- Opowiadanie: Maria Bączała - Wielooki(2023)

Wielooki(2023)

Witam ponownie.

Wiem, że minęło sporo czasu od mojego ostatniego opowiadania, jednak sesja(studia) niestety nie wybiera.

Jednak tak jak się zadeklarowałam napisałam opowiadanie.

Proszę o wyrozumiałość. Nie pisałam od dwóch czy też trzech lat niczego, także jeśli wyłapiecie jakieś błędy, słucham uważnie :)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Wielooki(2023)

Gdyby spoglądał na was bezpośrednio nie czulibyście nic innego prócz strachu. Wyglądał niczym hydra z milionem głów – gdybyś uciął jedną, pojawiłyby się dwie kolejne.

Próbujesz z nim walczyć, ale od samego początku stoisz na przegranej pozycji.

Walka trwa w nieskończoność.

 

Mijają kolejne minuty, godziny, dni…

Nie ma szans ten, kto nie zaznał jego siły już wcześniej. Nie ma szans ten, kto nigdy z nim nie przegrał.

Zapytacie: więc jeśli przegrałaś jakim sposobem nadal żyjesz?

Dobre pytanie.

Ale, żeby poznać sens moich słów, najpierw trzeba poznać historię. Moją historię. Historię, gdy pewnego dnia zdecydował się wybrać właśnie mnie.

 

*

Podobno nawiedza was we snach. Potwór straszny, ale też przebiegły. Potwór okrutny, ale też mądry.

Mówię na niego Wielooki.

To mój demon.

I nigdy mnie nie opuści.

*

Gdy chodziłam jeszcze do szkoły, nazywali mnie czarownicą.

Nie dlatego, że praktykowałam czarną magię czy też gotowałam wywary w kotle.

Zwykłam ubierać się na czarno, a na moich stopach(niezależnie od pory roku) zobaczyć można było glany.

Mój wizerunek był równie mroczny co moja dusza.  Byłam typem samotnego łowcy.

Nie miałam wielu przyjaciół. Tak naprawdę w ogóle nie miałam przyjaciół. Nie miałam zwierząt, ani rodziców – jedynie dziadków, którzy mnie wychowali. Nie miałam perspektyw, pieniędzy ani świetlanej przyszłości.

Byłam niczym.

 Dopóki nie pojawił się on.

Na początku myślałam, że mam przywidzenia.

Mężczyzna w czarnym kapeluszu z wąskim rondem przeciął mi drogę, gdy wracałam ze szkoły. Spojrzał jedynie na mnie, a cień, który rzucał kapelusz, zasłaniał mu oczy.

Następnym razem mignął mi w sklepie. Kolejny raz wszedł do tej samej kawiarni, co ja.

I tylko mi się przyglądał.

Czy nikt inny poza mną nie widział tego dziwnego osobnika? Ludzie traktowali go jak powietrze. Jak zakłócenie w czasoprzestrzeni. Jakby dla nich nie istniał.

To był poniedziałek. Dzień moich czternastych urodzin. Dokładnie dwudziesty siódmy lipca. Był gorący letni dzień. Słońce prażyło niemiłosiernie, jednak na zachodzie wypatrzyłam zbliżającą się burzę. Dlatego też przyśpieszyłam kroku zastanawiając się czy dziadkowie(jak co roku) zamówili mi tort i kupili drobny upominek.

Jednak tym razem było inaczej.

Dziadków nie było w domu. Może chcieli zrobić mi niespodziankę? Zamiast nich zastałam na stole w kuchni niewielki pakunek z wypisanym moim imieniem.

Samanta.

Zmarszczyłam brwi. Nigdy nie przychodziły do mnie paczki. Nie miałam znajomych za granicą, moi rodzice prawdopodobnie już dawno nie żyli, zaś dziadkowie wręczali mi prezenty zawsze osobiście. Czymże więc było to coś?

Ciekawość wzięła jednak górę na rozsądkiem. Chwyciłam paczkę i poszłam z nią do swojego pokoju.

Usiadłam przy biurku mrużąc oczy. Przez okno dachowe wpadały mocne, słoneczne promienie oświetlając łapacz snów wiszący na lampie nocnej.

 Wziąwszy głęboki wdech zaczęłam otwierać „prezent”, a z każdą kolejną chwilą moje oczy robiły się coraz większe. Ze zdziwienia.

W paczce był czarny nóż rytualny. Widziałam taki w książkach. Obok niego biały proszek(prawdopodobnie sól) i karteczka” Wiesz co masz z tym zrobić”.

Nie wiedziałam.

Schowałam nóż do szuflady biurka, a biały proszek wysypałam do kosza. Ktoś stroił sobie ze mnie żarty?

Na co czternastoletniej dziewczynie nóż i sól? To musiał być jakiś głupi dowcip.

I wtedy coś dziwnego zaczęło się ze mną dziać.

Poczułam zawroty głowy i uciążliwy ścisk w tylnej części czaszki. Nogi się pode mną ugięły, a ja padłam na podłogę w konwulsjach.

Straciłam przytomność.

Gdy się obudziłam, patrzyłam swoimi oczami, na swoje obce zachowanie. Rozsypywałam sól na środku pokoju. Próbowałam przestać, ale moim ciałem jakby kierował ktoś inny. Następnie podeszłam do szuflady, w której schowałam nóż.

NIE!

Moje ciało drgnęło, a ja poczułam nieznaną mi wcześniej emocję, która mnie wypełniła. To coś co kierowało moim ciałem musiało się albo zdziwić, albo wkurzyć. Był jednak silniejszy ode mnie. Co się ze mną stało?

Potwór, który mnie opętał wyciągnął ostrze z szuflady i stanął pośrodku kręgu usypanego z soli.

Ból, który mnie wypełnił był nie do opisania, gdy ciął moje ramię. Krew spływała strugami po mojej ręce i wypełniała krąg. Nie wychodziła jednak poza niego. Chwilę potem klęczałam w kałuży własnej krwi.

– Dziadku! Babciu! – chciałam krzyknąć, jednak z moich ust nie wydobył się żaden dźwięk. To cholerstwo kontrolowało moje wszystkie funkcje życiowe. Prócz myśli.

– Wynoś się– spróbowałam ofensywy, jednak ja ani drgnęła. I wtedy wszystko pogrążyło się w ciemności.

Znajdowałam się w pustce. Nie było tu niczego. Tylko ja.

I…

I.

Zaczęłam krzyczeć, gdy przede mną wyrosła ogromna sylwetka monstrum o milionach głów. Z każdej z nich łypało na mnie innego wyrazu oko.

Chciałam uciec, jednak czarna maź przygwoździła mnie do ziemi.

– Zostałaś wybrana – powiedział chór głosów, a mnie zmroziło. – Teraz już na zawsze będziemy razem.

I nagle zmienił postać. Z wielkiego, oślizgłego potwora została ludzka sylwetka przypominająca cień. Miała białe oczodoły i szeroki, szyderczy uśmiech. Podchodziła do mnie wolno, wiedząc, że nie mam dokąd uciec.

Co się działo?

I wtedy stanęła tuż przede mną. Poczułam zapach siarki i gówna. Nie mogłam go znieść. Próbowałam zwymiotować, jednak mój żołądek był dziwnie pusty. Ja sama czułam się… pusta.

Cień uśmiechnął się do mnie po raz ostatni po czym zniknął w moich ustach. Czarna maź puściła, a ja zaczęłam się trząść. Czułam jak potwór wypełnia całe moje ciało. Kotłuje się w brzuchu, dominuję umysł i przejmuję kontrolę nad moim organizmem.

Moje ciało uniosło się – sztywne i jakby… martwe?

Spojrzałam na siebie z góry. Na moje czarne oczodoły, bladą skórę i żyły, prześwitujące przez skórę, które zamiast fioletu, przybrały kolor szkarłatu. Zaczęłam kręcić się wedle ruchu wskazówek zegara – najpierw wolno, synchronicznie, przyśpieszając z każda chwilą. Pod koniec wirowałam, szybko, chaotycznie.

A w mojej głowie rozległ się szyderczy śmiech.

Teraz już na zawsze jesteś moja.

*

Obudziłam się w środku nocy zlana potem. Z trudem łapałam powietrze, które jakby ktoś wyparł mi z płuc. Zerwałam się na równe nogi, szukając solnego okręgu i kałuży krwi.

Nie znalazłam po nich żadnych śladów.

Nóż nadal znajdował się w szufladzie, a sól w koszu.

Otarłam pot z czoła i odetchnęłam głęboko, gdy płuca mi na to pozwoliły. To był tylko sen.

Bardzo zły sen.

Jesteś pewna? – usłyszałam i w jednym momencie mnie sparaliżowało. Oglądnęłam się za siebie, spoglądając w stronę okna dachowego – miejsca, z którego usłyszałam chrapliwy szept. Nie dojrzałam jednak nikogo.

Przesłyszało mi się.

-Oh, przesłyszało ci się, mówisz? Tego również nie byłbym taki pewien….

Schizofrenia. Na pewno zachorowałam na schizofrenię. Da się zachorować na schizofrenię w ciągu jednej nocy?

Nazywaj mnie jak chcesz.

Złapałam się za głowę, czując jak mój puls przyśpiesza. Czym był głos, rozlegający się w mojej głowie? Może to echo snu, który tak dotkliwie na mnie podziałał.

– Echo snu. Ładnie. Tak możesz mnie nazywać.

– Stul pysk! – krzyknęłam w końcu.

– Sami? – usłyszałam zdrobnienie swojego imienia. To babcia.– Wszystko w porządku?

– Tak!- odkrzyknęłam.– Wszystko w porządku. Rozmawiam przez telefon.– skłamałam i od razu poczułam wyrzuty sumienia. Nigdy nie zdarzyło mi się okłamywać dziadków.

-Idź spać, kochanie. – mówiła nadal babcia zza drzwi – Jutro musisz wstać do szkoły.

– Dobrze.

Przebrałam się więc w pidżamę i przykryłam kocem, czując z każdą minutą narastający ucisk w żołądku.

Czy ja zwariowałam?

*

Nie pamiętam wiele.

Urywki wspomnień. Pamięć ciągła jakby szwankowała. Nie miałam ciągłości wspomnień, a jedyne zasrane urywki!

 Pamiętam jak wstawałam z łóżka i nie mogłam tego zatrzymać. Jak wyciągnęłam nóż z szuflady. Pamiętam krzyki – krzyki babci i dziadka. Nie pamiętam jednak co krzyczeli. Byli przerażeni.

Moje ręce we krwi.

Lubimy krew.

Pamiętam jak oblizywałam nóż i pamiętam jak biegłam ciemną ulicą. Dokąd? Nie wiedziałam. Nie mogłam zapanować nad własnym ciałem, ani przewidzieć co zamierzałam zrobić.

Jednak najlepiej zapamiętałam jedno – moje odbicie w szybie sklepu. Moje oczy zaszły czernią – białka nie były ogóle widoczne, skóra przybrała kolor krwisto-blady, a moja twarz… Chciałam zacząć wrzeszczeć, jednak potwór, który mnie opętał zaczął się tylko śmiać.

Moja twarz naznaczona była bliznami. Skóra głowy, została oskalpowana.

Teraz wyglądamy, tak jak powinniśmy wyglądać.

Płacz. Chciałam się rozpłakać, jednak ta emocja jakby gdzieś uciekła. Nie mogłam jej przywołać. Jedyne co, to czułam tylko nienawiść. Nienawiść do tego stwora, który mnie kontrolował. Chciałam go zabić, unicestwić, sprawić, żeby cierpiał.

Bardzo dobrze.

Chciałam przypomnieć sobie mężczyznę w czarnym kapeluszu. Miejsca, w których go widywałam, jednak demon( bo chyba mogłam go tak nazywać) blokował wszelkie moje myśli, prócz tych, które uważał za nieinwazyjne.

Mężczyzna w czarnym kapeluszu.

Musiałam go znaleźć.

Jak tylko odzyskam kontrolę.

*

Odzyskałam ją, gdy na wschodzie świtało. Monstrum chciało poderżnąć gardło bezdomnemu, który zasnął na wysypisku śmieci. Cudem udało mi się to powstrzymać.

Bezdomny zbudził się, zobaczył mnie, uczynił znak krzyża i uciekł w popłochu.

Widząc swe dłonie upaprane we krwi, dotykając swojej łysej głowy i świeżych blizn na policzkach, padłam na kolana płacząc żałośnie. Nóż, którym dokonałam tego wszystkiego cisnęłam na górę śmieci.

Zabiłam ich. Zabiłam babcię i dziadka. Na pewno. To nie był sen. Policja będzie mnie szukać.

Ale zanim mnie znajdzie.

Pozbędę się Ciebie stworze.

Możesz próbować.-usłyszałam.

*

Wiedziałam, że noc jest jego porą. Że nocą ma większą moc. Nocą może mnie kontrolować.

Był jeszcze świt. Musiałam wrócić do domu. Musiałam zatuszować swój wygląd.

Starałam się nie wchodzić do sypialni dziadków. Starałam się nawet o nich nie myśleć, jednak nogi same mnie tam zaniosły.

Zwymiotowałam.

To była rzeźnia.

Ubój.

Ich ciała były dosłownie poszatkowane. Krew była wszędzie. Odwróciłam od nich wzrok.

Nie ja ich zabiłam. To był on. To był on.

Powtarzałam jak mantrę.

Razem to zrobiliśmy. To nasze dzieło – powiedział.

– Milcz – warknęłam.

Pobiegłam do swojego pokoju. Narzuciłam na siebie czarną bluzę z szerokim kapturem, czapkę i kominiarkę. Nikt nie mógł mnie rozpoznać. Nikt nie mógł mnie zobaczyć. Spojrzałam na nóż motylkowy, który otrzymałam w prezencie na zeszłe urodziny. Leżał na regale, pomiędzy książkami. Schowałam go do kieszeni.

I wtedy do drzwi rozległo się pukanie.

– Zosiu! To ja, Beatka. Przyszłam tak jak się umawiałyśmy.

I drzwi uchyliły się.

Adrenalina uderzyła mi do głowy. Nie mogła mnie zobaczyć.

– Zosiu?

Wyskoczyłam przez okno dachowe. Na szczęście był to parter.

Jedyne co usłyszałam, biegnąc jak najdalej od domu to pełen przerażenia wrzask pani Beatki, gdy weszła do sypialni dziadków.

*

Było południe. W miasteczku rozlegały się syreny. Policja szukała winnego makabry na wiejskiej. Ludzie szeptali. Każdy spoglądał po sobie z podejrzliwością. Niecodziennym wydarzeniem było zabójstwo w tak spokojnym od lat miejscu.

Narkomani, bezdomni, alkoholicy…. To stało na porządku dziennym. Jednak morderstwo?

Ukryłam się w starej drewutni, kalkulując swoje szansę na znalezienie mężczyzny w czarnym kapeluszu.

Gdzie mogłabym zacząć?

I wtedy wspomniałam słowa swojej zamordowanej babci.

„ Zło przybiera formy niewinne. Nawet baranek, okazać się może wilkiem”

I przed oczami pojawił mi się obraz kościoła katolickiego. Czyżby…?

Powstałam i bez dłuższego namysłu ruszyłam w jego kierunku. Starałam się iść jak najmniej uczęszczanymi drogami, żeby mój nietypowy ubiór nie wzbudzał zbyt dużych podejrzeń.

Kto w lecie chodził w czapce i kominiarce?

Tylko ten, kto miał coś na sumieniu.

Tylko ten, który nie miał skóry głowy i policzków.

Tylko ten, kto przed kimś się ukrywał.

Na pewno mnie szukali. Wiedzieli, że to ja. Musiałam zdążyć przed nocą. Musiałam zdążyć, nim ponownie mnie opęta.

Przyśpieszyłam więc kroku.

*

Stanęłam przed kościołem. Był ogromny, pomalowany na biało. Wysokie ściany zdawały się ciągnąć do nieba. Na środku budowli uczynione zostało wgłębienie i stała tam figura matki boskiej składającej ręce do modlitwy. Skrzywiłam się. Budziła we mnie niepokój.

Zamknęłam oczy na dłuższą chwilę.

Gdy je otworzyłam nagle zastałam noc.

Co się….

Jak to…

Nie zdążyłam nawet zebrać myśli. Stwór przejął nade mną władzę.

Nie pamiętam jakim sposobem znalazłam się w kościele, ale pamiętam, że w jednej z naw siedział właśnie on. Umysł pozwolił wychwycić mi czarny kapelusz. Demon zajął miejsce za nim.

– Panie. – powiedział skłaniając nisko głowę. – Naczynie jest gotowe.

W cieniu kapelusza błysnął jego uśmiech. Wtedy dojrzałam też jego oczy, gdy skierował je wprost na nas. Żółte, gadzie, wyprane z wszelkich emocji.

– Pozwól mi z nią porozmawiać – powiedział głosem, który przyprawiłby niejednego o ciarki. Jednak nie mnie. Tej nocy zmieniłam się. Nie tylko ze względu na potwora, który we mnie siedział.

Demon potaknął, a ja gwałtownie powróciłam do swojego ciała.

– Witaj, Samanto.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na niego z nienawiścią, czując jak moja dłoń wędruję ku ostrzu, które skrywałam w kieszeni.

– Nie radziłbym – uprzedził. – Teraz jesteśmy jednością. Znam wszystkie twoje myśli i zamiary.

Zacisnęłam wściekle zęby.

– Zabierz go ode mnie.

– Nie mogę– wzruszył ramionami. – Został zapieczętowany.

– Dlaczego ja? Dlaczego akurat mnie wybrałeś?

– Bez powodu –odparł. – Rzuciłaś mi się w oczy.

– Co chcecie ze mną zrobić?

– Zabrać ze sobą. Szczerze? Jestem pod wrażeniem. Nie sądziłem, że ciało i duch dziecka udźwignie naszego chowańca.

– Zabrać… dokąd?– zapytałam, a dłoń nie wiedząc kiedy zacisnęła się na rękojeści noża.

Odwrócił się do mnie, a ja dzielnie zniosłam spojrzenie jego gadzich oczu.

– Do domu.

Pokręciłam głową.

– Jestem w domu! – krzyknęłam i nie wahając się ani chwili dłużej, wbiłam nóż w jedno z jego paskudnych ślepi.

Mężczyzna padł na ławkę, martwy.

Przynajmniej tak mi się wydawało. Zaraz jednak usłyszałam śmiech. Potwór(kolejny) podniósł się do pozycji siedzącej i wyciągnął ostrze ze swojego oczodołu. Nie dojrzałam nawet jednej strużki krwi. Zupełnie jakby jego ciało nie składało się z naczyń krwionośnych, a z waty.

Pokręcił głową.

– Ostrzegałem – powiedział z groźbą w głosie.– Teraz tego pożałujesz.

Cisnął nóż od ławkę, a demon przejął nade mną kontrolę.

*

Tym razem nie pamiętałam nic.

Nie miałam pojęcia ile minęło godzin.

Dni i nocy.

Pewnego poranka, odzyskałam kontrolę stojąc na krawędzi dziesięciopiętrowego budynku. Spoglądałam w dół i miałam wykonać krok.

Na dole stały radiowozy policyjne, wozy strażackie i dwie karetki. Jeden z funkcjonariuszy trzymał megafon i mówił do niego.

Sens jego słów zaczął docierać do mnie dopiero po chwili.

– Samanto. Pomożemy ci. Wiemy co zrobiłaś, to nie twoja wina. Jesteś chora.

Czy zrobiłam coś gorszego niż zabójstwo babci i dziadka?

– Morderca!- usłyszałam krzyk z tłumu.

– Wariatka!

– Oddaj mojego brata z powrotem ty psychopatko!

Spojrzałam na swoje dłonie i ubranie. Wszystko było mokre od krwi. W kieszeni bluzy wymacałam nóż rytualny – nóż, który wcześniej wyrzuciłam na górę śmieci.

Oczyma wyobraźni dojrzałam obraz hydry z tysiącem głów i oczu.

Wielooki.

Mój demon.

Na zawsze będziemy razem.

Przyłożyłam nóż do gardła. Cięcie musiało być precyzyjne. Nie mogłam sama siebie zawieźć.

Wykonałam więc je starannie, czując jak ostry ból rozchodzi się, aż po koniuszki moich palców.

Rzuciłam się w dół.

Martwa.

*

Było mi zimno. Strasznie zimno.

Nie było mi jednak zimno, z racji tego, że byłam martwa.

Znajdowałam się w kostnicy, a lekarz patolog właśnie miał dokonywać mojej sekcji zwłok.

Gdy zobaczył jak otwieram oczy, a moja klatka piersiowa zaczyna się na nowo poruszać, nóż wypadł mu z rąk, a on złapał się za serce.

Powstałam.

– Wielooki – szepnęłam.– Będzie ze mną na zawsze.

I udusiłam go, czując jak chęć mordu wypełnia całe moje ciało.

Tylko ciało.

Bo dusza pragnęła tylko jednego.

Krwi.

 

 

Koniec

Komentarze

Mężczyzna w czarnym kapeluszu z wąskim rondem przeciął mi drogę, gdy wracałam ze szkoły. Spojrzał jedynie na mnie, a cień, który rzucał kapelusz, zasłaniał mu oczy.

To jest możliwe kiedy kapelusz ma szersze rondo. Przy wąskim nie – wiem, bo noszę…

 

Spojrzałam na nóż motylkowy, który otrzymałam w prezencie na zeszłe urodziny.

 

 Od babci i dziadka? Mało prawdopodobne, to typowo zbrodnicze narzędzie…

 

 szukała winnego makabry na wiejskiej. 

 

Nazwa ulicy z dużej litery 

 

Na środku budowli uczynione zostało wgłębienie i stała tam figura matki boskiej 

 

 Duże litery, czy się lubi czy nie. “Wgłębienie” owo to po prostu wykusz. Dostępny w Wiki…

 

Cisnął nóż od ławkę, ??
 
Powodzenia.

 

dum spiro spero

Witaj.

 

Kwestie techniczne – wątpliwości i sugestie – do przemyślenia:

Całe opowiadanie wygląda nieco na wiersz biały – prawie każde zdanie zaczyna się od nowego wiersza. Dość nietypowo, jak na prozę. Czy to celowy zabieg?

 

Gdyby spoglądał na was bezpośrednio (przecinek?) nie czulibyście nic innego prócz strachu. Wyglądał niczym hydra z milionem głów – gdybyś uciął jedną, pojawiłyby się dwie kolejne.

Próbujesz z nim walczyć, ale od samego początku stoisz na przegranej pozycji. – w tym fragmencie nieco zgrzyta mi fakt, że najpierw narrator zwraca się do wielu osób, a potem nagle do jednej

Zapytacie: więc jeśli przegrałaś (przecinek?) jakim sposobem nadal żyjesz?

Zwykłam ubierać się na czarno, a na moich stopach(brak spacji) (niezależnie od pory roku) zobaczyć można było glany.

Mój wizerunek był równie mroczny (przecinek?) co moja dusza.

Obok niego biały proszek(brak spacji) (prawdopodobnie sól) i karteczka” (niepotrzebna spacja) Wiesz co masz z tym zrobić”.

Gdy się obudziłam, patrzyłam swoimi oczami, (zbędny przecinek?) na swoje obce zachowanie. – powtórzenie, czy „swoimi” jest potrzebne?

To coś (przecinek?) co kierowało moim ciałem musiało się albo zdziwić, albo wkurzyć. Był jednak silniejszy ode mnie. – rodzaj nijaki nagle zmienia się w męski

Potwór, który mnie opętał (przecinek?) wyciągnął ostrze z szuflady i stanął pośrodku kręgu usypanego z soli. Ból, który mnie wypełnił (przecinek) był nie do opisania, gdy ciął moje ramię. – powtórzenie; brzmi tak, jakby to ból ciął ramię; jak wyglądał stojący pośrodku potwór?

Krew spływała strugami po mojej ręce i wypełniała krąg. Nie wychodziła jednak poza niego. – czy krew może wychodzić?

– Wynoś się(brak spacji)– spróbowałam ofensywy, jednak ja ani drgnęła. – styl

Miejsca, w których go widywałam, jednak demon(brak spacji)((zbędna spacja) bo chyba mogłam go tak nazywać)…

Ich ciała były dosłownie poszatkowane. Krew była wszędzie. Odwróciłam od nich wzrok. Nie ja ich zabiłam. – powtórzenia

Policja szukała winnego makabry na wiejskiej. – czy to nazwa ulicy?; jeśli tak, powinno być wielką literą

Było mi zimno. Strasznie zimno. Nie było mi jednak zimno, z racji tego, że byłam martwa. – powtórzenia; tych zdań nie rozumiem, bo przeczą sobie nawzajem

Tylko ciało. Bo dusza pragnęła tylko jednego. – powtórzenie

A zatem pod kątem spraw językowych warto jeszcze dokładnie przejrzeć i poprawić całość.

 

Dość drastyczne spojrzenie na chorobę psychiczną głównej bohaterki, w jej mniemaniu opętaną przez zło.

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Hej 

Opowiadane czytało się dobrze. Miałaś też ciekawy pomysł na horror: ) Jednak bardziej cenie w horrorach klimat niż masakrę :) A tu klimatu mi nieco brakuje. Samo opętanie było też w mojej ocenie za mało spektakularne. 

Pozdrawiam  

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Zły Mikołaj Jim ma ochotę spuścić autorce lanie mocno namoczoną rózgą (gdyby autorka była autorem też dostałaby lanie, tyle że kłonicą) i to wcale nie za to, że utwór jest zły, a za to, że autorka (podobnie jak Zły Mikołaj Jim, ale to ciii…) szuka usprawiedliwień dla NIEPISANIA. Może zresztą autorce zbiera się tu i za innych, których teksty ostatnio czytałem (i za samego Jima, ale ciii…) – niemniej – męczy mnie to marudzenie. Cytując Tarninę: "nie marudzić, pisać!".

 

Cieszę się, że wróciłaś do pisania. Zajrzałem pod Twój poprzedni tekst – obiecywałaś tam:

Dziękuje wszystkim za komentarze, które dodały mi wiary w siebie. Nad opowiadaniem z pewnością niedługo zasiądę i spróbuję stworzyć świat widziany moimi oczami w świecie fantastycznym.

Jak widać – marchewka nie zadziałała, potrzebne są Jimowe rózgi ;-)

Czuj się wychłostana. I to mocno.

Sprałem, złamałem rózgę, to teraz do rzeczy…

 

Mimo technikaliów (do nich jeszcze wrócę, wiele Ci już wyłapali bruce i Fascynator) – czytało się dość dobrze (dość dobrze to mocna trójka z plusem), bohaterka trochę sobą denerwowała – ale wszystkie czternastolatki są denerwujące (denerwują nawet same siebie), więc można to uznać za prawidłową kreację. Utwór udało się przebiec w jednym “posiedzeniu” co nie zawsze jest mi dane, gdy tekst jest słaby (bo muszę wtedy iść się napić, bo na trzeźwo się nie da – tu u Ciebie nie było konieczności alkoholizowania się by dopomóc odbiorowi). Wiem, że nie ma nic bardziej protekcjonalnego niż pisanie, że “masz zadatki” – więc pisał tego nie będę, ale ujmę to jeszcze bardziej protekcjonalnie, buahahahaha, a mianowicie tak: gdyby panienka (czy też pani, bo stan cywilny nie ma tu nic do rzeczy) trochę nad opowiadaniem przysiadła, to by lepszym ono było, a gdyby częściej do opowiadań przysiadała, każde kolejne by zauważalny progres mogło pokazać… dobra – dość protekcjonalności, wredny i zły Mikołaj Jim pójdzie się przejść i spróbuje już bez głupich żartów i żałosnych przytyków starego zgorzkniałego grzdyla ;-)

Konkrety, konkrety, konkrety…

Podobnie jak Bardowijaskrowi, tak i mnie trochę brakowało w tym klimatu.

Masakra – mi nie przeszkadzała, nawet nie miałbym nic przeciwko temu, by utwór był bardziej gore, słownictwo mogłoby też być w tym przypadku mocniejsze (nie wierzę, że zbuntowana czternastolatka, wychowywana przez dziadków aż tak panuje nad językiem i jedynie “gówno” jej się czasem wymsknie).

To – co tu leży – to słaby środek i nienajlepsza końcówka. Początek – zaciekawia. Środek – jest nudny. Końcówka – płaska.

 

 

Ludzie traktowali go jak powietrze. Jak zakłócenie w czasoprzestrzeni

 

Zgrzyta mi to. Niby to nie jest błąd, ale przeciętni ludzie, bez względu czy to w Boguchwale, w Rzeszowie, Radomiu, Warszawie, Sydney czy Nowym Jorku – o zakłóceniach czasoprzestrzeni nic nie wiedzą, więc ich stan świadomości nie zezwala na potraktowanie czegoś "tak jak zakłócenie czasoprzestrzeni". Oczywiście – narratorka ma świadomość istnienia czasoprzestrzeni i jej zakłóceń – więc, tak jak napisałem, nie jest to błąd – jednak trochę mi zgrzyta.

 

Kotłuje się w brzuchu, dominuję umysł i przejmuję kontrolę nad moim organizmem.

 

ę – wskazuje na pierwszą osobę – ja przejmuję, ale on przejmuje – a to chyba był on więc to on dominuje?

 

Wyskoczyłam przez okno dachowe. Na szczęście był to parter.

 

Okno dachowe na parterze? Hmmm… nie spotkałem się z czymś takim, ale niech będzie.

 

 

Podsumowując – utwór jest dość dobry i nienajgorzej napisany, zaciekawia na początku, nudzi po środku, zawodzi na koniec.

Recepta od szamana Jima:

 

Sesję zdać na jakiejś rozsądne minimum i wracać do szlifowania pisania.

Poprawiać zamieszczone utwory.

Pisać częściej by pisać lepiej.

Częściej też się tu pokazywać.

Odpowiadać na komentarze.

Nawet takie wredne jak ten.

 

odmaszerować…

 

(a nie – to chyba mi się z Wojskim pomieszało…)

 

pozdrawiam,

 

Jim

entropia nigdy nie maleje

Przybywam z dyżurnym komentarzem.

Niestety muszę powiedzieć, że mnie nie porwało. Na pocieszenie powiem, że to po części po prostu kwestia gustu – horrory to nie moja bajka. Natomiast wykonanie też pozostawia nieco do życzenia, szczególnie interpunkcja.

Nie wiem jak nazwać taki sposób narracji… urywany, chaotyczny… rozumiem, że był to celowy zabieg, mający na celu oddanie stanu psychicznego bohaterki, ale mnie po prostu męczył. Zwróciło też moją uwagę, o czym wspomniała już bruce, że prawie każde zdanie to nowy akapit. Znowu – zakładam, że to specjalnie, ale mnie to przeszkadzało w czytaniu.

Łapanka:

Gdyby spoglądał na was bezpośrednio[przecinek] nie czulibyście nic innego prócz strachu.

Zapytacie: więc jeśli przegrałaś[przecinek] jakim sposobem nadal żyjesz?

Zwykłam ubierać się na czarno, a na moich stopach(niezależnie od pory roku)

Zjadło spację po “stopach”. I też dziwnie mi tu brzmią te stopy… niby buty się nosi na stopach, ale raczej się mówi, że na nogach, nie?

Dlatego też przyśpieszyłam kroku[przecinek] zastanawiając się[przecinek] czy dziadkowie[spacja](jak co roku) zamówili mi tort i kupili drobny upominek.

Nigdy nie przychodziły do mnie paczki. Nie miałam znajomych za granicą

Może się czepiam, ale paczki przychodzą nie tylko z zagranicy.

Ciekawość wzięła jednak górę na rozsądkiem.

A co jest nierozsądnego w otwarciu paczki…?

Obok niego biały proszek(prawdopodobnie sól) i karteczka” Wiesz co masz z tym zrobić”.

Powinno być: Obok niego biały proszek (prawdopodobnie sól) i karteczka “Wiesz, co masz z tym zrobić.

 

Na tym zakończyłam łapankę, bo większość błędów to przecinki i spacje. Sugerowałabym przejrzeć tekst jeszcze raz pod tym kątem. Ostatnia rzecz która wpadła mi w oko to:

Na środku budowli uczynione zostało wgłębienie

Nie wiem, czy można uczynić wgłębienie, raczej nie.

Kosmos to bazgranina byle jakich wielokropków!

Przede wszystkim nie lubię takich ociekających krwią tekstów. Nie moja bajka. A tu dodatkowo mam wrażenie, że to senny koszmar, a nie przemyślana historia. Głównie dlatego, że nie dajesz bohaterce szansy. Zostaje opętana, robi to, co chce demon i to właściwie wszystko. To dlaczego właśnie ona podsumowujesz krótkim: bo tak, jaki cel ma demon – a diabli wiedzą. Nie dajesz jej cienia szansy na obronę, nie widzimy żadnych zmagań z demonem, poza pomysłem (skąd się wziął?), żeby poszukać kogoś, kto okazuje się jeszcze gorszym sukinsynem.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

smiley Jeszcze drobiazg…

-Oh, przesłyszało ci się,

To zdecydowanie forma anglosaska, nasze słowniki preferują och.

 

dum spiro spero

Moim zdaniem to w ogóle nie jest horror. Nie wystarczy wzmianka o morderstwie, rozlanych litrach krwi pokrojonych na kawałki ciałach dziadków. Tu brakło atmosfery grozy, brakło nastroju wyczekiwania na niewiadome, które potrafiłoby przerazić.

W zamian dostałam najprawdopodobniej chorą nastolatkę, tudzież opis jej sennego koszmaru. Brakło mi fantastyki – rojenia chorej dziewczyny i przerażające sny to nie fantastyka.

Całości nie najlepszego wrażenia dopełnia bardzo złe wykonanie.

Mam nadzieję, Mario, ze Twoje przyszłe opowiadania będą znacznie ciekawsze i zdecydowanie lepiej napisane.

 

Gdyby spo­glą­dał na was bez­po­śred­nio… → A czy można spoglądać na kogoś pośrednio?

 

nie czu­li­by­ście nic in­ne­go prócz stra­chu. → …nie czu­li­by­ście nic prócz stra­chu.

 

naj­pierw trze­ba po­znać hi­sto­rię. Moją hi­sto­rię. Hi­sto­rię, gdy… → Czy to celowe powtórzenia?

 

Mój wi­ze­ru­nek był rów­nie mrocz­ny co moja dusza. → Mój wi­ze­ru­nek był rów­nie mrocz­ny jak dusza.

 

Nie mia­łam wielu przy­ja­ciół. Tak na­praw­dę w ogóle nie mia­łam przy­ja­ciół. Nie mia­łam zwie­rząt, ani ro­dzi­ców – je­dy­nie dziad­ków, któ­rzy mnie wy­cho­wa­li. Nie mia­łam per­spek­tyw… → Miałoza.

 

prze­ciął mi drogę, gdy wra­ca­łam ze szko­ły. Spoj­rzał je­dy­nie na mnie, a cień, który rzu­cał ka­pe­lusz, za­sła­niał mu oczy.

Na­stęp­nym razem mi­gnął mi w skle­pie. Ko­lej­ny raz wszedł do tej samej ka­wiar­ni, co ja.

I tylko mi się przy­glą­dał. → Nadmiar zaimków.

 

Jed­nak tym razem było ina­czej.

Dziad­ków nie było w domu. → Nie brzmi to najlepiej.

 

Za­miast nich za­sta­łam na stole w kuch­ni nie­wiel­ki pa­ku­nek… → Czy dobrze rozumiem, że zazwyczaj na kuchennym stole zastawała dziadków?

 

i kar­tecz­ka” Wiesz co masz z tym zro­bić”. → Brak spacji przed otworzeniem cudzysłowu, Zbędna spacja po nim.

Winno być: …i kar­tecz­ka z napisem: „Wiesz co masz z tym zro­bić”.

 

Nogi się pode mną ugię­ły, a ja pa­dłam na pod­ło­gę w kon­wul­sjach. → Czy dobrze rozumiem, że podłoga miała konwujsje?

Proponuję: Nogi się pode mną ugię­ły i w konwulsjach upa­dłam na pod­ło­gę.

 

pa­trzy­łam swo­imi ocza­mi, na swoje obce za­cho­wa­nie. Roz­sy­py­wa­łam sól na środ­ku po­ko­ju. Pró­bo­wa­łam prze­stać, ale moim cia­łem… → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

NIE! → Dlaczego wielkie litery?

 

Moje ciało drgnę­ło, a ja po­czu­łam nie­zna­ną mi wcze­śniej emo­cję, która mnie wy­peł­ni­ła. To coś co kie­ro­wa­ło moim cia­łem mu­sia­ło się albo zdzi­wić, albo wku­rzyć. Był jed­nak sil­niej­szy ode mnie. Co się ze mną stało?

Po­twór, który mnie opę­tał wy­cią­gnął ostrze z szu­fla­dy i sta­nął po­środ­ku kręgu usy­pa­ne­go z soli.

Ból, który mnie wy­peł­nił był nie do opi­sa­nia, gdy ciął moje ramię. Krew spły­wa­ła stru­ga­mi po mojej ręce… → Zaimkoza.

 

– Wynoś się spró­bo­wa­łam ofen­sy­wy, jed­nak ja ani drgnę­ła. → Brak spacji po drugiej półpauzie. Kim jest ja, która ani drgnęła?

 

I.-> Czemu służy to oznaczenie, skoro w dalszym ciągu tekstu nie ma kolejnych?

 

Z każ­dej z nich ły­pa­ło na mnie in­ne­go wy­ra­zu oko. → Co to znaczy, że oczy były innych wyrazów?

 

jed­nak mój żo­łą­dek był dziw­nie pusty. Ja sama czu­łam się pusta Cień uśmiech­nął się do mnie po raz ostat­ni po czym znik­nął w moich ustach. Czar­na maź pu­ści­ła, a ja za­czę­łam się trząść. Czu­łam jak po­twór wy­peł­nia całe moje ciało. Ko­tłu­je się w brzu­chu, do­mi­nu­ję umysł i przej­mu­ję kon­tro­lę nad moim or­ga­ni­zmem.

Moje ciało unio­sło się… → Zaimkoza. Literówka.

 

Za­czę­łam krę­cić się wedle ruchu wska­zó­wek ze­ga­ra – naj­pierw wolno, syn­chro­nicz­nie… → Czy na pewno wirowała synchronicznie? A jeśli tak, co z nią wirowało?

Za SJP PWN: synchronia «jednoczesność występowania pewnych procesów lub zjawisk»

 

Pod ko­niec wi­ro­wa­łam, szyb­ko, cha­otycz­nie. → Pod koniec czego?

 

A w mojej gło­wie roz­legł się szy­der­czy śmiech.

Teraz już na za­wsze je­steś moja. →

A w mojej gło­wie roz­legł się szy­der­czy śmiech.

– Teraz już na za­wsze je­steś moja.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać głosy w głowie.

 

Ogląd­nę­łam się za sie­bie, spo­glą­da­jąc w stro­nę… → Nie brzmi to najlepiej. Czy mogła oglądać się przed siebie?

Proponuję: Spojrzałam za sie­bie, zerkając w stro­nę

 

Prze­sły­sza­ło mi się.Prze­sły­sza­łam się.

 

-Oh, prze­sły­sza­ło ci się, mó­wisz? → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

Tego rów­nież nie był­bym taki pe­wien…. → Po wielokropku nie stawia się kropki.

 

– Sami? – usły­sza­łam zdrob­nie­nie swo­je­go imie­nia.– Sami? – Usły­sza­łam zdrob­nie­nie swo­je­go imie­nia.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

To bab­cia.– Wszyst­ko w po­rząd­ku? → Brak spacji po kropce.

 

– Tak!- od­krzyk­nę­łam.– Wszyst­ko w po­rząd­ku. Roz­ma­wiam przez te­le­fon.– skła­ma­łam… → Brak spacji przed dywizem, zamiast którego powinna być półpauza. Brak spacji po pierwszej kropce, brak spacji po ostatniej kropce.

 

-Idź spać, ko­cha­nie. – mó­wi­ła nadal bab­cia zza drzwi – Jutro mu­sisz wstać do szko­ły. → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Zbędna kropka po wypowiedzi. Brak kropki po didaskaliach.

Rzecz dzieje się w lipcu – dlaczego babcia mówi, że Samanta musi jutro wstać do szkoły?

 

Nie pa­mię­tam wiele. Uryw­ki wspo­mnień. Pa­mięć cią­gła jakby szwan­ko­wa­ła. Nie mia­łam cią­gło­ści wspo­mnień, a je­dy­ne za­sra­ne uryw­ki!

Pa­mię­tam jak… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Pa­mię­tam krzy­ki krzy­ki babci i dziad­ka. Nie pa­mię­tam jed­nak co krzy­cze­li. → Czy to celowe powtórzenia?

 

biał­ka nie były ogóle wi­docz­ne… → Pewnie miało być: …biał­ka nie były w ogóle wi­docz­ne

 

skóra przy­bra­ła kolor krwi­sto-bla­dy… → …skóra przy­bra­ła kolor bladokrwi­sty

 

Chcia­łam za­cząć wrzesz­czeć, jed­nak po­twór, który mnie opę­tał za­czął się tylko śmiać. → Nie brzmi to najlepiej.

 

Skóra głowy, zo­sta­ła oskal­po­wa­na. → Oskalpowana może być głowa. Skóra z niej zdarta to skalp.

 

jed­nak demon( bo chyba… → Brak spacji przed nawiasem, zbędna spacja po nawiasie.

 

Od­zy­ska­łam ją, gdy na wscho­dzie świ­ta­ło. → Zbędne dookreślenie – czy mogło świtać w innym miejscu?

 

Po­zbę­dę się Cie­bie stwo­rze. Po­zbę­dę się cie­bie, stwo­rze.

Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Mu­sia­łam za­tu­szo­wać swój wy­gląd. → Na czym polega tuszowanie wyglądu?

 

Ich ciała były do­słow­nie po­szat­ko­wa­ne. → Szatkować można jarzyny, ale nie ciała/ mięso.

Proponuję: Ich ciała były do­słow­nie posiekane.

 

Spoj­rza­łam na nóż mo­tyl­ko­wy, który otrzy­ma­łam w pre­zen­cie na ze­szłe uro­dzi­ny. → Wybacz, Mario, ale nijak nie uwierzę, że dziadkowie trzynastoletniej dziewczynki dali jej na urodziny nóż!

 

I wtedy do drzwi roz­le­gło się pu­ka­nie.I wtedy rozległo się pukanie do drzwi.

 

Wy­sko­czy­łam przez okno da­cho­we. Na szczę­ście był to par­ter. → Mnie także zdumiewa okno dachowe na parterze! Czy tam nie było zwykłych okien, by przez nie wyskoczyć??

 

Po­li­cja szu­ka­ła win­ne­go ma­ka­bry na wiej­skiej. → Zdanie brzmi tak, jakby makabra wydarzyła się w budynku sejmowym. Nazwy ulic piszemy wielką literą.

 

Nar­ko­ma­ni, bez­dom­ni, al­ko­ho­li­cy…. → Zbędna kropka po wielokropku.

 

To stało na po­rząd­ku dzien­nym.To było na po­rząd­ku dzien­nym.

 

„ Zło przy­bie­ra formy nie­win­ne. Nawet ba­ra­nek, oka­zać się może wil­kiem” → Zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu. Brak kropki po zamknięciu cudzysłowu.

 

Na środ­ku bu­dow­li uczy­nio­ne zo­sta­ło wgłę­bie­nie i stała tam fi­gu­ra matki bo­skiej skła­da­ją­cej ręce do mo­dli­twy. → A może: Pod jedną ze ścian, we wnęce, stała figura Matki Boskiej, z rękami złożonymi do modlitwy.

 

Gdy je otwo­rzy­łam nagle za­sta­łam noc. → Chyba miało być: Gdy je otwo­rzy­łam nagle nastała noc.

 

Co się…. → Zbędna kropka po wielokropku.

 

Umysł po­zwo­lił wy­chwy­cić mi czar­ny ka­pe­lusz. Demon zajął miej­sce za nim. → Czy dobrze rozumiem, że demon zajął miejsce za czarnym kapeluszem?

 

– Panie. – po­wie­dział skła­nia­jąc nisko głowę. → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

– Nie mogę– wzru­szył ra­mio­na­mi. → – Nie mogę.Wzru­szył ra­mio­na­mi.

 

– Bez po­wo­du –od­parł. → Brak spacji po drugiej półpauzie.

 

– Za­brać… dokąd?– za­py­ta­łam… → Brak spacji po pytajniku.

 

a dłoń nie wie­dząc kiedy za­ci­snę­ła się na rę­ko­je­ści noża. → Dłoń nie mogła nic wiedzieć.

Proponuję: …a dłoń, nie wiadomo kiedy, za­ci­snę­ła się na rę­ko­je­ści noża.

 

Po­twór(ko­lej­ny) → Brak spacji przed nawiasem.

 

– Ostrze­ga­łem – po­wie­dział z groź­bą w gło­sie.– Teraz tego po­ża­łu­jesz. → Brak spacji po didaskaliach.

 

Ci­snął nóż od ławkę… → Literówka.

 

– Mor­der­ca!– usły­sza­łam krzyk z tłumu. → Brak spacji przed dywizem, zamiast którego powinna być półpauza. Didaskalia wielka literą.

 

le­karz pa­to­log wła­śnie miał do­ko­ny­wać mojej sek­cji zwłok. → …le­karz pa­to­log wła­śnie miał do­ko­nać sek­cji moich zwłok.

 

– Wie­lo­oki – szep­nę­łam.– Bę­dzie… → Brak spacji po kropce.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mam wrażenie, że to raczej próba gore, a nie klasycznego horroru, nie porwało mnie, a przedpiścy w zasadzie skomentowali już technikalia, więc tylko w jednej sprawie, bo z jednym z komentarzy nie mogę się zgodzić:

 

a środku budowli uczynione zostało wgłębienie i stała tam figura

“Wgłębienie” owo to po prostu wykusz

Wykusz to coś, co wystaje na zewnątrz w stosunku do głównej bryły budynku i jest zasadniczo przynajmniej częściowo oszklone. Wgłębienie nazwałabym wnęką albo niszą. Posągi zresztą zazwyczaj ustawia się we wnękach/niszach właśnie.

 

http://altronapoleone.home.blog

blush

więc tylko w jednej sprawie, bo z jednym z komentarzy nie mogę się zgodzić:

Też się nie zgadzam całkowicie i w ogóle… Miało być też na w, czyli wnęka.

Tutejsze chochliki są bardzo złośliwe…

dum spiro spero

Nowa Fantastyka