- Opowiadanie: alien - Coś wspaniałego

Coś wspaniałego

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

krar85, black_cape, Finkla

Oceny

Coś wspaniałego

W życiu najczęściej bywa tak, że najpiękniejsze dzieła i rzeczy największe powstają przez przypadek i są splotem nieprzewidzianych czynników i okoliczności.

Mały Albercik urodził się na północy kraju z ogromnymi tradycjami, który całe wieki trząsł zarówno Europą zachodnią, jak i wschodnią. Chłopiec miał niebywałe szczęście i pierwszy roczek przeżył wśród propagandy sukcesu. I choć czynnikom antypolskim udało doprowadzić się do wybuchu w Rotundzie, a zima stulecia i kolejki w sklepach dały się wszystkim we znaki, to Polacy nie stracili wewnętrznej siły i niezmiennie mieli nadzieję na lepsze jutro.

Punktem kulminacyjnym tego okresu był wybór niejakiego Wojtyły, syna Emilii i Karola, a szok, który przyszedł potem, dodatkowo zahartował młodego obywatela. Albercik wraz z innymi przeżył czas apokalipsy, poczuł strach ludzi uczestniczących w wypadkach na wybrzeżu i na własnej skórze zobaczył, jak to jest, gdy brakuje wszystkiego i politycy bawią się w wojenkę. To chyba najlepsze określenie na tamte straszne czasy, a to dlatego, bo choć wielu dobrych i prawych ludzi cierpiało lub ginęło, i choć wszędzie straszyły czołgi i koksowniki, to grzyb atomowy na szczęście nie spopielił Europy.

To było ważne, jednak nie najważniejsze w życiu chłopca.

Wszystko, co istotne dla historii ludzkości, zapoczątkowane zostało niezbyt romantycznie, bo od zatrzymania przenośnika węgla w elektrociepłowni Żerań. Awaria nie była niczym nowym w gospodarce sterowanej centralnie. Stare, spracowane urządzenie wiele razy miało przeróżne problemy, tym razem jednak wygięło się w ważnym miejscu milimetr za dużo i nieodwracalnie zakończyło współpracę z systemem.

Gdy przenośnik zastrajkował, zabrakło paliwa w kotle tuż obok, ten stracił temperaturę i nie zamieniał już wody w parę, a podłączona do niego turbina zaczęła zwalniać, nie wytwarzając prądu, który przestał płynąć do pobliskiego zakładu produkcji leków.

To był pierwszy element całej układanki.

Drugim okazał się robot przemysłowy NX56, który znajdował się na linii szczepionek. Został on zakupiony przez firmę państwową i pracował właściwie bezawaryjnie, co dało argument racjonalizatorom, którzy powiedzieli, że ze względu na koszty licencji nie dostanie aktualnego programu. To było częste w jedynym słusznym systemie politycznym, w którym kupowało się coś z pierwszego obszaru dewizowego, ale nie dbało o wsparcie. Właśnie to nieszczęście stało się z NX56, który zimowego wieczora przez ćwierć sekundy zasilany był o połowę mniejszym prądem. W tym czasie nie zdążyły jeszcze załączyć się akumulatory awaryjne. Krótka jak błyskawica chwila wystarczyła, żeby w prymitywnym mózgu elektronowym zmniejszeniu uległy wartości dwóch komórek pamięci, stanowiących element programu dozującego składniki szczepionek. Wartości były kopiowane z bufora do bufora i tego wieczora zostały źle ustawione tylko jeden raz, a stary prymitywny program nie skorygował tego ani nie zgłosił żadnego wyjątku.

Cały skok napięcia został oczywiście wykryty i zapisany na taśmie magnetycznej, ale brak fachowego nadzoru i kontroli tego, czy NX56 mógł źle zadziałać, spowodował, że stworzonych szczepionek nie wyrzucono profilaktycznie do kosza.

To był kolejny element tej układanki.

Był jeszcze jeden, czyli cząsteczki promieniowania kosmicznego, które przeniosły i zamknęły w fiolkach drobiny nieznanej w tym wszechświecie substancji.

Na końcu łańcucha zdarzeń stała gruba pani Krysia w białym fartuchu, która pewnego pięknego marcowego dnia wyciągnęła z lodówki kilka niepozornych buteleczek. Zadziało się to w przychodni w Gdańsku, a fiolki zostały przygotowane dla dzieci, które tego dnia powinny być zaszczepione. Pani Krysia miała raczej słabowity wzrok i nie zauważyła, że poszczególne dawki mają inną barwę. Było to dziwne, bo zdecydowanie wyglądała na kobietę, a te zazwyczaj odróżniają każdy możliwy odcień kolorów, ale cóż, stało się.

Żeby ją usprawiedliwić, to trzeba powiedzieć, że rodzice chłopca również mieli udział w całej tej historii. Początkowo to matka miała przyjść z chłopcem, ale coś jej wypadło, i ostatecznie to ojciec pojawił się w przychodni.

Mężczyzna nic nie zauważył, a mały chłopiec był niezwykle dzielny i nie płakał, gdy dostał zastrzyk. Rodzic przyjął to za dobry znak i nie wnikał w szczegóły, zaś cała historia miała ciąg dalszy ponad rok później, gdy Albercik po raz pierwszy zobaczył swojego wymyślonego przyjaciela.

W tamtym dniu chorował na ospę, a jego niewielki świat zamykał się pomiędzy łazienką i pokojem. Wymyślony przyjaciel po raz pierwszy pogłaskał go po główce. Tak się wydawało Albertowi, ale tak naprawdę nikt przy nim nie stał.

Na tym się jednak nie skończyło.

Pasożyt uspokajał malucha i podpowiadał mu, co ma robić, a chłopiec rósł jak na drożdżach i dokonywał zdumiewających czynów. Naukowcy galaktyczni badający wypadek na podstawie promieniowania pierwotnego zgodnie podkreślili, że inteligentny grzyb, którzy opanował ziemską powłokę organizmu, niewątpliwie nie mógł rozwinąć się ani na wschód ani na zachód od Wisły. W oficjalnym procesie beatyfikacyjnym uczeni mężowie podawali różne przyczyny, niemniej jednak ostateczną liczbą głosów trzy do pięciu wybrano teorię, że we wszystkim bardzo ważny udział miała niezwykła zaradność chłopca i korzenie genetyczne jego przodków.

Ciekawe, że nikt nigdy nie zakwestionował największego dzieła Alberta „o inteligencji ciał wiadomych”, w którym dowiódł, że maszyny operujące na zerach i jedynkach nie są w stanie odtworzyć czystej, nieskażonej grzechem pierwotnym inteligencji. Wszyscy uznali, że opracowanie dało solidną podstawę do odrzucenia zarówno maszyn logicznych, jak i konstrukcji kwantowych, i doprowadziło do zbudowania organizmu Ewa jeden, który działał asynchronicznie i operował na nieskończonej ilości stanów. To był fakt niezaprzeczalny.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Mocny i bardzo pomysłowy tekst konkursowy, przebiegający w zwięzłych, limitem narzuconych słowach, przez kawał historii oraz epokowych wydarzeń. Większość z nich niestety ma zabarwienie przykre, tragiczne. O wielu czytałam teraz w Twoim opowiadaniu, przypominając sobie dzieciństwo, bo właśnie jako dziecko obserwowałam w TV relację z wyboru Papieża-Polaka, uczestniczyłam w Jego pielgrzymce, pamiętam też stan wojenny, masakry strajkujących, kolejne rządy i kolejne zmiany… To były przerażające czasy.

 

Z technicznych:

… poczuł strach ludzi uczestniczących w wypadkach na wybrzeżu… – wydaje mi się, że w tym wypadku powinno być wielką literą

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia. :)

Pecunia non olet

Hej 

Ciekawe tekst , przez chwilę myślałem, że Albercik będzie strzelał laserami z oczu i latał :) 

zastanawia mnie początek 

“Mały Albercik urodził się na północy kraju z ogromnymi tradycjami, który całe wieki trząsł zarówno Europą zachodnią, jak i wschodnią” Czy nie można by napisać, że urodził się w Polsce :)

 

Pozdrawiam

"On jest dziwnym wirtuozem – Na organach ludzkich gra Budząc zachwyt albo grozę, Myli się, lecz bal wciąż trwa. Powiedz, kogo obchodzi gra, Z której żywy nie wychodzi nigdy nikt? Tam nic nie ma! To złudzenia! Na sobie testujemy Każdą prawdę i mit."

Fabularnie tekst jest urwany, robi wrażenie fragmentu większej całości i nie do końca przynosi satysfakcję czytelniczą (mam na myśli przede wszystkim końcówkę, wyraźnie ograniczoną przez limit). Ale co trochę tracisz na fabule, nadrabiasz poczuciem humoru, umiejętną stylizacją i zabawą językiem, fajnie ogranymi nawiązaniami kulturowymi. To jest, owszem, opowieść o wydarzeniach, nie ich przedstawienie, gawęda, a nie dynamiczna, dziejąca się na oczach czytelnika fabuła, co nie każdy lubi – ale w tym gawędziarsko-ironicznym stylu i modelu pisania, jaki wybierasz, sprawdza się IMHO naprawdę nieźle. Całkiem udany tekst.

ninedin.home.blog

Nie całkiem zrozumiałem. Trudno!

Ale napisane bardzo przyjemnym stylem, to i żałować lektury nie będę :)

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nie wypada, a powinienem skopiować i wkleić komentarz Starucha, bo mam takie same odczucia.

Gawędziarski, rozwlekły, potoczysty styl, jaki tu spotyka się niezmiernie rzadko. To bardzo odświeżające po dużej porcji typowo akcyjnych opowiadań (nic im nie ujmując). Podoba mi się, jak bawisz się historycznymi zdarzeniami ale nie do końca wiem do czego to zmierza – końcówce czegoś brakuje.

 

P.S.

warto i w dobrym tonie jest odpowiadać na komentarze czytelników :)

entropia nigdy nie maleje

Dobry wieczór wszystkim,

 

alien mówi co następuje:

 

  1. dziękuję za przeczytanie, a jeszcze bardziej za poświęcenie swojego czasu i / lub napisanie komentarza – dla mnie to nie do pomyślenia, że przeczytam tyle rzeczy z waszej strony (pewnie również stąd brak moich regularnych odpowiedzin)
  2. limity pozwalają zachować pewną dyscyplinę, z drugiej strony zawsze zastanawiam się, czy są określane na podstawie faz księżyca, cen na Orlenie czy czegoś innego – historia mogłaby mieć znacznie ciekawszy przebieg, gdy nie konieczność zakończenia (dłuższy jest “Sygnał”)
  3. dla głodnych starych klimatów – w różnych miejssach można znaleźć jedyny słuszny Dziennik Telewizyjny (obecna TVP się nie umywa) i film “Ostatni dzwonek”, a do tego wspaniałe piosenki i ciepłe melodie
  4. co do słowa wybrzeże, to mam dylemat, czy napisać wielką czy małą literą
  5. zdanie o miejscu urodzeniu być może powinno być inaczej sformuowane, na razie jednak brak mi weny twórczej na napisanie czegoś w klimacie całości
  6. jeszcze raz przepraszam, że nie odpalam codziennie internetów – w dzisiejszych czasach to nie do pomyślenia, ale jednak czasem lepiej odpocząć, wyciszyć się, zastanowić trzy razy i dopiero wtedy odpowiedzieć

alien pozdrawia i ubolewa, że nie wszystko było zrozumiałe dla wszystkich

Fajna, zbiorcza odpowiedź, chyba będę podobnie. ;)

Dzięki, mądrze robisz, nie odpalając codziennie, tak trzymaj, powodzenia, pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Cześć!

 

Początek i lwia część tekstu robi wrażenie pisanej na lekko, bawiąc momentami, natomiast końcówka skręca nieco w stronę klimatów manosfery. Czy to bardziej żart, czy praca u podstaw nie wiem, więc jest nieźle ;-)

Opisowa forma wyszła całkiem zgrabnie, ale z czasem zaczyna nudzić i utrudnia odbiór (a tekst do długich nie należy). Mam wrażenie, że opisujesz czytelnikowi ułożone w głowie puzzle, albo łańcuch zdarzeń, zamiast pokazać i pozwolić wywnioskować. Najbardziej doskwiera to w końcówce, kiedy kolejne elementy są coraz słabiej bezpośrednio powiązane i trzeba kminić, co autor/ka miał/a na myśli w odniesieniu do reszty.

Z rzeczy, które jakoś się rzuciły:

Gdy przenośnik zastrajkował, zabrakło paliwa w wielkim piecu tuż obok, ten stracił temperaturę

W palenisku kotła. Piece są w hutach czy pizzeriach, kotły z paleniskami w elektrowniach/ciepłowniach, etc.

Tak się wydawało Albertowi, ale tak naprawdę nikt przy nim nie stał, zaś omany wizualne i słuchowe to był wynik działania nieznanego organizmu ze szczepionki.

Całkiem sprawnie to zasugerowałeś. Po co stwierdzać? Ucinasz domysły, kiedy zaczyna robić się ciekawie.

doprowadziło do zbudowania organizmu Ewa jeden, który działał asynchronicznie i operował na nieskończonej ilości stanów.

;-)

 

Punkt za nawiązania techniczne, których ostatnio niewiele widuję.

 

Pozdrawiam i polecam do biblioteki.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

cześć,

 

alien mówi:

 

Słowa “zaś omany wizualne i słuchowe to był wynik działania nieznanego organizmu ze szczepionki” poszły do kosza, a piec stał się kotłem.

 

Dziękuję (również za punkt).

Bardzo rzetelnie sprawozdawczo spisany tekst. Były drobne potknięcia (choćby "udało doprowadzić się" w drugim akapicie – powinno być "udało się doprowadzić"), ale nie zakłócały odbioru. Wstęp może nieco przydługi do tekstu o tak małej objętości, ale w zasadzie nie wpłynęło to na poczucie "okrojenia" dalszej części, więc niech mu będzie. Nie porwało mnie nadmiernie, ale i nie zniechęciło :)

Spodziewaj się niespodziewanego

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

 

Lekko i wdzięcznie napisany tekst, czytało się bardzo przyjemnie. Przyjęcie narracji relacjonującej fabułę było ryzykownym zabiegiem – trudniej wciągnąć czytelnika do opisywanego świata, operować napięciem czy zaskoczyć zwrotem akcji – ale dzięki błyskotliwemu doborowi słów udało Ci się całkiem nieźle wybrnąć. ;)

Mimo ograniczeń narzuconych przez przyjętą konwencję wydarzenia prowadzące do odkrycia zostały interesująco zarysowane – umiejętnie balansujesz między ogółem i szczegółem – natomiast ostatni akapit pozostawia z pewnym niedosytem; zabrakło tu jakiegoś rozwinięcia albo mocniejszego akcentu na koniec. Motyw konkursowy wprowadzony trochę ex machina, ale organicznie wpleciony w narrację i nie bez znaczenia dla fabuły.

Dorzucam punkcik do biblioteki.

Dziękuję za udział w konkursie!

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

Trochę szybko i po łebkach przelatujesz przez łańcuszek zdarzeń, ale można złożyć to na karb limitu.

Mam jeszcze wrażenie, że to dopiero początek historii, bo Ewa jeszcze nieźle zamiesza w kotle…

Ogólnie czytało się przyjemnie.

Aha, nie przesadzałabym z tym trzęsieniem Europami. To, że motyl wywołuje tornado, nie oznacza, że zatrząsł czymś oprócz kwiatka. ;-)

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka