- Opowiadanie: Storm - Wypychacz zwierząt

Wypychacz zwierząt

Ulepszona i rozbudowana wersja 2.0 szorta „Taksydermista” z 2022 roku. Mam nadzieję, że się spodoba. Zapraszam do lektury i komentowania! Jeśli ktoś chciałby odświeżyć, porównać, bądź nie zna w ogóle oryginału to jest on tutaj

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

Użytkownicy, Ambush, Użytkownicy III, Użytkownicy IV

Oceny

Wypychacz zwierząt

7.04.1891

Długo zwlekałem z rozpoczęciem prowadzenia tego dziennika. Według doktora Harpera (oby biedaczyna szybko się odnalazł) ma to w jakiś sposób mi pomóc. Poprzez dokładne opisywanie każdego dnia i regularne przyjmowanie zaleconych medykamentów mój problem natury psychicznej powinien stać się mniej uciążliwy. Harper wspominał, iż możliwe jest także całkowite wyleczenie za pomocą nowej, eksperymentalnej terapii, jednak wymagałoby to wielodniowego pobytu w szpitalu pod stałą obserwacją, na co nie wyraziłem zgody. Obaj doszliśmy do wniosku, że dopóty, dopóki będę przestrzegał jego zaleceń, mój stan pozostanie stabilny. Z dniem dzisiejszym w pełni zaczynam stosować się do lekarskich wskazówek.

Czas przejść do rzeczy: opis mego dnia. Doprawdy nie wiem, co takiego miałbym tu przedstawić. Z samego rana udałem się do miasta, załatwić sprawunki, spotkałem kilku przyjaciół, z którymi zamieniłem parę zdań na najbardziej błahe tematy, jakie istnieją i wstąpiłem do zakładu taksydermisty, gdyż mą uwagę przyciągnął wspaniale prezentujący się na wystawie wypchany głuszec. Odkąd pamiętam, miałem słabość do tego typu trofeów, a w szczególności wykonanych tak starannie jak ów dumnie wyprężony i spoglądający na mnie zza szyby ptak. Bez wahania nabyłem go, przy okazji zagadnąwszy właściciela sklepu.

François Chevallier – jak się przedstawił – był doprawdy nietypowym człowiekiem. Ziemista cera, wyłupiaste oczy, tłuste włosy, krzywe, niezgrabne palce, ślinotok i utykanie na lewą nogę z pewnością wyróżniały go z tłumu. 

Podczas naszej niedługiej konwersacji zdołał także zwrócić mą uwagę swym zachowaniem. Mamrotał do siebie, gestykulował w nienaturalny sposób, rozglądał się nerwowo, jakby w obawie przed czymś. W pewnym momencie chwycił mnie za przedramię i pochyliwszy się, usiłował wyszeptać mi coś do ucha, lecz gdy do zakładu wstąpiła para następnych klientów, szybko się cofnął i rzekł, że jeśli zakup głuszca to już wszystko, mam sobie iść. Zdezorientowany wziąłem swój nowy nabytek i opuściłem zakład taksydermisty. Większość moich przyjaciół z pewnością po czymś takim obrzuciłaby Chevalliera wyzwiskami i omijałaby jego sklep szerokim łukiem, jednakże ja byłem w pewnym sensie zaintrygowany osobą wypychacza zwierząt. Czyżby coś ukrywał i próbował wyjawić mi jakiś sekret? Dlaczego tak dziwnie się zachowywał? Miałem wiele pytań i pragnąłem poznać odpowiedzi. Kierując się w stronę mej sadyby, postanowiłem, iż jutro odwiedzę przybytek dziwnego Francuza ponownie. Za chwilę udaję się na spoczynek, a nazajutrz rano ruszam dowiedzieć się prawdy.

Ach, tak, dzisiejszego dnia zdarzyło się coś jeszcze. Będąc kilka jardów od domu, nabyłem od pobliskiego gazeciarza najnowszy numer londyńskiej prasy i moją uwagę przykuł nagłówek o zaginięciu młodej kobiety. Okazało się, iż był to nie kto inny jak Mary Higgins, młoda dama, którą poznałem tydzień temu na jednym z bankietów. Przypomniałem sobie, że spędziłem z nią wtedy wyjątkowo miły wieczór. Mary była niezwykle sympatyczną, ale też urodziwą, młodą kobietą, więc tym bardziej cała sprawa bardzo mnie zaniepokoiła. Dumałem nad tym, co mogło przydarzyć się temu uroczemu dziewczęciu. Zauważyłem też, że cała sprawa przypomina równie tajemnicze zaginięcie doktora Johna Harpera – mego lekarza. Ów artykuł bardzo mnie zastanowił i rozmyślałem o nim do czasu, aż nie skupiłem się na własnej pisaninie. Czyżby w Londynie znów grasował seryjny morderca? Doskonale pamiętam, jaką okropną panikę wywołały ohydne zbrodnie Kuby Rozpruwacza. Muszę uważać i pod żadnym pozorem nie zapuszczać się w jakieś ciemne zaułki czy inne boczne uliczki. Najwyższy czas wziąć lekarstwo i położyć się spać. 

 

8.04.1891

Dziś niezwłocznie udałem się do wypychacza zwierząt tak, jak zaplanowałem. Na miejscu jednak spotkała mnie przykra niespodzianka. Gdy chciałem zadać François Chevallierowi zaprzątające me myśli pytania, do jego sklepu wstąpił Thaddeus Finnegan wraz z synem Arthurem. Wszedł jak do siebie i bez ogródek zalał Francuza falą pytań na temat taksydermii, w przeciwieństwie do Arthura nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. Z młodym Finneganem łączy mnie niezwykła więź. Poza tym obaj nie widzieliśmy się przez długi czas, toteż żadnym zaskoczeniem nie był entuzjastyczny sposób, w jaki zostałem przywitany. Młodzieniec rzucił mi się w ramiona i spojrzał w oczy dokładnie tak, jak podczas naszej ostatniej, wspólnej nocy. Serce zaczęło mi bić mocniej. Byłem pewien, że już zgasł w nim płomień uczucia, zapomniał o swym umiłowanym i ruszył dalej przez życie. Niecała minuta, podczas której wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem, była niczym wieczność. Świat wokół przestał istnieć, Chevallier i stary Thaddeus również. Ten ostatni jednak postanowił przypomnieć o swoim istnieniu, z tego też powodu określiłem ową sytuację mianem „przykrej niespodzianki”.

– Hej! Ty jesteś ten Brown, prawda? Zostaw Arthura w spokoju, natychmiast! – wrzasnął, widząc nasze zbliżenie.

– Ojcze… – Młody Finnegan nie zdołał dokończyć.

– Cicho bądź i chodź tutaj! – Mój ukochany wykonał polecenie ojca.

Usiłowałem coś powiedzieć, lecz podobnie jak własnemu synowi Thaddeus nie pozwolił mi dojść do słowa.

– A więc wyszedłeś z więzienia, tak? Tylko dwa lata za coś takiego? Toż to skandal! Powinieneś gnić w celi przez co najmniej dziesięć, cholerny sodomito!

– Panie Finnegan, myślałem, że przez ten czas chociaż postara się pan zrozumieć, ale jak widać, byłem w błędzie – odparłem sardonicznie. Targała mną wściekłość. Przeklęty staruch obraził mnie w miejscu publicznym. Miałem ochotę roztrzaskać mu głowę o sklepową ladę.

– Zrozumieć amoralną perwersję!? Chyba upadłeś na głowę, Brown! Jeszcze raz zbliżysz się do mojego syna, to wezwę policję! I tym razem osobiście dopilnuję, abyś dostał dożywocie! Idziemy, Arthurze, sprawę twego trofeum załatwimy później, jak pan Elias Brown opuści ten zacny przybytek – rzekł na odchodne stary Finnegan i wraz z synem wyszedł. Arthur zdołał jedynie pomachać mi nieśmiało na pożegnanie.

Po tej okropnej zniewadze straciłem ochotę na poznanie odpowiedzi, która rankiem jeszcze tak bardzo mną władała i ruszyłem w stronę wyjścia, nie zważając na bełkoczącego Chevalliera udającego się na zaplecze. 

Przeklęty stary pryk! Arthur wciąż mnie kocha, czuję to. Gdyby nie cholerny Thaddeus wszystko byłoby tak jak dawniej. To on zniszczył nasze szczęśliwe życie. Pojawił się jakby znikąd, gdy wieńczyliśmy pocałunkiem upojną noc w sypialni Arthura. Staruch w ogóle nie słuchał naszych wyjaśnień i niezwłocznie pospieszył wnieść oskarżenie. Czekał mnie proces sądowy. Adwokat uczynił wszystko, co w jego mocy, by przekonać głupców, stanowiących uosobienie sprawiedliwości tego kraju o mej niewinności. Po długich i nużących obradach sąd ogłosił wyrok – dwa lata ciężkich robót w więzieniu Pentonville za nieprzyzwoitość. Był to najmroczniejszy fragment mego i tak niewesołego życiorysu. Fatalne warunki, niemożność zamienienia choćby słowa z otaczającą mnie masą jednolicie odzianych ludzi i uciążliwość pracy więziennej odbiły się bardzo negatywnie na mym umyśle. Jednak mrok rozświetlała nieco perspektywa ponownego spotkania z Arthurem Finneganem. Do czasu wypadku. Dosłownie kilka dni przed zakończeniem mego wyroku jeden z więźniów, którego imienia i nazwiska nigdy nie dane mi było poznać, rzucił we mnie kamieniem, trafiając prosto w głowę. Wylądowałem w szpitalu więziennym na dwa dni. Nawet nie usiłowano mi pomóc. Uznano, że niedługo wyjdę na wolność, więc po co się kłopotać moim stanem. Był stabilny, krwawienie szybko zatamowano, założono opatrunek, a na ewentualne powikłania machnięto ręką. Gdy opuściłem Pentonville nie byłem już sobą. Cierpiałem na migreny, miałem zaniki pamięci, czasem zdarzało mi się słyszeć głosy. Tylko dzięki nieocenionej pomocy doktora Harpera zdołałem zachować względną stabilność umysłu. Spotkanie z Arthurem u taksydermisty było pierwszym od czasu mego wyjścia z zakładu karnego. Wcześniej jedynie obserwowałem go z daleka, w obawie przed konsekwencjami utrzymywania bliższej relacji. W trakcie odbywania kary Arthur stanowił dla mnie światło rozjaśniające mrok. Po opuszczeniu ohydnych murów Pentonville owe światło zaczęło wywoływać u mnie lęk, lecz był to lęk nie o mój własny los, ale o los Arthura. Bowiem dowiedziałem się od jednego z nielicznych, wiernie trwających przy mnie przyjaciół, że stary Thaddeus po odkryciu naszej zakazanej miłości okrutnie zbił swego syna, aby upewnić się, iż nic podobnego więcej nie przyjdzie mu do głowy. Po ponownym ujrzeniu jego szlachetnej, promieniującej radością życia twarzy czuję, że zmieniłem mój strach w determinację. Nasza miłość nie zginie i żaden gburowaty staruch nie stanie nam na drodze do szczęścia. A co do Chevalliera, to jeszcze zdołam poznać jego tajemnicę. W końcu jutro też jest dzień…

 

Zapisuję to w środku nocy, gdyż wydarzyło się coś dziwnego. Mogło to być zwykłe złudzenie lub inny tego typu majak, choć szczerze mówiąc, wątpię. Wszystko wydawało się bardzo realne. Mianowicie w oświetlonym przez blask księżyca kącie mej sypialni ujrzałem… dwie ludzkie sylwetki. Coś jednak było z nimi nie tak. Nagie postacie kobiety i mężczyzny patrzące wprost na mnie martwymi oczami. Przypominały bardziej manekiny niźli ludzi. Byłem przerażony. Prędko nakryłem się kocem. Nie mam pojęcia ile minut lub może godzin leżałem skulony w ten sposób, lecz kiedy ponownie spojrzałem w rzeczony kąt izby, niepokojąco wyglądających sylwetek już nie było. Zapaliwszy świecę, postanowiłem rozejrzeć się po domu, podejrzewając, iż być może ktoś niepożądany wtargnął do niego i usiłował spłatać mi okrutnego figla lub co gorsza mógł być to tajemniczy porywacz, którego ofiarą padli Harper oraz Higgins. Nie zastałem jednak nigdzie żywej duszy czy też śladów włamania. Jestem pewien, że nie był to senny koszmar. Potrafię odróżnić sen od stanu świadomości. A jeśli jestem nawiedzany przez duchy? Och, nonsens! Cóż też za banialuki piszesz, Eliasie! Miałeś przywidzenia, wystraszyłeś się i tyle! Wszystko przez te makabryczne artykuły z „Timesa”. Nieważne, czas na sen.

 

10.04.1891

Psiakrew! Na śmierć zapomniałem o wczorajszym wpisie. Usprawiedliwić mogę się faktem, iż tamtego dnia mój umysł zaprzątała inna sprawa. Otóż stary Thaddeus Finnegan zaginął bez śladu wczorajszej nocy. Wielu ludzi podejrzewa, że ma to związek z poprzednimi, niewyjaśnionymi zaginięciami. Sam już nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Obawiam się, iż mogę być następną ofiarą porywacza. Gdy tylko dowiedziałem się o całej sprawie, pospieszyłem do domu Finneganów, by pocieszyć nieszczęsnego Arthura. Choć muszę przyznać, że miałem także nadzieję wreszcie szczerze porozmawiać z nim w cztery oczy. Po drodze minąłem sklep François Chevalliera, jednak zakład taksydermisty był zamknięty, więc z poznania przyczyn dziwnego zachowania Francuza, które tak mnie zastanawiają, ponownie wyszły nici. Byłem owym faktem nieco zirytowany, lecz bardziej skupiłem się na tym, co wyniknie z mojej konwersacji z Arthurem. Już teraz mogę napisać, iż jestem bardzo rozczarowany. Ale po kolei. Dotarłem pod znany mi adres, zapukałem do drzwi i powitany przez służbę, zapytałem czy zastałem Arthura. Starsza służąca swą niechęć do wpuszczenia mnie tłumaczyła faktem, iż pan nie ma nastroju na rozmowę z kimkolwiek. Nieco się uniosłem i odparłem, że to sprawa wielkiej wagi, staruszka jednak nie chciała ustąpić, to samo kamerdyner, który dołączył do naszej małej sprzeczki po usłyszeniu, iż wyraźnie podnoszę głos na upartą kobiecinę. Awanturę przerwał sam Arthur. Widząc mnie, rozkazał dwójce podwładnych się rozejść i wprowadził mnie do salonu. Dostrzegłem smutek wypisany na jego twarzy i wyrecytowałem standardową formułkę człeka wielce zatroskanego. Młody Finnegan podziękował za troskliwość i objął mnie. Fakt, iż stary gbur Thaddeus nie stanowił już przeszkody na drodze do naszego wspólnego szczęścia, obudził we mnie wielką śmiałość i próbowałem pocałować Arthura. Był to ogromny błąd. Ukochany odtrącił mnie, wstał i wyznał wszystko, co leżało mu na sercu.

– Eliasie, wolałbym, abyśmy przestali się widywać. Wiem, było nam razem cudownie, jednak musisz coś zrozumieć. Boję się. Lecz nie o siebie, a o ciebie. Ja nie zostanę ukarany z powodu zakazanej miłości. Ojciec mnie zbije, ale na tym się skończy. Tobie jednakże może przytrafić się coś znacznie gorszego. Wylądowałeś w Pentonville z mojej winy. Mogłeś tam zginąć, wszyscy wiedzą jak straszne warunki panują w tym miejscu. Perspektywa nieszczęścia, jakie może cię spotkać przez naszą miłość, nie daje mi spokoju i wypełnia me serce ogromnym żalem oraz poczuciem winy, więc obawiam się, że dla twego własnego dobra musimy to zakończyć.

Zamarłem. Desperacko próbowałem przekonać go do zmiany zdania, jednak na próżno. Byłem wściekły. Opuściłem jego dom, rzucając na odchodne, iż jest kłamcą i na pewno Thaddeus wmówił mu to wszystko. Stracił panowanie nad sobą i wrzasnął, że mam się wynosić. Przekraczając próg jego sadyby, dodałem, iż zaginięcie okrutnego starucha niezmiernie mnie cieszy i trzasnąłem drzwiami z całej siły.

Przeklęty głupiec! Nigdy mnie nie kochał! Gdyby jego miłość była rzeczywiście szczera, poświęciłby dla niej wszystko. Nie obchodziłoby go nic, nawet mój los, jak rzekomo twierdzi. Opisywanie całej sytuacji wywołuje u mnie zbędną irytację. Zakończę wpis tutaj.

 

11.04.1891

Dzisiejszy dzień był jednym z najdziwniejszych i zarazem najbardziej przerażających, jakie dane mi było przeżyć. Zacznę jednak od początku. Obudziłem się w środku nocy na ulicy, nieopodal domu Arthura. Ręce miałem poplamione krwią, obok leżał zakrwawiony nóż. Nim zdołałem opanować początkowy szok, zobaczyłem mężczyznę idącego w moją stronę z lampą naftową w ręku. Był to François Chevallier – taksydermista.

– Co się stało? Wszystko w porządku? Niech pan wstaje! – rzekł, pomagając mi stanąć na równe nogi. – Nie zapomnij pan o nożu! – dodał.

Usiłowałem zapytać, co się, u diabła dzieje i dlaczego z niewiadomych mi przyczyn wylądowałem na ulicy, lecz wypychacz zwierząt odparł jedynie, iż nie ma na to czasu i musimy uciekać. Poszedłem więc za nim, skonfundowany i zaniepokojony. Nagle usłyszałem kroki, Chevallier zatrzymał się. Spojrzał w lewo i zgasił lampę. Następnie chwycił mnie za rękę i ponaglając, abym również przyspieszył kroku pobiegł w stronę swego zakładu. Wtargnęliśmy do sklepu z wypchanymi trofeami równie gwałtownie, jak to miał w zwyczaju robić Thaddeus Finnegan. Ponownie chciałem zapytać, o co chodzi, lecz i tym razem Francuz nie dał mi dojść do słowa.

– Prawie dostrzegł nas ten policjant. Dobrze, schodzimy do piwnicy. Tym razem będę potrzebował pana pomocy – powiedział, uśmiechając się paskudnie.

Zaprowadził mnie na zaplecze swego zakładu, po czym zapaliwszy na powrót lampę naftową, otworzył właz w drewnianej podłodze. Taksydermista zszedł po skrzypiących schodach, prosząc, bym podążał za nim. Jeszcze bardziej skonfundowany całą sytuacją zrobiłem to, o co prosił. Idąc za Chevallierem korytarzem o wilgotnych, kamiennych ścianach, miałem nadzieję poznać odpowiedzi na kłębiące się w mej głowie pytania. Nagle Francuz stanął przed drewnianymi drzwiami, odsunął zasuwę i je otworzył. Gdy tylko te przeklęte wrota zostały uchylone, poczułem okropny smród zgniłego mięsa tak obrzydliwy, że nieomal zwymiotowałem na podłogę. Widząc moją reakcję, François Chevallier powiedział:

– Przepraszam, to tylko flaki, zapomniałem wyrzucić po preparacji.

Wszedłem za nim do przestronnej sali i natychmiast zlokalizowałem źródło straszliwego fetoru. Faktycznie, tak jak mówił, było to wiadro gnijących wnętrzności, nad którym latało stado much. Przekonany, iż są to organy zwierzęcia, nieco się uspokoiłem, jednak po odwróceniu się w stronę taksydermisty wołającego: „Tutaj, panie Brown” po prostu zamarłem. Śliniący się, obłąkany artysta stał obok trzech, drewnianych stołów, wykrzywiając gębę w dumnym uśmiechu. Na ich brudnych blatach leżały trzy spreparowane ludzkie ciała – kobiety i dwóch mężczyzn. Z przerażeniem rozpoznałem w tych plugastwach nieszczęsną pannę Higgins, biednego doktora Harpera i starego Thaddeusa Finnegana. Widok ten zmroził mi krew w żyłach i padłem na ziemię niczym rażony piorunem. Wyłupiastooki morderca Chevallier podbiegł do mnie, pytając, czy wszystko w porządku, na co ja z całej siły zdzieliłem go laską w głowę i uciekłem z tego przerażającego miejsca. Gdy gnałem na łeb, na szyję, słyszałem jedynie zawodzenie ogłuszonego zwyrodnialca:

– Pan zaczeka! Przecież tak się umawialiśmy, no nie?

„A więc to była ta tajemnica, którą za wszelką cenę pragnąłem poznać? François Chevallier obłąkanym mordercą?” – myślałem, żałując, że w ogóle odwiedziłem jego sklep. Pędziłem przez mroczne uliczki, słabo oświetlone latarniami gazowymi, gdy nagle wpadłem na grupę policjantów. Ci natychmiast mnie pochwycili i przewieźli wozem policyjnym tutaj – do obrzydliwej izolatki w Broadmoor. Odjeżdżając, spostrzegłem wychodzącego z zacienionego zaułka Arthura. Zagadnął stróżów prawa trzymając się za krwawiący bok. Na pewno to on ich wezwał, tylko dlaczego od razu rzucili się na mnie? Na miejscu zostałem przesłuchany. Powiedziałem wszystko o François Chevallierze i szybko go schwytano.

Jednakże obłąkany gad, jeszcze nie tak dawno zwany przeze mnie fenomenalnym artystą, zeznał, iż to ja kazałem mu dokonać wypchania zwłok. Co najbardziej niedorzeczne, policja uwierzyła przeklętemu żabojadowi. Powiedzieli, iż mają dowody potwierdzające zeznania taksydermisty. Cóż za absurd! Nic przecież nie zrobiłem, pamiętam jedynie, że… doktor Harper, panna Higgins i stary Finnegan byli na mojej liście, wtedy wziąłem nóż… najpierw Harper, kilka dni temu Higgins, tamtej nocy, kiedy zapomniałem o wpisie do dziennika, odwiedziłem pod osłoną nocy Thaddeusa… O, Boże w niebiosach! Byłem tam, w piwnicy taksydermisty… widziałem, jak preparuje zwłoki… śmiałem się i odgrażałem, że to jeszcze nie koniec… na liście byli inni… w tym Arthur… Matko Przenajświętsza! To byłem ja… jestem mordercą… tylko dlaczego nic nie pamiętam… co się ze mną dzieje? Moja choroba… Ale to niemożliwe, przecież zażywałem lek prawie codziennie. Przeklęty doktor Harper!

 

Po co ta cała pisanina? Teraz już pamiętam, zabiłem tę trójkę. Zasłużyli sobie na to! Harper wolał uczynić ze mnie szaleńca i wysłać do szpitala, zamiast postarać się mi pomóc. A te jego pigułki nie były nic warte. Młoda Higginsówna ordynarnie mnie wyśmiała, kiedy poprosiłem ją do tańca. Zawsze była pyszna, jak cała jej rodzina, wywyższała się ponad wszystkich. Stary Finnegan pogrążył me życie na dwa lata w okrutnej ciemności i przekreślił szansę na spełnioną przyszłość. Próbowałem także pozbyć się Arthura. Cholerny zdrajca. Bał się własnych uczuć, żałosny tchórz! Szkoda, iż nie dane mi było dokończyć dzieła. Z przyjemnością zrobiłbym z niego wypchane trofeum tak jak z jego ojca. Jak tylko stąd wyjdę, jeszcze mu pokażę. Teraz muszę pomyśleć nad sposobem ucieczki. Przez mój błąd wylądowałem wśród czubków, którzy resztę swej beznadziejnej egzystencji spędzają na wrzeszczeniu i uderzaniu głową o ścianę. Cóż za kompromitacja! Jak mogłem dać się złapać? Dotychczas radziłem sobie świetnie. Że też lek Harpera musiał zadziałać w tak nieodpowiednim momencie! No cóż, kończę wpis i zacznę opracowywać plan.

 

Ci głupcy mówią, że cierpię na silną psychozę i zaniki pamięci, czyli są bardziej kompetentni od Harpera. Nie ma to jednak znaczenia, nie chcę ich pomocy. Pragnę jedynie wolności i dokończenia tego, co zacząłem. 

 

Dopiero dzisiaj dowiedziałem się, iż w izolatce obok przebywa Chevallier. Od mego wspólnika dzieli mnie zaledwie ściana. Ostatniej nocy słyszałem, jak wydziera się wniebogłosy i błaga o litość. Wrzeszczał tak bardzo, że durnie w białych fartuchach zwani tu lekarzami musieli podać mu coś na uspokojenie. Głupiec! Nie mam zamiaru pomagać mu w ucieczce. Sam doskonale sobie poradzę.

 

Dziś po zmroku, gdy już miałem pójść spać, widziałem coś. Zdawało mi się, iż trzy postacie stoją pod zacienioną ścianą mej celi i wpatrują się we mnie. Zakładam, że to po prostu zwykłe przywidzenie, ale mimo to owa wizja nieco mnie zaniepokoiła. Wertując dziennik, uświadomiłem sobie, że nie pierwszy raz je widzę. Jednakże wtedy była ich dwójka…

 

Znów ich widziałem! To nie była halucynacja. Wstałem i podszedłem do nich. Od trójki widziadeł dzieliło mnie zaledwie ćwierć jarda, a one wciąż tam stały i patrzyły na mnie. Przyjrzałem się im i z przerażeniem odkryłem, że to wypchani Harper, Higgins i Finnegan. Nie mam pojęcia, co o tym myśleć. Muszę jak najszybciej stąd uciec. 

 

Nocami widzę tych troje, a raczej ich wypchane zwłoki. Stoją nad moim łóżkiem i patrzą martwymi oczami. Patrzą wprost na mnie, manekiny bez życia, parodie ludzkiego ciała. Przypominają, co zrobiłem, ale ja się nie poddam, dokończę to, co zacząłem.

 

Któryś raz z rzędu obudził mnie wrzask Chevalliera. Krzyczał coś o trzech duchach, próbujących go zadźgać. Boże, co tu się dzieje? Wychodzi na to, iż nie są to majaki przeciążonego umysłu. Gdy mój dawny wspólnik się uspokoił, straszliwe widma przyszły do mnie. Zbliżyły się na odległość oddechu i powiedziały, że już nigdy stąd nie ucieknę. 

 

Zapisuję te słowa, wpatrując się jak co noc w upiorne zjawy trójki moich ofiar. Jednak tym razem trzymają w rękach noże. Zbliżają się. Są już tuż-tuż. Higgins pochyla się nade mną i szepcze do ucha: Wypatroszymy was, tak jak wy nas…

Nie mogę, muszę…

*Tekst urywa się, reszta strony zachlapana jest krwią.*

 

 

***

Rękopis ten został znaleziony w izolatce numer osiemnaście szpitala Broadmoor Hospital, w której od niedawna osadzony był morderca trojga osób – Elias Brown. Browna znaleziono martwego dziś rano. Leżał na podłodze rzeczonego pomieszczenia. Ciało pozbawione było jakichkolwiek organów miękkich m.in.: wnętrzności, języka, oczu. Wezwany na miejsce patolog wskazał wykrwawienie się, wskutek wypatroszenia żywcem jako bezpośrednią przyczynę śmierci. Co jeszcze bardziej zagadkowe, osadzonego w tym samym ośrodku François Chevalliera, współodpowiedzialnego za ohydną zbrodnię, również znaleziono martwego w identycznych okolicznościach. Policja oficjalne rozpoczęła dochodzenie w tej sprawie.

Koniec

Komentarze

OK, jest tekst, z bohaterem, fabułą i fantastyką. Wszystko się zgadza.

Tylko że jakoś za łatwo przyszło mi ustalenie tożsamości mordercy. No, już pierwszego dnia. Podejrzewam, że to znajomość pierwotnej wersji, chociaż wydawało mi się, że jej nie pamiętam.

No właśnie – dlatego jestem przeciwnikiem publikowania tu entych wersji tej samej historii.

Babska logika rządzi!

Hej Storm !!

 

Bardzo fajne opowiadanie, bardzo mi się podobało. Nawet końcówka wywołała u mnie wzruszenie (tzn. śmiech) A to wywołać przecież nie jest łatwo. Muszę też pochwalić klimat. Nie, naprawdę bardzo dobre opowiadanie!

 

Pozdrawiam serdecznie! Udało ci się :)))

Jestem niepełnosprawny...

Finklo, znajomość pierwotnej wersji w istocie zmniejsza końcowy efekt wow. No cóż, taki skutek tworzenia ulepszonych wersji jednej fabuły. Również nie jestem fanem takiego rozwiązania i ten tekst to odosobniony przypadek, bo po prostu czułem niewykorzystany potencjał w oryginalnym szorcie i mimo wszystko fajnie było się pobawić w rozbudowę opowieści.

Dzięki za przeczytanie!

 

Dawidzie, cieszy mnie bardzo, że opowiadanie tak ci się spodobało. Nawet klimat chwycił, na co miałem niewielką nadzieję :)

Dziękuję, że wpadłeś!

Bardzo mi się podoba klimat powieści, przyjemnie czyta się to opowiadanie w formie dziennika, choć osobiście mam wrażenie, że finał jest nieco pośpieszony i zbytnio pourywany. Doceniam styl i język, jaki został użyty do spisania historii, mam co do tego tylko jedną uwagę:

 

oczyma

(słowo pojawia się dwukrotnie). Słowo oczyma jest pozostałością archaicznej liczby podwójnej, tak samo jak słowa rękoma, nogoma, uszyma… Określa ona dwoje oczu, zatem w tekście jest użyta błędnie (w tekście początkowo w bohatera wpatruje się czworo oczu, a następnie sześcioro).

 

*Tekst urywa się, reszta strony zachlapana jest krwią.*

To jedno zdanie brzmi nieco naiwnie, choć filmowo – jestem w stanie wyobrazić sobie plamę krwi na ostatniej kartce dziennika. Zwracam jednak na to uwagę, ponieważ logicznie krwią zachlapany byłby cały zeszyt, a nie jedynie ostatnia strona. Sugerowałbym zmianę na np. “W tym miejscu tekst się urywa, dziennik został znaleziony pod zwłokami Eliasa Browna, pacjenta osadzonego w celi…”

“Błyskotliwy, subtelnie inspirujący cytat z ukrytą grą słowną”

JulianPeterson

Dzięki za przeczytanie i komentarz. Cieszy mnie bardzo, że klimat chwycił i czytało się przyjemnie. 

Nad tymi ”oczyma” pomyślę, byłem święcie przekonany, że będzie to właściwa forma, ale faktycznie na bohatera patrzy więcej niż jedna para oczu. 

Co do zdania z urwaniem tekstu, masz rację, że chciałem osiągnąć nieco filmowy efekt i nawet mi się ten element podoba. Przemyślę czy nie wziąć twojej sugestii pod uwagę, bo fakt, że krwi byłoby więcej. 

Pozdrawiam!

Stormie, bywa, że czytelnicy czasem sugerują autorowi, że opowiadanie mogłoby nieco obszerniej potraktować opisane sprawy, więc bardzo rozumiem, że postanowiłeś ubrać pomysł w więcej słów i zaprezentować rzecz w nowej odsłonie.

W obecnym kształcie opowiadanie czyta się naprawdę dobrze, zwłaszcza że wzbogaciłeś je wątkiem miłosnym, łączącym Eliasa Browna z synem jednej z ofiar i zadbałeś, aby dziewiętnastowieczny klimat był należycie odczuwalny.

Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałaby zgłosić opowiadanie do Biblioteki.

 

roz­glą­dał ner­wo­wo, jakby w oba­wie przed czymś. → Chyba miało być: …roz­glą­dał się ner­wo­wo, jakby w oba­wie przed czymś.

 

roz­my­śla­łem o nim do czasu, aż nie sku­pi­łem się na owej pi­sa­ni­nie.Owej pisaninie sugeruje, że bohater skupił się na artykule w gazecie.

Proponuję: …roz­my­śla­łem o nim do czasu, aż sku­pi­łem się na własnej pi­sa­ni­nie.

 

Gdy chcia­łem zadać drę­czą­ce mnie py­ta­nia François Che­val­lie­ro­wi… → A może: Gdy chcia­łem zadać François Che­val­lie­ro­wi drę­czą­ce mnie py­ta­nia

 

jak pan Elias Brown opu­ści tenże zacny przy­by­tek… → …jak pan Elias Brown opu­ści ten zacny przy­by­tek

Za SJP PWN: tenże «ten sam»

 

stra­ci­łem ocho­tę na po­zna­nie od­po­wie­dzi, która ran­kiem jesz­cze tak bar­dzo mną wła­da­ła… → Skoro nie znał odpowiedzi, nie mogła ona nim władać.

Proponuję: …stra­ci­łem ocho­tę na po­zna­nie od­po­wie­dzi/ zagadki, która ran­kiem jesz­cze tak bar­dzo zaprzątała mi myśli

 

i rów­nież uda­łem się w stro­nę wyj­ścia, nie zwa­ża­jąc na beł­ko­czą­ce­go Che­val­lie­ra uda­ją­ce­go się na za­ple­cze. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …i ruszyłem w stro­nę wyj­ścia, nie zwa­ża­jąc na beł­ko­czą­ce­go Che­val­lie­ra, uda­ją­ce­go się na za­ple­cze.

 

by prze­ko­nać głup­ców, sta­no­wią­cych uspo­so­bie­nie spra­wie­dli­wo­ści tego kraju… → Czy tu aby nie miało być: …by prze­ko­nać głup­ców, sta­no­wią­cych uo­so­bie­nie spra­wie­dli­wo­ści tego kraju

 

ob­ser­wo­wa­łem go z da­le­ka, w oba­wie przed kon­se­kwen­cja­mi utrzy­my­wa­nia dal­szej re­la­cji. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …ob­ser­wo­wa­łem go z da­le­ka, w oba­wie przed kon­se­kwen­cja­mi utrzy­my­wa­nia bliższej re­la­cji.

 

po­sta­no­wi­łem ro­zej­rzeć się po domu, twier­dząc, iż być może ktoś nie­po­żą­da­ny wtar­gnął do niego… → Raczej: …po­sta­no­wi­łem ro­zej­rzeć się po domu, podejrzewając, iż być może ktoś nie­po­żą­da­ny wtar­gnął do niego

 

Gdyby jego mi­łość była rze­czy­wi­ście szcze­ra, po­świe­cił­by dla niej wszyst­ko. → Literówka.

 

Za­pro­wa­dził mnie na za­ple­cze swego za­kła­du, po czym za­pa­liw­szy na po­wrót swą lampę naf­to­wą… ->Zbędne zaimki.

 

Tak­sy­der­mi­sta zszedł na dół po skrzy­pią­cych scho­dach… → Masło maślane – czy mógł zejść na górę?

 

na co ja zdzie­li­łem go laską w głowę z całej siły… → Raczej: …na co ja z całej siły zdzie­li­łem go laską w głowę

 

Pę­dzi­łem przez słabo oświe­tlo­ne bla­skiem la­tar­ni ga­zo­wych, mrocz­ne ulicz­ki… → Blask z definicji jest światłem mocnym i jaskrawym, więc nie może być słaby.

Proponuję: Pę­dzi­łem przez mrocz­ne ulicz­ki, słabo oświe­tlo­ne la­tar­niami ga­zo­wymi

 

Za­gad­nął stró­żów prawa trzy­ma­jąc się za kra­wią­cy bok.Za­gad­nął stró­żów prawa, trzy­ma­jąc się za krwawią­cy bok.

 

Osta­niej nocy sły­sza­łem… → Literówka.

 

Stoją nad moim łóż­kiem i pa­trzą tymi mar­twy­mi oczy­ma. → Stoją nad moim łóż­kiem i pa­trzą mar­twy­mi oczy­ma.

Czy mogli patrzeć tamtymi oczyma?

 

*Tekst urywa się, resz­ta stro­ny za­chla­pa­na jest krwią.* → Czemu tu służą gwiazdki?

 

Rę­ko­pis ów zo­stał zna­le­zio­ny… → Rę­ko­pis ten zo­stał zna­le­zio­ny

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej regulatorzy 

Dziękuję za przeczytanie i łapankę. Bardzo mnie cieszy, że czytało się z przyjemnością. Wątek miłosny był trochę spontanicznym pomysłem i obawiałem się, że będzie nudny lub się nie przyjmie. 

Skoro nie znał odpowiedzi, nie mogła ona nim władać.

Proponuję: …straciłem ochotę na poznanie odpowiedzi/ zagadki, która rankiem jeszcze tak bardzo zaprzątała mi myśli

Tutaj miałem na myśli ochotę władającą bohaterem, ale chyba pokręciłem szyk zdania i wygląda faktycznie, jakby to odpowiedź nim władała.

*Tekst urywa się, reszta strony zachlapana jest krwią.* → Czemu tu służą gwiazdki?

Tutaj chciałem w jakiś sposób oddzielić tę informację od głównej narracji uznając gwiazdki za najlepszy sposób :) 

Z resztą niedoróbek się zgadzam i zabieram się za poprawki. 

Bardzo proszę, Stormie. Miło mi, że mogłam się przydać. :)

A skoro dokonałeś poprawek, mogę udać się do klikarni. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, Stormie

 

przeczytałem teraz oryginalnego Taksydermistę z końcówki 2022 roku i jeszcze bardziej doceniłem obecnego Wypychacza Ludzi. Historia od początku była ciekawa, ale w najnowszej wersji naprawdę zyskała, napisanie nowych wątków dodało opowiadaniu bardzo wyrazistego charakteru. Pierwowzór zdecydowanie zostawiłby mnie z niedosytem, tutaj jest się czym chwalić.

 

Gratuluję dokonanego przez ten czas progresu!

“Błyskotliwy, subtelnie inspirujący cytat z ukrytą grą słowną”

Dzień dybry,

 

Według doktora Harpera (oby biedaczyna szybko się odnalazł) ma mi to w jakiś sposób pomóc.

Dziwny szyk. Proponuję:

→ Według doktora Harpera (oby biedaczyna szybko się odnalazł) ma to w jakiś sposób mi pomóc.

 

Poprzez dokładne opisywanie każdego dnia i regularne przyjmowanie zaleconych medykamentów mój problem natury psychicznej ma stać się mniej uciążliwy.

Powtarzasz ma. Możesz zastąpić tym słowem: powinien.

 

Harper wspominał, iż możliwe jest także całkowite wyleczenie mnie za pomocą nowej

Wiemy, że chodzi o narratora

 

Odkąd pamiętam, miałem słabość do tego typu trofeów, a w szczególności

Brakujący przecinek przed a.

 

Ziemista cera, wyłupiaste oczy, tłuste włosy, krzywe, niezgrabne palce, ślinotok i utykanie na lewą nogę z pewnością wyróżniały go z tłumu. 

O, jakie ładne przedstawienie bohatera. Żadne miał, był.

 

jakby w obawie przed czymś.

Brzmi jak urwane zdanie. Proponuję:

→ jakby się czegoś obawiał.

 

Za chwilę udaję się na spoczynek, a nazajutrz rano ruszam dowiedzieć się prawdy.

Brakujący przecinek.

 

Ach, tak, dzisiejszego dnia zdarzyło się coś jeszcze.

Wydaje mi się, że nie powinno być przecinka między ach i tak. Jednak nie jestem pewna, więc zostawię to ekspertom.

 

Mary była niezwykle sympatyczną, ale też urodziwą, młodą kobietą, więc tym bardziej cała sprawa bardzo mnie zaniepokoiła. Dumałem nad tym, co mogło przydarzyć się temu uroczemu dziewczęciu.

Drugie zdanie można znacznie skrócić, zwłaszcza że już się dowiedzieliśmy o urodziwości i młodości Mary:

→ Dumałem nad tym, co mogło się jej przydarzyć.

 

Młodzieniec rzucił mi się w ramiona i spojrzał w oczy dokładnie tak, jak podczas naszej ostatniej, wspólnej nocy. Serce zaczęło mi bić mocniej. Byłem pewien, że już zgasł w nim płomień uczucia, zapomniał o mnie i ruszył dalej przez życie.

Eeeeeee. Te zdania brzmią bardzo, bardzo niepokojąco. Tak miało być?

 

Niecała minuta, podczas której wpatrywaliśmy się w siebie nawzajem, była niczym wieczność.

Brakuje przecinka przed była.

Zawsze zdanie wtrącające jest otoczone przecinkami.

 

A ok, teraz widzę, że tamte niepokojące zdania faktycznie były celowe.

 

– A więc wyszedłeś z więzienia, tak? Tylko dwa lata za coś takiego? Toż to skandal! Powinieneś gnić w celi przez co najmniej dziesięć, cholerny sodomito!

Wydaje mi się, że skoro jest taki wzburzony, to by powiedział coś w stylu: Powinieneś gnić w celi do końca życia!

W takich emocjach nie wyliczałby mu wyroku.

 

ale jak widać, byłem w błędzie

 

– Panie Finnegan, myślałem, że przez ten czas chociaż postara się pan zrozumieć, ale jak widać byłem w błędzie – odparłem sardonicznie. Targała mną wściekłość. Przeklęty staruch obraził mnie w miejscu publicznym. Miałem ochotę roztrzaskać mu głowę o sklepową ladę.

Skoro targała nim taka wściekłość, słowo sardonicznie tu nie pasuje.

https://sjp.pwn.pl/szukaj/sardoniczny.html

 

założono opatrunek, a na ewentualne powikłania machnięto ręką.

 

W trakcie odbywania kary Arthur stanowił dla mnie światło rozjaśniające mrok, po opuszczeniu ohydnych murów Pentonville zacząłem się owego światła lękać, lecz był to lęk nie o mój własny los, ale o los Arthura, gdyż jak udało mi się dowiedzieć od jednego z nielicznych, wiernie trwających przy mnie przyjaciół, stary Thaddeus po odkryciu naszej zakazanej miłości okrutnie zbił swego syna, aby upewnić się, iż nic podobnego więcej nie przyjdzie mu do głowy.

To zdanie jest absurdalnie długie, nie uważasz?

 

choć szczerze mówiąc, wątpię.

 

lecz kiedy ponownie spojrzałem w rzeczony kąt izby, niepokojąco wyglądających sylwetek już nie było

Już wiemy, że niepokojąco wyglądały.

 

Jestem pewien, że nie był to senny koszmar. Potrafię odróżnić sen od stanu świadomości.

Jest też coś takiego jak paraliż senny. Ale to już w sumie trochę z mojej strony “czepialstwo”, idźmy dalej.

 

więc z poznania przyczyn dziwnego zachowania Francuza, które tak mnie zastanawiają, ponownie wyszły nici.

wolałbym, abyśmy przestali się widywać

wszyscy wiedzą, jak straszne warunki panują w tym miejscu.

Perspektywa nieszczęścia, jakie może cię spotkać przez naszą miłość, nie daje mi spokoju

 

Dzisiejszy dzień był jednym z najdziwniejszych i zarazem najbardziej przerażających dni, jakie dane mi było przeżyć.

 

Usiłowałem zapytać, co się, u diabła dzieje i dlaczego z niewiadomych mi przyczyn wylądowałem na ulicy

Zbędny przecinek po się. Dlaczego z niewiadomych mi przyczyn to tautologia.

 

Nagle usłyszałem kroki, Chevallier zatrzymał się, spojrzał w lewo i zgasił lampę.

Rozdzieliłabym te zdania:

→ Nagle usłyszałem kroki. Chevallier zatrzymał się, spojrzał w lewo i zgasił lampę.

 

ponaglając, abym również przyspieszył kroku, pobiegł w stronę

 

Wtargnęliśmy do sklepu z wypchanymi trofeami równie gwałtownie

Wiemy o jaki sklep chodzi.

 

– Prawie dostrzegł nas ten policjant. Dobrze, schodzimy do piwnicy.

Podkreślone zdanie brzmi moim zdaniem bardzo nienaturalnie.

 

Gdy tylko te przeklęte wrota zostały uchylone

A czemu przeklęte, co one mu zrobiły?

 

Śliniący się, obłąkany artysta stał obok trzech, drewnianych stołów

Zaraz, moment. Dosłownie przed chwilą taksydermista zachowywał się normalnie, nie robił dziwnych min, nie ślinił się, nie miał żadnych tików. A tutaj wyskakujesz ze ślinieniem się jak diabeł z pudełka.

 

Wyłupiastooki morderca Chevallier podbiegł do mnie, pytając, czy wszystko w porządku, na co ja z całej siły zdzieliłem go laską w głowę i uciekłem z tego przerażającego miejsca.

Dosyć ważna scena, lepiej wybrzmiałaby pokazana, nie opisana.

 

Odjeżdżając, spostrzegłem wychodzącego z zacienionego zaułka Arthura.

Co najbardziej niedorzeczne, policja uwierzyła przeklętemu żabojadowi.

Młoda Higginsówna ordynarnie mnie wyśmiała, kiedy poprosiłem ją do tańca.

Ostatniej nocy słyszałem, jak wydziera się wniebogłosy i błaga o litość.

Od trójki widziadeł dzieliło mnie zaledwie ćwierć jarda, a one wciąż tam stały i patrzyły na mnie.

 

wpatrując się, jak co noc w upiorne zjawy trójki moich ofiar.

Zbędny przecinek.

 

już tuż-tuż.

 

Cytaty, pod którymi nic nie napisałam, mają dodane przecinki.

 

 

Mimo że nie spodziewałam się tego, że to narrator jest mordercą, twist mnie nie zaskoczył. Nie czytałam Twojego poprzedniego opowiadania, ale może ten brak zaskoczenia wynika z faktu, że taki zabieg jest dość częsty.

Stylistyka została zachowana, zdania są zgrabne, masz bardzo dobry warsztat i dużą wiedzę, którą można rozpoznać chociażby po tym, ile główny bohater dostał kary za utrzymywanie kontaktów homoseksualnych i po opisie objawów choroby psychicznej.

Pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia pod kolejnymi tekstami!

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

regulatorzy 

Dziękuję bardzo za klika!

Witaj, JulianPeterson

Miło mi bardzo, że zajrzałeś pod oryginał. Niezmiernie cieszy mnie, iż postępy są widoczne. Chyba czasem warto odkurzać i upiększać stare pomysły :)

Cześć Holly!

Miło mi bardzo, że zajrzałaś. Cieszy mnie, iż mimo braku zaskoczenia czytało się dobrze. To już duży sukces ;)

Wiktoriańską Anglię bardzo lubię, mimo wielu wad tamtych czasów i szczerze mówiąc, robiąc research do opowiadania, dowiedziałem się również paru nowych rzeczy :) Przecinkologię załatałem, poprawiłem trochę niezgrabności i rozdzieliłem zdanie-giganta. 

Jest też coś takiego jak paraliż senny. Ale to już w sumie trochę z mojej strony “czepialstwo”, idźmy dalej.

Sam nie byłem pewien co do paraliżu sennego, to znaczy czy znano zjawisko w czasach wiktoriańskich i dlatego nie użyłem tego określenia. Dopiero teraz sprawdziłem i nocne mary znane są już od XVII wieku. 

Zaraz, moment. Dosłownie przed chwilą taksydermista zachowywał się normalnie, nie robił dziwnych min, nie ślinił się, nie miał żadnych tików. A tutaj wyskakujesz ze ślinieniem się jak diabeł z pudełka.

Tutaj moją intencją było pokazanie psychopatycznej strony wypychacza. Prezentując Brownowi swe skończone dzieło jego prawdziwa, groteskowa natura wzięła nad nim górę. 

Również pozdrawiam serdecznie i do zobaczenia!

Bardzo proszę, Stormie. Mam nadzieję, że opowiadanie trafi do Biblioteki. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Storm, bardzo ciekawe i zaskakujące opowiadanie. Dobrze wykreowany bohater i utrzymany klimat.

Duchy w nieco innym wydaniu niż zazwyczaj, bo agresywne i zdolne do zabójstwa., przez fizyczne działanie. Podobnie jak Regulatorzy uważam, że zasługuje na bibliotekę.

Pozdrawiam i idę do klikarni :)

Wyznam, że tytuł wszystko psuje, bo od wejścia wiemy, że oni nie zaginęli.

Poza tym jednak mogę jedynie chwalić. Cudny klimat wiktoriańskiej Anglii, smakowite rozwijanie kolejnych papierków z tajemnicami i intrygujący bohater.

Podoba mi się również Francuz, choć może to nie właściwe słowo;)

Mam wrażenie pośpiechu na końcu, takiego pośpiesznego domykania.

Niemniej jednak całość mi się podoba.

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć,

 

Wciągająca historia. Dobrze się czytało. Wątek miłosny pasuje i dodaje hmm głębi opowiadaniu. 

Zgadzam się, że tytuł spoileruje – zastanów się, czy tego nie zmienić.

 

Końcówka fajna, skrócenie akapitów nadaje tempo zakończeniu. 

 

Z czepialstwa to momentami jest dużo „mnie” jak np. tutaj:

 

Dziś niezwłocznie udałem się do wypychacza zwierząt tak, jak zaplanowałem. Na miejscu jednak spotkała mnie przykra niespodzianka. Gdy chciałem zadać François Chevallierowi dręczące mnie pytania, do jego sklepu wstąpił Thaddeus Finnegan wraz z synem Arthurem. Wszedł jak do siebie i bez ogródek zalał Francuza falą pytań na temat taksydermii, w przeciwieństwie do Arthura nie zwracając na mnie najmniejszej uwagi. Z młodym Finneganem łączy mnie niezwykła więź. Poza tym obaj nie widzieliśmy się przez długi czas, toteż żadnym zaskoczeniem nie był dla mnie entuzjastyczny sposób, w jaki zostałem przywitany. Młodzieniec rzucił mi się w ramiona i spojrzał w oczy dokładnie tak, jak podczas naszej ostatniej, wspólnej nocy. Serce zaczęło mi bić mocniej. Byłem pewien, że już zgasł w nim płomień uczucia, zapomniał o mnie i ruszył dalej przez życie.

Również lecę klikać! 

Milis 

Dziękuję bardzo za klika! Cieszy mnie bardzo, że klimat chwycił i akcja zaciekawiła. Sam myślałem, że duchy jakoś specjalnie nie będą się wyróżniać na tle licznej braci pojawiającej się w innych horrorach, więc miło mi, że według Ciebie były interesujące :)

Pozdrawiam!

 

Ambush

Dziękuję za klik biblioteczny! Na tytuł trochę nie miałem pomysłu, a nie chciałem nazywać tego “Taksydermista 2.0” lub coś podobnego. Fajnie, że tekst się spodobał. 

Pośpiech na końcu był też w oryginale i niektórym podobał się ten zabieg, więc uznałem, że go zostawię. Osobiście też mi się podoba, ale rozumiem, że opisowe, dłuższe wpisy też dałyby radę :)

Pozdrawiam!

 

grzelulukasie 

Bohater to okropny samolub, dlatego w tekście ciągle gada tylko o sobie ;)

A tak na poważnie dzięki za wskazanie tego fragmentu, przeredaguje go, bo rzeczywiście za dużo tych “mnie”. 

Cieszy mnie, że historia wciągnęła. Co do tytułu to sam nie wiem, zmieniłbym go, skoro już dwie osoby piszą, że zdradza za wiele, ale nie mam pomysłu na jaki. Zastanowię się jeszcze.

Pozdrawiam i dzięki za klika!

Cześć Storm,

 

 […] zalał Fran­cu­za falą pytań na temat tak­sy­der­mii, w prze­ci­wień­stwie do Ar­thu­ra nie zwra­ca­jąc na mnie naj­mniej­szej uwagi. Z mło­dym Fin­ne­ga­nem łączy mnie nie­zwy­kła więź. Poza tym obaj nie wi­dzie­li­śmy się przez długi czas […]

Zmiana czasu narracji.

Za­pi­su­ję to w środ­ku nocy, gdyż wy­da­rzy­ło się coś dziw­ne­go. Mogło to być zwy­kłe złu­dze­nie lub inny tego typu majak,

Znów zmiana czasu narracji.

Je­stem pe­wien, że nie był to senny kosz­mar. Po­tra­fię od­róż­nić sen od stanu świa­do­mo­ści.

"Senny" wydaje się w tym wypadku zbędnym dopowiedzeniem, ponieważ:

koszmar

1. «przygnębiający, przerażający sen»

2. «coś bardzo nieprzyjemnego, strasznego»

 

Boję się. Lecz nie o sie­bie, a o cie­bie. Ja nie zo­sta­nę uka­ra­ny z po­wo­du za­ka­za­nej mi­ło­ści. Oj­ciec mnie zbije, ale na tym się skoń­czy. Tobie jed­nak­że może przy­tra­fić się coś znacz­nie gor­sze­go. Wy­lą­do­wa­łeś w Pen­to­nvil­le z mojej winy. 

No właśnie się zastanawiam – dlaczego nie byli sądzeni razem? Akurat w tym wypadku trzeba dwojga, a tylko główny bohater trafił na roboty.

Ręce mia­łem po­pla­mio­ne krwią, obok leżał za­krwa­wio­ny nóż.

Powtórzenie.

 

Czasem jest tak, że mała z pozoru rzecz potrafi dużo napsuć – w tym wypadku tytuł bardzo dużo sugeruje, co moim zdaniem psuje klimat tajemnicy. Jest jakiś obłęd bohatera, jest jego “motanie się”, to na plus, tak samo na plus jest klimat epoki/narracji w którym osadziłeś opowiadanie. Z minusów – mam wrażenie, że czasem bohater bardzo dużo chce przemycić i robi się infodumpowo. Brakuje mi motywacji samego wypychacza, bo jakkolwiek był on zaburzony, to nie ma jego "logiki".

Opowiadanie ogólnie na delikatny plus. Postaram się wpaść do Twoich kolejnych historii.

Pozdrawiam!

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Cześć Sagitt,

przeskoki czasowe w narracji są celowe. Chciałem stworzyć iluzję prowadzonych na bieżąco zapisków, stąd wtręty w czasie teraźniejszym. Gdyby ich nie było, relacja byłaby trochę sucha i jednowymiarowa, przynajmniej w mojej opinii. 

Co do sądzenia bohaterów razem, to po prostu ojciec Arthura zadbał, by syn uniknął procesu. Cały ten wątek wzorowany jest na procesie sądowym Oscara Wilde’a i podobnie jak w opowiadaniu kochanek pisarza nie stanął przed sądem. Został wydziedziczony przez rodzinę i był zmuszony wyjechać z Anglii, a to Wilde’owi postawiono wszystkie zarzuty. 

Cieszy mnie, że ogółem historia się podobała. Fakt, wypychacz stoi nieco na boku, chyba skupiłem się za bardzo na Brownie. Nad zmianą tytułu wciąż się zastanawiam, chyba w końcu ulegnę ;)

Pozdrawiam również! 

Teraz rozumiem tę narrację – sam bym tak nie napisał, ale podejścia są różne. :P

Co do sądzenia bohaterów razem, to po prostu ojciec Arthura zadbał, by syn uniknął procesu. Cały ten wątek wzorowany jest na procesie sądowym Oscara Wilde’a i podobnie jak w opowiadaniu kochanek pisarza nie stanął przed sądem. Został wydziedziczony przez rodzinę i był zmuszony wyjechać z Anglii, a to Wilde’owi postawiono wszystkie zarzuty. 

Mam wrażenie, że powinno to bardziej wybrzmieć, bo wydaje się jakby zostało to w Twojej głowie, gdzie wszystko się uzupełnia. Dla czytelników niekoniecznie, a nawiązania do Wilde’a niestety nie miałem prawa znać.

Fakt, wypychacz stoi nieco na boku, chyba skupiłem się za bardzo na Brownie.

Tutaj tylko brnę do tego, że wypychacz jest osobną, myślącą jednostką i szkoda go sprowadzać tylko do roli narzędzia w tej historii. ;)

PS. Widzę, że uległeś w kwestii tytułu. Ale tak jest lepiej. :)

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Nowa Fantastyka