- Opowiadanie: gimlos - Dziwaczyna

Dziwaczyna

Wahałem się w wyborze kategorii, ale jednak najbliżej temu do realizmu magicznego. Klimatem bardziej baśniowo, niż epicko czy dramatycznie. Mam nadzieję, że czytając będziecie mieli z tego odrobinę frajdy!

W tekście występuje wulgaryzm.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Dziwaczyna

Dziwaczyna. Młody, ale inaczej. Na pewno nie tak, jak ci spod świetlicy.

Pasowałoby, żeby przyjechał do nas pociągiem. Albo pojawił się znikąd. Ale nie, wyrzucił go w D. autobusiarz. Nawet nie za burdę. Zwyczajnie, za brak biletu.

Włosy słomiane, ale z nićmi przedwczesnej siwizny. Ubrany jak ci Hiszpanie, co zjechali dwa lata temu. W zielenie i brudny piasek. Jakby to była jakaś pustynia, a nie normalne miasteczko. Rozbił się w brzózkach, tych za torami. Namiot przypominał doniczkę. Ceglasty, niekształtny. Pewnie kupił go na przecenie.

W sklepie uśmiechał się miło, ale nic więcej. Rozmawiał tylko z księdzem i chłopakami z kolei.

Ci ze stacji go polubili. Zdarzyło się, że wypił z nimi kolejkę. Wypytywał o pracę. O pociągi. Czasami coś przy nich pomógł. Miło im było. Młodych w D. nie interesowały pociągi. No, chyba że te, co dowoziły do miasta. Dlatego ci z kolei rozmawiali z nim chętnie. Opowiadali dużo. Kiedyś pozwolili mu nawet pojeździć przez chwilę na bocznym torze.

Potem, już po wszystkim, Jasiek przypomniał sobie, że tamtemu zdarzało się zadać dziwne pytanie. Na przykład, jak mocno da się pociąg rozpędzić. Czy lokomotywa może jechać tak, żeby oderwać się jak samolot od torów. Albo: czy widzieli kiedyś latające pociągi. Bo skoro były kiedyś pegazy, latające konie, to czemu latać nie mógłby pociąg?

Poważnie to mówił, przyznawał Jasiek. Tyle, że dobre żarty zawsze wypowiada się śmiertelnie poważnie.

Księdza wypytywał z kolei o niebo. Jak się tam dostać. Co to wniebowstąpienie. I czy, proszę księdza, mogłoby być odwrotnie? Czy mogłoby być… zniebozstąpienie?

– I nic księdza w tym nie dziwiło? – pytał potem starszy aspirant.

Zmęczony był. Miął nerwowo koloratkę. Nie czuł się dobrze na tej komendzie.

– No, może…

Policjant spojrzał wyczekująco.

– Może to, że tak wypytywał o Piotra.

– Piotra?

– Świętego Piotra.

Starszy aspirant westchnął. Ciężko i beznadziejnie.

– Pytał, czy sam stoi przy bramie. Czy tak bez przerwy. Czy mu się nie nudzi. Albo czy chociaż nie musi… wyjść za potrzebą. I o bramę. Czy duża. Czy z drewna, żelaza, ze stali

Ksiądz Robert uśmiecha się zakłopotany.

– No… wiem. Dzieciakowate pytania. Ale wie pan. Nam ostatnio nawet takich nikt nie zadaje.

 

*

 

Na jesień, kiedy zrobiło się zimno, otworzyli mu jeden ze starych pociągów. Tych, co stały od lat na bocznicy. Żal go było w namiocie, a w domu nikt przecież obcego nie ugości. Choć czasami mówiło się, że jednak gościła. Danka, wdowa po stróżu. Co miała dom trochę za dworcem: tam, gdzie dawna stacja. Po czterdziestce, ale babka przystojna, jak przyznawali z uznaniem pod sklepem. Co jakiś czas próbował któryś zagadać, ale zbywała ich wzrokiem. Ponoć bardzo tego stróża kochała.

Danka z ludźmi z D. się nie widywała. Jeździła czasami do siostry, do miasta. Czasem siostra przyjeżdżała do niej. Ale od kiedy Lucjan – bo Dziwaczyna tak przedstawił się księdzu i tym z kolei – zamieszkał w pociągu, można było niekiedy dojrzeć słomiane włosy przy kuchennym stole. Niby, że go tylko dokarmia, pozwala wykąpać się w wannie… Ale coś często chadzał do stróżówki Lucjan. Ktoś widział, jak wymyka się stamtąd nad ranem. Tyle, że to był jeden z tych, co pod sklepem. Mogło mu się tak widzieć. Przez mgłę wódki i szczerej, ludzkiej zawiści.

Siostra wdowy mówiła jednak policji na przesłuchaniu:

– A, żaden tam był z niego lowelas. Raczej poduszka do wypłakania. Gadał z nią o tym jej Władku. Pytał, czemu tak młodo. I czy tęskni bardzo. Potem, jak już się Dance język rozwiązał, zapytał też głupio, czy jakby było można… jakby się dało… czy chciałaby sprowadzić go tutaj z powrotem. Ani wdowom, ani wdowcom, nieba się tak głupio nie przychyla. Ze trzy dni ryczała mi potem do telefonu.

Siostra Danki przeciera czoło chusteczką. Jest czerwiec, wyjątkowo jak na D. gorący.

– Raz się coś wygadał o sobie. Wtedy, jak tak ryczała. Że on rozstał się z ojcem w niezgodzie. Że może nie sprowadzałby go tu, z powrotem, ale chciałby móc się z nim choćby rozmówić. Wejść tam, chociaż na chwilę. I wszystko, raz na wieczność wyjaśnić.

– Mówi się: raz na zawsze – starszy aspirant był kiedyś na studiach.

– A nie, panie władzo. On mówił: „raz na wieczność”. Za dużo się z tym księdzem nagadał.

 

*

Wieczorami coś się tam w przedziałach ćmiło. Jedno, dwa, zdarzało się że więcej świateł. Nikt się szczególnie nie dziwił. Wiadomo, że Dziwaczyna nie będzie żył całkiem po ciemku. A w sklepie mówili, że pewnie z wdową kolacje przy świecach urządza. „Romantyczyna”, rzucił kiedyś pan Grzegorz. I wszystkim się spodobało. Tylko przy wdowie nikt nie żartował. Jakoś tak głupio.

Wraz z czasem zaczęły rozświetlać się jednak całe wagony. To już nie były pojedyncze światełka. Raczej migotanina: długich, świątecznych łańcuchów. Bardziej bal kolejarza, niż pocałunki przy świecach.

Wysłali tam Mańka. Żeby podglądnął. I jak się uda, podsłuchał.

Specjalnie się nie skradał. Zresztą po prawdzie, nie umiał. Przycupnął na skraju zagajnika. Tam, gdzie kiedyś rozbity był namiot.

Dziwne światło pojawiło się krótko po zmierzchu. Wyglądało to tak, jakby w przedziale zapłonęły płomienne girlandy. Obok stał Dziwaczyna. Miał twarz podświetloną: na róż i pomarańcz. Wyraźnie coś mówił. A z jego dłoni wychodziły kolejne, niczego nie trawiące płomienie.

– Czary – szepnął do siebie Maniek. Wychynął zza drzew. Podkradł się bliżej.

Dziwaczyna szedł przez wagony. Dotykał siedzeń. Pieścił je wzrokiem. Chuchał na okna. Muskał ustami metalowe poręcze. Zapalał je. Nasycał życiem. Fotele się wybrzuszały. Klamki prostowały i przeciągały jak koty. Drzwi dzieliły na pół i obejmowały nawzajem. Jednemu z okien – czy ze wzruszenia, czy ze zwykłego gorąca – popłynęły po szybie dwie strużki. Łez albo potu.

Dotarł do lokomotywy. Maniek stał blisko. Tak blisko, jak tylko się dało. Słyszał głos Dziwaczyny. Słyszał, że mówi: w obcym języku, bardzo tak jakoś… czule. Że gładzi zgaszoną konsolę i nieczynne od dawna hamulce. A one jaskrawią się. Rumienią. Wchodzą jak żywe w dłoń Dziwaczyny. I zaczynają poruszać lokomotywą.

Maniek przysięgał potem, że poruszyły nią w górę. Wcale nie w przód.

 

*

Rzecz jasna, nikt Mańkowi w to nie uwierzył. Śmialiśmy się, że zapadł na ciężką chorobę. Taką, którą zarazić można się poprzez kieliszek albo szyjkę butelki.

No, przynajmniej nie każdy. I nie we wszystko. Bo jak tydzień później Stach popił, to postanowił z Lucjanem zrobić porządek. Bo można zrozumieć wdowę. Zrozumieliby i jakiegoś chłopaka. Ale żeby dotykać tak pociąg? Drzwi, okna, poręcze? Takiego zboczenia było już Stachowi zbyt wiele.

Doszedł tam po północy. Wrócił nad ranem. Z obitą mordą. Chłopaki mówili, że nie tyle obitą, co nadpaloną. Ale oni też mieli wtedy konkretnie w czubie.

 

*

Zniknęli jednego dnia. On, ona i pociąg. Pociągu nikt policji nie zgłosił, bo nad ranem był już na miejscu. Nie chcieliśmy, żeby pisali o D. jak o zaścianku. Że ciemnota uległa halucynacji. Jakiejś zbiorowej fatamorganie. Mieszkanie wdowy zamknięte, w środku czysto i schludnie. Bez listu, ale i bez śladu porwania. Jakby gdzieś wyjechała. W pociągu nic. Prawie. W przedziale sypialnym pióro. Kruka albo czarnego łabędzia. No i te klamki. Trochę powyginane.

Siostra Danki szukać nie chciała.

– Gdziekolwiek jest, lepiej jej niż w D. Gdziekolwiek.

Starszy aspirant szukał więc Lucjana. Wywiesili kilka jego podobizn. Zdjęć nikt nie miał. Żadnych. Podpisali, że zaginiony, numer był na komendę. I nic więcej. Nie można było nawet napisać o zrozpaczonej, stęsknionej rodzinie.

 

*

 

Plakaty powisiały z miesiąc, może ze dwa. Potem je zakleili. Niektóre pozrywał wiatr.

W D. nie dzieje się wiele. Ale nawet w D. zaczęto już zapominać. Z rzadka podśmiewali się jeszcze, że pamiątką po sprawie będzie szrama na twarzy Stacha. Znaczy się, podśmiewali się nie przy Stachu. Stach łapę miał ciężką. Nikt nie chciał sprawdzać, jak bardzo.

Na chwilę ożywiło się, jak pani Korzębska, emerytowana polonistka, wróciła z Lublina. Z wycieczki. Jednej z tych, co fundował zza granicy jej syn.

– Kapka w kapkę byli. Kobieta i facet. Kapka w kapkę, jak wdowa i ten jej stróż – wykrzykiwała podekscytowana w sklepie – A jak mnie złapał wzrokiem, to hyc, z nią w uliczkę, byle szybciej i dalej.

Przerwała, popiła gazowaną. Od takich krzyków każdemu zaschłoby w gardle.

– A co wy, nie ścigałam. Co ja, na śledztwie? Na wycieczce, a nie na śledztwie tam byłam.

Może byśmy i tą plotką pożyli. Może byśmy i o tym gadali. Ale Korzębska ze wzrokiem nie domagała już w szkole. Pytała ustnie, bo na tablicy nic nie widziała. Wysłuchaliśmy, pośmialiśmy się razem. Ale po kilku dniach nikt już o tym nie gadał. Nawet Korzębska. Bo i sama nie była pewnie przekonana, kogo tam naprawdę widziała.

 

*

Był jeszcze jeden wariat. Angelolog. Ekspert od aniołów. W ciągłej z nimi, jak mówił, łączności. Twierdził, że tam, wśród aniołów, D. stało się bardzo sławne. Przez pociąg. I tego, który staranował nim niebiańską bramę.

Na komendzie go spławili. Nawet w sklepie tylko się śmiali. Stał się dla większości D. komiczną i jednodniową atrakcją.

I już miał wsiadać w pociąg na stacji, odjechać niezrozumiany, kiedy ktoś chwycił go tam za ramię. Zaprosił na ciepłą herbatę. Wyłożył na stół ciasto i potraktował jak gościa. Bez cienia litości. Zupełnie, zupełnie poważnie.

 

*

Stach się nie dziwił. Nie krył za pobłażliwym uśmiechem. Słuchał. Pytał. Pocierał dłonią poparzoną twarz.

A Michał mówił. Że oni, angelologowie, coś wyczuwali. Że od zbyt dawna nic się już w niebiesiech nie działo. W końcu musiał coś Lucyfer nabroić. Taka przecież jego, szatana, natura.

– Lucyfer? – zapytał Stach. Blizna zrobiła się odrobinę cieplejsza.

– No, a co wyście w D. myśleli? Że bramę do nieba staranowałby jakiś Lucjan? Noż, takiego imienia nikt na poważnie nie nosi.

– Lucyfera już dawno tam w niebie nie było. Nie znał nowych strażników, nie znał też zabezpieczeń. Wyrzucili go stamtąd na długo przed świętym Piotrem. Stąd wypytywał tak tego księdza. Stąd zabrał wam cały pociąg. Jakby pogadał z angelologiem… Wiedziałby, że na tę przerdzewiałą bramę wystarczyłby osobowy.

– Dziwne, że nikt nie zauważył lecącego pociągu? Bezgwiezdna noc była. Poza tym, zauważyli. Ci od UFO. Podekscytowani, jak po pierwszym pocałunku. Ale to świry. Nikt ich na poważnie nie bierze. Nawet my, angelolodzy.

– A co z normalnymi? Przetarli raz ze zdziwienia oczy. I już pociągu nie było. Zresztą… panu, że dostał w twarz rozgrzaną jak patelnia pięścią, ktokolwiek uwierzył? No właśnie.

– Bramę rozwalił widowiskowo. Stary ramol Piotr nadal na rehabilitacji. Niebiańska straż, z Michałem Archaniołem na czele, w stanie niewiele lepszym. No, ale czego się było spodziewać. Z mieczami na pociąg. Na pociąg, kurwa.

Choć podobno strzałą go tam któryś zahaczył. Pasażerkę, owszem. miał. Wysadził ją jeszcze przed strażą. Od razu za bramą. W tym chaosie nikt za nią nie leciał. Może i poszła po tego waszego stróża. Może i zeszła z nim potem na ziemię. A może zostali razem tam, w niebie?

– Lucyfer dojechał do celu. Przed samo jego oblicze. Długo dyskutowali. Gadali, milczeli, gadali. Nie widzieli się przecież przez wieki. O czym? Nikt nie wie. To Bóg podsłuchuje nas. Nie my jego.

– Wreszcie wychynął. Wspiął się na stopnie, odemknął drzwiczki. Ruszył i zjechał oddać lokomotywę.

– Rozstali się w zgodzie? Czy wracał wygnany? Cholera go wie. Bóg nic nie mówił. Lucyfer też się aniołom nie zwierza.

– To jak teraz z tą bramą? – pyta Stach.

– A nijak. Bez granic. Istna Unia Europejska. Anieli myśleli, że będzie z tego kołowrót. Burdel, jak to zwykle po Lucyferze. Ale nic z tego. Granice otwarte, nikt nie chce wracać. Wchodzić, przedwcześnie, też raczej niewielu. Było może kilka cichych transferów. Wielkie miłości. Ci, co mieli coś niepokończone. Ale nie, wielkiego zainteresowania nie ma. Zresztą powie pan, panie Staszku. Chciałby pan teraz pójść ot tak, do nieba?

Myślę przez chwilę. Kiwam przecząco głową.

– No właśnie.

 

*

 

Odprowadzam go – ja, Stach, który opowiadał wam tę historię – na dworzec. Bierze mnie na przemyślenia.

– A myślał pan, panie Michale – zagajam po cichu – że on go nigdy nie wygnał?

Odwraca się, spogląda w oczy. Bez kpiny. Uważnie.

– Że to żaden bunt, a tylko specjalne zadanie? Że ta brama… to też? „Niech będzie wola jego”?

Uśmiecha się. Marszczy się skóra pod błękitnymi oczami.

– Nie w ciemię żeś bity, Stachu. Nie w ciemię.

Puszczają mu mięśnie. Uśmiech przemienia się w rechot.

– No, co najwyżej… w policzek.

Przykro mi. Ja, jako jedyny, dzisiaj się z niego nie śmiałem.

– No, ale z Bogiem… z Bogiem niczego wykluczać nie można – dodaje całkiem już na poważnie.

Kiedy podjeżdża pociąg, wnoszę do środka bagaż. Pan Michał nie może. Coś z nogą. Trochę od tego kuleje.

– Starość, nie radość? – komentuję i odkładam walizkę na półkę.

– A, żeby to starość. Z bratem się kiedyś pobiłem. Słabszy był, to mnie żelastwem po kostce…

Konduktor gwiżdże. Wysiadam. On stoi w oknie.

– A to czarne pióro? – krzyczę.

– Łabędzia. Napatoczył się po wylocie. Jakby anioły były skrzydlate, nie jeździłyby pociągami.

Odjeżdża. Macha ręką na pożegnanie.

Pociąg zmniejsza się. Wije się na torach. Przypomina mi długi, błękitny płomień.

 

Koniec

Komentarze

Witaj.

Gratuluję debiutu w dniu rejestracji. :) Szczególnie – tak udanego. Jestem zachwycona tym opowiadaniem. Przypomina mi nieco „Big Bang” Kondratiuka – oryginalny film z lat 80-tych ze specyficzną formą narracji, językiem oraz klimatem. U Ciebie jest podobnie, tekst zawiera również ciekawy humor, zagadkowość, fantastykę, dobry twist na zakończenie. :)

 

Układ treści trzeba poprawić, usuwając co drugi rozdzielający tekst akapit/wers. Chyba, że celowo tak go napisałeś. :)

Ze spraw językowych – sugestie oraz wątpliwości – do przemyślenia:

Tyle, ze dobre żarty zawsze wypowiada się śmiertelnie poważnie. – literówka?

Choć czasami mówiło się, że jednak gościła. – literówka?

Co jakiś czas próbował któryś zagadać., ale zbywała ich wzrokiem. – po co kropka w środku zdania?

Niby, ze go tylko dokarmia, pozwala wykąpać się w wannie… – literówka?

– Mówi się: raz na zawsze – starszy aspirant był kiedyś na studiach. – niepoprawny zapis dialogu

Raczej migotanina: długich, świątecznych łańcuchów. – zbędny dwukropek?

Bardziej bal kolejarza, niż pocałunki przy świecach – brak kropki na końcu zdania

Drzwi dzieliły na pól i obejmowały nawzajem. – literówka

– Kapka w kapkę byli. Kobieta i facet. Kapka w kapkę, jak wdowa i ten jej stróż – wykrzykiwała podekscytowana w sklepie – A jak mnie złapał wzrokiem, to hyc, z nią w uliczkę, byle szybciej i dalej. – błędny zapis dialogu

Wiedziałby, że na tę przerdzewiała bramę wystarczyłby osobowy. – literówka

– Dziwne, ze nikt nie zauważył lecącego pociągu? – i tutaj; czy to jest zdanie pytające?

No ale, czego się było spodziewać. – przecinek o wyraz bliżej; czy to nie jest zdanie pytające?

 

Brak zaznaczenia o wulgaryzmach.

Edit, zapomniałabym – genialny tytuł, brawa! :)

Pozdrawiam serdecznie, powodzenia, klikam. :)

Pecunia non olet

bruce, bardzo dziękuję za wnikliwą lekturę. Jeśli chodzi o akapity, to tekst rozdzielałem świadomie, choć może w kilku miejscach do przesady, przyjrzę się temu. Za literówki się już zabieram, dodaję też informację o wulgaryzmie!

I ja dziękuję, co do odstępów – rozumiem, oczywiście, to Ty jako Autor przemyślałeś koncepcję, tekst jest bardzo dobry, raz jeszcze gratuluję i pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Rany, ale to jest fajne!

Ogromnie mi się podobało. Klimat – małe miasteczko, zarysowane kilkoma kreskami, ale umiejętnie i subtelnie, nastrój niby zwyczajny, ale z umiejętnie wprowadzonym elementem zagadki i niesamowitości, pomysł na historię, sposób jej poprowadzenia, postacie – wiarygodne i psychologicznie przekonujące; zbuntowany (albo i nie…), ale daleki od zła i w sumie wręcz szlachetny Lucyfer jak z współczesnych retellingów (1) i Bóg trochę jak z ludowej opowieści. To wszystko ujęte w pomysłową narrację, której sposób poprowadzenia sprawia, że historia bardzo dużo zyskuje: opowiedziana wprost, w trzeciej osobie i ze wszechwiedzącym narratorem byłaby o wiele mniej atrakcyjna. Do tego świetny tytuł i w ogóle styl świadczący o sporym językowym wyczuciu. Bardzo, bardzo udane opowiadanie! Klik ode mnie.

 

 

 

(1) … które, co prawda, są tam gdzieś zadłużone u Miltona i w wizji Lucyfera w “Raju utraconym”… :)

 

 

PS. Jeśli chcesz się zorientować, jakie reguły i netykieta panują na tym portalu, polecam poradnik :)

ninedin.home.blog

Cześć Gimlos

Niezwykle udane opowiadanie. Plastyczny język, zagadka, nieoczywiste pytania o świat niewidzialny. Bardzo mi się spodobało!

Pozdrawiam!

smiley

Witaj, nawet dużą frajdę… Doskonale wpasowane w klimaty i okoliczności. 

Oby tak dalej.

Pozdrawiam.

dum spiro spero

Wciągające opowiadanie. Spodobał mi się pomysł oraz szczególnie – sposób przedstawienia tej historii. Naprawdę zręcznie. Kto ich ich tam wie, czy się pokłócili, czy plan i „wola twoja”.

 

Zatrzymało mnie jedno sformułowanie, poniższe:

,A z jego dłoni wychodziły kolejne, nic nie trawiące płomienie.

„niczego nie trawiące”, „płomienie, ktore nie trawiły niczego”. Jednakże nie wiem, nie jestem pewna. Może jest ok. ;-)

 

Skarżypytuję do biblio, czyli zgłaszam do biblioteki. :)) Sprawdź, czy wstawiłeś „fragment reprezentatywny”, aby jeśli znajdzie się już w bibliotece pojawiło się na głównej stronie.

 

pzd srd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Udany debiut, do pozazdroszczenia. Wyciągnąłem z kolejki po reklamie, jaką zrobiła Twojemu tekstowi Ninedin i nie żałuję. Nie mam czasu na merytoryczny komentarz, po którym klik do biblioteki by się liczył, ale może się uda, jeżeli napiszę, że w pełni się zgadzam z przedpiścami. Klik.

Hej,

 

bardzo ciekawy pomysł, akcja interesująco się rozwija, a wątki piekielne i anielski interesująco się przenikają. Dałem plusa do biblioteki.

 

Ze spraw technicznych – zdania są nieco poszatkowane, dużo zbędnych IMHO enterów i akapitów. Przez to kilka razy się potknąłem, nie czytało mi się zupełnie płynnie. Tej płynności, wg mnie brakowało też w tworzeniu zdań, np.:

 

Pasowałoby, żeby przyjechał do nas pociągiem. Albo pojawił się znikąd. Ale nie, wyrzucił go w D. autobusiarz. Nawet nie za burdę. Zwyczajnie, za brak biletu.

 

Zwłaszcza to “Ale nie, wyrzucił go w D. autobusiarz”, brzmi jakby nie wyrzucił jednak, no i to słowo autobusiarz, jakoś nie skleiło mi się to w sensowną całość

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Bardzo zacna opowieść o tym, co wydarzyło się w D. Wiarygodnie oddany koloryt miasteczka i interesujące postaci pozwoliły mi wczuć się w atmosferę opisanych zdarzeń. Dużym plusem jest także niestereotypowe opisanie poczynań zarówno Lucyfera, jak i aniołów.  

Mam nadzieję, Gimlosie, że poprawisz usterki, bo chciałbym zgłosić opowiadanie do Biblioteki. ;)

 

Jakby to była jakaś pu­sty­nia. a nie nor­mal­ne mia­stecz­ko. → Kropkę w środku zdania powinien zastąpić przecinek.

 

– I nic księ­dza w tym nie dzi­wi­ło? – pytał się potem star­szy aspi­rant. -> – I nic księ­dza w tym nie dzi­wi­ło? – pytał potem star­szy aspi­rant.

 

Od ta­kich krzy­ków każ­de­mu za­schnę­ło­by w gar­dle.Od ta­kich krzy­ków każ­de­mu za­sch­ło­by w gar­dle.

 

Ale Ko­rzęb­ska z wzro­kiem nie do­ma­ga­ła… → Ale Ko­rzęb­ska ze wzro­kiem nie do­ma­ga­ła

 

nic się już w nie­bie­siach nie dzia­ło. → …nic się już w nie­bie­siech nie dzia­ło.

 

Nosz, ta­kie­go imie­nia… → Noż, ta­kie­go imie­nia

 

Stąd za­brał Wam cały po­ciąg.Stąd za­brał wam cały po­ciąg.

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Przed same jego ob­li­cze.Przed samo jego ob­li­cze.

 

– To jak teraz z tą bramą? – pyta się Stach. → – To jak teraz z tą bramą? – pyta Stach.

 

Bur­del, jak to zwy­kle po Luc­fy­fe­rze. → Literówka.

 

Po­ciąg zmniej­sza się. Wije na to­rach. → Skąd na torach wzięły się wije?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć wszystkim ponownie,

 

przepraszam, że aż tak zbiorczo, wyrwało mnie na kilka dni z Internetu, od teraz będę już na bieżąco!

 

ninedin - bardzo dziękuje za komentarz i link do poradnika, bardzo mi się przyda :)

halbarczyk – dziękuję!

Fascynator – bardzo się cieszę. Swoją drogą, jesteśmy krajanami, bo choć w Warszawie mieszkam, to właśnie ze Szczecina pochodzę i często tam bywam :-)

Asylum – dzięki, uwaga o płomieniach słuszna, poprawiam!

Koala75 – :-)

BasementKey – dzięki, autobusiarz to rzeczywiście moje słowotwórstwo (choć wydaje mi się, że też zasłyszane), rozumiem że niekoniecznie chwyta

regulatorzy – olbrzymie podziękowania za dokładną lekturę i wychwycenie tylu błędów, wszystko poprawiłem!

Bardzo proszę, Gimlosie. Cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne i naniosłeś poprawki. Teraz mogę udać się do klikarni. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, gimlos!

Przykro mi to pisać, ale do mnie zupełnie nie trafiło. Nie jest to winą ani Twoją, ani tekstu, po prostu jestem gdzieś po przeciwnej stronie spektrum gustów i zwyczajnie nie potrafiłam się wciągnąć w tę historię.

Odbiłam się przede wszystkim od stylu. Nie rozumiem celu pozostawienia tych pustych akapitów. Przerwa między akapitami z reguły oznacza nowy podrozdział lub przeskok do osobnej sceny i przyznaję, że trochę mnie to na początku wytrąciło z rytmu. Niby się człowiek przyzwyczaja po jakimś czasie, ale imho o ile takie gigaprzerwy niczemu nie służą, to nie ma sensu na siłę udziwniać. Jeśli chodzi o styl, to powiem tak: rozumiem, co chciałeś osiągnąć przybierając taką manierę i do pewnego stopnia pasuje ona do historii o Polaczkach-szaraczkach z jakiegoś wypizdowa, ale gdyby przyszło mi przeczytać coś napisanego w tym stylu, dłuższego o choćby kilka tysięcy znaków niż Twój tekst, to chyba bym nie zdzierżyła. Takich poszatkowanych zdań zwyczajnie nie czyta się dobrze, BasementKey wyjaśnił dlaczego.

Sama historia może i niczego nie urywa, ale uroku nie sposób jej odmówić. Dialogi na pewno brzmią naturalnie, tam te szarpane telegraficzne zdania nie przeszkadzają. Widać też, że koloryt wsi wesołej i zaściankowej odmalować potrafisz, chociaż może nieco więcej miejsca by się przydało, żeby pełniej zarysować postaci czy klimat D.. Z drugiej strony mój wewnętrzny nietoperz, czepiający się wszystkiego jak leci, nie potrafi odmówić sobie przyjemności dociekania dlaczego akurat w D., dlaczego akurat pociąg, dlaczego akurat tak. Te pytania oczywiście mogą pozostać bez odpowiedzi, bo to Twoje, autora, święte prawo, żeby pisać co Ci się podoba. (A moje czytelnicze prawo na to narzekać xD)

Kilka fragmentów bardzo ładnych, na przykład:

– No… wiem. Dzieciakowate pytania. Ale wie pan. Nam ostatnio nawet takich nikt nie zadaje.

Długo dyskutowali. Gadali, milczeli, gadali. Nie widzieli się przecież przez wieki. O czym? Nikt nie wie. To Bóg podsłuchuje nas. Nie my jego.

Podsumowując: nie jestem targetem takich tekstów, więc nie potrafię w pełni i szczerze go docenić, ale jestem ciekawa Twoich kolejnych prób pisarskich. Powodzenia – i witamy na portalu! ;)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Klimat opowiadania jest z jednej strony sielankowy, ale z drugiej dość duszny. To intrygująca, małomiasteczkowa mieszanka, ludzie czują się bezpieczni, ale też nie widzą perspektyw.

Podoba mi się obcy, który tak wiele zmienia. No i latające pociągi;)

 

Miał twarz podświetloną: na róż i pomarańcze.

Pomarańcza powinna być chyba jedna?

Z technicznych, przeszkadza mi w czytaniu rozstrzelenie tekstu.

Lożanka bezprenumeratowa

gravel  – dzięki za lekturę, szczególnie skoro to nie Twoja bajka :-) Nie zawsze piszę w tej stylistyce, więc mam nadzieję, że dasz mi drugą szansę!

Ambush – dzięki :) Pomarańcz poprawiony!

 

Jeśli chodzi o entery i “rozstrzelenie” tekstu, bo ten motyw się w kolejnych kometarzach pojawia: nie zawsze to stosuję, w tym tekście to rzeczywiście był celowy zabieg. Te przerwy mają nadać mu konkretną rytmikę i stawiać mocniejszy akcent na konkretne słowa i zdania. Natomiast z racji tego, że pisuję również poezję, to może rzeczywiście momentami trochę z tym przegiąłem. Dlatego przejrzałem teraz jeszcze raz tekst i tam, gdzie czułem że to dużo nie zmieni, to tekst bardziej ze sobą zbiłem. Pewnie dla wielu osób to nadal będzie zbyt porozdzielane, ale nie chcę jednak całkiem z tej rytmiki rezygnować, jest dla mnie ważna :-) Wielkie dzięki za to, że mogłem dzięki Waszym uwagom się temu na spokojnie przyjrzeć, mam nadzieję że zmiany ułatwią lekturę.

Cześć, Gimlos!

 

Największe zastrzeżenia mam do strony technicznej. Już wyżej zwrócono Ci uwagę na zbędne przestrzenie między akapitami. Do tego te rwane zdania na początku. Miałem nadzieję, że to się rozkręci i… rozkręciło, ale zdecydowanie zbyt późno. Na koniec znów zaczęło zgrzytać między zębatkami.

Od strony klimatu natomiast jest świetnie. Bardzo zgrabnie, choć oszczędnie (to nie wada) – wczułem się w to miasteczko i opowieść Stacha.

Bardzo przyjemną rzeczą, było połączenie rozrzuconych tropów w jedną opowieść – fajnie wyważyłeś podawane informacje, tak że sam na to wpadłem, a Ty potwierdziłeś moje przypuszczenia kilka chwil później. Dzięki temu wychodzę usatysfakcjonowany.

Fabularnie natomiast jestem ostatecznie umiarkowanie zadowolony. Kończysz opowieść swego rodzaju przemyśleniem, ale nie powiem, żeby mnie to wbiło w fotel. Jasne, że nie zawsze muszą być fajerwerki, ale podsumowując – to bardzo klimatyczne, przyjemnie napisane opowiadanie, miły przerywnik w ciągu dnia ;)

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Zgodzę się, że w dłuższym tekście taki sposób prowadzenia narracji okazałby się męczący w odbiorze, ale tutaj nie przeszkadzał zanadto. Ładny kawałek realizmu magicznego, myślę, że jeden z bardziej udanych debiutów portalowych.

I mówisz, że Lucyfer przebywał na polskiej wsi, podając się za osobę zagrożoną wykluczeniem społecznym? A w aktywnościach jak podjudzanie żołnierzy do mordów i gwałtów na cywilach, względnie kierowanie międzynarodowym handlem niewolnikami, jesteśmy jako ludzkość zupełnie samowystarczalni i żadnych diabłów nie potrzebujemy? Budujące, nie powiem… Tutaj to nie jest jasno napisane, ale myślę, że tego rodzaju koncepcja stoi za wszelkimi przedstawieniami dobrotliwego szatana.

Nie jestem pewien, czy mogę się zgodzić z myślą końcową. Gdyby bramy otwarto – gdyby rozniosła się wieść o swobodnym ruchu w obie strony – byłby ogromny. Zresztą choćby i w jedną stronę: ludzie kiedyś wyprzedawali majątek, pakowali rodzinkę na wóz i jechali zasiedlać Kalifornię, a teraz na przykład zgłaszają się na kolonizatorów Marsa.

Parę drobnych uwag do tekstu:

Z obita mordą.

Obitą.

Wyrzucili go stamtąd na długo przed Świętym Piotrem.

“Świętym” nie wymaga wielkiej litery.

Straż serafinów, z Michałem Archaniołem na czele

Archanioł w hierarchii jest przecież sporo niżej od serafina – w wypowiedzi przypadkowej postaci nie zwróciłbym uwagi, ale to miał być angelolog.

Starość, nie radość?

Poprawny zapis tego powiedzenia to starość nie radość (“starość nie jest radością”), a nie starość, nie radość (“mowa o starości, nie o radości”).

 

I do komentarzy:

autobusiarz to rzeczywiście moje słowotwórstwo (choć wydaje mi się, że też zasłyszane)

Na pewno używa się określenia busiarz na kierowców prywatnych linii przewozowych, zwłaszcza na terenach górskich. Z tą wersją się dotąd nie spotkałem, ale nie wykluczam.

Natomiast z racji tego, że pisuję również poezję

A planujesz może się czymś podzielić?

 

Pozdrawiam i życzę wiele satysfakcji z wizyt na Portalu!

Krokus – bardzo dziękuję!

Ślimak Zagłady – słuszne uwagi, wszystko popoprawiałem! Zgoda, że gdyby wieść się rozniosła i można było swobodnie zmieniać co chwilę “stronę”, to pewnie ruch byłby spory. Chyba gdzieś w tyle głowy miałem tutaj, że wieść aż tak się nie rozniosła (w D. mimo wszystko o niej nie słyszeli) i że po jednym przejściu w tę lub we wtą nie byłoby aż tak łatwo wrócić. Ale to trzeba by było pewnie w tekście doprecyzować :-)

Hej, gimlos

Bardzo podobało mi się twoje opowiadanie, ma niesamowity klimat i styl. Podobał mi się minimalizm z jakim opowiadasz tą historię.

Pozdrawiam,

Cześć,

Opowiadanie zdecydowanie ma swój niepowtażalny, gawędziarski klimat i dobrze wykorzystuje motywy biblijne. W sensie dla mnie jako osoby, która średnio je lubi i często niezbyt kojarzy wszystko było zrozumiałe, na miejscu i nieprzesadzone, a to już dobrze wróży na początek. Co do warstwy językowej zgrabnie uderzasz w ton, który bardzo lubię. Jest stylizacja na język mówiony, w miarę porządny rytm, gawędziarskie wstawki. Niestety momentami to siada, więc taka wskazówka na przyszłość: czytaj czasem tekst głośno samodzielnie lub za pomocą syntezatora mowy, to bardzo pomaga przy szlifowaniu tego typu stylizacji. 

Co do warstwy fabularnej nie ma tu większych fajerwerków, ale wszystko pasuje mi poza puentą. Zgodzę się ze Ślimakiem, że nie do końca widzę logikę w takiej a nie innej myśli przewodniej zakończenia. Niemniej czytało się przyjemnie i uważam ten tekst za dobry debiut na portalu.

Dziękuję za fajny realizm magiczny i pozdrawiam.

Bardzo ciekawy pomysł na szturm bramy. Powiadasz, że wystarczyłaby zwykła osobówka? Hmmm. ;-) Nie kojarzę takiego rozwiązania, więc plus za oryginalność.

Imię dziwnego przybysza zbyt wiele zdradza. Wiesz, jak się trochę fantastycznych tekstów poczyta, to nawet Lucyna brzmi podejrzanie. Kolejne podpowiedzi tylko utwierdzały mnie w przekonaniu. Kłótnia z ojcem, światła… A po czymś takim angelolog już nie jest w stanie zaskoczyć.

Nie przepadam za gawędziarskim stylem, ale tutaj jakoś pasuje.

Jak dla mnie, nadal w tekście pozostało zbyt wiele akapitów, ale Tyś Autor. Skoro w tym szaleństwie jest metoda…

Fajnie, że się pogodzili, lubię happy endy.

Brak ruchu w bramie coś mówi o nas jako gatunku. Tylko nie jestem pewna co. A może to tylko kolejna oznaka kryzysu wiary?

Ogólnie czytało się przyjemnie i lektura dostarczyła mi trochę satysfakcji.

Jestem na TAK, czyli.

PS Oidrin, weź, popraw tego ortografa.

Babska logika rządzi!

Hej!

 

Lubię gawędziarski styl, więc i Twoj tekst mi się podobał.

W dobry, widziany (czytany) przeze mnie kilka razy wcześniej, sposób oddajesz ducha prowincji, wioski i jej mieszkańców. Co mi się szczególnie podoba, to ucywilizowanie tej społeczności. Zdecydowałeś się pokazać niewielką społeczność, żyjącą – a czasem nawet i wegetującą – gdzieś na zadupiu, a wraz z tą społecznością pokazałeś jej wady, przywary, mentalność, jednak nie poszedłeś w całkowitą ksenofobię, jak to często się widzi/czyta/doświadcza w takich miejscach, ale postanowiłeś mieszkańców D. nieco bardziej uczłowieczyć. To, że nie przepędzają dziwaczyny, że pozwalają mu mieszkać u siebie, że nie robią wielkiej nagonki na wdowę, która przecież z dziwaczyną trzyma, nie jest w tekstach traktujących o głębokiej prowincji standardem. Zazwyczaj autor stara się ukazać twardogłowie mieszkańców, zapiekłą – nie prowokowaną ani nie wytłumaczalną żadnymi sensownymi przesłankami – nienawiść do tego co obce, albo chociaż niechęć, jeśli już nie nienawiść. A Ty dałeś tym ludziom bardziej przyjazną twarz, trochę zreformowaną – pewnie przez świadomość czasów, w których żyją – a trochę nadal zdeformowaną przyzwyczajeniami. Trochę mi się przypomniały w trakcie lektury Twojego opowiadania “Po spirali” Piotrka Rogoży, trochę “Epifania wikarego Trzaski” Szczepana Twardocha, momentami (ale nie z powodu stylu, tylko rekwizytu w postaci pociągu) opowiadania Grabińskiego.

Narrację, jak to przy gawędzie, masz leniwą, ale nie ślimaczą, cały czas czytałem z zainteresowaniem, nie dłużyło mi się. Wjazd do nieba bram pociągiem super, do tego ukazanie nieba w sposób niby podobny do tego, do czego już wszyscy chyba przywykliśmy w angel fantasy, a jednak inny – instrumentalizacja nieba i piekła, korporacyjność, absurd pisany regułkami i regulaminami pracy, to wszystko już było. A u Ciebie jakby podobnie, a jednak czułem w tym tekście, w tych pomysłach, jakąś świeżość, spojrzenie na znane pod innym kątem, ze strony, z której jeszcze nie było mi dane spojrzeć.

Oczywiście masz też bardzo silne uproszczenia, bo skoro Lucjan dopiero teraz zaczął się interesować tym, jak wygląda niebo, jak dział to czy tamto, to co on robił dotychczas? Pod kamieniem siedział? Oczywiście cierpi na tym fabularny “realizm” działań podejmowanych przez dziwaczynę, gdzieś mi się to nie spina tak, jak powinno, widzę tutaj dziury, luki całe, które można by było jakoś zalepić, załatać, tłumacząc to i owo, ale chyba nie o to chodzi w tym tekście, więc owszem, zastanowiło mnie i zatrzymało to czy tamto, ale nie na tyle długo, by mi odebrać przyjemność z lektury. Jestem na TAK w głosowaniu piórkowym.

 

Ale nie, wielkiego zainteresowania nie ma. Zresztą powie pan, panie Staszku. Chciałby pan teraz pójść ot tak, do nieba?

 

Myślę przez chwilę. Kiwam przecząco głową.

 

– No właśnie.

To mi się szalenie podoba. Jest.. prawdziwe.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Kurcze, z jednej strony tekst mi się bardzo podobał: klimat, dialogi, zwarta kompozycja – naprawdę dobrze się to czytało, jak mało co na portalu:) Rozstrzelone akapity jakoś bardzo nie przeszkadzały, choć też wyraźnych plusów nie dojrzałem:P Mam tylko niemały problem z konkluzją na końcu. Co Ty tam, drogi gimlosie, chciałeś nam powiedzieć swoim tekstem?

Слава Україні!

Wpadłam z polecajki i nie żałuję. Świetnie napisane, pomysłowe i zaskakujące. Fajnie oddany klimat małego miasteczka. Postacie też Ci wyszły. A do tego ciekawe rozwiązanie narracji i styl, który lubię – niespieszny, gawędziarski. Bardzo udany debiucik :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć!

 

Gratuluje debiutu na portalu. Pierwszy strzał i jest nieźle. Klimatyczna gawęda, tożsamość narratora poznajemy dopiero pod koniec, ale pozwala to dobrze wtopić się w klimat ściany wschodniej i perspektywy mieszkańców bez większych – zdawałobysię – perspektyw. Pomysłowe, niespieszne, nawet z humorem, choć miejscami nieco topornym (pasującym do okoliczności). Bardzo zastanawia mnie, kim byli ów dziwaczyna oraz osobnik „oświecający” Stacha w końcówce. Zostawiłeś sporo tropów, więc można gdybać: ten sam, czy może inny? ;-)

Zakładam, że kulawy był nie bez powodu, to jakieś nawiązanie do walki Jakuba z aniołem? Ale tam nie ma słowa o Izraelu czy narodzie o twardym karku (albo przegapiłem dokumentnie). No i Bóg – zakładając wersję chrześcijańską – nie ma brata, choć Jezus odnosił się tak czasem do uczniów. Trochę pokręcone i niejasne, ale pasuje do całokształtu wspomaganej fantastyką rzeczywistości.

Trochę zgrzyta – choć też przywołuje uśmiech – motyw z bramą i pociągiem. Bramy Nieba są przecież otwarte, Jezus zbawił wszystkich – tak przynajmniej ostatnio KK naucza. A co będzie, to się kiedyś każdy dowie ;-)

Lekki i całkiem przyjemny tekst. Sprawnie napisany, choć rozstrzelone formatowanie nieco utrudniało lekturę. Zdecydowanie biblioteczny, czy piórkowy… Nie wiem jeszcze, muszę się przespać i zastanowić.

 

Z rzeczy, które mi się jakoś szczególnie rzuciły:

 

Nie czuł się dobrze na tej komendzie.

What? Księdza na komendę ściągnęli!? ;-) Dyscyplinarki im się zachciało?

 

Pozdrawiam i do jutra!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Zakładam, że kulawy był nie bez powodu, to jakieś nawiązanie do walki Jakuba z aniołem?

Pokrycia biblijnego to raczej nie ma (chociaż nie jestem zupełnie pewien), ale w bardzo wielu legendach szatan jest kulawy – albo wskutek niegojących się obrażeń po strąceniu z niebios, albo dlatego, że po prostu ma kopyta, na których trudno normalnie chodzić.

borek321321 – cieszę się, że się podobało :)

oidrin – dzięki!

Finkla – a to ciekawe, że ten Lucjan może niektórym tak dużo zdradzić, bo myślałem, że to jednak trop który zacznie być zrozumiały dopiero pod koniec. Dzięki, będę pamiętał w przyszłości!

Outta Sewer – prawda, jakbym musiał odpowiadać, co robił Lucjan przez ostatnie kilka tysięcy lat, to musiałbym go chyba umiejscowić na ten czas w innym wymiarze lub świecie. Co, swoją drogą, nie byłoby tak bardzo nieprawdopodobnym w jego przypadku zabiegiem ;) Bardzo się cieszę, ża tak przypdało do gustu!

Golodh – co chciałem powiedzieć zakończeniem? W kontekście chrześcijańskiego “kosmosu” chyba zawsze miałem jakąś intuicję, że Bóg byłby/jest nieco bardziej skomplikowany i nieoczywisty, niż to, jak próbują go ludzkimi kategoriami “zracjonalizować” nasze religijne instytucje. I że wszystko może być częścią jego, niezbyt zrozumiałego dla nas planu – nawet bunt aniołów i taka postać, jak Lucyfer. Natomiast jak dokładnie ten plan wygląda, to już za duże pytanie na moją, ludzką głowę :-)

Irka_Luz – bardzo mi miło, że nie załujesz i miałaś z czytania frajdę :)

krar85 – mógłby też kuleć, bo ktoś go tam ostatnio zahaczył strzałą… ale ja tylko gdybam, to jedno z możliwych rozwiązań ;) Bardzo podoba mi się teoria Ślimaka Zagłady!

Cześć!

Bardzo udany debiut portalowy, gratulacje – pierwszy tekst, a tu od razu nominacja do piórka. I przy okazji fajnie, że do nas dołączyłeś, bo nie jestem przekonana, czy mieliśmy okazję wcześniej rozmawiać. :D

W głosowaniu byłam na TAK, więc opinię zacznę od tego, że świetnie trafiłeś tym opowiadaniem w mój gust. Abstrakcja, której bohaterowie zdają się nie traktować jako coś wybitnie dziwnego tworzy klimacik nie do pomylenia z niczym innym. Tak że bardzo mi się podobało. A teraz do szczegółów, bo za samo “bardzo mi się” TAK-ów się nie dostaje…

Uważam, że świetnie poradziłeś sobie z narracją. Nie zdradza ona za dużo – włącznie z tożsamością narratora – ale poprowadzona jest tak, aby budować odpowiedni suspens. Czuć tutaj też klimat zapyziałej wioski pełnej ludzi i trochę życzliwych wobec obcego, i trochę skłonnych do plotek. Ot, rodzinna polska wieś.

Fragmenty przesłuchań z policją i wyjaśnień angelologa dobrze się w tym klimacie utrzymały i podkręcały wiarygodność abstrakcji – logicznym jest przecież to, że pytania nie wzbudziły w księdzu podejrzeń, co się może stać, bo kto by miał w ogóle rozważać to jako opcję.

I właśnie, sam motyw wjechania pociągiem w bramę Nieba, “z mieczami na pociąg” i ogólne przedstawienie tego układu “góry” uważam za trafione i oryginalne. Doprawienie sprawy sugestią, że może to wszystko nie stało się wbrew woli boskiej jeszcze dodało kolorytu.

W tej kwestii powiedziałabym jednak, że podejrzenia Stacha nie są do końca uzasadnione i nie bardzo wiadomo, skąd on w ogóle wziął ten pomysł – w moim odbiorze nic tego nie zasugerowało. Dodatkowo, podobnie jak poprzedni komentujący, zwróciłam uwagę, że czasami za dużo jest tej stylizacji na tekst o “polaczkach-szaraczkach” jak ujęła to Gravel i faktycznie przy dłuższej formie to mógłby być problem. Tu jednak moim zdaniem nie przeszkadza aż tak, niemniej gdybyś brał się za większe opowiadania, miej to na uwadze.

No i te przerwy pomiędzy akapitami też nie wiem po co. :D

Dzięki za miłą lekturę i wybacz, że musiałeś trochę poczekać na komentarz.

Ponoć robię tu za moderację, więc w razie potrzeby - pisz śmiało. Nie gryzę, najwyżej napuszczę na Ciebie Lucyfera, choć Księżniczki należy bać się bardziej.

Verus,

 

dziękuję, bardzo się cieszę, że tak trafiłem w Twój gust :-) Ze zbyt dużą ilością stylizacji na polaczków-szaraczków się zgadzam i miałem tę refleksję już po napisaniu tekstu, ale żeby to zmienić, trzeba by go było mocno przebudowac, więc uznałem, że już na tym dość stereotypicznym obrazie tutaj pozostanę. 

No i po opublikowaniu kolejnego opowiadania bez przerw (a też z rytmiką wyznaczaną krótkimi akapitami) chyba w końcu czuję, że rzeczywiście nie był to zabieg tutaj konieczny – w związku z czym edytuję całość tak, żeby została bez przerw :-)

Wybacz, że tak późno; niemniej muszę wypełnić swoje obowiązki i do-uzasadnić swoje głosowanie Piórkowe:)

Golodh – co chciałem powiedzieć zakończeniem? W kontekście chrześcijańskiego “kosmosu” chyba zawsze miałem jakąś intuicję, że Bóg byłby/jest nieco bardziej skomplikowany i nieoczywisty, niż to, jak próbują go ludzkimi kategoriami “zracjonalizować” nasze religijne instytucje. I że wszystko może być częścią jego, niezbyt zrozumiałego dla nas planu – nawet bunt aniołów i taka postać, jak Lucyfer. Natomiast jak dokładnie ten plan wygląda, to już za duże pytanie na moją, ludzką głowę

Ogółem akceptuję to przesłanie, niemniej wciąż coś mi się w nim nie podoba. Wydaje mi się, że składają się na to dwa czynniki – to, że słabo koresponduje z tekstem, i że zasadniczo jest dość płytkie. Rzecz w tym, że działania działania Lucjana Lucyfera, staranowanie nieba i moralizatorski styl w końcówce składają pewną obietnicę, że chcesz przekazać swoim tekstem pewną prawdę. Tymczasem ta nieoczywistość Boga pojawia się jasno dopiero pod koniec i – choć samo w sobie nie jest to złe – to brakuje czegoś więcej, co chciałoby się wyciągnąć z opowiadania. Szczególnie, że niektóre elementy tekstu zdają się tą obietnicę podtrzymywać, tylko co z tego, jak na końcu jej nie spełniasz:P

Poza tym jak pisałem wcześniej, tekst mi się bardzo podobał, dobrze piszesz i cieszę się, że próbujesz dalej:)

Слава Україні!

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka