- Opowiadanie: Nova - Na pomoc sarnie

Na pomoc sarnie

Opowiadanie kon­kur­so­we

hasło: grzy­bo­branie w galerii han­dlo­wej

obraz: Sa­lva­dor Dali Upo­rczy­wość Pamięci, znane też jako Trwa­łość Pamięci. Na­zy­wa­ne też Miekkie ze­ga­ry. 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Na pomoc sarnie

Dro­dzy te­le­wi­dzo­wie, jak już in­for­mo­wa­li­śmy, wczo­raj aresz­to­wa­no Ty­mo­te­usza S., pseu­do­nim Sarna, po­szu­ki­wa­ne­go za bra­wu­ro­wą kra­dzież ob­ra­zu Sa­lva­do­ra Dalí, pod ty­tu­łem „Upo­rczy­wość pa­mię­ci”, z Mu­zeum Na­ro­do­we­go. Dzię­ki na­szym nie­zmor­do­wa­nym agen­tom do­tar­li­śmy do na­grań z prze­słu­cha­nia Ża­ne­ty S., żony Ty­mo­te­usza Sar­now­skie­go. Ups. Prze­pra­sza­my za niską ja­kość na­gra­nia.

– Za­czę­ło się od tego, że za­dzwo­nił do mnie mąż, że jest w mu­zeum. Oglą­da jakiś obraz, ale na­ma­lo­wa­ne na nim ze­ga­ry spły­wa­ją i on nie może się teraz ru­szyć, bo jedną ręką trzy­ma ko­mór­kę a drugą te ze­ga­ry i żebym jak naj­szyb­ciej przy­szła mu pomóc. A naj­pierw mam iść do pral­ni i wy­czy­tać czy zwy­kły pro­szek do pra­nia jest w sta­nie sprać farbę z płót­na, czy też po­trzeb­na jest ter­pen­ty­na. Oczy­wi­ście od razu po­bie­głam i spraw­dzi­łam.

– I co?

– Nic. Ter­pen­ty­ny nie zna­la­złam, a na prosz­ku było na­pi­sa­ne non bio, więc może to ozna­czać wszyst­ko. Oczy­wi­ście mu­sia­łam jak naj­szyb­ciej skon­tak­to­wać się z mężem. Wzię­łam do ręki ko­mór­kę i pró­bo­wa­łam od­na­leźć go na li­ście kon­tak­tów, ale z ja­kichś przy­czyn kla­wi­sze ko­mór­ki roz­pu­ści­ły się i wolno spły­wa­ły mi po pal­cach, tak jak te mięk­kie ze­ga­ry na ob­ra­zie Sa­lva­do­ra Dalí. Po­my­śla­łam, że ko­mór­ki są bez­u­ży­tecz­ne za­wsze wtedy, kiedy się ich na­praw­dę po­trze­bu­je. Wy­rzu­ci­łam ko­mór­kę i po­sta­no­wi­łam do­trzeć do męża oso­bi­ście.

– Co było potem?

– Wy­szłam przed dom. Miesz­kam przy ta­kiej małej ulicz­ce, ale nie­ste­ty, wtedy wła­śnie as­falt był wy­jąt­ko­wo wzbu­rzo­ny i roz­rósł się do sze­ro­ko­ści sze­ściu pasów. Fale as­fal­tu były tak duże, że nie mo­głam przejść na drugą stro­nę, pew­nie by­ło­by po mnie, gdy­bym spró­bo­wa­ła.

– Co pani wtedy zro­bi­ła?

– Ro­zej­rza­łam się za ja­kimś ra­tun­kiem i do­strze­głam na­sze­go są­sia­da, który miesz­ka w domu obok. Sie­dział na dachu i ma­chał do mnie. Do­strze­głam, że sie­dzi w ogrom­nej me­ta­lo­wej balii i od razu po­czu­łam się le­piej. Za­czę­łam wspi­nać się po ścia­nie domu na jego dach, ale nie było to łatwe. Udało mi się wspiąć za­le­d­wie do wy­so­ko­ści pierw­sze­go pię­tra i dalej już nie dałam rady. Na szczę­ście są­siad podał mi po­moc­ną dłoń i wcią­gnął na dach. Tro­chę było mi głu­pio, że z mo­je­go po­wo­du na­cią­gnął sobie rękę tak bar­dzo, że le­ża­ła zwi­nię­ta jak wąż ogro­do­wy na dnie balii, ale naj­waż­niej­sze, że miał ko­mór­kę. Po­sta­no­wi­łam jej użyć, żeby za­dzwo­nić do męża. W końcu mu­sia­łam mu pomóc.

– Do­dzwo­ni­ła się pani?

– Nie. Jego ko­mór­ka rów­nież była ze­psu­ta. Na ekra­nie przy każ­dym z kon­tak­tów po­ka­zy­wał się inny obraz. Muszę tu wtrą­cić, że są­siad ma dobry gust, bo przy imie­niu męża po­ja­wił się naj­lep­szy obraz Sa­lva­do­ra Dalí, jakim jest „Trwa­łość pa­mię­ci”. Nie­ste­ty, nie po­mo­gło mi to w skon­tak­to­wa­niu się z mężem. Mu­sie­li­śmy coś zro­bić, więc zje­cha­li­śmy siłą roz­pę­du przez cały ten roz­sza­la­ły as­falt pro­sto do na­sze­go mu­zeum.

– Zna­la­zła tam pani męża?

– Nie. Na po­cząt­ku w ogóle nie wie­dzia­łam, że je­ste­śmy w mu­zeum, bo wje­cha­li­śmy bocz­ny­mi drzwia­mi, o któ­rych nawet nie wie­dzia­łam wcze­śniej, że ist­nie­ją. Mu­sia­łam przez dłuż­szy czas krą­żyć po róż­nych ko­ry­ta­rzach szu­ka­jąc męża, który po­trze­bo­wał mojej po­mo­cy, ale to nie było łatwe, bo kiedy tylko po­de­szłam do ja­kichś drzwi, te albo z hu­kiem za­trza­ski­wa­ły mi się przed nosem, albo zło­śli­wie zmie­nia­ły po­ło­że­nie. Taka szar­pa­ni­na była bar­dzo iry­tu­ją­ca: chcę zła­pać klam­kę, a tam za­wia­sy. I tak w koło Ma­cie­ju. Kiedy pra­wie już udało mi się wy­ła­mać jedne z mniej so­lid­nych drzwi, po­de­szła jakaś ko­bie­ta i cie­ka­wie mi się przy­glą­da­ła. Po­my­śla­łam, że to tak nie­grzecz­nie wga­piać się w kogoś, więc zro­bi­łam to samo: też za­czę­łam się wga­piać. I opła­ci­ło mi się, bo do­strze­głam w jej ręce ko­mór­kę. Po­wie­dzia­łam do niej: "Daj mi te­le­fon, muszę za­dzwo­nić do męża". Dała mi go, ale co z tego, pró­bo­wa­łam i pró­bo­wa­łam, ale jej ko­mór­ka była jakaś dziw­na, bo włą­cza­ły mi się tylko ka­na­ły te­le­wi­zyj­ne na ekra­nie, a to sport, a to po­go­da, nie po­tra­fi­łam nawet do­trzeć do listy kon­tak­tów. Od­da­łam jej ko­mór­kę i po­wie­dzia­łam znie­chę­co­na:

– Kur­czę, u cie­bie też nie ma kon­tak­tów, tylko ta głu­pia te­le­wi­zja. Mój są­siad to przy­naj­mniej miał ja­kieś ob­ra­zy.

– Ja też mam ob­ra­zy – od­po­wie­dzia­ła lekko ura­żo­nym tonem i za­bra­ła mi ko­mór­kę. Chwi­lę przy niej maj­stro­wa­ła i po­da­ła mi. Fak­tycz­nie, kiedy prze­glą­da­łam jej ob­ra­zy, udało mi się nawet na­tra­fić na mój ulu­bio­ny pod ty­tu­łem "Mięk­kie ze­ga­ry". Tyle że w jej ko­mór­ce wszyst­kie ele­men­ty były zie­lo­ne.

– Masz chyba ze­psu­ty te­le­fon, bo twój obraz ma prze­kła­ma­nia, za dużo tam zie­le­ni.

– Nie mam żad­nych prze­kła­mań – obu­rzy­ła się. – To za­le­ży od do­staw­cy in­ter­ne­tu bo każdy na­da­je swoją cechę. Ci co mają w Oran­ge, widzą wszyst­ko na po­ma­rań­czo­wo a ci, co mają w Play, będą wi­dzieć na fio­le­to­wo. A ty, gdzie masz in­ter­net?

Nie pa­mię­ta­łam, więc wo­la­łam się już z nią nie wda­wać w dys­ku­sje. Nagle ktoś mnie trą­cił w ramię. Zo­ba­czy­łam przed sobą roz­złosz­czo­ną twarz, mó­wią­cą: "Mu­sisz iść za mną". Nie od­wa­ży­łam się tego kwe­stio­no­wać, bo twarz była bar­dzo zła. Po­kor­nie za nią po­szłam. Otwo­rzy­ła ja­kieś drzwi, ale strasz­nie małe. Nie za bar­dzo chcia­łam przez nie prze­cho­dzić, więc za­miast tego za­czę­łam przy­glą­dać się twa­rzy. Skąd ja ją znam? Nie jest to moja mama, nie jest to też cio­cia Bo­żen­ka. W razie czego wo­la­łam się jed­nak upew­nić.

– Czy ty je­steś cio­cią Bo­żen­ką? – za­py­ta­łam.

– Oczy­wi­ście, że nie. Ja tu pra­cu­ję! – po­wie­dzia­ła obu­rzo­na twarz.

– Ale moją mamą też nie je­steś? – chcia­łam być pewna na sto pro­cent. Na­praw­dę nie wiem, czym ją tak ura­zi­łam. Prze­cież moja mama to miła babka, więc po­rów­na­nie do niej nie po­win­no ni­ko­go ura­zić, a już na pewno nie jakąś obcą twarz. Twarz za­czę­ła puch­nąć, po­więk­szać się i zmie­nia­ła rysy tak szyb­ko, że pod­da­łam się z iden­ty­fi­ka­cją. Trud­no jest zi­den­ty­fi­ko­wać twarz, kiedy ma roz­miar głowy, ale to pra­wie nie­moż­li­we, kiedy przy­bie­rze roz­miar ekra­nu te­le­wi­zyj­ne­go, cho­ciaż nie, przy­rów­na­nie do ekra­nu te­le­wi­zo­ra nie jest naj­lep­sze. Może le­piej do ta­kie­go wiel­kie­go ba­lo­nu uro­dzi­no­we­go wiel­ko­ści te­le­wi­zo­ra. Nagle twarz spoj­rza­ła ostro spod su­fi­tu na moje buty i wy­krzyk­nę­ła:

– Ależ ty nie masz na sobie mu­ze­al­nych kapci!

Teraz i ja byłam prze­ra­żo­na. Mu­ze­al­ne kap­cie! Na­praw­dę nie mia­łam na sobie mu­ze­al­nych kapci! Prze­cież każdy, kto zwie­dza mu­zeum, musi mieć na sobie mu­ze­al­ne kap­cie! Za­czę­łam roz­glą­dać się in­ten­syw­nie, bo wiem, że za­wsze na ko­ry­ta­rzach były takie otwie­ra­ne od góry, wiel­kie po­jem­ni­ki, w któ­rych był cały stos mu­ze­al­nych kapci w róż­nych roz­mia­rach, nawet w kilku ko­lo­rach, takie fil­co­we. Nie­ste­ty żad­nych po­jem­ni­ków nie zo­ba­czy­łam. Sta­łam i sta­łam, roz­my­śla­jąc nad nie­by­tem mu­ze­al­nych kapci, i wtedy wy­my­śli­łam, jak roz­wią­zać pro­blem. Po­trze­bu­ję sko­ru­py żół­wia. Bez na­my­słu prze­ci­snę­łam się przez wska­za­ne mi nie­wiel­kie drzwi, bo wie­dzia­łam, że to naj­szyb­sze przej­ście do cen­trum han­dlo­we­go. A ja ko­niecz­nie mu­sia­łam kupić gdzieś sko­ru­pę żół­wia.

– Czy w cen­trum han­dlo­wym zna­la­zła pani męża?

– No wła­śnie nie, bo chwi­lo­wo my­śla­łam tylko o tym, że po­trze­bu­ję sko­ru­py żół­wia. Strasz­nie opor­nie mi to zna­le­zie­nie szło, po­nie­waż zro­bił się po­twor­ny tłok w ga­le­rii. Wszy­scy chcie­li osią­gnąć jak naj­lep­sze wy­ni­ki w grzy­bo­bra­niu. Grzy­bów było pełno i ludzi też, ale nie wolno było mieć ze sobą żad­ne­go pla­sti­ku: ani pu­deł­ka, ani siat­ki, ani re­kla­mów­ki, więc każdy ze­brał tyle grzy­bów, ile zmie­ścił do ręki. Pan wie, jak oni się prze­py­cha­li? Tu się­gam po pod­grzyb­ka, a jakaś wstręt­na baba wy­ry­wa mi go z ręki. Mu­sia­łam trza­snąć ją po ła­pach. Albo taka inna: krzy­czy, żeby zro­bić jej miej­sce, bo jest w ciąży, a tak na­praw­dę miała pod spód­ni­cą scho­wa­ne dzie­cia­ki, żeby było wię­cej rąk do trzy­ma­nia grzy­bów. Mówię praw­dę. Lu­dzie są okrop­ni. Wpa­dłam tylko na chwi­lę do zoo­lo­gicz­ne­go po tę sko­ru­pę. W środ­ku sie­dzia­ła nie­uprzej­ma eks­pe­dient­ka. Ja ją grzecz­nie pro­szę o sko­ru­pę, w miarę do­kład­nie na­kre­śli­łam, że ma być spora a ta pyta bez­czel­nie:

– Z żół­wia błot­ne­go czy mor­skie­go?

– Jaka jest mię­dzy nimi róż­ni­ca? – za­py­ta­łam, bo warto wie­dzieć.

– Jedna po­cho­dzi od żół­wia, który za życia był żół­wiem błot­nym a ten drugi był żół­wiem mor­skim – wy­ja­śni­ła, więc wzię­łam więk­szą. A kiedy wy­cho­dzi­łam, w ga­le­rii było jesz­cze wię­cej ludzi. Obok mnie jeden in­wa­li­da miał na­dzie­ję, że jak przy­je­chał wóz­kiem in­wa­lidz­kim, to na­zbie­ra naj­wię­cej grzy­bów, ale się prze­li­czył, bo nie mógł ich do­się­gnąć bez ujaw­nia­nia, że po­tra­fi cho­dzić. Kon­ku­ren­cja była bar­dzo silna. Jakaś dziew­czy­na po­sta­no­wi­ła grać ostro i sko­sić wszyst­kie grzy­by jed­nym cię­ciem. Tylko co z tego, skoro lu­dzie jej te po­ści­na­ne grzy­by po­zbie­ra­li, zanim ze­bra­ła pierw­sze trzy. Strasz­nie pła­ka­ła. Ale grzy­bo­bra­nie to grzy­bo­bra­nie. Wszyst­kie chwy­ty do­zwo­lo­ne. Wy­gra­łam, bo sko­ru­pa żół­wia nie jest z pla­sti­ku, więc uzbie­ra­łam naj­wię­cej grzy­bów ze wszyst­kich. W na­gro­dę do­sta­łam naj­słyn­niej­szy obraz Sa­lva­do­ra Dalí, pod ty­tu­łem „Trwa­łość pa­mię­ci". Ale nie mo­głam go przy­jąć, bo mia­łam ręce za­ję­te grzy­ba­mi. No i nie mo­głam po­zbyć się tej sko­ru­py żół­wia. Po­sta­no­wi­łam, że po ci­chut­ku zmyję się stam­tąd i znaj­dę męża, ale nie mo­głam, bo tłum nagle za­czął skan­do­wać:

– Bierz-ten-ob­raz! Bierz-ten-ob­raz! Aż w końcu pod­da­łam się i go za­bra­łam. Bie­głam naj­szyb­ciej, jak po­tra­fi­łam, chcia­łam ro­ze­pchnąć ten tłum i zu­peł­nie nie ro­zu­mia­łam, dla­cze­go oni wszy­scy wciąż skan­du­ją, skoro dawno wzię­łam obraz. Lu­dzie sta­wa­li się jacyś po­de­ner­wo­wa­ni, pewna ko­bie­ta zgu­bi­ła pe­ru­kę i na cały głos krzy­cza­ła: "Moje oku­la­ry, moje oku­la­ry", a i tak wszy­scy wi­dzie­li, że nie miała pe­ru­ki. Ale wie pan, jak to jest, lu­dzie by­wa­ją bez­li­to­śni.

– A gdzie pani dała sko­ru­pę żół­wia?

– Ależ pan wścib­ski! To są spra­wy pry­wat­ne, gdzie dałam. I ni­ko­mu nie muszę się tłu­ma­czyć. Wy­star­czy, że obraz za­sło­nił mi cały widok i nie mo­głam ni­g­dzie zna­leźć męża. Wy­my­śli­łam więc plan, bo musi pan wie­dzieć, że ja taka głu­pia to nie je­stem i po­tra­fię wy­my­ślać plany. Mój mąż lubi oglą­dać te­le­wi­zję, więc oczy­wi­stym jest, że jak mnie zo­ba­czy w te­le­wi­zo­rze z ob­ra­zem, to sam przyj­dzie do mu­zeum. Dobre, nie?

– A czemu nie do ga­le­rii han­dlo­wej?

– Temu to tłu­ma­czyć jak dziec­ku. A gdzie się trzy­ma ob­ra­zy? No, gdzie? No więc wla­złam do te­le­wi­zo­ra i cze­kam. Obraz uwie­ra mnie w brodę, bo w te­le­wi­zo­rze lekko cia­sna­wo, ale co mi tam, dla męża się po­świę­cę. Przy­cho­dzi jakaś krowa. Mówię jej grzecz­nie: Posuń się, bo za­sła­niasz widok, a ta nic, no, taka z niej krowa. Do­pie­ro jak na nią na­wrzesz­cza­łam, to jej się mleko skwa­si­ło w wy­mio­nach i po­szła. Mu­sia­łam stam­tąd iść, bo mo­gli­by mnie jesz­cze spa­lić na sto­sie za czary. Ja bym to jesz­cze znio­sła, ale ten obraz! Dzie­ło sztu­ki! Sam Dalí go ma­lo­wał, więc nie wy­pa­da.

– I co się stało potem?

– Pro­blem w tym, że nic. Przez całe wieki pró­bo­wa­łam zna­leźć drogę po­wrot­ną do mu­zeum, ale co po­szłam jakąś drogą, to albo tra­fi­łam na wy­sy­pi­sko śmie­ci, albo do za­kła­du po­grze­bo­we­go. A po co mi za­kład po­grze­bo­wy, no pytam się, po co? Nie, niech mi pan nie od­po­wia­da. Po za­kła­dzie po­grze­bo­wym za­li­czy­łam jesz­cze ma­sar­nię i wy­twór­nię raj­stop poń­czo­cho­wych. Tu aku­rat nie­źle się za­opa­trzy­łam, bo dobre raj­sto­py to ra­ry­tas. Na­wi­nę­łam parę z nich na obraz, żeby mi się nie zgu­bi­ły…

– A jak pani znowu tra­fi­ła do mu­zeum?

– Przez te raj­sto­py oczy­wi­ście. Na­wi­ja­łam tak i na­wi­ja­łam, aż w końcu pa­trzę, a tu moja zna­jo­ma twarz z mu­zeum prosi, żeby jej jedne dać. Mówię jej tak ła­god­nie, żeby jej znowu nie wku­rzyć, że po co jej raj­sto­py, jak samą twa­rzą jest tylko, ale potem myślę sobie: dam jej raj­sto­py, to mnie za­pro­wa­dzi do mu­zeum, bo prze­cież tam pra­cu­je. Nie­źle to sobie wy­kon­cy­po­wa­łam, no nie? Nie­waż­ne. Je­stem w mu­zeum i szu­kam męża. Co ja się go na­szu­ka­łam. Pro­blem w tym, że rzeź­by co chwi­la zmie­nia­ły po­zy­cje i za cho­le­rę nie po­tra­fi­łam po­znać, czy w ja­kiejś sali szu­ka­łam, czy jesz­cze nie, bo tam się wszyst­ko zmie­nia­ło jak w ka­lej­do­sko­pie. Wcho­dzę na ten przy­kład do sali z wy­pcha­ny­mi zwie­rzę­ta­mi, a tam jakiś wy­pcha­ny ła­będź wali mnie po gło­wie skrzy­dła­mi. Za­gro­zi­łam, że mu wszyst­kie pióra z dupy po­wy­ry­wam, a ten ucie­ka z krzy­kiem. Ale to był tylko taki ła­bę­dzi śpiew, bo da­le­ko nie uciekł.

– Co było dalej?

– Dalej była dal­sza sala. W tam­tej trzy­ma­li rzeź­by, ale kto ich tam wie, z czego te rzeź­by wy­ko­na­li, bo jak tam we­szłam, to trwa­ły w naj­lep­sze za­pa­sy i wła­śnie takie dwie zła­pa­ły się pod pachy i za­czę­ły się ta­rzać. Przy­po­mnia­ło mi to za­pa­sy w ki­sie­lu, co je wi­dzia­łam w ze­szłym roku na wcza­sach. Z mężem byłam, żeby było jasne. Wy­co­fa­łam się stam­tąd, bo tro­chę głu­pio oglą­dać takie prze­py­chan­ki, zwłasz­cza że obie były nagie. Ci rzeź­bia­rze sta­ro­żyt­ni to mu­sia­ły być nie­złe świry, bo oni nawet fa­ce­tów rzeź­bi­li nago, ale to już tylko taka moja dy­gre­sja. Wra­cam do te­ma­tu. W końcu do­tar­łam do głów­nej hali i zo­ba­czy­łam, że sta­ran­nie wy­po­le­ro­wa­ny par­kiet jest czymś za­bru­dzo­ny. Kiedy po­de­szłam bli­żej, do­strze­głam, że są to ze­ga­ry z ob­ra­zu Sa­lva­do­ra Dalí. Mu­sia­ło być chyba w tym mu­zeum za cie­pło, bo ma­so­wo za­czy­na­ły spły­wać z płót­na. Za­czę­łam ra­to­wać moje ulu­bio­ne ma­lo­wi­dło. Bra­łam ze­ga­ry w dło­nie, pod­no­si­łam je z pod­ło­gi naj­de­li­kat­niej, jak mo­głam, ale były śli­skie jak me­du­zy. Za­uwa­ży­łam, że kiedy chwy­ta­łam je szyb­ciej, to uda­wa­ło mi się taki zegar do­kle­ić do ob­ra­zu, zanim prze­le­ciał mi przez palce. Kiedy już pra­wie na­pra­wi­łam „Upo­rczy­wość pa­mię­ci” i przy­wró­ci­łam ze­ga­rom ich pier­wot­ne miej­sce, we­szła sprzą­tacz­ka, żeby umyć pod­ło­gę z resz­ty farby. Za­sta­no­wi­ło mnie, czy też używa prosz­ku bio, ale wtedy znowu nad­le­cia­ła spod su­fi­tu twarz i za­czę­ła krzy­czeć: „gdzie moje raj­sto­py?” Ja pa­trzę, a w rę­kach nie mam kom­plet­nie nic: ani ob­ra­zu, ani raj­stop, że już o sko­ru­pie żół­wia nie wspo­mnę. No i sam pan wi­dzisz, mój mąż nie mógł ukraść tego ob­ra­zu, on go tylko pró­bo­wał ra­to­wać. A że ze­ga­ry znik­nę­ły to winna jest sprzą­tacz­ka, bo farby nie wolno zmy­wać prosz­kiem, po­trzeb­na ter­pen­ty­na. A, i jesz­cze wi­dzia­łam jak takie spore czar­ne mrów­ki wy­no­si­ły jeden z ob­ra­zów, tyle, że jakoś nikt się tym nie prze­jął, bo wszy­scy wpa­try­wa­li się w twarz. Do­brze wam tylko radzę, za­in­te­re­suj­cie się tą ta­jem­ni­czą twa­rzą. Na pewno nie jest to cio­cia Bo­żen­ka, ale bę­dzie trud­no ją zi­den­ty­fi­ko­wać, bo zmie­nia rysy jak się wku­rzy.

– Kiedy zna­la­zła pani męża?

– Zaraz potem, jak mu­sia­łam ucie­kać przed wku­rzo­ną twa­rzą. Ja przez drzwi, a ta za mną, ja wpa­dam w takie mi­ni­drzwicz­ki jak dla psa, a ta to samo. No to ja siup w ko­mi­nek a ta chi­cho­cze, bo sobie tylko guza na­bi­łam. Za­uwa­ży­łam, że jak twarz robi się we­so­ła, to jest jakby lżej­sza i wpły­wa pod sufit. To ja do okna, otwo­rzy­łam na oścież i takim kop­nia­kiem, jak to robią pił­ka­rze, wy­wa­li­łam ją gdzieś da­le­ko. Pa­trzę, gdzie do­le­ci a tam mój mąż na traw­ni­ku ze sko­ru­pą żół­wia. Zanim do­le­cia­łam i wy­ja­śni­łam, że to moja sko­ru­pa, on już znik­nął a tłum skan­do­wał:

– Do-wię-zie­nia! Do-wię-zie­nia!

No i aresz­to­wa­li nie­bo­ra­ka, cho­ciaż nie­win­ny. Nie wie pan cho­ciaż, czy od­da­dzą mi sko­ru­pę? No bo jak ja teraz wrócę do domu? W czym prze­pły­nę ten cho­ler­ny as­falt?

Koniec

Komentarze

Chciałabym tylko zauważyć, że w przedmowie nie podałaś obrazu i hasła ;) I że "Potrzebuję skorupę żółwia." -> potrzebuję czego? Skorupy, nie skorupę. I tak z dwa razy przynajmniej. Ależ to szalone! I pomysłowe. Choć trochę ciężko za akcją nadążyć. Choć lekka chaotyczność wynika pewnie z konwencji, w której to bohaterka opowiada historię, odpowiadając na wścibskie pytania :) Powodzonka!

Spodziewaj się niespodziewanego

Szalona historia, szalone tempo. Absurd goni absurd. Obraz obecny dosłownie. Ciekawy byłem, co zrobisz z hasłem. Mam takie samo. 

Brawa za wyobraźnię i brawurowe podejście do zadania.

 

Hej, szybko się czytało, zakręcone totalnie, myślę, że dobrze siedzi w założeniach konkursu. 

Fale asfaltu były tak duże, że nie mogłem przejść na drugą stronę, pewnie byłoby po mnie, gdybym spróbowała.

Mimo całego zakręcenia, chyba miało być tam “mogłam” :D

Na plus – pilnujesz, mimo absurdalności historii, żeby wszystko było w miarę logiczne, co sprawia, że czytelnik nie gubi się. Mam też wrażenie, że bohaterka jest po jakiś mocnych grzybkach! :D

Powodzenia w konkursie! 

 

Językowo to taka mała katastrofa i od czytania można się nabawić bruksizmu, co wpływa negatywnie na ogólne wrażenia. Na pewno jest absurdalnie, momentami zabawnie i króluje logika snu, ale tekst mnie niestety nie przekonał.

To chyba nostalgia, jedna wielka tęsknota za tamtymi czasami, tamtą modą, muzyką, stylem, życiem...

No zegary masz miękkie i całą resztę też. Nawet kolana mam miękkie po lekturze;)

Szalony sen w pełnej okazałości. Najbardziej podobała mi się część z plątaniem się po muzeum, nieco mniej konwencja przesłuchania, bo dialog zrobił się okropnie niesymetryczny.

Humor nierówny, czasem w moim guście, innym razem nie, ale ogólnie na plus.

Lożanka bezprenumeratowa

Szczerze mówiąc, nie czytałem jeszcze tekstu, który lepiej oddawałby logikę snu jako takiego ;) Jedyne, gdzie konwencja mi się wykrzaczyła (chociaż nie jest to nic złego, konkurs nie polega przecież na pisaniu snów) to ręce plączące się w balii z wodą. Przynajmniej w moich snach sąsiad bez problemu by po mnie sięgnął, ale moja śniąca podświadomość raczej nie zrozumiałaby, że musi się to wiązać z jakąś fizyczną modyfikacją ;)

Poza tym czytało się nieźle, w kilku miejscach uśmiechnęło. Zapis całości jako dialogu trochę karkołomny, ale wyszło zdecydowanie lepiej niż gorzej.

 

Mi stylizacja języka bohaterki przypadła do gustu, chociaż w kilku miejscach się zaciąłem:

Wzięłam do ręki komórkę i próbowałam odnaleźć go na liście kontaktów, ale z jakichś przyczyn klawisze komórki rozpuściły się i tak wolno spływały mi po palcach tak, jak te miękkie zegary na obrazie Salvadora Dalí.

Przecinek lepiej przed całym “tak jak”.

Nie za bardzo chciałam przez nie przechodzić, więc, zamiast tego więc zaczęłam przyglądać się twarzy.

To na pewno powinno tu być?

Stałam i stałam[,+] rozmyślając nad niebytem muzealnych kapci, i wtedy wymyśliłam, jak rozwiązać problem.

Musiałam stamtąd iść, bo mogliby mnie jeszcze spalić na stosie za czary.

XD

 

Jako ogromny już-nie-zakamuflowany fan absurdu pozwolę sobie kliknąć ;)

Pozdrawiam :)

It's hard to light a candle, easy to curse the dark instead

A ja jestem niezadowolony, bo nie wiem, która skorupa jest większa – żółwia błotnego czy żółwia morskiego ;).

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Cześć!

Aby nadążyć za (anty)logiką snu, przeszłaś totalną dekonstrukcję opowiadania. Wszystko jest w kawałkach, rzeczywiście, jak we śnie, ale to sprawia, że i ja czuję się rozbita. Niestety, nie przekonała mnie taka forma tekstu.

Pozdrawiam!

Cześć!

 

Logiki snu zdecydowanie nie brakuje i jest to duży plus. Absurd senny, pogodny i całkowicie nieprzewidywalny. Klimat trochę burzy gawędziarska forma całości, która trochę przeszkadzała mi wejść w świat, widziałem go jedynie oczyma bohaterki. Sama podróż w poszukiwaniu męża wypadła nieźle, chyba najbardziej spodobało mi się wejście do telewizora. Niezłe.

Z rzeczy edycyjnych:

Nie za bardzo chciałam przez nie przechodzić, więc, zamiast tego więc zaczęłam przyglądać się twarzy.

dlaczego wciąż oni wszyscy wciąż skandują

Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Ogólnie mówiąc, nie podeszło. 

Trochę niezręcznie mi komentować obraz, który jest bohaterem również mojego tekstu, w związku z tym, czepnę się tylko zaimkozy, która niestety nie pomaga w odbiorze tekstu. Polecam przetestować stworzony przez lukena betomat → https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/28903

 

Poniżej kawałek tekstu przepuszczony przez to narzędzie:

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

fizyk

Wydaje mi się, że akurat tu zaimki są częścią stylizacji, dają efekt bezrefleksyjnego słowotoku, biegu i pewnego spłaszczenia narracji, że się tak wyrażę.

 

@chalabarczyk

Być może tak jest, mnie, jednak nie czytało się tego dobrze, co oczywiście nic nie mówi o jakości tekstu, bo “Ulissesa” też nie czytało mi się dobrze. wink

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Przepraszam za przerwę, dopiero teraz mogłam się dorwać do komputera, więc będę odpisywać według kolejności:

NaNA: nadrobiłam zaległość, jak tylko miałam taką możliwość, dzięki za przypomnienie. Skorupę chętnie umieszczam we właściwej formie. 

 

AP: Dzięki za dobre słowo, super, że przypadło do gustu.

 

JolkaK: Dzięki za wyłapanie literówki, już poprawiona. Masz rację, bohaterka miała tam sporo grzybków. Całą skorupę. 

edit: teraz dopiero zobaczyłam punkty. Wielkie dzięki.

 

Fantomasie: To twój konkurs, Ty dajesz założenia i tekst z gatunku: taaa… założenia wszystkie spełniłaś ale nie ciesz się, i tak mi sie nie podoba – jest nieco… subiektywny. Nie uważasz?

 

 

Ambush: Fajnie, że przeczytałaś i oceniłaś. Tak, w snach tak mamy, nie da się rozłożyć humoru idealnie. 

 

Ostam: Nie uwierzysz, ale mojej przyjaciółce najbardziej przypadł do gustu fragment z ręką właśnie. Jakież te gusta są różne, nieprawdaż?

Ze spraw technicznych – przecinki poprawione.

Na koniec dzięki za klika. Taki mały kliczek a tak potrafi ucieszyć. 

 

Bardjaskier: Założenie celowe. Czyżby nie spodobało ci się profesjonalne wyjaśnienie pani z zoologicznego?

edit: punkty zauważyłam dopier dzić. Baaaardzo dziękuję. 

 

Chalbarczyk: I tak dziękuję, że przeczytałaś do końca. A z opowiadaniami tak już jest, że nie mogą się podobać wszystkim, bo świat byłby nudny.

 

krar85: Dzięki za przeczytanie i znalezienie powtórzeń. A już miałam nadzieję, że się wszystkich pozbyłam. 

 

Fizyk 111: Szkoda, że ci nie podeszło, ale taki świat, wszystkich nie da się zadowolić. Przeżyję.

Za to skomentuję twój komentarz dotyczący zaimkozy.

Z najwięszą przyjemnością, rozkoszą wręcz pakowałam zaimki gdzie się da. Bo absurd wybacza absurdalną wypowiedź to raz, a po drugie nasza bohaterka mistrzynią języka polskiego nie jest i nigdy nie była, czego nie ukrywałam. Wiem, że doprowadziłam tym fanthomasa do bruksizmu i nie mam wyrzutów sumienia. wink

A już porównanie do Ulissesa… mniam, mniam.

 

chalbarczyk: dzięki, że zobaczyłeś moje opko tak, jak ja je widzę. 

 

Obraz świetny. Czekałam na takie bez ludzi, a że długo nie było – wzięłam z człowiekiem z braku laku. ;p

 

Zaczynasz tak spokojnie, niby kradzież obrazu, a tu żona Tymoteusza mnie rozwala:

klawisze komórki rozpuściły się i tak wolno spływały mi po palcach tak, jak te miękkie zegary na obrazie Salvadora Dalí. Pomyślałam, że komórki są bezużyteczne zawsze wtedy, kiedy się ich naprawdę potrzebuje.

XD

 

Opowieść jest lekko zakręcona, taki absurdalny sen, w którym dzieją się różne dziwne rzeczy. Jedynie przeszkadzało mi wspominanie obrazu, nie wiem czy zabieg celowy, ale jakoś… no nie wiem.

 

Nie pamiętałam,

Enter

 

Momentami nagromadzenie absurdu przytłacza aż za bardzo, ale pomysł na skorupę żółwia do kupienia w markecie, żeby mieć kapcie – dobre. XD

 

No więc wlazłam do telewizora i czekam.

Pomysłowe. :D

 

– Dalej była dalsza sala. (…)bo zmienia rysy jak się wkurzy.

Ten akapit potrzebuje oddechu. ;p

 

Koniec trochę za szybki, nie wiem, czy miało to sens, ale w tym konkursie nie o sens chodzi. Myślę, że nadmiar różnych dziwnych sytuacji namnożonych blisko siebie zbyt mnie przytłaczał, żebym tę szaloną przygodę mogła przeczytać z należytą przyjemnością, co nie znaczy, że nie uśmiechnęłam się w kilku miejscach. ;)

 

Pozdrawiam,

Ananke

Szalony tekst, absurd głośny i wyraźny. Senna logika też. Ciekawam, czy bohaterka wchodziła do telewizora z kineskopem, czy też do takiego płaskiego…

Czytało się przyjemnie – jest jakaś oś fabularna. Acz do granicy absurdalnego bólu dużo Ci nie brakuje.

Babska logika rządzi!

Choć od początku wiadomo, że cała rzecz jest wywiadem z żoną Tymoteusza S., to okazuje się, że dziennikarz ma niewiele do powiedzenia, a relacja pani S. przeradza się w słowotok opisujący masę wielce absurdalnych i niewiarygodnych zdarzeń, tudzież trudnych do pojęcia sytuacji, że o osobliwych personach nie wspomnę. Bardzo przypadło mi do gustu, że bohaterka, jak słowotoczności przystało, używa języka potocznego, dobrze oddającego jej stan zaaferowania sytuacją, w jakiej się znalazła.

Zarówno obraz jak i hasło znalazły w opowiadaniu właściwe sobie miejsce.

Nie przepadam za opowiadaniami traktującymi o snach, ale ta historia zdała mi się lekkostrawna, miejscami stosownie zabawna i generalnie szalenie absurdalna. ;)

 

tez za­czę­łam się wga­piać. → Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A, prawda, zapomniałam wspomnieć o słowotoku. Pod koniec zaczął mnie męczyć. Rozumiem, że budowanie postaci, że pasuje do koncepcji, ale odczułam przesyt.

Babska logika rządzi!

Anake: Dzięki za komentarz. Obraz w mojej opinii zasługiwał na więcej, niż tylko wzmiankę więc zrobiam z niego oś wydarzeń. I tu obie mamy tę samą opinię: jest świetny. Enter dodany. :-)

Finkla: Miło, że wpadłaś i że przyjemnie ci się czytało. Co do słowotoku, to wspomniałam o tym już w jednym z wcześniejszych komentarzy. Odsyłam wyżej. :-) 

regulatorzy: Literówkę poprawiam natychmiast i cieszę się bardzo, że się spodobało, choć, jak zaznaczasz, nie jest to twój ulubiony typ opowiadań. 

 

Nova, niezmiernie mi miło, że komentarzyk Cię ucieszył. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nova – tak, obraz jest niesamowity. :)

Bardzo dobrze wypada logika snu ale chyba trochę brakuje lepszego naprowadzenia gdzie to wszystko zmierza i dlaczego gdziekolwiek zmierza :). Z początku kupiłem tą formułę szalonego słowotoku ale niestety z czasem było coraz mniej satysfakcjonujące. W sensie nadal w porządku ale jednak zabrakło czegoś co by to mocniej skleiło tekst w całość.

Fajny motyw z kapciami i w ogóle dobrze oddana senna logiczność gdzie nieprawdopodobne które właśnie się zmieniło przyjęte jest jako coś normalnego w kolejnej sekundzie.

Czyli było nieźle choć trochę mi zabrakło do bycia usatysfakcjonowanym.

 

Kilka drobiazgów do poprawy/rozważenia:

 

– Zaczęło się od tego, że zadzwonił do mnie mąż, że jest w muzeum. Ogląda jakiś

– Zaczęło się od tego, że zadzwonił do mnie mąż, mówiąc że jest w muzeum. Oglądał jakiś

 

imieniu męża pojawił się najlepszy obraz Salvadora Dalí, jakim jest „Trwałość pamięci”. Niestety, nie pomogło mi to w skontaktowaniu się z mężem.

Powtórzenie męża mężem

 

twarz. Twarz zaczęła puchnąć, powiększać się i zmieniała rysy tak szybko, że poddałam się z identyfikacją. Trudno jest zidentyfikować

Powtórzenia twarz i identyfikacją zidentyfikować

 

– Bierz-ten-obraz! Bierz-ten-obraz! Aż w końcu poddałam

Tu by się przydało wrzucić znaczek "– " albo zacząć od nowej linijki.

 

Pozdrawiam i powodzenia w konkursie!

Edwardzie, pozwoliłabym bohaterce na powtórzenia i wyrażenia nie zawsze poprawne – wszak ona „słowotoczy”, a to raczej nie podlega kontroli.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej Reg!

No tak oczywiście ma to sens. Niemniej te akurat wspomniane powtórzenie mnie wyjątkowo zakuły (EDIT: zakłuły oczywiście :)) podczas czytania więc pozwoliłem sobie o nich wspomnieć. :)

Pozdrawiam!

Bardzo Cię rozumiem, Edwardzie, zdarza się bowiem, że najpierw widzę powtórzenie lub inną usterkę, a po chwili dostrzegam, że są one całkiem uzasadnione.

Pozwolę sobie jeszcze wyrazić przypuszczenie, że rzeczone powtórzenia pewnie zakłuły Cię, nie zakuły, bo chyba zakuć nie mogły. ;)

Serdeczności.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oczywiście masz rację Reg. Pozwoliłem sobie nanieść poprawkę w komentarzu :). Dziękuję!

Bardzo proszę, Edwardzie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Edward Pitowski: Sprawa sie wyjaśniła więc nie trzeba już nic tłumczyć. :-)

Regulatorzy: Dzięki za komentarz.

Anake: czytałaś może inne opko z tym samym obrazem w tle?

Nova, tak, czytałam. ;)

Bardzo proszę, Nova. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dobrze tu wkleiłaś logikę snu. Wiele razy miałam sen, w którym chciałam gdzieś zadzwonić, ale telefon był jakiś dziwny i nie chciał współpracować. Wiele razy miałam też sen o tym, że czegoś usilnie szukałam albo spieszyłam się gdzieś i nie mogłam tam dotrzeć. Czytając to opowiadanie, kiedy bohaterka usilnie szukała męża, miałam wrażenie takiej niecierpliwości ze snu i tylko czekałam, aż wreszcie go odnajdzie, bo przecież potrzebował pomocy! Ogółem niezłe opko, dobijam do biblioteki.

Absurd goni absurd, choć sam ratunek Sarny jakoś specjalnie ne zapowiadał aż takiego natłoku motywów spod sali w psychiatryku ;) Historia jest zabawna, logika snu i bizzarycznosć pozwoliła na niezłe fikołki fabularne. Podobało mi się :) 

Pozdrawiam serdecznie 

Known some call is air am

Widzę tutaj i plusy, i minusy. Na plus na pewno wpisujesz się w konwencję, na kilka tekstów, które czytałam jest chyba najmocniej logiczno-senny. Kilka razy też uśmiechnęło, bo wplatałaś nienachalny i lekkostrawny humor.

 

Na minus są dłużyzny, bo opowieść zdominowała całość, osobiście chętnie bym przeczytała częstsze kontry dziennikarza. Ogólnie w pewnym momencie całość zaczęła mi się dłużyć, ale to może być akurat najmniej istotne, bo czytałam to wieczorem z mniej świeższym umysłem :P 

Sonata: 

Cieszę się, że nie ja jedna nie potrafię w moich snach uruchomić komórki. Tutaj przyznaję się do plagiatu. Zerżnęłam motyw z moich własnhych, prywatnych snów. wink

Outta Sewer:

Bardzo się cieszę, że trafiłam w gust. Jak wiadomo gust czytelników na pstrym koniu jeździ. 

Old Guard:

Nie dopuszczenie dziennikarza do glosu było zabiegiem celowym, podkreślającym absurd rozmowy. Fajnie, że dłużyzny nine zatrzymały cię i dobrnęłaś szczęśliwie do końca. 

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Anet: Dzięki że wpadłaś i przeczytałaś. A jak dodać do tego, że się spodobało, to już mam miły wieczór. 

Po kilku tekstach z “Obłędni” nie dałem rady czytać następnych. Dzisiaj wpadłem na Twój, Autorko, i spodobał mi się. Co więcej, uśmiechnął, może właśnie dzięki słowotokowi bohaterki. Dobrze, że jest w Bibliotece.

Taki był cel tego opka. Wywołać uśmiech na twarzy ssaków: ludzi, misiów itp.

Nowa Fantastyka