Nie wiem. Nie nazwałbym tego w ten sposób. Po prostu tu już nic więcej nie zrobimy. Nie ma sensu zostawać w tym kraju, jeśli za kilka chwil ma się rozpaść na kawałki.

 

Kiedy to mówi uświadamiam sobie, że ma rację. Nie ma sensu. Jednak moja rodzina tu zostaje, ja… Uciekam? Zostawiam ich bez słowa wyjaśnienia. Dobrze wiem, że będę musiał się z nimi skontaktować, ale chcę to zrobić jak tylko przekroczymy granicę, a najlepiej na lotnisku w Berlinie. Przez krótką chwilę myślę, że ta rozmowa telefoniczna sprawi, że zmienię zdanie. Jednak nie. Jestem pewien, że dla mnie nie ma tu miejsca i nigdy się nie znajdzie. Ponure myśli – dobrze o tym wiem, ale Aleksander chyba podziela moje zdanie.

– Wszystko masz już ustalone?

– Tak – odpowiada zapalając papierosa. Kierowca kaszle znacząco, więcej nie potrzeba. Alek gasi fajkę uchyla szybę i wyrzuca za okno. – Bilety są zabookowane, hotel już też znalazłem. Dwa tygodnie potem trzeba będzie rozejrzeć się za jakimś mieszkaniem mały. Zobaczysz Dubaj ci się spodoba.

– Właściwie dlaczego Dubaj?

– Tam już jest zlecenie. Będziemy mieć co robić, kiedy znajdziemy się na miejscu. – Muszę przyznać, że nie spodziewałem się po Alku aż tak dobrej organizacji. Zawsze bardziej widziałem go jako tego artystę żyjącego poza pewnym marginesem czy raczej na uboczu, a okazało się, że więcej pisał w językach programowania niż w języku polskim. Stworzył kilka aplikacji dla małych firm, potem dostał zlecenie od jakiejś firmy z Kataru, a teraz znalazł coś w Dubaju i ciągnie mnie tam ze sobą. Dopiero teraz przypominam sobie, że będę musiał złożyć wymówienie z mojej pracy. Próbuję sobie przypomnieć czy będzie mnie to coś kosztowało, ale chyba mój kontrakt nie zawierał takiej klauzuli. Cóż… Pewne jest, że na moje miejsce mają trzech lub czterech chińczyków, którzy zgodzą się pracować za trzy czwarte mojej stawki. Dziwię się, że w ogóle tak długo utrzymałem się na tym stanowisku. Zresztą nie umiem przewidzieć jak teraz może zachować się rynek pracy. W końcu zaczyna się rewolucja.

– Dobrze… – mruczę pod nosem w odpowiedzi i przekręcam się na drugi bok. Spróbuję zasnąć, co innego mi pozostaje? Mam dziwne wrażenie, że zostawiam właśnie coś co kocham i już tego nie odzyskam. Nie mam pojęcia skąd w mojej głowie bierze się ta głupia myśl, ale nawet jeśli jest prawdziwa, to trudno. Będę musiał z tym żyć.

Koniec

Komentarze

Nie no. Doczytałem do "Gadgetu" i koniec. Mogłeś wyjustować i porobić akapity. Przecinki bywają stawiane nieporadnie. Narracja prowadzona... Spróbowałem czytać dalej, ale "w okuł" mnie skutecznie zdemotywowało. Przedstawianie myśli bohatera i wydarzeń dziejących się WOKÓŁ niego równocześnie jest trudniejsze, niż Ci się wydaje.

Nie lubię krytykowania małych miasteczek/wsi z pozycji "pseudo-światowca", jakim zdaje się być główny bohater.

Niemniej, jakby nie rażące błędy i niechlujstwo to być może doczytałbym do końca i znalazł w tekście fantastykę, bo się do tego momentu nie natknąłem.

Tak jest i nie chce być inaczej.

Pozdrawiam

Jak bardzo bym chciał to i tak po kliknięciu zapisz cofa mi całą edycję i tekst wraca do lewej.

Niestety, taki edytor. Użyj "enter"; nim zrób odstępy pomiędzy akapitami. Nic innego nie wskurasz (znaczy da się, ale to jet prawdziwa tentegobaczka).

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

     Ten edytor nie justuje profesjonalnie i nic sie na to nie poradzi.

Jest dużo małych, utrudniających połapanie się w fabule błędów, ich ilość rośnie w miarę czytania. Natomiast postaci są barwne i ładnie zarysowane, takie żywe.
Nie podobają mi się tylko ortografy i literówki, bo ciężko przebrnąć przez opowiadanie, a jest ciekawe.

     Cała historia mężczyzny, który na podobieństwo wołu, zapomniał jak cielęciem był i teraz mierzi go rodzinne miasteczko, a nawet cały kraj, bo tu inni źle sobie w nim poczynają, napisana została w sposób wołający o pomstę do nieba. Dawno nie widziałam tak niechlujnego tekstu, a ogromna ilość wszelkich błędów, niezwykle skutecznie uniemożliwia skupienie się na lekturze.

     Ze zdumieniem graniczącym z niedowierzaniem, stwierdziłam, że Autor nie jest debiutantem, że jest tu obecny od ponad trzech lat. Uważam, że Autor powinien się wstydzić.

    

„Jest też jakaś starsza pani z małym dyszącym yorkiem na kolanach…” –– Czy bywają duże yorki? ;-)

 

„Chociaż muszę je przyznać trochę racji”. –– Komu przyznać trochę racji? ;-)

 

„Tak czy inaczej ciężko mi rozpoznać o czym dokładnie mówią”. –– Ciężkie jest coś, co dużo waży. Zdanie winno brzmieć: Tak czy inaczej, trudno/niełatwo mi usłyszeć, o czym dokładnie mówią.

 

„Taki już profil firmy, w której pracuje”. –– Literówka.

 

„Jakimś dziwnym trafem, gdy świat wybił do przodu…” –– Co świat wybił do przodu?


„Jest na w półprzeźroczysty…” –– Jest na wpół przeźroczysty

 

„…ale nie wydaje mi się, aby podobnie jak ja, nie była ku temu skłonna”. –– …ale nie wydaje mi się, aby, podobnie jak ja, była do tego skłonna.

 

„…siwe odrosty co raz wyraźniejsze i kurze łapaki wokół oczu jakby większe…” –– Czy kurze łapaki, to tacy co wyłapują kury? ;-)

siwe odrosty, coraz wyraźniejsze i kurze łapki wokół oczu, jakby większe

 

„…odpowiadam, a burek przemyka między naszymi nogami…” –– …odpowiadam, a Burek przemyka między naszymi nogami

 

Na korytarzu jest przyjemnie chłodno…” –– W korytarzu jest przyjemnie chłodno

 

Ustępuje w końcu i oddaje jej moje rzeczy”. –– Ustępuję w końcu i oddaję jej moje rzeczy.

 

„To był jednak zagrywka w stylu mojej mamy”. –– Literówka.

 

„…internetowym grom kiełkującym jedna pod drugiej…” –– Literówka.

 

Cytrynowo żółte firanki to znów unoszą się, to opadają…” –– Cytrynowożółte firanki unoszą się, to znów opadają

 

„…siedziałem na plastikowym krzesełku na przeciwko wielkiego żelaznego grilla…”  –– …siedziałem na plastikowym krzesełku, naprzeciwko wielkiego, żelaznego grilla

 

„…rozsiadało się w okuł stołu…” –– …rozsiadało się wokół stołu

 

„Teraz zrobił się już ciemno, ale noc jest ciepła”. –– Literówka.

 

„Pamiętam jeden z wschodów słońca jaki widziałem jadąc pociągiem”. –– Pamiętam jeden ze wschodów słońca, który widziałem jadąc pociągiem.

 

„…wiszącą nisko na jesnobłękitnym niebie”. –– Literówka.

 

„Siedzimy w okuł plastikowego stołu ogrodowego”. –– Siedzimy wokół plastikowego stołu ogrodowego.

 

„…przyznaje po chwili i bierze łyk piwa”. –– W co bierze łyk piwa? W dłoń? ;-)

Ja napisałabym: …przyznaje po chwili i upija/wypija łyk piwa.

 

„Sobieski nie jest nawet w połowie pusty jeszcze”. –– Sobieski, to wódka. Wódka jest w butelce. Nawet nie w połowie pusta jest butelka, nie wódka.

 

Pilnuje czy coś ciekawego nie pojawia się w sieci…” –– Ja napisałabym: Pilnuję/sprawdzam, czy coś ciekawego pojawia się w sieci

 

„No może na takich wsiach jak Dębno jeszcze ktoś znajdzie…” –– Pewnie miało być: No, może na takich wsiach jak Dębno, jeszcze ktoś się znajdzie

 

„Ludzie wywalają całe swoje życie do sieci i robię to sami”. –– Literówka.

 

„…mówię mu, biorąc spory łyk piwa”. –– Jak wyżej i jeszcze wiele razy, w dalszym ciągu opowiadania.

 

„Jest gorzkie, niedokładnie za takim przepadam”. –– Czy można, za jakimś piwem, czy czymkolwiek innym, przepadać dokładnie? ;-)

Może: Jest gorzkie, nie przepadam za takim.

 

„Kuzyn parcha rozbawiony…” –– Kogo masz na myśli, mówiąc o rozbawionym kuzynie parcha? ;-)

Parch 1. «grzybicza choroba skóry objawiająca się żółtawymi strupami; też: te strupy» 2. «choroba roślin wywoływana przez pasożytnicze grzyby, objawiająca się plamami i naroślami; też: te plamy i narośle»

Pewnie miało być: Kuzyn prycha, rozbawiony… Lub: Kuzyn parska, rozbawiony

 

„Rozumiemy się na tyle na ile może rozumieć się dwoje ludzi…” –– Rozumiemy się na tyle na ile może rozumieć się dwóch ludzi

Dwoje ludzi, to kobieta i mężczyzna. Tu jest mowa o dwóch mężczyznach.

 

„Rozlewamy kolejną resztki wódki do kieliszków i wypijamy od razu. Ojciec idzie do domu po kolejną butelkę sobieskiego”. –– Powtórzenie. Literówka

 

„…które jakiś idiota namalował spreyem”. –– …które jakiś idiota namalował sprayem.

 

„Nawet nie umiem tego rozczytać, ale też nie bardzo chcę”. –– Nawet nie umiem tego przeczytać/odczytać, ale też nie bardzo chcę.
Rozczytać, rozczytywać «wzbudzić w kimś zamiłowanie do czytania» rozczytać się, rozczytywać się «znaleźć przyjemność w czytaniu»

 

„…biedne indyjsko-chinskie prowincje”. –– Literówka.

 

„Idę ulicą, po której wiatr turla ulotki i jednorazową reklamówkę”. –– Czy ulotki i reklamówka są zwinięte w kulki, czy może w wałeczki? ;-)

Turlać «przemieszczać po jakiejś powierzchni coś okrągłego lub walcowatego»

 

„Przyznać musze, że odrobinę zazdroszczę…” –– Literówka.

 

„Zabrałem sobie jedno pomarańcze ze stoika z owocami rozłożonego pod jedną z kamienic”. –– Dlaczego Autor nie napisze wprost, że bohater ukradł pomarańczę?!

Zabrałem sobie jedną pomarańczę ze stoiska/stolika z owocami, rozłożonego pod jedną z kamienic.

 

Nie często bywałem u Aleksandra wcześniej…” –– Wcześniej, nieczęsto bywałem u Aleksandra

 

Na reszcie - otwiera mi drzwi…” –– Na reszcie czego, Aleksander otwiera drzwi? Na reszcie paliwa? ;-)

Nareszcie - otwiera mi drzwi

 

„Nie ma pojęcia skąd bierze te pieniądze, ale po prostu je ma”. –– Każdy by tak chciał –– mieć po prostu pieniądze, zupełnie nie mając pojęcia skąd się biorą. ;-)

Literówka.

 

„Lampa wisi na nieizolowanym kablu…” –– Myślę, że to raczej niemożliwe.

Kabel «gruby przewód utworzony ze splotu drutów metalowych, wzajemnie izolowanych»

 

„…tak jakby zaraz miałaby spaść…” –– …tak, jakby zaraz miała spaść…

 

„Na kanapie siedzi ona. Czyta coś na tablecie, jeszcze nie zauważyła mojej obecności. Leży wygodnie ubrana w bluzkę odsłaniającą bezczelnie płaski brzuch”. –– Ile ich jest, bo mnie wyszło, że mogą być trzy: ona, siedząca na kanapie, nieuważna,  coś czytająca i ta, która leży w samej bluzce. ;-)

 

„…obiecującym zagłębieniu po środku tej pustyni”. –– …obiecującym zagłębieniu pośrodku tej pustyni.

 

„Włosy koloru miedzianych rurek od kaloryfera koło jej głowy ma spięte, ale kilka kosmyków opada jaj na czoło”. –– Czy dziewczyna, włosy jak miedziane rurki, ma spięte koło swojej głowy? ;-)  Skąd wzięły się kosmyki jaj na czole? ;-)

 

 „Alek coś mówi, nie rozumiem dokładnie co. Dopiero teraz odkłada tablet i nasze spojrzenia się spotykają”. –– Czy Alek cały czas wpatrywał się w tablet i nie widział kogo wpuścił do mieszkania, skoro spojrzenia bohatera i Alka dopiero teraz się spotkały? ;-)

 

„Zrywa się na równe nogi i podbiega do mnie. Przytula mnie. Jest co najmniej o głowę niższa ode mnie”. –– Nadmiar zaimków.

 

Krótkie jeansowe szorty osłaniają jej nieprzyzwoicie zgrabne nogi”. –– Czy dziewczyna miała nóżki nieprzyzwoicie zgrabne, ale i nieprzyzwoicie króciutkie, skoro osłaniały je nogawki krótkich spodenek?  ;-)  Czy może był to specjalny model szortów, krótkich do kostek, dyskretnie osłaniających nogi, ? ;-)

Dżinsowe szorty odsłaniają jej nieprzyzwoicie zgrabne nogi.

Szorty z definicji są krótkie. Krótkie szorty, to masło maślane.

 

„Wraz z dwiema nieco brudnymi szklankami kładzie ją…” –– Wraz z dwiema nieco brudnymi szklankami stawia

 

„Natalia patrzy na niego wyczekująco z tabletu”. –– W jaki sposób patrzy się z tabletu? ;-)

 

„…oznajmia odkładając butelkę”. –– …z której tania whisky wylewa się ciurkiem… ;-)

 

„Natalia wstaję uradowana i wychodzi”. –– Literówka.

 

„Wodzę za nią wzrokiem za nią wzrokiem za nim nie zniknie w drzwiach”. –– Czy Natalia cofnęła się a potem wyszła ponownie, dlatego bohater wodzi za nią wzrokiem, za nią wzrokiem? Jednakowoż wodzi także na nim. ;-)

Wodzę za nią wzrokiem, zanim nie zniknie w drzwiach.  

 

„…piła jednocześnie przyglądając tobie…” –– …piła, jednocześnie przyglądając się tobie

 

„Spróbowałem whisky. Było całkiem niezłe”. –– Spróbowałem whisky. Była całkiem niezła.

Whisky jest rodzaju żeńskiego.

 

„Wyczekujemy się nawzajem, który z nas pierwszy zada pytanie”. –– Wyczekujemy, które z nas pierwsze zada pytanie.

W pokoju jest mieszane towarzystwo.

 

„…jak Natalia przygląda się Alekowi”. –– …jak Natalia przygląda się Alkowi.

 

„Szybko przenosi swój wzrok na ekran tabletu”. –– Czy mogłaby przenosić cudzy wzrok?

 

„…od czasu kiedy daleko wschodnie fale imigracyjne…” –– …od czasu, kiedy dalekowschodnie fale imigrantów

 

„To gdzie? - pytam spokojnie”. –– To dokąd? - pytam spokojnie.

 

„…ale Bombaj, Indie, Bangladesz, Burma, Laos, Tajlandia...” –– Tak, to może być problem, nie do rozwiązania bez butelki taniej whisky –– czy na miejsce pobytu wybrać Bombaj, czy Indie… ;-)

ale Bombaj w Indiach, Bangladesz, Birma, Laos, Tajlandia...

 

„Mówiąc to podchodzi do okna i patrzy szare firany, których chyba nigdy nie zmieniał na plac Wolności”. –– Nigdy nie zmieniłabym firan na Plac Wolności, bo jakby taki dostojny Plac wyglądał w oknie? I jak go wtedy patrzeć? A firany, nawet szare, patrzeć można. ;-)

„Chociaż słyszałeś, ze są tacy co chcą mesjasza”. –– Literówka.

 

„Dziecko ryczy co raz głośniej”. –– Dziecko ryczy coraz głośniej.

 

„Zastanawiam się powoli nie będę musiał się przestawić na silniejsze i większe dawki”. –– Nie jestem w stanie pojąć sensu tego zdania.

 

„Rozglądam się na po tramwaju”. –– Proszę o wyjaśnienie, w jaki sposób bohater dokonuje tych, praktycznie niemożliwych, jednoczesnych oględzin. ;-)

 

Wychodzę się z tramwaju razem z tłumem ludzi”. –– Wychodzę się, to także dość osobliwy sposób opuszczenia tramwaju. ;-)

 

„Daję ponieść tłumowi idącemu w kierunku placu”. –– Cóż takiego pozwolił bohater ponieść tłumowi, czego sam nie chciał nieść?

 

„Widzę jak usta drżą jej w embrionalnym, jeszcze nienarodzonym uśmiechu”. –– Uśmiech w fazie prenatalnej? ;-)

 

„Odgarnia kosmyk atramentowo czarnych włosów z czoła”. –– Byłam przekonana, że włosy zbudowane są z keratyny, nie z czoła. ;-)

Odgarnia z czoła kosmyk atramentowoczarnych włosów.

 

„Przyciskam policzek do chropowatej ściany starej kamienicy, żeby nie porwała mnie ze sobą”. –– Stare kamienice o chropowatych ścianach, nałogowo porywają ze sobą ludzi, którzy nie wiedzą, iż tylko przyciśnięcie policzka, może ich uchronić przed tym strasznym losem. ;-)

 

„Gdy tłum zaczyna się trochę przerzedzać znajduje w sobie odwagę…” –– No proszę, rzadszy tłum może mieć więcej odwagi… ;-)

„Gdy tłum zaczyna się trochę przerzedzać, znajduję w sobie odwagę…


„Teraz to już na pewno zrobi tu się nie zły burdel”. –– Teraz to już na pewno zrobi tu się niezły burdel.

 

„Jedyne co tak na prawdę jest pewne to fakt…” –– Jedyne co tak naprawdę jest pewne to fakt

 

„Daniel wraca do pokoju, a ja zdejmuję okulary”. –– Daniel, powiadasz, a wyskoczył jak Filip z konopi. Kim jest Daniel?

 

„Trzyma w ręku butelkę whisky, chyba tę którą nie opróżniliśmy wczoraj”. –– Trzyma w ręku butelkę whisky, chyba tę której nie opróżniliśmy wczoraj.

 

„Co z Natalią - pytam, jakbym chciał wrócić do tego co było. I uderza mnie to, że będę chciała”. – Czy bohater nosi się z zamiarem zmiany płci? ;-)

 

„…mówi spokojnie jakby oświadczała mi co planuje zjeść na obiad”. –– Bohater rozmawia z Danielem, Aleksandrem, czy może z jakąś kobietą?

 

„…znikających między stojącym rzędem tramwajów”. –– …znikających między  rzędem stojących tramwajów.

To nie rząd stoi, rząd tworzą stojące tramwaje.

 

„Bilety są zabookowane…” –– Bilety są zabukowane

 

„…na moje miejsce mają trzech lub czterech chińczyków…” –– …na moje miejsce mają trzech lub czterech Chińczyków

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cóż, przykro mi, ale tego nie daje się czytać w normalnym trybie, czyli z ochotą --- winne są błędy, niejednokrotnie bardzo proste, pospolite literówki i braki polskich znaków; regulatorzy poświęciła się na maksa, ja od siebie nic nie dodam nowego, powtórzę tylko za regulatorami, że gdyby Autor był debiutantem absolutnym, no to jeszcze jeszcze...  Dość ciekawa historia i nieźle zapowiadające się postacie skonały pod stertą niedoróbek, niestety.

Oj... Odnoszę wrażenie, że pomyliłem pliki i musiałem wrzucić niepoprawioną wersję. Cóż... Wstyd mi i biję się w pierś oraz gratuluję tym, którym mimo to udało się przebrnąć przez cały tekst. Obiecuję poprawę. Doceniem również pracę włożoną w wytknięcie błędów(choć onieśmiela mnie ich ogrom). Z pewnością skorzystam z sugestii.

Sprawdź pliki, doszlifuj ten właściwy, pokaż... Nie Ty pierwszy, nie ostatni zamieścisz wersję skorygowaną. I nie spiesz się z korektą. Tu nie ma akordu, nawet przeciwnie, pospiech jest wrogiem efektu końcowego.  

Nowa Fantastyka