- Opowiadanie: Andrzej Pietrzak - ŁADUNEK część pierwsza

ŁADUNEK część pierwsza

Tekst na­pi­sa­łem dla za­ba­wy, pod sil­nym wpły­wem wcze­snej twór­czo­ści fil­mo­wej Ja­me­sa Ca­me­ro­na (Xenogenesis, Aliens) i Johna Car­pen­te­ra (Dark Star, The Thing).

Oceny

ŁADUNEK część pierwsza

Po wej­ściu na or­bi­tę oko­ło­ziem­ską i po­zby­ciu się zbęd­ne­go ba­la­stu w po­sta­ci pu­stych zbior­ni­ków po spa­lo­nym przez sil­ni­ki od­rzu­to­we pa­li­wie oraz przej­ściu na napęd pla­zmo­wy po­zo­sta­łą więk­szość lotu na Marsa za ste­ra­mi ko­smicz­ne­go stat­ku to­wa­ro­we­go „Small Billy” sta­no­wił cykl po­wta­rza­ją­cych się czyn­no­ści, z któ­rych kon­tro­la wskaź­ni­ków była naj­waż­niej­sza. Au­to­pi­lot od kilku dni dzia­łał bez za­rzu­tu, jed­nak nigdy w stu pro­cen­tach nie gwa­ran­to­wał osią­gnię­cia suk­ce­su. Przy tak zna­czą­cych od­le­gło­ściach, jak mię­dzy pla­ne­ta­mi Ukła­du Sło­necz­ne­go, re­al­ne sta­wa­ły się drob­ne roz­bież­no­ści w da­nych od­czy­ty­wa­nych przez sys­te­my stat­ku. Ważne zatem było spraw­dza­nie po­praw­no­ści ak­tu­al­ne­go po­ło­że­nia wzglę­dem pro­gnoz i wcze­śniej­szych wy­li­czeń co do za­mie­rzo­ne­go celu oraz w miarę ko­niecz­no­ści re­ago­wa­nie.

Ka­pi­tan John Ri­dley z upo­rem ma­nia­ka co go­dzi­nę ana­li­zo­wał zgod­ność od­czy­tów. Kiedy tylko znaj­do­wał jakąś nie­pra­wi­dło­wość, wów­czas uru­cha­miał ze­wnętrz­ne sil­ni­ki kie­run­ko­we roz­miesz­czo­ne w róż­nych punk­tach po­szy­cia stat­ku, które wy­py­cha­ną w próż­nię pla­zmą ko­ry­go­wa­ły lot. Także i tym razem spraw­dził pra­wi­dło­wość wy­świe­tla­nych na pul­pi­cie da­nych. Po stwier­dze­niu, że wszyst­ko dzia­ła na­le­ży­cie, śmia­ło udał się do mesy na drob­ny po­si­łek – po­mi­mo mo­no­to­nii lotu w próż­ni, usi­ło­wał za­cho­wać ziem­ski cykl funk­cjo­no­wa­nia or­ga­ni­zmu. We­dług jego wy­li­czeń wła­śnie zbli­ża­ła się pora obia­du.

Spo­ży­wał wy­łącz­nie suchy pro­wiant, a także pił płyny za­wie­ra­ją­ce biał­ko. W trak­cie po­sił­ku wy­obra­żał sobie, że je zu­peł­nie inny po­karm – tłu­sty i nie­zdro­wy, czyli taki, który z chę­cią zjadł­by w tym cza­sie gdyby znaj­do­wał się na Ziemi. Tutaj było to nie­po­żą­da­ne ze wzglę­du na brak gra­wi­ta­cji po­wo­du­ją­cy trud­no­ści w tra­wie­niu i tak już cięż­ko­straw­nych po­kar­mów. Za­mknął oczy i za­to­pił zęby w sze­ścien­nej spra­so­wa­nej for­mie, która z wy­glą­du nie przy­po­mi­na­ła je­dze­nia.

– Znowu fast food, ka­pi­ta­nie? – za­żar­to­wa­ła Susan Si­lver, peł­nią­ca na po­kła­dzie rolę dru­gie­go pi­lo­ta. – Co tym razem? Che­ese­bur­ger czy pizza? A może ocie­ka­ją­cy sosem kebab?

Z lekka spe­szo­ny ka­pi­tan otwo­rzył sze­ro­ko oczy. Ko­bie­ta do­sia­dła się na­prze­ciw­ko ze swoją por­cją pro­wian­tu.

– Muszę cię roz­cza­ro­wać, Susan. Prze­sze­dłem na dietę. Od dziś jem tylko zdro­we je­dze­nie, bez che­mii – od­po­wie­dział rów­nież żar­tem.

– Jak na przy­kład? – cią­gnę­ła temat.

– Jak na przy­kład ten na­tu­ral­nie wy­ho­do­wa­ny so­czy­sty po­mi­dor – ka­pi­tan uniósł swój obiad tak, aby co-pi­lot mógł wy­raź­nie do­strzec brak czer­wie­ni i okrą­głe­go kształ­tu, któ­ry­mi ce­chu­je się dane wa­rzy­wo.

– To są jesz­cze po­mi­do­ry? – zdzi­wi­ła się. – My­śla­łam, że zja­dłam ostat­nie­go na śnia­da­nie. Mu­sia­łam to prze­oczyć.

– Za­pew­ne tak się stało – skwi­to­wał ka­pi­tan.

– Mam za to por­cję chru­pią­cych fry­tek – mó­wiąc to, po­ka­za­ła ten sam spra­so­wa­ny pro­dukt w ni­czym nie­przy­po­mi­na­ją­cy usma­żo­ne­go ziem­nia­ka, któ­rym zresz­tą nigdy nie był.

– Wiesz co? – ka­pi­tan wy­tarł dło­nią ciek­ną­cą z ust ślinę i po­dra­pał się w czoło. – Dieta mi nie służy. Oddam ci jed­ne­go po­mi­do­ra w za­mian za kilka fry­tek.

– Co praw­da wo­la­ła­bym ket­chup, ale zgoda! Niech tak bę­dzie – od­po­wie­dzia­ła i bły­ska­wicz­nie wy­mie­ni­ła się skraw­ka­mi tego sa­me­go pro­wian­tu.

– Le­piej nie wie­dzieć co tam tak na­praw­dę pa­ku­ją – pod­su­mo­wał po chwi­li ka­pi­tan, żując do­kład­nie i wy­obra­ża­jąc sobie po­żą­da­ne danie.

Słowa te skło­ni­ły Susan do za­sta­no­wie­nia. Od dłuż­sze­go czasu bo­wiem po jej umy­śle krą­ży­ło i nie da­wa­ło spo­ko­ju jedno ważne py­ta­nie. Uzna­ła, że to dobry mo­ment, aby je zadać.

– Ka­pi­ta­nie? – za­czę­ła.

– Tak?

– Myślę, że naj­wyż­sza pora, aby po­roz­ma­wiać o ła­dun­ku – rzu­ci­ła po­waż­nie.

– Tutaj nie ma o czym roz­ma­wiać – od­parł, prze­ły­ka­jąc kęs.

– Myślę, że jed­nak jest. Co wie­zie­my? Szcze­rze.

– Do­brze wiesz, że to ta­jem­ni­ca. Rów­nież dla mnie. Temat ści­śle tajny.

– Coś jed­nak pan chyba wie?

– Nie. Nic nie wiem. W za­mian za po­dwój­ną staw­kę pod­ję­li­śmy się trans­por­tu po­nad­pla­no­we­go ła­dun­ku X, bez zbęd­nych pytań. Jeśli mam być szery to od­po­wia­da mi to bar­dzo. Dzię­ki temu nie będę mu­siał brać ko­lej­ne­go kursu, aby za­ro­bić takie pie­nią­dze, jakie otrzy­mam za ten kon­trakt. Zdaje mi się, że to wam też od­po­wia­da. Nie jest tak?

– Tak. Tyle tylko, że to jest dość dziw­ne. Sam lot na Marsa, pa­li­wo po­trzeb­ne, aby wy­two­rzyć od­po­wied­nią ener­gię, by wzbić nas na or­bi­tę, kosz­to­wa­ło for­tu­nę. A zatem coś, co trans­por­tu­je­my, musi mieć ol­brzy­mią war­tość, a jed­no­cze­śnie nie jest to na tyle cięż­kie, aby tego nie dźwi­gnąć pod­czas stan­dar­do­we­go star­tu.

– Ofi­ce­rze, wy­ko­naj­my za­da­nie bez za­da­wa­nia nie­po­trzeb­nych pytań. Jak do tej pory szło to nam do­brze. Niech więc tak po­zo­sta­nie. Ro­zu­mie­my się?

– To nie może być złoto. Złoto jest zbyt cięż­ki – drą­ży­ła temat, nie zwa­ża­jąc na wcze­śniej­sze słowa ka­pi­ta­na.

– Ofi­ce­rze! – w końcu pod­niósł głos z za­mia­rem de­fi­ni­tyw­ne­go ucię­cia wątku.

Susan za­mil­kła, ugry­zła pro­wiant, by chwi­lę póź­niej stwier­dzić:

– Fak­tycz­nie, re­we­la­cyj­ny po­mi­dor!

Ka­pi­tan wes­tchnął i po­sta­no­wił nie kon­ty­nu­ować roz­mo­wy. Prze­szło mu przez myśl, że Susan oczy­wi­ście ma rację i na­tu­ral­ne jest to, aby ka­pi­tan za­in­te­re­so­wał się ła­dun­kiem. Po­cho­dził jed­nak od le­gal­ne­go do­staw­cy, który pła­cił słono, więc uznał, że w dro­dze wy­jąt­ku przy­mknie oko na ten aspekt umowy.

– A nie korci pana, żeby spraw­dzić? – nie da­wa­ła za wy­gra­ną.

Ka­pi­tan chrząk­nął cał­ko­wi­cie za­sko­czo­ny tym po­wro­tem do te­ma­tu. Są­dził, że wy­ra­ził się dość jasno. Za­czął ka­słać. O mały włos by się udła­wił. Gdy zła­pał od­dech, od­po­wie­dział naj­spo­koj­niej, jak tylko mógł:

– Może i korci, ale nie za­mie­rzam z tym nic robić. Bo po co? Do­star­czy­my ła­du­nek na Marsa i tyle. Przy­po­mi­nam, że każdy z obec­nych na stat­ku, włą­cza­jąc w to panią, pod­pi­sał kon­trakt, któ­re­go czę­ścią jest nie­wty­ka­nie nosa w nie­swo­je spra­wy i na­szym wspól­nym za­da­niem jest się z niego wy­wią­zać. Czy to jest jasne dla pani, ofi­ce­rze Si­lver?

– Tak jest, sir – od­po­wie­dzia­ła z gry­ma­sem nie­za­do­wo­lo­ne­go dziec­ka.

Po za­koń­cze­niu wspól­ne­go po­sił­ku, ka­pi­tan oraz drugi pilot po­wró­ci­li na mo­stek do swo­ich obo­wiąz­ków. Temat ta­jem­ni­cze­go ła­dun­ku zo­stał przez nich po­rzu­co­ny, choć oby­dwo­je nie byli w sta­nie o nim tak na­praw­dę za­po­mnieć.

Ka­pi­tan – do tej pory nie­ugię­ty, w miarę upły­wu czasu od­czu­wał drę­czą­cą jego umysł cie­ka­wość i ro­sną­cą chęć spraw­dze­nia, co fak­tycz­nie trans­por­to­wa­li. Aby prze­stać o tym my­śleć za­wie­sił wzrok na mo­ni­to­rze uka­zu­ją­cym lo­ka­li­za­cję stat­ku. Zie­mia, czyli miej­sce star­tu ozna­czo­na zo­sta­ła punk­tem A, „Small Billy” punk­tem B, na­to­miast Mars, do któ­re­go zmie­rza­li, znaj­do­wał się poza za­się­giem tra­jek­to­rii lotu i nie miał żad­ne­go ozna­cze­nia. Do­ce­lo­wy punkt C we­dług ob­li­czeń sys­te­mu uwzględ­nia­ją­cych czas po­dró­ży i pręd­kość stat­ku na dany mo­ment znaj­do­wał się kil­ka­dzie­siąt ty­się­cy ki­lo­me­trów dalej, co zatem ozna­cza­ło, że zbo­czy­li z kursu. Ka­pi­tan wpadł w trans, ni­czym ogar­nię­ty ner­wi­cą na­tręctw bły­ska­wicz­nie po­wró­cił do ma­nu­al­ne­go re­gu­lo­wa­nia na kon­so­le­cie toru lotu. Po­ru­sza­li się z pręd­ko­ścią nie­speł­na sześć­dzie­się­ciu ty­się­cy ki­lo­me­trów na go­dzi­nę, a zatem każde nie­roz­waż­ne uru­cho­mie­nie sil­ni­ków kie­run­ko­wych wy­try­sku­ją­cych pla­zmę w próż­nię spo­wo­do­wa­ło­by jesz­cze więk­sze od­chy­le­nie. Z ol­brzy­mim sku­pie­niem dążył do usta­le­nia per­fek­cyj­ne­go kie­run­ku lotu.

W jed­nej chwi­li wszyst­kie mo­ni­to­ry, wskaź­ni­ki i diody zga­sły, w kon­se­kwen­cji czego wnę­trze stat­ku mo­men­tal­nie za­to­nę­ło w ciem­no­ści, którą mi­ni­mal­nie roz­ja­śnia­ły wi­dzia­ne przez wi­zje­ry gwiaz­dy.

– Co jest do cho­le­ry? – zdzi­wił się ka­pi­tan. W tej samej se­kun­dzie usły­szał:

– Dla­cze­go nic nie dzia­ła? – za­py­ta­ła zde­ner­wo­wa­na tym fak­tem Susan. – Ciem­no jak w gro­bie! – do­da­ła.

Na ka­pi­ta­na padł „blady strach”, po­nie­waż zda­rze­nie miało miej­sce do­słow­nie w mo­men­cie, kiedy nad­gor­li­wie maj­stro­wał przy dy­szach sil­ni­ków kie­run­ko­wych. Po­my­ślał zatem, że jedna z nich ule­gła awa­rii, być może nawet od­cze­pi­ła się i tym samym uszko­dzi­ła po­szy­cie, czego efek­tem jest utra­ta za­si­la­nia. Nie miał jed­nak pew­no­ści co do przy­czy­ny. Susan na­to­miast ener­gicz­nie wci­ska­ła przy­ci­ski „na chy­bił tra­fił”, zu­peł­nie jakby li­czy­ła, że to po­mo­że – dzia­ła­ła bez za­sta­no­wie­nia pod wpły­wem stra­chu.

– To nie­moż­li­we! Prze­cież je­ste­śmy po prze­glą­dzie! – stwier­dzi­ła, po czym jesz­cze moc­niej ude­rza­ła pal­ca­mi we wszyst­ko, co po­pad­nie.

– To na nic. W ten spo­sób nie na­pra­wisz pro­ble­mu. Mar­nu­jesz tylko swoją ener­gię – sta­rał się uspo­ko­ić.

Ze spo­wi­tej mro­kiem czę­ści po­kła­du, ostroż­nie ba­da­jąc grunt pod sto­pa­mi, nad­cią­ga­li i gro­ma­dzi­li się przy wej­ściu do kok­pi­tu po­zo­sta­li człon­ko­wie za­ło­gi. Z każdą ko­lej­ną se­kun­dą na­ra­sta­ła pa­ni­ka wśród zgro­ma­dzo­nych. Ka­pi­tan opu­ścił swój fotel i prze­mó­wił do ogółu:

– Tylko spo­koj­nie. Czy ktoś jest ranny?

– Je­ste­śmy cali, ale dość prze­ra­że­ni – od­po­wie­dział le­karz po­kła­do­wy.

– Co się stało? – za­py­tał jeden z asy­sten­tów po­kła­do­wych.

Ka­pi­tan za­sta­no­wił się przez chwi­lę, by na­stęp­nie rzec:

– Mu­sia­ło dojść do spię­cia w in­sta­la­cji. Wszyst­ko jest tutaj po­łą­czo­ne, dla­te­go sys­tem na chwi­lę zwa­rio­wał. Zre­se­to­wał się i za mo­ment uru­cho­mi po­now­nie. Za­cho­waj­cie spo­kój.

Prze­wi­dy­wa­nia ka­pi­ta­na jed­nak się nie zi­ści­ły i sys­tem nie uru­cho­mił się po­now­nie. Ciem­ność nadal do­trzy­my­wa­ła obec­nym to­wa­rzy­stwa.

– To musi być coś po­waż­niej­sze­go – stwier­dzi­ła ofi­cer Si­lver. – Gdzie są me­cha­ni­cy kiedy naj­bar­dziej są po­trzeb­ni?

– Nie wiemy. Nie ma ich z nami – od­po­wie­dział jeden asy­stent po­kła­do­wy, drugi zaś zgod­nie po­ta­ki­wał.

– Być może po­trze­bu­ją po­mo­cy – zmar­twił się ka­pi­tan, po czym dodał: – Wy dwaj. Weź­cie la­tar­ki i ro­zej­rzyj­cie się za nimi. Resz­ta niech po­zo­sta­nie na swo­ich sta­no­wi­skach.

– Tak jest – po­twier­dzi­li nie­chęt­nie asy­sten­ci.

Ka­pi­tan po­czuł, że po­wi­nien wziąć na swoje barki od­po­wie­dzial­ność za całe zda­rze­nie. Wie­dział też, że nie ma czasu do stra­ce­nia.

– Gdzie to jest? – po tych sło­wach, po omac­ku, mając je­dy­nie blask gwiazd za prze­wod­ni­ka, z nie­ma­łym tru­dem od­szu­kał swój kom­pu­ter prze­no­śny. Uru­cho­mił go. Od­na­lazł rów­nież ba­te­rię in­duk­cyj­ną mo­gą­cą przez nie­dłu­gi czas za­si­lać roz­ma­ite urzą­dze­nia. Wie­dział, że się przy­da. Wziął ją więc na zapas. Na­stęp­nie się­gnął po ele­men­ty ska­fan­dra ko­smicz­ne­go.

Uży­cie kom­pu­te­ra i ba­te­rii w kok­pi­cie w celu po­now­ne­go uru­cho­mie­nia sys­te­mów na nic by się nie zdało, gdyż sta­tek, któ­rym po­dró­żo­wa­li, po­trze­bo­wał o wiele więk­sze­go ła­dun­ku ener­gii. Po­moc­ne jed­nak były w sy­tu­acjach wy­ma­ga­ją­cych ak­ty­wo­wa­nia nie­zbyt roz­bu­do­wa­nych me­cha­ni­zmów jak na przy­kład przy otwie­ra­niu i za­my­ka­niu wła­zów lub pod­łą­cze­niach i odłą­cze­niach upgra­de’u.

– Sy­tu­acja jest fa­tal­na, ale nie tra­gicz­na. Muszę wyjść na chwi­lę na ze­wnątrz – wy­znał.

– Co? Jak to na ze­wnątrz? – Susan do­pie­ro teraz zwró­ci­ła uwagę na prze­ło­żo­ne­go i do­strze­gła, że ka­pi­tan jest już nie­mal w ca­ło­ści odzia­ny w ska­fan­der. Dzię­ki za­trza­skom przy­mo­co­wał kom­pu­ter i ba­te­rię do swo­je­go le­we­go przed­ra­mie­nia.

– To musi być któ­ryś z sil­ni­ków kie­run­ko­wych. Muszę je spraw­dzić – po­wie­dział.

– Skąd to przy­pusz­cze­nie?

Ka­pi­tan wziął głę­bo­ki wdech i li­cząc się z kon­se­kwen­cja­mi swych słów, prze­mó­wił gło­śno i wy­raź­nie do zgro­ma­dzo­nych:

– Pro­szę o uwagę. Chcę wam coś oznaj­mić – zro­bił krót­ką pauzę, aby chwi­lę póź­niej wy­znać ze skru­chą: – To moja wina. Pod­czas usta­la­nia tra­jek­to­rii lotu uszko­dzi­łem jeden z sil­ni­ków kie­run­ko­wych.

Od razu roz­legł się na po­kła­dzie gwar. Więk­szość z obec­nych nie uwie­rzy­ła. Wśród skry­tych w mroku osób pa­da­ły za­rów­no gło­śne zda­nia wspar­cia i otu­chy, jak i rów­nież wy­po­wie­dzia­ne pół­gło­sem obe­lgi.

– Prze­pra­szam was szcze­rze. Pro­szę, wstrzy­maj­cie się chwi­lo­wo z falą kry­ty­ki pod moim ad­re­sem – dodał. – Dałem ciała i za­mie­rzam to na­pra­wić. Plan jest taki: zlo­ka­li­zu­ję ogni­sko pro­ble­mu oraz jak naj­szyb­ciej je od­izo­lu­ję. Zro­bić to mogę je­dy­nie zdal­nie po­przez do­stęp do ze­wnętrz­nej kon­so­le­ty każ­de­go z sil­ni­ków. Bez tego nie włą­czy się za­si­la­nie awa­ryj­ne. Sys­tem stat­ku ma swoje za­bez­pie­cze­nia.

– Po­mo­gę panu, ka­pi­ta­nie – po­wie­dzia­ła Susan.

– Nie. Ty mu­sisz być na most­ku w go­to­wo­ści. Po­ra­dzę sobie sam. Je­stem od­po­wie­dzial­ny za awa­rię oraz każ­de­go z was dla­te­go biorę to w ca­ło­ści na sie­bie.

– Ale ka­pi­ta­nie. Sam pan sobie nie… – ugry­zła się w język.

– Po­ra­dzę – od­po­wie­dział spo­koj­nie z uśmie­chem na ustach. – Nie przej­muj się. Wie­czo­rem zjemy wspól­nie ko­la­cję – dodał, aby nieco uspo­ko­ić.

– Przy­go­tu­ję zatem coś pysz­ne­go – mó­wiąc te słowa, od­wza­jem­ni­ła uśmiech, choć tak na­praw­dę była prze­ra­żo­na.

Ka­pi­tan na­ło­żył hełm i wy­re­gu­lo­wał we­wnątrz ska­fan­dra ci­śnie­nie, po czym ru­szył na drugi ko­niec po­kła­du w kie­run­ku sek­to­ra przy­sto­so­wa­ne­go w razie ko­niecz­no­ści do opusz­cze­nia stat­ku. Rzekł do mi­ja­nych po dro­dze człon­ków za­ło­gi:

– Pro­szę, aby­ście po zlo­ka­li­zo­wa­niu me­cha­ni­ków prze­ka­za­li im, że mogę po­trze­bo­wać ich po­mo­cy. Są od­po­wied­nio prze­szko­le­ni, więc dadzą radę.

– Tak jest, sir – od­po­wie­dzie­li z mie­sza­ny­mi uczu­cia­mi zgro­ma­dze­ni. Część z nich była bli­ska la­men­tu.

Po­mi­mo tego, że szedł zde­cy­do­wa­nie nie mógł prze­stać my­śleć o tym jak wiel­kim roz­cza­ro­wa­niem był w oczach swo­ich pod­wład­nych. Wstyd to­wa­rzy­szył mu nie­ustan­nie. Strach przed za­da­niem, któ­re­go się pod­jął, do­dat­ko­wo po­tę­go­wał w nim emo­cje. Nie było jed­nak czasu na wa­ha­nie, bo­wiem wa­ży­ły się dal­sze losy ludz­kich ist­nień. Czuł, że ry­zy­ko­wa­nie swo­je­go życia dla dobra ogółu jest po­win­no­ścią wobec nad­gor­li­wo­ści, któ­rej się do­pu­ścił. W tym mo­men­cie zro­zu­miał, że idzie na spo­tka­nie ze śmier­cią.

Dzię­ki prze­no­śne­mu kom­pu­te­ro­wi ak­ty­wo­wał na krót­ką chwi­lę właz pro­wa­dzą­cy do są­sied­niej ko­mo­ry. Tam, po prze­kro­cze­niu progu, szczel­nie za­trza­snął za sobą owo wej­ście oraz otwo­rzył ko­lej­ne. Mi­nąw­szy je, rów­nież szczel­nie za­mknął. Usta­wił się za spe­cjal­ną osło­ną – po­wło­ką ase­ku­ru­ją­cą ciało astro­nau­ty, za­po­bie­ga­ją­cą na­głe­mu jego wy­ssa­niu na ze­wnątrz wsku­tek róż­ni­cy ci­śnie­nia, jaka na­stą­pi po otwo­rze­niu ko­lej­ne­go włazu – pro­wa­dzą­ce­go już poza sta­tek w próż­nię. Wszedł po wą­skiej dra­bin­ce i za­in­sta­lo­wał się we­wnątrz sto­ją­ce­go obok ponad trzy­me­tro­we­go ty­ta­no­we­go szkie­le­tu ze­wnętrz­ne­go – me­cha­nicz­nej hu­ma­no­idal­nej kon­struk­cji umoż­li­wia­ją­cej astro­nau­tom wy­ko­ny­wa­nie wielu za­awan­so­wa­nych czyn­no­ści poza stat­kiem, rów­nież w trak­cie jego lotu, po­cząw­szy od spa­ce­ru po jego po­szy­ciu – dzię­ki ma­gne­tycz­nym od­nó­żom, a skoń­czyw­szy na pod­no­sze­niu ol­brzy­mich cię­ża­rów. Wsu­nął ba­te­rię in­duk­cyj­ną do klat­ki pier­sio­wej i uru­cho­mił sprzęt, któ­rym prze­miesz­cza­nie i któ­re­go ste­ro­wa­nie, po­mi­mo masy, nie wy­ma­ga­ło naj­drob­niej­sze­go wy­sił­ku.

Przy­piął się ela­stycz­ną liną do uprzę­ży wokół pasa. Umo­co­wał drugi jej ko­niec do jed­ne­go z wy­sta­ją­cych z pod­ło­gi uchwy­tów. Otwo­rzył właz, co spo­wo­do­wa­ło gwał­tow­ną de­kom­pre­sję w po­miesz­cze­niu. Od­cze­kał mo­ment i wy­chy­lił za osło­nę, by na­stęp­nie ostroż­nie wyjść na ze­wnątrz.

Opu­ścił wnę­trze i stą­pa­jąc wzdłuż grzbie­tu stat­ku, ro­zej­rzał się w każ­dym moż­li­wym kie­run­ku. Za­uwa­żył, że dziób zwień­czo­ny szpi­cą nie ce­lo­wał do­kład­nie w wi­dzia­ne­go w od­da­li Marsa. Wie­dział, że po uru­cho­mie­niu sys­te­mu nie­unik­nio­na bę­dzie ko­rek­ta tra­jek­to­rii. Nie było to jed­nak teraz naj­waż­niej­sze.

Wspiął się po kon­struk­cji, aż na jego top. Sta­nął lekko po­chy­lo­ny na po­wierzch­ni stat­ku ko­smicz­ne­go dry­fu­ją­ce­go z pręd­ko­ścią ponad pięt­na­stu ki­lo­me­trów na se­kun­dę, spra­wia­jąc wra­że­nie jakby sur­fo­wał po­śród gwiazd. Wy­ma­ga­ło to nie lada od­wa­gi oraz zde­cy­do­wa­nia, po­nie­waż jeden fał­szy­wy ruch i ka­pi­tan mógł­by unieść się w próż­ni, co znacz­nie skom­pli­ko­wa­ło­by za­da­nie. Przez cały czas roz­glą­dał się za me­cha­ni­ka­mi.

Po do­tar­ciu na czoło „Small Billy’ego” umiej­sco­wił się w za­głę­bie­niu mię­dzy sil­ni­ka­mi a kor­pu­sem stat­ku. Z dużą uwagą przyj­rzał się dy­szom sil­ni­ków roz­miesz­czo­nym w róż­nych punk­tach. Każda z nich, po­dob­nie jak po­szy­cie, nie po­sia­da­ły naj­mniej­sze­go śladu po uszko­dze­niu. Mimo to mu­siał mieć pew­ność. Przy uży­ciu au­to­ma­tycz­ne­go śru­bo­krę­tu od­krę­cił śruby z osło­ny za­bez­pie­cza­ją­cej kon­so­le­tę, by na­stęp­nie przy­piąć do niej ka­blem swój kom­pu­ter. Uru­cho­mił pro­gram ska­nu­ją­cy sys­te­my za­rzą­dza­ją­ce sil­ni­ka­mi. Po kil­ku­na­stu se­kun­dach po­ja­wił się prze­krój danej czę­ści stat­ku, sche­mat ele­men­tów sil­ni­ków i dia­gno­za: brak uszko­dzeń.

– OK. Czyli to na rufie – stwier­dził.

Od­piął kom­pu­ter i po­now­nie przy­mo­co­wał go do le­we­go przed­ra­mie­nia oraz udał się na tyły stat­ku. Cu­dow­ny widok ogni­ste­go Słoń­ca oraz lśnią­cy zarys Kuli Ziem­skiej i to­wa­rzy­szą­ce­go jej Księ­ży­ca, za­uro­czył ka­pi­ta­na. Szedł w ich kie­run­ku ni­czym ćma wa­bio­na bla­skiem lampy. Nie tra­cił jed­nak czuj­no­ści, wie­dział, że musi od­na­leźć przy­czy­nę awa­rii. Z dużą uwagą, ase­ku­ru­jąc się ma­gne­tycz­ny­mi dłoń­mi, do­tarł na tył. Tam także dysze, które ob­ser­wo­wał, nie wy­glą­da­ły na uszko­dzo­ne.

– K….! – prze­klął gło­śno.

Pod­łą­cze­nie kom­pu­te­ra do kon­so­le­ty tylko po­twier­dzi­ło jego prze­czu­cia. Chwi­lę po tym jak zre­wi­do­wał stan tech­nicz­ny i do­szedł do wnio­sku, że to jed­nak nie z jego winy do­szło to awa­rii, po­czuł ulgę i jed­no­cze­śnie przy­pływ bez­rad­no­ści, po­nie­waż nadal mu­siał zna­leźć przy­czy­nę i roz­wią­zać pro­blem. Za­stygł mię­dzy sil­ni­ka­mi w na­dziei, że olśni go i znaj­dzie roz­wią­za­nie. Po­wo­li tra­cił wiarę, że po­do­ła prze­ra­sta­ją­cej go sy­tu­acji. Pre­sja była ol­brzy­mia. Spoj­rzał się przed sie­bie. Od próż­ni dzie­lił go jeden krok. Po­my­ślał, że wy­star­czy­ło­by tylko odłą­czyć linę oraz me­cha­nicz­ny szkie­let i dzię­ki temu zo­sta­wił­by to wszyst­ko w cho­le­rę.

Tym­cza­sem na pra­wej bur­cie nie­da­le­ko rufy w od­le­gło­ści nie­speł­na dzie­się­ciu me­trów od ka­pi­ta­na po­ja­wił się ruch; luk to­wa­ro­wy otwo­rzył się wolno i sze­ro­ko wy­su­wa­jąc przy tym szyny przy­sto­so­wa­ne do za­ła­dun­ku i roz­ła­dun­ku. Ka­pi­tan wzdry­gnął się na myśl, że sta­tek się roz­pa­da. Jed­no­cze­śnie zro­zu­miał, że tam musi znaj­do­wać się roz­wią­za­nie jego pro­ble­mu. Dzię­ki ma­gne­tycz­nym od­nó­żom prze­mie­ścił się w kie­run­ku za­ob­ser­wo­wa­ne­go zja­wi­ska. We wnę­trzu luku, pod osło­ną pół­mro­ku, doj­rzał dwie osoby odzia­ne w ska­fan­dry i ty­ta­no­we me­cha­nicz­ne szkie­le­ty, usi­łu­ją­ce od­bez­pie­czyć i wy­pchnąć w próż­nię gi­gan­tycz­ny kon­te­ner z ta­jem­ni­czym ła­dun­kiem. Do­szedł do wnio­sku, że są to za­gi­nie­ni me­cha­ni­cy, któ­rzy z ja­kie­goś wzglę­du sa­bo­to­wa­li lot. W miej­scu skom­pli­ko­wa­nych in­sta­la­cji łą­czą­cych sys­te­my chło­dze­nia z ob­wo­da­mi za­si­la­ją­cy­mi do­strzegł emi­tu­ją­cy za­kłó­ce­nia oraz draż­nią­ce prze­ry­wa­ne czer­wo­ne świa­tło na­daj­nik – jak szyb­ko zro­zu­miał, było to źró­dło pro­ble­mu na stat­ku.

– Co tu się dzie­je? – zadał sobie cicho py­ta­nie.

Wie­dział, że musi dzia­łać bły­ska­wicz­nie. To był jego sta­tek, dla­te­go bez stra­ty czasu na opra­co­wy­wa­nie planu dzia­ła­nia, pod wpły­wem ad­re­na­li­ny chwy­cił się po­szy­cia stat­ku i ener­gicz­nym ru­chem wsko­czył do wnę­trza luku ku za­sko­cze­niu obec­nych i rzekł:

– No dobra. Ko­niec za­ba­wy pa­no­wie – słowa dało się usły­szeć wy­raź­nie dzię­ki ota­cza­ją­cym pra­wie z każ­dej stro­ny ścia­nom, od któ­rych dźwięk się od­bi­jał.

Me­cha­ni­cy za­sko­cze­ni fak­tem, że zo­sta­li na­kry­ci na swych nie­cnych za­mia­rach, po­ro­zu­mie­li się mię­dzy sobą szyb­kim ski­nie­niem gło­wa­mi. Jeden z nich ru­szył śmia­ło w stro­nę ka­pi­ta­na, zaś drugi ze zdwo­jo­ną siłą sta­rał się od­cze­pić kon­te­ner.

– Dla­cze­go chce­cie ukraść ła­du­nek? – kon­ty­nu­ował.

– Ukraść? A kto mówi o kra­dzie­ży? – od­po­wie­dział me­cha­nik, zbli­ża­jąc się do w pełni za­sko­czo­ne­go tymi sło­wa­mi ka­pi­ta­na.

– Pro­szę wy­ba­czyć, ale nie­po­trzeb­nie się pan wtrą­cił – dodał, wy­pro­wa­dza­jąc cios pię­ścią z ty­ta­nu w stro­nę „nie­pro­szo­ne­go go­ścia”.

Ka­pi­tan dzię­ki zwin­ne­mu ru­cho­wi w lewo unik­nął ude­rze­nia.

– Co ty ro­bisz? Prze­stań – roz­ka­zał ka­pi­tan.

Na­past­nik jed­nak nie od­pusz­czał; dłu­gie na dwa metry ręce me­cha­nicz­ne­go szkie­le­tu chwy­ci­ły za ramę osła­nia­ją­cą kor­pus ka­pi­ta­na i szarp­nę­ły nim ener­gicz­nie, po czym ci­snę­ły o ścia­nę. W chwi­li upad­ku ka­pi­tan ase­ku­ro­wał się ma­gne­tycz­ny­mi od­nó­ża­mi. Me­cha­nik po­szedł za cio­sem i zła­pał za nogę swego ry­wa­la, tak aby osta­tecz­nie po­zbyć się jego z luku. Ka­pi­tan za­cho­wał przy­tom­ność umy­słu i za­ci­snął ty­ta­no­wą sze­ścio­pal­cza­stą dłoń na przed­ra­mie­niu me­cha­ni­ka, tym samym cią­gnąć go za sobą w kie­run­ku próż­ni. Oby­dwaj wy­le­cie­li z luku, ase­ku­ro­wa­ni li­na­mi. Bro­niąc się przed od­da­le­niem od stat­ku, każdy z wal­czą­cych o życie chwy­tał co po­pa­dło w ge­ście ra­tun­ku.

– Chcia­łeś mnie zabić, su­kin­sy­nu – krzyk­nął ka­pi­tan, kiedy już po­czuł się sta­bil­nie, lecz jego słowa nie wy­do­sta­ły się poza hełm.

Oto­cze­ni nie­mal ze­wsząd próż­nią i ase­ku­ru­jąc się po­zy­cją na czwo­ra­ka, oby­dwaj ster­cze­li na po­szy­ciu pra­wej burty stat­ku. Me­cha­nik nie dawał za wy­gra­ną i dążył do uni­ce­stwie­nia ka­pi­ta­na, je­dy­ne­go świad­ka mo­gą­ce­go zni­we­czyć plan oraz za­szko­dzić mu i jego to­wa­rzy­szo­wi. Wstał pręż­nie na pro­ste nogi, co da­wa­ło mu prze­wa­gę. Po­sta­no­wił ją wy­ko­rzy­stać. Naj­wy­raź­niej miał więk­sze do­świad­cze­nie i umie­jęt­no­ści w swo­bo­dzie po­ru­sza­nia się me­cha­nicz­nym szkie­le­tem ze­wnętrz­nym. Pod­szedł więc do trzy­ma­ją­ce­go się kur­czo­wo ka­pi­ta­na z za­mia­rem strą­ce­nia go w nie­byt.

– Nie mam in­ne­go wy­bo­ru. Za­da­nie musi być wy­ko­na­ne! – po­wie­dział.

Ma­syw­na stopa kop­nę­ła ka­pi­ta­na z dużą siłą. Ten jed­nak dziel­nie się trzy­mał. Bro­nił się jak mógł i od­py­chał ręką na­past­ni­ka. Ko­lej­ne tra­fie­nie jed­nak spra­wi­ło, że prze­tur­lał się ku kra­wę­dzi.

– I tak cię nigdy nie lu­bi­łem – dodał eu­fo­rycz­nie po chwi­li opraw­ca, idąc za swoją ofia­rą.

Tuż przed za­da­niem osta­tecz­ne­go ciosu me­cha­nik po­wo­li przy­mie­rzył się do so­lid­ne­go kop­nia­ka. Ka­pi­tan, wi­dząc to, nie cze­ka­jąc na finał, zła­pał linę ase­ku­ru­ją­cą ry­wa­la i szarp­nął mocno tak, że ten stra­cił rów­no­wa­gę. W mo­men­cie upad­ku na­past­nik zła­pał ka­pi­ta­na za me­cha­nicz­ny szkie­let i w szczel­nej więzi trzy­mał się go. Nie od­pusz­czał. Przy­ci­snął ka­pi­ta­na twa­rzą do stat­ku, zu­peł­nie jakby chciał go zmiaż­dżyć. Ten jed­nak dziel­nie sta­wiał opór. Ode­pchnął się me­cha­nicz­ny­mi rę­ko­ma od po­szy­cia.

– Za­dar­łeś z nie­od­po­wied­nim czło­wie­kiem, synku! – mó­wiąc to, ka­pi­tan uwol­nił ze szkie­le­tu prawą rękę odzia­ną ska­fan­drem i zwin­nym ru­chem uru­cho­mił na swym kom­pu­te­rze skan urzą­dzeń znaj­du­ją­cych się w bez­po­śred­niej od­le­gło­ści. Kiedy ska­ner wy­krył drugi szkie­let, ka­pi­tan nie­zwłocz­nie za­zna­czył na wy­świe­tla­czu opcję „Odłącz”.

Za­trza­ski znaj­du­ją­ce się na grzbie­cie ska­fan­dra na­past­ni­ka strze­li­ły i w se­kun­dę po zda­rze­niu cała kon­struk­cja po­zo­sta­ła da­le­ko za dry­fu­ją­cym stat­kiem. Me­cha­nik mo­men­tal­nie stra­cił pew­ność sie­bie i chwy­cił ramę ka­pi­ta­na tak, by nie od­le­cieć w próż­nię jak jego szkie­let.

Ka­pi­tan wciąż ase­ku­ro­wał się trzy­ma­ną ponad głową lewą dło­nią, prawą zaś ak­ty­wo­wał na kom­pu­te­rze sil­nik kie­run­ko­wy, obok któ­re­go się znaj­do­wa­li.

– Spa­daj stąd! – po­wie­dział i na­ci­snął „Od­rzut”.

Pla­zma pod ol­brzy­mim ci­śnie­niem ude­rzy­ła w me­cha­ni­ka, wy­py­cha­jąc go w próż­nię. Wsku­tek zda­rze­nia pu­ści­ły uchwy­ty mo­cu­ją­ce ela­stycz­ną linę. Nie­szczę­śnik po­zo­stał bez­wład­nie sam w ko­smo­sie ska­za­ny na za­gła­dę. Sta­tek pod wpły­wem ol­brzy­miej szyb­ko­ści, do­słow­nie znikł z jego pola wi­dze­nia.

Ka­pi­tan ode­tchnął z ulgą. Wie­dział, że gdyby tego nie zro­bił to sam, stra­cił­by życie. Nie miał więc wy­bo­ru. Wró­cił do luku, w któ­rym drugi me­cha­nik nie­udol­nie sta­rał się od­bez­pie­czyć kon­te­ner. Za­sko­czo­ny fi­na­łem po­tycz­ki w od­ru­chu obron­nym wci­snął przy­cisk wy­su­wa­ją­cy plat­for­mę na ze­wnątrz. Ka­pi­tan o mały włos zo­stał­by pchnię­ty przez kon­te­ner i wy­le­ciał­by za burtę. Zwin­nym ru­chem unik­nął po­trą­ce­nia. Ła­du­nek wciąż był przy­mo­co­wa­ny, a zatem tylko zmie­nił nie­znacz­nie swoje po­ło­że­nie.

– Dość! To jest mój sta­tek! – krzyk­nął ka­pi­tan, będąc już u kresu sił.

– Gdzie jest Smith? – za­py­tał wy­stra­szo­ny me­cha­nik.

– Zwol­ni­łem go. Cie­bie czeka to samo – za­ko­mu­ni­ko­wał.

Drugi me­cha­nik nie był na tyle od­waż­ny, aby rzu­cić się do walki. Nie­mal przez cały czas stał w miej­scu jakby spa­ra­li­żo­wa­ny. Zo­stał więc szyb­ko przy­par­ty do muru przez ka­pi­ta­na i po­zba­wio­ny po­łą­cze­nia z me­cha­nicz­nym szkie­le­tem.

– Czemu to ro­bi­cie? Z kim się do­ga­da­li­ście? Co jest w kon­te­ne­rze? – pytał agre­syw­nie ka­pi­tan, po­trzą­sa­jąc przy tym sa­bo­ta­ży­stą.

Nie uzy­skał od­po­wie­dzi. Aby wy­cią­gnąć te in­for­ma­cje od me­cha­ni­ka, za­czął po­wo­li za­ci­skać ty­ta­no­wą dłoń na jego heł­mie do tego stop­nia, że szyb­ka osła­nia­ją­ca po­pę­ka­ła.

– Pro­szę, nie – bro­nił się nie­udol­nie.

– Wy­łącz to – rzekł do­no­śnie ka­pi­tan, wska­zu­jąc na­daj­nik emi­tu­ją­cy za­kłó­ce­nia.

Me­cha­nik pełen obawy, że jego twarz zo­sta­nie wy­ssa­na z hełmu wsku­tek po­stę­pu­ją­ce­go uszko­dze­nia, wy­ko­nał bez na­my­słu roz­kaz ka­pi­ta­na.

Po kilku se­kun­dach sta­tek od­zy­skał za­si­la­nie. Dzię­ki roz­świe­tla­nym na nowo lam­pom wszę­dzie wokół zro­bi­ło się widno. Po­wró­ci­ła też łącz­ność ra­dio­wa.

– Ofi­ce­rze Si­lver, sły­szysz mnie? – po­wie­dział ka­pi­tan.

– Tak, sły­szę gło­śno i wy­raź­nie. Udało się!

– Po­praw nie­zwłocz­nie tra­jek­to­rię lotu. Tylko nie prze­sadź z ko­rek­tą.

– Tak jest!

Ka­pi­tan uru­cho­mił plat­for­mę, która przy­cią­gnę­ła z po­wro­tem ła­du­nek do wnę­trza. Po do­kład­nym za­bez­pie­cze­niu go za­mknął szczel­nie luk ła­dun­ko­wy. Na­stęp­nie otwo­rzył właz gro­dzio­wy i trzy­ma­jąc swo­je­go śmier­tel­nie wy­stra­szo­ne­go jeńca, wszedł do są­sied­niej ko­mo­ry. Chwi­lę póź­niej resz­ta za­ło­gi przy­by­ła z po­mo­cą.

– Me­cha­ni­cy sa­bo­to­wa­li nasz lot. Smith rzu­cił się na mnie i wy­padł w próż­nię. Tego udało mi się uniesz­ko­dli­wić i schwy­tać – wy­ja­śnił po­bież­nie ka­pi­tan, bez słowa o ła­dun­ku. – Za­mknij­cie go w ka­ju­cie. Chcę z nim po­ga­dać, jak doj­dzie do sie­bie.

Po­ja­wi­ła się rów­nież ofi­cer Si­lver, prze­peł­nio­na szczę­ściem, że sy­tu­acja na­resz­cie zo­sta­ła opa­no­wa­na i dumą z bo­ha­ter­stwa ka­pi­ta­na. Wi­dząc go na po­kła­dzie, rzu­ci­ła się mu na szyję i przy­tu­li­ła go.

Me­cha­nik na dal­szą część po­dró­ży zo­stał uwię­zio­ny. Od­mó­wił wszel­kich ze­znań. Choć wie­dział, że czeka go w naj­bliż­szym cza­sie mnó­stwo wy­ja­śnień. Gdy zbli­ża­ła się go­dzi­na ko­la­cji, jeden z asy­sten­tów po­kła­do­wych przy­niósł mu po­si­łek. Wszedł do ka­ju­ty.

– Masz szczę­ście. Dziś szef kuch­ni po­le­ca pie­czo­ne­go kró­li­ka z do­dat­ka­mi – po­wie­dział do sie­dzą­ce­go na łóżku aresz­tan­ta.

Po­ło­żył na sto­li­ku tacę ze spra­so­wa­ną sze­ścien­ną kost­kę o nie­wia­do­mym do końca skła­dzie.

– Smacz­ne­go! – mó­wiąc to, wy­szedł i za­trza­snął za sobą drzwi.

Tym­cza­sem ka­pi­tan i pierw­szy ofi­cer za­sie­dli w mesie.

– Ka­pi­ta­nie, jest pan cu­dow­ny – rze­kła Susan. – Za­wdzię­cza­my panu życie. Wiem, że obie­ca­łam wspa­nia­łą ko­la­cję, dla­te­go dziś bę­dzie danie nie­spo­dzian­ka.

– To miło z two­jej stro­ny, ale muszę cię zmar­twić. Nie mam w tej chwi­li ape­ty­tu – od­po­wie­dział za­my­ślo­ny ka­pi­tan.

– Ro­zu­miem, zbyt wiele emo­cji miało miej­sce – od­po­wie­dzia­ła.

– Wi­dzisz ofi­ce­rze Si­lver pod­czas obia­du po­ru­szy­łaś pe­wien temat, który w świe­tle ostat­nich wy­da­rzeń za­in­try­go­wał mnie bar­dzo.

– Ła­du­nek – zga­dła od razu.

– Tak. Całe to za­mie­sza­nie z wy­łą­cze­niem sys­te­mu stat­ku miało na celu od­wró­cić uwagę od akcji, któ­rej do­pu­ści­li się me­cha­ni­cy, czyli za­mia­ru prze­chwy­ce­nia na­sze­go ła­dun­ku. Oni dzia­ła­li we­dług okre­ślo­ne­go planu. Są­dzi­łem, że chcą ukraść ła­du­nek. Nie, oni otwo­rzy­li luk i chcie­li się go po­zbyć. Wy­de­du­ko­wa­łem to ze zdaw­ko­wych in­for­ma­cji od Smi­tha, zanim wy­padł ze stat­ku. In­try­gu­je mnie to do tego stop­nia, że zmie­ni­łem zda­nie. Chcę wie­dzieć co jest w tym kon­te­ne­rze.

– Myśli pan, że to coś nie­bez­piecz­ne­go?

– Nie wiem. Wąt­pię. Gdyby nie­bez­pie­czeń­stwo było re­al­ne, to nie ochro­nił­by nas przed nim byle kon­te­ner. To musi być zatem coś zu­peł­nie in­ne­go.

Roz­mo­wę prze­rwał asy­stent po­kła­do­wy bie­gną­cy co sił w kie­run­ku mesy.

– Ka­pi­ta­nie! – krzy­czał wy­stra­szo­ny. – Ka­pi­ta­nie… Me­cha­nik nie żyje!

– Co ta­kie­go? – ka­pi­tan aż pod­niósł się z sie­dze­nia.

Asy­stent do­biegł do sto­li­ka zdy­sza­ny i ze śmier­tel­ną po­wa­gą oznaj­mił:

– Po­sze­dłem do jego ka­ju­ty, aby ode­brać tacę i zna­la­złem go mar­twe­go. Nie wi­dzia­łem plam krwi czy śla­dów walki. Wy­da­je mi się, że zo­stał otru­ty.

Wszy­scy nagle spoj­rze­li na pro­wiant, który leżał na stole i wzdry­gnę­li się na samą myśl o je­dze­niu.

– Wśród nas jest mor­der­ca, który po­dej­mie się kon­ty­nu­acji planu – stwier­dzi­ła prze­ra­żo­na Susan. – Co do cho­le­ry jest tym ła­dun­kiem?

– Nie wiem, ale zaraz to spraw­dzi­my – od­po­wie­dział zde­cy­do­wa­nie ka­pi­tan.

Koniec

Komentarze

– Nie. Nic nie wiem. W zamian za podwójną stawkę podjęliśmy się transportu ponadplanowego ładunku X, bez zbędnych pytań. Jeśli mam być szery to odpowiada mi to bardzo. Dzięki temu nie będę musiał brać kolejnego kursu, aby zarobić takie pieniądze, jakie otrzymam za ten kontrakt. Zdaje mi się, że to wam też odpowiada. Nie jest tak?

Trochę nie potrzebne to 2 zdanie.

– To nie może być złoto. Złoto jest zbyt ciężkie

W jednej chwili wszystkie monitory, wskaźniki i diody zgasły, w konsekwencji czego wnętrze statku momentalnie zatonęło w ciemności

Proszę, abyście po zlokalizowaniu mechaników przekazali im, że mogę potrzebować ich pomocy. Są odpowiednio przeszkoleni, więc dadzą radę.

Wiadomo, czyjej pomocy i wiadomo, że są przeszkoleni.

tak aby ostatecznie pozbyć się jego z luku.

– Chciałeś mnie zabić, sukinsynu – krzyknął kapitan, kiedy już poczuł się stabilnie, lecz jego słowa nie wydostały się poza hełm.

Wcześniej dźwięk wydobywał się poza hełm

Otoczeni niemal zewsząd próżnią i asekurując się pozycją na czworaka, obydwaj sterczeli na poszyciu prawej burty statku.

Najwyraźniej miał większe doświadczenie i umiejętności w swobodzie poruszania się mechanicznym szkieletem zewnętrznym.

sugeruję : (…)i umiejętności w poruszaniu się mechanicznym szkieletem

– I tak cię nigdy nie lubiłem – dodał euforycznie po chwili oprawca, idąc za swoją ofiarą.

nie pasuje mi tu “euforycznie”

złapał kapitana za mechaniczny szkielet i w szczelnej więzi trzymał się go.

sugeruję: złapał kapitana za mechaniczny szkielet i trzymał się go w szczelnej więzi

Widząc go na pokładzie, rzuciła się mu na szyję. i przytuliła go.

Sugestia: Widząc go na pokładzie, rzuciła mu się na szyję.

Skoro rzuciła mu się na szyję to nie trzeba dodawać, że go przytuliła.

Odmówił wszelkich zeznań, choć wiedział, że czeka go w najbliższym czasie mnóstwo wyjaśnień.

Położył na stoliku tacę ze sprasowaną sześcienną kostkę o niewiadomym do końca składzie.

To już wiemy

 

A teraz przejdźmy do najważniejszego. Ty cholerny draniu, pisarzu co nie chce mi powiedzieć, co jest ładunkiem i pozostawia mnie w niepewności. To chyba będzie najlepszy komentarz co do samej fabuły tekstu. Opowieść mnie wciągnęła i cały czas zastanawiałem się czym jest ten ładunek. Lekkie, humorystyczne opowiadanie. Trochę sztuczne dialogi “– Kapitanie, jest pan cudowny – rzekła Susan. – Zawdzięczamy panu życie.” ale jakoś nie raziło mnie to w oko. Czytałem z przyjemnością. Wyżej wymieniłem jakieś błędy, które rzuciły mi się w oczy ale jakoś dokładnie się w to nie wgryzam, bo jeszcze głupot nagadam.

 

Pierwsze zdanie potwornie długie.

Kobieta dosiadła się naprzeciwko ze swoją porcją prowiantu. ← siadła

Jeśli mam być szery to odpowiada mi to bardzo. ← szczery,

Miejscami chochlik pozjadał przecinki.

Niżej przykłady chyba ‘purpury’:

Kapitan opuścił swój fotel

Ciemność nadal dotrzymywała obecnym towarzystwa.

Na tym kończę ‘łapankę’. Mądrzejsi zrobią to lepiej.

Całość interesująca, ale właściwie bez zakończenia. Chyba powinna być oznaczona jako fragment.

Dzięki za cenne uwagi. Przydadzą się w trakcie korekty. Najbardziej interesuje mnie to czy historia w Waszych oczach jest ciekawa? Czy splot zdarzeń i poszczególne wątki intrygują? Czy bohaterowie zasługują na Waszą sympatię? Czy to jak piszę nie nudzi? Zawsze największą uwagę przykładam do tego o czym i o kim będzie dana historia. To dla mnie priorytet. Reszta to kosmetyka. Wciąż jednak bardzo ważna.

Hej, Andrzeju

 

Widzę, że wrzuciłeś tekst z tegorocznej edycji konkursu PFFN.

 

Od razu zastrzeżenie – nie piszę tekstów sf, nie znam się na nauce, więc jakiekolwiek błędy w tej warstwie to nie do mnie.

Będę komentował na bieżąco:

– pierwsza scena w mesie jest właściwie infodumpem niezbyt dobrze ukrytym w formie dialogu. Większość informacji w rozmowie kapitana i drugiej pilotki to rzeczy, które oboje powinni doskonale wiedzieć od dawna, więc całość wychodzi sztucznie.

Nie spodobały mi się dziwne didaskalia, np.

Z lekka speszony kapitan otworzył szeroko oczy.

A z jakiej przyczyny kapitan szeroko otworzył oczy? Kobiety nie widział?

W ogóle ta dwójka dorosłych zachowuje się trochę jak dzieci. Kapitan się peszy, pilotka grymasi, bawią się jedzeniem.

Na kapitana padł „blady strach”, ponieważ zdarzenie miało miejsce dosłownie w momencie, kiedy nadgorliwie majstrował przy dyszach silników kierunkowych. Pomyślał zatem, że jedna z nich uległa awarii, być może nawet odczepiła się i tym samym uszkodziła poszycie, czego efektem jest utrata zasilania. Nie miał jednak pewności co do przyczyny. Susan natomiast energicznie wciskała przyciski „na chybił trafił”, zupełnie jakby liczyła, że to pomoże – działała bez zastanowienia pod wpływem strachu.

W tym fragmencie zdziwiłem się, że statek jeszcze leci. Załoga zwykłego samolotu ma więcej spokoju i opanowania niż ta dwójka. A wciskanie przycisków na chybił trafił to już prosto droga do śmierci.

– Tylko spokojnie. Czy ktoś jest ranny?

– Jesteśmy cali, ale dość przerażeni – odpowiedział lekarz pokładowy.

Te dialogi są całkowicie do wymiany.

– Ale kapitanie. Sam pan sobie nie… – ugryzła się w język.

– Poradzę – odpowiedział spokojnie z uśmiechem na ustach. – Nie przejmuj się. Wieczorem zjemy wspólnie kolację – dodał, aby nieco uspokoić.

– Przygotuję zatem coś pysznego – mówiąc te słowa, odwzajemniła uśmiech, choć tak naprawdę była przerażona.

To nie jest rozmowa doświadczonej załogi.

Pomimo tego, że szedł zdecydowanie nie mógł przestać myśleć o tym jak wielkim rozczarowaniem był w oczach swoich podwładnych. Wstyd towarzyszył mu nieustannie. Strach przed zadaniem, którego się podjął, dodatkowo potęgował w nim emocje. Nie było jednak czasu na wahanie, bowiem ważyły się dalsze losy ludzkich istnień. Czuł, że ryzykowanie swojego życia dla dobra ogółu jest powinnością wobec nadgorliwości, której się dopuścił. W tym momencie zrozumiał, że idzie na spotkanie ze śmiercią.

Kapitan znów udowadnia, że jest miękką rurą. I po co ten patos w ostatnim zdaniu?

Na razie nie znalazłem żadnego powodu, abym lubił kapitana czy pilotkę. Panikują, zachowują się jak amatorzy i rozczulają nad sobą.

– K….! – przeklął głośno.

“Kurwa” w tekście nie boli. Samo “przeklął głośno” również. Ale taka samocenzura wygląda komicznie.

Doszedł do wniosku, że są to zaginieni mechanicy, którzy z jakiegoś względu sabotowali lot. W miejscu skomplikowanych instalacji łączących systemy chłodzenia z obwodami zasilającymi dostrzegł emitujący zakłócenia oraz drażniące przerywane czerwone światło nadajnik – jak szybko zrozumiał, było to źródło problemu na statku.

Skąd ta pewność, przecież nie widział tych ludzi, równie dobrze mogli wyjść w przestrzeń po jego wyjściu. I druga pewność, że nadajnik emituje zakłócenia – widzi je?

Kapitan dzięki zwinnemu ruchowi w lewo uniknął uderzenia.

– Co ty robisz? Przestań – rozkazał kapitan.

No nieee, to jak do mordercy, który właśnie dźga cię nożem krzyczeć: “Pan wybaczy, alem niekontent z takiego obrotu spraw”.

Aby wyciągnąć te informacje od mechanika, zaczął powoli zaciskać tytanową dłoń na jego hełmie do tego stopnia, że szybka osłaniająca popękała.

– Proszę, nie – bronił się nieudolnie.

Podmiot sugeruje, że to kapitan prosi.

 

Ok, podsumowanie. W mojej opinii to nie jest dobry tekst. Głównym problem jest fakt, że strasznie go rozwlokłeś – powtarzasz informacje, mówisz rzeczy oczywiste, wyjaśniasz czytelnikowi to, co z pewnością wie. Poza tym opisujesz wszystko baaaardzo dokładnie. Po co?

– No dobra. Koniec zabawy panowie – słowa dało się usłyszeć wyraźnie dzięki otaczającym prawie z każdej strony ścianom, od których dźwięk się odbijał.

 – Koniec zabawy, panowie. – Słowa kapitana odbiły się echem od ścian. 

Ile znaków nagle zniknęło? (Oni są dalej w kosmosie? Zatem jaki dźwięk? Ale to już inna sprawa)

Gdyby skrócić opowiadanie o zbędne dodatki, wyszłoby z 15k znaków. Fabularnie masz: kolacja, awaria, wyjście na zewnątrz, walka, epilog. Tu naprawdę wiele się nie dzieje.

Po drugie, jest nudno. Zarzucasz haczyk na czytelnika ładunkiem, ale go nie wyjaśniasz, w ogóle w dalszej części tekstu schodzi na dalszy plan. Motywacje sabotażystów – nie wyjaśniasz. Morderstwo mechanika – nie wyjaśniasz. Nic nie prowadzi do niczego, żadnego wniosku czy twistu. Nic.

No i, jak wspominałem, bohaterowie – nie poprawili się w dalszej części tekstu. Pilotka służy jako taka motywacja i nagroda dla kapitana, sama nie istnieje jako niezależna postać. Załoga się boi i tyle, jest tylko tłem. Kapitan boi się wszystkiego, dopiero w walce rzuca parę sucharów i nagle przemienia się w wojownika.

Polecam skracać. Masz jakąś historię (bo chyba wiesz, co było w ładunku i kto zabił mechanika), więc nie ukrywaj jej, tylko wytnij pół tekstu i dołóż, co trzeba, aby fabuła była pełna.

Życzę powodzenia i wytrwałości, też dostałem swoją porcję krytyki, więc mam nadzieję, że Cię zmotywuję :) Na portalu na pewno znajdziesz dużo odzewu dla swoich opowiadań. Polecam też czytać i komentować teksty innych autorów.

Autor przedstawia się jako mężczyzna. Czemu więc pisze jak uczeń wczesnej klasy podstawowej ?  Styl tak naiwny, że aż boli … No i język … Nie patrzymy SIĘ na kogoś/coś, lecz patrzymy na kogoś/coś. Gdzie i kiedy (poza serialową sieczką) słyszałeś zwrot "oficerze Kowalski zrób to czy tamto" ? (nawiasem mówiąc anglojęzyczny oficer, to nasz funkcjonariusz). Owszem u Sienkiewicza spotykamy się ze zwrotem "panie oficerze", ale akcja toczy się niemal 400 lat temu. Dziś mówimy "poruczniku Kowalski …", "kapitanie Kwiatkowski…", czy "panie chorąży …". No i to wszystko, o czym już napisali przedpiścy.

SPW

Kurczę, co jest z Tobą?

 

Autor przedstawia się jako mężczyzna. Czemu więc pisze jak uczeń wczesnej klasy podstawowej ?

 

Jeśli uważasz, że styl tekstu jest szkolny, wycieczka w kierunku autora jest zupełnie niepotrzebna. Po prostu napisz, że uważasz styl za słaby, szkolny, naiwny, tak jak w drugim zdaniu. Upomnienie na podst. uzupełnione Zasady zamieszczania treści na portalu fantastyka.pl , par 2 pkt 2. 

Od siebie dodam, że mi pomagała taktyka, w której po drugim czy trzecim opowiadaniu, które mi się wybitnie nie podobało, przerywałem portalowe lektury na dzień lub kilka dni.

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

@PsychoFish. Tu masz rację. Mea culpa.

 

Dla wyjaśnienia dodam, źe moją intencją nie było "dokopanie" autorowi, lecz sprowokowanie do przyznania, że jest chłopcem. Wtedy bym go pochwalił bo jak na dzieciaka (szacuję na 12 lat) napisał to całkiem fajnie. Źle się do tego zabrałem. Raz jeszcze sorry.

Mam nadzieję, że masz dobry pomysł, co zawiera ładunek, bo to najciekawsza część opowiadania. Dialogi i zachowanie bohaterów dałoby się dopracować. Fabularnie zbyt wiele się nie wydarzyło, ale skoro to fragment, to do pewnego stopnia zrozumiałe.

Przeczytałam, ale szerszy komentarz napiszę pod drugą częścią, kiedy się pojawi, wtedy będę mogła ocenić całość.

Zgadzam się z tym, co napisali moi poprzednicy.

Nowa Fantastyka