- Opowiadanie: fanthomas - Ukokonienie

Ukokonienie

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

Ambush, GreasySmooth

Oceny

Ukokonienie

 

Natrafiłem na kolejny zamknięty dom. Zbliżyłem uszy do drzwi, ale nie słyszałem, by ktokolwiek był w środku. W oknach ciemno, zasłony zasunięte. Zupełnie jakby cała wieś wymarła.

– U ciebie też tak kiepsko? – zapytałem Fareza, gdy już się spotkaliśmy. Należeliśmy do grupy, czy jak by to powiedzieli niektórzy, sekty zwanej Piewcami Lepszej Drogi. Naszym zadaniem było dotarcie do jak największej liczby osób i sprowadzenie ich na właściwą ścieżkę, gdyż wielu z nich zabłądziło i błąka się bez celu w ciemnościach. A jak wiadomo najbardziej łatwowierny lud mieszka właśnie na największych wydupiach, gdzie pewnie pleni się jeszcze potajemna wiara w pogańskie bóstwa. Do jednego z takich miejsc wysłano mnie i Fareza. Wyglądało jednak na to, że nie nawrócimy żadnej zagubionej owieczki w tej wiosce. Najpierw musielibyśmy jakąś znaleźć.

– Tak, żywego ducha tu nie ma. Chyba trzeba będzie odejść z kwitkiem.

– Czyżby wszyscy wyjechali do miasta na festyn?

– Nie sądzę. Coś ci pokażę.

Poprowadził mnie do jednego z domów, który co prawda również okazał się pusty, ale drzwi nie były zamknięte. Ciekawość skłoniła mnie do wejścia do środka. Lekko zalatywało zgnilizną. Włączyłem latarkę, choć słaby snop światła niewiele znaczył wobec panującej wszędzie ciemności. W kuchni pełno było popsutego jedzenia. To stamtąd dolatywał odór. Obok znajdowała się sypialnia. Farez wszedł właśnie do niej. Zauważyłem, że wysuwa szuflady w komodzie.

– Nie powinniśmy… Co ty wyprawiasz?

– Pozwolę sobie przygarnąć parę tych cudeniek – powiedział, wypychając kieszenie znalezioną biżuterią. – Weź trochę.

– Przecież to kradzież. Nie tego nas uczono.

– Bla, bla, bla. Chyba nie powiesz mi, że wierzysz we wszystkie te bujdy, które wciskamy ciemnemu ludowi? O zagładzie ludzkości i wiecznym ukojeniu.

– Jak możesz tak mówić?

– Znalazłem też sporo banknotów. Ja chętnie je przygarnę, jeśli ty nie chcesz. No co? To wioska-widmo. Właścicielom już raczej te kosztowności na nic się nie przydadzą.

– Pewnie zaraz wrócą i będziemy mieli przerąbane. A zwłaszcza ty.

– Spójrz za łóżko.

Obróciłem latarkę we wskazanym kierunku. Światło prześlizgnęło się po skołtunionej kołdrze, zabrudzonych jakimś paskudztwem poduszkach i pościeli, aż w końcu natrafiło na kilka ludzkich ciał. Owinięte były białą osnową, ale dało się rozróżnić trzy kształty. Mimowolnie wrzasnąłem i wycofałem się z pomieszczenia. Farez zdawał się w ogóle nie przejmować zaistniałą sytuacją, dalej upychał fanty do kieszeni.

– Co z nimi? – zapytałem.

– Już raczej nic ci nie zrobią. Coś ich… hmm, zajebało?

– O czym ty gadasz?

– Myślisz, że sami sobie to zrobili? Na to wygląda, że jakaś bestyjka żyje w tych okolicach. To wygląda trochę jak kokon, w który pająk obtacza swoje ofiary.

Powiodłem światłem po suficie, jakby spodziewając się, że ośmionoga bestia znajduje się właśnie tam i zaraz się na nas rzuci. Na szczęście nie wypatrzyłem zagrożenia. Nie znaczyło to jednak, że byliśmy bezpieczni. Wyobraźnia podsuwała mi wystarczająco dużo obrazów dziwacznych istot, które mogłyby czaić się w okolicy.

– Chodźmy stąd, proszę. Co za upiorna wioska.

– Ale z ciebie obsrajmur. Jeszcze wezmę to i tamto i już nas nie ma.

Nie czekałem na Fareza, który strasznie się guzdrał. Przestało mnie nawet obchodzić to, że stałem się mimowolnym świadkiem kradzieży. Szybko wyszedłem z budynku i skierowałem się w drogę powrotną. Jeśli nie chcieliśmy nocować w głuszy, musieliśmy zdążyć na ostatni autobus, opuszczający niedługo to przeklęte miejsce. Oczywiście do najbliższego przystanku było co najmniej pół godziny drogi. Leżał przy głównej szosie. Do tej parszywej wiochy nic nie kursowało.

Farez zaraz mnie dogonił. Narzekał, że nie poczekałem, bo miał ochotę zajrzeć jeszcze do innych domów. Widocznie jednak on także nie zamierzał dłużej zostawać w okolicy, gdyż przyspieszył kroku. Widziałem, że co chwilę oglądał się przez ramię, jakby obawiając się, że coś może za nami podążać.

– Chyba powinniśmy to komuś zgłosić – zasugerowałem.

– Jasne, ale jak już będziemy daleko stąd. A nie, czekaj, lepiej, żeby nikt nie wykrył, że z jednego z domów zniknęło parę fantów.

– To trzeba było ich nie zabierać.

– Przestań mnie niańczyć, okej? Pieniądz zawsze się przyda. Poza tym… O kurwa!

Natknęliśmy się na kilku mężczyzn, którzy szli w kierunku wioski. Możliwe, że faktycznie gdzieś nieopodal odbywał się jakiś festyn i właśnie wszyscy wracali do domów. Szybko jednak zakwestionowałem tę teorię, bo dostrzegłem, że trzymają w rękach strzelby. Czyżby myśliwi?

Zaskoczyło mnie zachowanie Fareza, który puścił się biegiem w kierunku lasu. Sprowokowało to gwałtowną reakcję jednego z mężczyzn, który podążył za moim towarzyszem. Szybko obaj zniknęli mi z oczu, pochłonięci przez ciemność. Pozostali nieznajomi zarechotali.

– Jednego mniej – skwitował stojący najbliżej mnie mężczyzna. Podszedł i wyciągnął rękę. Bynajmniej nie chciał się przywitać, po prostu złapał mnie za włosy i przyciągnął do siebie. Nie zdążyłem nawet się odsunąć. Wyrwał mi latarkę z ręki i poświecił nią prosto w oczy.  Potem zmusił do otwarcia ust i przez dłuższy czas przyglądał się moim zębom.

– Wygląda na czystego – rzucił w końcu do pozostałych.

– Może tamten też…

– Mógł nie uciekać.

– To co, puszczamy tego gagatka?

Mężczyzna ponownie spojrzał na mnie, zlustrował od stóp do głów, przyjrzał się też palcom u rąk. Widocznie przeszedłem jakiś test, bo jego oblicze nieco złagodniało. Nie oznaczało to oczywiście, że wyglądał zupełnie niegroźnie. Nadal trzymał pod pachą strzelbę, do tego budową ciała przypominał typowego drwala-kulturystę, a skierowane do mnie pytanie brzmiało jak warknięcie rozsierdzonego wilczura.

– Po coś tu przyszedł? Zabłądziłeś?

– Nie, ja… my rozdajemy tylko ulotki i tego typu rzeczy. Odwiedzamy ludzi i głosimy prawdę objawioną.

– Sekciarz – rzucił ktoś z tyłu. – Ja bym go nie puszczał.

– I co? – zwrócił się ponownie do mnie dryblas. – Spotkaliście kogoś po drodze?

– Nie, wszędzie pozamykane na głucho. Ani żywej duszy.

– Nie zdziwiło was to?

– W tym zawodzie to nie pierwszyzna, że nikt nie chce nam otworzyć – spróbowałem zażartować, choć wcale nie było mi do śmiechu. Być może jednak tym lżejszym tonem zaskarbiłem sobie sympatię nieznajomych.

– Dobra, zmiataj stąd, chłopku-roztropku – powiedział dryblas. Zabrał moją latarkę.

Myśliwi mnie przepuścili, a sami udali się w stronę wioski. Nie dociekałem, co zrobią z Farezem. Goniący za nim mężczyzna jeszcze nie wrócił.

Po upływie kilku minut puściłem się pędem przed siebie, byleby jak najprędzej dotrzeć na przystanek. Jeśli mężczyźni zauważą kradzież, z pewnością ruszą za mną w pogoń. A jeszcze gorzej, gdy odkryją, że ktoś wymordował całą rodzinkę. Chyba że właśnie na owego zabójcę polowali. Inna kwestia, czy dokonała tego istota ludzka? Tam za łóżkiem… To wyglądało jak kokon. Co mogło stworzyć coś takiego?

Dotarłem na przystanek. Stał tam tylko jeden mężczyzna, ale odwrócony tyłem i z kapturem narzuconym na głowę. Palił papierosa. Nie wyglądał na zbyt rozmownego.

– Przepraszam, o której odjeżdża autobus? – zapytałem, ale nie odpowiedział. Być może miał w uszach słuchawki.

Nie zamierzałem wciskać mu na siłę założeń naszej wspólnoty. Najlepsi rozmówcy to ci wygadani. Z nimi można prowadzić ożywcze dyskusje i wymieniać ciekawe spostrzeżenia na temat wiary, a od mruków wszelkie informacje odbijają się jak groch od ściany. Wepchnąłem ulotkę Piewców Lepszej Drogi między szpary w przystankowej ławeczce, licząc, że ktoś się nią zainteresuje w najbliższej przyszłości. Sprzedaż, nawet prawd objawionych, to niełatwy interes, ale dobrym słowem można wiele wskórać.

Zerknąłem z niecierpliwością na zegarek. Ileż można czekać na ten autobus? Facet stojący obok najwyraźniej też zaczynał się irytować, gdyż wypalił już papierosa i rzucił niedopałek na ziemię, przygniatając go butem. Coś w jego zachowaniu bardzo mi się nie podobało. Może to uporczywe milczenie i ukrywanie twarzy?

A jeśli to on?

Tajemniczy zabójca.

Starałem się oddychać jak najciszej. Nie byłem nawet pewien, czy w ogóle zarejestrował moje przybycie. Nawet nie spojrzał w moją stronę, ale pewnie dlatego, żeby zachować swoją tożsamość w ukryciu. Podejrzany typ.

– Paskudna dziś pogoda, co nie?

Podskoczyłem ze strachu. Przez ułamek sekundy pomyślałem, że to zakapturzony osobnik wypowiedział te słowa, ale dobiegły one zza moich pleców. Odwróciłem głowę. Stał za mną jeden z myśliwych. Trzymał w rękach strzelbę. Podkradł się niepostrzeżenie, nawet nie usłyszałem kiedy. Z lasu wychynęły kolejne postacie, wśród nich drwal-kulturysta.

– Znów się spotykamy, kolego – powiedział. – Widzę, że daleko nie odfrunąłeś.

Od razu pomyślałem, że odkryli, co wydarzyło się w tamtym domu, a nietrudno było powiązać mnie z całą tą aferą, ale, ku mojej uldze, przeszli obok i skierowali się w stronę milczka, który zdawał się dalej nie zwracać na nic uwagi. Choć chyba skulił się w sobie jeszcze bardziej.

– A u ciebie co słychać, brachu? Może byś tak się odwrócił?

Dryblas jednym ruchem zrzucił mężczyźnie kaptur z głowy i przyciągnął do siebie. Zaświecił mu latarką, notabene należącą do mnie, prosto w twarz.  Wtedy odkryłem, że istotnie nieprzypadkowo poczułem wcześniej irracjonalny lęk w stosunku do owego nieznajomego. Miał on paskudnie zdeformowane oblicze. Oczy nienaturalnej wielkości, całe czarne i wyłupiaste, z ust zaś wystawało mu coś na kształt kłów, choć po lepszym przyjrzeniu uznałem, że to prędzej szczękoczułki.

– Mamy gagatka! – krzyknął dryblas i przyłożył dziwadłu lufę strzelby do samej twarzy. – Tylko bez żadnych gwałtownych ruchów, bo rozwalę ci tę ładną buźkę.

Nietypowy osobnik zapiszczał, ale nie wykazywał oznak agresji. Po chwili usłyszałem nadjeżdżający pojazd. Pomyślałem, że to wreszcie autobus, ale z bocznej drogi wychynęła ciemna furgonetka. Zatrzymała się przy nas, a dryblas wepchnął do niej dziwadło. Zauważyłem, że w środku jest więcej podobnie zdeformowanych, na wpół ludzkich, na wpół owadzich, istot. Zamknięto drzwi i samochód ruszył. Drwal-kulturysta i inni myśliwi nie odjechali, zostali na przystanku i dalej mi się bacznie przypatrywali. Błagałem w myślach, żebym mógł wreszcie wrócić do ciepłego domowego ogniska mojej sekty. Dryblas zaś zauważył pozostawioną przeze mnie ulotkę, podniósł ją i zlustrował wzrokiem.

– Widzę, że dzielnie działasz. – Powiedział z uśmiechem i schował broszurkę do kieszeni. – Może i ja kiedyś się do was przyłączę.

Pozostali zarechotali. O ile zwykle bywam rozmowny, tak tym razem zabrakło mi słów, którymi mógłbym jakoś to skomentować.

– A, jeszcze jedno – znów zwrócił się w moją stronę. Przeciągające się napięcie najwyraźniej sprawiało moim prześladowcom dużo radochy. – To chyba twoje.

Oddał mi latarkę. Potem, niczym anioł zstępujący z niebios, na horyzoncie pojawił się zarys autobusu. Spodziewałem się, że myśliwi także wsiądą do niego, ale zostali na przystanku. Być może mieli jeszcze jakąś ofiarę do upolowania.

Wróciłem do domu, ale to wcale nie oznaczało końca moich problemów. Nie wiem, czy przebywając w tamtej wiosce czymś się zaraziłem, czy może dziwaczna przemiana miała inne źródło, ale po pewnym czasie zauważyłem u siebie nietypowe objawy. Oczy zaczęły mi się powiększać, jakby dosłownie coś wyciskało je z wnętrza czaszki, a na podniebieniu pojawiły się zgrubienia, z których wystawało coś na kształt szczękoczułek.

Czyżby tamta rodzina w kokonie nie padła niczyją ofiarą i wciąż żyła, przechodząc przemianę? Czy oni sami przyoblekli się w tę osnowę, by odgrodzić się od świata i ukryć własne potworne deformacje? Czy do tej pory byliśmy po prostu larwami i w przyszłości po serii ewolucyjnych przeobrażeń ludzie mieli wyglądać zupełnie inaczej?

A może czekało nas wieczne ukokonienie?

 

Koniec

Komentarze

Myśliwi mnie przepuścili, a sami udali się w stronę wioski.

Wolałabym przepuścili mnie.

 

Niesamowita historia. Podobała mi się całość razem z zakończeniem, ale chyba jeszcze bardziej klimat grozy w drodze na przystanek. Aż skóra mi ścierpła kiedy bohater spotkał myśliwych i no wtedy gdy spotkał myśliwych!;)

Relacje między dwoma sekciarzami intrygujące.

Lożanka bezprenumeratowa

Hej 

Jehowi w opuszczonej wsi, w nocy – początek wkręcił mnie :). Na dodatek od razu wrzucasz czytelnika w wir wydarzeń i nie ma czasu na przysypianie. Mroczne miejsce ukokonieni ludzie ;) i dziwne typy ze karabinami, a na dokładkę irytujący kolega złodziej. Co może pójść nie tak. A no pośpiech. Całe opowiadanie jest klimatyczne, ciekawie poprowadzone, ale końcówka to… No właśnie co? Streszczenie. Aż się prosi by opisać dokładniej co się dziej z bohaterem po powrocie ze wsi ;) Jego powolną przemianę i może chęć powstrzymania ukokonienia :D albo przynajmniej opisanie jak zgłębia tajemnicę dziwnych przemian, może wraca do wsi i tam szuka odpowiedzi. Ach jest tyle pomysłów jak można rozwinąć to opowiadanie. A tak mamy tylko ciekawy zamysły :/ 

Pozdrawiam :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Zbliżyłem uszy do drzwi, ale nie słyszałem, by ktokolwiek był w środku.

Przechodzisz od czynności do abstrakcyjnego wniosku. W dodatku ktoś mógł spać albo być cicho. Jest to jakiś tam mały zgrzyt.

gdyż wielu z nich zabłądziło i błąka się bez celu w ciemnościach.

Dwa czasy w jednym zdaniu.

A jak wiadomo [tu nie przecinek?[ najbardziej łatwowierny lud mieszka właśnie na największych wydupiach, gdzie pewnie pleni się jeszcze potajemna wiara w pogańskie bóstwa.

Co to za pogańskie bóstwa? Nigdzie nie ma nic więcej na ten temat.

– Tak, żywego ducha tu nie ma. Chyba trzeba będzie odejść z kwitkiem.

– Czyżby wszyscy wyjechali do miasta na festyn?

– Nie sądzę. Coś ci pokażę.

Kwestia jeden i trzy są sprzeczne, a jak rozumiem wypowiada je ta sama osoba.

Poprowadził mnie do jednego z domów, który co prawda również okazał się pusty, ale drzwi nie były zamknięte.

Uprzedzasz wydarzenia. On jeszcze nie wszedł…

Włączyłem latarkę, choć słaby snop światła niewiele znaczył wobec panującej wszędzie ciemności.

Eeee, co to za latarka? Toć to nie jest problem zrobić względnie mocną latarkę nawet z jakiś odrzutów elektrycznych.

W kuchni pełno było popsutego jedzenia. To stamtąd dolatywał odór.

Oczywiste.

Obróciłem latarkę we wskazanym kierunku. Światło prześlizgnęło się po skołtunionej kołdrze, zabrudzonych jakimś paskudztwem poduszkach i pościeli, aż w końcu natrafiło na kilka ludzkich ciał. Owinięte były białą osnową, ale dało się rozróżnić trzy kształty.

Gdyby byli martwi, to by śmierdzieli tak mocno, że trudno by było tam wejść, nawet po względnie krótkim leżeniu. Bohater coś szybko uznaje, że nie żyją. Nawet we własnym interesie powinien sprawdzić, czy zaraz nie wstaną.

– Myślisz, że sami sobie to zrobili? Na to wygląda, że jakaś bestyjka żyje w tych okolicach. To wygląda trochę jak kokon, w który pająk obtacza swoje ofiary.

Kolega jest zbyt chłodny, sorry, nie kupuję go. Potem nagle ucieka, nie patrząc na narratora. Używasz go jako plot device, żeby zaprowadził bohatera do domu, a potem go wywalasz z historii. Narrator zresztą łatwo go odpuszcza – to przecież brat w wierze.

Powiodłem światłem po suficie, jakby spodziewając się, że ośmionoga bestia znajduje się właśnie tam i zaraz się na nas rzuci. Na szczęście nie wypatrzyłem zagrożenia. Nie znaczyło to jednak, że byliśmy bezpieczni. Wyobraźnia podsuwała mi wystarczająco dużo obrazów dziwacznych istot, które mogłyby czaić się w okolicy.

Hmm, ale wcześniej nie sprawdził sufitu? W takim świecie to bym trzy razy wszystko obejrzał…

musieliśmy zdążyć na ostatni autobus, opuszczający niedługo to przeklęte miejsce.

Za dużo.

Farez zaraz mnie dogonił. Narzekał, że nie poczekałem, bo miał ochotę zajrzeć jeszcze do innych domów. Widocznie jednak on także nie zamierzał dłużej zostawać w okolicy, gdyż przyspieszył kroku.

Dużo zamierzeń, i do tego sprzecznych.

Szybko jednak zakwestionowałem tę teorię, bo dostrzegłem, że trzymają w rękach strzelby.

Rejestr naukowy nie pasuje.

Bynajmniej nie chciał się przywitać, po prostu złapał mnie za włosy i przyciągnął do siebie. Nie zdążyłem nawet się odsunąć.

Nawet w tekstach literackich to się przewija, ale to błąd. Bynajmniej to już przeczenie.

 

Przyciąganie do siebie człowieka, który może mieć kły? Zły pomysł. Mogli go ogłuszyć kamieniem czy coś, albo mogli go otoczyć.

 

Twardziele działają niemal jak komandosi, a latarka to dla nich cenny łup? Po co im to było?

 

Bohater coś szybko został tym potworem. Jeśli to działa tak szybko, to ci twardziele by go zabili na wszelki wypadek. Do tego – po co ten kokon?

 

Fajny klimat, lubię temat mrocznych sekt w świecie post-apo, i tu jest bardzo ciekawy materiał, ale na wszystkie funktory, jak tu strasznie brakuje spójności logicznej.

 

Uważam, że masz dryg do ciekawie mrocznych i oryginalnych historii, ale weź teraz napisz jeden dłuższy, najlepiej betowany tekst, który po prostu będzie i dokończony, i gruntownie przemyślany. Mam wrażenie, że ostatnio idzie od ciebie za dużo, za szybko.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

GreasySmooth Zgadzam się ze wszystkim, ale “ostatnio idzie od ciebie za dużo, za szybko”, hmm… W ostatnim czasie miałem spore załamanie formy i wrzucałem średnnio jeden tekst na 3 miesiące i to jak dobrze poszło, a że akurat w ten weekend dostałem wenę tak silną, że prawie mnie zmiotło… Jasne, betowanie by się przydało, ale jak kiedyś wrzuciłem tekst do bety, siedział z 2 miesiące i nikt nie zajrzał, więc nie wiem, czy to dobry pomysł. Przydałby mi się inspektor od logiki w tekstach, bo to potworne, co mój umysł wyczynia, gdy nie patrzę. Zakończenie skaszaniłem po całości, ale w sumie nie wiem, czy jest sens się zajmować jeszcze tym tekstem, chyba tylko do kosza się nadaje. Swoją drogą dziwne, że kliknąłeś do biblioteki, skoro tak ci się nie podobało. ;)

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

 

wenę tak silną, że prawie mnie zmiotło

Cieszy mnie to, pisz, pisz.

ale jak kiedyś wrzuciłem tekst do bety, siedział z 2 miesiące i nikt nie zajrzał

Śmiało możesz mnie dodawać bezpośrednio.

Przydałby mi się inspektor od logiki w tekstach, bo to potworne, co mój umysł wyczynia, gdy nie patrzę.

Raczej jest to przypadek nie zadania sobie paru pytań przez wewnętrznego lub zewnętrznego krytykanta. To jest raczej tak, że masz ciekawe (bardzo!) pomysły, ale na stykach trochę odstaje, jak się składa razem.

 

Przykład:

 

Mamy inwazję potworów, gang z bronią bierze co chce i kogo chce – ale mamy też festyn i autobus kursujący według rozkładu. Mamy nieuzbrojonych wędrownych sekciarzy, ale oni też się skradają, jakby zaraz mieli zginąć. Ok, może to wszystko być, ale jednak jakoś nie mam jasnej wizji świata. Cywilizacja zasadniczo działa czy zasadniczo upadła? Itp.

 

Do tego zachowanie bohaterów bywa zastanawiające, to już opisane wcześniej.

Zakończenie skaszaniłem po całości,

Why? Pomysł dobry, po prostu trzeba było rozciągnąć.

 

W sensie, pisząc komentarz, przyszły mi do głowy:

 

Z tego można zrobić ciekawy proces wewnątrzpsychiczny (łojej, zmieniam się, hej) plus ukrywanie się przed łowcami albo kierowcą.

 

Intrygujące jest to, że te potwory nie muszą być złe – mogą wręcz mieć coś ludziom do przekazania. Ale jak bohater to udowodni?

 

A ci łowcy wypadają jak groźni sadyści. Więc może bohater chciałby potwory uratować.

 

Bohater jest członkiem sekty – skoro się zmienia, to może sekta powita go jako zbawcę?

 

Mam wrażenie, że sam nie doceniasz potencjału swojego materiału :)

chyba tylko do kosza się nadaje

Łoj, nie dramatyzuj pan, hej! Odsyłam do ostatnich dwóch akapitów mojego komcia, w każdym jest pochwała.

 

Wrzuciłeś trzy teksty w ciągu paru dni. Do “Kota” jakoś nie mogę się odnieść po przeczytaniu, więc zrobię to drugi raz. Pozostałe dwa mają duży potencjał, szczególnie tekst powyżej, ale zostawiają lekki niedosyt, jakby po prostu za krótko były w obróbce albo nie były jeszcze tekstem właściwym. Oba mają dość szybkie zakończenie. 

 

Więc mam nadzieję, że zrobisz z nich coś więcej albo wrócisz do tych pomysłów w inny sposób :)

 

Drakaina napisała kiedyś, że ostro zrecenzowała (dużo ostrzej, niż ja tutaj) mój tekst, bo zobaczyła, czym mógł być. Tak to czuję, przepraszam za straty moralne.

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Dzięki. Ciekaw jestem właśnie co z tym “Kotem”, bo nikt nie komentuje i to w sumie raczej nie najlepsza wiadomość, choć akurat tamto opko bardziej mi się podoba niż to.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

Masz niesamowicie lekkie pióro, strasznie dobrze się Ciebie czyta, tyle ode mne plus pozdrowienia! MZ :))

Dość dziwne wydało mi się, że sekciarze nawiedzili wioskę w nocy, a jeszcze dziwniejsze, że w wiejskiej chałupie natknęli się na kosztowności i to w ilości pozwalającej wypchać kieszeń. No ale może bez tych atrakcji nie byłoby tak tajemniczo i niesamowicie, a Farez nie musiałby pryskać przed myśliwymi.

Czytało się całkiem nieźle i spodobało mi się, że w finale bohater zaczął odkrywać zachodzące w nim niepokojące zmiany…

 

We­pchną­łem ulot­kę Piew­ców Lep­szej Drogi mię­dzy szpa­ry w przy­stan­ko­wej ła­wecz­ce… → Można coś wcisnąć w szparę, ale nie wydaje mi się, aby można wcisnąć coś między szpary.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka