Artur dotarł na miejsce. Pociąg, oceniając po wyglądzie, pamiętający jeszcze czasy Gierka zatrzymał się na Dworcu Centralnym. Stolica, obiekt jego westchnień, była na wyciągnięcie ręki i czekała na niego.
Pierwszym, co rzuciło się Arturowi w oczy po opuszczeniu budynku dworca, był ogromny billboard. Centralną jego część zajmowało zdjęcie cheeseburgera. Był perfekcyjny. O ile to w ogóle możliwe, wyglądał lepiej niż na reklamach w telewizji. Nad kanapką grafik umieścił napis: „Nowy cheeseburger szefa. Świeże mięso, ser szwajcarski. A w pakiecie – moc lewitacji przez godzinę po spożyciu”.
– Ale czad! – wykrzyknął Artur z ekscytacją.
– Lepiej pan przeczytaj to ostrzeżenie na dole. To napisane drobnym druczkiem – powiedział starszy mężczyzna stojący nieopodal.
– „Przed użyciem skonsultuj się z lekarzem, farmaceutą i dyżurnym lotów”, no i co?
– Pan jesteś jakiś głupi, czy jak? Czytaj człowieku to całkiem drobne, na samym dole – odparł wyraźnie podenerwowany mężczyzna.
– Nowy jestem, dopiero przyjechałem do stolicy. – Niepewnym głosem próbował usprawiedliwić się Artur.
Na koniec postanowił doczytać ledwie widoczną informację. Napis głosił: „Pouczenie. Zgodnie z decyzją Prezesa Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów z dnia 12.08.2023 r. informujemy, że po dwóch godzinach od konsumpcji występują zawroty głowy. Regularne spożywanie grozi padaczką. Ryzyko trwałego upośledzenia wątroby już po pierwszym gryzie”.
– To jakiś głupi żart?
– Bynajmniej.
– Matko, to ktoś to naprawdę je!? – wykrzyknął przerażony Artur.
– Pan serio jesteś nietutejszy. – Przechodzień westchnął i dodał: – Cała masa ludzi to żre.
– Przecież tłumaczyłem, że dopiero przyjechałem do stolicy. U nas, na wsi, nie ma takich cudów.
– Ale dostęp do Internetu chyba macie, co? No i telewizję?
– Mieć to i mamy, ale jakoś tak nie chciałem w to wszystko wierzyć – odpowiedział Artur.
W tym momencie dwóch uśmiechniętych nastolatków wyszło z pobliskiego fast foodu i ze śmiechem na ustach odleciało, w sobie tylko znanym kierunku. Przechodzień pokiwał tylko głową i skomentował:
– Chory świat.
***
Początkowo Artur rękami i nogami bronił się przed wspomaganymi fast foodami. Ostatecznie za cel postawił sobie zrobienie oszałamiającej kariery, a nie przedwczesny zgon spowodowany szprycowaniem się dziwnymi specyfikami. Miał wiele do udowodnienia. Przede wszystkim sobie, ale także tym wszystkim niedowiarkom, których zostawił w rodzinnych stronach. Przez pierwsze miesiące szło mu nieźle. Do niewątpliwych sukcesów mógł zaliczyć obronę przed nagłym zgonem, bo oszołamiająca, ale tylko w planach, kariera obecnie przypominała raczej starego żuka i jakoś tak nie chciała zaskoczyć.
Wszystko uległo zmianie od momentu, gdy poznał Wiktorię. Dziewczyna była dość stereotypową przedstawicielką pokolenia Z. Pracująca w branży IT egocentryczka, uzależniona od social mediów, nastawiona na podbijanie świata. Dopełnieniem kliszy były niebieskie włosy i wytatuowane wszelkie dostępne przestrzenie ciała.
Artur nie był pewien, co właściwie pociągało go w Wiktorii. Mogła to być aura egzotyczności, którą emanowała, w odróżnieniu od znanych mu wcześniej kobiet. Równie dobrze mogło też chodzić o jej niesamowite umiejętności i otwartość w łóżku. Tak, zdecydowanie jedno z dwojga.
Poznali się (a jakże!) za pośrednictwem Tindera. Umówili się na kawę w Starbucksie, następnie zaprosiła go do siebie na herbatę. Wizyta przerodziła się w klasyczny „Netflix and chill”, który płynnie przeszedł w całonocną sesję BDSM. Jak tu się nie zakochać w takiej wyzwolonej kobiecie?
Powiadają, że czas leczy rany. Zarówno fizyczne, jak i te odciskające piętno na ludzkiej psychice. Jednak przedstawiciele pokolenia Z żyją w ciągłym biegu, toteż i czasu na regenerację brak. A ograniczonymi zasobami należy gospodarować rozważnie.
Wczesnym rankiem Wiktoria zabrała Artura na lokalny kebab. Mężczyzna szedł z niemałym trudem. Nie był przyzwyczajony do tak intensywnych doznań jak te, których doświadczył w nocy. Dodatkowo zaczął go męczyć lekki kac moralny. Niby ostatnie wydarzenia zaszły się z inicjatywy Wiktorii, ale wydawało mu się to jakieś takie… Cóż, niewłaściwe.
– Serwują tutaj świetne mięso. Baranina niby na ostro, a leczy drobne pęknięcia ciała, stany zapalne i wyrzuty sumienia. – Z entuzjazmem mówiła dziewczyna.
– Nie jestem pewien, czy… – Artur chciał zaprotestować, ale Wiktoria przerwała mu i kontynuowała wypowiedź.
– To jest mały, rodzinny lokal, więc nie będziesz strzelał oczami, wyginał stali, ani nic w tym stylu. Ma to też plusy. Ze skutków ubocznych możesz dostać potężnej biegunki i lekko zaropieją oczy.
Artur zrobił niewyraźną minę. Widząc to Wiktoria powiedziała:
– Nie przejmuj się, w pakiecie z kebabem dostaniesz kilka pieluch dla dorosłych, a w torebce mam krople do oczu. Będzie dobrze. – Dziewczyna uśmiechnęła się zachęcająco.
“Raz się żyje” – pomyślał Artur i zamówił ostrą baraninę na cienkim cieście.
Dla wielu kebab jest niekwestionowanym królem fast foodów. Najbardziej polskim z polskich dań. Wreszcie, obiektem nocnych westchnień rycerzy ortalionu i innych imprezowiczów. Tymczasem Artur otrzymał jedynie podłej jakości mięso, nieświeży sos, zepsutą kapustę i odgrzewaną bułkę. No i kilka pieluch dla dorosłych w gratisie.
W trakcie konsumpcji czuł jak całe jego ciało wypełnia fala gorąca. Początkowo brał to za pierwsze objawy zatrucia pokarmowego będące skutkiem ubocznym sosu na bazie majonezu. Obawami postanowił podzielić się z Wiktorią. Dziewczyna w odpowiedzi zaśmiała się w głos i powiedziała jedynie:
– Poczekaj chwilę i zobaczysz.
Po kilku minutach Artur poczuł nagłą ulgę. Zniknęły otarcia naskórka i inne lekkie uszkodzenia ciała wywołane całonocnymi igraszkami. Nie było śladu po jakichkolwiek rozterkach natury moralnej. Wszystko było w jak najlepszym porządku. Uściślając – prawie wszystko, ponieważ żołądek mężczyzny wydał w tym momencie niepokojący odgłos przypominający ryk umierającego zwierzęcia.
***
Dalej poszło już z górki. Pierwotna niechęć Artura do fast foodów z upływem czasu przerodziła się w fascynację. Następnie przyszła pora na lekką obsesję i wreszcie – regularne uzależnienie. Pod względem zawodowym mężczyzna zderzył się z brutalną ścianą warszawskiej rzeczywistości. Jak się okazało nie był jedynym młodym chłopakiem, który przyjechał do stolicy z wizją błyskawicznej kariery. Niemalże każdego dnia do Warszawy napływała kolejna fala migrantów zarobkowych wywodzących się, podobnie jak Artur, z zabitych deskami dziur. Tymczasem intratnych ofert pracy i kierowniczych stanowisk wcale nie było tak dużo. Także ferrari, jakże nachalnie obiecywane przez internetowych specjalistów od motywacji, wcale nie czekało, żeby do niego wsiąść. Tym samym Artur musiał na jakiś czas odłożyć pierwotnie ambitne plany.
W tak zwanym międzyczasie musiał jednak coś jeść i gdzieś mieszkać, więc ostatecznie postanowił poskromić ambicję i zaczął szukać jakiejkolwiek pracy. Po stosunkowo niedługim czasie los się do niego uśmiechnął i znalazł zatrudnienie w nowo powstałej restauracji w ścisłym centrum. W efekcie Artur pełnił szeroko pojęte obowiązki pomocy kuchennej. Kroił, siekał, obierał i filetował mięso z niewyobrażalną precyzją i szybkością. Nie była to jednak w pełni jego zasługa. Tak w rzeczywistości to nie była nawet w części. Restauracja „Prawdziwa” szczyciła się niezwykłą dbałością o personel i na początku dnia pracy każdy pracownik dostawał przekąski przygotowywane osobiście przez szefa kuchni. Na plus tychże trzeba zaliczyć kilkukrotne podkręcenie wydajności człowieka w każdym istotnym aspekcie. Naturalnie były też efekty uboczne, w tym przypadku w postaci wyłączenia świadomości na osiem do dziesięciu godzin. O skutkach trwalszych nie mówiono, podobno miały one w ogóle nie występować ze względu na najwyższą jakość produktów.
Ze względu na właściwości przekąsek Artur nazywał je mianem „zombie snacków”.
– Tak właściwie, to co ty robisz w pracy? – zapytała któregoś wieczora Wiktoria.
– Jak to w restauracji, tak mi się wydaje – odpowiedział Artur, po czym wzruszył ramionami. – Żremy na potęgę zombie snacki, więc tak dokładnie to nie wiem. – Po chwili dodał: – Ale odpowiada mi taki stan rzeczy.
– A jakbyś się na przykład dowiedział, że mordujesz ludzi i karmisz ich zwłokami klientów restauracji?
Mężczyzna zaśmiał się w głos, przytulił partnerkę i powiedział z rozbawieniem:
– Za dużo głupich filmów się naoglądałaś. To normalna restauracja, tylko pracujemy na dopalaczach.
– No właśnie, te twoje dopalacze… Nie uważasz, że trochę za dużo tego ostatnio pochłaniasz? Utrata pamięci w pracy to jedno, ale te blizny, które ci się porobiły na nogach od jedzenia kanapek z centrum… Naprawdę wyglądają paskudnie…
Artur momentalnie zrobił się czerwony na twarzy, wstał z kanapy i zaczął krzyczeć na Wiktorię:
– Mogłaś mnie wcześniej ostrzec, że nie da się leczyć skutków ubocznych jednego żarcia poprzez jedzenie innego!
– Wydawało mi się to oczywiste. Czasami zapominam, że pochodzisz z zabitej dechami wiochy i nie ogarniasz podstawowych spraw. – Obojętnie odpowiedziała dziewczyna.
Artur przez chwilę stał i wpatrywał się w Wiktorię. Nigdy dotychczas nie uderzył kobiety, ale w tym momencie bardzo poważnie się nad tym zastanawiał. Gdyby nie pizza, którą jedli chwilę wcześniej, wzmacniająca w absurdalny sposób potencję i tymczasowo zabijająca szare komórki, to pewnie stałby się rodzinnym prekursorem damskiego boksera. Ostatecznie jednak, chwilowo przepalony mózg Artura uznał, że nie warto. Jego twarz wróciła już do normalnego koloru, a on bez słowa zarzucił kurtkę i wyszedł z mieszkania. Wiktoria nie protestowała.
Nieopodal bloku, w którym mieszkał, znajdowała się japońska knajpa serwująca krewetki w tempurze. Były wyjątkowo przyjemne, a do tego gwarantowały pół godziny lewitacji. I to wszystko w cenie trzydziestu złotych za kubełek oraz prawie niezauważalnej martwicy palców u stóp.
„Cheeseburger zdaje się gwarantował godzinkę latania” – Artur zamyślił się. „No tak, ale wycofali go z rynku po jakiejś aferze. Coś tam było z przeszczepem wątroby, chyba tak. Cholera, o co tam dokładnie chodziło?” – Próbował sobie przypomnieć. Bezskutecznie.
Przed wejściem do lokalu spotkał sąsiada – Piotrka. Mężczyzna stał w towarzystwie córki. Rozmawiał przez komórkę, był wyraźnie wzburzony. Gdy skończył, Artur podszedł do niego i się przywitał.
– Cześć Piotrek, coś się stało? – zapytał.
– A daj spokój. Mieliśmy sobie z Anetką polatać, a tu dostaję telefon z pracy, że pilnie mam się stawić. Jakiś nowy pracownik, skończony debil, wysadził się w powietrze – odpowiedział, dalej zły jak osa.
– A ona nie jest czasem za mała, na takie wrażenia? Ile ma lat? Dziesięć, jedenaście?
– Dwanaście, ale to bez znaczenia. Dzieciaki się dużo szybciej regenerują, więc jak nie lewitujemy za często, to jest pełen luz. – Mężczyzna zastanowił się chwilę, po czym zapytał: – Słuchaj, a może ty byś chwilę z małą polatał? Jak skończycie to akurat powinna wrócić moja żona i ją odbierze. Kojarzysz Monikę, prawda?
– No tak, tylko widzisz, ja chyba niezbyt dobrze radzę sobie z dziećmi – odpowiedział niepewnie Artur.
– Ale dobrze radzisz sobie z lataniem. Daj spokój, odwdzięczę się – powiedział i uśmiechnął się porozumiewawczo. – Tylko nie latajcie za wysoko i będzie dobrze.
Początkowo rzeczywiście było dobrze. Dziewczynka, pomimo młodego wieku, radziła sobie wyśmienicie.
– Chyba faktycznie często latasz z ojcem – zagadnął Artur.
– Tak proszę pana!
– Skoro już razem się unosimy to mów mi normalnie, po imieniu. Artur jestem.
Dziewczynka skinęła głową i uśmiechnęła się. Po chwili powiedziała:
– A może sprawdzimy, jak wysoko jesteśmy w stanie lewitować? Może dolecimy do słońca?
Artur instynktownie wiedział, że pomysł nie jest zbyt mądry. Pojawiły mu się skojarzenia z historią, którą kiedyś czytał. A może usłyszał od kogoś znajomego? W każdym razie, bohaterem historii był młody chłopak – Ikar. On też chciał dolecieć do słońca, ale zdaje się, że coś tam mu nie wyszło. Artur nie był pewien co dokładnie. Jak się jednak okazało wcześniejsza pizza jeszcze trochę go trzymała, więc zamiast stanowczego sprzeciwu mężczyzna powiedział jedynie:
– Pewnie.
Unosili się coraz to wyżej i wyżej. Dziewczynka krzyczała w euforii, Artur w odpowiedzi tylko się uśmiechał. Lewitacja zdawała się nie mieć końca, gdy nagle mężczyznę przeszedł zimny dreszcz. „Ograniczenia czasowe” – pomyślał. Rzucił Anecie zdesperowane spojrzenie. „Przecież ona za chwilę zacznie spadać”.
W istocie, dziewczyną wstrząsnęło, twarz przeszedł grymas bólu i niedowierzania. A potem zaczęła spadać. Artura ogarnęła panika, zupełnie nie wiedział, co ma teraz zrobić. Rzucić się za nią w pogoń? „Nie, to zbyt niebezpieczne” – zafrasował się. Nie był w stanie zebrać myśli, po chwili jednak usłyszał krzyki przerażenia z dołu i zrozumiał, że już za późno na zastanawianie się.
– No to się porobiło – powiedział do siebie, a następnie wyciągnął z kieszeni krewetkę. Zjadł ją i kontynuował lewitację, bez żadnego wyraźnego celu.
***
Trzy miesiące po feralnym wypadku z udziałem Anetki w życiu Artura zaszły dwie istotne zmiany. Po pierwsze rozstał się z Wiktorią, która znalazła sobie nowego partnera. Czterdziestoletniego biznesmena, który planował otworzyć w mieście franczyzę amerykańskiej sieciówki Red Lobster. Faktem rozstania Artur się w ogóle nie przejął. Za to na myśl o dopakowanych owocach morza dostępnych na rodzinnym rynku serce zabiło mu mocniej.
Po drugie, relacje mężczyzny z sąsiadami uległy znacznemu pogorszeniu. Czarę goryczy przelał fakt, że nie poczuwał się on w ogóle do winy z powodu wypadku, któremu uległa córka Piotra. W tym przekonaniu zresztą utwierdzała Artura decyzja prokuratury o umorzeniu śledztwa. Całe postępowanie karne było w jego opinii jakąś farsą. Mężczyzna raz stawił się na przesłuchaniu, gdzie złożył niezbyt obszerne wyjaśnienia. Prokurator o znajomym, zamglonym spojrzeniu (zdaje się po pizzy na potencję?) ewidentnie nie był zainteresowany niczym innym, jak tylko szybkim zakończeniem postępowania.
– To jak właściwie doszło do tego wypadku? – od niechcenia zapytał prokurator.
– No lewitowaliśmy sobie i dziewczynie zachciało się lecieć ku słońcu.
– Aha.
– W pewnym momencie przestała się wznosić i zaczęła spadać. Grawitacja, sam pan prokurator rozumie.
– Aha.
– No i faktycznie spadła – dodał Artur.
– A dlaczego w ogóle małoletnia z panem lewitowała?
– Piotrek… Znaczy się jej ojciec, poprosił żebym się nią chwilę zaopiekował. Mówił, że coś tam pilnego w pracy mu wyskoczyło, a dziewczyna bardzo dobrze lewituje – odpowiedział mężczyzna.
– Czyli wypadek to wyłączna wina ojca?
– Co? Tego nie powiedziałem – rzucił szybko zaskoczony Artur.
– Dobra, dobra. – Prokurator pokiwał głową, zanotował coś i powiedział: – Dla mnie wszystko jasne, zaraz dostanie pan protokół przesłuchania, proszę go podpisać i żegnam. Na dniach przyjdzie postanowienie o umorzeniu śledztwa.
– Zaraz… Tak po prostu?
– Tak po prostu – powtórzył prokurator.
Przed budynkiem Prokuratury Rejonowej budowlańcy skończyli właśnie montować billboard z reklamą rolek sushi. Napis głosił: „Szef Oko Yono prezentuje teleportujące rolki. Jeszcze więcej smaku, jeszcze więcej dystansu do pokonania”. Artur uśmiechnął się promieniście i szybkim krokiem ruszył do japońskiej knajpki, była tuż za rogiem. Tym razem nie interesowało go zupełnie ostrzeżenie o skutkach ubocznych. Nawet go nie przeczytał. Wpadł do lokalu i wziął kilka rolek na wynos.
Tego dnia odwiedził Paryż, Barcelonę, Londyn i Nowy Jork. W każdej lokalizacji postanowił sprawdzić lokalne fast foody, więc do wieczora między innymi: naoglądał się przez ściany gołych pań (croissant), kilkukrotnie zmieniał kształt własnego ciała (burrito), nurkował bez osprzętu w morzu (fish and chips), a na koniec zionął ogniem w kierunku ptaszków w Central Parku (hot wings). W całym procesie udało mu się wydać całą posiadaną gotówkę, stracić kilka zębów, upośledzić liczne organy wewnętrzne i obniżyć IQ o około dziesięć punktów. Ale było warto. Chyba.
Ostatnią rolkę wykorzystał w celu powrotu do własnego mieszkania. Po błyskawicznym dotarciu na miejsce Arturowi zakręciło się w głowie. „Wydaje mi się, że jednak trochę dzisiaj przesadziłem” – pomyślał. Po chwili osunął się na podłogę i zapadł w śpiączkę.
Lekarzom wreszcie udało się obudzić mężczyznę, od wielu miesięcy leżącego pod kroplówką. Niestety, stan jego ciała był fatalny. Optymistycznie nie przedstawiały się także prognozy na przyszłość. Wskutek nadużywania fast foodów organizm Artura uległ trwałej degeneracji. Liczne zmiany zaszły także w korze mózgowej, szczególnie w sferze odpowiedzialnej za nagłe i niekontrolowane wybuchy agresji.
***
Autobus zatrzymał się na prowizorycznym przystanku zorganizowanym w centralnej części wsi. Wiata z dykty i starych rusztowań była odmalowana jedynie do połowy. Zamiast ławki ktoś ustawił stertę składającą się z trzech starych palet. Ale przynajmniej znak „przystanek” zdawał się pachnieć nowością. Sołtys miał podobno układy w gminie, to załatwił.
Artur wysiadł z autobusu i rozejrzał się. Jego twarz nie miała żadnego wyrazu, była zupełnie obojętna. Decyzję o powrocie w rodzinne strony podjął pod wpływem impulsu, ale nie przyjechał od razu. Musiał się do tego przygotować.
– Patrzcie go, wrócił z tej całej stolicy. Chory, wychudzony, bez nogi, jak te miastowe głupki! – powiedziała stara baba w chustce na głowie, ubrana w poplamiony fartuch.
– A mówiliśmy żeby nie wyjeżdżał, bo tam to same zboczenia i degeneracja. Nie chciał słuchać to ma za swoje – zauważyła przytomnie jej rozmówczyni, również stara baba.
Gdy Artur podszedł bliżej, obie kobiety uśmiechnęły się. Pierwsza z nich zagadnęła:
– Arturku, świetnie wyglądasz! Opowiadaj, jak tam w stolicy? Karierę zrobiłeś?
Ten w odpowiedzi jedynie skrzywił usta w obrzydliwym grymasie, który z pewnością nie przypominał uśmiechu. Następnie zdjął plecak i wyciągnął z niego smażone w głębokim tłuszczu kanapki. Według etykiety miały one gwarantować nadludzką szybkość. Ze skutków obocznych w sumie standard – w małych ilościach gazy i robaki w jelitach. Od pięciu kanapek wzwyż zaczynały się regularne eksplozje, a Artur jeszcze w pekaesie zjadł cztery sztuki.
Ziemią wstrząsnął gwałtowny wybuch. Po chwili Artur wstał, następnie niedbałym ruchem otrząsnął się z kurzu, spalonych resztek niegdysiejszych sąsiadów i czegoś tam jeszcze. Zapach spalenizny unosił się w powietrzu. Mężczyzna spojrzał w kierunku zachodzącego słońca i przez dłuższą chwilę tak stał. Następnie wykrzywił usta w ponurym grymasie. Artur bardzo się zmienił w ostatnich miesiącach. Obecnie nie musiał i nie zamierzał nikomu niczego udowadniać. Miał za to wiele rachunków do wyrównania.