- Opowiadanie: Vovin_6 - Czarny Koszmar

Czarny Koszmar

Po dłu­giej nie­obec­no­ści w końcu robię mały upda­te i wrzu­cam ko­lej­ny “epi­zod” z życia Wiedź­my Zofii. Jeśli ktoś czy­tał po­przed­nie opo­wia­da­nie, to można uznać je za pro­to­typ. To na­to­miast na­zwał­bym fak­tycz­nie pierw­szym opo­wia­da­niem z serii. Już pra­cu­ję przy ko­lej­nych <3

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Użytkownicy

Oceny

Czarny Koszmar

Bez­k­się­ży­co­wa noc cią­gnę­ła się de­ka­da­mi. Wie­żow­ce pnące się ku niebu jak sko­ru­py sta­ro­żyt­nych, mar­twych istot, które żyły tam od za­mierz­chłych cza­sów. Tylko jedna, sa­mot­na dusza ludz­ka błą­ka­ła się po tym pust­ko­wiu. Bez celu czy na­dziei. Nie wie­dzia­ła kim jest, dokąd zmie­rza ani skąd przy­by­ła. Je­dy­nym, co znała, było mar­twe mia­sto po­grą­żo­ne w wiecz­nym mroku oraz hu­czą­cy wiatr, zwia­stu­ją­cy na­dej­ście cze­goś po­twor­ne­go. Cze­goś co czy­ha­ło tuż za ro­giem, ale nigdy nie mogło się ujaw­nić.

Bez­kre­sny ter­ror. Ocze­ki­wa­nie na za­gła­dę, która ma na­dejść. Musi na­dejść, po­nie­waż wszyst­ko by­ło­by lep­sze niż to pie­kło. Ale co jeśli ta rzecz, która pa­trzy w cie­niach, by­ła­by jesz­cze gor­sza? Bez­kre­sne, gni­ją­ce zwło­ki w kształ­cie mia­sta wy­peł­ni­ły łka­nia zroz­pa­czo­ne­go, zmę­czo­ne­go ist­nie­nia, które mo­dli­ło się o zba­wie­nie.

Do­pó­ki kosz­mar się nie skoń­czył.

Woj­ciech obu­dził się we wła­snym łóżku, zlany potem. Szare pust­ko­wie, w któ­rym spę­dził ty­sią­ce nocy, mo­men­tal­nie znik­nę­ło, rzu­co­ne w nie­pa­mięć. Nie znik­nął jed­nak cię­żar na jego bar­kach. Nie znik­nę­ły oczy w ciem­no­ściach, które ob­ser­wo­wa­ły go bez ustan­ku. 

***

Przy stole w sa­lo­nie sie­dział męż­czy­zna, wpa­tru­ją­cy się w fi­li­żan­kę her­ba­ty. Zofia za­pa­rzy­ła mu ją gdy się u niej zja­wił. Nie znała go. Za­pu­kał do drzwi, a gdy mu otwo­rzy­ła, wy­mam­ro­tał tylko “Pani Solin?”. Po po­twier­dze­niu, za­py­tał czy może wejść. Bez na­my­słu spła­wi­ła­by więk­szość ta­kich nie­zna­jo­mych, jed­nak spoj­rzaw­szy w jego oczy, zro­zu­mia­ła, że nie przy­szedł do niej z byle po­wo­du.

Zofia przy­glą­da­ła mu się już dłuż­szą chwi­lę. Był wcze­sny ranek, więc nie zdą­ży­ła się opo­rzą­dzić. Miała na sobie je­dy­nie luźne spodnie i czar­ny pod­ko­szu­lek, kon­tra­stu­ją­cy z jej ala­ba­stro­wą skórą. Stała na dru­gim końcu sa­lo­nu i ob­ser­wo­wa­ła przy­by­sza uważ­nie. 

Wy­glą­dał na nie mniej niż trzy­dzie­ści lat, ale przez swój stan mógł się wy­da­wać star­szy, niż fak­tycz­nie był. Blady i wy­chu­dzo­ny, z wy­raź­nie za­pad­nię­ty­mi po­licz­ka­mi. Przy­dłu­gich wło­sów, zdaje się, nie mył od przy­naj­mniej ty­go­dnia. Oczy miał pod­krą­żo­ne, a spoj­rze­nie nie­obec­ne. Dalej sie­dział nie­ru­cho­mo jak rzeź­ba i wle­piał mar­two wzrok w swój, po­wo­li sty­gną­cy, napój. Gdyby nie świst jego od­de­chu, Zofia uzna­ła­by, że ma do czy­nie­nia z żywym tru­pem. 

Mort, w sta­nie nie­wi­dzial­no­ści, rów­nież ob­ser­wo­wał męż­czy­znę z dużo bar­dziej wi­docz­ną dozą nie­uf­no­ści. Sie­dział na czwo­ra­ka, na kra­wę­dzi lady w kuch­ni. Futro miał na­je­żo­ne jak u wście­kłe­go kota. Bra­ko­wa­ło tylko, żeby za­czął sy­czeć. Wiedź­ma nagle po­czu­ła się spe­szo­na tym, że przy­ję­ła go­ścia w samej pi­ża­mie, więc na­rzu­ci­ła na sie­bie koc. Przy­by­szo­wi było obo­jęt­nie. Wpusz­cza­jąc go do miesz­ka­nia, Zofia spo­dzie­wa­ła się wni­kli­wych i lu­bież­nych spoj­rzeń kie­ro­wa­nych w szcze­gól­no­ści na jej pier­si i brzuch. Nic ta­kie­go nie za­uwa­ży­ła. Praw­dę mó­wiąc, męż­czy­zna nawet na nią nie pa­trzył gdy roz­ma­wia­ła z nim w progu. Po­de­szła w końcu do nie­zna­jo­me­go.

– To co pana do mnie spro­wa­dza? – ode­zwa­ła się z wes­tchnie­niem. 

Męż­czy­zna wzdry­gnął się, jakby zbu­dzi­ła go z le­tar­gu. Od­chrząk­nął i w końcu napił się her­ba­ty, która była już let­nia.

– Więc… na­zy­wam się Woj­ciech i… – Nie do­koń­czył. Jego głos był cichy i chwiej­ny. Zofia dała mu chwi­lę na ze­bra­nie od­wa­gi, jed­nak za­czął on tylko ner­wo­wo ude­rzać pa­znok­ciem o kra­wędź fi­li­żan­ki.

– Pytam do­słow­nie, pro­szę pana. Co pana tu spro­wa­dzi­ło? Nie na­le­żę do tych, co dużo mówią na wła­sny temat, a pan wie gdzie miesz­kam i jak się na­zy­wam.

– Ach tak, prze­pra­szam. Jakby to ująć… Po­wie­dzia­ła mi o pani pewna sta­rusz­ka, która chyba jest pani są­siad­ką…

Zofia ude­rzy­ła łok­cia­mi o blat stołu i prze­tar­ła czoło, czu­jąc jak do­sta­je ataku mi­gre­ny. Mort par­sk­nął śmie­chem, na co Woj­ciech wzdry­gnął się gwał­tow­nie i spoj­rzał w stro­nę kuch­ni, pró­bu­jąc okre­ślić źró­dło dźwię­ku.

– Coś nie tak? – spy­ta­ła go, uda­jąc że nic nie sły­sza­ła i pa­trząc gniew­nie na Morta, który ze wsty­dem za­krył dziób. 

– Pra­cu­ję w urzę­dzie miej­skim… – kon­ty­nu­ował Woj­ciech. – W sumie to pra­co­wa­łem do nie­daw­na. Mu­sia­łem się zwol­nić przez… No, w każ­dym razie gdy przy­sze­dłem do urzę­du aby za­brać swoje rze­czy… To aku­rat przy­szła do nas pewna sta­rusz­ka… Zmar­twi­ła się moim sta­nem i pierw­sze o co spy­ta­ła, to czy do­brze śpię… – Ro­zej­rzał się po po­miesz­cze­niu. – No i w tym pro­blem…

– Do­brze. Wiem, że pani Bo­żen­ka to po­czci­wa ko­bie­ta, ale, nie­ste­ty, lubi sobie wma­wiać pewne… – Spoj­rza­ła na swo­je­go go­ścia, który przy­glą­dał jej się uważ­nie. Wy­glą­dał ży­wiej, ale jed­no­cze­śnie bar­dziej mi­zer­nie niż wcze­śniej. – Pewne rze­czy. I bar­dzo mi przy­kro, że zro­bi­ła panu na­dzie­ję na roz­wią­za­nie pro­ble­mów, ale ja mogę panu co naj­wy­żej po­le­cić picia cie­płe­go mleka. Po­wi­nien pan pójść do…

– Byłem u le­ka­rzy! Wielu! – prze­rwał jej nagle krzy­kiem. – Każdy mówi to samo i przy­pi­su­je te same leki, ale one tylko… po­gar­sza­ją! – Spoj­rzał na go­spo­dy­nię i na­tych­miast spu­ścił wzrok. – Prze­pra­szam… Po pro­stu…

– Ro­zu­miem… – wes­tchnę­ła. – Skoro już pan tu jest, to może się pan po­dzie­lić tym, co pana drę­czy. Nie gwa­ran­tu­ję, że to po­mo­że na bez­sen­ność, ale pra­wie na pewno po­czu­je się pan le­piej. Mówił pan, że leki tylko bar­dziej po­gar­sza­ją pana stan, tak?

Zofia wsta­ła od stołu i po­szła do kuch­ni, raz jesz­cze pa­trząc z za­że­no­wa­niem w puste oczy swo­je­go de­mo­na.

– Nie mó­wi­łem nic o bez­sen­no­ści… Le­ka­rze da­wa­li mi leki na uspo­ko­je­nie… Mię­dzy in­ny­mi… 

Zofia i Mort spoj­rze­li na niego rów­no­cze­śnie. Woj­ciech nie zwra­cał na nich (a ra­czej na nią) uwagi. Skur­czył się tylko jesz­cze bar­dziej i kon­ty­nu­ował:

– Mogę spać, ale po pro­stu nie chcę. Boję się. Za­czę­ło się od kosz­ma­rów… Rok temu, zdaje się. Po­cząt­ko­wo spo­ra­dycz­nie, jakoś raz w ty­go­dniu. Póź­niej czę­ściej. Po paru mie­sią­cach mia­łem je prak­tycz­nie co­dzien­nie… – Mo­men­ta­mi mówił szyb­ko, aby zaraz zwol­nić gwał­tow­nie, jakby bał się opo­wia­dać. – Le­ka­rze mó­wi­li, że to albo de­pre­sja, albo PTSD, ale to… nie po­win­no być tak nagle… Ani to, ani to… Kil­ko­ro upie­ra­ło się, że to musi być de­pre­sja i już za­czą­łem im wie­rzyć. Przy­pi­sa­li mi leki ale kosz­ma­ry tylko się na­si­li­ły… – Ostat­nie słowa wy­po­wie­dział chwiej­nym gło­sem, jakby wstrzy­my­wał łzy.

– Co pan wi­dział w tych kosz­ma­rach? – po­wie­dzia­ła dużo bar­dziej po­waż­nym tonem niż wcze­śniej i po­de­szła do niego z miską chip­sów. Po­ło­ży­ła ją na stole. 

Woj­ciech spoj­rzał na nią z prze­ra­że­niem, naj­pew­niej spo­wo­do­wa­nym myślą o tym, co do­kład­nie drę­czy go już od roku. Łzy ze­bra­ły mu się w ką­ci­kach oczu i po­krę­cił głową prze­czą­co. Oczy wiedź­my za­lśni­ły na mo­ment złotą po­świa­tą.

– Niech pan powie… – szep­nę­ła, a jej głos odbił się echem w umy­śle go­ścia i, jak la­tar­nia, roz­świe­tlił jego za­mglo­ne wnę­trze. Wtedy oczy Zofii wró­ci­ły do swo­je­go na­tu­ral­ne­go, zło­te­go ko­lo­ru. 

– Ja… wi­dzia­łem psa… – za­czął bar­dziej wy­raź­nym gło­sem – On był pierw­szy… Wi­dzia­łem go w przed­po­ko­ju mo­je­go miesz­ka­nia… Jakby po pro­stu wszedł drzwia­mi wej­ścio­wy­mi. Nie wiem czemu, ale przy­po­mi­nał mi czło­wie­ka. Jakoś tak. Miał długą, czar­ną sierść… i kuś­ty­kał. To był pierw­szy kosz­mar. Wiem, że to nie brzmi jak wiele, ale długo za­sta­na­wia­łem się, czemu przy­śni­ło mi się coś tak… kon­kret­ne­go. Im dłu­żej nad tym my­śla­łem, tym bar­dziej za­czę­ła ogar­niać mnie trwo­ga. Tak zimna i głę­bo­ka… – Woj­ciech wzdry­gnął się i prze­tarł ra­mio­na, jakby stał na mro­zie. Zofii wy­da­wa­ło się nawet, że przez chwi­lę wi­dzia­ła parę, wy­do­by­wa­ją­cą się z jego ust. – Drugi raz zo­ba­czy­łem psa dużo póź­niej. Na po­cząt­ku my­śla­łem, że obu­dzi­łem się w środ­ku nocy, ale potem zo­ba­czy­łem go, jak sie­dzi na moim łóżku i pa­trzy na mnie. Sły­sza­łem jak dyszy i char­czy, pa­trząc pro­sto w moją duszę. Potem skóra na jego łbie za­czę­ła dziw­nie drgać. Jakby miał gwał­tow­ne skur­cze… albo jakby chciał się uśmiech­nąć, jak czło­wiek. Wtedy za­czę­ła pękać i łusz­czyć się, tak jakby… jakaś coś ob­dzie­ra­ło go ze skóry. Jego krew spły­wa­ła na moją twarz, a ja nie mo­głem się ru­szyć. Chcia­łem krzy­czeć, ale czu­łem tylko, jak roz­dzie­ram sobie płuca w głu­chym ryku. Nawet teraz widzę tę jego łysą czasz­kę i oczy bez po­wiek…

Zofia pstryk­nę­ła pal­ca­mi i Woj­ciech ock­nął się z rzu­co­ne­go przez nią uroku. Spoj­rzał na nią z prze­ra­że­niem i pra­wie krzyk­nął.

– Czy ja za­sną­łem?!

– Nie, ale od­pły­nął pan lekko w trak­cie opo­wie­ści. – Uspo­ko­iła go i wzię­ła garść chip­sów. 

– To… do­brze. To po­mo­że mi pani?

– Dla­cze­go mia­ła­bym? 

Na­sta­ła chwi­la ciszy. Mort bez­dź­więcz­nie pod­szedł do Woj­cie­cha i zmie­rzył go wzro­kiem, jakby cze­kał na bar­dzo kon­kret­ny roz­kaz. 

– Bo… Ja nie wiem już co robić. Pro­szę…

– Bar­dzo panu współ­czu­ję. Na­praw­dę. Ale nie mam po­ję­cia co mo­gła­bym… 

– A ten pani demon? 

Mort cof­nął się o krok i zszo­ko­wa­ny spoj­rzał na Woj­cie­cha bar­dziej uważ­nie. Stra­cił pew­ność, czy fak­tycz­nie był nie­wi­dzial­ny, czy nie. Zofia na­to­miast bar­dzo do­brze ukry­ła swoje za­sko­cze­nie, uno­sząc je­dy­nie py­ta­ją­co brew.

– Sły­sza­łem go. Ten śmiech wcze­śniej. Nie spa­łem wtedy.

– No dobra. Masz mnie. – Mort uniósł ręce do góry i ujaw­nił się przy­by­szo­wi. 

Wi­dząc go, Woj­ciech zsu­nął się z krze­sła i runął na pod­ło­gę, nie­przy­tom­ny.

– Mort! – Dziew­czy­na ude­rzy­ła dłoń­mi w stół, na co demon od­sko­czył od niej i scho­wał się za ladą w kuch­ni. – Wra­caj tu! 

Mort do­czła­pał się na czwo­ra­ka z po­wro­tem do swo­jej pani, która wła­śnie pró­bo­wa­ła ocu­cić męż­czy­znę, le­żą­ce­go na pod­ło­dze. Po­trzą­snę­ła nim i po­kle­pa­ła po po­li­kach. Demon spraw­dził mu puls.

– Żyje. My­śla­łem, że skoro wie, to…

– Cicho!

– Okej… 

Wiedź­ma od­gar­nę­ła włosy Woj­cie­cha i spoj­rza­ła na po­wie­ki. Oczy ru­sza­ły się gwał­tow­nie, co ozna­cza­ło, że wszedł już w fazę REM. Coś czego nie po­wi­nien osią­gnąć tak szyb­ko. Jesz­cze raz szep­nę­ła do jego ucha. Jej głos się­gnął w głąb umy­słu śpią­ce­go urzęd­ni­ka w celu wy­bu­dze­nia go, jed­nak bez skut­ku. Za­klę­ła pod nosem i po­bie­gła do sy­pial­ni.

– Połóż go na ka­na­pie – roz­ka­za­ła.

Tak też zro­bił Mort bez więk­sze­go wy­sił­ku. Męż­czy­zna był za­ska­ku­ją­co lekki. Demon nie wie­dział, co szy­ku­je jego pani, więc wpeł­znął na opar­cie mebla i ob­ser­wo­wał śnią­ce­go. Chwi­lę póź­niej Zofia wy­bie­gła z sy­pial­ni, trzy­ma­jąc w rę­kach swój gry­mu­ar. Rzu­ci­ła czar­ną księ­gę na sto­lik do kawy i prze­wer­to­wa­ła cha­otycz­ne za­pi­ski. We­wnątrz pełno było po­do­kle­ja­nych kar­tek ze­bra­nych z róż­nych in­nych pism, mniej lub bar­dziej bez­boż­ne­go po­cho­dze­nia, po­mie­sza­nych z wła­sny­mi no­tat­ka­mi Zofii. Prze­kart­ko­wa­ła po­śpiesz­nie stro­ny, jed­no­cze­śnie usi­łu­jąc przy­po­mnieć sobie ja­kie­kol­wiek in­for­ma­cje przy­dat­ne w za­ist­nia­łej sy­tu­acji. Mort przy­glą­dał jej się uważ­nie. 

– Czego szu­kasz? – za­py­tał w końcu.

– Nie pa­mię­tam, żebym pi­sa­ła coś na temat psów… – od­po­wie­dzia­ła, prze­glą­da­jąc roz­dział o de­mo­nach i ich ro­dza­jach.

– Czyli masz za­miar mu pomóc? – Demon jakby oży­wił się i zsu­nął z ka­na­py. 

– Nie żebym miała teraz jakiś wybór, skoro cię wi­dział. Poza tym… – Spoj­rza­ła na Woj­cie­cha le­żą­ce­go nie­ru­cho­mo – Spró­buj go obu­dzić… 

Mort zła­pał męż­czy­znę za ra­mio­na i po­trzą­snął gwał­tow­nie, po czym ude­rzył w po­li­czek.

– Po­wie­dzia­łam “obudź”, a nie “mal­tre­tuj”. – Nie zna­la­zł­szy nic przy­dat­ne­go w księ­dze, za­mknę­ła ją i po­de­szła do śnią­ce­go urzęd­ni­ka. 

– Bez róż­ni­cy. Nie budzi się. A co gor­sza… – demon do­tknął czoła Woj­cie­cha – jakby do­stał go­rącz­ki… 

Fak­tycz­nie, jego ciało było roz­pa­lo­ne. Oczy po­ru­sza­ły się gwał­tow­nie, jakby drę­czo­ne kosz­ma­rem. Zofia wes­tchnę­ła i za­sta­no­wi­ła się nad dal­szym pla­nem dzia­ła­nia. Gdyby Mort nie prze­rwał w jej ne­go­cja­cjach, po­ru­szy­ła­by z Woj­cie­chem kwe­stie za­pła­ty. Teraz nie była pewna czy po­ma­ga­nie mu jak­kol­wiek jej się opła­ci. A pomóc mu­sia­ła, gdyż ist­nia­ła nie­ma­ła szan­sa, że to, co prze­śla­do­wa­ło jej go­ścia, mogło spra­wić, że już by się nie obu­dził. Bie­dak i tak już wy­glą­dał na ledwo ży­we­go. A wy­ja­śnie­nie po­li­cji, w jaki spo­sób umarł, mogło się oka­zać dość pro­ble­ma­tycz­ne. Być może uda­ło­by jej się po­zbyć zwłok w inny spo­sób, jed­nak nie miała naj­mniej­szej ocho­ty bawić się w te spra­wy. Tym bar­dziej, że pani Bo­żen­ka wie, że u niej był, więc trop pro­wa­dził do Zofii.

Wybór był jasny. Los zmu­sił ją do bycia al­tru­ist­ką. Miała jed­nak cichą na­dzie­ję, że udrę­czo­ny urzęd­nik bę­dzie skory jakoś wy­na­gro­dzić jej trud. Nawet jeśli jej bez­czel­nie od­mó­wi, bę­dzie mogła po­cie­szyć się cho­ciaż nowym frag­men­tem wie­dzy do swo­jej księ­gi.

– I jak? 

– Wejdę do środ­ka i po­zbę­dę się tego gówna. Pro­ste. – Ode­szła od ka­na­py i na­wa­rzy­ła sobie innej, spe­cjal­nej her­ba­ty. Ta­kiej, któ­rej re­cep­tu­ra znaj­do­wa­ła się w jej gry­mu­arze pod ka­te­go­rią “tru­ci­zny”. Dzia­ła­ła jako po­tęż­ny śro­dek na­sen­ny. 

Gdy napar sty­gnął, Zofia po­in­for­mo­wa­ła Morta o tym, jak ma się za­cho­wać w wy­pad­ku, gdyby długo nie da­wa­ła oznak życia. Póź­niej przy­go­to­wa­ła ka­ła­marz, ołó­wek i wiecz­ne pióro od mamy. Miało koń­ców­kę w po­sta­ci praw­dzi­we­go kru­cze­go pióra, przez co da­wa­ło wra­że­nie kla­sycz­ne­go, śre­dnio­wiecz­ne­go na­rzę­dzia do pi­sa­nia. Otwo­rzy­ła gry­mu­ar na nie­za­pi­sa­nej stro­nie. W tym cza­sie demon przy­go­to­wał jej po­sła­nie na pod­ło­dze, tylko po to, by chwi­lę póź­niej przy­po­mnieć sobie swoje prio­ry­te­ty i zrzu­cić Woj­cie­cha z ka­na­py, aby jego pani mogła się na niej po­ło­żyć. Upa­dek rów­nież nie obu­dził urzęd­ni­ka. Wydał z sie­bie tylko wątły jęk i prze­to­czył na bok. Zofia wy­pi­ła śro­dek na­sen­ny i po­ło­ży­ła się na ka­na­pie. 

Mik­stu­ra za­dzia­ła­ła bły­ska­wicz­nie. Gdy tylko głowa wiedź­my do­tknę­ła po­dusz­ki, po­czu­ła, jak wszyst­ko wokół niej wi­ru­je i zwięk­sza się, pod­czas gdy ona sama ma­la­ła. Pod­ło­ga roz­pły­nę­ła się, a ścia­ny za­gię­ły i pękły na setki ostrych ka­wał­ków. Część z nich ru­nę­ła na Zofię, lecz za­miast bólu po­czu­ła tylko przy­jem­ny chłód. Biały sufit zmie­nił się w wiel­ki wir, który mo­men­tal­nie po­chło­nął jej umysł i rzu­cił go w ni­cość.

***

Dry­fo­wa­ła w ot­chła­ni przez krót­ką chwi­lę albo i też dłuż­szą. Trud­no jej było stwier­dzić, jak dużo czasu upły­nę­ło. W snach nie­ła­two było okre­ślić rze­czy, które na jawie wy­da­ją się być oczy­wi­ste. Obu­dzi­ła się na mięk­kim grun­cie po­śród ustron­nej, pu­stej prze­strze­ni, która była spo­wi­ta mgłą, wi­ją­cą się jak chma­ra węży. Pod­nio­sła się i na chwiej­nych no­gach zro­bi­ła kilka kro­ków, czu­jąc, jak zie­mia pod nią za­pa­da się i skrę­ca, po­dob­nie jak chmu­ry wokół niej. Ro­zej­rza­ła się do­oko­ła. Kra­jo­braz był nie­jed­no­li­ty. Wiedź­mę ota­cza­ły sur­re­ali­stycz­ne kształ­ty, które spla­ta­ły się i za­ła­my­wa­ły na jej oczach. Zanim zdą­ży­ła pojąć co­kol­wiek z tego bez­sen­su, zdą­żył się już prze­kształ­cić w coś zu­peł­nie nie­po­dob­ne­go do po­przed­niej po­sta­ci. Je­dy­ną jego czę­ścią, która się nie zmie­nia­ła, była mała, okrą­gła rów­ni­na, na któ­rej sie­dzia­ła Zofia. Dalej roz­cią­ga­ła się nic nie zna­czą­ca abs­trak­cja. Wcho­dząc do Osno­wy za­wsze lą­du­je się naj­pierw w ab­sur­dzie, w swego ro­dza­ju cen­trum tego wy­mia­ru, uni­ka­to­wym dla każ­dej osoby, która do niego za­wi­ta.

Wes­tchnę­ła gło­śno z iry­ta­cją. Zdą­ży­ła już za­po­mnieć, jak my­lą­ce może być wej­ście do świa­ta snów. Sku­pi­ła myśli i wy­śni­ła swoje ciało. Dla kogoś nie­wpra­wio­ne­go w sztu­ce magii, takie za­da­nie oka­za­ło­by się wręcz nie­wy­ko­nal­ne. Zofii za­ję­ło to chwi­lę. Nie dłuż­szą niż czas mię­dzy jej za­śnię­ciem, a przy­by­ciem do Osno­wy. Po­zwo­li­ła, aby jej dusza od­ci­snę­ła się na śnie, two­rząc nie­mal ide­al­ne od­zwier­cie­dle­nie tego, jaka była w rze­czy­wi­sto­ści. Aby nie pa­ra­do­wać w tej kra­inie nago, stwo­rzy­ła sobie nową pi­ża­mę w kształ­cie pin­gwi­na. Za­wsze o ta­kiej ma­rzy­ła, ale nigdy nie była w sta­nie zna­leźć od­po­wied­nie­go kroju. Poza tym, tylko głupi nie sko­rzy­stał­by z do­bro­dziejstw pla­stycz­no­ści kon­tro­lo­wa­ne­go snu. Zofia ru­szy­ła przed sie­bie ra­do­snym kro­kiem.

Na próż­no szu­kać do­kład­ne­go opisu tego, jak do­kład­nie cen­trum Osno­wy od­dzia­łu­je na umysł ludz­ki i vice versa. Wszy­scy po­dróż­ni­cy od­no­szą jed­nak to samo wra­że­nie: o ile nie jest to świat wrogi czło­wie­ko­wi, nie jest też w żad­nym wy­pad­ku śro­do­wi­skiem, do któ­re­go jest on przy­sto­so­wa­ny. Po­dob­nie jak z mo­rzem. Czło­wiek może pły­nąć wpław, na­uczyć się nur­ko­wać i zbu­do­wać łódź, po­zwa­la­ją­cą na po­dróż przez wzbu­rzo­ne wody. Jed­nak czło­wiek nigdy nie bę­dzie rybą.

W oczach Zofii, po­dróż po Osno­wie była czyn­no­ścią rów­nie przy­jem­ną, co nu­żą­cą. Była za­wie­szo­na w sta­nie mię­dzy otu­ma­nie­niem, a roz­kosz­ną bło­go­ścią. Gdyby tylko opu­ści­ła Cen­tral­ne Morze, mo­gła­by praw­dzi­wie za­sza­leć, ale bab­cia za­wsze ją przed tym prze­strze­ga­ła. Sny są pięk­ne, jed­nak nie­waż­ne, jak bar­dzo by się nie po­sta­rać, nigdy nie uda prze­nieść do nich wła­sne­go ciała. Za­gu­bie­ni w swo­ich noc­nych ma­rze­niach nie­rzad­ko za­po­mi­na­ją o po­trze­bach fi­zjo­lo­gicz­nych. Nie za­głodź się dziec­ko – Zofia mogła nie­mal usły­szeć jej prze­stro­gi – A teraz zjedz barsz­czy­ku. Przez chwi­lę za­sta­na­wia­ła się, czy zdoła wy­śnić barszcz ukra­iń­ski babci Rosy, jed­nak szyb­ko przy­po­mnia­ła sobie, dla­cze­go w ogóle we­szła do Osno­wy.

Na fa­lu­ją­cym ho­ry­zon­cie do­strze­gła jasny kształt, jakby białe słoń­ce, które ja­śnia­ło, aby zaraz przy­ga­snąć. Wtedy zmie­nia­ło kolor z bieli w czerń. Mrocz­ne świa­tło, które mo­men­tal­nie znów prze­cho­dzi w ja­sność. 

Urzę­das – po­my­śla­ła i sta­wia­jąc prze­cią­głe susy, ru­szy­ła w kie­run­ku czar­no-bia­łe­go słoń­ca. W ta­kiej po­sta­ci uka­zy­wa­ły się ludz­kie sny w Cen­tral­nym Morzu Osno­wy. Zwy­kły świe­cić wszyst­ki­mi bar­wa­mi, jakie może przy­jąć świa­tło, a żadne świa­tło nie może być czar­ne. Była pewna, że to sen Woj­cie­cha, bo w końcu spał tuż obok niej. Gdyby od­da­li­ła się jesz­cze bar­dziej, zo­ba­czy­ła­by fan­ta­zje ludzi z jej bloku (za­kła­da­jąc, że kto­kol­wiek z nich był o tej porze w łóżku). 

Zofia zro­bi­ła kilka sko­ków, przez które po­czu­ła się jak ko­smo­naut­ka na Księ­ży­cu i mo­men­tal­nie zna­la­zła się przed ko­li­stą bramą do snu Woj­cie­cha. Z bli­ska wy­da­wa­ła się dużo mniej­sza, nie więk­sza od piłki pla­żo­wej. Przyj­rza­ła się jej bli­żej, ale nie mogła już do­strzec czar­ne­go świa­tła wi­ją­ce­go się w jej wnę­trzu. Wi­dzia­ła tylko jasną i czy­stą biel, która, w prze­ci­wień­stwie do praw­dzi­we­go słoń­ca, nie ośle­pia­ła jej. Wzię­ła głę­bo­ki wdech i wy­cią­gnę­ła rękę ku za­in­fe­ko­wa­ne­mu snu. Świa­tło po­chło­nę­ło ją cał­ko­wi­cie.

Gdy otwo­rzy­ła oczy uj­rza­ła ma­lut­ki salon, urzą­dzo­ny w pro­stym, mi­ni­ma­li­stycz­nym stylu. Na ścia­nie wid­niał krzy­wo za­wie­szo­ny obraz, a na środ­ku po­ko­ju stał stół na­kry­ty bia­łym ob­ru­sem. Więk­szość mebli wy­glą­da­ła staro. Zofia nadal miała ciało otu­lo­ne pin­gwi­nią pi­ża­mą. Do­oko­ła pa­no­wa­ła gro­bo­wa cisza. Nawet deski nie skrzy­pia­ły pod jej sto­pa­mi. Gdy wy­szła z sa­lo­nu do przed­po­ko­ju, uj­rza­ła wej­ścia do sy­pial­ni i kuch­ni oraz drzwi, praw­do­po­dob­nie pro­wa­dzą­cych do ła­zien­ki. Te do sy­pial­ni były lekko uchy­lo­ne. Wnę­trze było ciem­ne, a wątłe świa­tło z ży­ran­do­la w przed­po­ko­ju ledwo uka­zy­wa­ło zarys mebli. 

Wtedy usły­sza­ła pierw­szy dźwięk: dy­sze­nie. Chro­bo­tli­we, jakby wy­ko­ny­wa­ło je ko­na­ją­ce zwie­rzę. Zofia spró­bo­wa­ła wy­ostrzyć wzrok, aby le­piej wi­dzieć wnę­trze po­miesz­cze­nia, jed­nak przy­po­mnia­ła sobie, że we śnie jej moce nie dzia­ła­ły w ten sam spo­sób. Mimo to zdo­ła­ła do­strzec łóżko w kącie po­ko­ju. Coś się na nim ru­sza­ło.

Zofia wstrzy­ma­ła od­dech i po­wo­li we­szła do środ­ka. Kątem oka za­uwa­ży­ła włącz­nik na ścia­nie. Na­ci­snę­ła go. Ża­rów­ka za­mru­ga­ła, zu­peł­nie jakby da­wa­nie świa­tła spra­wia­ło jej ból. Oczom wiedź­my uka­za­ło się brud­ne, za­tę­chłe po­miesz­cze­nie. W kącie stało łóżko, a na nim po­szar­pa­na koł­dra, po­roz­rzu­ca­ne koce i po­dusz­ki. Wciąż sły­sza­ła prze­raź­li­we i bo­le­sne chra­pa­nie, jed­nak do­pie­ro po chwi­li zo­ba­czy­ła jego źró­dło. Leżąc na po­rwa­nych skraw­kach ma­te­ria­łu, na łóżku wy­le­gi­wa­ło się ku­dła­te ciel­sko ja­kie­goś stwo­rze­nia.

Kre­atu­ra przy­po­mi­na­ła psa, jed­nak była wy­raź­nie zde­for­mo­wa­na. Koń­czy­ny za­gi­na­ły się w kilku miej­scach, jakby były zła­ma­ne, a tors na­brzmie­wał dziw­nie z każ­dym od­de­chem. Do tego krwa­wił. Pies leżał w ka­łu­ży czar­ne­go płynu, który po­wo­li są­czył się z jego ran. Po­twór pod­niósł łeb i spoj­rzał wprost na Zofię. Jego głowa rów­nież była nie­rów­na. Po­ło­wę po­kry­wa­ła opu­chli­zna, przez którą miał tylko jedno spraw­ne oko. Białe jak śnieg, wy­glą­da­ją­ce na ślepe, jed­nak Zofia po­czu­ła jego prze­szy­wa­ją­cy wzrok pełen zim­nej nie­na­wi­ści. Demon ze­rwał się, ze­sko­czył z łóżka i jed­nym, szyb­kim susem, z wy­szcze­rzo­ny­mi kłami, sko­czył na in­tru­za. Zofia od­sko­czy­ła, za­trza­sku­jąc przy tym drzwi od sy­pial­ni. Pies ude­rzył w nie, ale te, mo­men­tal­nie po­czer­nia­ły, za­czę­ły top­nieć i ugi­nać się pod wła­snym cię­ża­rem. Zanim wiedź­ma zdą­ży­ła za­re­ago­wać, pies wybił w nich dziu­rę grzbie­tem i na­sko­czył na nią, nie prze­ry­wa­jąc swo­je­go dzi­kie­go ataku.

Oczy Zofii za­lśni­ły zło­tym bla­skiem. Pręd­ko się­gnę­ła do umy­słu de­mo­na, ude­rza­jąc w niego wła­sną ener­gią. Jak nie­wi­dzial­na macka, która bły­ska­wicz­nie owi­nę­ła się wokół łba po­two­ra. Pies zawył bo­le­śnie, roz­le­wa­jąc po pod­ło­dze wła­sną krew. Zofia po­czu­ła opór. Szo­ku­ją­co silny, jak na nędz­ny stan po­two­ra. Od­parł jej atak i znów na nią na­sko­czył. Wiedź­ma zdą­ży­ła wy­ko­nać ko­lej­ny unik do tyłu. Zdo­ła­ła zła­pać za kant ko­mo­dy i pchnę­ła ją w kie­run­ku psa. Mebel zde­rzył się z nim, lecz ku jej za­sko­cze­niu, mo­men­tal­nie roz­padł się na drob­ne ka­wał­ki. 

Pod­ło­ga pod ła­pa­mi de­mo­na za­czę­ła czer­nieć, jakby po­kry­wa­ła się sadzą. Farba na ścia­nach łusz­czy­ła się, a resz­ta mebli za­czę­ła się ugi­nać, łamać i wy­krzy­wiać. Spod od­sło­nię­tej ta­pe­ty są­czy­ła się gęsta, czar­na ciecz. Pies zawył, a wraz z jego gło­sem, brzmią­cym dużo do­no­śniej niż wcze­śniej, z ciem­nej mazi wy­ło­ni­ły się dzie­siąt­ki wy­łu­pia­stych oczu. Okrą­głe, żółte śle­pia wle­pi­ły swoje spoj­rze­nia w in­tru­za kosz­ma­ru. Zofia nie spo­dzie­wa­ła się, że w takim sta­nie pies nadal bę­dzie miał wła­dzę nad oto­cze­niem.

Spoj­rze­nia ze ścian prze­szy­ły wiedź­mę na wskroś. Po­czu­ła prze­raź­li­wy chłód, który owi­jał jej nogi jak chma­ra nie­wi­docz­nych, lo­do­wa­tych macek. Za­ci­ska­ły się na niej ze wszyst­kich stron. Zanim zdą­ży­ła się obro­nić, demon na­sko­czył na nią z roz­dzia­wio­ną pasz­czą, roz­le­wa­jąc krew na czer­nie­ją­cą pod­ło­gę.

Kły za­to­pi­ły się głę­bo­ko w jej nodze. Krzyk­nę­ła. Ból, który roz­prze­strze­nił się po jej duszy wy­star­czał aby pro­jek­cja, która słu­ży­ła jej jako ciało, za­drża­ła i stra­ci­ła swój kształt. Znów stała się bez­cie­le­snym bytem, jed­nak dalej czuła ból. Był jak lo­do­wa­ta tru­ci­zna, która roz­le­wa­ła się po całej jej esen­cji. Pró­bo­wa­ła się bro­nić, sma­ga­jąc na­past­ni­ka psy­chicz­ny­mi wi­cia­mi, de­spe­rac­ko usi­łu­jąc prze­ła­mać jego obro­nę i do­stać się do jego wła­sne­go umy­słu.

Prze­cież po­wi­nien być osła­bio­ny – było ostat­nim o czym po­my­śla­ła zanim wszyst­ko do­oko­ła ob­ró­ci­ło się w ni­cość.

Top­nie­ją­cy salon mo­men­tal­nie znik­nął, ob­ra­ca­jąc się w ciem­ną cze­luść, w któ­rej wi­sia­ła je­dy­nie łysa, psia czasz­ka oto­czo­na setką szy­der­czych oczu. Wiedź­ma za­tra­ci­ła się w ot­chła­ni.

***

Zofia zo­ba­czy­ła oka­za­ły, ce­gla­ny szkol­ny gmach, który wy­glą­dał na po­nie­miec­ką ka­mie­ni­cę. Wokół bu­dyn­ku szwen­da­ły się grupy na­sto­lat­ków z ple­ca­ka­mi. Pod jed­nym z drzew na dzie­dziń­cu, da­le­ko od swo­ich ko­le­gów, sie­dzia­ła czar­no­wło­sa, blada dziew­czy­na. Czy­ta­ła książ­kę, igno­ru­jąc cały ota­cza­ją­cy ją świat. Wtedy po­de­szły do niej trzy ró­wie­śnicz­ki. Jedna z nich zła­pa­ła ją za ra­mio­na, druga sta­nę­ła obok i się przy­pa­try­wa­ła, a trze­cia, pulch­na blon­dyn­ka w okrą­głych oku­la­rach, wy­rwa­ła jej z dłoni książ­kę.

– Co tam czy­tasz? – spy­ta­ła oku­lar­ni­ca, trzy­ma­ją­ca w ręce gruby tom.

– Nic. Oddaj. – Czar­no­wło­sa pró­bo­wa­ła się wy­rwać z uści­sku, ale trzy­ma­ją­ca ją dziew­czy­na, była od niej znacz­nie więk­sza. Blon­dyn­ka, która ukra­dła książ­kę, za­czę­ła ją kart­ko­wać i czy­tać na głos nie­któ­re frag­men­ty.

– Pew­nie ja­kieś porno… – rzu­ci­ła bru­net­ka przy­glą­da­ją­ca się resz­cie.

– No jasne… – Na­sto­lat­ka trzy­ma­ją­ca bladą dziew­czy­nę uśmiech­nę­ła się szy­der­czo. – Pew­nie uczy się przed tą rand­ką z Paw­łem… 

Po tym ko­men­ta­rzu oku­lar­ni­ca wy­raź­nie się zde­ner­wo­wa­ła. Za­czę­ła prze­rzu­cać stro­ny gwał­tow­nie, za­gi­na­jąc je.

– Nie. To tylko takie fan­ta­sy… – wy­ja­śni­ła czar­no­wło­sa.

– Chuja tam fan­ta­sy… – od­wark­nę­ła blon­dyn­ka i za­czę­ła czy­tać dalej, aż w końcu za­trzy­ma­ła się na jed­nym aka­pi­cie i prze­czy­ta­ła go na­głos – Loric de­li­kat­nie uca­ło­wał jej usta, na­pa­wa­jąc się słod­ką wonią. Jego dłoń mi­mo­wol­nie po­su­nę­ła się wyżej, wzdłuż jej brzu­cha… 

– Czyli jed­nak porno!

– Wcale nie! Oddaj mi to!

– A może zrób­my tak. Ty mi za­bra­łaś Pawła, to ja ci za­bio­rę tego Lo­ri­ca, co? – wy­ce­dzi­ła oku­lar­ni­ca i za­czę­ła po kolei wy­ry­wać kart­ki z książ­ki. 

– Ja ni­ko­go nie za­bra­łam! – Dziew­czy­na krzyk­nę­ła w roz­pa­czy, czu­jąc jak łzy na­pły­wa­ją jej do oczu. Wierz­ga­ła de­spe­rac­ko, pró­bu­jąc oswo­bo­dzić się z uści­sku. Zdo­ła­ła tylko kop­nąć swoją opraw­czy­nię w rękę, wy­trą­ca­jąc jej książ­kę z dłoni. Blon­dyn­ka wście­kła się jesz­cze bar­dziej i ude­rzy­ła za­pła­ka­ną dziew­czy­nę z pię­ści w twarz.

– Ty dziw­ko! – Zła­pa­ła czar­no­wło­są za pier­si i ści­snę­ła z całej siły spra­wia­jąc, że za­pła­ka­ła gło­śno z bólu i stra­chu. – Naj­pierw świe­cisz mi tu tymi wy­mio­na­mi, tak że Paweł nie może prze­stać o tobie pier­do­lić, a teraz jesz­cze mi tu bę­dziesz fikać?

Ko­lej­nym, co zo­ba­czy­ła Zofia, była ta sama na­sto­lat­ka sie­dzą­ca pod drze­wem. Zbie­ra­ła z błota po­roz­rzu­ca­ne kart­ki i wy­cie­ra­ła łzy w rękaw bluzy. Wiedź­ma raz jesz­cze uj­rza­ła czasz­kę psa. Śmiał się.

***

Uka­za­ła się przed nią sala lek­cyj­na. Trwa­ły za­ję­cia. Na­uczy­ciel­ka po­wie­dzia­ła bla­dej dziew­czy­nie, żeby po­de­szła do ta­bli­cy i roz­wią­za­ła rów­na­nie. Na­sto­lat­ka wsta­ła nie­pew­nie i gdy ode­szła od ławki, jeden z chłop­ców za­gwiz­dał prze­cią­gle.

– Do dzie­ła, krowo – po­wie­dzia­ła bru­net­ka z wcze­śniej. 

– Cicho! – Na­uczy­ciel­ka ude­rzy­ła otwar­tą dło­nią w biur­ko, pró­bu­jąc uci­szyć śmie­chy uczniów. 

Czar­no­wło­sa nie mogła nic na­pi­sać, gdyż jej ręka za bar­dzo drża­ła. Po­iry­to­wa­na na­uczy­ciel­ka ka­za­ła jej usiąść.

– Nie martw się – po­wie­dzia­ła do niej oku­lar­ni­ca, która sie­dzia­ła tuż za nią. – Szma­ty nie po­trze­bu­ją mózgu. Na pewno jak w końcu dasz dupy panu Wal­cza­ko­wi, to o cie­bie zadba… 

– Dziew­czy­ny, gdy­by­ście tyle czasu po­świę­ca­ły na naukę, co na plot­ko­wa­nie, to…

***

Zofia znów zo­ba­czy­ła bla­do­skó­rą na­sto­lat­kę, oto­czo­ną przez swoje prze­śla­dow­czy­nie, które wła­śnie wy­rzu­ci­ły ją z szat­ni. Stały na ko­ry­ta­rzu przed salą gim­na­stycz­ną. Wszyst­kie ubra­ne były w stro­je do WF-u, oprócz czar­no­wło­sej, która stała w samej bie­liź­nie, pró­bu­jąc za­kryć się przed spoj­rze­nia­mi ró­wie­śni­czek. Ob­sy­pa­ły ją obe­lga­mi ki­pią­cy­mi obrzy­dze­niem. Była ko­pa­na, bita i po­py­cha­na. Roz­trzę­sio­na i za­łza­wio­na mogła tylko pró­bo­wać prze­trzy­mać atak. 

W końcu dziew­czy­ny wy­pchnę­ły swoją ofia­rę z bu­dyn­ku i za­trza­snę­ły za nią drzwi, po­zo­sta­wia­jąc ją samą pół­na­go na desz­czu.

***

Czasz­ka psa za­re­cho­ta­ła, spo­glą­da­jąc w głąb duszy swo­jej nowej ofia­ry. Peł­nej esen­cji o wiele bar­dziej po­si­la­ją­cej od po­przed­nie­go ży­wi­cie­la. Mimo że Zofia nie wi­dzia­ła jego ciała, była w sta­nie wy­czuć, jak jego rany się za­skle­pia­ją, a on sam zy­sku­je na sile. Dusza de­mo­na ob­ro­sła Zofię i wcho­dzi­ła coraz głę­biej w jej wnę­trze. Czuła jego głód i sa­dy­stycz­ną żądzę. Sa­tys­fak­cję z jej cier­pie­nia. Za­głę­biał się coraz bar­dziej w od­mę­ty jej świa­do­mo­ści, w po­szu­ki­wa­niu bólu, któ­rym mógł­by się po­si­lić.

Roz­pacz oplo­tła serce Zofii. Siłą rzu­co­na we wspo­mnie­nia, które już dawno po­cho­wa­ła głę­bo­ko, na gra­ni­cach nie­pa­mię­ci. Wszyst­ko ude­rzy­ło w nią naraz. Całe cier­pie­nie i od­osob­nie­nie. Po­gar­da i obrzy­dze­nie. Kłam­stwa. Młoda Zosia po­zo­sta­wio­na sama sobie. 

A kto inny mógł jej pomóc, jak nie ona sama.

Gniew.

Czar­na dłoń za­ci­snę­ła się na esen­cji psa, wy­ci­ska­jąc z niego prze­raź­li­wy, psy­chicz­ny pisk. Ból wy­rwał go ze stanu uko­je­nia sy­cą­cym po­sił­kiem i spra­wił, że cała jego pro­jek­cja za­pa­dła się, uwal­nia­jąc umysł Zofii. Mrocz­ne dło­nie i macki sma­ga­ły jego ciel­sko w bez­li­to­snym szale. Część z nich prze­do­sta­ła się w głąb duszy de­mo­na, pe­ne­tru­jąc ją na wskroś. Wiedź­ma za­czę­ła roz­szar­py­wać psa w sza­leń­czym gnie­wie. Czuła jak jego kości łamią się pod jej pal­ca­mi, a czar­na krew roz­le­wa się po bia­łej pu­st­ce. Bez chwi­li wy­tchnie­nia okła­da­ła go pię­ścia­mi, pod­czas gdy jej macki ciem­no­ści roz­ry­wa­ły od środ­ka de­mo­na, który w ago­nal­nej de­spe­ra­cji znów spró­bo­wał prze­do­stać się do wnę­trza Zofii, ale była ona już zbyt za­tra­co­na w swo­jej furii. Była prak­tycz­nie nie­przy­tom­na przez cały ten czas.

Gdy od­zy­ska­ła pa­no­wa­nie nad sobą, znów znaj­do­wa­ła się na pust­ko­wiu w Osno­wie. Tym razem bar­dziej przy­po­mi­na­ło las, wy­peł­nio­ny jed­nak zna­jo­my­mi kształ­ta­mi. Mięk­kie, fa­lu­ją­ce, za­ła­mu­ją­ce się i ro­sną­ce. Zofia spoj­rza­ła na swoje ręce i, ku za­sko­cze­niu, zo­ba­czy­ła, że są czar­ne, tak jak u psie­go de­mo­na albo u Morta. Do tego zda­wa­ła się być dużo więk­sza niż przed­tem. Zer­k­nę­ła na sen Woj­cie­cha. Zda­wał się być biały i czy­sty. Dużo zdrow­szy niż przed­tem. Nie czuć było od niego żad­ne­go cie­nia lub innej nie­przy­ja­znej kre­atu­ry. Wiedź­ma wes­tchnę­ła cięż­ko i zo­sta­ła w Osno­wie jesz­cze chwi­lę dłu­żej. 

***

Obu­dzi­ła się na swo­jej ka­na­pie w sa­lo­nie. Mort wpa­try­wał się w nią, sie­dząc na opar­ciu. Wi­dząc, że jego pani już nie śpi, ze­sko­czył na pod­ło­gę i po­pra­wił jej po­dusz­kę. 

– Za­czy­na­łem się mar­twić gdy zo­ba­czy­łem, że ty też kosz­ma­rzysz.

– Bez po­trze­by… – Zofia wsta­ła z prze­cią­głym ję­kiem i prze­tar­ła oczy. Wszyst­kie jej mię­śnie były obo­la­łe.

– Na pewno?

– Tak – jęk­nę­ła raz jesz­cze i zer­k­nę­ła na Woj­cie­cha, le­żą­ce­go na pod­ło­dze. Nadal spał, jed­nak wy­raź­nie dużo spo­koj­niej. Nie wierz­gał i nie stę­kał przez sen.

Wiedź­ma wsta­ła z ka­na­py i za­sia­dła do stołu przy otwar­tym gry­mu­arze. Wzię­ła do ręki ołó­wek i na czy­stej stro­nie na­szki­co­wa­ła ry­ci­nę psa ze snu urzęd­ni­ka, po czym spo­koj­nie za­czę­ła opi­sy­wać jego cha­rak­te­ry­sty­ki przy uży­ciu pióra. 

– My­ślisz, że za­pła­ci? – spy­tał Mort, wpa­tru­jąc się śpią­ce­go męż­czy­znę.

– Na razie niech od­pocz­nie. Za­słu­żył na tyle.

 

Koniec

Komentarze

Witaj.

 

Przykładowe sugestie oraz wątpliwości co do spraw językowych (do przemyślenia):

Wieżowce pnące się ku niebu jak skorupy starożytnych, martwych istot, które żyły tam od zamieszłych czasów. – co oznacza ten wyraz?; w zdaniu brakuje jego części – jest niepełne

Bez celu czy nadzieji. – gramatyczny – błędna odmiana wyrazu

Jedynym (przecinek?) co znała (i tu?) było martwe miasto pogrążone w wiecznym mroku oraz huczący wiatr, zwiastujący nadejście czegoś potwornego.

Szare pustkowie (przecinek?) w którym spędził tysiące nocy (i tu?) momentalnie zniknęło, rzucone w niepamięć.

I bardzo mi przykro, że zrobiła panu nadzieję na rozwiązanie problemów, ale ja mogę panu co najwyżej polecić picia ciepłego mleka. – błąd składniowy (polecić – CO?)

Każdy mówi to samo i przypisuje te same leki, ale one tylko… pogarszają! – literówka/logiczny – czy tu nie miało być „przepisuje”?

Przypisali mi leki (przecinek?) ale koszmary tylko się nasiliły… – tu podobnie?

Wiem, że to nie brzmi jak wiele, ale długo zastanawiałem się, czemu przyśniło mi się coś tak… konkretnego. – niejasny fragment

Drugi raz zobaczyłem psa dużo później. Na początku myślałem, że obudziłem się w środku nocy, ale potem zobaczyłem go, jak siedzi na moim łóżku i patrzy na mnie. – powtórzenie

Ból (znów brak przecinka przed „który”) który rozprzestrzenił się po jej duszy wystarczał (przecinek?) aby projekcja, która służyła jej jako ciało, zadrżała i straciła swój kształt. Znów stała się bezcielesnym bytem, jednak dalej czuła ból. Był jak lodowata trucizna, która rozprzestrzeniała się po całej jej esencji. – powtórzenia

Ból wyrwał gojego stanu ukojenia sycącym posiłkiem i sprawił, że cała jego projekcja zapadła się, uwalniając umysł Zofii. Mroczne dłonie i macki smagały jego cielsko w bezlitosnym szale. – i tu też

Wierzgała się desperacko, próbując oswobodzić się z uścisku. – co to znaczy „wierzgać się”?; powtórzenie

Zdołała tylko kopnąć swoją oprawczynie w rękę, wytrącając jej książkę z dłoni. – literówka

– Do dzieła, krowo – powiedziała brunetka z wcześniej. – niejasny fragment zdania

Podłoga pod łapami demona zaczęła czernieć, jakby pokrywała się sadzą. Farba na ścianach łuszczyła się, a reszta mebli zaczęła się uginać, łamać i wykrzywiać. – powtórzenie

Wiedźma zdążyłą wykonać kolejny unik do tyłu. – literówka

 

Podłoga pod łapami demona zaczęła czernieć, jakby pokrywała się sadzą. Farba na ścianach łuszczyła się, a reszta mebli zaczęła się uginać, łamać i wykrzywiać. Spod odsłoniętej tapety sączyła się gęsta, czarna ciecz. Pies zawył, a wraz z jego głosem, brzmiącym dużo donośniej niż wcześniej, z ciemnej mazi wyłoniły się dziesiątki wyłupiastych oczu. Okrągłe, żółte ślepia wlepiły swoje spojrzenia w intruza koszmaru. Nie spodziewała się, że w takim stanie pies nadal będzie miał władzę nad otoczeniem. – niejasny podmiot ostatniego zdania całego akapitu

Demon zerwał się na łapy i zeskoczył z łóżka. Jednym, szybkim susem skoczył na intruza z wyszczerzonymi kłami. Zofia odskoczyła, zatrzaskując przy tym drzwi od sypialni. – powtórzenia

Człowiek może płynąć wpław, nauczyć się nurkować i zbudować łódź, pozwalający na podróż przez wzburzone wody. – składniowy

Zofia ruszyła przed siebie radosnym krokiem. – zbędne?

 

 

Pomysł na bohaterkę, demona, odwiedzanie snów, pomoc potrzebującym jest oryginalny i wciągający, ale ilość usterek uniemożliwia zrozumienie wielu fragmentów, a zatem cały tekst jest do generalnej poprawy pod kątem językowym. Często w opowiadaniu są przesadne i mocno wyolbrzymione, powtarzane opisy pewnych zjawisk (np. na początku).

 

Warto wspomnieć o wulgaryzmach.

Pozdrawiam serdecznie, klikam za pomysł. :)

Pecunia non olet

@bruce 

Dzięki bardzo za uwagi :) Już wprowadziłem poprawki wzorując się na twoim komentarzu. Skupiłem się głównie na literówkach oraz interpunkcji. Usunąłem też kilka powtórzeń, ale nie sądzę, że wszystkie z wymienionych przez ciebie jakoś specjalnie szkodziło całości.

Muszę się też nie zgodzić co do tego, że fragmenty są ciężkie do zrozumienia przez drobne usterki. W przypadku dialogów, nie wiem czy jest sens żeby je poprawiać. Bo… to dialogi. Ludzie nie posługują się 100% polszczyzną. Tym bardziej w przypadkach jak Wojciech, który był mentalnie i fizycznie wycieńczony. Oczekiwanie że będzie miał poprawną składnie jest trochę nie na miejscu.

I nie rozumiem co masz na myśli pisząc: “Często w opowiadaniu są przesadne i mocno wyolbrzymione, powtarzane opisy pewnych zjawisk” 

Witaj.

Jasne, jasne, oczywiście, to Twoja wizja, każda moja uwaga – jak zawsze – to jedynie sugestia do przemyślenia. 

Z tym przykładowym początkiem chodziło mi o nagromadzenie wielu opisów tego samego zjawiska:

“Bezksiężycowa noc ciągnęła się dekadami. Wieżowce pnące się ku niebu jak skorupy starożytnych, martwych istot, które żyły tam od zamierzchłych czasów. Tylko jedna, samotna dusza ludzka błąkała się po tym pustkowiu. Bez celu czy nadziei. Nie wiedziała kim jest, dokąd zmierza ani skąd przybyła. Jedynym, co znała, było martwe miasto pogrążone w wiecznym mroku oraz huczący wiatr, zwiastujący nadejście czegoś potwornego. Czegoś co czyhało tuż za rogiem, ale nigdy nie mogło się ujawnić.

Bezkresny terror. Oczekiwanie na zagładę, która ma nadejść. Musi nadejść, ponieważ wszystko byłoby lepsze niż to piekło. Ale co jeśli ta rzecz, która patrzy w cieniach, byłaby jeszcze gorsza? Bezkresne, gnijące zwłoki w kształcie miasta wypełniły łkania zrozpaczonego, zmęczonego istnienia, które modliło się o zbawienie.

Dopóki koszmar się nie skończył.

Wojciech obudził się we własnym łóżku, zlany potem. Szare pustkowie, w którym spędził tysiące nocy, momentalnie zniknęło, rzucone w niepamięć. Nie zniknął jednak ciężar na jego barkach. Nie zniknęły oczy w ciemnościach, które obserwowały go bez ustanku”. 

Odbieram ten fragment jako spore zagęszczenie informacji o tym, jak koszmarnie wówczas było. Jednak to tylko moje zdanie. :)

 

Rozumiem, że bohater może posługiwać się swoistym zabarwieniem języka, lecz moim zdaniem – jeśli w tekście w jego wypowiedzi piszesz wyrażenie, oznaczające coś całkiem innego, napisane zwykłą czcionką – czytelnik nie jest w stanie pojąć, czemu ten wyraz został tam zamieszczony. Tu przykład z dialogu, którego bronisz, a który wypisałam Ci poprzednio:

“Każdy mówi to samo i przypisuje te same leki, ale one tylko… pogarszają!”.

Definicje wyrazu “przypisywać” (cytuję za PWN):

“1. «ustanowić związek czegoś z kimś lub z czymś»

2. «uznać, że coś jest przyczyną czegoś»

3. «dawniej: pozbawić chłopa prawa opuszczania wsi bez zgody właściciela»”.

Które z tych znaczeń odnosi się do stwierdzenia o zleceniu leków choremu przez lekarza? Ja jako czytelnik tego nie zrozumiałam. Możliwe, że pozostali Komentujący zrozumieją. :)

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Hej,

 

czytałem Mroczne Wyznania i chyba bardziej mi się podobały. Był tam dużo “intensywniejszy” język, trochę wulgryzmów, ten język w poprzednim opowiadaniu bardziej mi się podobał. Tutaj bohaterka jest nieco nijaka, dodatkowo pojawia się trochę zwrotów, które “trącą myszką”, że tak się wyrażę ;) np:

 

Był wczesny ranek, więc nie zdążyła się oporządzić.

Zofia spodziewała się wnikliwych i lubieżnych spojrzeń kierowanych w szczególności na jej piersi i brzuch.

Wiem, że pani Bożenka to poczciwa kobieta

 

A jeżeli przyjrzymy się samej historii – trochę wygląda to tak, że wiedźma spotkała bardzo potężnego demona, walczyła z nim i przegrała, bo go zlekceważyła, potem wystarczyło troszkę emocji i nagle była w stanie go pokonać. Jest tutaj potencjał na dużo dłuższą opowieść, która pokazała by istotę demona oraz prawdziwą walkę z nim, taką walkę, która stanowiłaby dla wiedźmy wyzwanie a dla czytelnika interesującą lekturę. Dla mnie sposób pokonania demona był rozczarowujący.

 

Jeżeli chodzi o samą serię, opowiadania o przygodach wiedźmy i jej demona, ma to spory potencjał, jest bardzo interesujące i po doszlifowaniiu kilku szczegółów, ma szansę na sukces. Kibicuję dalszemy pisaniu :)

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Wyjąwszy wykonanie, czytało się nie najgorzej, choć nie ukrywam, że nie lubię historii traktujących o cudzych snach. Wyznam też, że do końca nie zorientowałam się, co było powodem nawiedzania Wojciecha przez koszmar. Zauważyłam natomiast, że w Czarnym koszmarze znalazła się rola dla pani Bożenka, choć tu ledwie przemyka niemal między wierszami, ale może to i lepiej.

W tej opowieści także sięgasz do przeszłości Zofii, opisując jej niedobre wspomnienia z czasów szkolnych, ale nie ukrywam, że nie bardzo wiem w jaki sposób przeszłość wiedźmy wpływa na jej magiczne umiejętności i skuteczną walkę z demonami.

Wykonanie, co stwierdzam z ogromnym smutkiem, pozostawia bardzo wiele do życzenia. Mam wrażenie, Volvinie, że może zainteresować Cię ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17

 

– Każdy mówi to samo i przy­pi­su­je te same leki… → Literówka.

 

pa­trząc z za­że­no­wa­niem w puste oczy jej de­mo­na. → Albo: …pa­trząc z za­że­no­wa­niem w puste oczy de­mo­na. Albo: …pa­trząc z za­że­no­wa­niem w puste oczy swojego de­mo­na.

 

szep­nę­ła, a jej głos odbił się echem w umy­śle jej go­ścia… → Drugi zaimek jest zbędny.

 

Wiem, że to nie brzmi jak wiele, ale długo za­sta­na­wia­łem się… → Co to znaczy nie brzmieć jak wiele?

 

prze­tarł ra­mio­na, jakby stal na mro­zie. → Literówka.

 

uno­sząc je­dy­nie brew w py­ta­ją­cym ge­ście. → …uno­sząc je­dy­nie pytająco brew.

Gesty wykonujemy rękami/ dłońmi, nie brwiami.

 

Mort do­czła­pał się na czwo­ra­ka… → Mort do­czła­pał na czwo­ra­ka

 

spoj­rza­ła na jego po­wie­ki. Jego oczy… → Czy oba zaimki są konieczne?

 

Jej głos się­gnął wgłąb umy­słu śpią­ce­go… → Jej głos się­gnął w głąb umy­słu śpią­ce­go

 

– Bez róż­ni­cy. Nie budzi się. A co gor­sza… – Demon do­tknął czoła Woj­cie­cha – Jakby do­stał go­rącz­ki… → – Bez róż­ni­cy. Nie budzi się. A co gor­sza… – demon do­tknął czoła Woj­cie­cha – …jakby do­stał go­rącz­ki… 

 

Gdyby Mort nie prze­rwał w jej ne­go­cja­cjach… → Co i z kim negocjowała Zofia?

 

Ode­szła od ka­na­py i na­wa­ży­ła sobie innej, spe­cjal­nej her­ba­ty.Ode­szła od ka­na­py i na­wa­rzy­ła sobie innej, spe­cjal­nej her­ba­ty.

Sprawdź znaczenie słów naważyćnawarzyć.

 

Zofia wy­pi­ła śro­dek na­sen­ny i po­ło­ży­ła się na sofie. → Wcześniej napisałeś: …wpeł­znął na opar­cie tap­cza­nu i ob­ser­wo­wał śnią­ce­go. A potem: Demon jakby oży­wił się i zsu­nął z ka­na­py. → Ponieważ tapczan, sofa i kanapa to trzy różne meble, zastanawiam się, ile podobnych mebli miała Zofia w jednym pokoju?

 

W snach bar­dzo cięż­ko było okre­ślić rze­czy→ W snach niełatwo było okre­ślić rze­czy

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/Ciezko-a-trudno;19058.html

 

prze­strze­ni, która była spo­wi­tej mgłą… → …prze­strze­ni, która była spo­wi­ta mgłą

 

kształ­ty, które spla­ta­ły i za­ła­my­wa­ły się na jej oczach. → Co splatały kształty?

A może miało być: …kształ­ty, które spla­ta­ły się i za­ła­my­wa­ły na jej oczach.

 

Zanim zdą­ży­ła pojąć co­kol­wiek z tego bez­sen­su, zdą­żył się już… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Zofia ru­szy­ła przed sie­bie z ra­do­snym kro­kiem.Zofia ru­szy­ła przed sie­bie ra­do­snym kro­kiem.

 

nigdy nie bę­dzie rybą.

W oczach Zofii, po­dróż po Osno­wie była czyn­no­ścią rów­nie przy­jem­ną, co nu­żą­cą. Była za­wie­szo­na… → Lekka byłoza.

 

jak bar­dzo by się nie po­sta­rać, nigdy nie uda prze­nieść do nich wła­sne­go ciała. → A może: …mimo największych starań, nigdy nie uda się prze­nieść do nich wła­sne­go ciała.

 

Urzę­das – po­my­śla­ła i sta­wia­jąc prze­cią­głe susy… → Raczej: Urzę­das – po­my­śla­ła i sta­wia­jąc długie susy…

 

ru­szy­ła w kie­run­ku czar­no bia­łe­go słoń­ca. → …ru­szy­ła w kie­run­ku czar­no-bia­łe­go słoń­ca.

 

W ta­kiej po­sta­ci uka­zy­wa­ły się lu­dzie sny… → Pewnie miało być: W ta­kiej po­sta­ci uka­zy­wa­ły się lu­dzkie sny

 

po­czu­ła się jak ko­smo­naut­ka na księ­ży­cu… → Masz tu na myśli naszego satelitę, więc: …po­czu­ła się jak ko­smo­naut­ka na Księ­ży­cu

 

Na ścia­nie wid­niał krzy­wo przy­bi­ty obraz… → Obrazów się nie przybija, obrazy się wiesza, więc: Na ścia­nie wid­niał krzy­wo zawieszony obraz

 

oraz parę drzwi, praw­do­po­dob­nie pro­wa­dzą­cych do ła­zien­ki. → Dlaczego do łazienki prowadziło dwoje drzwi?

A może miało być: …oraz drzwi, praw­do­po­dob­nie pro­wa­dzą­ce do ła­zien­ki.

 

Te do sy­pial­ni stały lekko uchy­lo­ne. → Drzwi nie stoją, bo są zawieszone na zawiasach.

Proponuję: Te do sy­pial­ni były lekko uchy­lo­ne.

 

wątłe świa­tło z ży­ran­do­lu w przed­po­ko­ju… → …wątłe świa­tło z ży­ran­do­la w przed­po­ko­ju

Tu znajdziesz odmianę słowa żyrandol.

 

Chro­po­tli­we, jakby do­cho­dzi­ło z ko­na­ją­ce­go zwie­rzę­cia. → Raczej: Chro­bo­tli­we, jakby wydawało je konające zwierzę.

 

Spró­bo­wa­ła wy­ostrzyć swój wzrok… → Zbędny zaimek – czy mogła wyostrzyć czyjś wzrok?

 

Po­ło­wę spo­wi­ja­ła opu­chli­zna… → Opuchlizna nie może niczego spowijać.

Proponuję: Po­ło­wę pokrywała opu­chli­zna

 

Demon ze­rwał się na łapy ze­sko­czył z łóżka. Jed­nym, szyb­kim susem sko­czył na in­tru­za z wy­szcze­rzo­ny­mi kłami. → Nie brzmi to najlepiej. Czy dobrze rozumiem, że intruz miał wyszczerzone kły?

Proponuję: Demon ze­rwał się, ze­sko­czył z łóżka i jed­nym, szyb­kim susem, z wyszczerzonymi kłami, sko­czył na in­tru­za.

 

Zdo­ła­ła zła­pać za kant ko­mo­dy i pchnę­ła ją w kie­run­ku psa.Zdo­ła­ła zła­pać kant ko­mo­dy i pchnę­ła ją w kie­run­ku psa.

 

sma­ga­jąc na­past­ni­ka psy­chicz­ny­mi wićmi… → …sma­ga­jąc na­past­ni­ka psy­chicz­ny­mi wiciami

Tu znajdziesz odmianę słowa wić.

 

 Wszyst­kie ubra­ne były w stro­je do WF… → Wszyst­kie ubra­ne były w stro­je do WF-u

 

Czasz­ka psa za­re­cho­ta­ła, spo­glą­da­jąc wgłąb duszy… → Czasz­ka psa za­re­cho­ta­ła, spo­glą­da­jąc w głąb duszy

 

Peł­nej esen­cji o wiele bar­dziej po­si­la­ją­cy od po­przed­nie­go ży­wi­cie­la. → Pewnie miało być: Peł­nej esen­cji znacznie posilniejszej niż po­przed­nie­go ży­wi­cie­la.

 

nie wi­dzia­ła jego ciała, była w sta­nie wy­czuć, jak jego rany… → Czy oba zaimki są konieczne?

 

Czuła jego głód i sa­dy­stycz­ną rzą­dzę.Czuła jego głód i sa­dy­stycz­ną żą­dzę.

Poznaj znaczenie słów rządzężądzę.

 

Za­głę­biał się coraz bar­dziej w od­mę­ty jej świa­do­mo­ści, w po­szu­ki­wa­niu bólu, któ­rym mógł­by się po­si­lić. Roz­pacz oplo­tła serce Zofii. Siłą rzu­co­na we wspo­mnie­nia, które już dawno po­cho­wa­ła w naj­głęb­sze od­mę­ty swo­jej świa­do­mo­ści. → Czy to powtórzenie jest celowe?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@Basement Key

Hej! Bardzo mi miło, że pamiętasz poprzedni epizod i wpadłeś na kolejny. Mi z kolei to opowiadanie podoba się dużo bardziej niż poprzednie. Powiedziałbym nawet, ze Mroczne Wyznania są czymś w rodzaju prototypu, więc jeśli pojawią się sprzeczne informacje w przyszłych epizodach, to dlatego że pierwsze opowiadanie to tak de facto “Opowiadanie 0”. Czarny Koszmar nazwałbym pierwszą pełnoprawną częścią.

Co do fabuły: Mógłbym to oczywiście rozwinąć, ale nie czułem żeby była taka potrzeba. Tak jakoś. Na pocieszenie mogę powiedziec, że do backstory Zofii, jej traumach i tego jak sobie z nimi radzi (lub nie radzi) jeszcze wrócę.

Dzięki za miłe słowa

 

@regulatorzy

Na wstępie dziękuję bardzo za dokładny skan tekstu. Zaskakujące jak dużo błędów mogę ominąć, nawet po kilkukrotnym przejrzeniu tekstu haha. Wprowadziłem już poprawki na bazie twoich uwag, aczkolwiek musze powiedzieć, że nie zgadzam się co do stwierdzenia, że “Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia”. Byłoby tak, gdybym miał dużo gorsze opisy i dialogi, ale wnioskując na braku negatywnych komentarzy na ten temat, wnioskuję, że tak nie jest. Tak de facto to błędy przez ciebie wytknięte są (z kilkoma wyjatkami) dość niewielkie. Powtórzenie, literówka i kilka niemrawych zdań. To na prawdę aż tak rujnuje tekst?

Nie ukrywam też że najbardziej zależy mi na feedbacku w kwesti fabularnych ;)

Poza tym nie rozumiem komentarza “nie bardzo wiem w jaki sposób przeszłość wiedźmy wpływa na jej magiczne umiejętności i skuteczną walkę z demonami” Jakby… Na prawdę muszę wyjaśniać takie rzeczy wprost? Przepraszam, ale gdybym miał to wyjaśnić w tekście to wyszłoby wręcz łopatologicznie. 

Vovinie, nic na to nie poradzę, że kiedy podczas lektury niedługiego opowiadania, co rusz potykam się na wybojach różnych błędów i usterek odwracających uwagę od treści, to nie mogę powiedzieć, że tekst jest dobrze napisany. Są czytelnicy, którzy śledzą fabułę i nie dostrzegają błędów, a ja nie potrafię skupić się na akcji, urodzie opisów i jakości dialogów, kiedy zauważam przede wszystkim to, co przeszkadza mi we właściwym odbiorze tekstu.

Nic nie poradzę także na to, że mój komentarz nie spełnił Twoich oczekiwań. Zawarłam w nim własne odczucia i spostrzeżenia, i chyba powinieneś liczyć się z tym, że wrażenia czytającego nie zawsze będą pokrywać się z Twoimi oczekiwaniami.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czytało się nieźle, tekst jest mocno plastyczny – kolejne obrazy snów przewijają się przed czytelnikiem, fabuła je łącząca trochę stoi z boku – co też jest jakimś pomysłem na kupienie czytelnika.

dakby dostał gorączki… ← chochlik

Podłoga rozpłynęła, się a ściany zagięły i pękły na setki ostrych kawałków. ← chochlik przestawił przecinek

kulista równina ← ???

W oczach Zofii, podróż po Osnowie była czynnością równie przyjemną, co nużącą. ← może inaczej

Braki warsztatowe zawsze obniżają wartość tekstu. Nie lekceważ rad czytelników, chyba, że piszesz dla siebie. Pomysł się liczy, ale wykonanie też.

 

Nowa Fantastyka