- Opowiadanie: kam_mod - Głodny Coco czai się tuż

Głodny Coco czai się tuż

Opowiadanie pojawiło się w Nowej Fantastyce 8/22. Ogromne podziękowania dla Orłowskiego za betę i MC za redakcję <3

 

Uwaga: wersja poniżej uwzględnia feedback zebrany po publikacji, więc jest BEZPRĄŻKOWA

 

Smacznego!

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Głodny Coco czai się tuż

Duérmete niño. Duérmete ya. Que viene el Coco y te comerá!

hiszpańska kołysanka

 

 

Dziewczyna siedziała na falochronie ramię w ramię z potworem. Patrzyli w ocean, na powierzchni którego ślizgało się światło księżyca, jedli ciastka dla zmarłych i myśleli – jaka to piękna noc.

Byłam w pobliżu, ale nie słyszeli chyba mojego wołania.

Opowiem wam dziś ich historię, ale nie martwcie się! Będzie krótka, cała zamknie się w pięciu tapas. A cóż to jest, pięć przystawek i jedno dziecko na przekąskę, prawda?

 

V. CROQUETAS

 

Śpij, dzieciątko, śpijże już, bo głodny Coco czai się tuż! – zaśpiewała kobieta, tuląc córeczkę do snu. Hiszpańska kołysanka stała się w czasie tych wakacji ich nowym zwyczajem. Maisie podchwyciła ją od dzieci, z którymi bawiła się w ciągu dnia w Posejdonie, pięciogwiazdkowym hotelu w rejonie Kadyksu.

– Coco nic mi nie zrobi – przekonywała dziewczynka. – To mój przyjaciel. Najlepsiejszy przyjaciel na świecie, mamo. Znamy się już całe dwa tygodnie.

Jasne włosy dziecka lśniły, rozsypane pasmami na poduszce. Były długie; Maisie nie lubiła fryzjerów. Nie lubiła nożyczek. W ostrzach widziała niebezpieczeństwo.

Śmieszna! Niebezpieczeństwo czaiło się wszędzie.

– Och, naprawdę? – Kobiecie błyszczały oczy. Wyciągnęła rękę po telefon leżący na stoliku, ale strąciła kilka bibelotów i na chwilę o wszystkim zapomniała. Pusty kieliszek upadł głucho na dywan. Był cały, ale na białym materiale rozprysły się czerwone krople.

– Naprawdę. Przychodzi w nocy i przynosi prezenty. Powiedział, że da mi coś specjalnego na moje urodziny. Bo pięć to specjalna liczba.

– Twoje urodziny będziemy świętować już w Anglii. – Kobieta czknęła. – Jesteś spakowana na jutro?

Maisie się zasępiła.

– Mamo?

– No co, słońce?

– Czy Coco będzie mógł mnie odwiedzać w domu?

Kobieta jakby odruchowo opatuliła dziewczynkę kocem. Z pewnością nie przez temperaturę, bo w pokoju, mimo wieczornej pory i uchylonego okna, panował zaduch. Jasne włosy Maisie lepiły się do czoła, a długa koszula nocna (prezent od babci Fran) owijała się wokół nóg.

– Oczywiście, że może. Będę z tatusiem w restauracji na dole, dobrze? Zajrzymy do ciebie za godzinkę. Śpij słodko, bo przyjdzie Coco i cię zje!

Drzwi zamknęły się cicho. Maisie została sama.

Nie na długo, to wiedziała na pewno! Od pierwszej nocy, którą tu spędziła, zawsze przychodził do niej Coco. Na początku się bała, bo był wielki i pokryty czarnym futrem, i jego oczy wydawały się takie czerwone, ale serce miał we właściwym miejscu. No i przynosił jej podarki.

Mrugnęła – i oto przed nią stał.

Ledwie pojawił się w pokoju, wysypał na łóżko małe, złote kule. Croquetas. Maisie sięgnęła po jednego i zatopiła w nim zęby. W ustach dziewczynki rozlał się gorący ser.

Spojrzała z zachwytem na potwora.

– Mój Coco – mlasnęła. – Co dzisiaj robiłeś?

– Straszyłem niegrzeczne dzieci – powiedział, odgarniając czarne futro z małpiej twarzy. Ta twarz też nie przerażała już Maisie. – Byłem w Barcelonie u małego Josito i w Alicante u dwóch nieznośnych dziewczynek. Takie były złośliwe, że prawie je zjadłem. No, jedną z nich trochę więcej niż prawie.

Oczy Maisie lśniły, gdy patrzyła na potwora. Był wielki i groźny, a jednak z jakiegoś powodu lubił ją, a to napawało dumą. Została wybrana! Od pierwszej nocy, gdy obraziła się na rodziców i z krzykiem zatrzasnęła w pokoju. Wtedy przyszedł ją zjeść, ale zapytała go, kto mu zrobił krzywdę w policzek.

Zaczęli rozmawiać. Gdy opuszczał pokój nad świtem, byli już przyjaciółmi.

Wsadziła kolejną kulkę do ust i poczuła smak mięsa na języku. Tym razem trafiła na nadzienie z jamon. Mięsko. Mniam, mniam.

– Dzisiaj jest moja ostatnia noc – powiedziała z pełnymi ustami. Kilka kawałków mięsa spadło na koc, ale zaraz złapała je i wsadziła z powrotem do buzi. – Jutro wracamy do Londynu. A pojutrze…

– Wiem, wiem. Urodziny. Dlatego słuchaj, co dzisiaj zrobimy.

Kolejna kulka zniknęła w ustach dziewczynki. Chropowata panierka podrażniła język i pozostawiła po sobie rybi posmak. Maisie skrzywiła się i wypluła na wpół przeżutą grudę na dłoń. Zagapiona w to, co w poprzednim życiu było krokietem, niemal nie usłyszała głosu Coco:

– Nie przepadasz za owocami morza, co?

– Ryba. Fuj – mruknęła i zrzuciła obślinioną kulkę na szafkę nocną.

Plask.

Grudka rozpłaszczyła się na telefonie mamy.

– Oj. – Maisie obrzuciła szafkę niepewnym spojrzeniem. Mebel odwdzięczył się jej tym samym. – Mamusia nie będzie zadowolona, jak to zobaczy.

– Pójdziemy dzisiaj na wycieczkę – ciągnął zaaferowany potwór, nie poświęcając ani jednej myśli absolutnej profanacji jego podarku. Maisie ledwie go słyszała, skupiona na nadgryzaniu pozostałych krokiecików. Kolejne dwa wylądowały na szafce; trzeci zdał test i zniknął w ustach dziewczynki. – Pokażę ci Kadyks. I bary z tapasami. Spodoba ci się.

– Mamusia nie będzie zadowolona – powiedziała znów dziewczynka. – Jest noc, a nocą dzieci śpią.

– Nawet w ostatnią noc wakacji?

Potwór uśmiechał się szeroko. Jego twarz, zdeformowana i zakryta częściowo futrem, wcale nie wyglądała zachęcająco. Uśmiech potwora był krzywy – lewy kącik ust ciągnął się aż do połowy policzka, ukazując czarne korzenie zębów wyzierające spomiędzy przegniłych dziąseł. Górną wargę coś dawno temu poszarpało, ale tę historię Coco zostawił na inną noc.

Dziewczynka wpatrywała się w niego jak w najpiękniejsze stworzenie świata.

Bo chyba tym właśnie dla niej był. Ja nie wiem, ja się nie znam – ale ludzie czasem tak mają. Widzą takie rzeczy, co to ich nie widać; rozumiecie.

– A powiesz mi wtedy wreszcie, kim jesteś? – spytała, stając na parapecie okna. Zachwiała się, gdy poczuła w jasnych włosach wiatr znad oceanu. Szum wody otulił jej uszy jak wata. Coco wyciągnął dłoń, którą pewnie złapała.

– Jestem Coco – powiedział po prostu. – Jestem Coco i zjadam dzieci.

– Mnie nie zjadłeś – zauważyła, zbierając w sobie całą rezolutność pięciolatki.

– To prawda, polubiłem cię za bardzo! Słuchaj, skoro to ostatnia noc: po piątym tapa, gdy się będziemy żegnać, powiem ci, kim jestem. Umowa stoi?

Palce Maisie zacisnęły się na szorstkiej dłoni potwora. Dziewczynka obdarzyła go uśmiechem i skoczyła miękko na trawnik. Zniknęli w nocy – a tak naprawdę w jednej z uliczek prowadzących na calle Palma, gdzie mieściły się najlepsze bary w okolicy.

Chwilę po tym, jak w powietrzu nie pozostał już po nich żaden ślad, drzwi do pokoju dziewczynki otworzyły się szeroko.

Mama Maisie czekała, aż jej wzrok przyzwyczai się do ciemności. Telefon, telefon, gdzieś tu powinien być… Znalazła go i strząsnęła z ekranu rozbabraną papkę jedzenia.

– A to co? – mruknęła.

Nim jednak zdążyła się zdenerwować (a o to nie tak łatwo po czwartym kieliszku wina wytrawnego typu sherry), zauważyła dwa kolejne rozgryzione krokiety na stoliku.

A wtedy jej wzrok padł na łóżko.

 

IV. PIMIENTOS DE PADRON

 

Nim mama zdążyła pobiec po tatę, nim tata pobiegł po znajomych i obsługę, nim w hotelu rozpoczęto poszukiwania, Maisie i potwór dawno już przestąpili progi pierwszego baru. Dziewczynka nie dostrzegła jego nazwy; może zresztą wcale jej nie miał.

Rozglądała się wokół z zaciekawieniem. Bar był długi, ale wąski. Wszędzie kłębili się ludzie, aż szło się udusić. Coco pociągnął ją głębiej, gdzie przy brązowej ścianie znaleźli kawałek wolnej lady i krzesło. Maisie wdrapała się na nie.

Stąd widziała więcej.

Bar spowijała biała mgła, a choć z początku wydała się ona dziewczynce magiczna, wkrótce z obłoku wyłonili się kopcący papierosy Hiszpanie. Papierosowy dym drażnił jej nos i gardło, zabijając zapachy dobiegające z kuchni. A zapachy musiały przecież jakieś być, bo na stolikach, na ladzie baru i blatach pod ścianami stały talerzyki pełne zakąsek.

– Śpij, dzieciątko, śpijże już, bo głodny Coco czai się tuż! – darli się rozzuchwaleni klienci.

Maisie zdziwiła się. Czyż nie widzieli, że potwór był wśród nich? Coco czekał u jej boku, aż nasyci oczy, roześmiany jak dziecko, a nie żaden potwór, szczęśliwy, jak nie był od dziesiątek lat.

Hiszpanie poruszali się jak marineros na statku, raz i dwa, raz i dwa, raz i dwa: podgryzali zakąski i maczali chleb w miseczkach z sosami, wrzucali oliwki do ust i wypluwali pestki, unosili szklanki piwa i zderzali je w toaście. Maisie podziwiała ich zręczność.

I wtedy jednemu z Hiszpanów, wąsatemu i łysemu, który nabijał kawałek ryby na wykałaczkę, odpadła dłoń.

Plusk.

Rozpłaszczyła się na ladzie.

– Coco – zagadnęła dziewczynka potwora – nie wydaje mi się, żeby oni byli żywi.

Potwór, którego właśnie zaczął zagadywać przyjaciel, roześmiał się.

– Na co masz ochotę, bystre stworzenie?

– Na to. – Pokazała zielone warzywo, które właśnie znikało w ustach kobiety bez twarzy. Całe jej lico tworzył ten jeden otwór gębowy. Warzywo zniknęło w przełyku i po chwili upadło na ziemię. Kobieta wymacała je na lepkiej podłodze i znów podniosła do ust.

– Papryczki padrón raz, już idę! – Potwór zaczął przeciskać się między ludźmi w stronę baru.

Ledwie Coco zniknął, ktoś pacnął Maisie w ramię. Odwróciła się. Przed nią stała staruszka (niewątpliwie martwa, biorąc pod uwagę liczbę widocznych gołym okiem kości) i spoglądała na dziewczynkę uważnie. Ta staruszka – to byłam ja.

– Jestem curandera Augustina – przedstawiłam się.

Barwny szal w haftowane kwiaty zsunął mi się z ramion, odsłaniając kości obojczyka. Zaraz go poprawiłam. Gwałtowny ruch sprawił, że kapelusz opadł na oko i wyglądałam jak mała szelma, widziałam to w jej oczach.

– Służę pomocą – dodałam. – A panna wygląda na kogo, komu ta pomoc będzie dziś potrzebna.

– Ach, nie! – zaśmiała się Maisie. – Jestem tu z przyjacielem. On się mną opiekuje.

Zacmokałam.

– Dziecku nigdy za wiele pomocy – powiedziałam, a z ust wypadł mi ząb. Podniosłam go i pochuchałam. – Panna wie, co to je curandera?

Stan czystości zęba (siekacz, długi i zniszczony, wyróżniał się na tle jasnej dłoni w przytłumionym świetle baru) zadowolił mnie. Wsadziłam go na powrót tam, gdzie jego miejsce.

– Nie wiem.

Curandera to je taka baba we wsi, co się czarami zajmuje. Magią. Magii w Hiszpanii dostatek. I uleczy, i urok rzuci.

– Czarownica?

– Znachorka.

Maisie milczała. Gwar w barze sprawiał, że nie chciała krzyczeć. Nie chciała też ze mną rozmawiać, widziałam jak na dłoni – brzydkie zęby i kość obojczykowa ją odstraszały. Szukała wzrokiem swojego przyjaciela. Wychyliła się i dostrzegła czarne futro górujące nad mężczyznami stojącymi przy ladzie.

– Ja tu mam takie – grzebałam po kieszeniach – o, takie. Niech patrzy. Tyle mogę dla panny zrobić.

Wyciągnęłam dłoń, na której znajdował się przegrzebek.

Chwila! Ja wiem, takie słowo trzeba sprawdzić. Służę uprzejmie definicją: przegrzebek to jest gatunek małża, muszla płaska i okrągła. Pochodzi z Galicji.

Pyszność.

– Muszla zamburiñi – powiedziałam z dumą. – Zamburiña to symbol miłości i długowieczności. Pamięta! Miłości i długowieczności. Tyle mogę zrobić. Niech nie zapomina, czym się zajmuje panny przyjaciel. Śpij, dzieciątko!

Muszla była przedziurawiona i nawleczona na rzemyk. Zawiesiłam osobliwy medalion na szyi dziewczynki, a następnie wrzuciłam go jej za kołnierz, tak że wcale nie było go widać.

– A co tu się dzieje? – Potwór podszedł do nas.

Naprężył się i ryknął. Czas na mnie! Zniknęłam, nim Maisie zdążyła mi podziękować.

– Ach, ci obwoźni sprzedawcy – narzekał Coco. – Wiecznie próbują ci coś wcisnąć. Proszę, piwko dla mnie, pimientos de padrón dla mojej przyjaciółki. Smacznego.

Postawił na stoliku talerz, na którym piętrzyły się wąskie i długie zielone papryczki. Maisie przyjrzała się im uważnie. Były obsypane grubo zmieloną solą.

– Pikantne? – zaniepokoiła się.

– Jedna na sto – zapewnił ją potwór. – Sprawdź, czy masz dziś szczęście.

Widocznie miała, bo słodki smak rozpłynął się jej na języku. Papryka smakowała zupełnie inaczej niż warzywa, które znała z Anglii, mdłe, nieważne ile przypraw się na nie sypało. Ta była słodka i soczysta. Na podniebieniu została jej smuga lepkiego oleju zmieszanego z solą – posmak po największej uczcie świata.

W tym samym momencie dostrzegła w drzwiach baru jasną głowę przytwierdzoną do nie dość że żywego, to jeszcze absolutnie pięknego stworzenia.

Teraz sobie przypomniała, co mówiłam o miłości.

– Mam dziś szczęście – powiedziała z przekonaniem dziewczynka, pakując sobie resztę papryczki do ust i zeskakując z krzesełka.

– Wysoka jakaś jesteś – zdziwił się potwór. – Czy to możliwe, żebyś urosła?

– To od morskiego powietrza – zgodziła się dziewczynka, sięgając po kolejne papryczki i rękę Coco. Gdy poczuła dotyk szorstkiej skóry potwora, pociągnęła go w stronę wyjścia. – Mama mówi, że każdego dnia przy śniadaniu jestem wyższa.

Dopiero gdy wypadli na brukowaną ulicę (kostka grzała ją w bose stopy), zrozumiała, o co mu chodziło. Rzeczywiście, sięgała mu teraz do piersi.

Ciekawe, cóż za magia spowijała ten bar.

Calle Palma tętniła życiem. Wzdłuż barów porozstawiano stoliki, które zajmowali rozkrzyczani, pijani turyści i równie pijani Hiszpanie. Sherry, wyjątkowo mocne wino wyrabiane tylko między Kadyksem i Jerez z winogron napęczniałych słońcem, lało się w kieliszki i gardła. Wzdłuż drogi, między stolikami wystrzelały w górę drzewa palmowe. Ulicę z jednej strony zamykał kościół.

Maisie zapatrzyła się w jasnobrązowy budynek i złote ornamenty na drzwiach. Nigdy wcześniej nie widziała drogi, która kończyłaby się kościołem. Coco chciał ją pociągnąć do tyłu, w stronę, z której szumiał ocean, ale wtedy mignęła jej przed oczami znajoma głowa o jasnych włosach. Głowa, która znikała w drzwiach kolejnego baru.

– Tam!

A gdy przekroczyli próg pijalni, Coco ze zdumieniem zauważył, że jego wybranka sięga mu aż do ramienia, a długa koszula nocna ledwie zakrywa jej pośladki.

 

III. ZAMBURIÑAS

 

Grupka znajomych potworów zatrzymała Coco w wejściu, ale dziewczynka ruszyła do środka, nie czekając na towarzysza. Muszla drażniła ją pod koszulką, przypominając, czego tu szukała.

Przy barze stał złotowłosy chłopiec.

Podniósł telefon i robił właśnie zdjęcie talerzykowi ze swoim tapa, w którym Maisie rozpoznała przegrzebki. Magia, ha! Magia Kadyksu. Przegrzebki były oczywiście z nadzieniem, zapiekane w sosie pomidorowym i drobno posiekanym boczkiem na wierzchu. W tym barze nie wolno było palić, a zapach owoców morza szybko sięgnął jej nosa.

Na półmiskach prężyły się ośmiornice, kałamarnice i kawałki rekina. Obok nich niemniej dumnie prezentowały się krewetki i kalmary (ileż „K” w tych kadyksowych przekąskach!) – te ostatnie obtoczone w bułce tartej i zapieczone jak krążki cebulowe. Tu i ówdzie na ladzie leżały cząstki cytryn, których sok obficie lał się po tapas. Pachniało jak na morzu, solą i zimnym powietrzem, choć przecież ani jednego, ani drugiego tu nie serwowano. Maisie poczuła, że ślina zbiera jej się w ustach. Chciała wszystkiego i to na już!

Ach, jaka szkoda, że nie wiedziała wtedy, co będzie jej następnym tapa! Biedaczka, pewnie zaraz wyszłaby z tego baru, nie oglądając się za siebie.

Maisie przyglądała się ekranowi telefonu. Pstryk. Kilka sekund i zdjęcie zostało przefiltrowane i rozjaśnione, i wyglądało teraz znacznie lepiej niż pogrążony w półmroku oryginał. Gdy już wylądowało na Instagramie, a złotowłosy chłopak uniósł szklaneczkę z piwem, Maisie odważyła się zagadnąć:

– Przegrzebki są symbolem miłości i długowieczności.

Hm, dziwnie ten jej głos brzmiał. Zupełnie niedziecięco, a nawet trochę obco. Może nie należał już do niej? Różne rzeczy mogą się dziać w mieście spowitym magią.

– Nie wiedziałem – odpowiedział. Dopiero wtedy do niej dotarło, dlaczego zwróciła uwagę na złotowłosego chłopaka. Odcinał się na tle ciemnowłosych Hiszpanów. – Jestem Jorge.

Ale Maisie była w głębi duszy małą dziewczynką, więc nie znała legendy o świętym Jerzym i smoku. Zamiast tego odegrała to, co było bliższe jej brytyjskiej naturze – scenę z dramatu Szekspira.

Jorge złapał dłoń Maisie i złożył na niej pocałunek. Dziewczynka nie miała pojęcia, co powiedzieć, zapomniała mu się chyba nawet przedstawić, więc patrzyli tylko na siebie, zamknięci w bańce, przez którą nie przebijały się krzyki i wrzaski pijanych mieszkańców Kadyksu.

Przegrzebki stygły na talerzu.

Maisie nie wiedziała, co się z nią dzieje. Zrobiło jej się słabo i coś ścisnęło ją w brzuchu, może te papryczki z poprzedniego baru były nieświeże. Ale coś jej podpowiadało, że to nie wina papryczek, a muszli drażniącej jej skórę w rowku między piersiami.

Mi cariña – powiedział miękko chłopak.

A może Maise chciała w to wierzyć, bo oczy Jorge były jasne i dobre, a kobietom czasem jeden rzut oka wystarcza, by zdecydować, czy kogoś lubią.

Dopiero gdy poczuła czyjąś dłoń zaciskającą się na ramieniu, gwar rozmów barowych dotarł do jej uszu. Mrugnęła. Palce wyślizgnęły się z uścisku Jorge.

– Coco – powiedziała z uśmiechem i wtuliła się w czarne futro.

Ha! Nie widziała wtedy jeszcze grymasu na jego twarzy.

– Co to za śmiertelnik? – spytał uprzejmie potwór i wtedy Maisie powinna zauważyć, że coś jest nie tak, bo potwory nie są uprzejme z zasady.

Jorge, na przykład, to zauważył.

Na wszelki wypadek schował telefon do tylnej kieszeni. Niepotrzebnie się tym przejmował, bo chwilę później chłopak wyleciał na bruk, a telefon zakończył ziemski żywot, zadeptany pod stopami szczęśliwych pijaków.

Potwór podążył na ulicę tuż za nim.

 

II. PATATAS BRAVAS

 

Maisie wypadła z baru. Próbowała wejść między mężczyzn, rozdzielić ich, a serce biło jej w piersi, jakby chciało uciec i zostawić właścicielkę na bruku. To samo uczucie w żołądku, które odpowiadało za Jorge, mówiło jej, że będzie strasznie.

Nim jednak do nich dopadła, czyjeś silne ręce posadziły ją za stolikiem.

– O, panienko, widownia tutaj! – zawołali mężczyźni po obu jej stronach. Na stolik opadła czerwona cerata, a przed Maisie stanęła szklanka piwa. Na ramionach dziewczynki spoczęły ciężkie ręce. Próbowała się podnieść, kopnęła stół, wylała piwo na brukowaną ulicę i swoje gołe nogi, a jednak oni byli silniejsi.

– Nie, nie, muszę iść!

– Głodny Coco czai się tuż – wyszeptał ktoś wprost do jej ucha.

Potwór ruszył na chłopaka, ledwie ten zdążył podnieść się na nogi.

Do stolika podszedł kelner i postawił przed Maisie talerz pieczonych ziemniaków polanych krwistoczerwonym sosem.

– Sos brava – wyjaśnił usłużnie mężczyzna po jej prawicy. – Lekko pikantny, cariña.

Czerwony kolor zdawał się wylewać z talerza na całą ulicę, która w mgnieniu oka stała się rwącą rzeką krwi. Maisie mrugnęła i iluzja zniknęła.

– Spróbuj, spróbuj – zachęcali ją mężczyźni.

Potwór i Jorge krążyli dwa kroki od siebie, przyczajeni i gotowi do ataku. Mierzyli się wzrokiem, jakby szukali swoich słabych punktów. Maisie umierała ze strachu. Jorge był drobny i delikatny, a stwór wielki i… zraniony.

– Ledwo baba od ziemi odrośnie, zaraz znajdzie się mężczyzna, który jej powie, co ma robić, no nie, panna? A kysz, sio mi stąd! – Mój głos zgonił ciężkie dłonie z ramion i kolan Maisie.

Dziewczynka uniosła wzrok. Usiadłam obok niej.

Curandera Augustina! Dałaś mi w prezencie miłość – zaatakowała mnie Maisie – a widzisz, co się dzieje!

– Och, to złotowłose pacholę nie jest częścią mojego podarunku. Cóż by ci po nim przyszło teraz, gdy panna je… – urwałam. – Cóż, gdy panna je taka. No. Dziś rocznica mojej śmierci.

Coco zaatakował.

Maisie krzyknęła. Zacisnęła palce na mojej dłoni.

– A w noc mojej śmierci mogę uchować jedno stworzenie od potwora, którego sama stworzyłam – dodałam.

Razem obserwowałyśmy walczących mężczyzn. Jorge ratował się zwinnością. Maisie cieszyła się, widząc, jak dobrze udawało mu się unikać uderzeń potwora. Jeden raz, drugi, trzeci, czwarty.

Piątego nie uniknął.

I już – trach! – leżał na ziemi; na kostce brukowej, która wieczorami grzeje bose stopy.

– Bo to ja powiedziałam mu, by leczył swoją gruźlicę krwią, idiotka – opowiadałam dalej. – Skąd mogłam wiedzieć?

Maisie zerwała się i podbiegła do leżącego na bruku Jorge. Mrugał, patrząc w niebo. Wokół głowy tworzyła mu się aureola krwi. Potwór zamachnął się znowu.

Stop, pauza. Za szybko gadam, aż zadyszki dostałam. Panna miała może sekundę, sekundeńkę, segundito, by podjąć decyzję, co robić.

Zobaczyła owłosioną dłoń potwora w powietrzu i przypadła do jego boku.

– Mój najmilszy – powiedziała, wtulając się w czarne futro. – Starczy już tych zabaw. Chodźmy stąd! Obiecałeś mi zwiedzanie Hiszpanii nocą i tapas. I ciebie. To z tobą chcę spędzić moją ostatnią noc, mój najmilszy Coco.

Mądra ta Maisie, prawda? Musiała szybko dorosnąć.

– Chcę zobaczyć ocean – dodała. – Ostatni raz.

 

I. EMPIÑONADOS

 

Siedzieli na murze oddzielającym drogę, jedną z głównych ulic Kadyksu, od oceanu. Pod dyndającymi w powietrzu nogami widzieli falochrony, ogromne, beżowe bloki kamienia wyciągnięte dawno temu z wody i ustawione między nimi kocie domki.

Koty jednak o tej porze spały.

Ocean szumiał spokojnie, niezmienny, niewzruszony i czarny. Księżyc znajdował się w nowiu i nawet gwiazdy słabo było widać. Od wody ciągnął chłodny wiatr, a jednak Maisie, wtulona w gęste futro swojego towarzysza, nie marzła.

Coco podał jej pakunek owinięty w papier.

– Piąta przekąska – wyjaśnił. – Ostatnia. Empiñonados, już nie tapa, ale coś słodkiego na deser. Choć może bardziej odpowiednie byłoby wino, by uczcić twoje dorastanie.

Dziewczyna rozwinęła materiał. W dłoni trzymała ciasteczka. Niektóre były okrągłe, inne kwadratowe, część obtoczono w białym proszku, a jeszcze parę uformowano z orzechów. Gdy Maisie złapała jedno z nich w palce, poczuła lepki lukier i chropowatą powierzchnię. Rozgryzła je w pół. Orzechy włoskie.

Empiñonados to ciastka wypiekane dla zmarłych. Poczęstunek dla tych, którzy odeszli. Sprowadziłem je dla ciebie z chłodnej, hiszpańskiej północy.

Coco sięgnął po słodką przekąskę i pożarł ją z mlaśnięciem. Okruchy wypadały mu przez dziurę w policzku i spadały głęboko, głęboko w ocean.

– Obiecałeś, że powiesz mi, kim jesteś.

Stwór westchnął.

– Jestem tym, co widzisz. Potworem, pokutującym za zbrodnie, których dopuścił się w przeszłości.

– Masz imię?

Potwór milczał chwilę.

– Kiedyś nazywałem się Francisco Ortega – przyznał – i jeszcze za życia zacząłem mordować dzieci. Do tej pory to robię; to moja klątwa. Jesteś pierwszym dzieckiem, które się mnie nie bało. Pierwszym dzieckiem, które okazało mi współczucie.

– A jednak planujesz mnie zjeść. – Maisie sięgnęła po kolejne ciasteczko.

Marcepan ugiął się pod jej zębami.

– To było ustalone od pierwszego dnia, w którym się spotkaliśmy. Niegrzeczne dzieci spotyka kara.

Potwór uścisnął dziewczynę. Przyduszona w jego objęciach Maisie znów poczuła szorstką muszlę ocierającą się o jej skórę. Zamburiña. Augustina powiedziała, że naszyjnik ma pomóc. Że da dziewczynce miłość i długowieczność.

No i to mówię, moi kochani. Nie dałabym mojej Maisie zginąć – nie w jedyną noc, w którą mogę komuś pomóc. I choć nie potrafiłam uratować jej tak naprawdę, bo Maisie nigdy już nie wróci do rodziców, tylko po wieczność będzie błąkać się po calle Palma, to byłam w stanie powstrzymać Coco od jego klątwy.

– Śpij, dzieciątko, śpijże już, bo głodny Coco czai się tuż! – zanuciłam, ale oni pewnie pomyśleli, że to wiatr.

Maisie pozostanie piękną historią. Dziecko, które zaginęło z pokoju hotelowego, gdy jego rodzice bawili się z przyjaciółmi. Och, wszyscy o niej usłyszą.

– Niegrzeczne dzieci spotyka kara – powtórzyła dziewczyna, wyciągając naszyjnik spod koszuli nocnej.

– Dokładnie.

I ona zrozumiała.

– Ale ja nie jestem już dzieckiem.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Raz jeszcze serdecznie Ci gratuluję.

Tekst nieprawdopodobnie smutny. Mocno się poryczałam.crying

 

Od początku, kiedy tylko matka wyszła do męża i zostawiła córkę samą (na marginesie – dla mnie nie do pomyślenia), skojarzyłam opowieść z dawnym słynnym zaginięciem jasnowłosej dziewczynki z pokoju hotelowego. 

Piękna opowieść, czyta się jednym tchem, masz znakomity styl, mistrzostwo. Brawa! 

Pozdrawiam serdecznie. :)

 

Edycja – poczytałam sobie jeszcze trochę o tej legendzie i stworze, którym straszone są dzieci. :)

Pecunia non olet

Bruce,

 

Dziękuję ci bardzo za tyle kochanych słów. Cały miesiąc dywagowałam, czy mam wstawiać to opowiadanie na forum, bo nie byłam pewna, czy jest dobre – twój komentarz rozwiał wszystkie moje wątpliwości. Nawet jeśli będzie tylko jeden tak pozytywny, to mnie to absolutnie wystarczy. Dziękuję, bruce.

 

Ogromnie się cieszę, że coś mi w życiu wychodzi, choć najwyraźniej jest to doprowadzanie ludzi do łez :D

www.facebook.com/mika.modrzynska

Ja taka płaczliwa jestem. ;)

Pamiętam, że bardzo przeżywałam to zaginiecie, portret dziewczynki śnił mi się po nocach. Akurat sama miałam kilkulatkę, zatem był to dla mnie mocny wstrząs.

Bardzo się cieszę, że je opublikowałaś tutaj. ;)

Niezwykła historia, w dodatku tak malowniczo i cudownie opowiedziana. heart

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Mnie też to utknęło w głowie i zostało na lata. Dla mnie to był pierwszy raz, jak odkryłam, że ludzie mogą tak po prostu zniknąć i już nigdy się nie odnaleźć.

Dziękuję raz jeszcze, bruce, za tyle miłych słów.

Pozdrawiam serdecznie :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

heart

Pecunia non olet

Opowiadanie umieściłem dzisiaj w kolejce. Normalnie byłoby czekało, aż przeczytam wcześniej tam zamieszczone, jednak złote piórko wzmagało ciekawość i zacząłem czytać. Przeczytałem nie mogąc się oderwać. Rozumiem dlaczego takie piórko i popieram. Warto było czytać. Gratulacje.

Ogromnie mi miło, że ciekawość została zaspokojona i to w satysfakcjonujący sposób. Bardzo Ci dziękuję, misiu :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Ładny, magiczny tekst. Jest tajemniczo, jest trochę niepokojąco, trochę chaotycznie, ale ten chaos bardzo tu pasuje i dodaje opowiadaniu uroku. Podobał mi się zabieg z narratorką, która patrzy na wszystko z boku, ale jednocześnie jest bardzo ważną częścią fabuły. Świetne opisy jedzenia. Szybkie dorastanie, niewinna dziewczynka i wielki potwór – jak zwykle bardzo dobrze zagrałaś tymi motywami. Przypomniało mi się Twoje opowiadanie na Kafkę, tam też były podobne postaci. Gratuluję złota i klikam!

Same miłe słowa – czysta przyjemność czytać tak uroczą opinię. Bardzo Ci dziękuję, Sonato, za wizytę i pozostawiony ślad :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Cześć, Kam!

 

Czytane na papierze, choć z przyjemnością sobie odświeżyłem.

Nawiązanie do Madeleine McCann samo się nasuwa, ciekawie rozegrane, z latynoską kuchnią w tle.

To opowiadanie jest jak wspomnienie lata, nie tylko przez wakacyjną podróż po barach, ale też dlatego, że czytałem je w hamaku z zimnym piwem. Zimo, wyp*****aj!

 

Pozdrówka!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć, Krokusie! Ach, jak miło, że opowiadanie przywołuje u ciebie miłe wspomnienia. U mnie dziś +20 stopni, więc przesyłam Ci moc ciepełka. Jeszcze będziemy leżeć w hamaku z piwem ;) Dziękuję za komentarz i klika i również pozdrawiam!

www.facebook.com/mika.modrzynska

Kliknąłem sobie ładnie, a co. Z komentarzem jeszcze wrócę.

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Kamciu!

 

Opko fajnie oscyluje na granicy realizmu, absurdu i takiego oniryzmu (no, w sumie realizm magiczny, amirite?). Najbardziej spodobał mi się sposób narracji – starsza uzdrowicielka, opisująca wszystko z boku, dołączająca co jakiś czas do akcji. 

A o sprawie porwania tamtego dziecka nie wiedziałem. Interesująca sprawa. Fajna lektura! Szybciutko się czytało.

Pozdrawiam i klikawiam!

Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.

Przyciągnął mnie tu realizm magiczny. :>

No, ładne opowiadanie. Mi też się podobał zabieg z narratorką wplecioną w akcję, czysty język i klimat. Dużo jedzenia, aż zrobiłam się głodna.

Historia dziewczynki faktycznie smutna i intrygująca. Potrafisz, kobieto, napisać coś na podstawie faktów, a jednak tworzyć przy tym własną opowieść. Myślę, że to niełatwa sztuka.

Gratuluję złotka!

fmsduval – dzięki za klika, będę wypatrywać komentarza :D

 

Barbi – dzięki za miłe słowa, fajnie, że zabieg z narratorką się spodobał. Pozdrawiam również :D

 

Saro – bardzo się cieszę, że opowiadanie ci się spodobało. Sztuka pisania na faktach – być może polega na tym, że nie piszę na faktach, a traktuję drobny element rzeczywistości jako punkt wyjścia do własnej bajki. Fajnie, że zamiast do łez, doprowadziłam cię do lodówki :D Dziękuję za wizytę i komentarz!

www.facebook.com/mika.modrzynska

Smakowite jedzenie i zagmatwane relacje.

Nie wiem do końca, czy tym razem Coco zabije, czy nie, ale może niech tak zostanie.

Podoba mi się budowanie klimatu z pomocą wielu zmysłów i doznań.

Lożanka bezprenumeratowa

Hej, Ambush!

 

A mnie się wydawało, że zakończenie takie oczywiste, że nie pozostawia miejsca na wątpliwości :o 

 

Bardzo się cieszę, że tyle rzeczy ci się spodobało. Dziękuję za wizytę! :)

www.facebook.com/mika.modrzynska

To wracam w takim razie i niniejszym wypowiadam się:

Fajny tekst, podobał mi się i to całkiem niespodziewanie, bo tytuł kojarzył mi się z czymś skierowanym do dzieci (pewnie przez tę bajkę animowaną), a więc niekoniecznie czytelniczo przeze mnie pożądanym. Także miłe zaskoczenie :)

Piszesz przyjemnym stylem, bardzo płynnym i lekkim, przez co człowiek nie męczy się przy lekturze, nawet przy poważniejszych treściach, w które nam tekst z czasem skręca. Zatem ukłony w tej kwestii.

Fabularnie również podobało mi się wiele. Od miejsca akcji (ledwie co wrzuciłem tu tekst z Kadyksem w tle, więc mimowolnie się uśmiechnąłem), poprzez morze smakołyków znanych mi i nieznanych (bardzo fajnie to oddziaływało, aż zatęskniłem za wizytą na Półwyspie), po wreszcie główną oś fabularną i wykorzystanie postaci Coco w próbie wyjaśnienia porwania/zaginięcia/zabójstwa małej McCann. Lubię takie przeplatanki fikcji z rzeczywistością. Pamiętam, jak głośna to była sprawa.

Zabieg z narratorką również udany.

Jedna uwaga:

Patrzyli w ocean, na powierzchni którego ślizgało się światło księżyca

Wiem, że będzie brzydkie zdublowane “po”, ale jednak bardziej pasuje mi ślizganie się po czymś niż na czymś.

 

Z pozdrowieniami,

fmsduval

"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf

Absolutne gratulacje.

Na początku – trochę zapytań.

**Ledwie pojawił się w pokoju, wysypał na łóżko małe, złote kule. Croquetas. Maisie sięgnęła po jednego (jedną?) i zatopiła w nim zęby.

**Mięsko. Mniam, mniam – dzięki, sam często używam tego mniamm.

**…wypluła na wpół przeżutą grudę (…) i zrzuciła obślinioną kulkę na szafkę nocną – Grudka rozpłaszczyła się… – jak to było naprawdę…?

**„Mebel odwdzięczył się jej tym samym” – niezwykłe.

**niemal nie usłyszała głosu Coco: – Maisie ledwie go słyszała – zbyt blisko.

**Potwór uśmiechał się szeroko (,,,) Uśmiech potwora… – zbyt blisko.

**„Bo chyba tym właśnie dla niej był. Ja nie wiem, ja się nie znam – ale ludzie czasem tak mają. Widzą takie rzeczy, co to ich nie widać; rozumiecie” – nagłe zdanko wstawione przez narratora – zbyt duża odległość od pierwszego pojawienia się narratora – czytelnik może zapytać – a kto to „mówi”?

**A powiesz mi wtedy wreszcie, kim jesteś? ('wtedy' – out – z innego 'taktu' – przysłówek!).

**wcześniej – Jestem Coco… (…) gdy się będziemy żegnać, powiem ci, kim jestem – 'powiem ci, kim jestem' (dotyczy tego, kim był wcześniej, niż się przedstawił – (niezręczne, zamienić na synonim).

**Chwilę po tym, jak w powietrzu nie pozostał już po nich żaden ślad – śliczne!!

**Znalazła go i strząsnęła z ekranu rozbabraną papkę jedzenia.

A to co? – mruknęła – niepotrzebnie lekko rozbija frazę. – wyrzuciłbym.

Nim jednak zdążyła się zdenerwować…

**Jednak mamuśka poszła na wódkę, a po powrocie nie spojrzała najpierw na łóżko, tylko „gdzie jest mój telefon”? – czy tak miało być?

**A wtedy jej wzrok padł na łóżko – 'A wtedy spojrzała na łóżko' – 'spojrzała' – budujesz mocniejszą i gęstszą atmosferę…

IV

**Wszędzie kłębili się ludzie, aż szło się udusić – 'szło się udusić' – nie z tej bajki! – trochę wiejska forma? – moje zdziwienie, chyba że tak MUSIAŁO być to nazwane.

**„Bar spowijała biała mgła, a choć z początku wydała się ona (out) dziewczynce magiczna, wkrótce z obłoku wyłonili się kopcący papierosy Hiszpanie” – nieudany układ zdania i sensu (rozbiłbym na dwa zdania lub sporo zamienił).

**…zabijając zapachy dobiegające z kuchni. A zapachy musiały przecież jakieś być, bo…

**Hiszpanie poruszali się… I wtedy jednemu z Hiszpanów I wtedy jednemu z nich

Plusk – drugi raz, jak przy 'coś na telefon' – ładna powtórka, podpowiadająca, że nadal jesteśmy w opowieści.

**„Warzywo zniknęło w przełyku i po chwili upadło na ziemię” – świetny, wręcz surrealistyczny pomysł – niewidocznie dalej niż z przełyku „Plusk” na podłogę – czy tak miało być?

 

GENIALNY POMYSŁ I TEKST – muszę to wyróżnić kursywą, żeby ci, którzy nie czytają, tylko piszą straszne słowo 'sympatyczne' – mieli jednak szansę dostrzec arcy-piękno tej wspaniałej sceny!!

Przed nią stała staruszka (niewątpliwie martwa, biorąc pod uwagę liczbę widocznych gołym okiem kości) i spoglądała na dziewczynkę uważnie. Ta staruszka – to byłam ja.

Jestem curandera Augustina – przedstawiłam się.

Barwny szal w haftowane kwiaty zsunął mi się z ramion, odsłaniając kości obojczyka. Zaraz go poprawiłam. Gwałtowny ruch sprawił, że kapelusz opadł na oko i wyglądałam jak mała szelma, widziałam to w jej oczach.

Służę pomocą – dodałam. – A panna wygląda na kogo, komu ta pomoc będzie dziś potrzebna.

Ach, nie! – zaśmiała się Maisie. – Jestem tu z przyjacielem. On się mną opiekuje.

Zacmokałam.

Dziecku nigdy za wiele pomocy – powiedziałam, a z ust wypadł mi ząb. Podniosłam go i pochuchałam. – Panna wie, co to je curandera?

Stan czystości zęba (siekacz, długi i zniszczony, wyróżniał się na tle jasnej dłoni w przytłumionym świetle baru) zadowolił mnie. Wsadziłam go na powrót tam, gdzie jego miejsce.

Nie wiem.

– Curandera to je taka baba we wsi, co się czarami zajmuje. Magią. Magii w Hiszpanii dostatek. I uleczy, i urok rzuci.

Czarownica?

Znachorka.

Maisie milczała. Gwar w barze sprawiał, że nie chciała krzyczeć. Nie chciała też ze mną rozmawiać, widziałam jak na dłoni – brzydkie zęby i kość obojczykowa ją odstraszały. Szukała wzrokiem swojego przyjaciela. Wychyliła się i dostrzegła czarne futro górujące nad mężczyznami stojącymi przy ladzie.

Ja tu mam takie – grzebałam po kieszeniach – o, takie. Niech patrzy. Tyle mogę dla panny zrobić.

Wyciągnęłam dłoń, na której znajdował się przegrzebek.

Chwila! Ja wiem, takie słowo trzeba sprawdzić. Służę uprzejmie definicją: przegrzebek to jest gatunek małża, muszla płaska i okrągła. Pochodzi z Galicji.

Pyszność.

Muszla zamburiñi – powiedziałam z dumą. – Zamburiña to symbol miłości i długowieczności. Pamięta! Miłości i długowieczności. Tyle mogę zrobić. Niech nie zapomina, czym się zajmuje panny przyjaciel. Śpij, dzieciątko!

Muszla była przedziurawiona i nawleczona na rzemyk. Zawiesiłam osobliwy medalion na szyi dziewczynki, a następnie wrzuciłam go jej za kołnierz, tak że wcale nie było go widać.

(…) Zniknęłam, nim Maisie zdążyła mi podziękować.

 

III

**…a długa koszula nocna ledwie zakrywa jej pośladki… może tego nie zauważyłem, ale Maisie wraz ze wzrostem „otrzymuje” sporo latek (jej pośladki…)?

**Biedaczka, pewnie zaraz wyszłaby z tego baru, nie oglądając się za siebie – „Biedaczka” – czy nie wychodzimy z tzw. nastroju chwili lub akcji?

II

**Już wiem – nazywasz np. 15 letnią Maisie dziewczynką (jak pięciolatkę) – dla dobrego zrozumienia powinno być – dziewczyna!

 

Sumując – szczególnie za wyróżniony przeze mnie fragment, lecz także za całe opowiadanie – ode mnie – grzeczny całus w czółko!

Tak, tak (popatrzyłem na Facebooku) – mądrość, inteligencja, czar młodości oraz magia kobiecości – tak musi być – zrodziła nam się Diva… wspaniałej Prozy.

Mamy podobne odczucia, wyobraźnię, czujne spojrzenie na coś, co inne – a jak piękne oraz twórcze poczucie humoru – poczytaj coś mojego i…

Pozdrawiam serdecznie i twórczo.

LabinnaH

Cześć, kam_mod

Cieszę się, że wrzuciłaś to opowiadanie na forum, bo nie miałem okazji przeczytać go na papierze. 

Początek naprawdę dobry, od razu tworzysz napięcie, pokazujesz postać dziewczynki i robisz to umiejętnie. Trudno się pogubić, nie podajesz zbyt wielu informacji, wszystkiego jest w sam raz. Wciągnęło mnie, byłem ciekaw, jak potoczy się dalej akcja. 

Same postacie muszę ocenić bardzo wysoko. Zdecydowanie zainteresował mnie Coco (świetna nazwa, na długo zostanie w mojej pamięci) oraz Maisie. Mie mógłbym zapomnieć o narratorce i wpleceniu jej w akcję, a uważam, że ten zabieg wyszedł naprawdę dobrze. Coco wzbudził we mnie szereg różnorakich emocji, zaintrygował, byłem ciekawy jak zachowa się w każdej z sytuacji. Na plus umiejętnie wprowadzone backstory, bo dodaje charakteru postaci. 

Jak już pewnie zauważyłaś, opowiadanie bardzo mi się. Ciekawa historia skłaniająca do refleksji, mamy tu klimat, wyraziste postacie i wiele więcej. 

Pozdrawiam.

 

Sen jest dobry, ale książki są lepsze

Hej, fmsduval!

Bardzo się cieszę, że tekst ci się spodobał. Ja też lubię zahaczanie fantastyki w rzeczywistości. Jakoś bardziej do mnie przemawia zakrzywianie tego, co znam, od magicznych światów ;)

Och, to początkowe zdanie doprowadza mnie do białej gorączki! Na papierze jest "po", ale Osvald zwrócił na nie uwagę w swojej recenzji, więc spędziłam kwadrans przepisując je od nowa. I nie wiem. Gryzie tak czy inaczej.

Bardzo ci dziękuję za wizytę i komentarz!

 

Hej, LabinnaH!

To od początku – dziękuję za wnikliwy komentarz. Nad uwagami przysiądę w wolnej chwili, natomiast przyznam szczerze, że mam nieortodoksyjne podejście do powtórzeń jak na forumowe standardy. Uważam, że powtórzenia nie zawsze są grzechem i czasem stosuję je celowo do budowania zamierzonej melodii narracji. Ale w szczegóły wejdę, gdy zobaczę cały tekst.

Fajnie, że fragment z narratorką ci się podobał. Widzę, że ma tu już spore kółko fanów ;)

Bardzo ci dziękuję za miły komentarz i serdecznie pozdrawiam!

 

Hej, Młody pisarzu!

Bardzo się cieszę, że opowiadanie ci się spodobało i znalazłeś aż tyle pozytywów. Coco też na pewno byłby zadowolony z twoich słów, on lubi taką atencję ;)

Dziękuję ci za wizytę i komentarz!

www.facebook.com/mika.modrzynska

Uważam, że powtórzenia nie zawsze są grzechem i czasem stosuję je celowo do budowania zamierzonej melodii narracji.

 

Popieram.

blush

www.facebook.com/mika.modrzynska

kam_mod, czy masz coś przeciwko, abym wkleił tutaj mój komentarz spod wątku w hydeparku?

Och, to początkowe zdanie doprowadza mnie do białej gorączki! Na papierze jest "po", ale Osvald zwrócił na nie uwagę w swojej recenzji, więc spędziłam kwadrans przepisując je od nowa. I nie wiem. Gryzie tak czy inaczej.

Ja się doczepiłem do patrzenia “w ocean” i wstawienia “powierzchni” przed ‘którego” Proste rozwiązania są zwykle najlepsze:

Patrzyli na ocean, po którego powierzchni ślizgało się światło księżyca, jedli ciastka dla zmarłych i myśleli – jaka to piękna noc.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Hej kam_mod!

 

Pięknie napisane opowiadanie, choć jednoczesnie bardzo smutne. W pewnym momencie przyszło mi do głowy, że można je odczytywaać jako pokazanie dorastania dziewczynki, które w rzeczywistości nigdy się nie wydarzyło. Szczególne wrażenie zrobił na mnie wątek z Jorgem.

Maisie nie wiedziała, co się z nią dzieje. Zrobiło jej się słabo i coś ścisnęło ją w brzuchu, może te papryczki z poprzedniego baru były nieświeże. Ale coś jej podpowiadało, że to nie wina papryczek, a muszli drażniącej jej skórę w rowku między piersiami.

Mi cariña – powiedział miękko chłopak.

A może Maise chciała w to wierzyć, bo oczy Jorge były jasne i dobre, a kobietom czasem jeden rzut oka wystarcza, by zdecydować, czy kogoś lubią.

I to:

Maisie zerwała się i podbiegła do leżącego na bruku Jorge. Mrugał, patrząc w niebo. Wokół głowy tworzyła mu się aureola krwi. Potwór zamachnął się znowu.

Stop, pauza. Za szybko gadam, aż zadyszki dostałam. Panna miała może sekundę, sekundeńkę, segundito, by podjąć decyzję, co robić.

Zobaczyła owłosioną dłoń potwora w powietrzu i przypadła do jego boku.

– Mój najmilszy – powiedziała, wtulając się w czarne futro. – Starczy już tych zabaw. Chodźmy stąd! Obiecałeś mi zwiedzanie Hiszpanii nocą i tapas. I ciebie. To z tobą chcę spędzić moją ostatnią noc, mój najmilszy Coco.

Mądra ta Maisie, prawda? Musiała szybko dorosnąć.

 

Natomist poniższe zdanie jest dla mnie nie do końca zrozumiałe. Dlaczego to noc jej śmierci? Dlaczego to ona stworzyła potwora? Czy staruszka to Maisie w przyszłości, czy może doszukuję się czegoś na siłę?

– A w noc mojej śmierci mogę uchować jedno stworzenie od potwora, którego sama stworzyłam – dodałam.

 

Końcówka jest też dla mnie zagadkowa. Zapewne naszyjnik jest tu kluczowym symbolem, ale nie potrafię rozszyfrować puenty.

Hej, Osvaldzie!

 

Oczywiście, że nie mam nic przeciwko przeklejeniu komentarza.

 

Wiem, że twoja uwaga co do pierwszego zdania dotyczyła czegoś innego, ale będę z tobą szczera: po przestawieniu “którego” zdanie podobało mi się mniej, a nie znalazłam żadnej zasady językowej, która by mnie przekonała do przestawienia tego słowa wbrew własnemu uchu. Kombinowałam z nim bez skutku i będę kombinować dalej.

 

Natomiast większość twoich uwag z radością wprowadziłam i cieszę się, że dzięki nim opowiadanie zyskało.

 

Hej, kronos.maximus!

 

Cieszę się, że opowiadanie się podobało i nieszczęsny Jorge też dostał trochę miłości :)

 

“Stworzenie potwora” przez znachorkę jest wyjaśnione w tym fragmencie:

– Bo to ja powiedziałam mu, by leczył swoją gruźlicę krwią, idiotka – opowiadałam dalej. – Skąd mogłam wiedzieć?

I jest zakorzenione w prawdziwej historii mężczyzny, któremu znachorka poradziła leczyć gruźlicę dziecięcą krwią. Nie chciałam walić czytelnika ekspozycją po łbie, zwłaszcza że to nie ich historia, a Maisie, więc postanowiłam ograniczyć wyjaśnienia postaci w tle do minimum.

Czy była to dobra decyzja, to już nie mnie oceniać.

 

Bardzo ślicznie dziękuję za wizytę i przemiły komentarz!

www.facebook.com/mika.modrzynska

Wiem, że twoja uwaga co do pierwszego zdania dotyczyła czegoś innego, ale będę z tobą szczera: po przestawieniu “którego” zdanie podobało mi się mniej, a nie znalazłam żadnej zasady językowej, która by mnie przekonała do przestawienia tego słowa wbrew własnemu uchu. Kombinowałam z nim bez skutku i będę kombinować dalej.

Jest taka zasada: „Zaimek który […] może być poprzedzony tylko przyimkiem lub wyrażeniem przyimkowym: za pomocą, na podstawie, na mocy, w braku, w razie”.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zlozony-przyimek-na-poczatku-zdan-wzglednych;14269.html

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Osvaldzie, a jaką ocenę dajesz głodnemu Coco?

Слава Україні!

Stosujesz popularne zagranie, rozpoczynając opowiadanie od zakończenia. W takiej sytuacji przy lekturze trzyma czytelnika nie pytanie: co będzie dalej? ale jak do tego doszło? Taki zabieg uważam za udany, gdy faktyczne zakończenie zmienia odbiór pierwszej sceny. Powiedziałbym, że autorce udało się to częściowo, bo nie tyle mamy zwrot akcji, co rozwinięcie pierwszej sceny w zakończeniu. Nie było to na tyle interesujące, bym wrócił myślami do początku i poczuł, że oto wyjaśniła się zagadka.

Przez całe opowiadanie przewija się jedzenie, zaczynając od cytatu z kołysanki, poprzez konstrukcję tekstu, na pochłaniany przez dziewczynkę potrawach kończąc. I mam do tego zabiegu odczucia ambiwalentne, bo z jednej strony jest spójny, ale z drogiej tworzy sztywny schemat i odwraca uwagę od fabuły. Opis jedzenia nie stanowi atrakcji sam w sobie, bo jest za mało zmysłowy, za bardzo encyklopedyczny. Opisy kolejnych potraw stają się nużące. Ostatecznie jedzenie odgrywa rolę dekoracji i to niezbyt ładnych.

Sama fabuła oparta jest na oklepanych motywach, ale za to narracja prowadzona w oryginalny sposób zdecydowanie to nadrabia. Momentami jednak wtrącenia i groteskowy sposób wypowiedzi zaklinaczki wybijały z tekstu.

Zakończenie nie zrobiło na mnie wrażenia, głównie przez bardzo oklepany powodów, przez które dziewczynka nie została zjedzona od razu. Zaklinaczka ma moc kogoś ocalić, ale robi to w wyjątkowo pokrętny sposób. Zadałem sobie pytanie, czy gdyby Maisie nie powiedziała, że nie jest dzieckiem, to potwór i tak by ją zjadł. I od razu nasuwa się kolejna kwestia, czy Coco nie zauważył, że dziewczynka dorośleje?

Osvaldzie, a jaką ocenę dajesz głodnemu Coco?

Całościowo jest to przyzwoite opowiadanie, nie zachwyciło mnie, ale przeczytałem bez przykrości, mogę więc przyznać 3 gwiazdki.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Jest taka zasada: „Zaimek który […] może być poprzedzony tylko przyimkiem lub wyrażeniem przyimkowym: za pomocą, na podstawie, na mocy, w braku, w razie”.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zlozony-przyimek-na-poczatku-zdan-wzglednych;14269.html

A przeczytałeś odpowiedź Bańki na pytanie w linku? Lista w słowniku PWN nie jest zamknięta, a w praktyce moja wersja występuje częściej :)

 

Dzięki raz jeszcze za wizytę i wyczerpujący komentarz!

www.facebook.com/mika.modrzynska

A przeczytałeś odpowiedź Bańki na pytanie w linku? Lista w słowniku PWN nie jest zamknięta, a w praktyce moja wersja występuje częściej :)

Kam_mod, oczywiście, że przeczytałem i widzę, że dokonałaś błędnej interpretacji tej odpowiedzi. Zasada określa jasno, że zaimek “który” może zostać poprzedzony przyimkiem lub konkretnym wyrażeniem przyimkowym. Bańko stwierdza, że nie sądzi, aby ta lista była wyczerpująca i wyjaśnia dlaczego. Mamy więc sytuację, w której wyrażenia przyimkowe analogiczne, jak te wskazane w słowniku, mogą poprzedzać “który”, ale wynika to ze zwyczajowości użycia. Ponadto pada przykład dotyczący częstotliwości użycia konkretnych połączeń: “Z NKJP wynika, że konstrukcje w skład którego, w wypadku których, w ramach którego są częstsze niż w którego skład, w których wypadku, w którego ramach”. I tutaj, kam_mod, już błędnie przenosisz ten wniosek na przykład z Twojego opowiadania, twierdząc, że konstrukcja z wyrażeniem przyimkowym częściej poprzedza “który”, niż występuje po nim. Tak nie jest. W przypadku wyrażenia “na powierzchni” poprawna jest konstrukcja “na którego powierzchni”. Jest też częściej używana, możesz to sama sprawdzić w NKJP, ja sprawdziłem.

Fakty są więc takie, że szyk wyrazów, jaki zastosowałaś, jest błędny. Wskazują na to zarówno zasady języka polskiego jak i wyniki z NKJP.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Piękne.

 

Mi akurat opisy jedzenia bardzo się podobały – niemal czułam ich smak i zapach. Lubię jeść :)

Podobało mi się w sumie wszystko: barwne, ale nie pretensjonalne opisy, dobrze przedstawione postaci, oniryzm, nietypowy sposób narracji…

Gratuluję piórka i publikacji w magazynie, wszystko w pełni zasłużone :)

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Uff nie dziwię się wcale, że znalazało się w NFie :)

 

Ciekawy pomysł – choć dopiero na końcu w sumie skojarzyłam czyją sprawą się inspirowałaś (a swojego czasu mocno zgłębiałam temat i teorie spiskowe). Czytało się z przyjemnością i ciekawością, co będzie dalej, choć zamiarów Coco można się było łatwo domyślić.

Nie do końca spodobał mi się styl narracji, ale to już mocno subiektywna kwestia. Brakło mi też ciut więcej wyjaśnienia w zakończeniu – Maisie dorosła, ale w sumie to żyje czy nie? Czy utknęła w pewnym zawieszeniu?

Niemniej podobało mi się mimo tego drobnego narzekania i gratuluję publikacji!

 

Edit: Ach no i fatalnie się to czytało w środku nocy, gdy zachciało mi się takich patatów brava :(

Osvaldzie,

Na podstawie znalezionych informacji, także tych wyszczególnionych przez ciebie, uważam, że zwrot nie jest błędny – i mam nadzieję, że możemy zamknąć ten temat. Dziękuję za wyczerpujący komentarz.

 

HollyHell91,

A dziękuję za miłe słowa o opisach jedzenia! Ja również lubię jeść :D

Cieszę się, że podobało ci się tyle elementów, zawsze miło witać zadowolonego czytelnika :)

Dziękuję za wizytę i komentarz heart

 

Shanti,

Dzięki stokrotne :) Ja też zgłębiałam swego czasu teorie spiskowe o tej sprawie, w ogóle chyba za dużo życia spędzam na czytaniu o tajemniczych zaginięciach ;)

Narrację w Coco ktoś kiedyś określił jako “eklektyczną”, co uważam za bardzo uprzejmy synonim na to, że przez tekst nie płynie się gładko :D Totalnie rozumiem.

Zakończenie – myślę, że masz pełne prawo postanowić sobie, w co wierzysz. Nie chciałabym narzucać swojej wersji wydarzeń, ja tylko mówię, co widziałam tamtej nocy w Kadyksie… ;)

Dziękuję za odwiedziny i tyle miłych słów heart

www.facebook.com/mika.modrzynska

Gratuluję publikacji. :-)

Klimatyczna i apetyczna historia. Ja też nabrałam ochoty na wyprawę do lodówka. Szkoda, że takich rzeczy tam nie mam…

Ja na mój gust – odrobinę nazbyt onirycznie. Dziewczynka ma nagle dorosnąć, więc dorasta, dziesięć lat w ciągu jednej nocy…

Dziwne, że ludzie w kołysankach śpiewają o potworach…

Ale czyta się przyjemnie.

Babska logika rządzi!

Szczególnie opowiedziany najprawdziwszy dramat, zamknięty w formie przedziwnej i strasznej baśni. Realizm magiczny nie jest tym co lubię, ale w tym opowiadaniu znalazł się świetnie i wybrzmiał należycie. Czytało się bardzo dobrze, więc pozostaje mi jeszcze pogratulować złotego piórka. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ojej, dziewczyny, przepraszam że z takim poślizgiem – ale dziękuję wam obu za wizytę!

 

Finklo – jeśli trzeba iść w nocy do lodówki, to trzeba, nie można z tym walczyć ;)

 

regulatorzy – cieszę się bardzo, że mimo nielubianego gatunku czytało ci się dobrze :)

 

Bardzo wam dziękuję za lekturę i zostawienie paru słów <3

www.facebook.com/mika.modrzynska

Nowa Fantastyka