Myśli Dębu płynęły powoli i statecznie, niczym słońce po niebie. Widział setki zim, doskonale wiedział, co powinien zrobić. Kurczowo chwycił zbrązowiałe już liście, by jak najdłużej chronić przed mrozem Jemiołę na czwartym konarze od wierzchołka.
Zdawał sobie sprawę, że to nie jego dziecko, że nie wyrosła z jego żołędzia, ale nie potrafił traktować jej jak kogoś obcego. Zapewne z powodu rozczulająco małych rozmiarów – hen, na horyzoncie widział dwoje całkiem pokaźnych prawnucząt, a Jemioła ciągle pozostawała mniejsza od wilka. Zresztą, gdyby dorosła, na pewno zjawiłby się druid ze złotym sierpem, prawda? Dąb zatem zabezpieczał swoją dziecinną lokatorkę, podkarmiał sokami i opowiadał jej na dobranoc bajki o zwierzętach, których nie widział od lat, kiedy to las przekształcił się w park z równymi alejkami zamiast krętych ścieżek.
Jemioła w tym czasie snuła całkiem inne plany. Jak co roku musiała zwabić samca jemiołuszki. Wytwarzała słodkie jagody, bez zahamowań czerpiąc z soków Dębu, i czekała na mrozy.
Odpowiedni dzień wreszcie nadszedł – czapy śniegu skrzyły się na okolicznych sosnach i trawnikach, a czyste błękitne niebo co i rusz przecinał jakiś ptak. Jemioła wytężyła wszystkie roślinne zmysły. Analizowała kształt cienia przesuwającego się po jej gałązkach i sposób lotu. Gołąb, kaczka, wiewiórka, wróbel, znowu gołąb… Jest! Jemiołuszka! Ale nie – to samiczka, do niczego nieprzydatna.
Jej cierpliwość została nagrodzona dopiero, kiedy słońce przesunęło się za kasztanowiec. W pobliżu pojawił się on – Jemiołuszek. Tłuściutki i dorodny, z zawadiackim czubkiem na łebku, idealny okaz. Jemioła czym prędzej przesunęła trzy listki, aby najsłodsze jagody błysnęły kusząco w promieniach słońca. Zadziałało! Ptaszek wylądował na wysuniętej usłużnie gałązce.
– Częstuj się – zaszumiała.
Jemiołuszek drgnął zaskoczony.
– Ty mówisz?
– Oczywiście! Większość roślin to potrafi. Chcesz mi powiedzieć, że żadna wcześniej nie odezwała się do tak pięknego ptaszka jak ty? Co za idiotki!
– Jestem głodny. Czy masz coś przeciwko temu, żebym zjadł te piękne jagody?
– Już mówiłam, że możesz się częstować.
– Jakoś dziwnie tak zjadać kogoś, z kim rozmawiasz…
– Ależ mnie na tym zależy: zjesz jagody i rozsiejesz nasiona w nowych miejscach. Jeśli możesz, zrób to tam, gdzie będą miały największe szanse na wykiełkowanie.
– Z przyjemnością. Masz jakieś wybrane drzewa?
– Widzisz tamtą brzozę? W rozwidleniu gałęzi będzie wspaniale. Leć szybko i wróć tu jutro! Przygotuję specjalnie dla ciebie słodkie owoce.
Jemiołuszek wracał codziennie, zostawał coraz dłużej, coraz częściej śpiewał coś na prośbę gospodyni, a ona coraz wylewniej zachwycała się wibrującym głosem i melodią treli.
W tym czasie Jemioła budowała w swoim centrum jak najszczelniejszą kulistą osłonę z listków i gałązek. Wkrótce zaproponowała gościowi, żeby spędzał tam noce. Nalegała tylko, by zachowywał absolutną ciszę i zawsze udawał, że żegnają się przed zmrokiem, a potem witają rankiem. Nawet nie chciała zgadywać, jak zareagowałby stary poczciwy Dąb, gdyby dowiedział się, że jego niemal córka sprasza do siebie na noc obce samczyki.
Jemiołuszek bez sprzeciwów poddawał się tym rygorom. Uznawał, że to niewysoka cena za zaciszne schronienie i jagody na pierwsze śniadanie.
Dni mijały, słońce wstawało coraz bliżej grabu, za którym chowało się w środku dnia. Podczas pory liści, oczywiście. Teraz nagie gałęzie stanowiły marną kryjówkę. Pewnie dlatego słońce wolało korzystać z osłony chmur obficie sypiących śniegiem.
Jemioła już odliczała dni do tej wyjątkowej nocy, w czasie której miały się rozstrzygnąć jej dalsze losy. Tej najdłuższej i najczarniejszej, kiedy moc demonów osiąga apogeum, a każda ofiara im złożona liczy się podwójnie. Jeżeli tylko pogoda nie bruździła, Jemioła sprawdzała, gdzie wstaje słońce. Już coraz bliżej pnia tego grabu, przy którym pojawiało się w najkrótszy dzień.
Czyniła też odpowiednie przygotowania – hodowała wyjątkowo słodkie owoce, ale na razie skrywała je przed gościem. Za to wpuściła pod ich skórki drożdże i pozwalała, aby cukier zmieniał się w coś całkiem innego.
Jemiołuszek czuł się jak w Krainie Wiecznego Szybowania. Ciepły klimat południowych krain sprawiał, że zima przestawała być straszna, dookoła nie brakowało owoców głogu, jarzębiny i śnieguliczki. A przede wszystkim – zawsze mógł liczyć na przepyszne jagody u swojej najdroższej przyjaciółki, która zapewniała mu także zaciszne schronienie na chłodne nocne godziny.
Ptaszek codziennie porównywał Jemiołę ze swoją matką. I codziennie to zestawienie wypadało korzystniej dla rośliny. Nawet matka nie zachwycała się aż tak śpiewem syna, nie gładziła tak pieszczotliwie szarawych piór na grzbiecie i czarnej plamki pod dziobem, nie chroniła tak dokładnie przez zimnym wiatrem… Wkrótce Jemiołuszek uświadomił sobie, że wręcz trudno mu znaleźć cechę, w której matka górowałaby nad nową przyjaciółką. Po długim namyśle uznał, że opowiadała piękniejsze historyjki na dobranoc. Ale błyskawicznie usprawiedliwił niedawno spotkaną znajomą – ileż fascynujących opowieści może poznać roślina na stałe przywiązana do jednego miejsca?
W skrócie – młody ptak kochał i czuł się kochany. Nie miał wątpliwości, że Jemioła płonie uczuciami do pierzastego wybranka. Z zapałem wymyślał nowe pieśni specjalnie dla niej, a świat mimo zimy nabrał kolorów jak nigdy dotąd. Każdy płatek śniegu krył w sobie tęczę.
Tego wieczoru Jemioła wydawała się dziwnie podekscytowana. W szumie jej liści dało się wychwycić jakąś niecierpliwość, zachwyty nad gościem ograniczała do krótkiego słowa, z opóźnieniem przemieszczała gałązki. Jakby duchem przebywała gdzieś indziej, myślała o czymś innym.
Po kilku próbach rozwinięcia dialogu zniechęcony Jemiołuszek skubnął najbliższą jagodę. Zostawiła w dziobie niepokojący posmak, w gardziołku zapiekło. W jednej chwili przypomniał sobie matczyne opowieści o sukubach – niegodziwych roślinach, które uwodziły świeżo upierzone pisklaki, aby je zabić w najmniej spodziewanym momencie i przejąć ich energię życiową. Oraz co w jednej z tych historyjek zrobił dzielny Szpaczek-Spryciaczek.
– Jedz, najdroższy – zachęcała Jemioła. – Potrzebujesz dużo sił.
Ptaszek grzecznie zerwał kolejny owoc, ale pod żadnym pozorem nie zamierzał go połykać. Z trudem znalazł prześwit między liśćmi, ukradkiem wrzucił tam jagodę, usłyszał, jak miękko pacnęła o konar Dębu. Język odrobinę zesztywniał od trucizny, więc Jemiołuszek jak najstaranniej wytarł dziób.
– Jedz, mój ukochany. Przygotowałam dużo pysznych jagód na tę noc.
Gość nie chciał już ryzykować brania owoców do dzioba – zrywał je pazurkami, kładł na gałązkach i spychał. Mrok zgęstniał już do tego stopnia, że ptak nie mógł dostrzec luk w listowiu. Prędzej czy później Jemioła musiała się zorientować, dokąd trafiają jagody. Nadeszła pora na fortel Szpaczka-Spryciaczka.
– Cośśś ziwnie się czuję – wybełkotał Jemiołuszek. – Bzu… Bru… Brzuszek mie boli. I zimno mi. Muszę poku… poszukać wieszszby i zjeść kawałek kory.
– Nie mogę pozwolić, żebyś latał w tym stanie, najdroższy. Poczekaj chwilę, postaram się wtłoczyć do jagód coś, co ci pomoże.
Na moment zapadła cisza.
– Gotowe! Zerwij trzy owoce obok twojej głowy.
– Wybaszsz, kochanie, nie przełknę nic sło… słodkiego. Tylko gorzka kora.
Jemiołuszek udał, że nie potrafi utrzymać równowagi. Gibnął się, skoczył w dół, niby to odruchowo rozkładając skrzydła… I wpadł w gęstą sieć gałązek. Szpaczek-Spryciaczek miał przeciwników o wiele łatwiejszych do pokonania.
– Dzie… Dziękuje, że mie złapałaś naj… najdroszsza.
– Źle się czujesz, kochany. Połóż się na miękkich liściach i odpocznij.
– Nie… Muszę na ziemię. Puść mnie, ska… skarbie.
– Nic z tego!
Jemiołuszek z przerażeniem poczuł, że gałązki zaciskają mu się wokół łapek. Mógł tylko rozpaczliwie trzepotać skrzydłami, ale nie wydawało się to dobrym pomysłem. Jemioła tymczasem zaczęła szumieć w obcy, agresywny sposób. W pierwszej chwili ptaszek nic nie rozumiał, dopiero po pewnym czasie zaczął wyłapywać pojedyncze słowa w języku północnego wichru: mróz, przychodzić, zabierać, śmierć, moc, zieleń…
Wiatr jakby posłuchał wezwań Jemioły, bo gałęziami zaczęły szarpać lodowate podmuchy. Niestety, okowy na nogach nie poluzowały się ani trochę. Jemiołuszek nastroszył pióra, skulił się i próbował chować przed wichrem za liśćmi.
Błagał przy tym Dęba o ratunek. Przestał udawać zatrutego jagodami i krzyczał na całe gardło. Dla tak potężnego drzewa ukrycie małego ptaszka w dziupli lub choćby rozwidleniu konarów nie stanowiło żadnego problemu, prawda? Ale albo złośliwy wiatr porywał jego głosik, albo stary Dąb nie wsłuchiwał się w piski we własnej koronie.
Coś jednak było słychać, bo nagle Jemioła zaszumiała:
– Co? Ty się nie upiłeś? Nie jadłeś moich jagód? Ale zaklęcia przelania energii nie da się już powstrzymać! Jestem zgubiona! Wszystko przez ciebie, ty piskliwe ptaszysko!
Podmuchy odrywały od ciała Jemioły zielonkawe iskierki. Większość przepadała w ciemnościach, ale niektóre trafiały w Jemiołuszka. Zauważył, że staje się coraz silniejszy, a Jemioła słabnie. Wiatr się wciąż nasilał, ale ona szumiała coraz ciszej, mniej wyraźnie. Dziobnął gałązki oplatające mu nogi. Wystarczyły dwa ciosy, aby się wyswobodzić. Już nie czuł zimna. Zobaczył czerwony poblask przesuwający się chaotycznie po korze dębu. Po chwili zrozumiał, że to z jego oczu pada światło. Bez większego wysiłku przerwał klatkę z gałązek, Jemioła nie stawiała już oporu.
– Bądź przeklęta! Spłoń od uderzenia pioruna przy pierwszej wiosennej burzy!
Poczucie siły zniknęło, zastąpione dojmującym chłodem. Przestraszony Jemiołuszek czym prędzej odleciał od Dębu. Na szczęście trzy drzewa dalej wiatr nie dmuchał już mocno. Ptaszkowi udało się znaleźć wśród konarów klonu zaciszny kącik na nocleg. Czerwone światło z oczu zniknęło. Zapewne tak było lepiej.
A Dąb nigdy nie miał się dowiedzieć, że to traktowana jak własne dziecko Jemioła sprowadziła na niego zgubę.