- Opowiadanie: Niebieski_kosmita - Wrota na koniec Wszechświata

Wrota na koniec Wszechświata

Witam.

To naj­dłuż­sze opo­wia­da­nie, jakie kie­dy­kol­wiek na­pi­sa­łem. Sporo tutaj roz­wa­żań fi­zycz­nych, wobec czego za­pro­si­łem na­sze­go sza­now­ne­go fi­zy­ka, Go­lo­dha, by przej­rzał pierw­szą wer­sję tek­stu i wy­tknął, co zro­bi­łem źle. Uczy­nił to chęt­nie, za co dzię­ku­ję mu ser­decz­nie. Po­pra­wi­łem wszyst­kie buble i mam na­dzie­ję, że teraz opko jest w miarę wia­ry­god­ne, przy­naj­mniej pod kątem fi­zy­ki...

Po­zdra­wiam cie­plut­ko.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Wrota na koniec Wszechświata

– Utra­co­no kon­takt z sondą.

Dy­rek­tor Yi Shi­lan wes­tchnął i od­wró­cił wzrok od ekra­nu.

– Bez sensu. Tak ni­cze­go nie osią­gnie­my – stwier­dził po chwi­li.

Troje tech­ni­ków nad­zo­ru­ją­cych prze­bieg misji sie­dzia­ło skon­ster­no­wa­nych, zer­ka­jąc na obraz trans­mi­to­wa­ny z or­bi­te­ra. Ta­jem­ni­czy obiekt, na­zwa­ny „Cza­ro­dziej­ską Kulą”, za­krzy­wiał świa­tło w nie­sa­mo­wi­ty spo­sób. W do­dat­ku, cho­ciaż miał roz­mia­ry wie­żow­ca, jego masa wska­zy­wa­ła ra­czej na ogrom­ną pla­ne­to­idę, po­rów­ny­wal­ną z Ceres.

– Ależ… Po­mia­ry wy­ko­ny­wa­ne przez sondy…

– Ze­bra­li­śmy już mnó­stwo po­mia­rów. Gro­ma­dzi­my te­ra­baj­ty da­nych. I co z tego wy­ni­ka? Nic. Nie można wy­słać nawet jed­ne­go fo­to­nu z po­wierzch­ni obiek­tu.

– Mamy wię­cej pro­ble­mów – za­uwa­żył jeden z tech­ni­ków, wy­raź­nie chcąc jesz­cze bar­dziej po­gor­szyć na­strój Shi­la­na. – Wczo­raj Eu­ro­pej­czy­cy wy­strze­li­li wła­sny or­bi­ter. Kiedy się do­wie­dzą, czym jest Kula…

– Ame­ry­ka­nie też wkrót­ce do­łą­czą. Robi się tłocz­no, cho­ler­nie tłocz­no.

Dy­rek­tor za­my­ślił się.

– Trze­ba spró­bo­wać ze stat­kiem za­ło­go­wym.

– Wie­dzia­łam! Chce pan po­słać ludzi na śmierć?!

Zwró­cił się w stro­nę wzbu­rzo­nej pro­gra­mist­ki.

– Jak sama za­uwa­ży­łaś: mamy po­mia­ry. Do chwi­li przej­ścia przez „ho­ry­zont” sondy nie do­zna­ły żad­nych uszko­dzeń, a za­re­je­stro­wa­ne prze­cią­że­nia były mi­ni­mal­ne. To nie może być nor­mal­na czar­na dziu­ra, bo przy ta­kich roz­mia­rach roz­erwałaby na strzępy wszyst­ko, co się do niej zbli­ża. Oczy­wi­ście nie twier­dzę – kon­ty­nu­ował pod­nie­sio­nym gło­sem, po­nie­waż ko­bie­ta nadal chcia­ła się kłó­cić – że lot na pewno da się prze­żyć! Nie bę­dzie­my ni­ko­go zmu­szać do udzia­łu, po­le­cą tylko ochot­ni­cy. W za­sa­dzie już wczo­raj to po­sta­no­wi­łem.

– Nie bę­dzie wielu chęt­nych – po­wie­dzia­ła ze zło­ścią pro­gra­mist­ka.

– Prze­ciw­nie. Bę­dzie ich całe mnó­stwo, a sta­tek musi być mały, więc zro­bi­my lo­so­wa­nie. Ale pierw­sze miej­sce na po­kła­dzie i tak za­kle­pu­ję ja. – Wi­dząc zszo­ko­wa­ne wy­ra­zy twa­rzy swo­ich pod­wład­nych, dy­rek­tor dodał: – No co? Nie żar­tu­ję. Może bo­icie się nie­zna­ne­go, ale mnie już wszyst­ko jedno. Mam sie­dem­dzie­siąt dzie­więć lat. Śmierć starca to nie­wiel­ka stra­ta. A jeśli ist­nie­je cho­ciaż mała szan­sa, że jesz­cze mogę się przy­słu­żyć ludz­ko­ści… przyj­mę ją z chę­cią.

 

*

 

Shi­lan sie­dział w ogro­dzie i po­pi­jał whi­sky z lodem. Córka dy­rek­to­ra, która wpa­dła z wi­zy­tą, wzię­ła piwo i za­ję­ła leżak obok.

– Co to za gra? – za­py­tał, wska­zu­jąc ba­wią­ce się wnuki. Były ubra­ne w kom­bi­ne­zo­ny sen­so­rycz­ne i sza­la­ły w roz­sze­rzo­nej rze­czy­wi­sto­ści, po­ru­sza­jąc się przy tym w bar­dzo dzi­wacz­ny spo­sób.

– Bu­du­ją ja­kieś stwo­ry, a potem dru­gie musi w ciele tego stwo­ra przejść tor prze­szkód… nie zro­zu­miał­byś. Zresz­tą sama nie bar­dzo ro­zu­miem. – Prze­rwa­ła, przy­pa­tru­jąc się, jak syn peł­znie po traw­ni­ku i roz­rzu­ca nogi, jakby pły­nął w gę­stym żelu. – Od­no­szę wra­że­nie, że im dziw­niej­sze kre­acje, tym le­piej.

Dy­rek­tor po­krę­cił głową.

– Dzi­siej­szy świat… Uro­dzi­łem się w nie­wła­ści­wym stu­le­ciu.

– Dla­te­go chcesz le­cieć na Kulę? Tato, chyba ucie­kasz od życia, za któ­rym nie na­dą­żasz.

– Nie­wy­klu­czo­ne. – Po­cią­gnął łyk whi­sky. – Masz prawo tak my­śleć. Za­rząd też uważa, że po­stra­da­łem zmy­sły, ale przy­naj­mniej nie mogą mi za­bro­nić le­cieć, nawet jeśli bar­dzo by chcie­li.

Sie­dzie­li przez chwi­lę w mil­cze­niu.

Po­łą­cze­nie przy­cho­dzą­ce od pana Zhena – ode­zwał się ko­mu­ni­ka­tor. Zhen Yaobeng był kon­sul­tan­tem rzą­do­wym w chiń­skiej agen­cji ko­smicz­nej.

– Od­bierz.

Uka­zał się ho­lo­gram męż­czy­zny w gar­ni­tu­rze, wy­raź­nie zdy­sza­ne­go.

– Spra­wy się skom­pli­ko­wa­ły – za­czął bez po­wi­ta­nia. – Mało po­wie­dzia­ne. Kurwa! Yi, gdzie ty w ogóle je­steś?!

– Kul­tu­ral­nie upi­jam się w swoim domu. A co?

– Eu­ro­pa i Ame­ry­ka wy­sto­so­wa­ły do nas po­sel­stwo! Wspól­ne, ro­zu­miesz? Eu­ro­pa! I Ame­ry­ka! Wspól­ne!

– Do rze­czy, do rze­czy!

– Do­ma­ga­ją się, żeby razem z tobą po­le­cie­li ich przed­sta­wi­cie­le. Ce­sarz otwo­rzył spe­cjal­ną kon­fe­ren­cję.

Shi­lan skrzy­wił się.

– Mamy wy­bra­ny sta­tek, a dzi­siaj zro­bi­łem lo­so­wa­nie wśród pra­cow­ni­ków, któ­rzy zgło­si­li…

– Nic nie ro­zu­miesz. Nie le­cisz tym zło­mem. Ame­ry­ka pod­sta­wia no­wiut­kie­go skocz­ka, z sys­te­mem obron­nym i za­pa­so­wy­mi zbior­ni­ka­mi wo­do­ru. Eu­ro­pa do­rzu­ca kap­su­ły hi­ber­na­cyj­ne i an­dro­ida z AI siód­mej ge­ne­ra­cji. To już nie jest jakaś twoja pry­wat­na kru­cja­ta!

Lekko za­mro­czo­ny al­ko­ho­lem Yi przez dłuż­szą chwi­lę pró­bo­wał pojąć, co za­szło, ale nic nie wskó­rał.

– Ech? – wy­ją­kał wresz­cie.

– Chło­pie, nie wi­dzia­łeś wia­do­mo­ści? Zro­bi­ła się afera na świa­to­wą, nie, na ko­smicz­ną skalę! Eu­ro­pej­czy­cy ogło­si­li, że Kula jest wej­ściem do tu­ne­lu cza­so­prze­strzen­ne­go! To praw­da?

– Nasze ro­zu­mie­nie tu­ne­li jest zbyt słabe, żeby móc sta­wiać jed­no­znacz­ne…

– Praw­da czy nie?

– Może. Nie wiem. Szan­sa jest.

– Wku­rzy­li się, że chcesz mieć mo­no­pol na coś ta­kie­go. Ce­sarz oso­bi­ście kazał do cie­bie za­dzwo­nić. Zro­zum, po­li­ty­ka jest pełna de­li­kat­nych niu­an­sów, nie chce­my wy­wo­ły­wać nie­po­trzeb­nych kon­flik­tów… Zresz­tą, po­myśl, jak to wy­glą­da na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej! Trzy im­pe­ria jed­no­czą się przed za­gro­że­niem z ze­wnątrz!

– Jakim za­gro­że­niem?

– Prak­tycz­nie wszy­scy nas po­par­li. Księ­życ, Au­stra­lia, Indie, wszy­scy. Prze­rzu­ca­ją się, kto da wię­cej sprzę­tu, mu­si­my grzecz­nie tłu­ma­czyć, że wiel­ki sta­tek nie przej­dzie przez tunel, więc do­dat­ko­we wy­po­sa­że­nie się nie zmie­ści!

– Jakim za­gro­że­niem?

Kon­sul­tant wes­tchnął.

– Shi­lan, po­słu­chaj. Nie wiemy, czym jest Kula i skąd się wzię­ła…

– I dla­te­go wy­sy­ła­my naj­droż­szy sta­tek? Cho­ciaż może ten cały tunel do­ni­kąd nie pro­wa­dzi i po pro­stu nas zmiaż­dży? Cze­kaj. Zaraz. Sys­tem obron­ny? Sta­tek jest uzbro­jo­ny?!

– Od­puść. Nie pytam o zgodę, tylko in­for­mu­ję, że za­szły zmia­ny. Chcia­łeś się przy­słu­żyć ludz­ko­ści i nie od­bie­ra­my ci tego, ale mu­sisz za­ak­cep­to­wać fakt, że Kula nie jest twoją pry­wat­ną wła­sno­ścią. To za duża spra­wa, żeby po­wie­rzać ją jed­ne­mu czło­wie­ko­wi. Póź­niej zo­sta­niesz po­wia­do­mio­ny o ter­mi­nach, ale na pewno ogar­nie­my wszyst­ko szyb­ciej niż pla­no­wa­łeś, więc trzeź­wiej i pakuj się.

I znik­nął.

– Zdaje się, że jed­nak nie masz ostat­nie­go słowa – za­uwa­ży­ła córka dy­rek­to­ra, przy­słu­chu­ją­ca się wy­mia­nie zdań z roz­ba­wie­niem.

– Kom­plet­nie po­wa­rio­wa­li, czy jak? – Spoj­rzał na szklan­kę, którą trzy­mał w dłoni. Zo­sta­ło w niej jesz­cze cał­kiem sporo whi­sky. – I nie bę­dzie mówił Zhen, żebym trzeź­wiał. Na­la­łem sobie, to wy­pi­ję. – Po czym wy­chy­lił resz­tę al­ko­ho­lu dusz­kiem.

 

*

 

Shi­lan wszedł na po­kład ame­ry­kań­skie­go stat­ku nie­ca­łe trzy dni póź­niej.

– Panie Yi – po­wi­tał go mocny, żeń­ski głos, kiedy prze­szedł przez śluzę ze sta­cji. Zo­ba­czył ko­bie­tę w śred­nim wieku, ubra­ną w woj­sko­wy uni­form. – Je­stem Susan Goff, po­rucz­nik armii Im­pe­rium Obu Ame­ryk. Witam na po­kła­dzie Per­se­usza.

Po­trzą­snął jej dło­nią. Miała silny chwyt.

– Zda­wa­ło mi się, że to nie jest misja woj­sko­wa, tylko ba­daw­cza – po­wie­dział ostroż­nie.

– To sta­tek armii ame­ry­kań­skiej. Prze­pi­sy wy­ma­ga­ją, by pi­lo­to­wał go ame­ry­kań­ski żoł­nierz.

– Dla­cze­go aku­rat pani?

Od­wró­ci­ła wzrok.

– Po­wiedz­my, że z po­wo­dów oso­bi­stych zo­sta­łam uzna­na za naj­lep­szą kan­dy­dat­kę. Nie mam obo­wiąz­ku się panu tłu­ma­czyć.

– Ab­so­lut­na praw­da.

Ro­zej­rzał się po stat­ku.

Z po­wo­du ma­łe­go roz­mia­ru Kuli, także i sta­tek mu­siał być nie­wiel­ki. Mieli do dys­po­zy­cji prze­strzeń kil­ku­dzie­się­ciu me­trów kwa­dra­to­wych w po­sta­ci dłu­gie­go ko­ry­ta­rza, z wy­dzie­lo­ny­mi trze­ma pry­wat­ny­mi kwa­te­ra­mi. Właz w pod­ło­dze su­ge­ro­wał ist­nie­nie dru­gie­go po­zio­mu. Do kok­pi­tu pro­wa­dził drugi właz, w tej chwi­li otwar­ty. Za­in­try­go­wa­ny Shi­lan wszedł do środ­ka.

Nie było okien: ścia­ny po­kry­wał jeden wiel­ki ekran, zdol­ny po­ka­zy­wać oto­cze­nie stat­ku we wszyst­kich kie­run­kach naraz. W ka­bi­nie były trzy fo­te­le – jeden wy­su­nię­ty dla pi­lo­ta i dwa tuż za nim – oraz sto­sun­ko­wo pro­sta kon­so­la ste­ru­ją­ca.

– Nie tego się pan spo­dzie­wał? – za­py­ta­ła Susan, wcho­dząc za nim.

– My­śla­łem, że bę­dzie wię­cej przy­ci­sków, dźwi­gie­nek, diod…

Za­śmia­ła się.

– Mamy 2080 rok! Armia ame­ry­kań­ska in­we­stu­je w tech­no­lo­gie woj­sko­we wię­cej niż Chiny. Per­se­usz jest ste­ro­wa­ny głów­nie moim im­plan­tem mó­zgo­wym.

Yi prychnął.

– Jasne. Toaletę też pani kontroluje telepatycznie?

– Prymitywny żart, doprawdy.

– A co jest na dole?

– Sprzęt, hi­ber­na­to­ry, za­pa­sy. Chwi­lo­wo nie musi pan tam scho­dzić.

Dy­rek­tor za­nie­po­ko­ił się.

– Pro­szę po­ka­zać, jak się otwie­ra ten właz.

– Skoro pan na­le­ga…

Drugi po­kład, więk­szy niż pierw­szy, po brze­gi wy­peł­nia­ły naj­róż­niej­sze pudła i po­jem­ni­ki – sil­nie skon­cen­tro­wa­ne racje żyw­no­ścio­we, czę­ści za­mien­ne, in­stru­men­ty po­mia­ro­we, ska­fan­dry. Znaj­do­wa­ły się tu także eu­ro­pej­skie hi­ber­na­to­ry – trzy ka­bi­ny, zdol­ne utrzy­mać ciało czło­wie­ka na skra­ju śmier­ci kli­nicz­nej nawet przez setki lat. Wresz­cie, uzbro­je­nie.

Mnó­stwo uzbro­je­nia.

Yi ze zgro­zą przy­glą­dał się ar­se­na­ło­wi, jaki za­bie­ra­li: ka­ra­bi­ny elek­tro­ma­gne­tycz­ne, po­ci­ski ra­kie­to­we, drony bo­jo­we – za­awan­so­wa­ne hu­ma­no­idal­ne ro­bo­ty. W końcu jego uwagę przy­kuł duży, sfe­rycz­ny obiekt na samym końcu ma­ga­zy­nu, ozna­czo­ny czer­wo­ny­mi pla­kiet­ka­mi z na­pi­sem „Ma­te­ria­ły roz­sz­cze­pial­ne”.

– Co to jest?

– Mi­kro­gło­wi­ca ter­mo­ją­dro­wa o mocy jed­nej me­ga­to­ny.

– Że jak?!

– Panie Yi, to wszyst­ko jest stan­dar­do­wym wy­po­sa­że­niem ame­ry­kań­skie­go stat­ku bo­jo­we­go. Nie wia­do­mo, co może znaj­do­wać się po dru­giej stro­nie tu­ne­lu. Mó­wio­no mi, że jest pan pa­cy­fi­stą, dla­te­go nie chcia­łam…

– …żebym oglą­dał zbro­jow­nię? Le­ci­my na wojnę? Nawet jeśli ten tunel pro­wa­dzi gdzie­kol­wiek, a po dru­giej stro­nie czeka jakaś cy­wi­li­za­cja agre­syw­nych ko­smi­tów, co nam przyj­dzie po bom­bie ter­mo­ją­dro­wej? Prę­dzej wy­sa­dzi­my w po­wie­trze sa­mych sie­bie niż ob­cych!

Susan prych­nę­ła.

– Gło­wi­ca to nie becz­ka pro­chu. W tej chwi­li nie jest groź­niej­sza niż apa­rat rent­ge­now­ski i tylko ja mogę ją uzbro­ić. Pro­szę uwie­rzyć, że nie za­mie­rzam tego robić, chyba że zaj­dzie ab­so­lut­na ko­niecz­ność.

– Wspo­mi­na­no mi o sys­te­mie obron­nym, a wszyst­ko, co widzę, służy do ataku!

– Naj­lep­szą obro­ną jest atak. Ale mamy też ekra­no­wa­nie, chro­nią­ce przed polem ma­gne­tycz­nym i la­se­ro­wą tar­czę an­ty­ra­kie­to­wą. Pan wy­ba­czy, muszę wra­cać do przyj­mo­wa­nia ła­dun­ku.

– Nie cier­pię pie­przo­nych Ame­ry­ka­nów – mruk­nął pod nosem dy­rek­tor, kiedy po­rucz­nik prze­szła na górny po­kład.

 

*

 

– Panie Bas­so­gog, je­stem Susan Goff, po­rucz­nik armii Im­pe­rium Obu Ame­ryk. Witam na po­kła­dzie Per­se­usza.

– Cześć, Susan! Mów mi Paul. A to jest Stef.

Dzień dobry, je­stem an­dro­idem STE-F2. Czy mam pod­piąć się do kom­pu­te­ra stat­ku?

Yi sie­dział w kok­pi­cie, spraw­dza­jąc moż­li­wo­ści in­stru­men­tów po­kła­do­wych. Susan po­in­stru­owa­ła go, że może w za­sa­dzie robić co chce, bo bez au­to­ry­za­cji kom­pu­ter i tak nie uru­cho­mi sil­ni­ka, ani nie poda żad­nych taj­nych da­nych. Dy­rek­tor od­krył już, że – jak na sta­tek woj­sko­wy – Per­se­usz za­bie­rał na­praw­dę dużo sprzę­tu ba­daw­cze­go, wli­cza­jąc w to za­awan­so­wa­ny sys­tem Clo­ud­Pro­be, w skró­cie na­zy­wa­ny “chmu­rą”. Był to rój ma­łych sond ko­smicz­nych, mo­gą­cy słu­żyć za zwier­cia­dło te­le­sko­pu, de­tek­tor fal gra­wi­ta­cyj­nych lub nie­mal do­wol­nych in­nych sy­gna­łów. Nie­chęt­nie mu­siał przy­znać, że Ame­ry­ka­nie wy­ko­na­li kawał do­brej ro­bo­ty.

Kiedy usły­szał, że przy­był trze­ci – a także, w pew­nym sen­sie, czwar­ty – czło­nek za­ło­gi, ode­rwał się od tego za­ję­cia i wy­szedł z kok­pi­tu, by ich po­wi­tać.

Paul oka­zał się drob­nym, czar­no­skó­rym męż­czy­zną z ra­do­snym wy­ra­zem twa­rzy. Nie po­prze­stał na zła­pa­niu dłoni, którą Susan wy­cią­gnę­ła do po­wi­ta­nia, ale od razu przy­tu­lił za­sko­czo­ną ko­bie­tę. Nie spo­sób było nie uśmiech­nąć się na widok tak po­czci­we­go fa­ce­ta.

– Shi­lan! Witaj, chło­pie!

– Cześć, Paul.

Bas­so­gog prze­ci­snął się obok Susan i dy­rek­tor także otrzy­mał so­lid­ny uścisk. Cho­ciaż spo­tka­li się pierw­szy raz w życiu, już za­czy­nał lubić Paula.

– Tylko od­bie­ra­nie. Kom­pu­ter i tak nie przyj­mie żad­nych po­le­ceń od cie­bie – po­wie­dzia­ła spe­szo­na po­rucz­nik, przy­po­mi­na­jąc sobie o py­ta­niu an­dro­ida.

Oczy­wi­ście.

An­dro­id miał po­stać ład­nej dziew­czy­ny o skan­dy­naw­skiej uro­dzie, rów­nież pro­mien­nie uśmiech­nię­tej. Miała ze sobą coś przy­po­mi­na­ją­ce­go torbę po­dróż­ną.

Dy­rek­to­rze Yi – ukło­nił się robot.

– Witaj. Co tam cho­wasz?

Za­pa­so­we źró­dło za­si­la­nia. Mogę dzia­łać bez ła­do­wa­nia przez trzy­dzie­ści dni dzię­ki re­ak­to­ro­wi, który za­ka­mu­flo­wa­no pod po­sta­cią torby.

– Spryt­ne!

– Po­tra­fi dużo wię­cej – do­rzu­cił Bas­so­gog. – To cho­dzą­ce i my­ślą­ce la­bo­ra­to­rium, ochro­niarz, baza da­nych…

– Do­brze, ro­zu­mie­my…

– Zaraz. Są tylko trzy fo­te­le – za­uwa­żył Shi­lan.

Mi fotel nie jest po­trzeb­ny.

An­dro­id wy­su­nął jedną nogę do przo­du i zgiął w ko­la­nie, a dło­nie przy­ło­żył do ścian ko­ry­ta­rza. Roz­legł się cichy od­głos, jakby ktoś lekko ude­rzył w dzwon.

Ma­gne­sy w dło­niach i sto­pach wy­trzy­mu­ją znacz­ne prze­cią­że­nia. Nie mu­si­cie się mar­twić.

Mó­wiąc to, Stef cały czas się uśmie­cha­ła. Yi za­czął się za­sta­na­wiać, czy za­pro­gra­mo­wa­no jej ja­kieś inne wy­ra­zy twa­rzy.

 

*

 

Lot za or­bi­tę Marsa, gdzie prze­by­wa­ła Kula, trwał kilka ty­go­dni. Przez ten czas nie­wie­le roz­ma­wiał z Susan, niby po­chło­nię­tą za­da­nia­mi, cho­ciaż sta­tek pra­wie wszyst­ko robił sam. Paul za to mówił bez prze­rwy.

– Wy je­ste­ście sław­ni. Wiel­ki pro­fe­sor Yi, naj­mą­drzej­szy astro­fi­zyk świa­ta…

Shi­lan zro­bił nie­szczę­śli­wą minę.

– …i wspa­nia­ła po­rucz­nik Goff, z eli­tar­nej eska­dry Har­pii! Ja je­stem nikim. Przy­sła­li mnie, bo je­stem re­pre­zen­ta­tyw­ny. Wiesz, stan­dar­do­wa hi­sto­ryj­ka, facet uro­dził się w bied­nej ro­dzi­nie, za wszyst­kie oszczęd­no­ści ro­dzi­ców wy­je­chał na stu­dia, a teraz po­le­ciał w ko­smos, żeby po­ka­zać obcym, do czego zdol­ni są lu­dzie. Poza tym, Eu­ro­pa stara się za­cie­śniać więzy z Unią Afry­kań­ską, więc dy­plo­ma­tycz­nie je­stem wła­ści­we­go ko­lo­ru.

– Z pew­no­ścią było wielu in­nych kan­dy­da­tów?

– Jasne. Ale oni nie byli wy­star­cza­ją­co me­dial­ni. Kiedy mia­łem dwa­na­ście lat, sam Im­pe­ra­tor, to zna­czy jesz­cze wtedy pre­zy­dent Unii Eu­ro­pej­skiej, przy­je­chał do na­sze­go mia­stecz­ka z wi­zy­tą. Je­stem na jed­nym, je­dy­nym zdję­ciu, które zro­bił sobie z dzie­cia­ka­mi z oko­li­cy, żeby zdo­być po­par­cie imi­gran­tów afry­kań­skich w na­stęp­nych wy­bo­rach. Po la­tach dzien­ni­ka­rze mnie zna­leź­li i sta­łem się ma­skot­ką.

Yi po­ki­wał głową ze zro­zu­mie­niem. Po­li­ty­ka, a jakże.

 

*

 

Dwa dni przed koń­cem lotu Shi­lan prze­glą­dał ar­ty­ku­ły pra­so­we na temat Kuli. Nie­któ­re były cał­kiem za­baw­ne.

 

ASTRO­LO­DZY NIE SĄ ZGOD­NI: “Cza­ro­dziej­ska Kula” to por­tal do pie­kła, nieba czy czwar­te­go wy­mia­ru? “To dla nas wiel­ka szan­sa”, mówi znany bry­tyj­ski wróż­bi­ta Kevin Star. “Kula wła­śnie wcho­dzi w znak Byka, co w po­łą­cze­niu z ko­rzyst­nym po­ło­że­niem Jo­wi­sza ozna­cza nad­cho­dzą­ce zmia­ny na lep­sze. Ko­smo­gram po­zwa­la stwier­dzić, że…”

 

Inne, skie­ro­wa­ne do bar­dziej trzeź­wo my­ślą­cych od­bior­ców, od­no­si­ły się do spra­wy scep­tycz­nie.

 

Na­ukow­com z Uni­wer­sy­te­tu w Cam­brid­ge wciąż nie udało się do­pa­so­wać tak zwa­nej “Cza­ro­dziej­skiej Kuli” do teo­rii tu­ne­li cza­so­prze­strzen­nych. “Obiekt znacz­nie bar­dziej przy­po­mi­na pier­wot­ną czar­ną dziu­rę niż wlot tu­ne­lu”, przy­zna­je Alek­san­dra Tu­ime­ba­eva, kie­row­nicz­ka ze­spo­łu ba­da­ją­ce­go dane z sondy Dante. Po­dob­ne zda­nie…

 

Jed­nak na­stęp­ny na­głó­wek zmro­ził dy­rek­to­ro­wi krew w ży­łach.

 

TŁUMY CHĘT­NYCH USTA­WIA­JĄ SIĘ DO KUPNA BI­LE­TU W JEDNĄ STRO­NĘ

 

Jak po­da­je biuro pra­so­we firmy Stel­lar Explo­rer, na­pły­nę­ło ponad ty­siąc zgło­szeń na lot w jedną stro­nę do “Cza­ro­dziej­skiej Kuli”, cho­ciaż od po­ja­wie­nia się ofer­ty na stro­nie firmy nie mi­nę­ła jesz­cze doba. “Je­ste­śmy w szoku”, przy­zna­je pre­zes Stel­lar Explo­re­ra, Na­than Sum­mers. “Bar­dzo wy­raź­nie in­for­mo­wa­li­śmy wszyst­kich za­in­te­re­so­wa­nych, że nie ma pod­staw, by są­dzić, że z ta­kiej po­dró­ży można po­wró­cić. Mimo to więk­szość z nich wy­ra­ża­ła chęć za­ku­pie­nia bi­le­tu lub nawet kilku. Przy­po­mnę, że ofer­ta nie jest na razie wią­żą­ca. Mogą wystąpić problemy organizacyjne”.

Co kie­ru­je ludź­mi, któ­rzy zde­cy­do­wa­li się na taką “wy­ciecz­kę”? Udało nam się do­trzeć do ko­bie­ty, która twier­dzi, że za­re­zer­wo­wa­ła już miej­sce.

“Prze­cież to naj­bar­dziej eks­cy­tu­ją­ce wy­da­rze­nie w hi­sto­rii ludz­ko­ści! Od dziec­ka uwiel­bia­łam po­dró­żo­wać, zwie­dzać nowe miej­sca, do­świad­czać no­wych rze­czy, ale za­wsze mi cze­goś bra­ko­wa­ło, nie czu­łam się speł­nio­na. A kiedy usły­sza­łam o Kuli, wie­dzia­łam. Na­de­szła szan­sa, by po­znać od­po­wie­dzi na naj­bar­dziej fun­da­men­tal­ne py­ta­nia. Wiem, że szan­sa to nie pew­ność, ale czy w życiu w ogóle może być coś pew­ne­go?”

 

Wy­po­wiedź nie po­do­ba­ła się Shi­la­no­wi tym bar­dziej, że od­naj­dy­wał w niej od­bi­cie wła­snych myśli. Czy słowa o “przy­słu­że­niu się ludz­ko­ści” były tylko przy­kryw­ką, a pod­świa­do­mie dążył do po­zna­nia ja­kiejś praw­dy osta­tecz­nej? A może, co gor­sza, usi­ło­wał je­dy­nie po­peł­nić wi­do­wi­sko­we sa­mo­bój­stwo?

 

*

 

Na­za­jutrz do­stał dwie wia­do­mo­ści. 

Jedna była od Yaoben­ga, który do­ma­gał się, by Yi pu­blicz­nie za­de­kla­ro­wał swoje po­par­cie dla po­li­ty­ki rządu chiń­skie­go i za­pew­nił, że we wszel­kich kon­tak­tach z cy­wi­li­za­cją po­za­ziem­ską bę­dzie brał pod uwagę przede wszyst­kim dobro Chin.

Zastanawiał się, jak odpowiedzieć w dyplomatycznym tonie, kiedy nadeszła druga wiadomość, o zu­peł­nie prze­ciw­nym wy­dźwię­ku. Po­cho­dzi­ła od nie­zna­ne­go nadaw­cy i Shi­lan za­sta­na­wiał się, jak ów czło­wiek zdo­łał na­mie­rzyć jego pry­wat­ny kanał ko­mu­ni­ka­cyj­ny.

– Dy­rek­to­rze! – po­wie­dział bez­oso­bo­wy głos. – Re­pre­zen­tu­je­my To­wa­rzy­stwo Obro­ny Ludz­ko­ści i bła­ga­my, aby prze­rwał pan to sza­leń­stwo! Musi pan sobie zda­wać spra­wę, że misja Per­se­usza ma ko­lo­sal­ne zna­cze­nie dla przy­szło­ści całej cy­wi­li­za­cji. Je­ste­śmy pewni, że por­tal stwo­rzy­ła jakaś siła wyż­sza. Wie­rzy­my, że chce ona spraw­dzić, czy ludz­kość roz­wi­nę­ła się wy­star­cza­ją­co, by przejść na wyż­szy po­ziom eg­zy­sten­cji. Mu­si­my po­ka­zać, że je­ste­śmy na­sta­wie­ni po­ko­jo­wo, w prze­ciw­nym razie grozi nam za­gła­da ze stro­ny twór­ców por­ta­lu! Wiemy, że po­dzie­la pan nasze zda­nie!

Yi usły­szał, jak drzwi jego kwa­te­ry otwie­ra­ją się.

– Per­se­usz musi zo­stać cał­ko­wi­cie roz­bro­jo­ny. Niech pan sta­nie po stro­nie dobra, chwa­ły i po­ko­ju – za­koń­czył głos.

– Ja­kieś oszo­ło­my – stwier­dzi­ła Susan, pod­cho­dząc do Shi­la­na. – Pro­szę się nimi nie przej­mo­wać.

– Ma pani do­stęp do mojej ko­re­spon­den­cji – od­rzekł.

To nie było py­ta­nie: po pro­stu stwier­dzał fakt.

– Za­mie­rza pan od­po­wia­dać?

Do­my­ślił się, że sys­tem nie au­to­ry­zu­je tej ko­re­spon­den­cji.

– Nie – od­parł po chwi­li.

 

*

 

– Ostat­nia faza zbli­ża­nia roz­po­czę­ta.

Po­wo­li za­cie­śnia­li or­bi­tę wokół Kuli, a widok z kamer Per­se­usza był trans­mi­to­wa­ny do kok­pi­tu, więc trój­ka śmiał­ków czuła się tak, jakby le­cie­li nie­osło­nię­ci w ko­smicz­nej próż­ni. Do ostat­niej moż­li­wej chwi­li mieli utrzy­my­wać kon­takt z cen­trum ope­ra­cyj­nym, gdzie zgro­ma­dzi­li się ob­ser­wa­to­rzy ze wszyst­kich kra­jów świa­ta i baz ko­smicz­nych.

– Cały świat życzy po­wo­dze­nia – jako ostat­nia prze­mó­wi­ła se­kre­tarz ge­ne­ral­ny ONZ, która też przy­by­ła do cen­trum. – Niech los wam sprzy­ja…

Cza­ro­dziej­ska Kula w ogóle nie przy­po­mi­na­ła już kuli – wy­glą­da­ła jak wiel­kie, czar­ne, okrą­głe okno, na brze­gu któ­re­go za­krzy­wio­ne świa­tło wy­my­ka­ło się ludz­kie­mu poj­mo­wa­niu.

– Chyba mi nie­do­brze – jęk­nął Paul.

Za to Susan wy­da­wa­ła się być w swoim ży­wio­le. 

– Kon­takt za dzie­sięć se­kund! No, chło­pa­ki, miło było was po­znać!

– Wza­jem­nie – stwier­dził Yi, bar­dziej z przy­zwy­cza­je­nia niż z serca. Nie wie­dział, co po­wi­nien czuć w „ostat­niej chwi­li”. Strach, pod­nie­ce­nie, jedno i dru­gie?

Okno wy­peł­nia­ło pół nieba. Okno? A może bez­den­na stud­nia…

– …trzy, dwa, jeden!

Za­ci­snął po­wie­ki.

Nic się nie dzia­ło. Po kil­ku­na­stu se­kun­dach od­wa­żył się otwo­rzyć oczy.

Ot­chłań po­łknę­ła sta­tek. Byli oto­cze­ni nie­prze­nik­nio­ną czer­nią – pra­wie z każ­dej stro­ny. Jasny krąg za ple­ca­mi Per­se­usza szyb­ko się kur­czył. Jakby rze­czy­wi­ście wle­cie­li do wnę­trza stud­ni, albo ogrom­ne­go, nie­prze­zro­czy­ste­go worka.

Ale Yi za­uwa­żył coś jesz­cze.

Jeden, bar­dzo blady punkt świa­tła, tro­chę po pra­wej przed dzio­bem.

– Gdzie je­ste­śmy? – pierw­sza ode­zwa­ła się Susan. – We wnę­trzu tu­ne­lu?

– Tunel nie po­wi­nien mieć „wnę­trza” – od­parł Shi­lan. – Jeśli nie zgi­nę­li­śmy, je­ste­śmy po dru­giej stro­nie… gdzie­kol­wiek to może być.

– Hm… zdaje się, że nie można wejść na or­bi­tę wokół Kuli w lu­strza­nym świe­cie. – Po­rucz­nik za­czę­ła ma­new­ro­wać. – Wylot tu­ne­lu od­py­cha sta­tek. 

– Tra­fi­li­śmy do pu­ste­go Wszech­świa­ta? – za­py­tał zdzi­wio­ny Paul, roz­glą­da­jąc się. – A może je­ste­śmy we wnę­trzu ja­kiejś struk­tu­ry? Sły­sze­li­ście o sfe­rze Dy­so­na?

– Też to wi­dzi­cie, czy tracę rozum? – Shi­lan po­ka­zał od­le­gły punkt świa­tła.

– Hm… rze­czy­wi­ście. Je­dy­na gwiaz­da w ko­smo­sie.

– Zbli­że­nie!

Ekran uka­zał po­więk­szo­ny obraz. Punkt oka­zał się jed­no­rod­ną, białą kulą.

– Nie ro­zu­miem – przy­zna­ła Susan.

– Daj mi usiąść. Kom­pu­ter, ro­ze­ślij chmu­rę. Zrób skany w pod­czer­wie­ni, fa­lach ra­dio­wych, gra­wi­ta­cyj­nych…

 

*

 

Goff i Bas­so­gog nie­cier­pli­wie cze­ka­li. Do kok­pi­tu we­szła też Stef, jako że etap wy­stę­po­wa­nia prze­cią­żeń na razie mieli za sobą.

Widok na ze­wnątrz przy­pra­wiał o za­wro­ty głowy: nie była to zwy­kła czerń, ale barwa praw­dzi­wej ot­chła­ni, z któ­rej nie wy­do­sta­je się naj­słabszy pro­myk świa­tła. Nawet na samym dnie Tar­ta­ru nie mo­gło­by być ciem­niej.

– Nie je­ste­śmy w pu­st­ce – stwier­dził wresz­cie dy­rek­tor.

– To już coś – przy­znał Paul.

– Znaj­du­je­my się w ukła­dzie bia­łe­go karła. To wła­śnie kula bia­łe­go świa­tła, je­dy­na rzecz oprócz sa­me­go wy­lo­tu tu­ne­lu, którą widać gołym okiem. W ukła­dzie są też inne obiek­ty, ale ka­rzeł świe­ci za słabo, żeby wy­ło­wić je z ciem­no­ści. W pod­czer­wie­ni jest tro­chę le­piej.

Obraz na ekranie zmie­nił się, uka­zu­jąc czte­ry punk­ty w bez­po­śred­nim są­siedz­twie gwiaz­dy.

– To pla­ne­ty. Jest jesz­cze jedna, naj­bar­dziej we­wnętrz­na, ale stąd nie da się jej zo­ba­czyć. Trze­cia z pla­net ma jeden księ­życ. I to wszyst­ko, żad­nych in­nych księ­ży­ców, pla­ne­to­id, śla­dów cy­wi­li­za­cji, nic. Brak sztucz­nych emi­sji elek­tro­ma­gne­tycz­nych.

– Trze­cia z pla­net ma księ­życ? Cze­kaj… chcesz po­wie­dzieć, że…

– …to Zie­mia? Nie. Ta pla­ne­ta to ga­zo­wy ol­brzym, czter­dzie­ści razy cięż­szy od Ziemi, a jej księ­życ jest ma­lut­ki, dużo mniej­szy od ziem­skie­go. Nie wy­obra­żam sobie, jak mo­gło­by dojść do ta­kich zmian. Stef, może ty po­tra­fi­ła­byś?

Nie je­stem w sta­nie podać żad­ne­go pro­ce­su o po­dob­nych skut­kach.

– Wi­dzisz. To nie jest Zie­mia.

– A dalej? Inne gwiaz­dy?

– Są. Ale wszyst­kie bar­dzo, bar­dzo słabe.

Ekran zwięk­szył kon­trast. Kil­ka­set czer­wo­na­wych punk­tów za­pło­nę­ło na nie­bie, a ka­rzeł roz­ja­śnił się.

– Mgła­wi­ce?

– Żad­nych nie zna­la­złem.

– Mo­żesz po­ka­zać ten księ­życ?

– Nie. Jest wy­kry­wal­ny tylko po­śred­nio, z ruchu pla­ne­ty ma­cie­rzy­stej. Nie­wi­docz­na pla­ne­ta po­dob­nie wpły­wa na gwiaz­dę. Ale są­dząc po masie, oba te ciała mogą być wy­star­cza­ją­co duże, żeby pod­trzy­mać ist­nie­nie życia… w każ­dym razie dawno temu. Trud­no po­wie­dzieć, jak go­rą­ca była tu­tej­sza gwiaz­da, zanim za­mie­ni­ła się w bia­łe­go karła, ale teraz na pewno jest już za zimno, by życie mogło prze­trwać.

– Więc obcy stwo­rzy­li tunel, a potem prze­nie­śli się gdzieś in­dziej, kiedy ich słoń­ce zga­sło?

– To mocno na­cią­ga­na hi­po­te­za…

Nie wspo­mniał, że ma już wła­sną, znacz­nie mniej opty­mi­stycz­ną.

– Dobra na po­czą­tek. – Susan dała do zro­zu­mie­nia, że chce po­now­nie zająć fotel pi­lo­ta. Shi­lan, ustę­pu­jąc miej­sca, dodał jesz­cze:

– Co do sa­me­go tu­ne­lu, rze­czy­wi­ście wy­glą­da na drogę jed­no­kie­run­ko­wą. Zwró­ci­li­ście uwagę, jak jasno świe­ci? Emi­tu­je całe pro­mie­nio­wa­nie, które wpada po dru­giej stro­nie. Cza­so­prze­strzeń jest za­krzy­wio­na, tak jakby, w od­wrot­ną stro­nę… w każ­dym razie, nie da się tam wle­cieć z po­wro­tem. Nie da się nawet wy­słać wia­do­mo­ści ra­dio­wej.

– Spo­dzie­wa­li­śmy się, że tak bę­dzie. – Paul wes­tchnął. – Nie mamy wyj­ścia, mu­si­my le­cieć w stro­nę świa­tła. Jak bez­myśl­ne ćmy…

– Pla­ne­ta z księ­ży­cem jest bli­żej, ale i tak czeka nas przy­naj­mniej trzy­mie­sięcz­na po­dróż – oce­ni­ła po­rucz­nik, ana­li­zu­jąc ob­li­cze­nia kom­pu­te­ra. – Nie ma sensu, że­by­śmy cze­ka­li tyle czasu i mar­no­wa­li za­so­by stat­ku. Prze­śpi­my się w hi­ber­na­to­rach.

 

*

 

Kiedy Per­se­usz znaj­do­wał się mniej wię­cej w po­ło­wie drogi, a jego za­ło­ga spała ka­mien­nym snem, wylot tu­ne­lu nagle roz­ja­rzył się, a potem zgasł. Zda­rze­nie zo­sta­ło za­re­je­stro­wa­ne przez kom­pu­ter po­kła­do­wy i przez Stef, która spró­bo­wa­ła je prze­ana­li­zo­wać.

Wy­glą­da na to, że tunel był nie­sta­bil­ny – oznaj­mi­ła, kiedy Paul, Susan i Yi prze­bu­dzi­li się z hi­ber­na­cji. – Za­padł się czter­dzie­ści dwa dni po na­szym przy­lo­cie, to­wa­rzy­szy­ła temu bar­dzo silna emi­sja fal elektromagnetycznych i gra­wi­ta­cyj­nych.

– Krą­żył wokół Słoń­ca od Bóg wie ilu mi­lio­nów lat, a za­padł się aku­rat teraz? – zdzi­wił się Paul.

Nasze przej­ście mogło za­bu­rzyć jego we­wnętrz­ną rów­no­wa­gę. Nie wiemy wiele na temat tego, skąd się wziął i jak dzia­łał. Być może po­sia­dał we­wnętrz­ne in­struk­cje, na­ka­zu­ją­ce au­to­de­struk­cję po za­ist­nie­niu okre­ślo­nych czyn­ni­ków…

– …na przy­kład wy­kry­ciu istot in­te­li­gent­nych – do­koń­czył Shi­lan.

– Więc może jed­nak ktoś nas ocze­ki­wał?

– Wkrót­ce się do­wie­my. Za trzy go­dzi­ny wcho­dzi­my na or­bi­tę wokół księ­ży­ca – oce­ni­ła Susan.

 

*

 

Ga­zo­wy ol­brzym, oświe­tla­ny przez bia­łe­go karła, wy­glą­dał bar­dzo po­nu­ro: jed­no­li­ta po­kry­wa chmur w sza­ro­żół­tym ko­lo­rze. Żad­nych pasów, hu­ra­ga­no­wych burz czy pier­ście­ni. Na tle jed­no­li­cie czar­ne­go, bez­gwiezd­ne­go nieba pre­zen­to­wał się wręcz sur­re­ali­stycz­nie.

– Pla­ne­ta-zom­bie – mruk­nął Bas­so­gog.

– Słabe świa­tło na­da­je jej taki wy­gląd od­parł Yi.

– Wszyst­ko jest mar­twe. Gwiaz­da, pla­ne­ty… Jak stary może być ten układ pla­ne­tar­ny?

Biały ka­rzeł jest sto­sun­ko­wo zimny. Ba­zu­jąc na da­nych, które po­sia­dam, gwiaz­da tej wiel­ko­ści i o tak ni­skiej tem­pe­ra­tu­rze musi mieć ponad dzie­sięć mi­liar­dów lat. Gór­nej gra­ni­cy wieku nie można usta­lić.

Sa­te­li­ta pla­ne­ty rów­nież nie przed­sta­wiał się im­po­nu­ją­co. Shi­lan po cichu li­czył na to, że okaże się ja­kimś sztucz­nym two­rem, ewi­dent­nym do­wo­dem na ist­nie­nie w prze­szło­ści za­awan­so­wa­nej cy­wi­li­za­cji. Był to jed­nak zwy­kły glob ze skał i lodu, ponad dwu­krot­nie mniej­szy od Księ­ży­ca, z mnó­stwem kra­te­rów ude­rze­nio­wych na po­wierzch­ni. Znowu ro­ze­sła­li chmu­rę, by móc zbie­rać do­kład­niej­sze dane.

– Nie widać żad­nych miast… gra­wi­metr nie wy­kry­wa więk­szych struk­tur pod zie­mią…

– Jeśli kie­dyś była tu cy­wi­li­za­cja, jej po­zo­sta­ło­ści mógł za­sy­pać pył – za­su­ge­ro­wał Paul. – Mo­że­my prze­świe­tlić cały księ­życ?

Ska­ner po­wi­nien do­trzeć na kil­ka­dzie­siąt me­trów pod po­wierzch­nię.

Za­czę­li więc okrą­żać glob na ni­skiej or­bi­cie, wy­pa­tru­jąc ja­kich­kol­wiek two­rów sztucz­nych pod war­stwą pyłu. Przy któ­rymś okrą­że­niu Shi­lan za­wo­łał:

– Hej! Pa­trz­cie!

Ska­ner po­ka­zy­wał za­ko­pa­ny pod to­na­mi re­go­li­tu znak „X” – ogrom­ny, sze­ro­ki pra­wie na ki­lo­metr i wy­so­ki jak pię­tro­wy dom.

Przez chwi­lę wszy­scy troje nie wie­rzy­li wła­snym oczom, a potem za­czę­li wi­wa­to­wać i ści­skać się na­wza­jem, cho­ciaż Susan szyb­ko się opa­mię­ta­ła.

 

*

 

Wy­lą­do­wa­li przy samym znaku.

– W ogóle nie mia­łem po­ję­cia, że mo­że­my lą­do­wać – przy­znał Paul.

Per­se­usz da radę też wy­star­to­wać, gra­wi­ta­cja jest bar­dzo słaba. Na Ziemi nie po­wtó­rzy­li­by­śmy tej sztucz­ki – uśmiech­nę­ła się Susan. Tro­chę dziw­nie było wi­dzieć ją w po­god­nym na­stro­ju.

Za­ło­ży­li ska­fan­dry i wy­szli na po­wierzch­nię księ­ży­ca.

– Wy­glą­da na to, że nasz „X” to na­praw­dę zwy­kły znacz­nik – stwier­dził Shi­lan, przy­glą­da­jąc się do­kład­niej­sze­mu ska­no­wi oto­cze­nia. – Pod cen­tral­ną czę­ścią jest mały bun­kier. Szyb wy­cho­dzi na po­wierzch­nię krzy­ża, ale to i tak dobre pięć me­trów niżej. Właz jest… o, tutaj.

Sta­nął w miej­scu, gdzie ska­ner po­ka­zy­wał po­czą­tek bun­kra.

Cze­kał, ale nic się nie wy­da­rzy­ło.

– Co ty ro­bisz? – za­py­tał za­cie­ka­wio­ny Paul.

– My­śla­łem, że uru­cho­mi się jakiś me­cha­nizm… zresz­tą, nie­waż­ne. Mu­si­my jakoś od­ko­pać właz.

– Stef, jak silny wy­buch od­rzu­ci tę kupę pia­chu, ale bez uszka­dza­nia bun­kra? – za­sta­no­wi­ła się po­rucz­nik. Stef, sto­ją­ca po­śród nich bez ska­fan­dra, sta­no­wi­ła dzi­wacz­ny widok.

Po­cisk typu T6-Fla­me po­wi­nien być od­po­wied­ni, wko­pa­ny na dwa metry i czter­dzie­ści cen­ty­me­trów.

– Chce­cie znisz­czyć właz?! – zde­ner­wo­wał się Yi.

– Prze­cież po­wie­dzia­łam wy­raź­nie: bez uszka­dza­nia bun­kra. Nie ufasz ob­li­cze­niom an­dro­ida? Może weź­miesz ło­pa­tę i bę­dziesz kopał? Nie od­po­wia­daj. I tak nie mamy łopat.

Na­chmu­rzo­ny dy­rek­tor pa­trzył, jak jeden z dro­nów wy­tapia la­se­rem wąski otwór w war­stwie pyłu i umiesz­cza w środ­ku po­cisk. Potem wszy­scy wró­ci­li do stat­ku, który miał ich osło­nić przed eks­plo­zją.

– Od­pa­laj – po­le­ci­ła Susan, kiedy byli już w kok­pi­cie.

Per­se­usz za­trząsł się lekko, a w górę wzbi­ła się fon­tan­na re­go­li­tu. Przez chwi­lę było widać tylko szary pył. Kiedy opadł, wy­sła­li naj­pierw drona, by obej­rzał miej­sce wy­bu­chu.

Po­środ­ku kra­te­ru – wciąż lekko przy­sy­pa­ny, ale już wy­raź­nie wi­docz­ny – tkwił właz.

– Wra­ca­my – rzu­cił Yi.

– Za­cze­kaj… a co, jeśli to pu­łap­ka? Może w środ­ku jest stę­żo­ny kwas? Albo laser na fo­to­ko­mór­kę? – po­wstrzy­mał go Bas­so­gog.

Ja pójdę – ode­zwa­ła się nagle Stef. – Za­cznę od ma­łe­go otwo­ru i wpusz­czę do środ­ka Zwia­dow­cę.

– Zwia­dow­cę? Co to za nowe dia­bel­stwo? – zdzi­wi­ła się Susan.

An­dro­id uniósł lewą rękę. Czu­bek palca wska­zu­ją­ce­go odłą­czył się od dłoni, wy­su­nął sześć od­nó­ży i skrzy­dła, po czym wzle­ciał w po­wie­trze. 

– No nie­źle – mruk­nął Shi­lan..

– Mó­wi­łem, że Stef dużo po­tra­fi – ucie­szył się Paul.

 

*

 

Ekran po­ka­zy­wał dwa ob­ra­zy: jeden z ka­me­ry drona, który sta­nął w pew­nej od­le­gło­ści od włazu, i drugi bez­po­śred­nio z oczu Stef.

Właz jest wy­ko­na­ny ze stali. Roz­po­czy­nam wier­ce­nie.

– Stal? Czy obca cy­wi­li­za­cja mogła wy­na­leźć taki sam stop, co ludz­kość?

Shi­lan od­chrząk­nął.

– Mogła. Ale czuję, że to nie jest wy­ja­śnie­nie…

Paul spoj­rzał na niego zdzi­wio­ny, ale nic wię­cej nie po­wie­dział.

Wier­ce­nie za­koń­czo­ne. Z bun­kra nie wy­do­by­wa się żadna sub­stan­cja. Prze­łą­czam na Zwia­dow­cę.

Uka­zał się widok z per­spek­ty­wy owa­do­po­dob­ne­go ro­bo­ta, który na­stęp­nie wpełzł przez otwór i za­czął scho­dzić po ścia­nie.

Bun­kier skła­dał się tylko z szybu i okrą­głe­go po­ko­ju na dnie. Po­miesz­cze­nie miało śred­ni­cę kil­ku­na­stu me­trów. Nie było tu wiele: pięć wal­co­wa­tych po­stu­men­tów, roz­sta­wio­nych w nie­re­gu­lar­nym pię­cio­ką­cie, i kilka kupek pyłu na pod­ło­dze.

Na pierw­szym po­stu­men­cie znaj­do­wa­ła się je­dy­nie ko­lej­na kupka pyłu, acz­kol­wiek za­uwa­żal­nie więk­sza od po­zo­sta­łych. Na dru­gim tkwił pier­ście­nio­wa­ty twór z małą na­ro­ślą w jed­nej czę­ści. Trze­cim „eks­po­na­tem” była me­ta­lo­wa płyt­ka, usta­wio­na na czte­rech kol­cach.

– Po­my­sły? – za­py­ta­ła cicho Susan. Męż­czyź­ni po­krę­ci­li gło­wa­mi.

Na czwar­tym po­stu­men­cie stał zie­lon­ka­wy krysz­tał.

– To chyba ja­kieś memo…

Krysz­tał ma zło­żo­ną struk­tu­rę we­wnętrz­ną, w któ­rej mogą być za­pi­sa­ne in­for­ma­cje, ale moż­li­wo­ści Zwia­dow­cy są ogra­ni­czo­ne. Żeby to wszyst­ko do­kład­niej zba­dać, muszę sama zejść na dół.

Obiekt na pią­tym po­stu­men­cie był po­dob­ny do nu­me­ru czte­ry, ale krysz­tał róż­nił się jed­nym szcze­gó­łem, na widok któ­re­go Shi­lan po­czuł, że od­pły­wa. Zro­zu­miał, że jego hi­po­te­za była praw­dzi­wa i osta­tecz­nie utra­cił na­dzie­ję.

Na krysz­ta­le wy­ry­ty był wi­ze­ru­nek po­sta­ci ludz­kiej.

 

*

 

Pół go­dzi­ny póź­niej całą czwór­ką opu­ści­li się do bun­kra na linie. Susan po­le­ci­ła, by Stef naj­pierw zba­da­ła ostat­nie zna­le­zi­sko.

Za­pi­sa­no tutaj wia­do­mość ho­lo­gra­ficz­ną. Znam ko­do­wa­nie, sto­so­wa­no je na Ziemi.

– Od­twa­rzaj – po­wie­dział drżą­cym gło­sem Shi­lan.

Zo­ba­czy­li ho­lo­gram wie­ko­we­go męż­czy­zny, sie­dzą­ce­go na pro­stym stoł­ku.

– Wi­taj­cie. Mówi Xue Zhi­zhi. Na­gry­wam tu, w bun­krze, spe­cjal­nie dla was. Mam na­dzie­ję, że kie­dyś to od­czy­ta­cie. Dy­rek­to­rze Yi, może pa­mię­ta pan ma­łe­go Zhi­zhi… Mój oj­ciec pier­wot­nie miał le­cieć z panem do tu­ne­lu, to zna­czy do Kuli.

Yi po­czuł, że po jego po­licz­kach płyną łzy.

– Pani po­rucz­nik Goff. Panie Bas­so­gog. Wszy­scy troje po­zo­sta­nie­cie na za­wsze w ludz­kiej pa­mię­ci. Może nie uwa­ża­cie się za bo­ha­te­rów, ale my bę­dzie­my uczyć nasze dzie­ci o troj­gu, któ­rzy znik­nę­li w ot­chła­ni czasu.

Xue wes­tchnął.

– Od po­cząt­ku. Jak pew­nie za­uwa­ży­li­ście, jesz­cze zanim znik­nę­li­ście w Kuli, za­in­te­re­so­wa­nie nią było ogrom­ne. Z jed­nej stro­ny, duża licz­ba ludzi do­ma­ga­ła się wła­snej szan­sy na “tu­ne­lo­wa­nie”. Wielu po­strze­ga­ło to jako spo­sób na wy­szu­ka­ną eu­ta­na­zję, inni szu­ka­li Boga, ko­smi­tów czy kogo tam jesz­cze… Licz­ba chęt­nych rosła w sza­lo­nym tem­pie.

Z dru­giej stro­ny, pod­no­si­ły się głosy, że nie­roz­trop­nie było wy­sy­łać uzbro­jo­ny po zęby sta­tek na po­ten­cjal­ne spo­tka­nie z wy­so­ko roz­wi­nię­tą cy­wi­li­za­cją. Oba­wia­no się kontr­ata­ku, bo­skiej kary. Za­czę­ło do­cho­dzić do zamieszek i starć mię­dzy obie­ma gru­pa­mi. At­mos­fe­ra z dnia na dzień po­gar­sza­ła się.

Wresz­cie ktoś wpadł na po­mysł, jak uci­szyć pierw­szych i za­do­wo­lić dru­gich. Wy­strze­lo­no naj­sil­niej­szą bombę, a tunel za­padł się pod wpły­wem de­to­na­cji. Na nic zdały się za­pew­nie­nia wszyst­kich fi­zy­ków świa­ta, że był jed­no­kie­run­ko­wy.

Mi­ja­ły lata, mo­de­le ma­te­ma­tycz­ne sta­wa­ły się coraz lep­sze, i w końcu zro­zu­mie­li­śmy, że wylot tu­ne­lu musi znaj­do­wać się w tym samym miej­scu, co jego wlot, ale w od­le­głej przy­szło­ści. Nadal nie wiemy, w jak od­le­głej, bo rów­na­nia cza­so­we dla Kuli są dużo bar­dziej zło­żo­ne niż prze­strzen­ne.

Aż wreszcie któregoś dnia Ziemia okazała się zbyt ciasna dla trzech Imperiów. Wy­bu­chła wojna i… – Prze­rwał na chwi­lę. Kiedy po­now­nie pod­jął wątek, mówił znacz­nie ci­szej. – Pięć lat bu­do­wa­li­śmy arki, żeby uciec z Ziemi przed wojną, ale nie zdą­ży­li­śmy. Tylko jedna dała radę, nasza, bo pompowano w nią najwięcej pieniędzy. Wystartowała jako pierwsza i ostatnia, a kilka dni później zaczęło się bombardowanie. Nie od­bie­ra­my żad­nych sy­gna­łów, ani z Marsa, ani z Księ­ży­ca. Chyba zo­sta­li­śmy ostat­ni­mi ludź­mi we Wszech­świe­cie. Arka Czter­na­ście, sześć ty­się­cy pa­sa­że­rów.

Zapa­dło mil­cze­nie.

– Chry­ste – szep­nął Bas­so­gog.

– Ale pa­mię­ta­li­śmy o was! – za­wo­łał Xue, pod­no­sząc się ze stoł­ka. – Le­ci­my na Tau Ceti, spró­bu­je­my od­bu­do­wać ludz­ką cy­wi­li­za­cję. Po dro­dze przy­sta­nę­li­śmy tu, na Ia­pe­tu­sie, żeby uzupełnić zapasy wody, surowców, i zo­sta­wić wia­do­mość.

O ile wiemy, ze wszyst­kich ciał nie­bie­skich w Ukła­dzie Sło­necz­nym ze stałą po­wierzch­nią, Ia­pe­tus ma naj­bar­dziej sta­bil­ną or­bi­tę i po­wi­nien krą­żyć wokół Sa­tur­na długo po śmier­ci Słoń­ca. Po­sta­wi­li­śmy wiel­ki znak X, wy­ko­pa­li­śmy bun­kier. Memo z tym na­gra­niem zo­sta­wia­my w środ­ku. – Pod­szedł do czwar­te­go po­stu­men­tu. – Dru­gie memo to wia­do­mość dla ob­cych cy­wi­li­za­cji, o ile ja­kieś ist­nie­ją… hi­sto­ria ludz­ko­ści, kul­tu­ra, różne pier­do­ły.

Potem męż­czy­zna prze­szedł na drugą stro­nę bun­kra.

– Zro­bi­li­śmy też trzy ze­ga­ry, że­by­ście przy­naj­mniej wie­dzie­li, jak długo was nie było. Pierw­szy to naj­bar­dziej nie­za­wod­ny model kwan­te­ra, jaki stwo­rzy­ła ludz­kość. Pro­du­cent twier­dzi, że po­wi­nien dzia­łać przez ponad sto ty­się­cy lat.

– Prze­cież tam nic nie ma!

Stef prze­zor­nie za­trzy­ma­ła na­gra­nie. Susan po­wo­li zbli­ży­ła się do po­stu­men­tu, przy któ­rym stał znie­ru­cho­mia­ły ho­lo­gram Xue.

– Tylko kupka pyłu! Gdzie się po­dział kwan­ter?

– Może pro­du­cent tro­chę prze­ho­lo­wał – spró­bo­wał za­żar­to­wać Paul.

Nikt się nie za­śmiał. Po chwi­li wia­do­mość zo­sta­ła wzno­wio­na.

– Drugi to „licz­nik wie­ków”, mój au­tor­ski pro­jekt. Rdzeń ura­no­wy do­star­cza za­si­la­nia, in­for­ma­cja pły­nie w pier­ście­niu nad­prze­wo­dzą­cym. Żad­nych ru­cho­mych czę­ści, czyli zero tar­cia. Nad­prze­wod­nik ozna­cza też, że nie ma strat ener­gii. Ten zegar bę­dzie dzia­łał tak długo, aż uran się nie wy­czer­pie, praw­do­po­dob­nie przez mi­liar­dy lat.

Susan obej­rza­ła drugi po­stu­ment i do­tknę­ła ostroż­nie pier­ście­nia.

– Stef, czy tu jest pro­mie­nio­wa­nie?

Nie wy­kry­wam żad­nych emi­sji. We wnę­trzu urzą­dze­nia jest krysz­tał pa­mię­ci, mo­że­my go wyjąć i zba­dać. Ale rdzeń wy­da­je się zu­ży­ty, praw­do­po­dob­nie w ca­ło­ści za­mie­nił się w ołów.

Umil­kli. Nie było słów, które mo­gły­by wy­ra­zić, co teraz czuli.

– Jeśli i to za­wie­dzie, trze­ci zegar jest naj­prost­szy i naj­trwal­szy. Stu­gra­mo­wa płyt­ka z sa­ma­ru-147, oczysz­czo­na tak do­kład­nie, na ile po­zwa­la apa­ra­tu­ra na po­kła­dzie Arki. Kolce z syn­te­tycz­ne­go dia­men­tu ogra­ni­cza­ją dy­fu­zję z pod­ło­żem do mi­ni­mum. Kom­po­zy­to­wy ma­te­riał krzy­ża, po­sta­wio­ne­go nad bun­krem, za­trzy­mu­je pro­mie­nio­wa­nie ko­smicz­ne. Zegar po­wi­nien dzia­łać… no, o ile le­że­nie można na­zwać dzia­ła­niem… dłu­żej, niż Ia­pe­tus po­zo­sta­nie na swo­jej or­bi­cie.

Susan nie od­wa­ży­ła się po­dejść do płyt­ki. Stef sama po­bra­ła prób­kę i prze­ana­li­zo­wa­ła ją.

Skład: 99.98% neo­dy­mu i 0.02% sa­ma­ru. Ma­te­riał prze­szedł przez ponad dwa­na­ście cykli po­ło­wicz­ne­go roz­pa­du. Sa­mar-147 ma okres pół­tr­wa­nia wy­no­szą­cy sto sześć mi­liar­dów lat. Sza­cun­ko­wy czas zmie­rzo­ny przez ten „zegar” wy­no­si 1,29 bi­lio­na lat.

– Jaja sobie ro­bisz…?

– Po­wie­dzia­łem chyba już wszyst­ko – za­koń­czył ho­lo­gram. – Na­gry­wał Xue Zhi­zhi, dwu­dzie­ste­go czerw­ca roku 2156. Pokój z wami, lu­dzie.

Paul chyba jesz­cze nie­zu­peł­nie wie­rzył w to, co usły­szał.

– Zaraz… Że niby nadal je­ste­śmy w Ukła­dzie Sło­necz­nym? Słoń­ce jest bia­łym kar­łem? Ale Shi­lan mówił, że zna­lazł pięć pla­net… A ten ga­zo­wy ol­brzym to Sa­turn? Trze­ci od Słoń­ca? Gdzie jest Zie­mia?!

– Umie­ra­ją­ce Słoń­ce dawno znisz­czy­ło trzy we­wnętrz­ne pla­ne­ty – rzekł Yi mar­twym gło­sem. – Zie­mia nie ist­nie­je od bi­lio­na lat.

 

*

 

Nie od­zy­wa­li się w dro­dze po­wrot­nej do stat­ku.

– Wie­cie co? – za­gad­nął w końcu Paul, kiedy zna­leź­li się w środ­ku. – Też po­leć­my na Tau Ceti. Może lu­dzie jesz­cze tam są?

– Nie wy­obra­żam sobie, jak wy­glą­da­ła­by ludz­ka cy­wi­li­za­cja po bi­lio­nie lat ewo­lu­cji. Żadne z nas nie może sobie tego wy­obra­zić. By­li­by­śmy tam bar­dziej obcy, niż bak­te­rie w na­szym świe­cie – mruk­nął Shi­lan. – Ale już po­mi­ja­jąc ten dro­biazg, nie wiemy nawet, gdzie obec­nie jest Tau Ceti. Mi­nę­ło tyle czasu… Może być po dru­giej stro­nie Ga­lak­ty­ki. No i też za­mie­ni­ła się w bia­łe­go karła, jak Słoń­ce. Więk­szość gwiazd, które zna­li­śmy, zga­sła.

– Dla­te­go niebo jest takie ciem­ne…

– Małe gwiaz­dy żyją bar­dzo, bar­dzo długo. Na przy­kład Pro­xi­ma Cen­tau­ri po­win­na jesz­cze świe­cić, ale nie mamy żad­nych szans, żeby ją zna­leźć.

– Ale skoro nie obcy stwo­rzy­li Kulę… to kto?

– Nie mam po­ję­cia. Może tu­ne­le cza­so­prze­strzen­ne po­wsta­ją same z sie­bie?

Znowu umil­kli. At­mos­fe­ra zro­bi­ła się bar­dzo cięż­ka. O czym można roz­ma­wiać, kiedy od daw­ne­go życia mi­nę­ła – do­słow­nie – cała wiecz­ność?

Ciszę znowu prze­rwał Paul.

– Zdaje się, że wspo­mnia­łeś o nie­wi­docz­nej pla­ne­cie.

– Praw­do­po­dob­nie Mars… a ra­czej jego reszt­ki. W za­sa­dzie mo­że­my tam po­le­cieć, nie mamy chyba nic lep­sze­go do ro­bo­ty…

– Jeśli wy­lą­du­je­my na Mar­sie, to bę­dzie ko­niec wy­ciecz­ki – po­wie­dzia­ła po­nu­ro Susan. – Sil­nik był za­pro­jek­to­wa­ny na start z Księ­ży­ca… ha, teraz nawet nie ma z czego star­to­wać!

Za­czę­ła się hi­ste­rycz­nie śmiać. Po chwi­li śmiech prze­szedł w płacz.

– Tunel nie był nie­sta­bil­ny! Roz­wa­li­li go! – wy­szlo­cha­ła. – A lu­dzie chcie­li le­cieć za nami! Za­ło­żę się, że to była ame­ry­kań­ska bomba! Nie cier­pię pie­przo­nych Ame­ry­ka­nów!

W nor­mal­nych oko­licz­no­ściach Yi byłby wstrzą­śnię­ty, sły­sząc takie słowa z ust Ame­ry­kan­ki. W do­dat­ku po­rucz­nik naj­wy­raź­niej sły­sza­ła, kiedy sam tak po­wie­dział. Teraz jed­nak czuł, że nic go już nie zdoła zdzi­wić.

– Utknę­li­by w przy­szło­ści, bez żad­nych szans na ra­tu­nek, bez uzy­ska­nia od­po­wie­dzi, któ­rych tak pra­gnę­li. Nie, Susan, we­dług mnie po­stą­pio­no słusz­nie. Przy­naj­mniej tylko my mu­si­my teraz cier­pieć.

Nie od­po­wie­dzia­ła. Przez pe­wien czas było sły­chać tylko cichy szloch.

– Stef, jeśli ludz­kość prze­trwa­ła, gdzie mogą teraz być?

Shi­lan z uzna­niem spoj­rzał na Paula. Facet na­praw­dę nigdy się nie pod­da­wał.

To bar­dzo trud­ne py­ta­nie. Za­awan­so­wa­na tech­no­lo­gicz­nie cy­wi­li­za­cja po­trze­bu­je sil­ne­go źró­dła ener­gii, a słabe gwiaz­dy nie do­star­cza­ją jej zbyt wiele. Po­ten­cjal­nie naj­lep­szym roz­wią­za­niem jest cen­tral­na czar­na dziu­ra Ga­lak­ty­ki.

– Czar­na dziu­ra może za­si­lać co­kol­wiek?

– Tak… – Yi po­czuł, że w jego sercu po­ja­wia się iskier­ka na­dziei. – Rze­czy­wi­ście, to jest jakiś po­mysł. Cen­trum Ga­lak­ty­ki na pewno ła­twiej zna­leźć niż jakąś lo­so­wą gwiaz­dę. Można by prze­śle­dzić ruchy wła­sne na­szych gwiezd­nych są­sia­dów. Ale czar­na dziu­ra musi być ty­sią­ce lat świetl­nych stąd – zmar­twił się.

Per­se­usz ma sporo pa­li­wa, ale na lot przez mi­le­nia nie wy­star­czy…

– Do ja­kiej mak­sy­mal­nej pręd­ko­ści mo­gli­by­śmy się roz­pę­dzić?

Trzech pro­cent pręd­ko­ści świa­tła, przy za­ło­że­niu, że dru­gie tyle wo­do­ru zo­sta­nie zu­ży­te przy ha­mo­wa­niu.

– A bez tego za­ło­że­nia? Gdyby cały wodór prze­zna­czyć tylko na roz­pę­dza­nie się? Nie wli­czaj nawet sys­te­mów pod­trzy­my­wa­nia życia.

Osiem pro­cent pręd­ko­ści świa­tła mo­gło­by być osią­gal­ne.

– Dobra, słu­chaj­cie – rzekł Shi­lan. – Mam plan.

 

*

 

Wszy­scy troje zgod­nie usta­li­li, że tak bę­dzie naj­le­piej.

Zanim od­le­cie­li z Ia­pe­tu­sa, wy­rzu­ci­li przez śluzę większość rze­czy, które nie były in­te­gral­ną czę­ścią Per­se­usza, by uczy­nić go jak naj­lżej­szym – w tym całe uzbro­je­nie. Ostat­nia bomba w hi­sto­rii ludz­ko­ści nigdy nie wy­bu­chła. Wy­pa­li­li la­se­rem na ścia­nie bun­kra swoje na­zwi­ska, a także numer se­ryj­ny an­dro­ida, i jedno do­dat­ko­we zda­nie: Le­ci­my do cen­trum Ga­lak­ty­ki.

Za­bra­li tylko memo, które było prze­zna­czo­ne dla nich, resz­tę przed­mio­tów zo­sta­wi­li.

Sama obec­ność dru­gie­go krysz­ta­łu wska­zy­wa­ła, że żadna inna cy­wi­li­za­cja nie do­tar­ła do Ukła­du Sło­necz­ne­go – a bi­lion lat to szmat czasu na prze­szu­ka­nie nawet całej ga­lak­ty­ki, więc obcy albo nie ist­nie­ją, albo nie są za­in­te­re­so­wa­ni eks­plo­ra­cją. Szan­se, że to wła­śnie ludz­kość mogła kon­tro­lo­wać cen­tral­ną czar­ną dziu­rę, odro­bi­nę rosły.

– Wie­cie – ode­zwa­ła się Susan, kiedy szy­ko­wa­li się już do hi­ber­na­cji – my­śla­łam, że będę się bać tego mo­men­tu. Ale się nie boję. Nie mia­łam praw­dzi­wej ro­dzi­ny na Ziemi. Chyba wła­śnie dla­te­go z całej eska­dry Har­pii wy­bra­li mnie… bo nic nie zo­sta­wia­łam za sobą.

– Też się nie boję – dodał Paul. – Oboje stra­ci­li­ście na­dzie­ję, ale nie ja.

Shi­lan uśmiech­nął się.

– Uczy­li dzie­ci o trzech śmiał­kach. Wcale nie stra­ci­łem na­dziei. Lu­dzie po­tra­fią prze­trwać wszyst­ko.

Susan tylko po­ki­wa­ła głową.

Wy­ści­ska­li się na­wza­jem. Wszyst­ko już zo­sta­ło po­wie­dzia­ne.

– Do zo­ba­cze­nia po dru­giej stro­nie śmier­ci, Stef – rzu­cił jesz­cze Bas­so­gog. An­dro­id ukło­nił się, nie­zmien­nie roz­pro­mie­nio­ny. Shi­la­no­wi prze­mknę­ło przez głowę, że robot cie­szy się z no­wych upraw­nień, jako że Susan prze­ka­za­ła mu pełny do­stęp do kom­pu­te­ra.

Potem Yi Shi­lan, Susan Goff i Paul Bas­so­gog za­snę­li w ob­ję­ciach hi­ber­na­to­rów.

Tem­pe­ra­tu­ra na po­kła­dzie za­czę­ła spa­dać. Wkrót­ce była niż­sza od tem­pe­ra­tu­ry we wnę­trzach kap­suł i Stef mogła je wy­łą­czyć. Stop­nio­wo odłą­cza­ła inne sys­te­my stat­ku, by re­ak­tor pra­co­wał jak naj­dłu­żej.

Potem an­dro­id prze­łą­czy­ła się w tryb oszczę­dza­nia ener­gii i trwa­ła w nim przez pół roku.

Prze­miesz­cze­nia nie­któ­rych gwiazd na nie­bo­skło­nie były już wtedy mie­rzal­ne przez czułe te­le­sko­py stat­ku. Na ich pod­sta­wie Stef ob­li­czy­ła przy­bli­żo­ne po­ło­że­nie czar­nej dziu­ry, zba­da­ła ten rejon nieba i zna­la­zła punkt, który bar­dzo mocno za­krzy­wiał tory po­bli­skich gwiazd. Na­stęp­nie skie­ro­wa­ła Per­se­usza w stro­nę jądra Ga­lak­ty­ki.

Wresz­cie, kiedy wszyst­ko było go­to­we, pod­pię­ła wła­sny rdzeń do ukła­du na­pę­do­we­go, prze­ka­zu­jąc mu resz­tę ener­gii i wy­łą­cza­jąc się. Zanim sta­tek zużył cały wodór, osią­gnął pręd­kość nie­mal dwu­dzie­stu sze­ściu ty­się­cy ki­lo­me­trów na se­kun­dę.

Troje śmiał­ków i jeden robot spali śmier­tel­nym snem, lecąc przez zimną pust­kę ko­smo­su. Wie­rzy­li, że jeśli u celu jest cy­wi­li­za­cja, która prze­trwa­ła tak długo, na pewno zdoła wy­ha­mo­wać Per­se­usza i oży­wić jego pa­sa­że­rów. Mieli przed sobą ćwierć mi­lio­na lat po­dró­ży… ale cóż to zna­czy wobec czasu, który już minął, i wiecz­no­ści, która jesz­cze ich cze­ka­ła?

 

*

 

Wy­obraź sobie:

 

Je­steś sztucz­ną in­te­li­gen­cją.

Od mi­liar­dów cykli opie­ku­jesz się po­tom­ka­mi cy­wi­li­za­cji zwa­nej „ludz­ko­ścią”.

Naj­wyż­szy cel: sta­bil­ność. Naj­drob­niej­sza zmia­na mo­gła­by do­pro­wa­dzić do ka­ta­stro­fy. Pil­nu­jesz, by nic się nie zmie­nia­ło. Nigdy. Tylko dzię­ki temu jesz­cze ist­nie­jesz, mimo iż gwiaz­dy stop­nio­wo gasną, a en­tro­pia nie­ubła­ga­nie przej­mu­je kon­tro­lę nad Wszech­świa­tem.

Wszyst­kie jed­nost­ki eg­zy­stu­ją w rze­czy­wi­sto­ści wir­tu­al­nej. Se­kun­da po se­kun­dzie, cykl po cyklu, żyją swoim szczę­śli­wym ży­ciem. Tak było, tak jest i tak bę­dzie. Za­wsze.

Twój świat czer­pie ener­gię bez­po­śred­nio z czar­nej dziu­ry w cen­trum Ga­lak­ty­ki. Masz sieć czuj­ni­ków, roz­cią­ga­ją­cą się na ty­sią­ce lat świetl­nych, wy­kry­wa­ją­cą wszel­kie za­kłó­ce­nia.

Jeden z czuj­ni­ków wła­śnie zna­lazł nie­zna­ny obiekt, który zmie­rza w stro­nę two­je­go świa­ta.

Ska­nu­jesz przy­by­sza. To me­ta­lo­wa kap­su­ła z pewną licz­bą urzą­dzeń na po­kła­dzie, nie wy­ka­zu­ją­ca jed­nak żad­nej ak­tyw­no­ści. We­wnątrz znaj­du­ją się też trzy kon­glo­me­ra­ty bar­dzo zło­żo­nej che­mii.

Prze­szu­ku­jesz bazę da­nych. Do­cho­dzisz do wnio­sku, że kon­glo­me­ra­ty to „formy bio­lo­gicz­ne”.

Nie za­sta­na­wiasz się. Ta kap­su­ła mo­gła­by ozna­czać zmia­ny, a ty nie mo­żesz ry­zy­ko­wać. Za­cho­wa­nie sta­bil­no­ści ma prio­ry­tet.

Im­puls la­se­ra zmie­nia obiekt w chmu­rę po­je­dyn­czych ato­mów. Jed­nost­ki nigdy nie do­wie­dzą się o jego ist­nie­niu.

Koniec

Komentarze

Drobna sugestia techniczna dla Golodha: najpierw piszemy komentarze, potem bibliotekujemy, nie odwrotnie, bo to czasem może potem umknąć ;P Betowanie betowaniem, ale przejrzystość przejrzystością :-)

 

Witaj.

Co do spraw językowych – sugestie i wątpliwości (do przemyślenia):

A jeśli istnieje chociaż mała szansa, że jeszcze mogę się p ludzkości… przyjmę ją z chęcią. – brak części zdania, może tam miało być tylko słowo lub wyrażenie? – przydać?, przysłużyć? , poświęcić dla?

Z bunkra nie wydobywają się żadna substancja. – tu podobnie, albo brak części zdania, albo są literówki

Później zostaniesz powiadomiony o terminach, ale na pewno ogarniemy wszystko szybciej niż planowałeś, więc trzeźwiej szybko i pakuj się. – powtórzenie

Jesteśmy pewni, że portal stworzyła jakaś siła wyższa. Wierzymy, że chce ona sprawdzić, czy jesteśmy wystarczająco rozwinięci, by przejść na wyższy poziom egzystencji. Musimy pokazać, że jesteśmy nastawieni pokojowo, w przeciwnym razie grozi nam zagłada ze strony twórców portalu! – tu też

 

Świetne opowiadanie sf, trzyma w napięciu, doskonale dopracowane wszystkie wątki, duża dbałość o szczegóły, zaskakujące zwroty akcji i samo zakończenie. :)

Warto wspomnieć o wulgaryzmach.

Pozdrawiam serdecznie, klik. :)

Pecunia non olet

Wilku, czy jesteś moderatorem próbnym? I skąd możesz wiedzieć, że to akurat Golodh kliknął?

 

Witaj, bruce!

Drobiazgi poprawione, dzięki za miłe słowa. Co do wulgaryzmów… tu mnie trochę zbiłaś z tropu. Można je chyba policzyć na palcach jednej ręki w tym opowiadaniu, czy to naprawdę coś wartego wzmianki?

Precz z sygnaturkami.

Klasycznie, z umiarem, sensem i myślą przewodnią.  Mądrze i dojrzale. Po prostu – pięknie. I tak też mi się czytało – pięknie i z poczuciem pełnego zaufania do autora. Bardzo, bardzo dobre opowiadanie. Wyrazy uznania.

 

PS. A inkryminowane wulgaryzmy, to w którym akapicie siedzą, Niebieski Kosmito? Chętnie bym luknęła, bo mi umknęły, a skoro są niewidoczne, to znaczy, że są odpowiednie i w odpowiednim miejscu, czyli po prostu zajebiste. Może więc warto zapamiętać na tzw. zaś?

 

O wulgaryzmach to ja zawsze zrzędzę. :))

Pecunia non olet

Wilku, czy jesteś moderatorem próbnym?

A jaki to ma związek? Chodzi po prostu o pewne zasady. Wierze, ze Golodh klika za jakość, ale ktoś inny może Golodha nie znać i myśleć inaczej. Jeśli komentował przy becie, może przekleić, jeśli tylko weryfikował, może napisać parę słów. A tak czy inaczej zasady bibliotekowania są dość jasno sformułowane: wymagany jest komentarz merytoryczny.

I skąd możesz wiedzieć, że to akurat Golodh kliknął?

Póki nie uzbiera się pełna biblioteka nicki klikających wyświetlają się nad sekcją ocen ;P

 

Uzasadnienie klika bibliotecznego:

Dobre opowiadanie, stojące na ciekawym pomyśle – podróży w naprawdę odległą przyszłość z podkreśleniem, jak dużo zostawili za sobą*. Plus za twist na końcu. Bohaterowie są wyraziści, fabuła dobrze rozplanowana (szkoda, że nie poszedł gdzieś wątek bomby jądrowej ponad to, że ją zostawili, bo brakowało miejsca/za duża masa rakiety) i generalnie spinająca się w spójną całość. Językowo też jest dobrze i elementy naukowe są w moim odczuciu dobrze wyważone, nie dominując zanadto narracji.

Fizycznie chyba wszystko, do czego miałem zarzuty, zostało posprzątane na becie:)

Dobre opowiadanie.

 

* nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał, że też pisałem o tym w swoim pierwszym opowiadaniu >:3

 

I skąd możesz wiedzieć, że to akurat Golodh kliknął?

W sumie to widać, kto kilka xDD

 

EDIT: Widzę, że razem wpisaliśmy, wilku:P Jechałem dziś pociągiem, a że lubię klikać, to nie dałem rady się powstrzymać;P Komentarz napisałem najszybciej, jak miałem dostęp do kompa:P

Слава Україні!

No i proszę, w załączniku do marudzenia przesyłam komentarz Golodha XD

 

Polecam się xP

Слава Україні!

w_baskerville, dziękować.

 

PS. A inkryminowane wulgaryzmy, to w którym akapicie siedzą, Niebieski Kosmito?

 

No, to zależy, jak kto rozumie “wulgaryzmy”. Powiedziałbym, że taki ostry wulgaryzm jest słownie jeden (kiedy Zhen Yaobeng dzwoni do Yi Shilana). Miększych wulgaryzmów jest jeszcze kilka:

– dwukrotnie posypywano Amerykanów pieprzem,

– raz wspomniano bakteryjną chorobę zakaźną w kontekście tłoku,

– od biedy można nazwać słowa “pierdoły” i “jaja” wulgaryzmami.

 

Golodhu, chyba już wszystko, co było do powiedzenia, zostało powiedziane :) Raz jeszcze dzięki za konsultację ekspercką. Dobrze, że nie wchodziłem w mechanikę kwantową…

 

Wilku, w załączniku do załącznika przesyłam załączniki… (A nie zaszkodziłby jakiś komentarz do tekstu…)

Precz z sygnaturkami.

No, hej. Science-fiction ma to do siebie, że się go boję i uciekam, bo technikalia i mała przystępność dla kogoś o moich upodobaniach. Na początek powiem jednak, że ten tekst czytałam nie dość, że bez bólu, to jeszcze do końca i w sumie z zainteresowaniem, co dalej.

 

Najpierw łapanka, bo parę rzeczy mi się mocno rzuciło.

 

Lot za orbitę Marsa, gdzie obecnie przebywała Kula, trwał kilka tygodni.

 

Jak obecnie, to za kilka tygodni może zmienić położenie. Niezgrabne plus zgrzyt czasów.

 

Mimo to większość wyrażała chęć zakupienia biletu lub nawet kilku.

 

Większość kogo? Brak dopełnienia, we wcześniejszych zdaniach nie pojawia się też odniesienie.

 

najlżejszy promyk światła

 

Najsłabszy, lekkość to mała waga, a światło jest falą. Ponoć, bo fizyka nie mój konik.

 

Ekran przemienił się

 

Przemienił się w co lub jak? Niezgrabne, proponuję podmiankę.

 

Co do konstrukcji fabularnej jako osi się nie przyczepię, bo uderzasz w odpowiednią nutę w oczekiwanym momencie, ale nie jest super przewidywalnie. Z drugiej strony od początku wiemy, że ta kula to nie jest coś zwykłego i zrozumiałego dla przeciętniaka, więc oczekujemy twista. Innymi słowy, dobra robota. 

Jest jednak parę szczegółów, które nie zepsuły mi całkowicie lektury, ale wymagają dopieszczenia. Są to tak zwane szczegóły kulturowo-relacyjne. Jak wiesz lub nie, Chiny to moja specjalność, więc jeśli akcja dzieje się tam, to zaproszenie do lekkiego czepialstwa. A tak poważnie, wyszło dobrze, są tylko słabsze momenty, które może podkręcić dosłownie dopisaniem paru słów czy zdania, więc wrzucę pod rozwagę. Dla mnie risercz i realia są ważne, nawet w fantastyce. 

Po pierwsze: Shilan jest za mało wewnętrznie skonfliktowany, że leci na misję nie-chińską i sprzeciwia się rządowi. Mentalność Azjatów to większy kolektywizm i strach przed aparatem władzy, zwłaszcza u ludzi “z pozycją”, a służby specjalne działają prężnie już przy obecnej technice, a co dopiero w 2080. Element strachu przed tym wypadłby realniej, plus możesz rozważyć, czy Shilan nie miał zagranicznych epizodów w karierze, to by tłumaczyło zupełnie niechińską buntowniczość. Po drugie: on jak na kogoś pracującego przy technologii strategicznej i chińskiej za szybko się asymiluje i zachwyca obcym poziomem zaawansowania. Przydałaby się na początek lekka arogancja, niedowierzanie, kwestionowanie. Pracuję z Chińczykami, którzy się zajmują podobnie strategiczną technologią i tak to wygląda. 

Co do reszty realiów jest naprawdę okej, więc te dwa punkty przemyśl, bo to bardziej wisienki na torcie niż dziury w całym, ale no… Realia są ważne.

Klikam, ale mam nadzieję, że wprowadzisz parę zmian.

Pozdrawiam

 

Lubię s-f, to i się skusiłem.

Wrażenia… dość pozytywne, ale przy powierzchownym spojrzeniu. Bo opowiadanie utrzymuje ciekawość czytelnika, a bohaterowie są całkiem sympatyczni.

Niemniej, wnikając głębiej, trochę mi się to wszystko sypie.

Przede wszystkim dziwi mnie nagłe pojawienie się tej kuli przy orbicie Marsa akurat „w czasie”, w którym toczy się opowiadanie. Myślałem, że ten obiekt zachowywał się niczym kometa i po prostu został wykryty w czasie tranzytu, ale w takim razie dlaczego po bilionie lat nadal trzymał się w okolicy, jakby umieszczony w punkcie libracyjnym?

Zgrzyta mi także ta wielka wojna wywołana chęcią tunelowania. Po pierwsze informacje o takim obiekcie z pewnością byłyby niezwykle tajne, po drugie ludzie raczej nie są gremialnie chętni do podejmowania takiego ryzyka. Tym bardziej, że poza „wyszukaną eutanazją” nie mieliby z tego żadnych pewnych korzyści. Osobiście tego nie kupuję.

No i, na koniec, nie kupuję tych zegarów. Niedobitki z wojny, zapewne ranni i ubodzy, szukający bezpiecznej przystani, a bawią się w robienie trzech zegarów, które potrzebne są przede wszystkim nie bohaterom tekstu, a Twoim czytelnikom za czwartą ścianą? Hm.

Końcówka nieco rozczarowująca, bo nie dowiadujemy się niczego o kuli. Choć oczywiście dla ludzkości skończyło się dobrze…

Stylistycznie bardzo przyzwoicie, czytało się płynnie. Akcji trochę mało jak na 40k+, ale zrzucam to na karb worldbuildingu.

 

Tyle ode mnie, trzym się.

Dużo narzekałem, ale z dobrymi intencjami. A może czegoś nie zrozumiałem i dlatego marudzę? W takim razie nie mam nic przeciwko, byś mnie oświecił ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Fascynujące. Fantastyka s-f rzeczywiście, w odróżnieniu od niektórych zaliczonych do tej kategorii na wyrost. Czytało misię gładko z zaciekawieniem takim, że nie zauważyło żadnych baboli. Postacie opisane oszczędnie, ale imo wystarczająco. Fizyki też nie za dużo, tyle ile potrzeba. Klik, chociaż może za mało merytoryczny ten komentarz, ale imo tekst zasługuje na umieszczenie go w Bibliotece. :)

Cześć, oidrin!

 

Niezgrabne plus zgrzyt czasów.

„Obecnie” wywalono.

 

Brak dopełnienia

Dopełnienie dodano. Skrócono następne zdanie, żeby zaimkoza i partykułoza była mniejsza.

 

we wcześniejszych zdaniach nie pojawia się też odniesienie.

Szczerze nie wiem, o co chodzi :( Odniesienie do czego?

 

lekkość to mała waga, a światło jest falą

Golodha nie będę winił, że tego nie złapał, bo to bardziej błąd językowy niż fizyczny… Poprawione.

 

Niezgrabne, proponuję podmiankę.

Podmieniono.

 

Dalsze.

 

nie jest super przewidywalnie

To bardzo mnie cieszy :)

 

Jak wiesz lub nie, Chiny to moja specjalność

Teraz już wiem…

 

Shilan jest za mało wewnętrznie skonfliktowany

Przyznam, że nie rozpisywałem aż tak dokładnie portretu psychologicznego każdej z postaci. Postarałem się, żeby byli w miarę charakterystyczni… Co do strachu – pewnie masz rację, chociaż kto wie, czy nie nastąpi jakaś następna rewolucja kulturalna. Ale strach mi zwyczajnie nie pasuje do tego faceta.

Co do sprzeciwiania się rządowi – największą oznaką jego sprzeciwu jest chyba „nalałem sobie, to wypiję”. Usunąłem „jakiś” z wcześniejszego zdania, żeby zmniejszyć „buńczuczność” Shilana. Dodałem zdanie tam, gdzie odbiera wiadomość od Yaobenga, żeby pokazać, że jej nie olał.

 

Przydałaby się na początek lekka arogancja

Dodano, zaraz po tym, jak Susan mówi Shilanowi o implancie mózgowym.

 

Dzięki za klika i wskazówki!

 

Witam Hrabiego.

 

Niemniej, wnikając głębiej, trochę mi się to wszystko sypie.

Spróbujemy troszkę zebrać te kawałki z powrotem do kupy.

 

Myślałem, że ten obiekt zachowywał się niczym kometa i po prostu został wykryty w czasie tranzytu, ale w takim razie dlaczego po bilionie lat nadal trzymał się w okolicy, jakby umieszczony w punkcie libracyjnym?

Komety są różne, niektóre mają orbity hiperboliczne – i takie widzimy tylko raz, inne eliptyczne – i takie widzimy co N lat. Przy czym N może być duże, tym większe, im bliżej orbita ma do paraboli, i też założyłem, że jest to orbita tego rodzaju. Niemniej można chyba bezpiecznie założyć, że normalne komety, asteroidy itp. po bilionie lat albo spadły na inne ciała niebieskie, albo zostały wyrzucone w przestrzeń międzygwiezdną („I to wszystko, żadnych innych księżyców, planetoid, śladów cywilizacji, nic”). Dlaczego Kula wciąż utrzymuje się na jakiejś stabilnej orbicie? To nie jest jasne, ale i tak „nie wiemy wiele na temat tego, skąd się wziął i jak działał” ów tunel. Raczej skłaniam się ku temu, że był to mimo wszystko sztuczny wytwór, którego wewnętrzny mechanizm działania został zniszczony przez bombę. Mógłby on pozostawać na orbicie przez bardzo długi czas, odpowiednio ją korygując w razie potrzeby.

 

Zgrzyta mi także ta wielka wojna wywołana chęcią tunelowania.

Jaka tam wojna… chodziło mi bardziej o zamieszki. Dopisano.

 

Informacje o takim obiekcie z pewnością byłyby niezwykle tajne

Wspomniałem, że „Europejczycy ogłosili, że Kula jest wejściem do tunelu czasoprzestrzennego”. To też element polityki – ujawniając to, wywołują presję na Chinach, które dotarły do obiektu pierwsze i nie ujawniły jego natury. Robi się afera „na kosmiczną skalę”.

 

ludzie raczej nie są gremialnie chętni do podejmowania takiego ryzyka. Tym bardziej, że poza „wyszukaną eutanazją” nie mieliby z tego żadnych pewnych korzyści.

Nie wszystko w życiu robi się zgodnie z instynktem samozachowawczym albo kalkulacją korzyści. Mało to istnieje wszelkiego rodzaju oszołomów, którzy wierzą w astrologię, Ashtara Sherana i piąty wymiar metafizyczny? Czyż przybycie Kuli nie wygląda jak znak od niebios? Po drugiej stronie może czekać zbawienie.

 

Niedobitki z wojny, zapewne ranni i ubodzy

Raczej nie. Zhizhi wspomina, że „budowali arki, by uciec przed wojną, ale nie zdążyli”. Dodam mu trochę więcej – mowa tu o globalnej wojnie na broń masowego rażenia, z której nie ocalał nikt na całej planecie, oprócz jednej arki, która zdążyła wystartować, bo po prostu była gotowa nieco wcześniej od pozostałych. Z takiej wojny nie uchodzą ranni. Nie uchodzi z niej w ogóle nikt żywy. Nie są też ubodzy, bo projekt trwał od jakiegoś czasu, a bilety na pierwszą arkę raczej kupili sobie najbogatsi. Wyniesienie sześciu tysięcy ludzi w kosmos to nie jest coś, co można zrobić „na szybko”, na tratwie odbijającej od płonącego brzegu.

 

które potrzebne są przede wszystkim nie bohaterom tekstu

Czemu uważasz, że im są niepotrzebne? Gdyby wiedzieli, że minęło tysiąc lat, mogliby spokojnie sami polecieć na Tau Ceti i odszukać nowy dom ludzkości. Gdyby wiedzieli, że minął milion, mogliby przynajmniej spróbować poszukać pozostałości po ludzkiej cywilizacji w Układzie Słonecznym. Miło jest wiedzieć, ile nie było Cię w domu…

 

Końcówka nieco rozczarowująca, bo nie dowiadujemy się niczego o kuli.

Tu akurat się zgodzę i zastanawiam się, czy jeszcze by czegoś nie dopisać.

 

Dzięki za sugestie!

 

Misiu!

 

Fizyki też nie za dużo, tyle ile potrzeba.

Tak dużo jej potrzeba? :|

 

chociaż może za mało merytoryczny ten komentarz

no, faktycznie, nie rozpisałeś się… ale dzięki za miłe słowa.

Precz z sygnaturkami.

Hej 

Od chwili gdy statek ląduje przy dużym X jest ok :). I tu myślę, że zgodzę się z poprzednikami. 

 

Jeśli chodzi o początek tekstu, to trochę nie wiem czemu postanowiłeś opisywać historię tak wcześnie. 

Chodzi mi o to, że rozwinięcie historii to świetna okazja do poznania bohaterów lub opisania świata lub jedno i drugie :). 

Tego mi brakuje w tekście, właściwie najlepiej poznajemy Yi Shilan, a i tak jakoś trudno mi było mu kibicować, o reszcie są same ogólniki. 

Świat jest zarysowany, mamy imperia i to tyle. Jakbyś chciał coś pokombinować w tym temacie, ale się rozmyśliłeś i zostawiłeś tylko szkic :).  

 

Sam pomysł na SF jest dobry, przypomniała mi się planeta małp i klęczący Charlton Heston :) 

Mimo wcześniej wymienionych uwag czytało się dobrze choć początek jednak trochę mi się dłużył ;)

 

Opowiadanie uważam za bardzo dobre i myślę, że zasługuje na klik :)

 

Pozdrawiam :) 

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Szczerze nie wiem, o co chodzi :( Odniesienie do czego?

Chodzi o to: Bardzo wyraźnie informowaliśmy wszystkich zainteresowanych, że nie ma podstaw, by sądzić, że z takiej podróży można powrócić. Mimo to większość z nich wyrażała chęć zakupienia biletu lub nawet kilku.

Ale już widzę, że poprawione.

 

Co do reszty cieszę się, że coś mogło się przydać do podkręcenia realiów.

Pozdrawiam

Cześć, bardzie!

 

Od chwili gdy statek ląduje przy dużym X jest ok :)

Chyba wolę tak niż odwrotnie…

 

Jakbyś chciał coś pokombinować w tym temacie, ale się rozmyśliłeś i zostawiłeś tylko szkic :)

No, skrótowo rzecz ujmując, to rozwinięcie tego “szkicu” występuje w kilku innych moich opowiadaniach :)

Aczkolwiek tu jednak trochę odszedłem od mojego standardowego uniwersum, bo we “Wrotach” po wojnie nie przetrwał prawie nikt, a w tamtych innych opkach po wojnie ludzkość jednak odbudowuje się w Układzie Słonecznym. Patrz np. Jak pozbyć się ludzkości w trzech prostych krokach, które dzieje się zaraz przed wybuchem wojny.

Koniec autoreklamy. Dzięki za klika i miłe słowa!

Precz z sygnaturkami.

budowali arki, by uciec przed wojną, ale nie zdążyli”. Dodam mu trochę więcej – mowa tu o globalnej wojnie na broń masowego rażenia, z której nie ocalał nikt na całej planecie, oprócz jednej arki, która zdążyła wystartować, bo po prostu była gotowa nieco wcześniej od pozostałych

Widzisz, w tym się mieści głównie mój sprzeciw – po prostu nie jestem w stanie uwierzyć, że taki tajemniczy obiekt, który powinien być tajemnicą wojskową i który w żaden sposób nie wpływał na Ziemię (!), stał się przyczyną wojny na skalę całej planety.

A skoro technologia kosmiczna była dostępna dla każdego (skoro szary Kowalski domagał się tunelowania), to dlaczego obiekt został tak późno odkryty? Po prostu za dużo jak dla mnie tego, co nazywamy wygodnym rozwiązaniem fabularnym ;/

Co nie zmienia faktu, że w Twoim świecie dzieje się tak, jak sobie tego życzysz – potęga pisania :)

 

Czemu uważasz, że im są niepotrzebne? Gdyby wiedzieli, że minęło tysiąc lat, mogliby spokojnie sami polecieć na Tau Ceti i odszukać nowy dom ludzkości.

Przepraszam, źle się wyraziłem, zbyt skupiony na drugiej części tej myśli. Chodzi mi o to, że ci uciekinierzy powinni mieć “załogę pionierów” w… czterech literach ;)

Wiesz, to są ludzie. Walczą o życie, uciekają, a tymczasem okazuje się, że w sumie czynem pierwszej potrzeby jest dla nich zbudowanie zegarów, coby się nieboraki nie zgubili. O ile przeżyli przejście przez tunel i znajdą księżyc Saturna. Dlatego dodałem, że informacja głównie dla czytelnika, mało sensowne działanie dla niedobitków z wojny.

 

Mam nadzieję, że teraz wyklarowałem :)

Mimo wszystko kolejny plus opowiadania, że skłania do przemyśleń.

Biblioteki nie klikałem, ale uważam, że tekst jak najbardziej na nią zasługuje. Dobra robota.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

po prostu nie jestem w stanie uwierzyć, że taki tajemniczy obiekt, który powinien być tajemnicą wojskową i który w żaden sposób nie wpływał na Ziemię (!), stał się przyczyną wojny na skalę całej planety.

 

Czyli się klasycznie nie zrozumieliśmy.

Akcja opowiadania dzieje się w roku 2080; potem “mijały lata”, wybuchła wojna, i Xue nagrywa w bunkrze w roku 2156.

Arka jakiś czas spędziła na Japetusie i jakiś czas spędziła lecąc do niego – powiedzmy dwa, trzy lata. Żeby trochę uwiarygodnić postój, dopisałem jeszcze zdanie o pobraniu surowców. W każdym razie, wojna musiała wybuchnąć po roku 2150, ponad siedemdziesiąt lat po “incydencie” z Kulą, co podkreśla też starzec Xue, którego ojciec miał pierwotnie towarzyszyć Yi Shilanowi. Zupełnie nie chodziło mi o to, że Kula w jakikolwiek sposób tę wojnę wywołała… Jasne, że nie wywołała.

Może pomyślałeś tak z powodu konstrukcji zdania “A potem wybuchła wojna…”, dodałem zdanie wyjaśniające.

 

Biblioteki nie klikałem, ale uważam, że tekst jak najbardziej na nią zasługuje. Dobra robota.

Chyba nie rozumiem…

 

Precz z sygnaturkami.

 

OK, teraz rzeczywiście to wszystko wygląda znacznie bardziej składnie :)

 

Chyba nie rozumiem…

Po prostu masz już bibliotekę głosami tych, którzy zgłosili to w odpowiednim wątku ;)

Nie dubluję klików.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Podobało mi się :)

Aczkolwiek nie bez pewnych zastrzeżeń.

Najpierw natury ogólnej – jak na przedstawicieli (niemal) wrogich mocarstw, bardzo przyjaźni i prostolinijni są Twoi bohaterowie. Żadnego podkopywania dołków, gry “na siebie”, prób mikrych machlojek? Nic? Nie chce mi się wierzyć.

Jak i w powszechny run do samobójstwa (tłumy chętnych na wycieczkę w jedną stronę).

 

I czepialstwa natury “fizycznej”.

W “komnacie czasu” rozpadły się ustrojstwa do pomiary czasu służące, ale nie postumenty i sala sama? Jakoś pozostawały poza strumieniem czasu? Przez kilka bilionów lat nawet skrajnie nieprawdopodobne zjawiska, jak trzęsienia ziemi czy uderzenia meteorytów stają się pewne. Kwestia skali!

Szczególiki:

– “pierwotną czarną dziurę” – co masz na myśli mówiąc “pierwotną”? czarna dziura to czarna dziura;

– “Powoli zacieśniali orbity” – pojazd może być na jednej orbicie, a nie kilku;

– “wyglądała jak wielkie, czarne, okrągłe okno, na brzegu którego zakrzywione światło” – sama idea zakrzywiania światła mówi, że nie można dostrzec granicy “zakrzywiającej” – narysuj to sobie na kartce;

– “Okno wypełniało pół nieba” – to nie Ziemia, tylko kosmos; czarne na czarnym nie może niczego wypełniać!; ponadto – jeśli coś światło zakrzywia, a nie pochłania, to widoczne gołym okiem nie jest;

– “wylot tunelu nagle rozjarzył się, a potem zgasł” – a potem piszesz o falach grawitacyjnych – jeśli posługujesz się opisami zjawisk “świetlnych”, to tunel winien emitować fotony o energii zawierającej się w paśmie widzialnym;

– “wypala laserem wąski otwór w warstwie pyłu” – hm… raczej topi, bo palenie ma związek z tlenem, którego w okolicy chyba nie było? brak atmosfery przecie.

 

Ale ogólnie fajne i niegłupie, a to podstawa SF :)

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Starcze!

 

Podobało mi się :)

Aczkolwiek nie bez pewnych zastrzeżeń.

Zastrzeżenia to rzecz wiadoma i oczekiwana na NF.

 

Żadnego podkopywania dołków, gry “na siebie”, prób mikrych machlojek? Nic?

No, jest to jednak całe 70 lat przed wojną, mocarstwa stawiają jeszcze bardziej na kwestie wizerunkowe, na współpracę, niż podkopywanie. Zresztą, żadne z nich nie jest politykiem, jakie dołki mieliby pod sobą kopać?

 

Jak i w powszechny run do samobójstwa (tłumy chętnych na wycieczkę w jedną stronę).

Myślałem, że ten punkt widzenia dość dokładnie wyjaśnia kobieta w artykule. Ona wcale nie mówi o samobójstwie. Zresztą, 10k chętnych na wielomiliardową populację to chyba nie jest „powszechny” run?

 

Przez kilka bilionów lat nawet skrajnie nieprawdopodobne zjawiska, jak trzęsienia ziemi czy uderzenia meteorytów stają się pewne. Kwestia skali!

Według mojej wiedzy, trzęsienia ziemi w ogóle nie występują na takich globach, jak Japetus – zbyt małych i zbyt odległych od swoich macierzystych planet. Uderzenia meteorytów występują, chociaż tak daleko od Słońca też są rzadkie (bo jest mało potencjalnych ciał, które mogłyby się zderzać) – zakładam, że to właśnie wibracje od tych uderzeń, skumulowane przez bilion lat, rozkruszyły „kwanter” i inne rzeczy w komnacie, po których pozostały mniejsze kupki pyłu. Pozostałe „eksponaty” i same postumenty były zaprojektowane z myślą o przetrwaniu bardzo długiego czasu, bo inaczej nie miałyby sensu – po co stawiać zegar, tykający przez miliard lat, jeśli wykonaliśmy go z lichych materiałów, które rozlecą się po tysiącu lat?

 

co masz na myśli mówiąc “pierwotną”? czarna dziura to czarna dziura

https://pl.wikipedia.org/wiki/Pierwotna_czarna_dziura

 

pojazd może być na jednej orbicie, a nie kilku

No, dobra, tu się mogę zgodzić XD zmieniono na liczbę pojedynczą.

 

sama idea zakrzywiania światła mówi, że nie można dostrzec granicy “zakrzywiającej” – narysuj to sobie na kartce

oraz następne

to nie Ziemia, tylko kosmos; czarne na czarnym nie może niczego wypełniać!; ponadto – jeśli coś światło zakrzywia, a nie pochłania, to widoczne gołym okiem nie jest

Pewnie po prostu kiepsko to opisałem, bo bardzo ciężko jest opisać wpadanie do czegoś przypominającego czarną dziurę. Chodziło mi o coś takiego:

https://www.youtube.com/watch?v=3pAnRKD4raY

(od 3:18 mniej więcej)

 

tunel winien emitować fotony o energii zawierającej się w paśmie widzialnym

No, emituje przecież? Rozjarzył się.

Aha, chodzi o to, że później Stef mówi tylko o falach grawitacyjnych, a nie o świetle? Dopisane.

 

raczej topi, bo palenie ma związek z tlenem, którego w okolicy chyba nie było? brak atmosfery przecie.

Zmienione.

 

Dzięki za komentarz! Ktoś (ty?) jednak kliknął piątego klika, i to chyba nie Użytkownicy, więc dziękuję serdecznie.

Precz z sygnaturkami.

Cześć, Zizi!

To opowiadanie wywołało u mnie całkiem dużo emocji. Była ciekawość, był niepokój, jakiś rodzaj rozgoryczenia, chyba smutek i było trochę złości. To już stanowiło dobry znak.

W moim odbiorze, tekst opowiada między innymi o tym, że niektóre działania czy wydarzenia, nieważne jak podniosłe się wydają, nie niosą ze sobą głębszego sensu. Napisanie opowiadania o takiej tematyce jawi mi się jako trudne, a sprawienie, że zainteresuje czytelnika i nie wywoła poczucia, że samo w sobie było bezsensowne – jeszcze trudniejsze. A Tobie się udało i jest to już drugi powód, aby nominować je do piórka, co niniejszym robię. Umiesz grać trudnymi emocjami, co było widać po tekstach o Igrzyskach i widać również po tym. Zakończenie odbieram jako satysfakcjonujące i, jakkolwiek pesymistycznie to nie zabrzmi, bardzo realistyczne.

Ale co by nie było, tekst nie jest bez wad – zgadzam się z poprzednimi komentującymi, że potencjał relacji pomiędzy postaciami nie został w pełni wykorzystany. Każdy z bohaterów ma swój unikalny charakter, co jest zaletą, ale różnice pomiędzy nimi i idące za nimi konsekwencje wykorzystujesz jedynie na początku tekstu, jakbyś potem spieszył się do skończenia pisania.

Osobiście żałuję również, że w tekście nie przedstawiłeś, skąd ostatecznie wzięła się Kula, choć przyjmuję do wiadomości, że taki miałeś zamysł. Niemniej, chętnie poznałabym Twoją wizję na ten aspekt. Jeśli chodzi o sam tunel czasoprzestrzenny – podejrzenie, że bohaterowie trafili z powrotem do Układu Słonecznego narodziło się dość szybko, zaskoczyło mnie za to, jak daleko w przyszłość odlecieli. Tutaj scena z zegarami pomogła w uzmysłowieniu sobie, jak wiele czasu minęło, co zrobiło na mnie znakomite wrażenie.

Podczas czytania nasunęło mi się również luźne pytanie, co by właściwie się wydarzyło, gdyby ludzkość nie zawaliła tunelu. W ślad za bohaterami mogłoby przylecieć więcej ludzi, którzy trafiliby do umierającej galaktyki? To właściwie mógłby być materiał na osobny tekst. Ale to tak w formie dygresji, a nie opinii o opowiadaniu.  

I na koniec – zastanawiałam się, czy czytałeś Restaurację na końcu wszechświata, bo skojarzenie zarówno z tytułem, jak i samym podwójnym znaczeniem „końca” miałam bardzo szybko.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Dżem dobry!

 

Była ciekawość, był niepokój, jakiś rodzaj rozgoryczenia, chyba smutek i było trochę złości.

Niezły kalejdoskop. Wszystkie te emocje chciałem wywołać u czytelnika, niemniej jestem mile zaskoczony, że udało się spełnić plan w 100%.

 

tekst opowiada między innymi o tym, że niektóre działania czy wydarzenia, nieważne jak podniosłe się wydają, nie niosą ze sobą głębszego sensu

Ujęłaś to bardzo zgrabnie. Aczkolwiek nie będę ukrywał, że nie było to głównym celem tekstu. Cudownie było napisać zdanie „Ziemia nie istnieje od biliona lat”, a potem zbudować wokół niego opowiadanie…

 

Umiesz grać trudnymi emocjami

Dziemkuję :koteu:

 

Zakończenie odbieram jako satysfakcjonujące i, jakkolwiek pesymistycznie to nie zabrzmi, bardzo realistyczne.

Szczególnie miło mi to słyszeć / widzieć, bo zakończenia moich opowiadań bywały odbierane nie najkorzystniej.

 

Ale co by nie było, tekst nie jest bez wad

Nie znam takiego tekstu, który byłby bez wad :)

 

jakbyś potem spieszył się do skończenia pisania.

Może nie do skończenia, ale na pewno spieszyłem się do przejścia na drugą stronę portalu, bo jednak głównie o tym miało być opowiadanie. Tekst i tak jest dość długi, bałem się, że zanudzę czytelnika zanim zasadnicza „akcja” się zacznie.

 

Osobiście żałuję również, że w tekście nie przedstawiłeś, skąd ostatecznie wzięła się Kula

Miałem kilka pomysłów na to, tylko że żaden nie wydawał mi się dość dobry, każdy ma jakieś luki albo stawia dalsze pytania. Ergo – sam do końca nie wiem, skąd się wzięła XD

 

Podczas czytania nasunęło mi się również luźne pytanie, co by właściwie się wydarzyło, gdyby ludzkość nie zawaliła tunelu.

Ci dostatecznie majętni, żeby pozwolić sobie na lot, i wystarczająco szaleni, by się na niego zdecydować, poszliby w ślad za bohaterami opka. Ilu by ich było – ciężko powiedzieć, pewnie ostatecznie nie aż tylu, co zgłosiło się po bilety, bo wielu stchórzyłoby tuż przed przejściem. Niemniej byłoby to zapewne przynajmniej kilkaset osób. Może nawet znalazłby się ktoś, kto wybitnie nie ma co robić z pieniędzmi, i przeleciałby przez tunel wraz z jakimś „pakietem startowym” do stworzenia kolonii? Ale nawet w takim optymistycznym scenariuszu, naszym rozbitkom w otchłani czasu i tak byłoby ciężko przetrwać na gruzach Układu Słonecznego, gdzie pozostały jedynie martwe, wyjałowione planety i zimna gwiazda…

 

zastanawiałam się, czy czytałeś Restaurację na końcu wszechświata

Nope. W życiu nie słyszałem o tym, wyguglałem właśnie i raczej nie jest to mój typ literatury.

 

Dzięki za komcia i nominację!

Precz z sygnaturkami.

Opowiedziałeś historię, którą przeczytałam bez najmniejszej przykrości, ale z którą nie umiem sobie poradzić, albowiem mój rozum zupełnie nie ogarnia bezkresu kosmosu, że o penetrowaniu tuneli czasoprzestrzennych nie wspomnę.

 

Oczy­wi­ście NIE twier­dzę – kon­ty­nu­ował pod­nie­sio­nym gło­sem… → Umiał mówić wielkimi literami? A skoro mówił podniesionym głosem, może wypowiedź powinien kończyć wykrzyknik.

 

dy­rek­tor dodał: – No co? Nie żar­tu­ję. Może bo­icie się nie­zna­ne­go, ale mnie już wszyst­ko jedno. Mam sie­dem­dzie­siąt dzie­więć lat. Umrę – nie­wiel­ka stra­ta. → Unikaj dodatkowych półpauz w dialogach; sprawiają, że zapis staje się mniej czytelny.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ekhm, Verus…

Cześć, Zizi!

Chyba NiKo…

 

Cześć, NiKo!

 

Przede wszystkim oceńmy opowiadanie tak, jak się ponad wszystko ocenia teksty na portalu: bardzo staranne wykonanie.

A teraz trochę o kwestiach drugo i trzeciorzędnych ;)

Bawiłem się bardzo dobrze, choć po ciekawym początku trochę zmęczyły mnie rozważania w trakcie lotu przez tunel. To po prostu nie moja bajka. Natomiast od momentu, gdy pojawia się X, robi się mega ciekawie. Dodatkowy plus za to, że sięgnąłeś aż tak bardzo do przodu – nie 100, nie 1000 lat, tylko na pełnej… lafiryndzie ;) bardzo obrazowo to pokazałeś. Fajnie też, że to wszystko się spina, rozstawiłeś klocki, które na końcu ułożyły się w ładnie skonstruowaną fabułę.

Dobra – teraz marudzenie.

Z jednej strony rozumiem, że cała akcja wylotu odbywała się szybko i polityka na pierwszym miejscu, ale ostatecznie przygotowanie do misji jest baardzo kiepskie i jak dla mnie niewiarygodne. Jeśli lecą statkiem kosmicznym na jakąś mega trudną misję, to wiadomo, że każdy jest specem w jakiejś dziedzinie i ma swoje zadania, ale powinni też mieć możliwość przynajmniej częściowego zastąpienia innego członka załogi w razie konieczności. Tymczasem wychodzi na to, że to amerykańska misja, a reszta, jak chce, to zapraszamy. Natomiast jeśli Susan dostanie biegunki, będzie lecieć do wychodka i przez przypadek wyrżnie głową o kant stołu, to reszta załogi będzie siedzieć dookoła, gładzić lub uderzać ją po policzku, czule szepcząc do uszka “obudź się Susan, masz bombę atomową do wystrzelenia”. Nikt nie powinien się na coś takiego zgodzić, nawet amerykanie. To przygotowanie poszło szybko, jakby żadne z imperiów nie negocjowało przebiegu misji.

Końcówka z SI natomiast bardzo wiarygodna. Leci do nich Oumuamua i z jednej strony może dostarczyć mnóstwa informacji, z drugiej istnieje ryzyko, że przywiezie coś, co zaszkodzi ówczesnej cywilizacji. Do tego pewnie mają sporo danych nt. czasów, z jakich pochodzi Perseusz, więc interesująca mogłaby być jedynie historia przebiegu misji i to pewnie bardziej dla jakichś pisarzy i filmowców niźli naukowców. Bilans potencjalnych zysków i strat może faktycznie przechylić szalę właśnie na tę stronę.

I tak kurczę myślę o tym tekście i nie wiem, jak ostatecznie zadecydować. Tak że pewnie dowiesz się za 3 tygodnie…

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Witam serdecznie, reg!

 

Opowiedziałeś historię, którą przeczytałam bez najmniejszej przykrości, ale z którą nie umiem sobie poradzić, albowiem mój rozum zupełnie nie ogarniam bezkresu kosmosu, że o penetrowaniu tuneli czasoprzestrzennych nie wspomnę.

 

nie ogarnia*

 

Żarcik. Ludzki mózg w ogóle nie jest przystosowany do ogarniania rzeczy w skali tak dalece przekraczającej to, z czym styka się na co dzień. Również i ja nie pokusiłbym się o stwierdzenie, że „ogarniam” bezkres kosmosu :)

 

Umiał mówić wielkimi literami?

Jak się okazuje, to zwyczaj głównie internetowy (używanie DUŻYCH LITER jako podkreślenie, że ktoś krzyczy), z czego nie zdawałem sobie sprawy. Poprawione.

 

Unikaj dodatkowych półpauz w dialogach; sprawiają, że zapis staje się mniej czytelny.

Więcej chyba nie ma. Poprawione.

 

Cześć, Kokus! („r” celowo pominięte dla efektu humorystycznego. Ha ha.)

 

trochę zmęczyły mnie rozważania w trakcie lotu przez tunel.

No, może troszkę sobie tam pofolgowałem. Chyba nie umiem pisać wyrazistych opisów…

 

Dodatkowy plus za to, że sięgnąłeś aż tak bardzo do przodu – nie 100, nie 1000 lat, tylko na pełnej… lafiryndzie ;)

Arka Gdynia, lafirynda świnia.

Znaczy się.

Taka była wyjściowa idea, że wyślę bohaterów w lafiryndę odległą przyszłość, gdzie obejrzą sobie gruzy Układu Słonecznego. Naoglądało się filmów na jutube typu „Timeline of Far Future” (serdecznie polecam).

 

Natomiast jeśli Susan dostanie biegunki, będzie lecieć do wychodka i przez przypadek wyrżnie głową o kant stołu, to reszta załogi będzie siedzieć dookoła, gładzić lub uderzać ją po policzku, czule szepcząc do uszka “obudź się Susan, masz bombę atomową do wystrzelenia”.

<kisnę>

Dobra, już po kiśnięciu. Nie mam na to za bardzo kontrargumentów, ale mogę dodać jakiś zapis, że statek monitoruje stan pilota i jeśli jest nieprzytomny, przechodzi w tryb autonomiczny. (W zasadzie nie trzeba nawet sięgać o „wyrżnięcie głową o kant stołu”. Wystarczy, że Susan śpi, i już nikt nie może wydawać poleceń)

 

Do tego pewnie mają sporo danych nt. czasów, z jakich pochodzi Perseusz

No nie wiem. Wyobrażenie sobie ludzkości za bilion lat przekracza czyjekolwiek możliwości, więc posłużyłem się bardzo kiepską analogią (bo dobrych analogii nie ma) do bakterii. Czy współcześni ludzie mają „sporo danych” na temat życia bakterii w oceanie miliard lat temu? A podkreślić wypada, że Perseusz przebył przepaść czasową jeszcze o trzy rzędy wielkości większą.

 

Pozdróweczuńka.

Precz z sygnaturkami.

Niebieski kosmito, to pocieszające, że nie tylko mój mózg jest ułomny. ;)

Cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Siem siem!

Początek mnie nie porwał, głównie przez to, że narracja wydawała mi się sztywna, a główny bohater zarysowany bardzo pobieżnie, ot na tyle, żeby odegrać swoją rolę w historii, nie odciągając uwagi czytelnika od fabuły. Tak naprawdę, to dopiero kiedy ekipa przeszła przez tunel, poczułam, że mam ochotę poznać dalszy ciąg tej opowieści. Pomysł na podróż przez martwy wszechświat bardzo fajny, z ogromnym potencjałem; widziałabym tu początek beznadziejnej odysei, poszukiwania azylu w lodowatej próżni kosmosu. Taka postapokaliptyczna powieść drogi w skali kosmicznej. Niestety, w momencie, gdy czytelnik zaciera rączki i szykuje się do wyruszenia w podróż, okazuje się, że ta podróż już dobiegła końca.

Także widzę w tym opowiadaniu dwa problemy, przez które nie zachwyciło: pierwszy to brak emocji, a drugi – poczucie zmarnowanego potencjału. Twoi bohaterowie wydają się dość nijacy, pozbawieni wewnętrznych konfliktów, wątpliwości czy nawet strachu. Jasne, piszesz, że oni te emocje odczuwają, ale jako czytelnik tego nie widzę, ponieważ ich decyzje nadal są racjonalne, ich zachowanie – spokojne i poukładane. Dogadują się ze sobą bez problemów, zachowują pogodę ducha nawet w obliczu końca świata, który znali. Ich interakcje są wyłącznie pozytywne.

Poza tym wydaje mi się, że, gdyby dokładniej się wczytać i przeanalizować układ polityczno-społeczny w Twojej wizji roku 2080, to znalazłoby się sporo dziur logicznych. Mam wrażenie, że cała ta misja została zorganizowana na kolanie i dziwi mnie, że nie wysłali tam nawet żadnego speca od komunikacji z obcymi? I jaką w ogóle rolę odgrywał Paul? Bo albo mi coś umknęło, albo jego obecność nie ma żadnego usprawiedliwienia, poza tym, że jest medialny.

No i ten fragment:

– Od początku. Jak pewnie zauważyliście, jeszcze zanim zniknęliście w Kuli, zainteresowanie nią było ogromne. Z jednej strony, duża liczba ludzi domagała się własnej szansy na “tunelowanie”. Wielu postrzegało to jako sposób na wyszukaną eutanazję, inni szukali Boga, kosmitów czy kogo tam jeszcze… Liczba chętnych rosła w szalonym tempie.

Okej, ale jakby… Co to kogo obchodzi? Domagać to się mogą miliarderzy, których stać na zorganizowanie sobie prywatnego lotu w kosmos, ale ich jest tak niewielki odsetek, że nie powinno mieć to aż tak destabilizującego wpływu na sposób zarządzania dostępem do tunelu. A biorąc pod uwagę statystyki pogłębiania się rozdziału pomiędzy bogaczami a biedotą, to w 2080 roku odsetek ultrabogaczy jeszcze się zmniejszy, podczas gdy odsetek biedaków wzrośnie. Szczerze wątpię, by masy głodujących, żyjących w skrajnym ubóstwie ludzi przejmowały się tunelowaniem bardziej niż kombinowaniem skąd wziąć wodę czy paracetamol dla swoich dzieci. Tak jak teraz nikt “normalny” nie organizuje protestów i nie macha przed drzwiami Kapitolu banerem z napisem “Darmowe loty w kosmos dla wszystkich!!!”.

 

Poza tym: resztki ludzkości nakombinowały się jak konie pod górę, żeby stworzyć zegar, który wytrzyma pierdylion lat, ale już z hologramem i bunkrem nie było problemu, tak po prostu się ebaniutkie oparły wszelkim wpływom czasu?

 

Dobra, ponarzekane, ale to nie tak, że zupełnie mi się nie podobało. Wydaje mi się, że po prostu niefortunnie rozłożyłeś punkty ciężkości, za bardzo skupiłeś się na wstępie, podczas gdy to, co naprawdę miało potencjał, skondensowałeś i urwałeś w najciekawszym momencie. Moim zdaniem opko jak najbardziej biblioteczne, ale nie piórkowe.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Czyżbym słyszał chrzęst żwiru? Cześć i czołem.

 

widziałabym tu początek beznadziejnej odysei, poszukiwania azylu w lodowatej próżni kosmosu. Taka postapokaliptyczna powieść drogi w skali kosmicznej.

W zasadzie taki był pierwotny pomysł, zrodzony dawno temu, w głowie piętnastolatka, którym kiedyś byłem. Ale na ten moment zadanie o podobnej skali mię zupełnie przerasta.

 

Jasne, piszesz, że oni te emocje odczuwają, ale jako czytelnik tego nie widzę

Bo prawda jest taka, że ja w ogóle nie umiem pisać o ludzkich emocjach. Może sam ich za mało odczuwam i za mało je pojmuję… jako kosmita, którym poniekąd czasami faktycznie się czuję, kiedy widzę ludzi robiących zupełnie niezrozumiałe rzeczy z niezrozumiałych powodów.

 

zachowują pogodę ducha nawet w obliczu końca świata, który znali.

Tu akurat się nie zgodzę: Susan przechodzi załamanie nerwowe po wyjściu z bunkra (Zaczęła się histerycznie śmiać. Po chwili śmiech przeszedł w płacz), a Shilan załamuje się jeszcze przed wejściem, bo wcześniej dociera do niego prawda (Shilan poczuł, że odpływa. Zrozumiał, że jego hipoteza była prawdziwa i ostatecznie utracił nadzieję). Że z Paulem nie dzieje się nic podobnego, to element kreacji postaci: jak zauważa Shilan, Facet naprawdę nigdy się nie poddawał.

 

nie wysłali tam nawet żadnego speca od komunikacji z obcymi?

Kogo?

Znaczy się, nie wiem, jak można być specem od czegoś, czego nikt nigdy nie dokonał. Jeśli mówisz o matematycznej komunikacji, podobnej do tej, którą zastosowano na płytkach Voyagerów, to myślę, że android poradziłby sobie z tym lepiej niż człowiek.

 

I jaką w ogóle rolę odgrywał Paul? Bo albo mi coś umknęło, albo jego obecność nie ma żadnego usprawiedliwienia, poza tym, że jest medialny.

No, tak. Czy obcy jest ci koncept celebryty? Jeśli już o tym mowa, to obecność Shilana też nie ma jakiegoś nadzwyczajnego „usprawiedliwienia”. Lepiej byłoby wysłać troje doświadczonych pilotów. A misja może i jest trochę robiona „na kolanie”, ale to głównie dlatego, że goni ich czas.

 

Moja wizja jest taka: Imperia trzymają się wzajemnie w szachu (przynajmniej jeszcze przez siedemdziesiąt lat od roku 2080). Żadne nie chce dopuścić do tego, by pozostałe zyskały przewagę. Ale jeszcze bardziej nie chcą dopuścić do tego, by powstała jakaś nowa potęga, bo trójstronny układ sił jest już wystarczająco skomplikowany. Dlatego decydują się na wspólną wyprawę, zorganizowaną możliwie najszybciej, by np. jakieś Indie nie przejęły tajemnic wszechświata od boskiego stwórcy portalu… no, niekoniecznie muszą wierzyć, że portal faktycznie stworzyły jakieś boskie istoty. Liczy się samo ryzyko, że tak jest. (Patrz epilog.)

 

Domagać to się mogą miliarderzy, których stać na zorganizowanie sobie prywatnego lotu w kosmos

Tak jest dzisiaj, w roku 2023. Czyż nie jest rozsądnym założyć, że za dalszych lat sześćdziesiąt na lot w kosmos może sobie pozwolić zwykły biznesmen? Pewnie, że nie biedota, która nie ma co do garnka włożyć. Zgłoszeń nie są miliardy, tylko dziesiątki tysięcy. (Może i troszkę przeholowałem z liczbami… “dziesięć tysięcy” z artykułu zmniejszone do tysiąca)

 

z hologramem i bunkrem nie było problemu, tak po prostu się ebaniutkie oparły wszelkim wpływom czasu?

Co do hologramu, wyobraziłem sobie, że jest przechowywany w czymś takim:

https://www.5dmemorycrystal.com/

Co zaś do bunkra… Uważam, że Japetus to całkiem niezłe środowisko do przetrwania rzeczy przez bardzo, bardzo długi czas. Nie ma ciekłej wody ani atmosfery: zerowa erozja. Nie ma pływów, trzęsień ziemi, innego rodzaju katastrof naturalnych. Bunkier jest pod ziemią, więc nie dociera do niego wpływ znikomo jasnego światła słonecznego. Wreszcie, nie ma życia, które mogłoby rozsadzić bunkier swymi korzeniami i pazurami.

Nie zachodzą praktycznie żadne procesy, oprócz bardzo sporadycznych uderzeń meteorytów – tak jak napisałem Staruchowi, zakładam, że to właśnie wibracje od tych uderzeń, skumulowane przez bilion lat, rozkruszyły „kwanter” i inne rzeczy w komnacie, po których pozostały mniejsze kupki pyłu. Nie rozkruszyły zaś samego bunkra, postumentów i zegarów – właśnie dlatego, że zaprojektowano je z myślą o przetrwaniu bardzo długiego czasu, bo inaczej stawianie ich po prostu nie miałoby sensu.

 

Pozdrawiam cieplutko.

Precz z sygnaturkami.

Tu akurat się nie zgodzę: Susan przechodzi załamanie nerwowe po wyjściu z bunkra (Zaczęła się histerycznie śmiać. Po chwili śmiech przeszedł w płacz), a Shilan załamuje się jeszcze przed wejściem, bo wcześniej dociera do niego prawda (Shilan poczuł, że odpływa. Zrozumiał, że jego hipoteza była prawdziwa i ostatecznie utracił nadzieję). Że z Paulem nie dzieje się nic podobnego, to element kreacji postaci: jak zauważa Shilan, Facet naprawdę nigdy się nie poddawał. 

Być może niezbyt dokładnie wyraziłam się w pierwszym komentarzu: tu jest samo tell, żadnego show. Akurat jeśli chodzi o emocje bohaterów, to uważam, że lepiej jest je pokazać, a nie tylko zakomunikować czytelnikowi jednym zdaniem, że bohaterowie je przeżywają.

Ale dobra, może się po prostu czepiam.

 

Kogo?

Znaczy się, nie wiem, jak można być specem od czegoś, czego nikt nigdy nie dokonał. Jeśli mówisz o matematycznej komunikacji, podobnej do tej, którą zastosowano na płytkach Voyagerów, to myślę, że android poradziłby sobie z tym lepiej niż człowiek.

Miałam na myśli bardziej coś w ten deseń: https://en.wikipedia.org/wiki/Communication_with_extraterrestrial_intelligence

Skoro już teraz mamy dość prężnie działających “komunikatorów”, to założyłam, że w przyszłości ta dziedzina może się jedynie rozwinąć.

 

No, tak. Czy obcy jest ci koncept celebryty?

Tak. A co to takiego? Da się to zjeść?

Być może nazbyt optymistycznie zakładam, że kiedy rządy dwóch największych mocarstw świata decydują się na łączoną misję w kosmos, to starają się jednak zachować pewien poziom profesjonalizmu i odpowiedzialności, i wysyłają na nią ludzi znających się na rzeczy i mających do odegrania konkretną rolę. Shilana rozumiem, bo astrofizyk. Ale Paul, który nie robi dosłownie nic? Po co? Po co zwiększać ryzyko biorąc na pokład gościa, który nie ma pojęcia, co się wokół dzieje? Żeby jeszcze był chociaż jakąś przebrzmiałą gwiazdą kosmonautyki, takim Armstrongiem na emeryturze, to spoko.

 

Resztę wyjaśnień przyjmuję bez zastrzeżeń, dzięki :P

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Tak jak pisałem w pierwszym komentarzu, podobało mi się i uważam je, za napisane w stylu solidnego s-f. Jednakoż uważam, że nie wykorzystałeś w pełni potencjału, stojącego za pomysłem z podróżą w czasie w tak daleką przyszłość. Nie przetworzyłeś go nijak, ani nie wykorzystałeś do pokazania czegoś – w zasadzie cała treść opowiadania stoi tylko na tym jednym fakcie (i lekkiej sugestii, jak wygląda przyszłość ludzkości). Myślę, i chyba wspominałem Ci to na becie, że spokojnie dało się dorzucić więcej treści w tej drugiej części opowiadania, gdybyś tylko miał pomysł.

Tak czy inaczej – imho za mało na Piórko, będę na NIE.

Слава Україні!

Witam po raz… któryś-tam.

Piszę coraz dłuższe opowiadania, a jednak ludzie ciągle mówią, że nie wykorzystany potencjał, nie rozwinięty pomysł, etc.

Może już czas zabrać się za powieść?

 

Podziękował, pozdrowił.

Precz z sygnaturkami.

Siema!

 

Od wejścia zaciekawiasz, zarzucając haczyk w postaci tajemniczej Kuli. No dobra, nie takiej tajemniczej, bo samym tytułem zdradzasz to, czym jest Kula, ale skoro ja, czytelnik, już wiem co to jest, to teraz chcę się dowiedzieć co tam jest na końcu wszechświata, który zrodził się w Twojej głowie.

Po tym jak już mnie złapałeś, powoli zwijasz linkę, pokazując trochę świata, geopolityki i wprowadzając postacie. Tutaj miałem skojarzenia z “7ew” Stephensona, gdzie większa część książki opisuje w dość szczegółowy sposób, w jaki jego bohaterowie przygotowują się na opuszczenie skazanej na zagładę planety. Oczywiście Stephenson miał na te szczegóły i szczególiki wiele stron swojej powieści, Ty masz opowiadanie i ponad 40k znaków, jest więc mniej szczegółowo i chyba o to chodzi w tych zarzutach, które się przewijają w komentarzach. Mnie aż tak trudno nie jest uwierzyć w kształt tego świata, w to jakie zmiany przeszedł i będzie przechodził, bo przecież to tylko tło, a jego ogólność sprzyja temu, żebym sam sobie dopisał – jeśli tego potrzebuję, a tak po prawdzie w tym tekście wcale mi tego nie trzeba – wydarzenia nieopowiedziane. Dla mnie więc jest spoko. Gorzej z postaciami…

Nie potrafiłem przywiązać się, ani nawet poczuć odrobiny sympatii dla Twoich bohaterów. Shilan jest bezpłciowy, Goff jawi mi się jako nijaki babochłop. Na ich tle najlepiej wypada Bassogog (geez, co za imię), z porządnym backstory, ale i tak bez szału, bo oprócz tej historii o tym, dlaczego jego wybrano, nadal jest postacią dość niewyraźną. STEF to rekwizyt, niczego nie można o niej powiedzieć.

Darujesz nam moment startu, bo choć w filmach jest widowiskowy, w prozie wypada po prostu instrumentalnie, zamiast niego podrzucając w postaci newsów kilka legitnych infodumpów. Been there, done that ;) I jakkolwiek motyw z ogromną ilością chętnych na podróż bez powrotu łykam bez gadania (a bo to mało mamy współcześnie popaprańców gotowych na tego typu akcje?), tak w ogóle nie kupuję akcji z mailem od jakiegoś Towarzystwa Obrony Ludzkości. Nie, żebym nie wierzył, że coś takiego mogłoby powstać – mnie chodzi o zasadność wrzucenia tego w tekst opowiadania. Ten fragment niczego nie wnosi, nic nie pokazuje, nie ma żadnego znaczenia dla późniejszych wydarzeń, jest moim zdaniem zbędny, zabierając miejsce na jakies smaczki, które rzeczywiście mogłyby ubogacić przedstawiony świat.

I jak powoli traciłem zainteresowanie, tak na powrót je poczułem, kiedy bohaterowie przeskakują do tego końca wszechświata. Uwielbiam takie spekulacje, bo to właśnie one pokazują ogrom wyobraźni autora, potrafią pozytywnie zaskoczyć, stając się pożywką dla wyobraźni czytelnika, lub rozczarować wtórnością, grzebiąc cały pomysł. Twój pomysł nie pogrzebał tekstu, choć mam kilka zarzutów. Dlaczego Kula się pojawiła? Po co? Czy ktoś ją przysłał, czy to może było naturalne zjawisko? A jeśli przysłał, to po co? To, czym mnie na początku złapałeś, potraktowałeś jak rekwizyt, którego pozbyłeś się przy najbliższej okazji, i z tego nie jestem zadowolony.

Mroczny, gasnący wszechświat jest naprawdę spoko, uruchomił mi w głowie odpowiednie styki, odpaliła wizualizacja, spodobało mi się. Kiedy bohaterowie odnajdują coś znanego na księżycu, coś co może być wytworem inteligentnego życia, spodobało mi się jeszcze bardziej. Tylko mnie zastanowił ten “X” – trochę to smieszne, pomyślałem, ale może tylko mi się wydaje. No i nie wydawało mi się, niestety.

Cała scena w bunkrze, w ogóle cały ten bunkier, te zegary (naprawdę fajny pomysł), holo staruszka opowiadającego o tym, co to się z Ziemią porobiło – to nie jest dla bohaterów, to jest ewidentnie dla czytelnika. Wiem po co Ci to było, wiem, że jakoś trzeba było uzasadnić wydarzenia, dzięki którym bohaterowie moga się dowiedzieć ile lat do przodu polecieli tunelem, ale nie mogę uwierzyć, że ktoś pamiętał o trójce ludzi, którzy zaginęli w dziwnym, kosmicznym tworze. Ci ludzie, którzy przeżyli na jedynej arce, oni mieli ważniejsze sprawy na głowie, uciekli przed zagładą, sami stali się zagubionymi w kosmosie istotami, ostatnimi ze swojej rasy. Nie kupuje tego, że zbudowali jakiś stalowy bunkier, który tyle lat przetrwał, że zostawili w nim przezornie trzy rodzaje zegarów, że nagrali wiadomość na krysztale, żeby ich powiadomić o losie Ziemi. Nie, Zizi, to jest dla mnie zbyt naciągane.

Masz w opowiadaniu kilka naprawdę fajnych motywów, kilka pomysłów, które mogą się podobać, ale motywacje postaci, uzasadnienie dla ich działań, wytłumaczenie istnienia bunkra, mnie nie przekonują.

Zakończenie, w którym bohaterowie podejmują wędrówkę ku czarnej dziurze, w nadziei odnalezienia ludzi (jacykolwiek by oni nie byli po bilionie lat) jest sensowne. Zamiana Perseusza w pył przez AI chroniącą zyjących w wirtualu ludzi była z kolei dość nieoczekiwana (podoba mi się – happy endom smierć! ;)).

W głosowaniu piórkowym będę na NIE z powodów, które wymieniłem powyżej, ale do biblioteki klikałbym, gdyby było trzeba :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

O matko, Outta, o czwartej rano komentowałeś? Nocna zmiana? Wyrazy współczucia.

 

„7ew” nie znałem. Z opisu znalezionego w internecie brzmi bardzo fajnie. Dopisuję do długiej listy rzeczy, które chciałbym kiedyś przeczytać…

 

Nie potrafiłem przywiązać się, ani nawet poczuć odrobiny sympatii dla Twoich bohaterów.

Kiedy piszę, piszę przede wszystkim o wydarzeniach – bo to głównie one przychodzą mi do głowy. Ktoś jednak musi w tych wydarzeniach brać udział, więc wklejam tam jakieś postaci. Prawie zawsze wygląda to dokładnie w ten sposób, chyba tylko Kafkowe opowiadanie zacząłem wymyślać od głównej bohaterki, a nie od wydarzeń. To chyba źle, ale inaczej nie umiem.

 

Ten fragment niczego nie wnosi, nic nie pokazuje

W pierwszej wersji opowiadania go nie było – został dopisany później podczas rundy „rozszerzającej” treść podczas bety. Zdaje się, że rozszerzyłem w niewłaściwą stronę.

 

Dlaczego Kula się pojawiła? Po co?

To akurat boli mnie samego najbardziej. Zarzuty o bezpłciowość, niewykorzystany potencjał, i tak dalej – to mnie specjalnie nie rusza, każdy ma prawo do opinii. Ale tu jest gorzej. Jak pisałem wyżej, ja sam po prostu nie wiem, skąd Kula się wzięła. Żadne wytłumaczenie nie wydawało mi się dość dobre. Świadomie wypuściłem tekst, że tak powiem, z wadą fabryczną, bo nie miałem pomysłu, jak tą wadę usunąć.

 

to jest dla mnie zbyt naciągane.

Ogólnie idea była taka. Jeśli apokalipsa nie nastąpi, a ludzkość będzie się nadal rozwijać w Układzie Słonecznym, nawet po kilku tysiącach lat prawdopodobnie niewiele z niego nie zostanie – patrząc na geometryczny postęp rozwoju technologicznego, wszystkie planety przerobi się na surowce, a Słońce otoczy jakaś sfera Dysona. Jeszcze później nie będzie już nic rozpoznawalnego, do czego można by wrócić po bilionie lat. Dlatego musiała nastąpić apokalipsa, by zachował Układ Słoneczny w postaci nienaruszonej. Z drugiej strony, ktoś musiał przetrwać, by mógł nastąpić epilog.

 

I tak, wiem, że to wszystko jest naciągane…

 

happy endom smierć!

Na pohybel skur…

 

Pozdróweczka.

Precz z sygnaturkami.

Cześć! Przeczytane, komentarz niebawem. Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

O matko, Outta, o czwartej rano komentowałeś? Nocna zmiana? Wyrazy współczucia.

E tam, da się przyzwyczaić :)

 

Kiedy piszę, piszę przede wszystkim o wydarzeniach – bo to głównie one przychodzą mi do głowy. Ktoś jednak musi w tych wydarzeniach brać udział, więc wklejam tam jakieś postaci. Prawie zawsze wygląda to dokładnie w ten sposób, chyba tylko Kafkowe opowiadanie zacząłem wymyślać od głównej bohaterki, a nie od wydarzeń. To chyba źle, ale inaczej nie umiem.

 

Czemu od razu źle? Masz swój sposób, tak jak każdy i tyle. U mnie wygąda to zawsze tak, że mam niespinające się, poszarpane urywki i zazwyczaj puentę. Potem doklejam do tego elementy, które pozwalają na spięcie ze sobą całości – czasem to wymaga całkowitej przeróbki sztafażu lub nawet konwencji. Każdy ma jakiś sposób.

 

Jak pisałem wyżej, ja sam po prostu nie wiem, skąd Kula się wzięła. Żadne wytłumaczenie nie wydawało mi się dość dobre. Świadomie wypuściłem tekst, że tak powiem, z wadą fabryczną, bo nie miałem pomysłu, jak tą wadę usunąć.

To też poniekąd rozumiem, bo sam mam takiego bubla w jednym z opowiadań (w dodatku piórkowym, ale ciii, bo jeszcze zaczną drążyć ;)). Czasem lepiej jest zostawić coś niedokończone, niż dokończyć to w sposób, który nijak nam się nie podoba. Ja po prostu jestem niezadowolony z faktu, że sam muszę sobie teraz dopisać powód, a nie z tego, że to jakaś zbrodnia dyskwalifikująca tekst :)

 

Dlatego musiała nastąpić apokalipsa, by zachował Układ Słoneczny w postaci nienaruszonej. Z drugiej strony, ktoś musiał przetrwać, by mógł nastąpić epilog.

Podkreślone: rozumiem i to akurat łykam, bo nie mam problemu z zaakceptowaniem apokalipsy.

Pogrubione: no i to jest naciągane – bo to, że ktoś musiał przetrwać, żeby bohaterowie dowiedzieli się w jak czarnej są dupie jest jasne. To jest również niezbędne do opowiedzenia tej historii czytelnikowi, żeby ona wybrzmiała, miała swój finał. Naciągany według mnie jest motyw z bukrem i holo, pozostawionym przez uciekających przed zagładą niedobitków ludzkości. To można było rozegrać inaczej, pokazać w jakiś inny sposób. Jeszcze nie wiem jaki, żeby to się pospinało, ale pomyślę nad tym :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Cześć!

 

Ciekawy, choć dosyć klasyczny SF, ludzkość odkrywa tunel czasoprzestrzenny na orbicie innej planety i zastanawia się, co z tym począć. Tunel okazuje się być bramą do odległej przyszłości. Sporo fizyki i fantastyki z pogranicza fiction, ilość poruszonych tematów jest bez wątpienia jednym z mocniejszych aspektów, zwłaszcza że wszystko się w miarę spina (kierunek ewolucji wszechświata). Również zakończenie wypada przekonująco, przynajmnie w kwestii treści, bo jego skrótowość nie do końca pasuje do reszty tekstu. Trochę szkoda, że tego nie pokazałeś.

Napisane przyzwoicie, wszystko jest zrozumiałe i jasne, choć imho zabrakło tu emocji i ludzkiej strony bohaterów. Są nieco zbyt marmurowi. Widać to zwłaszcza w ostatniej scenie z ich udziałem, kiedy pokazujesz w prawdzie reakcje emocjonalne, ale bardzo skrótowo, wyskakują one trochę jak królik z kapelusza, przez co powaga sytuacji nie wybrzmiewa.

Rzeczą, która jakoś najbardziej zgrzyta mi w tekście jest dosyć liniowy i opisowy charakter całości. Bohaterowie zdają się płynąć z wydarzeniami, wszystko jest dosyć przewidywalne, przeplatane nieco opisowymi retrospekcjami (które są całkiem ciekawe, ale zawarte w nich informacje możnaby ciekawiej wprowadzić, przy okazji dodając dynamiki), załoga nie napotyka istotniejszych przeciwności czy dylematów, tak jakby okoliczności podejmowały decyzje za nich. To skręt w strone realizmu, ale przez to momentami całość sie dłuży.

Tyle na dziś. Odezwę się jeszcze jutro po dłuższym namyśle.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Dla mnie opowiadanie zaczyna być wciągające po wejściu w tunel. To, co jest wcześniej, to taka rozgrzewka. Ale bez obaw, dobry scenarzysta sobie poradzi:) Zakończenie – duży plus.

Pozdrawiam.

Krarze!

 

ilość poruszonych tematów jest bez wątpienia jednym z mocniejszych aspektów, zwłaszcza że wszystko się w miarę spina

Starałem się, żeby się spinało :) Research na szeroką skalę i beta Golodha sprawiły, że – przynajmniej w aspektach fizyczno-astronomicznych – jestem w pełni usatysfakcjonowany z tekstu.

 

zabrakło tu emocji i ludzkiej strony bohaterów. Są nieco zbyt marmurowi.

Masz jakieś wskazówki, jak można by ich odmarmurowić? Pytam zupełnie poważnie, bo na ludzkich emocjach znam się tak, jak na kosmitę przystało, czyli wcale.

 

załoga nie napotyka istotniejszych przeciwności czy dylematów, tak jakby okoliczności podejmowały decyzje za nich.

To ciekawa uwaga. Niewątpliwie autor podejmuje decyzje za nich, ale żeby nie było to oczywiste, to ukrywa się pod postacią okoliczności…

 

Oblatywaczu!

 

Nie szedłbym od razu tak daleko, żeby prosić scenarzystów o przeczytanie takiego opowiadania… zresztą, historia jest za krótka na film.

 

Dzięki wam obu za komentarze.

Precz z sygnaturkami.

No, SF z rozmachem… Nie banalne (jeśli jesteś małą gwiazdą) miliardy lat, tylko od razu biliony… Nie skromna kolonia na Marsie, tylko jądro Drogi Mlecznej… Poszalałeś.

Faktycznie, trochę za łatwo Chiny zgodziły się na wspólną podróż, w której o niczym nie decydują, bo wszystkie sznurki trzyma Amerykanka. Chyba że w zamian dostały wolną rękę na Tajwanie albo coś podobnego.

Dziwne potraktowanie broni. Skoro już na księżycu uznali, że to zbędny balast, to mogli zostawić ten złom na Iapetusie. Szkoda energii na wynoszenie tego na orbitę. A jeśli nie, to mogli nie po prostu wyrzucić, tylko wykorzystać do przyśpieszenia – wystrzelić z karabinów tak, żeby na maksa wykorzystać odrzut, może nawet z bomby dałoby się wydłubać energię dla reaktora…

Mam mieszane uczucia co do trwałości wyposażenia bunkra, że postumenty zostały, ale prawie cała reszta zamieniła się w pył. No, niby kamienie mogą przetrwać miliardy lat, ale bilion to cholernie długo. Tak, płytka z czegokolwiek radioaktywnego się rozsypała, ale radioaktywnych izotopów jest więcej i zwykły kamień też ich trochę zawiera. No, sama nie wiem.

Pamiętanie o bohaterach. Wydaje mi się mało prawdopodobne – bo to oni jedni w historii zostali poświęceni na takim czy innym ołtarzu? OK, rozumiem, że fabularnie zbudowanie bunkra z informacją było Ci potrzebne, ale tu mnie nie przekonałeś.

Pochodzenie kuli. Szkoda, że nie masz fajnego wyjaśnienia. Dziwne wydaje mi się, że ludzie najpierw zareagowali na to jak jaskiniowcy na helikopter (nie wiadomo, ile jeleni to hałasujące draństwo zeżre, więc na wszelki wypadek obrzućmy toto włóczniami i pięściakami), a kilkadziesiąt lat później, już bez żadnego obiektu do badań, domyślili się, czym była kula i dokąd przenosiła. Jak na to wpadli?

Ogólnie, rozmach nadaje tekstowi pewną oryginalność, opowiadanie mi się spodobało.

Jestem na TAK, czyli.

Babska logika rządzi!

Masz jakieś wskazówki, jak można by ich odmarmurowić? Pytam zupełnie poważnie, bo na ludzkich emocjach znam się tak, jak na kosmitę przystało, czyli wcale.

Też miewam z tym problem (tak mi w komentarzach przynajmniej piszą ;-) ) Jak rozumiem, kluczowe jest pokazanie postaci poprzez sytuacje, w których uczestniczy, z całym jej światopoglądem, motywacją do działania i reprezentowanymi wartościami. A tu trochę wygląda to tak, że na pierwszym planie dzieją się wydarzenia, a bohaterowie są gdzieś w tle. Pokazujesz ich i wprowadzasz, ale imho zbyt słabo wykorzystujesz, służą historii. Mi zabrakło jakiegoś tworzenia/pokazania relacji, dialogów na temat inny niż misja, sporów mających wpływ na fabułę, ewolucji zderzenia światopoglądów… Wszystkiego tego, co robią istoty społeczne, kiedy mają czas i przeżywają stres.

 

To ciekawa uwaga. Niewątpliwie autor podejmuje decyzje za nich, ale żeby nie było to oczywiste, to ukrywa się pod postacią okoliczności…

To jest w sumie mocno związane z powyższym: bohater, aby być na pierwszym planie, musi mieć wpływ na wydarzenia, albo też one musza mieć wpływ na jego postrzeganie, świat wewnętrzny, etc. A tutaj mamy trochę sytuację, w której bohaterowie są zakładnikami okoliczności i drogi, którą mają pokonać. Ni pokazałeś ich wystarczająco, by czytelnik zastanawiał się, jaką decyzję podejmą, jak się zachowają, etc. To opowiadanie, ok, ale dosyć długie, więc z 1-2k znaków ekstra zrobiłoby robotę, dodając nieco głębi. Gdybyś bardziej ich pokazał, to wyszłoby bardziej przekonująco, a tak miałem wrażenie, że zachowanie postaci jest formą racjonalizacji na potrzeby dalszego rozwoju fabuły.

Tyle teorii (bo sam miewam z tym problemy i rwę włosy z głowy), ale w taką stronę – jak rozumiem – warto iść, by postaci były lepsze.

Piórkowo będę na NIE, bo o ile pomysł mi się podobał to w postaci i okoliczności jakoś nie mogłem wejść (choć próbowałem, bo fabuła ciekawiła i wciągała)

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Finklo, Ty to jednak jesteś ciekawym przypadkiem. Piszesz o wszystkim, co się nie podobało, i praktycznie tylko o tym – a na koniec mówisz, że jesteś na TAK…

 

Faktycznie, trochę za łatwo Chiny zgodziły się na wspólną podróż, w której o niczym nie decydują

ctrl+c, ctrl+v

Moja wizja jest taka: Imperia trzymają się wzajemnie w szachu (przynajmniej jeszcze przez siedemdziesiąt lat od roku 2080). Żadne nie chce dopuścić do tego, by pozostałe zyskały przewagę. Ale jeszcze bardziej nie chcą dopuścić do tego, by powstała jakaś nowa potęga, bo trójstronny układ sił jest już wystarczająco skomplikowany. Dlatego decydują się na wspólną wyprawę, zorganizowaną możliwie najszybciej, by np. jakieś Indie nie przejęły tajemnic wszechświata od boskiego stwórcy portalu… no, niekoniecznie muszą wierzyć, że portal faktycznie stworzyły jakieś boskie istoty. Liczy się samo ryzyko, że tak jest. (Patrz epilog.)

 

Skoro już na księżycu uznali, że to zbędny balast, to mogli zostawić ten złom na Iapetusie. Szkoda energii na wynoszenie tego na orbitę.

To akurat bardzo słuszna uwaga i ciężko się z nią nie zgodzić. A że implementacja jest całkiem prosta, to poprawiłem.

 

Tak, płytka z czegokolwiek radioaktywnego się rozsypała, ale radioaktywnych izotopów jest więcej i zwykły kamień też ich trochę zawiera.

Rozsypała? No dobra, uczciwie przyznam, że nie jestem fizykiem molekularnym – ale chyba nie powinna się rozsypać od samej tylko radioaktywności. Atomy są zastępowane innymi atomami, a samar i neodym mają w ogóle tę samą liczbę elektronów walencyjnych, więc nawet i pod względem chemicznym niewiele się tu zmienia.

Praktycznie każdy obiekt zawiera jakieś ilości radioaktywnych izotopów – z reguły śladowe. Z czasem atomy tych izotopów zmienią się w inne atomy, ale nie powinno to chyba spowodować utraty przez ten obiekt integralności. W sumie, też nie wiem.

 

Wydaje mi się mało prawdopodobne – bo to oni jedni w historii zostali poświęceni na takim czy innym ołtarzu?

Chyba najlepiej podsumowałaś to, o czym na różne sposoby pisali inni komentatorzy. Argument też do mnie trafia, ale to już niestety nie jest coś, co można naprawić w minutę…

 

Dziwne wydaje mi się, że ludzie najpierw zareagowali na to jak jaskiniowcy na helikopter (nie wiadomo, ile jeleni to hałasujące draństwo zeżre, więc na wszelki wypadek obrzućmy toto włóczniami i pięściakami), a kilkadziesiąt lat później, już bez żadnego obiektu do badań, domyślili się, czym była kula i dokąd przenosiła.

No, jednakowoż nie byli to ci sami ludzie. Mentalność światowych przywódców, starających się zyskać przychylność ludu, bardzo mocno różni się od mentalności naukowców, badających twarde dane.

 

Jak na to wpadli?

Porównam może do teleskopu Hubble’a. Naprodukował ogromną górę danych, które można analizować na dziesiątki wymyślnych sposobów. Nawet całe dekady po zrobieniu zdjęć ciągle dokonywane są nowe odkrycia na ich podstawie, w miarę, jak postępuje technologia komputerowej obróbki danych. Podobnie w tym przypadku, wyobrażam sobie, że mając dane z sond kosmicznych naukowcy powinni być w stanie dokonać wielu odkryć nawet pomimo zniszczenia obiektu badań.

 

Krarze, nie musisz pisać komentarzy w kawałkach, mogłeś już zaczekać, aż będziesz miał dość czasu, by napisać cały :) Dzięki za uwagi, spróbuję o nich pamiętać przy następnym tak ambitnym opku.

Precz z sygnaturkami.

Finklo, Ty to jednak jesteś ciekawym przypadkiem.

Wątpiłeś? ;-)

Piszesz o wszystkim, co się nie podobało, i praktycznie tylko o tym – a na koniec mówisz, że jesteś na TAK…

Ej, początek i koniec były bardziej pozytywne. Co będę pisać o plusach dodatnich? One Ci nie pomogą w rozwoju.

Równowaga imperiów. Ja chyba bardziej wierzę w handel, a na opisanej przez Ciebie wymianie Chiny nic nie zyskały, więc nie wiem, czemu na to poszły. No, przyspieszenie startu to jest jakiś argument…

Rozsypanie płytki. Hmmm. Ja też nie wiem, ale idea, że rzadko który atom w kawałku metalu pozostał oryginalny, a kawałek nadal zachowuje swój kształt, wydaje mi się dziwna. Czy atom samaru mocno się rusza podczas przejścia w neodym? A czy diamentowe kolce wytrzymają? Czy zawierają C-14, który dawno zniknął? No, nie ogarniam takich szmatów czasu.

Sukces naukowców po kilkudziesięciu latach. Ale tam już nie ma co badać. Dla mnie to trochę jak próba określenia, co kryje się za drzwiami, na podstawie starej fotografii drzwi. I to bez kontekstu – że za wielkimi wierzejami z desek można oczekiwać wyposażenia stodoły, a za równie wielkimi metalowymi, rzeźbionymi w symbole religijne – katedry. Teleskop może dać zdjęcia drzwi w podczerwieni i różnych innych podobnych. Ale to wciąż będą tylko drzwi.

Babska logika rządzi!

mogłeś już zaczekać, aż będziesz miał dość czasu, by napisać cały :)

Dość czasu by napisać cały komentarz… kusząca perspektywa. W każdym razie scaliłem, by nie mnożyć bytów (i świecić przykładem ;-) ). Weny i czasu na pisanie życzę!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć!

Właśnie ogarnęłam, że Ci nie odpisałam na komentarz, więc jeszcze wróciłam. :D

 

Cudownie było napisać zdanie „Ziemia nie istnieje od biliona lat”, a potem zbudować wokół niego opowiadanie…

Wierzę, że cudownie. :D Zaczynanie całego tekstu od jednego zdania ma w sobie jednak jakąś magię i jest zupełnie inne niż zaczynanie od konceptu czy sceny, przynajmniej dla mnie.

 

Miałem kilka pomysłów na to, tylko że żaden nie wydawał mi się dość dobry, każdy ma jakieś luki albo stawia dalsze pytania. Ergo – sam do końca nie wiem, skąd się wzięła XD

Rozumiem XD Ale nadal żałuję!

 

Co do reszty, dzięki serdecznie za wyjaśnienia. Przyjmuję do wiadomości, trochę lepiej mi się teraz rzeczy składają. A Restauracja faktycznie jest dość specyficznym typem literatury. Podobieństwo nasunęło mi się tylko przez samo “na końcu wszechświata”. :D

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

To fajnie :)

Precz z sygnaturkami.

 

Świetny s-f. Ciekawy pomysł, ciekawe rozwiązanie i poprawny język (a to dziś, niestety, b. często spotykana bolączka).

" … zgniotłaby na miazgę wszystko, co się do niej zbliża." . Niestety to nie tak. Przy zbliżaniu się do takiej czarnej dziury działałyby potężne siły pływowe, które rozerwałyby na strzępy wszystko, co zbliżałoby się. Dopiero w EWENTUALNYM tunelu czasoprzestrzennym być może groziłoby zmiażdżenie. Ale do tunelu doleciałby najprawdopodobniej strumień cząstek elementarnych.

No i, niestety, wszechświat za grubo ponad bilion lat. Od kiedy Perlmutter, Riess i Schmidt otrzymali nobla wiemy, że najbardziej prawdopodobną przyszłością Wszechświata jest Wielkie Rozdarcie. Za bilion lat prawdopodobnie nie będzie już Słońca, planet, ba nie będzie nawet atomów. Dlatego bezpieczniej byłoby umieścić wylot z tunelu np. za 1,5 czy , powiedzmy 2,5 miliarda lat. To naprawdę kupa czasu. Ok. 2,2 mld lat wystarczyło by z bakterii eukarionta wyewoluował homo sapiens.

Cześć, SPW!

 

to dziś, niestety, b. często spotykana bolączka

Myślę, że tu na portalu spotkasz całkiem sporo autorów, których ta bolączka nie dotyka :)

 

Niestety to nie tak. Przy zbliżaniu się do takiej czarnej dziury działałyby potężne siły pływowe, które rozerwałyby na strzępy wszystko, co zbliżałoby się.

Drobna pomyłka z mojej strony. Poprawione.

 

Od kiedy Perlmutter, Riess i Schmidt otrzymali nobla wiemy, że najbardziej prawdopodobną przyszłością Wszechświata jest Wielkie Rozdarcie. Za bilion lat prawdopodobnie nie będzie już Słońca, planet, ba nie będzie nawet atomów.

A co do tego, to skonsultowałem się z Golodhem, który opowiadanie sprawdzał pod kątem fizyki. Odkrycie wspomnianych panów jest doniosłe, ale ono wcale nie dowodzi (ani też nie czyni “najbardziej prawdopodobnym”) scenariusza Big Rip. Tak naprawdę nadal dokładnie nie wiadomo, jak to wszystko działa – ciemna energia, stała kosmologiczna itd. Po polsku za wiele na Wikipedii o tym nie ma, ale w wersji angielskiej jest więcej:

https://en.wikipedia.org/wiki/Big_Rip

Kluczowa jest wartość parametru “w” – Wielkie Rozdarcie mogłoby nastąpić tylko wtedy, jeśli ten parametr jest mniejszy niż -1, a z danych obserwacyjnych wynika jedynie, że jest bardzo bliski -1. Nie wiemy dokładnie, ile wynosi, więc nie wiemy też, jak skończy Wszechświat. Ogólnie raczej przyjmuje się śmierć cieplną wszechświata jako “kanon”, chociaż nie ma ostatecznych dowodów ani za jednym, ani za drugim scenariuszem.

 

Dlatego bezpieczniej byłoby umieścić wylot z tunelu np. za 1,5 czy , powiedzmy 2,5 miliarda lat. To naprawdę kupa czasu.

Ale to za zdecydowanie za mało czasu, żeby Słońce zdążyło się wypalić – a to jest jednak ważnym elementem opowiadania, ten “klimat” martwego kosmosu…

 

Pozdróweczka!

Precz z sygnaturkami.

OK. Przegapiłem motyw wypalenia się słońca. Ale i tak ja bym się zadowolil bezpieczniejszym czasem typu np. 100 mld lat, bo hipoteza WR nadal "leży na stole".

P.S. Czytałem sporo na tym portalu, tylko nie chciało mi się rejestrować (w ogóle za tym nie przepadam). I przyznaję, że trafiają się autorzy piszący dobrą polszczyzną. Ale, niestety, jest sporo takich, których język ojczysty nie lubi. To ogólnie jest przypadłość dużej części młodego (a nawet już średniego) pokolenia. Kiedy słyszę jak dwaj panowie magistrowie mówią o sobie w TV "my obydwoje", kiedy czytam w książce, że "… dostać się tam można DWOMA drogami" a frazeologizm "tak, że" pisany jest jako słowo "także", to zastanawiam się jak można uzyskać maturę z takim poziomem znajomości ojczystego języka.

P.S.2 Do wiedzy z Wikipedii podchodzić warto z lekkim dystansem. Nie piszą jej encyklopedyści.

Pozdrawiam i gratuluję świetnego opowiadania.

 

P.S.2 Do wiedzy z Wikipedii podchodzić warto z lekkim dystansem. Nie piszą jej encyklopedyści.

Jeśli chodzi o fizykę, to byłbym spokojny. Szczególnie w angielskiej Wikipedii – nie trafiłem chyba jeszcze na żaden niepoprawny artykuł, a próbkę miałem sporą;)

Слава Україні!

Nowa Fantastyka