- Opowiadanie: PiotrCiechan - Drugi

Drugi

Łowca demonów schodzi do podziemnych korytarzy, aby unieszkodliwić zamieszkującą je Istotę.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Drugi

Przemierzał korytarz w absolutnie pełnym skupieniu, oddychając niezwykle powoli i całkowicie kontrolując każdy ruch swojego ciała. Wiedział, że nie ma tu miejsca na pomyłkę. Najmniejszy błąd równał się końcowi. A on nie zamierzał kończyć. Był daleko od początku, ale na pewno nie blisko końca. Jeszcze trochę przed nim, jeszcze ma trochę do zrobienia.

Przystanął na chwilę. Zamknął oczy. „Muszę się skupić – pomyślał – za bardzo się rozkojarzam, myśląc o przeszłości”. Otworzył oczy. Znów widział wszystko bardzo klarownie. Stare cegły ciągnące się setkami metrów w różnych kierunkach. Ale on wiedział dokąd iść. Wyczuwał Go. Na początku ledwo, ledwo, ale z każdym kolejnym krokiem coraz wyraźniej.

Jego ciężko obute stopy nie wydawały prawie żadnego dźwięku. Był cichy jak noc. Przesuwał się w ciemności. Wtapiał się w nią. Był ciemnością. I po ciemność szedł, aby ją zgładzić, aby zalać ją światłem, aby ją rozprysnąć i stopić na wieczność.

Znów przystanął. „Co się ze mną dzieje? Rozpraszam się.” Wykonał szybkie ćwiczenie z oddychaniem, żeby przywrócić spokój i skupienie. Pięć, sześć sekund i wszystko wróciło do normy. Normy, która była idealnym uporządkowaniem swojego ciała. Znów wszystko widział wyraźnie, znów wszystko czuł. Słyszał małego, włochatego pająka, który powoli dreptał po podłodze tuż przed nim. Widział, jak jego cień przesuwa się pośród cieni. Pająk zaczął niezdarnie wdrapywać się na ścianę.

Mężczyzna szedł dalej. Nie głośniej, niż pajączek. Jego postać wypełniała prawie cały korytarz. Pistolet ze srebrną kulą, w prawej dłoni, niemal z nią zrośnięty. Miecz, srebrny, w pochwie przylegającej do jego pleców, jakby z nich wyrastał, jakby był z nimi jednością. Nie ma możliwości błędów, nie ma szans na pomyłki. Za pięćdziesiąt kroków, za wyłomem po prawej stronie, spotka Go i z nim skończy.

Absolutna cisza. Absolutna ciemność. Absolutny spokój. Absolutne szczęście. Jak wtedy, gdy spotkał tę dziewczynę. Też było ciemno i cicho. Jej słodkie wargi na jego wargach. Ostatnie dni prawdziwego szczęścia, ostatnie dni prawdziwej wolności, zanim został, kim został. Czterdzieści kroków. Jak smak prawdziwego piwa pszennego, które warzyła jego babka. Zakradał się do piwniczki, w letnie, gorące dni, żeby podpijać je z wielkiej beczki. Trzydzieści kroków. Teraz wydawało mu się, że babka o wszystkim wiedziała i przymykała na to oko. Teraz też przymknąłby oko. Dwadzieścia kroków. Teraz najchętniej położyłby się na zielonym, miękkim mchu, pośród szumiących świerków. Tam, gdzie śpiewają słowiki i skowronki. Tam, gdzie leśne powietrze cudownie napełnia płuca i daje ukojenie po całym dniu pracy. Dziesięć kroków. Zamknąłby oczy i w końcu odpoczął. W końcu mógłby odpocząć po tych wszystkich latach wyrzeczeń, ćwiczeń, pracy, rezygnacji z komfortu. Pięć kroków.

„Cholera!” – stanął jak wryty. Momentalnie oblał się potem. Szeroko rozwartymi oczami wgapiał się w ciemność. Ręka, w której trzymał pistolet zaczęła mu drżeć.

„Cholera, jak mogłem nie zauważyć, że mnie przejmuje? Dałem się podejść, jak adept. Czemu tego nie zauważyłem?”

Zamknął oczy. Wiedział, że jest kilka kroków od Niego. On musi o tym wiedzieć i czeka. „Skup się. Skup się” – dwa oddechy, wstrzymanie powietrza, wyrównanie tętna. Uspokoił drżenie ręki, skontrolował przestrzeń wokół siebie. Znajdował się tuż przed zakrętem. Korytarz skręcał w prawo. Jeszcze chwila przywrócenia ciała do normy. Zamknął oczy. Dwa oddechy i znów czuł, że wszystko jest pod kontrolą.

Otworzył oczy, żeby zobaczyć, jak szponiasta ręka zmierza w stronę jego twarzy z niebywałą prędkością. Ale był już na to przygotowany. Zrobił błyskawiczny unik w lewą stronę, obrócił się na prawej pięcie i momentalnie znalazł się za Nim. Wystrzelił z pistoletu jednocześnie wyjmując miecz. On uniknął kuli z niezwykłą sprawnością, ale miecz wbił mu się w udo. Syknął przeraźliwie z bólu i odskoczył daleko przed siebie.

Miecz wywijał już kolejne młynki w powietrzu, spokojnie i pewnie podążał za Nim. Jego okropna twarz, strasząca wystającymi ścięgnami, zgnilizną i zwierzęcym gniewem zastygła w piekielnym grymasie wyrażającym złość i strach.

„Już jest mój” – pomyślał, ale nie osłabiał skupienia nawet o ton. Szedł pewnie przez korytarz, tą samą drogą, którą tu przyszedł. Stwór cofał się sycząc i warcząc co chwila. Machał dłońmi zakończonymi obdrapanymi szponami.

Wyjął z tylnej kieszeni trochę proszku i sypnął nim Mu w twarz, po czym wykonał błyskawiczny skok do przodu i ciął mieczem. Ostrze zagłębiło się w Nim głęboko i zaczęło palić Go żywcem.

„Palić żywcem?” – zaśmiał się w myślach – „To było tak proste, że mam czas, żeby myśleć o tym, co robię. Mam czas, żeby analizować walkę podczas samej walki”.

Stwór był już cały w płomieniach. Jego ciało powoli zaczynało się topić. Cały korytarz przeszedł obrzydliwym zapachem wymiocin, starego truchła i zgnilizny.

Stał, cały czas trzymając wbity w Niego miecz za rękojeść owiniętą skórą najwyższej jakości. „Zupełnie jakbym piekł mięso nad ogniskiem. Jakbym już mógł odpoczywać po ciężkim dniu”.

Po chwili po Nim została tylko kupka ciemnego popiołu na ciemniejszym klepisku, pośród ciemniejszego korytarza.

Na twarzy Łowcy pojawił się uśmiech. „Było łatwiej, niż myślałem. Ten zarządca mówił mi o strasznym przeciwniku, co najmniej siódmej klasy. A Ten tutaj to ledwo dwójka, może trójka. Ludzie często panikują. Z drugiej strony, co się dziwić. Ja, trzydzieści lat temu, na widok Takiej dwójki też bym spanikował”.

Dwójki.

Nagle coś drgnęło w jego umyśle. „Dwójki? Jakim cudem dwójka mogła próbować mnie przejąć? Jakim cudem?”. Zamarł. W jego umyśle nagle opuściła się zapadka. Wszystko pojął. Dał się wywieść w pole, jak dzieciak. Momentalnie zaczął się obracać. Dał się podejść, jak świeży rekrut. Miecz już szybował w górze. Zarządca mówił, że Istota wygląda jak, człowiek, który wyszedł z grobu. Jak CZŁOWIEK, nie jak STWÓR.

„Co ja sobie myślałem?!”

Miecz przeciął powietrze i w tym momencie poczuł dziwne stuknięcie na wysokości szyi. Opuścił ostrze. Zobaczył Go. To był On. Druga Istota w tej piwnicy. Ta właściwa. Patrzył na niego tak, jak Lord patrzy na pachołka. Tak, jak Wilk patrzy na zabłąkaną sarenkę. Uśmiechał się, On się uśmiechał, ale nie był to uśmiech człowieka. Był to uśmiech modliszki tuż przed tym, jak zaczyna zjadać swojego partnera. Był to uśmiech szerszenia, który za chwilę zacznie rozrywać pszczoły siedzące bezpiecznie w ulu. Był to uśmiech demona, który zaraz zrobi coś, czego żaden człowiek nawet nie mógł sobie wyobrazić. I te Jego oczy. Oczy, które widziały Rzeczy. Rzeczy niedostępne dla nikogo.

Wszystko zaszło przerażającą mgłą. Wycofał lekko jedną nogę i zaczął szykować się do skoku, żeby wykonać drugie cięcie. Tym razem nie mógł już chybić.

Nagle cały obraz, który widział, przekrzywił się, wszystko spowolniło. Istota, korytarz, świat zawirowały mu przed oczami.

„Co się dzieje? Co się….”

Wydał z siebie cichy jęk, a jego głowa poturlała się po podłodze. Po chwili, cały czas stojące ciało, upadło na klepisko, jak szmaciana lalka, którą ktoś przestał trzymać. Miecz został w dłoni. Leżał na ziemi pobłyskując lśniącym srebrem.

Istota uśmiechała się zadowolona. Zrobiła krok do przodu, podniosła głowę Łowcy i spojrzała jej w oczy. Uśmiech zrobił się jeszcze szerszy, po czym usta otworzyły się obnażając ostre jak szpikulce zęby w ilości przekraczającej ludzkie wyobrażenie.

Istota zaczęła się cieszyć, jak ktoś, kto za chwilę spożyje pyszny, wykwintny posiłek i zaspokoi spragnione kubki smakowe. Głowa Łowcy zaczęła znikać w paszczy Istoty. A potem była już tylko ciemność, ciemność i Ciemność.  

Koniec

Komentarze

Przemierzał korytarz w absolutnie pełnym skupieniu, oddychając niezwykle powoli i całkowicie kontrolując każdy ruch swojego ciała.

Raczej normalne, że nie cudzego;)

 

Wiedział, że nie ma tu miejsca na pomyłkę.

Nie ma tu wskazuje na teraźniejszość, a jednak powinna być przeszłość.

 

Najmniejszy błąd równał się końcowi. A on nie zamierzał kończyć.

Trzeba by zmienić jeden koniec. Zwłaszcza, że w kolejnym zdaniu jest następny.

 

 

Jeszcze trochę przed nim, jeszcze ma trochę do zrobienia.

 

 

„Muszę się skupić – pomyślał – za bardzo się rozkojarzam, myśląc o przeszłości”.

Według mojej wiedzy w zapisie myśli po pomyślał powinien być przecinek.

 

Stare cegły ciągnące się setkami metrów w różnych kierunkach.

No nawet jeśli to korytarze, to jednak nie w różnych.

 

Czemu GO z dużej? Zaimki z dużej piszemy w listach, lub kiedy mówimy o Bogu.

 

 

 Znów wszystko widział wyraźnie, znów wszystko czuł.

Dużo powtarzasz, to nuży czytelnika.

 

 

Widział, jak jego cień przesuwa się pośród cieni.

Pośród jakich cieni?

 

 

Szedł dalej.

Bohater, czy pająk?

Miecz, srebrny, w pochwie przylegającej do jego pleców, jakby z nich wyrastał, jakby był z nimi jednością.

 

Za pięćdziesiąt kroków, za wyłomem po prawej stronie, spotka Go i z nim skończy.

Może by jedno za na coś zmienić?

 

Jak smak prawdziwego piwa pszennego, które warzyła jego babka.

 

A piwo to nie powinno być pszeniczne?

 

Ręka, w której trzymał pistolet zaczęła mu drżeć.

Machał dłońmi zakończonymi obdrapanymi szponami.

Jakie to będą obdrapane szpony?

 

Wyjął z tylnej kieszeni trochę proszku

Tu nie wiadomo kto.

 

Po chwili po Nim została tylko kupka ciemnego popiołu na ciemniejszym klepisku, pośród ciemniejszego korytarza.

 

Aż mi w oczach pociemniało.

 

Ja, trzydzieści lat temu, na widok Takiej dwójki też bym spanikował”.

Czemu takiej z dużej?

 

Ogromnie umęczyły mnie powtórzenie. Dla mnie nie budują nastroju, tylko drażnią.

Natomiast emocje bohatera, wzloty i upadki (hmm zwłaszcza ostatni) są ciekawe. Z zainteresowaniem podążałam za bohaterem, który tropił potwora, którego nie pisałabym z dużej.

Twist fajny, ale ostatniego zdania nie rozumiem.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Dzięki za komentarz :)

Pisząc to opowiadanie założyłem pewien styl. Błędy, o których piszesz, nie są błędami, lecz realizacją koncepcji.

W pełni jednak rozumiem, że taka koncepcja i taki styl nie przypadły Ci do gustu.

Co do merytoryki: piwo jest pszenne (oczywiście pszeniczne też), a duże litery mają swoją funkcję. Jeśli coś jest niezrozumiałe, to oczywiście wina autora, ale też uważam, że rolą autora nie jest tłumaczenie treści, bo opowiadanie powinno bronić się samo. W Twoim przypadku się nie obroniło, ale mimo wszystko pozwolę sobie nie rozwiewać Twoich wątpliwości co do zakończenia i innych wskazanych rzeczy i mieć nadzieję, że może przypasuje to innemu czytelnikowi.

 

Pozdrawiam i bardzo dziękuję za poświęcony czas :)

 

Napisane wczoraj – bóstwa czasu mi nie sprzyjają ;)

 Przemierzał korytarz w absolutnie pełnym skupieniu, oddychając niezwykle powoli i całkowicie kontrolując każdy ruch swojego ciała.

Troszkę zbyt usilnie zapewniasz – można przyciąć to zdanie: Przemierzał korytarz w pełnym skupieniu, oddychając niezwykle powoli i całkowicie kontrolując każdy ruch ciała. W następnym zdaniu możesz wyciąć "tu", a jeśli chodzi o cały akapit – utajniasz. https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842859 To znaczy – zapewniasz, że ma miejsce Coś Ważnego, ale nie mówisz, co. To się szybko robi męczące.

 „Muszę się skupić – pomyślał – za bardzo się rozkojarzam, myśląc o przeszłości”.

Hmm. Ale czy on myślał o przeszłości? Może można to pokazać? "Rozkojarzam" to poprawna forma, ale czy ładna?

 Znów widział wszystko bardzo klarownie

Widzi się raczej jasno. Albo wyraźnie.

 Ale on wiedział dokąd iść.

Ale on wiedział, dokąd iść. Nie sugerowałeś, że się zgubił, a że jest w labiryncie – tylko bardzo subtelnie. Więc czemu miałby nie wiedzieć, dokąd iść?

 Jego ciężko obute stopy nie wydawały prawie żadnego dźwięku.

Stopy zasadniczo nie wydają dźwięków. Natomiast jeśli bohater szedł w ceglanym korytarzu i miał ciężkie buciory, spodziewalibyśmy się raczej odgłosu kroków, odbijającego się echem – skoro mówisz, że go nie słychać, to jest wskazówka. Tylko co wskazuje?

 Był cichy, jak noc.

Przecinek zbędny.

 Przesuwał się w ciemności. Wtapiał się w nią. Był ciemnością. I po ciemność szedł, aby ją zgładzić, aby zalać ją światłem, aby ją rozprysnąć i stopić na wieczność.

Mhm. Facet przesuwa się sobą w sobie, żeby zgładzić… siebie? Mącisz. "Rozprysnąć" może się coś (bańka, szklanka rzucona na cegły), ale nie można czegoś rozprysnąć.

 Znów przystanął. „Co się ze mną dzieję. Rozpraszam się.”

Literówka, dałabym też pytajnik. Hmm. Nie do końca wiem, dlaczego bohater miałby tak myśleć.

 Wykonał szybkie ćwiczenie z oddychaniem, żeby przywrócić spokój i skupienie.

Wykonał szybkie ćwiczenie oddechowe, żeby przywrócić sobie spokój i skupienie. Można to zdanie zrobić lepiej, ale staram się poprawiać minimalnie.

 Normy, która była idealnym uporządkowaniem swojego ciała.

Norma nie ma ciała, co sugeruje zastosowanie "swojego" w tym zdaniu. I właściwie – co to zdanie robi?

 Znów wszystko widział wyraźnie, znów wszystko czuł.

Dobrze, czyli bohater ma problem z derealizacją? W takim razie powtórzenie podkreśla, że wrócił do równowagi, ale właściwie skąd ten problem?

 jego cień przesuwa się pośród cieni

Ale to powtórzenie wypada mniej zręcznie.

 Pająk zaczął niezdarnie wdrapywać się na przeciwległą ścianę.

Lepiej: Pająk zaczął się niezdarnie wdrapywać na przeciwległą ścianę. (Przeciwległą?)

 Jego postać wypełniania prawie cały korytarz.

Literówka.

 Pistolet ze srebrną kulą, w prawej dłoni, niemal z nią zrośnięty.

Trochę to zdanie mętne. Z czym jest zrośnięty pistolet?

 Miecz, srebrny, w pochwie przylegającej do jego pleców, jakby z nich wyrastał, jakby był z nimi jednością.

"Jego" zbędne. Strumień świadomości męczy niektórych czytelników.

 Nie ma pola na błędy

Idiom: nie ma miejsca na błędy.

 rezygnacji z komfortu

Ten "komfort" psuje cały efekt – nie dość, że współczesny, to jeszcze umniejsza poświęcenie bohatera. W końcu rezygnacja z komfortu to nie aż takie wyrzeczenie.

 Momentalnie oblał się potem.

Uważaj na słowa wieloznaczne – nawet, kiedy wiadomo, o co chodzi, to drugie znaczenie majaczy gdzieś na horyzoncie.

 Szeroko rozwartymi oczami wgapiał się w ciemność.

"Wgapiał się" pasuje do tego dość ą-ę tekstu jak wół do karety.

 Ręka, w której trzymał pistolet zaczęła mu drżeć.

Wtrącenie: Ręka, w której trzymał pistolet, zaczęła drżeć.

 Cholera, jak mogłem nie zauważyć, że mnie przejmuje?

To nie ma żadnego umocowania w tekście. Co się dzieje?

 Skup się” – dwa oddechy

Skup się.” – Dwa oddechy.

 wstrzymanie powietrza

Co to znaczy?

 Uspokoił drganie ręki

Drżenie ręki.

 skontrolował przestrzeń wokół siebie

To znaczy?

 Jeszcze chwila przywrócenia ciała do normy.

Jeszcze chwila, żeby przywrócić ciało do normy. Chociaż dałoby się to przeformułować.

 wszystko jest pod kontrolą

Znów kontrola?

 Otworzył oczy, żeby zobaczyć, jak szponiasta ręka zmierza w stronę jego twarzy z niebywałą prędkością. Ale był już na to przygotowany.

Jeżeli on widzi takie rzeczy, to chyba jest Władcą Czasu. Względnie Neo. I żyje w bullet time :)

 Zrobił błyskawiczny unik w lewą stronę, obrócił się na prawej pięcie i momentalnie znalazł się za Nim.

To bardzo powolne, analizujące sytuację punkt po punkcie zdanie. Czy w scenie walki tak powinno być?

 Wystrzelił z pistoletu jednocześnie wyjmując miecz

Wystrzelił z pistoletu, jednocześnie dobywając miecza.

 Syknął przeraźliwie z bólu

"Z bólu" zbędne, to dość oczywiste.

 Miecz wywijał już kolejne młynki w powietrzu, spokojnie i pewnie podążał za Nim.

Niespójne. Wywijanie nie jest spokojne.

 wyrażającym złość z nutką strachu

Takie tłumaczenie tylko psuje efekt.

 nie osłabiał skupienia nawet o ton

Siła skupienia ma tony? Hmm?

 Stwór cofał się sycząc i warcząc co chwila

Stwór cofał się, sycząc i warcząc co chwila.

 obdrapanymi szponami

Czyli jakimi?

 To było tak proste, że mam czas, żeby myśleć o tym, co robię. Mam czas, żeby analizować walkę podczas samej walki

Czyli robisz to specjalnie. Hmm. Zginęła kropka.

 miecz, za rękojeść owiniętą skórą najwyższej jakości

Przecinek zbędny. Reklama miecza wyrywa z zawieszenia niewiary.

 Zupełnie jakbym

Zupełnie, jakbym.

 Ten zarządca mówił mi o strasznym przeciwniku

"Mi" zbędne.

 W jego umyśle nagle opuściła się zapadka

Czego to jest metafora?

 Zaczął momentalnie się obracać.

"Momentalnie" dotyczy obracania, czy zaczynania? Bo jeśli zaczynania, to powinno być przed nim.

jak, człowiek

Tu nie powinno być przecinka.

 Miecz przeciął powietrze i w tym momencie poczuł dziwne stuknięcie na wysokości szyi. Opuścił ostrze.

Podmiotem tych zdań jest miecz. Sprawia to ucieszne wrażenie.

 Patrzył na niego, tak

Bez przecinka.

 uśmiech, jaki może zrobić człowiek

Uśmiechu się nie robi…

 Oczy, które widziały Rzeczy.

Przepraszam, ale zagrywasz się (w tym akapicie zwłaszcza, ale nie tylko) jak DeFunes i z podobnym skutkiem. DeFunes bywa zabawny. Rzadko kiedy można go wziąć poważnie.

 Wszystko zaszło przerażającą mgłą. Wycofał lekko jedną nogę

Dziwna zbitka.

 Istota, korytarz, świat zawirował mu przed oczami.

Zawirowały.

 Wydał z siebie cichy jęk a jego głowa

Wydał z siebie cichy jęk, a jego głowa.

 Po chwili, cały czas stojące ciało, upadło na klepisko, jak szmaciana lalka, którą ktoś przestał trzymać.

Tnij: Po chwili ciało upadło na klepisko, jak szmaciana lalka, którą ktoś przestał trzymać.

 Leżał na ziemi pobłyskując lśniącym srebrem.

Masło maślane. Leżał na ziemi, lśniąc srebrem.

 usta otworzyły się obnażając ostre jak szpikulce zęby w ilości przekraczającej ludzkie wyobrażenie

Usta? Usta otworzyły się, obnażając ostre jak szpikulce zęby w liczbie przekraczającej ludzkie wyobrażenie.

jak ktoś, kto za chwilę spożyje pyszny, wykwintny posiłek i zaspokoi spragnione kubki smakowe

To już jest łopata.

 

No, poszedł wiedźmin do lochu i tam go zeżarło. Co właściwie z tego wynikło? Nic. Tekst sprawia wrażenie fragmentu wyrwanego z większej całości – gdybym cokolwiek wiedziała o Łowcy (i o potworze – skąd mam np. wiedzieć, czy Łowca słusznie nie dostał za swoje?), bardziej bym się tym przejęła. Językowo ma wyraźny odcień purpury, miejscami zabawny (końcówka…). Cierpi też na zespół Ważnych Wielkich Liter – nie mam pojęcia, dlaczego zaimki odnoszące się do potwora piszesz dużą literą. W końcu bohater nie oddaje mu hołdu.

 Jeszcze trochę przed nim, jeszcze ma trochę do zrobienia.

To powtórzenie akurat ma sens, podobnie jak "Najmniejszy błąd równał się końcowi. A on nie zamierzał kończyć." (zdania mniej, ale samo powtórzenie wyraźnie służy podkreśleniu).

 które warzyła jego babka

No, babka powinna być czyjaś. Zaimki nie zawsze trzeba ciąć :)

 Pisząc to opowiadanie założyłem pewien styl. Błędy, o których piszesz, nie są błędami, lecz realizacją koncepcji.

Hmm, a jaki dokładnie styl?

 duże litery mają swoją funkcję

Dobrze, tylko jaką? Zwykle używamy ich ze względów grzecznościowych, żeby okazać szacunek, ale bohater nawet nie rozmawia z potworem – czemu okazuje mu szacunek w myślach? Czy to ma być wskazówka co do tego "przejęcia"? (Które w sumie wisi w próżni…) Zob. https://sjp.pwn.pl/zasady/IV-Wielkie-i-male-litery;629369.html

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Ok, bardzo dziękuję za wskazanie literówek i niektórych błędów stylistycznych – to cenne.

Co do reszty – jaki jest sens komentować tekst zdanie po zdanie, nie znając jego dalszej treści?

Nie wiem, ale jestem tu tylko żółtodziobem i jak widzę, na tym portalu tak się robi.

W pełni akceptuję, że tekst nie podszedł i nie trafił w gusta.

 

Koleżanka we wcześniejszym komentarzu stwierdziła, że piwo nie może być pszenne, teraz dowiaduje się, że nie można widzieć “klarownie”.

No, ciekawe, ale niepomocne. To raczej ma na celu “przyczepienie się” do tekstu.

 

Podobnież z Dużymi Literami. I powtórzeniami

Cytat ze Słownika PWN, który mi podesłałaś:

„Kiedyś, po latach, Historia przyzna nam rację. Ale Historia niczego nie przyzna, nie przyzna się do niczego, Historia nie odezwie się już ani słowem […]”.

(S. Barańczak)

 

Ale może Barańczak, to nie tędy droga? Może jednak wzorem winien być Pilipiuk, bądź inny Piekara?

 

Doceniam również zdanie:

“"Wgapiał się" pasuje do tego dość ą-ę tekstu jak wół do karety.”

Doceniam, bo nie spodziewałem się, że ktoś mógłby pomyśleć, że to tekst “ą-ę” i to pokazuje mi nową perspektywę.

 

Ogólnie widzę, że jednak tekst okazał się niezrozumiały, co, jak pisałem we wcześniejszym komentarzu, jest w pełni winą autora.

 

Pozdrawiam i dzięki za poświęcony czas :)

 

 

 

 

 

Ale jak nie znając treści?

Umieściłeś opowiadanie, czyli zamkniętą całość. My wytykamy Ci błędy.

Wbrew temu co sądzisz, nie dla chwili pogańskiej przyjemności.

Komentarze, zwłaszcza takie merytoryczne jak Tarniny, są niezwykle cenne, jeśli chcesz się rozwijać.

Pisząc, zyskując informację zwrotną i poprawiając błędy, szlifujesz warsztat.

 

Można zaobserwować, jak ludzie rozwijają się na NF.

Po same zachwyty lepiej iść do Mamy, ja tak robię;)

Lożanka bezprenumeratowa

Ależ za poprawki błędów stylistycznych i literówek bardzo dziękuję i jestem wdzięczny.

 

“No, poszedł wiedźmin do lochu i tam go zeżarło. Co właściwie z tego wynikło? Nic.” – niesamowicie merytoryczny komentarz. Można w taki sposób opisać absolutną większość literatury. I o czym to świadczy?

Pewien pisarz powiedział kiedyś, że nie ważne o czym się pisze, tylko jak. Zgadzam się z nim. Absolutnie żaden ze mnie “złotopióry”, ale jak mam traktować poważnie komunikat, że mam niepotrzebne powtórzenia i duże litery? Powtórzenia nadają całości odpowiedni rytm (tak przynajmniej zakładałem) duże litery oznaczające potwora podkreślają po prostu jego wagę, straszność, siłę, moc, respekt przed nim. Wydawało mi się, że to prosty zabieg. Ale możliwe, że się myliłem i piszę to bez cienia ironii.

No, ale nie chcę się już bronić, bo i tak pewnie za dużo napisałem.

 Jak podkreślałem, to ewidentny mój błąd, że treść opowiadania nie została zrozumiana.

 

Na koniec: jest jednak coś między całusem od mamy i “jakie piękne opowiadanie :)” a “tu nie ma sensu”.

 

Moje pierwsze opowiadanie nosi tytuł “Radnok”. Wymyśliłem sobie to słowo, bo jakoś mi ładnie brzmiało i tyle. W komentarzu przeczytałem, że moje nawiązanie do mickiewiczowskiego “Konrada” poprzez anagram jest trochę zbyt oczywiste. Taki to właśnie poziom niektórych cennych komentarzy. 

 

Ale dziękuję bardzo za kulturalną dyskusję. To naprawdę doceniam.

 

 

Co do reszty – jaki jest sens komentować tekst zdanie po zdanie, nie znając jego dalszej treści?

Ogromny. Po pierwsze – czytelnik odbiera tekst zdanie po zdaniu, nie znając jego dalszej treści. Komentarze na bieżąco pozwalają autorowi zobaczyć, jak ten odbiór wygląda. Czy tekst robi takie wrażenie, jakie autor zakładał? Czy są jakieś konkretne miejsca, w których robi inne? Podsumowanie na zimno tego nie daje.

Po drugie, przy pierwszym odczytaniu tekstu najlepiej widać literówki i drobne potknięcia, które za drugim razem już się przeskakuje, zupełnie odruchowo.

 jak widzę, na tym portalu tak się robi

Nie wszyscy tak robią – ja owszem, ale są inne szkoły.

 teraz dowiaduje się, że nie można widzieć “klarownie”.

Bo nie można. Taka jest łączliwość frazeologiczna. Jeżeli mi nie wierzysz, spytaj w PWN albo innej poradnik. Widzieć można jasno, wyraźnie – nie klarownie. Klarowny może być płyn.

 No, ciekawe, ale niepomocne.

Jeżeli dowiedziałeś się czegoś nowego, to chyba jednak pomocne.

 To raczej ma na celu “przyczepienie się” do tekstu.

Przykro mi, że takie masz nastawienie. Chociażby dlatego, że przy takim nastawieniu sukces zawsze będzie o cal poza Twoim zasięgiem.

 nie dla chwili pogańskiej przyjemności

Zaczynam przemyśliwać o założeniu sekty :D

Można w taki sposób opisać absolutną większość literatury.

Mmmm, chyba nie.

 Pewien pisarz powiedział kiedyś, że nie ważne o czym się pisze, tylko jak. Zgadzam się z nim.

A ja nie. Bo "jak" jest bardzo ważne, ale bez "o czym" – po prostu puste.

 jak mam traktować poważnie komunikat, że mam niepotrzebne powtórzenia i duże litery?

Tak, że Twój zamysł nie jest dla nas czytelny. Wierzę (dlaczego miałabym nie wierzyć?, że jakiś miałeś, ale nie mam narzędzi, żeby go odczytać.

 Powtórzenia nadają całości odpowiedni rytm (tak przynajmniej zakładałem)

Mogłoby tak być, ale w tym tekście akurat nie wyszło. Nie zawsze to, co zamierzyłeś, jest czytelne – po to są komentarze, żebyś mógł się tego dowiedzieć. Bo piszesz może dla siebie, ale publikujesz dla innych.

 duże litery oznaczające potwora podkreślają po prostu jego wagę, straszność, siłę, moc, respekt przed nim

Jest to, z punktu widzenia polskiej ortografii, nieprawidłowe. Co już udowadniałam.

Ale możliwe, że się myliłem i piszę to bez cienia ironii.

Ależ to bardzo dobrze odkryć, że człowiek się mylił! To zdrowe i pomaga się dalej rozwijać.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Poprawiłem literówki i skorzystałem z niektórych rad stylistycznych, za co serdecznie dziękuję.

Nie zamierzam być dłużej swoim adwokatem, bo to nie w tym rzecz. Mam inne wyobrażenie na temat literatury od Was. Stąd, wydaję mi się, różnice w poglądach.

 

Naprawdę ostatnia rzecz:

Co do wielkich liter, z jednej strony (za PWN):

Wielką literą można zapisać (m.in)

-nazwy pospolite użyte w funkcji nazw własnych osób i miejsc – On (jako oznaczenie stwora) – może prostacki zabieg, ale poprawny

– nazwy uosobionych pojęć oderwanych – Rzeczy – jak wyżej

 

Ale z drugiej strony, to nie ma znaczenia, ponieważ jako autor mogę napisać dużą literę tam, gdzie chcę, jeśli tylko taki był mój zamysł, a nie literówka (patrz. np. Dorota Masłowska i pierwsze strony “Wojny polsko-ruskiej”).

 

Pozdrawiam.

 

A ja czensto lóbie wyrarzać siem swobodnie.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Cóż. Jesteśmy dorośli i możemy robić, co nam się podoba. A także ponosić tego konsekwencje.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Siema, siema,

 

dyskusja pod tekstem lepsza niż sam tekst :)

 

Ale po kolei – nie jest to opowiadanie złe, choć powiedziałbym, że sprowadza się właśnie do podsumowania, które wrzuciła Tarnina – wszedł do lochu i umarł :) To nie jakiś wielki zarzut, po prostu stwierdzenie faktu. Myślę, że warto byłoby planować historię bardziej ambitnie, żeby przekazywała mityczne “coś więcej”. Pewnie po Twojej stronie jest zastanowienie się, co więcej mógłbyś czy chciałbyś, drogi autorze, przekazać. Bardzo mi się podobał ten wątek marzeń łowcy – że chciałby tak naprawdę chwilę poleżeć, nacieszyć się życiem; albo to wspomnienie szczęścia w objęciach dziewczęcych ramion. Myślę, że te wątki w zestawieniu z ciemnym korytarzem, potworem stanowiącym kwintesencję ciemności, czy śmiercią bohatera mogą budować jakąś większę “wartość”, “przesłanie”. I ja osobiście jestem fanem budowania takiej wartości, ale ponownie – decyzja Twoja, co z tej mojej uwagi weźmiesz do siebie. Bez tej dodatkowej wartości, to scenka w lochu, łowca wszedł i zdechł. Tylko tyle, raczej nie aż tyle.

 

Dodatkowo jest tutaj trochę kontekstu “kulturowo-literackiego”, który warto podnieść. Oczywistym nawiązaniem jest wiedźmin – srebrny miecz na potwory, fisstech i podpalenie (jeszcze tylko brakowało okrzyku “Igni!”). Tego moim zdaniem jest nieco zbyt dużo, proponuję wymyślić bardziej “swojego” łowcę. Ja wiem, że tam jest kilka elementów różnicujących, np. pistolet na srebrne kule, ale wciąż…

Druga sprawa i kolejny kontekst, który wg mnie zupełnie nie wybrzmiał to temat labiryntu i Minotaura. Przywoływany był wyżej Barańczak, to ja jeszcze wspomnę o Herbercie i jego utworze “Historia Minotaura”. W tym wierszu (chyba to wiersz, choć rymów nie ma) Herbert nieco odwraca historię, Minotaura nazywa biednym Matołkiem a Tezeusza (łowcę) mordercą. Tego rodzaju odwrócenie mogłoby być świeżym spojrzeniem na kwestię polowania na potwory, czy raczej “potwory”. Może to jest ta dodatkowo wartość w fabule?

 

Co do samej dyskusji pod tekstem – krótko się odniosę. Po pierwsze: wg mnie lepiej wzorować się na Barańczaku czy Herbercie niż Pilipiuku, bo uważam, że lepsze są ambitne cele niż wchodzenie w bylejakoś. Myślę, też, że celując wysoko, nawet jeśli się nie uda autor wciąż ma szansę stworzyć “coś ciekawego” i wartościowego. Celując nisko jeśli się nie uda, spadamy jeszcze niżej i jest ryzyko powstania czegoś o niskiej “wartości”. Dodam jeszcze, że Masłowską bym stawiał raczej obok Barańczaka niż Pilipiuka ;)

Po drugie: osoby takie jak Tarnina i analizy, które publikują to prawdziwy skarb. To często kilka godzin pracy i masa komentarzy. Nie trzeba się ze wszystkim zgadzać, to naturalne, ale raczej nie należy się obrażać. Wręcz przeciwnie, ja np. zawsze się cieszę, że ktoś zechciał się pochylić nad moim tekstem i poświęcił swój czas. A krytyka? Jest jej masa, lepiej się przyzwyczaić i nauczyć się z nią pracować. Tak będziemy (wierzę w to) lepszymi autorami.

 

Pozdrawiam!

 

Che mi sento di morir

Dzięki za komentarz :)

Myślę, że warto byłoby planować historię bardziej ambitnie, żeby przekazywała mityczne “coś więcej”.

 Tym razem chciałem napisać coś bardzo krótkiego, prostego i opartego bardziej na emocjach, niż samej treści (jakąś tam inspiracją było półstronicowe opowiadanie Neila Gaimana “Mroczak”). Ale jakby co, dwa lata temu, napisałem “Słuńsk” – ma 50 stron i zdecydowanie bardziej rozbudowanych bohaterów, jeśli byłbyś ciekawy. Choć nie odważę się powiedzieć, że jest lepsze :)

 

A skoro dyskusja Ci się spodobała, to z chęcią odniosę się do jednego z Twoich zarzutów ;)

Oczywistym nawiązaniem jest wiedźmin – srebrny miecz na potwory, fisstech i podpalenie”

Jestem wielkim fanem Wiedźmina, ale bez przesady – w tym przypadku większą inspiracją był Hellsing (manga). Nawet chciałem w pewnym momencie dodać bohaterowi kapelusz, ale stwierdziłem, że byłoby to zbyt niepraktyczne i sztampowe. Sapkowski to wspaniały pisarz, ale nie on wymyślił, że srebro i ogień zabijają potwory – najbardziej banalny przykład to “Dracula”, ale te sposoby były znane w kulturze ludowej od wieków.

 

Co do Herberta i Minotaura – nie znałem tego wiersza, ciekawa uwaga.

 

Nie trzeba się ze wszystkim zgadzać, to naturalne, ale raczej nie należy się obrażać.”

 

Przeczytałem raz jeszcze moje komentarze i nie bardzo widzę tam obrazę. Widzę wdzięczność za wyszukanie błędów stylistycznych i literówek, oraz brak zgody na część wytkniętej krytyki. Absolutnie każdy może napisać, że moje opowiadanie jest beznadziejne – to jasne – ale z wytknięciem niepoprawności pozwolę się nie zgodzić.

 

Najchętniej w ogóle nie odpowiadałbym na komentarze, bo, jak wcześniej napisałem, moim zdaniem to niewłaściwe, no ale w “poradniku dla żółtodzioba” stało jak byk: “komentuj, komentuj, komentuj”.

No to skomentowałem. A, że loża poczuła się urażona…

 

Pozdrawiam :)

Sapkowski to wspaniały pisarz, ale nie on wymyślił, że srebro i ogień zabijają potwory – najbardziej banalny przykład to “Dracula”, ale te sposoby były znane w kulturze ludowej od wieków.

Jasne, jasne, Tzn. z tym “wspaniały” to kwestia pewnie dyskusyjna, na pewno stworzył wspaniałe postacie czy nawet całe światy.

Co do skojarzeń z wiedźminem – zagrało mi to połączenie: miecz, proszek a’la fisstech i ogień. Nie upieram się, skojarzyło mi się, więc piszę.

 

brak zgody na część wytkniętej krytyki.

W moim przekonaniu lepiej traktować krytykę jak informację zwrotnę, dziękować za nią i pracować z nią (lub nie). Analiza zdanie po zdaniu bywa również bardzo przydatna. Piszę ze swojej perspektywy – możesz się zgodzić lub nie.

 

I jeszcze nawiązując trochę do tego:

Ale z drugiej strony, to nie ma znaczenia, ponieważ jako autor mogę napisać dużą literę tam, gdzie chcę, jeśli tylko taki był mój zamysł,

Z tym się nie zgadzam – wg mnie ostatecznie rozlicza nas czytelnik. Władza autora jest bardzo złudna. Na warsztatach z kryminału,w których brałem udział kilka lat temu w Poznaniu, jedna autorka powiedziała, że może zmienić w fabule numer tramwaju, który jedzie przez ulicę Głogowską w Poznaniu. Bo jest przecież autorką i ma władzę na fabułą, bo to jest wymyślone. Własnie nie: zarówno fabuła realistyczna jak i fantastyczna oraz fabuła w ogóle rządzą się swoimi prawami. A na to wszystko jeszcze przychodzi czytelnik i social media, w których obraz z fabuły przegląda się często jak w krzywym zwierciadle.

 

Najchętniej w ogóle nie odpowiadałbym na komentarze, bo, jak wcześniej napisałem, moim zdaniem to niewłaściwe, no ale w “poradniku dla żółtodzioba” stało jak byk: “komentuj, komentuj, komentuj”.

Mamy tutaj swego rodzaju społeczność, dlatego wskazane jest odpowiadanie na komentarze, docenienie, że ktoś zostawił swoje przemyślenia pod tekstem. Działamy tutaj wszyscy społecznie, a czasem niektórzy są w stanie poświęcić kilka godzin na analizę tekstu “obcej osoby”.

Fajnie, że przeczytałeś poradnik i starasz się wcielać jego rady w życie.

 

Powymądrzałem się trochę, weź z tych moich wynurzeń co chcesz, nie są to prawdy objawione ;) Nie czuj się też zobowiązany, żeby odpowiadać, jeśli nie masz ochoty.

 

Powodzenia!

Che mi sento di morir

Piotrze, z Twoich komentarzy dowiedziałam się, że napisałeś tę historyjkę tak jak chciałeś i jesteś bardzo zadowolony z efektu. OK.

Ja uważam, że Drugi prezentuje się, delikatnie mówiąc, nie najlepiej, skutkiem czego czyta się fatalnie, ale cóż… To Twój szort i będzie napisany słowami, które uznałeś za najwłaściwsze.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałem, nie spodobało mi się – ani pod względem fabularnym, ani językowym. Niektóre zarzuty poprzednich komentujących uważam za nieuzasadnione, a z niektórymi się zgadzam, zwłaszcza z tym, że opowiedzianą tu historię można w gruncie rzeczy streścić jednym zdaniem – “Wszedł facet do piwnicy i coś go zabiło”. Jak na profesjonalnego zabójcę potworów, bohater postępuje zadziwiająco mało profesjonalnie – sam zresztą stwierdza, że dał się podejść jak dziecko – a zawarte we wspomnieniach szczątkowe informacje na temat jego przeszłości nie wystarczyły, bym poczuł z nim jakąkolwiek więź. To można jeszcze wybaczyć, bo szort stoi zwykle nie bohaterem, lecz ciekawym pomysłem, ale tutaj i tego zabrakło. Rozumiem zamysł stojący za stylizacją języka, wybrane zdania brzmią dla mnie nawet nieźle, jednak całość jawi mi się jako mocno przegadana, wręcz nużąca.

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

Cześć,

 

Chyba już wszystko zostało napisane ;) Mnie średnio przypadło do gustu jako całość, choć czytało się całkiem sprawnie. Nie pasują mi te powtórzenia np.:

 

Przesuwał się w ciemności. Wtapiał się w nią. Był ciemnością. I po ciemność szedł, aby ją zgładzić, aby zalać ją światłem, aby ją rozprysnąć i stopić na wieczność.

Nie przypadło mi do gustu niestety. Niektóre fragmenty sprawiają wrażenie “efekciarskich” choć niewiele z nich wynika. Ponadto zabrakło mi tu jakiegoś balansu w tempie narracji – często dłuższe zdania są wtedy, gdy coś dzieje się szybko, a krótkie zdania występują przy chwilach mocno statycznych, cichych, ciemnych. Dłuższe zdania w takich sytuacjach mogłyby moim zdaniem dać fabule płynąć.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Nowa Fantastyka