- Opowiadanie: Nikodem_Podstawski - Z pamiętnika nastoletniego boga

Z pamiętnika nastoletniego boga

Pewien bóg wspomina swoje nastoletnie lata. Okazuje się, że życie potrafi nieźle dać w kość, nawet tym, a może i szczególnie tym, którzy dysponują ogromną mocą. 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Ambush, zygfryd89, Użytkownicy

Oceny

Z pamiętnika nastoletniego boga

Było to jeszcze w czasach liceum, ale o tym, że jestem bogiem, wiedziałem już od dawna. Skąd wiedziałem? Chyba już o tym pisałem? A może nie. Nieważne. Jeśli ktokolwiek poza mną to czyta, to niech po prostu przyjmie do wiadomości, że byłem i jestem bogiem i już!

Jak mówiłem, czasy liceum. Okres posthormonalnej głupoty, pierwszych prawdziwych planów na życie, ostatniego dzwonka na próbę uratowania dzieciństwa i zawierania znajomości na pięć minut i pięćdziesiąt lat. Nie pamiętam za wiele z tych dziwnych, niezręcznych czasów, ale jeden dzień zapamiętałem doskonale. Piętnasty kwietnia roku…

Kiedy ja chodziłem do liceum? Piętnasty kwietnia! Pamiętam na sto procent. Najgorszy dzień w całym moim licealnym uniwersum.

Korzeniowska, ta wredna baba, ohydna karykatura nauczycielki matematyki oddała nam sprawdziany. Jeśli myślisz, że bogom wszystko idzie jak z płatka, to się grubo mylisz. Moje pojęcie o trygonometrii było wówczas mniej więcej takie, jak twoje czytelniku (kimkolwiek jesteś) o tym jak naprawdę zbudowano piramidy. Ale to może kiedy indziej.

Fakt faktem, że sinus cosinus dostałem dwa minus. I to chyba tylko przez fakt, że nie oddałem pustej kartki. Wściekłem się, a co. To jeszcze nie czasy studiów, gdzie każda pozytywna ocena jest na wagę złota, o nie. Średnia licealna była poważną sprawą, na szali wisiał mój czerwony pasek, o którego istnieniu miałem przekonać się lub nie za dwa miesiące. A jak wszyscy doskonale wiemy, ten kawałek koloru na papierze warty jest setek godzin nad książkami.

Tak, wiem. „Skoro jesteś bogiem, czemu po prostu nie zapewniłeś sobie piątki? Czemu nie zatrzymałeś czasu albo coś? Czemu w ogóle chodzisz do szkoły?” Właśnie przez takie pytania w twojej głowie, czytelniku, to ja jestem bogiem, a ty zwykłym człowiekiem. Nie chcę tu tracić czasu na wyjaśnianie tego, ale posłużę się przykładem. Skoro możesz jeść pizzę na każdy posiłek, czemu tego nie robisz? No właśnie. To byłoby po prostu głupie. Tak samo mój brak edukacji byłby po prostu głupi. Po co komu nic niewiedzący bóg? A uwierz, że gdybym naprawdę mógł zatrzymać czas, to na pewno nie korzystałbym z tego przywileju do ściągania. Kolejna rzecz, która nas różni.

Mniejsza.

Wredne babsko zaczęło wtedy paplać, że jeśli się nie przyłożę, to skończę z niezdaną maturą, a to najważniejszy egzamin w moim życiu. Znosiłem jej wywód do momentu, aż wzięła mój sprawdzian, by pokazać klasie jak NIE powinno się rozwiązywać zadań.

Tego było już za wiele. Osobiste zatargi jeszcze bym zdzierżył, ale robienie ze mnie klasowego kretyna to przesada. Może nie byłem jakiś popularny, ale nie byłem też obiektem drwin. Korzystając więc z faktu, że moi kochani koledzy byli zajęci śmianiem się z mojej głupoty (ich jeszcze dopadnie kara boska, ale o tym może kiedy indziej), pozwoliłem sobie na lekki psikus. Mianowicie zwiększyłem temperaturę procesora nowiutkiego telefonu naszej matematyczki o jakieś kilkaset stopni.

„Ale jak ty to zrobiłeś?”

Czytasz uważnie? Jestem bogiem, uświadom to sobie. Ptaka też pytasz jakim cudem lata? Wystarczyło trochę się skupić.

Nieszczęsny leżący na biurku iPhone oczywiście eksplodował, wzbijając kłęby dymu, a wokół rozległa się prawdziwa symfonia dla moich uszu. Wrzask tej durnej baby oraz pisk zarówno alarmu przeciwpożarowego, jak i jeszcze bardziej nienawistny dla uszu pisk koleżanek z klasy. Nie mogłem pozostać w tyle, więc również udałem przerażenie i wybiegłem z klasy razem ze wszystkimi. Tak oto uratowałem swój honor i klasę przed matematyką. Choć oczywiście nikt nie miał prawa o tym wiedzieć. I choć uratowałem klasę, to nie uratowałem klasy, bo sala 0-9 spłonęła doszczętnie nim straż pożarna zdążyła łaskawie się pojawić. I nie, nie miałem najmniejszej ochoty gasić tego pożaru. Warto dodać, że kilka dni po tym incydencie dwie osoby od nas zaczęły nagle używać samsungów.

Jeśli zaś myślicie, że dla klasy 2B w owym dniu lekcje skończyły się wraz z pożarem to jesteście w błędzie. Ktokolwiek bowiem chodził do liceum ten wie, że jedyną rzeczą ważniejszą od lekcji jest święty apel pani dyrektor i przyjazd nikomu nieznanej osobistości na spotkanie w szkolnej auli. Toteż WF odbył się zgodnie z planem.

Z wychowaniem fizycznym miałem tylko jeden problem. Istniało.

Ze wszystkich zajęć, które musiałem przeżyć jako nastoletni bóg, te były czystym absurdem. Nie dość, że kazano mi używać swojego ciała w sposób sprawiający mi ból i dyskomfort, to w dodatku cały czas hamowałem się z używaniem nadludzkiej siły, której z biegiem lat miałem coraz więcej. Na każdym WF-ie więc skutecznie udawałem beznadziejnego ciamajdę i obiboka, robiącego wszystko, byle nie dostać piłki, nie wejść do gry i nie mieć kontaktu z innymi. Niestety mój plan nie miał zastosowania piętnastego kwietnia roku niezapamiętanego, kiedy to nasz, pożal się ja, trener wymyślił sobie mały turniej zapasów.

Odniosłem wrażenie, jakbym z powrotem był na mojej wycieczce do starożytności, gdzie piękni greccy młodzieńcy walczyli między sobą o względy brodatych starców, czy o cokolwiek chodziło w tej wielbionej przez historyków kulturze. Oczywiście klasowe osiłki były tym pomysłem wniebowzięte i z rozkoszą zaczęli napinać bicepsy, tricepsy i… inne mięśnie (biologia też nie była moją domeną). Poobserwowałem trochę jak się wzajemnie przepychają i łapią w najbardziej dwuznaczny sposób, a potem jeszcze się z tego śmieją. Hołota. Ale chcąc nie chcąc, ja też musiałem stanąć na macie. Przede mną wuefista postawił naszego kujona, bo byliśmy zbliżeni wagowo. Patrząc na tę chodzącą encyklopedię w grubych brylach przypomniałem sobie jego pełne pogardy spojrzenia, gdy byłem ośmieszany na matematyce. Czterooki na pewno dostał pięć z plusem czy innym epsilonem. Zdenerwowałem się. I wskutek tego położyłem go trzy sekundy po gwizdku.

W sali gimnastycznej przez chwilę zapadła cisza, a potem banda goryli za plecami zaczęła wesoło gwizdać i mi gratulować. Niesamowite jak łatwo zyskać czyjąś sympatię. Upewniłem się jeszcze, że zaskoczony okularnik nie ma nic złamane, pomogłem mu wstać i zszedłem z maty. Ale jednocześnie postanowiłem w to brnąć. Jeśli już mam się dzisiaj wyżyć to niech to przynajmniej ma jakiś pozytywny skutek. Tak więc przez kilka pojedynków pozostawałem niezwyciężony, kładąc kolejnych klasowych frajerów, śmieszków, atencjuszy i w końcu mięśniaków. Na sam koniec zaś, metodą eliminacji, zostałem zestawiony z najsilniejszym karkiem w naszej klasie, kapitanem drużyny piłkarskiej i obiektem westchnień paru tępych dziewuch, sportowym świrem o nazwisku na J. ( Ogrom ludzi, jaki spotykam w moich podróżach w czasie i przestrzeni źle wpływa na moją pamięć.)

Jot (tak łatwiej, prawda?) tymczasem wydawał się być pewny zwycięstwa. Nie dziwię mu się. W szkole niewiele osób w ogóle chciało z nim konkurować, nawet wśród trzecich klas. Był ogromny, wyglądał na dorosłego i roztaczał wokół siebie prawdziwie agresywną aurę. Zacząłem na szybko kalkulować swoje możliwości. Co prawda uwalniając trochę więcej boskiej mocy mógłbym położyć Jota bez problemu. Problem natomiast stanowiły dwie inne kwestie. Po pierwsze moje siedemnastoletnie, niewytrenowane ciało mogło sobie coś zrobić przy takim wysiłku. Po drugie jak by to wyglądało, gdyby ktoś z grona przeciętnych powalił klasowego goliata? Ostatnie czego chciałem to większa uwaga ludzi. Gdy jesteś bogiem dla innych, trudno być ci bogiem naprawdę. Nie było wyjścia. Musiałem przegrać.

Gwizd rozerwał powietrze, a pewny siebie Jot ruszył na mnie niczym pędząca lokomotywa. Zrobiłem unik i znalazłem się za nim. Natarłem, chwytając go wpół i próbując wypchnąć za ring. Odpowiedział tym samym. Chwilę się siłowaliśmy, przy czym bardzo starałem się, by zachowywać równowagę względem jego siły. Nie chciałem, by wyszło, że mu się podkładam, a jak pisałem wcześniej, wygrać też nie mogłem. W końcu udałem, że tracę równowagę, co Jot skutecznie wykorzystał, przyciskając mnie do maty, o wiele mocniej niż bym myślał. Skrzywiłem się w lekkim bólu, ale nic nie powiedziałem. Trener, niemoje stworzenie (rozumiecie?), odgwizdał koniec i podaliśmy sobie ręce w najbardziej sztucznym geście w historii ludzkości. WF się skończył, a więc moja katorga także.

Minutę później przebieraliśmy się w szatni. Jot, do tej pory zbierający pochwały od swojego grona adoratorów, podszedł do mnie i powiedział:

– Nieźle ci poszło, Luki. – Mam na imię Łukasz. (Mało boskie, co?) – W życiu bym nie pomyślał, że dojdziesz do finału.

– Dzięki, starałem się. – Starałem się nie wygrać.

– No, ale trafiła kosa na kamień, co? – Szturchnął mnie tą swoją wielką łapą. – Nie martw się, może jeszcze sto takich WF-ów i mnie pokonasz… Jak mnie nie będzie w szkole! Haha!

– Właśnie, z czym do ludzi! – Usłyszałem z tłumu za nim.

– To jakiś cud, że tyle razy wygrałeś!

– Głupi ma zawsze szczęście!

Stado jego wielbicieli zaniosło się śmiechem, a on sam spojrzał na mnie najbardziej pogardliwym wzrokiem, jaki do tamtej pory widziałem. Czułem się okropnie. Pozostali w szatni odwrócili wzrok. Nikt się za mną nie wstawił. Nikt nie chciał mieć z nimi do czynienia. Czemu to robili? By poczuć się lepiej? Żałosne.

– Gdybym chciał, to bym wygrał! – powiedziałem nagle, zbyt późno zdając sobie sprawę z własnych słów.

– O? – zdziwił się Jot. – Naprawdę? To dawaj! Uderz! – powiedział, zrzucając z siebie koszulkę i prężąc idealną klatę.

Spojrzałem na niego jak na idiotę.

– No dalej! – zachęcał mnie, zakładając ręce za głowę. – Nie oddam ci, słowo!

Jego mały gang też mnie zachęcał. Pozostali zaczęli szybciej się przebierać. Niektórzy już opuścili szatnię w obawie przed unoszącym się w powietrzu preludium bitki. Jot natomiast złapał mój nadgarstek i przyciskał go do swojej twarzy, wykrzywiając ją w udawanym cierpieniu.

– Aaa! Przestań! Pomocy! A! Co za ból! – Wykrzywiał się przy każdym pseudo ciosie, a jego poplecznicy ledwo łapali oddech, rechocząc na całe gardła.

Wtedy coś we mnie pękło. Wyrwałem się i cofnąłem lekko, zaciskając zęby. Jota to najwyraźniej zadowoliło i znów wyprężył się prowokacyjnie. Ja natomiast wziąłem zamach i wyprowadziłem nieudolnego sierpowego. W ostatniej chwili jednak zrozumiałem, że cios był trochę zbyt nieludzki. Gniew przejął kontrolę i straciłem panowanie nad własną siłą. Czas zwolnił. Byłem tylko kilka milisekund od roztrzaskania głowy Jota i przy okazji własnej ręki, na kawałki. Ledwo udało mi się zmniejszyć siłę ciosu, ale i tak wyszedł o wiele za mocny.

Moja koścista pięść spotkała się z policzkiem Jota, najpierw miażdżąc mięśnie, potem gruchocząc kości, a finalnie posyłając mojego przeciwnika na ścianę. Pod moje nogi upadły jego dwa zęby, zupełnie jak w kreskówce.

Dawid znowu pokonał Goliata.

Olbrzym tymczasem leżał nieprzytomny pod ścianą, a jego twarz była w opłakanym stanie. Przerażeni koledzy Jota spoglądali to na niego, to na mnie, będąc w zupełnym szoku. Do mnie zaś zaczęło powoli docierać, co właśnie zrobiłem.

 

Pół godziny później byłem już na dywaniku u pani dyrektor. Nieprzytomnego Jota chwilę wcześniej zabrała karetka. Gdyby nie wuefista, jego koledzy rozszarpaliby mnie na strzępy. Ale w tamtej chwili, widząc minę dyrektorki, chyba wolałbym ten scenariusz.

– Mam nadzieję, że rozumiesz czego się dopuściłeś – powiedziała lodowatym głosem, od którego dostałem gęsiej skórki.

– Tak, proszę pani.

– W naszej szkole nie ma miejsca na jakąkolwiek przemoc. Zdajesz sobie z tego sprawę?

– Tak, proszę pani.

– Zawsze byłeś grzeczny i całkiem ułożony. Stroniłeś od bójek… W takim razie może łaskawie mi wyjaśnisz… Jakim cudem pobiłeś Jędraszewskiego do nieprzytomności?! – Lód nagle stopniał i pojawił się ogień. Pożar właściwie.

– Uderzyłem go tylko raz – odparłem.

– Nie kłam! Jego twarz jest w opłakanym stanie! Wygląda jakby miał wypadek!

– Uderzyłem go tylko raz – powtórzyłem.

– Dość! Jesteś zawieszony w prawach ucznia! Do końca miesiąca po lekcjach pomagasz paniom sprzątającym. A ja zastanowię się nad tym, czy w naszej szkole jest miejsce dla kogoś takiego jak ty! Ciesz się, że nie chcę burzyć reputacji liceum wzywaniem policji!

– Tak, proszę pani. Dziękuję.

– To wszystko, idź już.

Mogłem wtedy zrobić wiele rzeczy. Zahipnotyzować ją, omamić, skorzystać z cudu perswazji, którą opanowałem do perfekcji. Mogłem nawet wymazać jej pamięć. Ale nie zrobiłem nic z tych rzeczy. Po prostu wyszedłem, świadomy mojej niepewnej szkolnej przyszłości. Stwierdziłem, że te dwa tygodnie mycia kibli będą mi przypominać o tym, że jeżeli nie będę się kontrolował, to zniszczę wszystko dookoła. Łańcuch, który muszę sobie założyć jest nie tylko dla świata, ale i dla mnie samego.

 

Po szkole miałem ochotę po prostu rzucić się na łóżko i zapomnieć o tym, co się stało. Spojrzenia ludzi z klasy utwierdziły mnie w przekonaniu, że wieści szybko się rozchodzą i skutków mojego wyczynu mogę się spodziewać już wkrótce i to raczej nie jakichś pozytywnych. Zupełnie jakby problemy z nauką nie były wystarczające. Okazało się jednak, że piętnasty kwietnia tamtego roku miał mi jeszcze coś do zaoferowania.

Usłyszałem krzyki, a gdy tylko wyszedłem zza rogu, moim oczom ukazała się kamienica, z której wydobywał się czarny dym. Wokół budynku zgromadzonych było kilkunastu ludzi, w zupełności pochłoniętych odwieczną sztuką gapienia się. Ktoś wybiegł z bramy, zanosząc się okropnym kaszlem. Wnętrze któregoś z mieszkań eksplodowało, wybijając okna ognistym podmuchem. Pożar.

Powinienem iść dalej. Wiedziałem to. Nieangażowanie się było jedną z moich głównych zasad w byciu bogiem. I zazwyczaj ułatwiało mi to życie. Jednak wtedy usłyszałem krzyk. Spojrzałem w górę i zobaczyłem w oknie na trzecim piętrze kobietę z dzieckiem na rękach. Desperacko patrzyła w dół, próbując jak najbardziej oddalić się od wnętrza mieszkania. Najwidoczniej pożar odciął im drogę ucieczki.

W pobliżu nie było widać żadnego wozu strażackiego. Nie słyszałem też żadnej syreny. Najwidoczniej coś ich zatrzymało. Drugi pożar w tym dniu, do którego trudno im przyjechać? W straży pożarnej tego miasta muszą zajść zmiany.

Patrzyłem na przerażoną twarz kobiety w oknie. I wiedziałem, że decyzja została już podjęta. Zrzuciłem plecak i popędziłem do bramy, zanim ktokolwiek zdążył mnie zatrzymać. Drzwi całe szczęście były otwarte, ale cała klatka schodowa była zadymiona. Stwierdziłem, że najlepiej będzie oszczędzać siły (przypominam, że byłem tylko nastoletnim bogiem i daleko mi było do jakiejkolwiek wszechmocy), więc nabrałem powietrza w płuca i pobiegłem do góry. Może to brzmieć absurdalnie, ale choć nie potrafiłem oddychać w zadymionym powietrzu, bez problemu znalazłem mieszkanie pechowej lokatorki. Moce boskie bowiem nie są jakkolwiek ze sobą powiązane i pozostają niczym ludzkie zdolności nabyte. I tak jak ty czytelniku możesz być świetnym kolarzem nie potrafiąc w ogóle pływać, tak ja mając fizjologiczne ograniczenia, byłem w stanie widzieć przez ściany.

Gdy stanąłem przed drzwiami to pozwoliłem, by siła, która wcześniej przyprawiła Jota o wizytę w szpitalu, teraz z łatwością je wyważyła. Niestety poradzenie sobie z płomieniami było już trudniejsze. Ogień zajął praktycznie całe mieszkanie, a wolne przestrzenie skutecznie wypełnił czarny dym. Gdzieś za szalejącym żywiołem widziałem sylwetkę nieszczęsnej kobiety z dzieckiem w ramionach. Zdawało mi się, że z każdą chwilą coraz bardziej rozważała skok. Tymczasem wciąż nie było słychać syren.

W tamtym momencie zrozumiałem, co muszę zrobić. Zamknąłem oczy, skupiając się, by moc nie uleciała w losowych kierunkach. Wystawiłem przed siebie rękę i zakrzywiłem rzeczywistość na długość mojego chudego ramienia. Stworzyłem wokół siebie bańkę, do której dopuściłem tylko powietrze. Gdy szedłem przez mieszkanie, wokół mnie znikał dym, pył, ogień i wysoka temperatura. Byłem bezpieczny.

W ten sposób przemierzyłem całą odległość, jaka dzieliła mnie od uwięzionych przy oknie osób. Zdaje się, że na mój widok kobieta przeraziła się jeszcze bardziej niż do tej pory. Rozłożyłem ręce w pokojowym geście.

– Proszę iść ze mną. Wyprowadzę panią – powiedziałem.

Ona zaś nic nie odpowiedziała. Najwidoczniej zupełnie nie rozumiała co się dzieje. Nic dziwnego. Widok niewrażliwego na ogień obcego nastolatka podczas pożaru z pewnością nie był niczym normalnym. Podszedłem jeszcze bliżej i delikatnie dotknąłem jej ręki.

– Tutaj jest niebezpiecznie. Proszę iść ze mną, a nic wam się nie stanie.

Kobieta patrzyła niewidzącym wzrokiem to na mnie, to znowu na bańkę rzeczywistości wokół nas. W końcu spojrzała na swojego synka, którego jedyną reakcją oprócz płaczu było mocniejsze wtulenie się w jej pierś. Z dołu słychać było krzyki i nawoływania gapiów, ale przez ogólny rozgardiasz nie sposób było stwierdzić, o co w ogóle im chodziło. W końcu kobieta zsunęła się z parapetu, na którym siedziała, wzięła mnie za rękę i pozwoliła się prowadzić.

Szliśmy przez płonące mieszkanie, rozpraszając ogień i dym, przez minutę lub tysiąc lat. Z każdą sekundą czułem się coraz bardziej zmęczony. Zakrzywianie rzeczywistości było chyba najbardziej wyczerpującą umiejętnością, jaką wtedy posiadałem. W końcu jednak udało nam się wyjść z mieszkania, a gdy znaleźliśmy się na klatce schodowej, kobieta jakby oprzytomniała i czym prędzej zbiegła na dół.

Poczułem ulgę, wiedząc, że jest bezpieczna, ale jednocześnie zdałem sobie sprawę jak wyczerpany jestem. Rzeczywistość wokół mnie wróciła do normy, a ja, lekko się chwiejąc, ruszyłem na dół. Byłoby to strasznie głupie, zostać ofiarą pożaru z którego dopiero co się kogoś uratowało. Gdy jednak znalazłem się na zewnątrz, okazało się, że mam jeszcze jeden problem.

Rozemocjonowana kobieta, którą uratowałem, była już wśród gapiów i pozostałych uciekinierów z kamienicy, coś opowiadając i żywo gestykulując. Gdy jej uwaga nagle skupiła się na mnie, wskazała mnie palcem i zaczęła wołać. Widziałem spojrzenia pozostałych ludzi w tłumie. Część z nich ruszyła ku mnie, widząc zapewne, jak bardzo wyczerpany jestem, choć za przyczynę tego pewnie uznali walkę z ogniem, a nie nadmierne użycie boskich mocy. Nie to było jednak najgorsze. Gdzieś za nimi znajdował się bowiem wóz lokalnej telewizji, której kamerzysta również był niebezpiecznie blisko.

To mnie natychmiast otrzeźwiło. Trafienie do telewizji jako BOHATERSKI CHŁOPAK, który URATOWAŁ MATKĘ Z DZIECKIEM było ostatnią rzeczą, której potrzebowałem. Choć jeszcze większy problem miałbym, gdyby ktokolwiek skupił się na cudownej kwestii mojej ognioodporności. Skupiłem więc jakkolwiek swój i tak już rozedrgany rozum i zdałem sobie sprawę, że zakrzywianie rzeczywistości nie jest wcale najbardziej wymagającą zdolnością. Westchnąłem, przewidując nieprzyjemne konsekwencje i… zniknąłem.

A przynajmniej tak musiało to wyglądać dla tych, którzy już zmierzali w moim kierunku. Chłopak dosłownie rozpłynął się w powietrzu! – Tak pewnie wyglądały ich późniejsze historie o tym wydarzeniu. Ja natomiast, korzystając z genialnej w swojej prostocie niewidzialności, zacząłem czym prędzej biec przed siebie, mając nadzieję, że wytrzymam w tym stanie przynajmniej minutę.

Wytrzymałem połowę, ale to wystarczyło, by oddalić się od pożaru na bezpieczną odległość. Udało mi się znaleźć jakiś pusty zaułek i tam wróciłem do grona obiektów widzialnych. Byłem zdyszany, spocony i ledwo stałem na nogach. Powlokłem się do tramwaju, przeklinając plecak, którego oczywiście zapomniałem zabrać z miejsca zdarzenia. Całe szczęście, że większość rzeczy trzymam w szafce w szkole. Gdy linia osiem wysadziła mnie pod domem, myślałem już, że padnę na twarz parę metrów od wejścia. Gdzieś jednak znalazłem w sobie siłę by doczłapać do klatki, otworzyć drzwi, wejść do windy i nie zemdleć w trakcie jazdy, a potem wreszcie dotrzeć do mojego mieszkania. Zamknąłem drzwi i rzuciłem się na łóżko. Wszystko mnie bolało i czułem, że chyba zaraz umrę (nie miałem pojęcia czy bogowie mogą umrzeć, ale w tamtej chwili byłem bliższy raczej śmierci niż życia).

Pewnie zastanawiasz się, czytelniku, po co w ogóle narażałem swoje życie dla obcej kobiety. Dlaczego przysporzyłem sobie tylu problemów, skoro mogłem po prostu to zignorować i zostawić sprawę profesjonalistom, jak wszyscy inni. Widzisz, myślę, że gdzieś tu jest jakaś logika. Może to wewnętrzny nakaz z głębi mojego boskiego serca, może litość względem zwykłych ludzi, a może propaganda o byciu dobrym wciskana mi od najmłodszych lat. Nie zmienia to jednak faktu, że czułem, że postąpiłem właściwie. Prawdopodobnie uratowałem czyjeś życie i nie zbiorę za to żadnych laurów. Jeśli to nie jest boskie, to nie wiem co jest. Pewnie wielu innych bogów byłoby o wiele bardziej okrutnych, żądając w zamian za uratowanie życia jakichś pieniędzy, posłuszeństwa, uwielbienia. Ale ja byłem jeszcze na to wszystko odrobinę za młody. Poza tym, czym różniłbym się wtedy od takiego Jota, pokazującego swoją naturalną dominację na każdym kroku i obnoszącego się z nią jak z własną zasługą? Choć nie powiem, by w trakcie mojego życia myśli o bezgranicznej potędze nigdy się nie pojawiły. Po prostu zawsze uważałem je za coś, co prędzej czy później źle by się skończyło. Z wielką mocą wielka odpowiedzialność czy jakoś tak.

Obróciłem się na drugi bok, półprzytomnym gestem poprawiając poduszkę. Nim zasnąłem, przez głowę przemknęła mi jeszcze myśl, że ta dwójka rosyjskich pisarzy jednak miała rację. Zdecydowanie trudno być bogiem. A nastoletnim bogiem – jeszcze trudniej. 

Koniec

Komentarze

Powiem Ci Nikodemie, że ujęły mnie Twoje boskie poczynania;)

Czytałam z uśmiechem, a pobłażliwy ton i próby racjonalizacji bardzo mi się podobały.

Powodzenia w dalszym bożkowaniu!

I ładnie, że byłeś bogiem dobrym i troskliwym, a nie jakimś krwawym oprychem.

Lożanka bezprenumeratowa

Serdecznie dziękuję!

Choć mnie samemu do boga daleko, to niezmiernie mi miło, że wojaże mojego literackiego bóstwa przypadły ci do gustu.

Pozdrawiam,

NP

Zapraszam na mój kanał YouTube

Przyjemny i lekki tekst. Bohater opowiadania dużo wysiłku włożył w ciągłe tłumaczeni mi, co może, a czego nie i dlaczego, ale wciąż mam sporo pytań :) W każdym razie niezłe wykonanie ciekawego pomysłu. 

Bardzo dziękuję i polecam się na przyszłość!

Pozdrawiam,

NP

Zapraszam na mój kanał YouTube

Nieźle pokazałeś nastoletniego boga, jego rozterki i podejmowane decyzje. Okazuje się, że bogowie są bardzo podobni do ludzi, tyle że drzemie w nich wielka i nieujarzmiona tajemna moc. Czy będziemy świadkami dalszych poczynań młodego boga? :)

Wykonanie mogłoby być lepsze.

 

dwie osoby od nas za­czę­ły nagle uży­wać Sam­sun­gów. → …dwie osoby od nas za­czę­ły nagle uży­wać sam­sun­gów.

 https://sjp.pwn.pl/zasady/109-20-10-Nazwy-roznego-rodzaju-wytworow-przemyslowych;629431.html

 

Toteż wuef odbył się zgod­nie z pla­nem.Toteż WF odbył się zgod­nie z pla­nem.

 

które mu­sia­łem prze­żyć jako na­sto­let­ni bóg, te były czy­stym ab­sur­dem. Nie dość, że mu­sia­łem uży­wać… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Na każ­dym wu­efie więc sku­tecz­nie… → Na każ­dym WF-ie więc sku­tecz­nie

 

z roz­ko­szą za­czę­li na­pi­nać swoje bi­cep­sy, tri­cep­sy i… → Zbędny zaimek – czy napinaliby cudze mięśnie?

 

(Ilość ludzi, jaką spo­ty­kam w moich po­dró­żach w cza­sie i prze­strze­ni źle wpły­wa na moją pa­mięć.) → Ludzi można policzyć. Powtórzenie. Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

Proponuję: (Liczba ludzi spotykanych podczas podróży w cza­sie i prze­strze­ni, źle wpły­wa na moją pa­mięć).

 

po­wa­lił kla­so­we­go Go­lia­ta? → …po­wa­lił kla­so­we­go go­lia­ta?

 

Na­tar­łem, chwy­ta­jąc go w pół i pró­bu­jąc wy­pchnąć za ring.Na­tar­łem, chwy­ta­jąc go wpół i pró­bu­jąc wy­pchnąć za matę.

 

Wuef się skoń­czył… → WF się skoń­czył

 

zbie­ra­ją­cy laury od swo­je­go grona ad­o­ra­to­rów… → Laurów się nie zbiera, laury/ wieniec laurowy można otrzymać.

Proponuję: …zbie­ra­ją­cy gratulacje/ wyrazy uznania od grona swoich ad­o­ra­to­rów

 

 – Aaa! Prze­stań! Po­mo­cy! A! Co za ból! – wy­krzy­wiał się przy każ­dym pseu­do cio­sie… → – Aaa! Prze­stań! Po­mo­cy! A! Co za ból! – Wy­krzy­wiał się przy każ­dym pseu­docio­sie

 

Wy­rwa­łem swoją dłoń i cof­ną­łem się lekko… → Czy zaimek jest konieczny?

 

– NIE KŁAM! Jego twarz jest w opła­ka­nym sta­nie! → Czy dyrektorka umiała mówić wielkimi literami???

A może wystarczy: Nie kłam!!! Jego twarz jest w opła­ka­nym sta­nie!

 

Stwier­dzi­łem, że te dwa ty­go­dnie mycia kibli będą mi przy­po­mi­nać. O tym, że je­że­li… → Czy kropka jest tu konieczna?

Proponuję: Stwier­dzi­łem, że te dwa ty­go­dnie mycia kibli będą mi przy­po­mi­nać o tym, że je­że­li

 

ko­bie­ty z dziec­kiem na ra­mio­nach. → Raczej: …ko­bie­ty z dziec­kiem w ra­mio­nach. Lub: …ko­bie­ty z dziec­kiem na rękach.

 

wska­za­ła na mnie pal­cem… → …wska­za­ła mnie pal­cem

Wskazujemy kogoś, nie na kogoś.

 

Gdy linia 8 wy­sa­dzi­ła mnie… → Gdy linia osiem wy­sa­dzi­ła mnie…

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

Może to we­wnę­trzy nakaz… → Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cieszę się, że się podobało i dziękuję za poprawki. A co do kontynuacji… któż to może wiedzieć? Chyba tylko sam bóg.

Zapraszam na mój kanał YouTube

Bardzo proszę, Nikodemie. Miło mi, że mogłam się przydać.

Kontynuacja w rękach boga, powiadasz… Pozostaje mi ufać, że bóg się spręży i nie zawiedzie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej,

 

bardzo fajna historia przypomina mi piórkowe Jak zostałem… Outta Sewera.

 

Podoba mi się humor i swoista logika mocy boskich oraz porownania ze światem śmiertelników. To naprawdę porządna historia i również z chęcią poczytałbym więcej o nastoletnim bogu.

Czego mi brakuje? Pewnie jakiejś większej, poważniejszej fabuły? Dlaczego ten 15 kwietnia był taki ważny? W sumie nie wiadomo, bohater dostał dwójkę z matmy i bił się z klasowym osiłkiem, w sumie dzień jak codzień. Fajnie byłoby dla mnie poczytać o czymś fabularnie poważniejszym, o czymś naprawdę istotnym ;)

 

Kilka dodatkowych uwag:

Było to jeszcze w czasach liceum, ale o tym, że jestem bogiem, wiedziałem już od dawna. Skąd wiedziałem? Chyba już o tym pisałem? A może nie. Nieważne. Jeśli ktokolwiek poza mną to czyta, to niech po prostu przyjmie do wiadomości, że byłem i jestem bogiem i już!

Bardzo chaotyczny ten wstęp. Co znaczy “od dawna” dla boga? Bo chyba nie kilkanaście lat (tyle ile ma się w liceum). Nie bardzo też rozumiem zwrot “chyba już o tym pisałem”, jeśli ma to być stylizacja na jakieś “prace zebrane młodego boga”, to wg mnie nieudana, bo ten wątek nie jest kontynuowany dalej.

 

Zdawało mi się, że z każdą chwilą coraz bardziej rozważała skok.

Hmmm… Stopniowanie rozważania? Ja bym raczej szedł w stronę: “coraz bardziej skłonna była skoczyć”, “coraz bardziej poważnie rozważała skok”.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Czytało mi się świetnie. Działania pod wpływem emocji bardzo ludzkie. Przejawianie boskich mocy świadomie ograniczanych i ograniczenia wynikające z młodego wieku to doskonały pomysł. Mam nadzieję na kontynuację w tej konwencji, bez horroru i postapo. Klik

Nowa Fantastyka