- Opowiadanie: fanthomas - Sto tysięcy miliardów stopni

Sto tysięcy miliardów stopni

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Ambush, GreasySmooth, Outta Sewer

Oceny

Sto tysięcy miliardów stopni

 

 

Otwierasz oczy. Rozglądasz się, ale mnie nie widzisz. Gdybym tylko mógł dotknąć twoich włosów, pogładzić po twarzy, pocałować w usta. Ściany dookoła pokrywają gobeliny, na których sarny biegną obok pegazów, a centaury figlują z faunami. W rogu pomieszczenia stoi krzesło ze złamanym oparciem, naprzeciwko niego kominek, a tuż obok lustro. Podchodzisz do niego i widzisz młodą dziewczynę w szarej sukni. Jest równie piękna jak ty. Przyglądasz się sobie przez dłuższy czas, jakbyś widziała się po raz pierwszy w życiu. Dotykasz sukni i włosów, a twoje odbicie robi to samo. Kładziesz dłoń na zimnym szkle, ono także. Coś jest jednak nie tak. Dziewczyna w lustrze uśmiecha się, a ty nie.

Krzyczysz, a ten nagły wrzask przeraża również osobę po drugiej stronie. Teraz już nie zachowuje się jak ty, tylko cofa, gdy widzi jak chwytasz leżący przy kominku pogrzebacz. Potem z całej siły uderzasz w szkło. Dziewczyna ucieka. Kołysze się na boki, faluje i znika, tak samo jak fałszywe zwierciadło. W jego miejscu pojawia się przejście do kolejnego pokoju, pod wieloma względami podobnego do poprzedniego. Pełno tutaj połamanych krzeseł, stołów, rozbitych wazonów i zniszczonych obrazów.

– Pokaż się! – wołasz, ale nie chodzi ci o mnie. Nie zauważyłaś, jak tamta dziewczyna rozpłynęła się w powietrzu. Myślisz, że gdzieś się ukryła, ale nie, jej już tu nie znajdziesz.

Chciałbym ci pomóc wydostać się stąd, ale sam jestem tu uwięziony. Mogę tylko obserwować. Za ścianą znajdują się schody. Prowadzą zarówno w górę, jak i w dół, zakręcają spiralnie. Czasem poruszają się po nich strażnicy tego miejsca, ale teraz nie ma żadnego z nich. Możesz spróbować uciec, choć to i tak nic nie da. Musiałabyś pokonać sto tysięcy miliardów stopni. Nie starczyłoby ci życia. Miliona żyć. Znajdujemy się w pułapce, z której nie ma ucieczki.

Przypominasz sobie jak biegłaś? Słychać było wybuchy i wystrzały, ziemia trzęsła się pod stopami. Dookoła widziałaś jedynie ruiny. Uciekałaś w kierunku wieży, tak wysokiej, że nie mogłaś dostrzec jej szczytu. Niknął w chmurach, w gęstym dymie i śmiertelnych wyziewach. Krwawiłaś, ktoś cię zranił, a może ty sama to zrobiłaś. Często zdarzało ci się kaleczyć swoje piękne ciało.

W wieży panowała cisza i spokój, jednocześnie jednak nie mogłaś zawrócić. I tak nie chciałaś tego robić. Czy nadal uważasz, że to był dobry pomysł? Zatracić się w wiecznym więzieniu? Czy dało ci to satysfakcję? Wiem, że wtedy liczyło się coś innego. Przetrwać za wszelką cenę. Ja też tak myślałem, kiedy projektowałem tę wieżę, jeszcze w swojej głowie, nie mając pojęcia, czy uda mi się urzeczywistnić swoje marzenie. Teraz rozumiem swój błąd, ale jak mogłem przewidzieć, że wszystko ulegnie takiemu wypaczeniu, a wzniosłe idee doprowadzą mnie do szaleństwa?

Stałem się częścią tej budowli, tak samo jak ty. A ona ciągle rośnie, ciągle jej mało, pochłonęła już całą Ziemię i większą część widzialnego Wszechświata. Jej ekspansja nie zna granic, jest doskonałym tworem zaprojektowanym przez nieznanych inżynierów, a korzeniami sięga mojego mózgu. Gdy pochłonie wszystko będzie musiała się zatrzymać, być może wtedy nas wypuści i wreszcie będziemy wolni.

Gdzie się podziałaś? Nie! Straciłem cię tylko na chwilę z oczu. Nie możesz mi znów uciec! Jesteś jedyną prawdziwą istotą, którą tutaj spotkałem.

Znajduję cię w innym pomieszczeniu, jakże podobnym do dwóch poprzednich, choć tutaj przynajmniej nie ma tego potwornego bałaganu, panuje porządek. Rozmawiasz z kimś. Nie sądziłem, że są tu inni ludzie! Jak mogłem ich przegapić? To mężczyzna, skulony w kącie pokoju. Wygląda na przerażonego.

– Kim jesteś? – pytasz go, ale on nie wie. Kręci głową, próbując sobie coś przypomnieć.

– Ona miała idealne ciało – mówi. – Kochałem ją, chciałem, by była przy mnie już zawsze, ale ty nią nie jesteś, tylko kolejną kopią, zafałszowaną i wybrakowaną. Jak mam odnaleźć tamtą kobietę pośród setek, tysięcy, miliardów podobnych, lecz nieprawdziwych?

– Nieprawda. Jestem prawdziwa!

Sprzeciwiasz mu się. Bardzo dobrze. Jak może tak kłamać, skoro to on jest martwy, a ty wręcz przeciwnie. Tryska z ciebie energia, której już dawno tutaj nie widziałem. Uderz go, niech zobaczy, że nie może cię obrażać. Bardzo dobrze! Jeszcze raz! A teraz kopnij, tylko nie za mocno. Nie! Zaczekaj! To głupie. Czemu to zrobiłaś? To wieża ci kazała, prawda? Czy ja cię do tego zmusiłem?

Mężczyzna wygląda koszmarnie. Kryje twarz w dłoniach. Dostrzegasz, że u lewej ręki ma sześć palców. To kolejna wybrakowana kopia stworzona przez wieżę. Nie potrafi płakać, bo go tego nie nauczono. To z uszu, zamiast z oczu, wylewają mu się łzy. Patrzysz na to z obrzydzeniem. Odsuwasz się od niego, a on powoli zaczyna zlewać się z otoczeniem, jakby stanowił jedynie część obrazu i artysta postanowił go wymazać, zastąpić czymś innym. Wystarczyła chwila i pozostało z niego jedynie krzesło ze złamanym oparciem.

Cicho! Słyszysz? Delikatna melodia, która stopniowo nabiera mocy. Nadchodzą! Musisz się ukryć. Ale gdzie? Dlaczego wybrałaś akurat ten pokój, który jest pusty, nie licząc wybrakowanego krzesła. Nawet jego nie powinno tu być. Nie chcę, żeby ciebie też zabrali. Uciekaj! Biegnij w dół po schodach, po niekończących się stopniach, tych samych, po których kiedyś ja także zbiegałem, próbując się wydostać i oszukać wieżę, ale mi się nie udało. Może powinienem był iść w górę? Tam, gdzie podążają aniołowie, ale zawsze myślałem, że należy kierować się w przeciwną stronę, by dotrzeć do podstawy tej budowli, do mojego mózgu, z którego wykiełkowała. Co znajduje się po drugiej stronie? Jaka niesamowita istota, do której dąży ta wieża?

Muszę ci coś wyznać, zanim cię zabiorą. Tak naprawdę to nie aniołowie. To tylko moje odległe skojarzenia. Nie wiem, kim są, ale kiedy po raz pierwszy usłyszałem tę melodię, przyszli po mnie. Stałem się czymś na ich podobieństwo. Nawet mnie nie dostrzegasz. Ja sam siebie nie widzę. Jestem tylko myślą, której odbiornikiem stała się wieża.  

Posłuchaj, melodia cichnie! Oddalają się. Jesteś bezpieczna, przynajmniej na jakiś czas. Ale… coś się zmieniło. Na ścianach pojawiły się gobeliny, na których widać sarny biegnące obok pegazów i centaury figlujące z faunami. Jest także kominek i żelazny pogrzebacz oraz lustro w rogu. Wszystko wygląda tak jak w pokoju, w którym po raz pierwszy cię zobaczyłem.

A teraz spoglądasz prosto na mnie. Czy mnie widzisz?

– To ty jesteś kopią, nie ja! – krzyczysz.

Słyszę gniew w twoim głosie. Wściekłość przejmuje nad tobą kontrolę. Nie, nie! Powstrzymaj to. Twój wzrok staje się obcy, upodabniasz się do setek innych kreacji, które spotkałem w tej wieży. Do połamanych krzeseł, stołów, rozbitych wazonów i zniszczonych obrazów. Już nie jesteś piękną kobietą.

Łapiesz za pogrzebacz i biegniesz w kierunku lustra.

Uderzasz w nie, a moje ciało pęka. Rozbijasz mnie na miliard kawałków. Na sto tysięcy miliardów.

Znikąd nadlatuje pytanie, którego do tej pory sobie nie zadawałem.

Kim jestem?

 

Koniec

Komentarze

Intrygujące opowiadanie, zawikłane i smutne. Jak dla mnie obraz szaleństwa.

Bardzo podoba mi się zmiana optyki. Częściowo to moja wina, bo założyłam, że narrator jest mężczyzną. Przez moment myślałam nawet, że chory facet to jego kolejna wersja, podobnie jak wersje dziewczyny.

Najciekawsze jest to, że wszystko ma źródło w jego głowie.

Lożanka bezprenumeratowa

Widzę bardzo duży postęp stylistyczny.

 

Klimat jak u fanthomasa, klaustrofobiczny i schizofreniczny. Philip K. Dick upozorował swoją śmierć i został fanem Type O Negative.

 

Problemem szorta jest dla mnie światotwórstwo – na małej przestrzeni przywołujesz pół-informacje na ważkie tematy. Jest jakaś ukochana, świat w mózgu, nieudolne kopie ludzi, zagrożenie związane z melodią, struktura, która pochłania Wszechświat. Dużo i mało zarazem, bo dostaję paczkę ważkich informacji, które nie tworzą spójnej wizji świata, a nawet samodzielnie proszą się o jakieś wyjaśnienie. Nie chcę mówić, że zrobiłeś źle, raczej, że w takiej formie, krótkiej i onirycznej, może być trudno aż tyle zmieścić.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Przeczytałem. Potem drugi raz, fragmenty.

Trochę jakby motyw wyjęty z kontekstu, zapętlony majak odziany w szaty przesadnie zdobne płynnymi ornamentami śnionej nierzeczywistości. Co jest jego celem, co ma zobaczyć odbiorca? Po co?

A może wcale nie o odbiorcę tu idzie? Może to właśnie biegłe, śmiałe pióro wiedzie twórcę szlakiem ledwie wizualizowanych eklektycznych fraz?

Nie znam odpowiedzi. I nie poznam, nawet gdybym sto tysięcy miliardów razy czytał.

 

Aha, jeden przecinek to bym jednak tu wywalił:

Uciekałaś w kierunku wieży, tak wysokiej, że nie mogłaś dostrzec jej szczytu.

Ale recytując zrobiłbym pauzę.

Serdecznie pozdrawiam z Bladobłękitnej Kropki, तारान्तरयात्री [tɑːrɑːntərəjɑːtri]

Tekst z rodzaju tych, o których myślę, że pewnie przed końcem coś się wyjaśni, po czym docieram do ostatniej kropki i nie mogę powiedzieć, że coś z tego zrozumiałam.

 

Nie star­czy­ło­by ci życia. Mi­lio­na żyć. → Życie nie ma liczby mnogiej.

Proponuję: Nie star­czy­ło­by ci życia. Mi­lio­na żywotów. Lub: Nie star­czy­ło­by ci życia. Choćbyś żyła milion razy.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Zycie;20113.html

 

pro­jek­to­wa­łem tę wieżę, jesz­cze w swo­jej gło­wie, nie mając po­ję­cia, czy uda mi się urze­czy­wist­nić swoje ma­rze­nie. → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

Ła­piesz za po­grze­bacz i bie­gniesz w kie­run­ku lu­stra.Ła­piesz po­grze­bacz i bie­gniesz w kie­run­ku lu­stra.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No, to było ciekawe. Przeczytałem dwa razy, żeby zrozumieć i zrozumiałem, że to nie jest tekst tego typu. To znaczy, to nie jest tekst, w którym mam szukać ciągów przyczynowo – skutkowych. Gdybym miał w jakiś sposób interpretować tę wizję, to musiałbym zagłębić się w pętlach i domniemanych możliwościach, których jest mnogo, bo w onirycznych tekstach obowiązuje inna logika.

Oceniać tekstu pod kątem fabularnym się nie poważę. Natomiast jako ciekawa, intrygująca wizja, Twój tekst się jak najbardziej broni. Stylistycznie i językowo jest bardzo porządnie, narracja pasuje do opowiadanej wizji. Pewnie jeszcze przez jakiś czas pomyślę nad tym, co mi podałeś, poobracam w głowie podsunięte obrazy, może nawet zagłębię się w dywagacjach, a tymczasem klikam bibliotekę.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Czytamy, Fanthomasie, czytamy.

Zgadzam się z GreasySmooth, że tego wszystkiego jest za dużo, za dużo jak na szort, mogłeś napisać dłuższe opowiadanko. Jeśli takowe stworzysz, pierwszy przeczytam, bo jestem – jak wiesz – wielkim fanem Twojej twórczości. Ale pomysł i to coś z horroru… (jakiś rodzaj klaustrofobii) po prostu super. Masz tu też klimat. Pozdrawiam, MZ:)

Świetnie mi się czytało. Tekst na duży plus. Czy świat jest jeden, czy światów jest wiele, i przede wszystkim – czym jest to, co nazywamy rzeczywistością? Czy znamy siebie? Czy rozpoznalibyśmy siebie, gdybyśmy mogli przenieść się w przyszłość? A co jeśli przyszłość nie istnieje, podobnie jak przeszłość? Czym jest: teraz? Cytując Ciebie fanthomas: Kim jestem? Pozdrawiam

Nowa Fantastyka