- Opowiadanie: MPJ 78 - Wsi wesoła – agenta historia prawdziwa.

Wsi wesoła – agenta historia prawdziwa.

Opowiadanie na 1 kwietnia. Powstało ekspresem. W stylu konkursów Grafomańskich stąd pewne pomyłki itp zmyłki.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Wsi wesoła – agenta historia prawdziwa.

 Doczłapał się ja panie do płota i popatrzył z troską na gumno. Natenczas Muza podeszła do mnie i rzekła

– Pamiętasz co pisał Kochanowski?

– Rożne różności – odrzekłem ostrożnie.

– “Wsi spokojna, wsi wesoła…” – Muza przerwała patrząc na mnie znacząco.

– Pamiętam tą flaszkę.

 

Wsi spokojna wsi wesoła,

gdy w stodole baba goła.

W miękkim sianie sobie leży

a chłop szybko do niej bieży.

 

– Ty jak zwykle tylko o jednym! – krzyknęła Muza.

 

Przy okazji też strzeliła spojrzeniem spod rzęs. Odruchowo padłem tygrysim skokiem na ziemię, aby uniknąć trafienia. Poniewczasie zorientował się był żem niepotrzebnie padał, albowiem to strzelenie oczami było znacząco-aprobujące. Potwierdzały to dalsze zdarzenia, albowiem Muza odeszła zalotnie powiewając włosami na wietrze. Równie znaczące było też było rozkołysanie bioder w jej marszu, albowiem tak nimi kręciła idąc, że jak uderzyła w stalowy słupek to ten się aż wygiął, albowiem tak gorąca była.

Natenczas naszły mnie smutne konkluzje, że porządnej stodoły z sianem, to ty chłopie dziś nie uświadczysz. Jam ci inteligent pracujący tudzież bimbajacy, młody wykształcony z wielkiego miasta, na wsi małej osiadły. Ino chałupę i garaż mam, a sąsiady nijak nie poratują w tem temacie. Naprzeciwko mam ci ja Twardowskich z Mefistofelskimi. Patologia ci panie jak ta lala. Chleją ino, niby robią w budowlance, aleć na mój nos to bimber pędzą. Co z nim robią, ja tam niby nie wiem. No wiem, wiem. Szedł ci ja po lesie, grzyby zbierał, jak to nagle z drogi w powietrze wystartował i ten wóz strażacki, co Maks se odpicował i ten transporter opancerzony, co go smarkacz po Mefistofelskim wymalował. Amator pomyślałby, że oni jeno wrony straszą, ja tam ci wykonceptowałem sobie, co one gdzieżeś ten bimber wywożą i sprzedają. Wracając do tematu stodoły, to u nich niby jest, ale bez siana dla baby gołej. Po co im ona? Znaczy stodoła a nie baba. A parkują tam te wynalazki i trzymają różniste ustrojstwa z pokrętłami i wihajstrami. Nie lepiej ci panie jest obok. Tam mieszka doktór Mood. Ubiera się w płaszcz kapturzasty niczym Robin Hood, więc niby stodołę powinien mieć starodawną. Chcesz sprawdzić? Nie jest łatwo. Stadko gorylorękich pilnuje mu posesji, po gumnie kocim krokiem asystentki się kręcą, dokoła płoty wysokie z paneli, co autostrady u nas nimi obstawiają. Musi doktorek je uczciwie nocami odkręcał i przywoził do siebie, czyli ma zadatki na swojskiego włościanina. No, ale jak Muza ma być wesoła na wsi, to człek się postarał i do jego stodoły zajrzał, a tam… Powiem ci panocku baby gołe to i owszem były, ino zamiast na sianie, to w wielgachnych słojach siedziały. Mood je nicym łowiecki klonuje, tak samo jak gorylorękich.

Myślałby człowiek, że pod lasem może będzie lepiej bo tam na hektarah włada niejaki Miłosz Sauria z żonką Marlenką. Chałupę ma ci panie niczym dziedzic na dzikich polach. Dobre trzy morgi otoczył betonowym murem, któren mu bluszczem zarósł. Wewnątrz ma panie dworek, że Radek Sikorski wyłby z zazdrości, jakby go zobaczył. Czego tam nie ma? Jest podjazdy dla limuzynów, szklarnia z tropikalnym basenem i wybiegiem dla wielkich jaszczurów, ogród, sad i tylko stodoły brak. Co robić? Panie jak żyć?

 

Postanowiłem stworzyć ci panie klimat wsi wesołej bez stodoły. Naciachałem sierpem po pradziadku gdzie mogłem suchej trawy. Dosuszyłem suszarką do włosów i usypałem z tego stertę na środku salonu. Poczem bieżę do Muzy i rzeczę.

Kochana ma, co byś na wsi mogła być wesoła

co byś na sianie mogła godnie legnąć goła

Tom siano chwacko wziął i tego zorganizował

Salon w stodołę sprytnie żem stuningował.

Dzięki koncepcji, myśli, co strzela jak błyskawica

Na sianie będzie się baraszkować, twoje całować lica

 

Niestety pomysł mój znalazł umiarkowaną aprobatę wybranki mego serca, tudzież innych narządów i organów pobocznych i centralnych.

– Coś ty głupku zrobił! – krzyczała z pasją.

– Klimat wsi wesołej – odrzekłem jasno.

– Sprzątniesz to do ostatniego źdźbła.

– Spełnię twe życzenie, o luba ma.

– Zapamiętaj sobie głąbie kapuściany, salon to nie obora.

– Zapamiętam, a teraz wybacz Muzo, bo sprzątania pora…

– Szlaban ci za głupotę, postawię na figle w sypialni.

– Ulituj się nade mną, jak chciał dobrze, a wyszło fatalni.

– Dam ci szansę poeto. Co masz zrobić bym była wesoła i goła?

– No ten – domyśliłem się. – Siano miękkie a stodoła dokoła.

 

Muza przyzwalająco kiwnęła głowa, po czym opuściła salon. Posprzątać posprzątałem, a potem zamyśliłem się głęboko, jak pozyskać fundusze na błyskawiczne postawienie stodoły i wypełnienie jej sianem. Zagadnienie było kluczowe. Szlaban Muzy oznaczał olbrzymie zagrożenie dla mnie, albowiem zgodnie z wiedzą medyczną i ewolucjonistyczną, nieużywany narząd zanika. Ja zaś bardzo nie chciałem, by zaniknął.

Co więc robić? Im więcej myślałem, tym bardziej byłem zamyślony. Użyłem wysokoprocentowego wsparcia bimbrowego i oto stała się jasność. Unija zakazuje samochodów czyli trza będzie się przesiąść na furmanki. Skroro furmanki, to będą potrzebne konie nie mechaniczne, a biologiczne. Konia, jak każdy wie tankuje się sianem ze stodoły i wodą ze studni. Czyli Unija ma mnie dać kasę na stodołę. Wiadomo biurokracja działa wolno, toteż organ może zanikać zanim te wszystkie dopłaty się zaprogramuje i wydatkuje. Postanowiłem przyspieszyć cały proces i jak na porządnego agenta WSI, udać się do Brukseli po szmal osobiście.

Wypiłem więc panocku księżycówki, pędzonej o nowiu. Takiej, co w zacierze miała połowę wody zebranej z porannej rosy. Pozwoliło to oddzielić ciało astralne od ciała materialnego. W Brukseli był ci ja dwie sekundy później i zacząłem polować na właściwych komisarzy.

Idzie ci taka paskuda, gęba kaprawa broda biała, okularki na kinolu białym pudrem upitolonym, oczka Himmlera, to ja hyc mu w głowę. Tam się zderzyłem, bo jakiś Arab już tam siedział.

– Ktoś ty? – pytam kulturalnie zakasując rękawy.

– A kto pyta? – Arab mówiąc to zaciska pięści, aż mu astralne palce trzeszczą.

 

Ciutkę myśmy sobie kwestie kto zacz, wyjaśniali. Komisarzem w tym czasie telepało. Troszkę więcej niż odrobinkę. Szpagat zrobił, grzmotnął głową w ścianę, nos złamał, okulary rozbił, teczką trzasnął w głowę rozczochranego kolegę. Jakieś cztery piruety dalej zjechał po schodach na półpiętro. Jak przeleciał przez barierkę i kark skręcił. Tośmy z niego wyskoczyli.

– Widzisz co zrobiłeś? – mówię do typa.

– To twoja wina – hardo odpowiada.

– Nie ważne – powiadam mu i hyc następnego komisarza.

Skoczyłem, a Arab za mną. Cóżeś nam nie wyszło. Nawet za bardzo nie zdążyłem rozejrzeć się, co tam i jak posterować, a było po wszystkim. Widno gość za stary był, bo nim zatrzęsło, zatelepało i żyłka mu w głowie pękła. Nie zmartwiłem się zbytnio, bo jużem upatrzył sobie następną komisarzycę. Ta na widok zajść dotychczasowych krzyczała coś, jak te górale ze Słowacji, co im tłumaczyłem na wycieczce, że ta ich śliwowica jedzie ruskim spirytusem. Liczyłem, że w babę, to Arab nie hycnie. Myliłem się niestety, bo skoczył. Ciutkę my się w niej szarpali, ale ostrożnie. Niestety na szpilkach była, więc o poślizg łatwo, równowagę trudno. Padła na plecy, głową rąbnęła o marmury. I już było po niej. Stoimy obok, rozglądamy się w kogo by tu wskoczyć, kiedy mnie miłosierdzie opanowało.

– Chłopie, musimy zwolnić, – mówię Arabowi. – Bo w tym tempie to za dwa kwadranse nie będzie tu choćby jednego żywego komisarza.

– Jeśli tak się stanie znać, że taka była wola Allacha – odpowiada.

– Ba ale wtedy kasy na stodołę i siano nie załatwię.

– Co? – Araba aż zatkało.

– No stodołę, siano by wieś mogła być wesoła.

– Było tak od razu. Jestem Galib ibn Osama ibn Laden. – Wyciągnął do mnie rękę.

– Autor jestem. – ścisnąłem jego prawicę.

– To mówisz chcesz od nich takiego drobiazgu jak kasa na stodołę?

– A i owszem – odparłem. – Za to najlepiej by mi jutro stanęła i sianem się wypełniła, albowiem organ nieużywany może mi zaniknąć.

– Dziwne wy niewierni macie priorytety.

– Tak… – zdziwiłem się. – A, co ty tu robisz?

– Ja szykuję wielką rewolucję. Dzięki mnie sztandary proroka załopoczą nad krajami niewiernych.

– Chłopie. Toż Unija co chwile smaży rewolucje z których nic nie wynika.

– Z tej wyniknie, albowiem dzięki opanowaniu komisarzy zakażę w Europie samochodów spalinowych.

– Głupi pomysł, toż wy tam ropą handlujecie, a jak jej nie sprzedacie, to wam bieda.

– Niewierny niewiele widzisz.

– Ja nie widzę!

– Toż jak Unija ich zabroni, tudzież wprowadzi inne zakazy, które tu co raz przepycham, ludziska w niej będą wrzeć nienawiścią do praw niesprawiedliwych i komisarzy podłych. Wówczas stanę wzniecę powstanie pod hasłem „Prawa proroka dają wam wolność. Chodźcie ze mną na świętą wojnę obalić władze niewiernych.”

– Sprytne, – odrzekłem – ale u nas to nie przejdzie.

– Dlaczego? – zdziwił się.

– Raz, bo nas z Uniji i tak zaraz wyrzucą. Dwa u nas obala się butle winiaczy, a to wyklucza się z obalaniem władzy w imię proroka waszego.

– Też prawda – przyznał.

– Skoro nie ma konfliktu między naszymi celami, to co współpraca?

– Współpraca – odrzekł.

 

Tym to sposobem, u mnie na placu w trzy dni stanęła stodoła. I to nie byle jaka stodoła bo ocieplona, z fotowoltaiką, segmentem suchym z sianem, segmentem wilgotnym z basenem, sauną oranżerią i przejściem do domu. Albowiem założyłem, że Muza jak to kobieta zmienna jest.

 

Muza była zachwycona i ochoczo zgodziła się byśmy na sianie podnosili wesołość wsi i być może przyrost naturalny. Wtem gdy osiągnęła stan baby opisane we flaszce mistrz z Czarnoziemu krzyknęła głośno.

– Aaa!

– Kochanie jeszcze nie zaczęliśmy, a ty już…

– Idioto on patrzy!

– Ale kto?

– On! – Pokazała palcem kota na belce.

– To zdaje się bardzie ona niż on, albowiem to kocica Psotka.

– Nie ważne, nie mogę jak kot tak patrzy.

– Ale…

Niestety Muza demonstracyjnie, z mojego punktu widzenie demonstrując całkiem zgrabną rzyć, opuściła część sianową stodoły udając do części basenowej. Ponieważ nie uzupełniała ubioru było to równoznaczne z tym, iż dalej możemy podnosić wesołość wsi tudzież przyrost. Z kieszeni spodni wyjąłem puszkę sardynek i otworzoną zostawiłem kocicy. Uczciwie na to zapracowała. No cóż, siano fajne jest, ale basen fajniejszy. I z ta radosną konkluzją pomknąłem za Muzą, żeby się nie rozmyśliła. 

Koniec

Komentarze

Rzyć ma sporo wspólnego z życiem, ale nie aż tyle, by jednakowo je pisać. :-) :-)

Ciekawych narrator ma sąsiadów… :-)

Widać gołym… okiem, że jak trzeba, Polak potrafi. :)

– Pamiętam tą flaszkę.

Któż by tej flaszki nie pamiętał… :))

Pecunia non olet

bruce to nawiązanie do nieodżałowanych konkursów grafomańskich, więc wszyscy pamiętamy flaszki mistrza z Czarnoziemu ;) 

O, tak. :) Pozdrawiam.:)

Pecunia non olet

No, nie jest to grafomania, do jakiej przyzwyczaiły nas konkursy. Raczej niechlujnie napisany zwykły, prześmiewczy tekst. Weźmy na przykład tę flaszkę. Gdyby literówek było więcej (tak ze trzy na akapit), to wiadomo, że są celowe. Ale przy jednej lub kilku – można się zastanawiać.

Pomysły interesujące i za dobre na Grafomanię.

Babska logika rządzi!

Finklo flaszka powtarza się w tekście i na 120% jest zamierzona, tak samo jak mistrz z Czarnoziemu. 

 

Poezja w prozie pojawia się u mnie niemal wyłącznie na 1 kwietnia i w Grafomaniach

 

Muza dręcząca Autora też 

 

;)

 

Przykro mi to pisać, więc postaram się jednym zdaniem, albowiem siadłam do lektury w pełni nadziana optymizmem i nadzieją na coś szczególnego, napisanego 1 kwietnia tego roku, czyli grubo po terminie konkursowym, bo sobie doszłam do wniosku przy pomocy myślenia głową, że pomysła miałeś kiedyś niedokończonego i obracałeś go i cyzelowałeś, żeby teraz wszystkich zaskoczyć wypieszczoną grafomanią, a tu się okazało, że mam rozczarowanie wielkie jak nie przemierzając kosmos niezmierzony, bo okazało się, że przeczytałam opowiastkę okraszoną rymowankami, z grafomańskością mającą niewiele wspólnego, za to byków, błędów i usterek  jest tu bez umiaru, czyli dużo ponad miarę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Chyba też wolę klasyczną grafomanię. :\

,,Nie jestem szalony. Mama mnie zbadała."

reg, aż tak źle? 

 

Myślałem, że wyszło zabawnie :( 

 

 

Pewnie tekst jest zabawny i być może kogoś rozśmieszy do rozpuku, ale moje poczucie humoru oparło się zaprezentowanej wesołości.

Niezmiernie trudno jest napisać porządną grafomanię. Jeśli nie czytałeś wiekopomnego dzieła Unfalla Wściekłe zombi szczały z dachu, to serdecznie polecam: https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/8772

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ważne, że Muzie oddano odpowiednią część :)

facebook.com/tadzisiejszamlodziez

Hejka!

Zaczynam pierwsze grafomańskie opko.

Z przemyśleń: Oj, ciężko się czyta, ciężko, żeby błędów nie wyłapać. XD

 

Wierszyk fajny. :D

 

Odruchowo padłem tygrysim skokiem na ziemię, aby uniknąć trafienia. Poniewczasie zorientował się był żem niepotrzebnie padał, albowiem to strzelenie oczami było znacząco-aprobujące.

He he, dobre! Podoba mi się. :D

 

Dalej trochę zbyt rozwleczony akapit o różnych rzeczach traktujący, no ale cusz… takie rzycie. XD

 

Fajna rozmowa Muzy z bohaterem. :D Kobiecie nie dogodzisz… Pomysł na stodołę trochę jak w „Zemście”, cytuję z pamięci: „Jeśli nie chcesz mojej zguby, krokodyla kup mi luby”.

 

Dalej mamy w sumie opowiadanie, które jest mniej grafomańskie, brakuje mi tutaj czegoś szczególnego, mam wrażenie, że historia nie była pisana na ten konkurs, ale po pewnych poprawkach, w konkursie się znalazła.

 

Pozdrowionka,

Bananke

Nowa Fantastyka