- Opowiadanie: KaelGorann - Carpe solem

Carpe solem

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Carpe solem

 

 

Baron Redwood (Rada Miejska Ugh, b. tyran Ugh, b. namiestnik Ugh, b. dyktator Ugh) zawsze wstawał razem ze słońcem, choć wokół tej kwestii toczył się pewien spór. Niektórzy bowiem twierdzili, że to słońce wstaje razem z Baronem Redwoodem. Trudno im się zresztą dziwić. Gdyby ktoś zapytał mieszkańców Ugh, co kieruje ich życiem, wszystkie palce zgodnie wskazałyby Barona Redwooda. Nikomu nie przyszłoby nawet do głowy, że słońce może być od niego ważniejsze. Tak więc dyskusje były jak najbardziej na miejscu.

Tego dnia Baron czuł się nieswojo. Od kiedy wstał, prześladowało go dziwne uczucie, że coś jest nie tak, jak powinno. Było to całkowicie nowe doznanie dla człowieka, który przez lata skutecznie utrzymuje się przy władzy – i przy życiu jednocześnie. Od dwudziestu minut siedział wpatrzony w okno.

– Ehm – chrząknęła znacząco postać kamerdynera, która wyrosła nagle między Baronem i oknem. – Raczy pan wybaczyć, panie Baronie, ale czas już do pracy.

– Ach. Oczywiście – zreflektował się Redwood. – Edwardzie?

– Tak, panie Baronie?

– Tak się zastanawiam… Czy ktoś planował na dzisiaj jakiś spisek przeciwko mnie?

– Nie, panie Baronie. Najbliższy zaczyna się w przyszły wtorek.

– Może zamach?

– Ostatni zamach na życie pana Barona był tydzień temu i, póki co, na następny się nie zanosi. Przynajmniej do czasu, aż straż zdejmie z murów resztki tamtego nieszczęśnika.

– Coś tu zdecydowanie jest nie tak – mruknął Baron, kierując się do drzwi. Otworzył je i znowu zapatrzył się w dal. Gdyby Redwood żył w innym wszechświecie, w tym momencie nad jego głową zapaliłaby się żarówka. Ponieważ jednak ani nie słyszał nigdy o Thomasie Edisonie, ani – tym bardziej – nie widział powodu, by jego wynalazki zapalały się ludziom nad głowami, odwrócił się tylko gwałtownie.

– Edwardzie!

– Czy pan Baron czegoś jeszcze sobie życzy?

– Co się stało ze słońcem?

– Uprzejmie informuję, że słońce nie raczyło dziś wzejść, panie Baronie.

 

***

 

W mieście panował chaos. Właściwie to chaos był raczej naturalnym stanem Ugh, ale tym razem było to coś o wiele gorszego – chaos, który wymknął się spod kontroli. Wyglądało na to, że nawet stowarzyszenia skrytobójców, złodziei, podpalaczy i gwałcicieli straciły monopol na swoje usługi.

Jednak nawet zamieszki wiedziały, że są powozy, do których nie warto się zbliżać, więc Baronowi udało się jednak dość sprawnie dotrzeć do ratusza. Wnętrze magistratu nie różniło się specjalnie od reszty miasta. Tyle że ludzie byli lepiej ubrani, a w rękach trzymali sterty dokumentów, nie zaś dobra, które jeszcze niedawno były dobrami innych ludzi.

Baron przecisnął się przez zdezorientowany urzędniczy tłum i skrył się w swoim gabinecie. Drzwi przezornie zamknął na klucz. Nigdy nie wiadomo co ludziom strzeli do głowy w takiej sytuacji. Mogliby na przykład zmuszać go do podpisywania rozliczeń za ostatni kwartał.

Redwood zapalił niewielką lampkę stojącą na biurku i zanurzył się w miękkiej otchłani fotela.

– Pengreaves – wezwał podwładnego. Jeszcze ostatnie głoski nie zdążyły na dobre ucichnąć, gdy z cienia wyłoniła się postać Pierwszego Szpiega. Pengreaves zawsze na każde wezwanie stawiał się natychmiast – a nawet szybciej – nie zwracając większej uwagi na skomplikowane zamki i wymyśle systemy alarmowe. To bardzo przydatna umiejętność, gdy pracuje się dla Barona Redwooda.

– Do usług, panie Baronie. – Szpieg skłonił się nisko.

– Pengreaves, gdzie jest słońce?

– To nie my. – Pengreaves trzymał się swojej standardowej linii obrony.

– Domyślam się, że to nie my. Ale kto w takim razie?

– Nie wiem, panie Baronie. – Szpieg przyznał ze wstydem. Coś takiego przydarzyło mu się pierwszy raz podczas przeszło dwudziestoletniej kariery.

– A kto może wiedzieć?

– Może… magowie?

– Magowie… – Baron mruknął z niechęcią. – Powiedz Nadsekretarzowi, że byłbym bardzo rad, gdyby znalazł dla mnie chwilę.

Baron Redwood nie znosił magów z zasady, ale Nadsekretarza nie znosił najmniej. Uważał, że jest on jedynym w miarę rozsądnym człowiekiem w tej zbieraninie szaleńców. To jednak, niestety, nie zmieniało faktu, że nadal był magiem.

 

***

 

Nadsekretarz nie miał w zwyczaju czuć się nieswojo. Był w końcu magiem, więc nawet znajdowanie się w gabinecie Barona Redwooda w czasie, gdy słońce ostentacyjnie miga się od obowiązków, było dla niego okolicznością, której mniej więcej można się spodziewać.

– Witam pana, Nadsekretarzu. Proszę siadać. – Baron Redwood wskazał gościowi fotel. – Żywię głęboką nadzieję, iż nie oderwałem pana od żadnych pilnych eksperymentów. – Redwood naprawdę niewiele wiedział o życiu na Latającym Uniwersytecie. Nadsekretarz powstrzymał się jednak od komentarza. Wszyscy wiedzieli, że przerywanie Baronowi to pierwszy stopień na szafot. – Zapewne domyśla się pan, po co go zaprosiłem.

– Chodzi o słońce?

– Trafił pan w sedno. Wie pan, nie chodzi o to, żebym osobiście miał coś przeciwko takiemu stanowi rzeczy. Wręcz przeciwnie. Taka permanentna ciemność stwarza, moim zdaniem, wiele interesujących możliwości. Jednak ludzie, zdaje się, przywykli nieco do słońca.

– Tyle że my nie wiemy, co mogło się stać.

Baron podniósł się z fotela. Nadsekretarz poderwał się jak oparzony. Redwood obszedł biurko i objął go ramieniem. Mag przełknął ślinę. Wiedział, że znalazł się w sytuacji, w której łatwo stracić głowę. Dosłownie.

– Widzi pan, myślę, że powinniśmy jak najszybciej rozwiązać ten problem. – Redwood ruszył w stronę drzwi, prowadząc gościa. – Dobro publiczne tego wymaga. Naprawdę liczę na pana. – Baron otworzył drzwi.

Nadsekretarz wypuścił powietrze z płuc, gdy tylko drzwi zamknęły się za nim. Jak zwykle po wizycie w gabinecie Barona Redwooda, nie bardzo rozumiał, co się przed chwilą wydarzyło. Ale wiedział jedno. W tej chwili powinien siedzieć na Latającym Uniwersytecie i jak najszybciej wymyślić, gdzie się podziało słońce, bo inaczej potoczą się głowy. Albo – co gorsza – rada miejska zniesie ulgi podatkowe dla instytucji szkolnictwa wyższego unoszących się ponad ziemią.

 

***

 

Można powiedzieć, że miasto było niespokojne. Jednak to nic w porównaniu z tym, co działo się na Latającym Uniwersytecie. Akademickie mury nie oglądały takiego zamętu od dawna. Bardzo dawna. W zasadzie nigdy nie oglądały czegoś podobnego.

Magowie biegali jak w ukropie. Niektórzy z nich po raz pierwszy w życiu. Nawet Nadsekretarz nerwowo krążył po swoim gabinecie z wzrokiem wbitym w podłogę. Jedynym nieruchomym punktem był Pengeaves, który, założywszy ręce na piersi, opierał się o ścianę i nie rzucał się w oczy. Nie był głupi – wiedział, że on też ma topór na gardle, uważał jednak, że szaleńcze bieganie po pokoju jest czymś, co nie przystoi szanującemu się szpiegowi.

– Nadsekretarzu! Nadsekretarzu! – Uniwersytet nagle wypełnił się wrzaskiem pędzącej korytarzami postaci mistrza Pottsa. Mistrz Potts był Głównym Kryptogeografem i kiedyś już biegał, ale że było to dość dawno, trochę zapomniał, jak się to robi. Wychodziło mu jednak całkiem nieźle, zwłaszcza w porównaniu z innymi magami. Tylko dwa razy się przewrócił i raz spadł ze schodów.

– Nadsekretarzu – wydyszał raz jeszcze, potykając się o próg gabinetu Nadsekretarza i gubiąc wszystkie papiery. – Znalazłem!

 

***

 

– Ale co to ma wspólnego z brakiem słońca? – Nadsekretarz podrapał się po głowie, oglądając po raz kolejny dokumenty rozrzucone na jego biurku. Mistrz Potts wzruszył z rezygnacją ramionami.

– Chyba wiem. – Pengreaves wyłonił się z cienia.

 

***

 

Było, a w każdym razie powinno być, wczesne popołudnie, gdy Nadsekretarz pojawił się z powrotem w gabinecie Barona Redwooda. Baron stał przy oknie i z zaciekawieniem obserwował zamieszki, które powoli łączyły się w regularną demonstrację.

– Wiemy już, co się stało ze słońcem? – zapytał, nie odrywając wzroku od okna.

– No więc… Ustaliliśmy, że na wschodzie jest takie małe państewko… Dongjong.

– To oni za to odpowiadają?

– Nie… Nie do końca. W każdym razie, mają tam takiego króla. Nazywa się Wang Il, ale wszyscy nazywają go Królem-Słońce.

– Do rzeczy, Nadsekretarzu.

– Zdaje się, że jego poddani wierzą, że słońce wstaje razem z ich królem, zachodzi, kiedy on kładzie się spać i tak dalej…

– No i co? U nas też są tacy wariaci.

– No… Z tego, co udało się nam ustalić, dzięki nieocenionej pomocy pana Pengreavesa, ma się rozumieć, dzisiaj rano król Wang Il miał straszliwą migrenę i postanowił zostać w łóżku…

Koniec

Komentarze

Hmm...  I znów iście Pratchettowo :) Zakończenie mnie ciut zawiodło, spodziewałem się fajerwerków, a tu kopia wstępu, tylko w innym wykonaniu... :)

Jest bardzo dobrze, czyta się szybko i przyjemnie. Pozdrawiam.

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

Zakończenie było w zasdzie głównym pomysłem. Yoss na ćwiczeniach pt. systemy obliczania czasu (czy coś w ten deseń, w każdym razie było o czasie słonycznym, gwiazdowym i różnych wariacjach) mruknął "ciekawe, czy w Korei Północnej mają jakiś specjalny sposób liczenia czasu". Odpowiedziałem wówczas "Tak, liczą według cyklu dobowego Kim Dzong Una" i obaj stwierdziliśmy, że to dobry pomysł na opowiadanie.

Kaelu,pomysł jest przedni, tylko że na początku masz:
"Niektórzy bowiem twierdzili, że to słońce wstaje razem z Baronem Redwoodem. Trudno im się zresztą dziwić. "
A na końcu:
"Zdaje się, że jego poddani wierzą, że słońce wstaje razem z ich królem...".
I robi się pętelka. Tekst jest bardzo dobry, nie przejmuj się moim marudzeniem. ;)

P.s. Systemy obliczania czasu? Wy to się bawicie... :)

"Pierwszy raz w życiu dałem się zabić we śnie. "

nie słyszał nigdy o Thomasie Edisonie, ani – tym bardziej – nie widział powodu, by jego wynalazki


Tak chcą Amerykanie : ) Poczytaj o niejakim J.W. Swanie, którego Edison okradł z patentu. O opowiadaniu wypowiej się później.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Berylu, wiem, że z tymi wynalazkami Edisona to różnie bywało, wiem, że przy żarówce to on właściwie przyszedł na gotowe, ale zdecydowałem się jednak na niego, bo to jego powszechnie uważa się za twórcę żarówki (miał chłop siłę przebicia i tyle ;))

Gdyby jednak większej liczbie osób to przeszkadzało, mogę w każdej chwili zmienić na Swana ;)

Moim zdaniem ta pętla to świetny zabieg. Prawie poplułam klawiaturę, dobrze, że akurat kawy nie piłam.

 

Podziwiam Twoje poczucie humoru. Począwszy od nazwy miasteczka, przez planowane spiski, brak żarówki nad głową Barona aż po migrenę Wanga Ila. W połowie opowiadania, t.j. w scenie z Nadsekretarzem tempo narracji trochę siadło. Jakoś przez tą całą wesołość nie do końca zapamiętałam, że przecież Baron był tyranem i despotą, więc nie kupiłam za bardzo obaw Nadsekretarza o własną głowę. 

 

Ale poza tym, nie mam zastrzeżeń. Postaci, fabuła, tło (zamieszki, które wiedzą do których powozów nie należy się zbliżać? - przednie! ), no i sam pomysł - dla mnie bomba. :)

 

rzeczywistość jest dla ludzi, którzy nie radzą sobie z fantastyką

No cóż, może mnie nie tak łatwo rozśmieszyć, dlatego niczego (nawet prawie) nie oplułem.

Bardzo podobał mi się początek. Było fajnie do opisu chaosu, a potem się skończyło. Właściwie to nie lubię, kiedy ktoś kopiuje czyjś styl, zamiast szukać własnego – vide uwagi „jak Pratchett” – ale dobry żart do dobry żart, a dobra narracja to dobra narracja ; ) Nie można na wszystko patrzeć przez pryzmat Pratchetta, bo nie on jedyny potrafi pisać w taki sposób i nie on jedyny to robi – na pewno tez nie był pierwszy. Niemniej, z nim jest właśnie trochę tak, jak z tym Edisonem – potrafił się chłopak sprzedać.
Inna sprawa, że potem zrobiło już się neutralnie, a zakończenie moim zdaniem totalnie pogrzebało potencjał opowiadania. Jakbyś trzymał poziom początku oceniłbym ten tekst zapewne o wiele lepiej.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Kaelu, spręż się. Pratchett zrobiłby z tego powieść na trzysta cztery strony!

— Do rzeczy, Nadsekretarzu.


Jak do rzeczy, to do rzeczy. Niezłe opowiadanie :)

Gdybym miała wąsy, to bym była dziadkiem, a tak jestem sygnaturką!

     Mnie jest wszystko jedno, czy piszesz sprężony, czy na luzie będąc; zawsze mnie rozśmieszasz i wprawiasz w dobry humor. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mi też się spodobało. Lubię Pratchetta.

Tak się zaczęłam zastanawiać... Po Europie też się kiedyś pałętało Słońce Karpat. Na szczęście, zaszło bez astronomicznych anomalii. A był ktoś przed Królem S. czy to on zaczął?

Babska logika rządzi!

Znowu mi się podobało.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Hm, zacznę drukować Twoje opowiadania i umieszczać je w specjalnej teczce "Uwierz, twój dzień może być jeszcze lepszy". :D
Nie chcę powtarzać po innych, ale... też mi się podobało! :) 

jedną literówkę znalazłem: wymyślNe

Poza tym - zabawne. Problemów jednak kilka widzę:

1. Opowiadanie jest w zasadzie dowcipem: ma zarysowane tło wydarzeń, wydarzenia i zabawną pointę. I niestety, jak wszystkie tego typu krótkie teksty, które tu czytałem (i ewentualnie pisałem), cierpi na poważną chorobę - w realu nie chciałbyś tego dowcipu wysłuchać. Opowiadanie ma zbyt długi wstęp jak na to, czym w istocie jest. Znasz kawał o małym polarnym niedźwiedziu, który wszystkich członków rodziny pyta, czy na pewno jest misiem polarnym? Można go opowiadać w bardzo zabawny sposób i nawet przez kilka minut (wystarczy mnożyć rozmówców misia). Tyle że kiedy w końcu zadamy drugie pytanie niedźwiadka ("No to czemu, piakrew, jest mi tak kur#&*ko zimno???") i zakończymy opowiadanie kawału, gwarantuję, że odbiorca, dotąd szczerze ubawiony oczekiwaniem na pointę, nagle przestanie chichiotać.

2. Skąd się wzięły w tekście o innej planecie nazwy wzięte z języka angielskiego? Jeśli byłyby one "tłumaczeniem" na nasze ichniej mowy, tak jak dialogi, to powinny brzmieć po polsku. "Baron" np. jest w porządku, bo można go traktować jako przybliżenie słowa opisującego takie stanowisko w obcoplanetarnym języku.

3. "Coś tu zdecydowanie jest nie tak — mruknął Baron, kierując się do drzwi. Otworzył je i znowu zapatrzył się w dal." - dali nie było widać. Przy braku słońca jest cholernie ciemno. Ale tak na serio, ciemno jak nie wiem co:)

 

Fajne opowiadanie. Piszesz bardzo sprawnie, chylę czoła, ale wolałbym przeczytać jakiś bardziej poważny tekst. Będę musiał poszukać w Twoim profilu. Pozdrawiam:)

A mnie się zakończenie podobało. Lubię takie klamry. I w ogóle mi się podobało. Trzystu czterech stron bym pewnie nie przeczytała, bo po fazie na Pratchetta (lata temu) wciąż odczuwam przesyt, ale tyle ile tu jest dla mnie w sam raz. 

Przez takie teksty moja silna wola leży i kwiczy. Od jakiegoś czasu mam postanowienie oderwać się od portalu i zamiast zajmować się cudzymi tekstami, zająć się wreszcie moimi. I zerkam, a tu: BAM! Koik, BACH! Unfall, BUM! KaelGorann, KABOOM! Jeszczemnóstwoinnychosób. I co ja mam robić? Znowu, cholera, czytam!

:-)  No widzisz, czym się kończy bycie pilną uczennicą?  :-)

Cóż, za późno zorientowałam się, że bycie pilną uczennicą nie zawsze popłaca. I teraz już inaczej nie potrafię. :)

Miałam iść spać. Ale zobaczyłam, że jest coś Kaela, to pomyślałam, że zerknę, bo będzie śmiesznie. Przeczytałam, było śmiesznie, nie zawiodłam się. Zwłaszcza motyw biegania magów mi się podobał:-) Pozdrawiam!

Cóż --- zamysł bardzo fajny. Wydaje mi się natomiast, że nieco przestylizowałeś tekst. Niektóre opisy wręcz omijałem.

pozdrawiam

I po co to było?

Nazwa super.;-) Jak wrócę do domu to obiecuję przeczytać i skomentować.

Oki, nawet nie zdążyłam wrócić, a już przeczytałam. 

Fajne. Jak zawsze, Kaelu. Cóż więcej mam pisać? Świetnie.

Pozdr!

Yo ja jeszcze tylko zapytuję, czy numer Króla Słońce, Wanga Il, nie lepiej zmienić na "trzeci"? Bo teraz to wygląda trochę niejasno: "Drugi", czy "Wielkie i, małe l".

Bo się Kaelowi klawisze "merdnęły". II --- wersalikami i gotowe.

Chodziło jednak o wielkie "i" i małe "l". Google translate podpowiedział mi, że król słońce po koreańsku to właśnie Wang Il (coś jak Kim Dzong Il ;))

 

Dzięki za komentarze. Miło mi, że się podobało, nawet jeśli nie do końca.

Ocho, wybacz ;)

Tintinie, nie bardzo rozumiem uwagę numer dwa z Twojego pierwszego komentarza

Agatokasiak, wybacz, że, mimo obietnicy, nie przeczytałem jeszcze Twojej Baśni... Nagle zwaliło mi się mnóstwo rzeczy na głowę, ale obiecuję (znowu), że przeczytam. Jakbyś zechciała podesłać mi tekst na maila, to byłbym bardzo wdzięczny.

Kaelu, nie spodziewam się, by na innej planecie inne go wszechświata pojawił się język brzmiący łudząco podobnie do angielskiego - lub koreańskiego, jeśli już przy nim jesteśmy. Skąd więc tam wzięły się imiona zaczerpnięte z tych języków?

Tintinie, Twoja uwaga jest bardzo nietrafiona, wręcz naiwna.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

:-) Stąd, skąd znajomość angielskiego, polskiego (wstawić listę żywych języków, około sześciu tysięcy) wśród mieszkańców światów pozaziemskich.  :-) Nie wyłączając Świata Dysku.

Nie, nie. Spokojnie, proszę mnie jeszcze nie palić na stosie. Napisałem przecież wcześniej, że rozumiem konieczność "tłumaczenia" ich języka na polski. Oni mówią po swojemu, przecież nie w naszym języku, a Autor ich słowa (i pojęcia, którymi się posługują) przekłada jak najlepiej na nasze. Prawda? Też tak to widzicie?

 

To w takim razie skąd wzięło się w opowiadaniu napisanym zrozumiałym dla Polaków językiem nazwiska Redwood i Pangreaves? Gdyby byli obcokrajowcami mieszkającymi w Ugh - to w porządku, ich nazwiska powinny brzmieć obco także dla Polaków. Ale oni byli chyba jednak u siebie, prawda?

 

Wycofuję się natomiast z uwagi o języku koreańskim: faktycznie, jeśli chodziło o króla obcego państwa, z innym językiem, to jasne, że powinien się nazywać "obco". Czyli w dowolnym "obcym" dla nas języku.

berylu, czy na pewno?

Bardzo, bardzo na pewno. A jeszcze bardziej na pewno, biorąc pod uwagę, że czytasz humorystyczne opowiadanie, w którym różne rzeczy mają prawo się dziać.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

beryl, pisanie o "naiwności" mojej uwagi jest bardzo nie w porządku, jeśli nie masz zamiaru wytknąć mi błędu w rozumowaniu. Argument o rodzaju opowiadania jest do przyjęcia, ale Ty piszesz, że gadam bzdury niezależnie od tego. No to ciekaw jestem, gdzie się mylę.

Skoro tak bardzo Cię to ubodło. Naiwne jest twierdzenie, że skoro to "jakaś inna planeta" to nie można korzystać przy budowaniu fabuły z angielskich nazwisk czy imion. Nawet jeśli byłby to jakiś poważny fantastyczny świat, to można by przyjąć, że dana nacja w tym świecie ma angielskie nazwiska, inna polskie, jeszcze inna francuskie (chociaż wtedy trzeba by to bronić logiką tego świata - tu mamy tekst humorystyczny, mamy Edisona). A idąc Twoim tokiem myślenia, to błędem byłoby nawet przedstawienie w świecie lwa czy sroki, bo przecież prawdopodobieństwo, że takie zwierzę na "jakiejś innej planecie" by żyło jest nieskończenie mało prawdopodobne.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Oczywiście. Dlatego jasne jest, że "lwem" i "sroką" będzie jakieś inne zwierzę, przypominające swój ziemski odpowiednik. A swoją drogą, wiele czytałeś tekstów z akcją umiejscowioną na innej (ale nie takiej skolonizowanej, oczywiście) planecie, w których występowałyby ziemskie zwierzęta? To tylko dygresja.

 

Wybacz, ale nie o to mi chodziło. A niech dowolne obce istoty mają dowolne obce nazwiska. Gdyby w tekście pojawił się Kurremkarmerruk, nazwisko nic nie znaczące po polsku, to zaakceptowałbym je tak samo jak polskiego Kaczmarka (pewnie dawno temu miał jakieś znaczenie, ale już nie). Jednak, jeśli tekst jest po polsku i ludzie mówią w nim po polsku, to znaczy, że mają również polskie nazwiska. Powinny zostać przetłumaczone na nasz język, nie ma obcy - czyli angielski.

 

Prawdę mówiąc, moja pierwsza uwaga na ten temat była głównie zachętą do zastanowienia się nad logiką stojącą za wymyślaniem sensownych nazwisk postaciom. Spodziewałem się raczej odpowiedzi w rodzaju "No tak, w zasadzie masz rację, ale sam wiesz, to brzmi lepiej niż Kowalski", i w tym momencie zamknąłbym japę. To NIE była uwaga naiwna, tylko taka, nad którą nie chciało Ci się zastanowić.

 

Powtarzam: jeżeli w tekście przedstawione są dialogi między postaciami mówiącymi po polsku, to jedynym sensownym wyjściem jest napisanie ich po polsku. Nacja mająca nazwiska angielskie będzie w stosunku do tej pierwszej obca, nawet jeśli także mówi po polsku. Naród o nazwiskach francuskich będzie także pochodził z innego miejsca niż główni bohaterowie.

 

Jedyne, z czym nie da się polemizować, to fakt, że nazwisko Bilbo Bagosz nie przyjęło się u nas. Natomiast Tolkien, zauważ, nadał Hobbitom swojsko brzmiące dla Brytyjczyków imiona i nazwiska, prawda? A innym rasom dał takie, które po angielsku również brzmią obco. I nawet jeśli Legolas i Gimli mówią wspólnym językiem, to nie nazywają się po angielsku.

 

Więc, choć brzmi to paskudnie, to zgodnie z logiką, Baron Sekwoja powinien być despotą Fuj. Przy czym "sekwoja" byłoby oczywiście odpowiednikiem "cholernie wysokie coś, co z grubsza przypomina ziemską sekwoję".

 

berylu, Adamie, Kaelu - co sądzisie o takim sposobie rozumowania?

Spodziewałem się raczej odpowiedzi w rodzaju "No tak, w zasadzie masz rację, ale sam wiesz, to brzmi lepiej niż Kowalski"


Aha. Spodziewałeś się, że masz rację, ale skoro ktoś twierdzi inaczej, to trzeba się kłócić?


To NIE była uwaga naiwna, tylko taka, nad którą nie chciało Ci się zastanowić.


I w tym momencie powinienem skończyć z Tobą rozmowę. Ale powiedzmy, że mam dobre serce, a Ty najwidoczniej nie uśniesz mając w pamięci słowo "naiwne".

 

Nie, to co mówisz nadal nie ma żadnego sensu. Piszę po polsku, więc muszę nazywać postacie polskimi nazwiskami? Coś, co bardzo przypomina odpwiedniki polskich zwierząt? Bzdury. Autor ma w tym zakresie dowolność, i jeśli będę chciał stworzyć quasiśredniowieczną Anglię, to mam pisać po angielsku? Bzdura. Lew to nie lew, ale coś podobnego? Bzdura. Prawdopodobieństwo na to, że główni bohaterowie "z obcej planety", jak to nazywasz, są ludźmi, jest żadne, że coś będzie chociaż podobne to lwa też.

Nie patrz na to jako "obcą planetę", to po prostu inny, fantastyczny świat.

 

Jeśli nadal coś chcesz odpisać, to albo odpowie Ci ktoś inny, albo pogadamy za kilka dni, bo pakuję się do wyjazdu i i tak nie wiem dlaczego Ci odpisuję.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

Nie unoś się, proszę. Bezpiecznej podróży!

Jeżeli nie masz / macie dostępu do "Cienia kata"*) Wolfe'a, dla celów powyższej dyskusji zacytuję, co sam Wolfe miał na ten temat do powiedzenia --- bo Jego zdanie i rozwiązanie problemów uważam za dobre, przekonywające.   

*) króciutki rozdział, ostatni, strona 300 w wydaniu "Iskier", 1993.   

Strugackich Koledzy znają? Cykl z Kammererem? Szczególnie pierwszą część?

"Cień kata" czytałem. Czyżby w Fantastyce (bo wydania książkowego nie pamiętam) Ale nie mam tego pod ręką i przypomnę sobie treści:( Strugackich tak, jak najbardziej, ale nie wszystko i też lata temu.

tintin, wcale się nie unoszę, ja po prostu czasem tak piszę, kiedy uważam, że ktoś wybitnie nie ma racji : P
Dzięki! Do przeczytania ; )

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

A czy to nie jest tak, że bardzo dużo w fantastyce napisali anglojęzyczni twórcy? A reszta świata przyzwyczaiła się, że Smith na innej planecie to norma, ale Kowalski brzmiałby zaściankowo i dziwacznie?

Babska logika rządzi!

Bardzo fajne opowiadanie. Bez rozdmuchiwania, zabawne, łatwe w odbiorze. Więcej takich.

Opowiadanko świetne, puenta powaliła mnie na kolana. Niemniej, będe brutalnie szczera: hisotrie o Cutricku są zdecydowanie lepsze.

Dziękuję za uwagę.

^^

*historie

Nowa Fantastyka