- Opowiadanie: drakaina - Nie pytaj

Nie pytaj

Tekst jest otagowany, ale ze względu na czas publikacji, niekonkursowy.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Nie pytaj

Mon cher ami!

Spieszę Ci donieść, że dla zabicia ennui, które pożera mą duszę dniem i nocą, zaszedłem do Madame T., na séance… i na cały kwadrans stał się cud! Bo się nie nudziłem, patrząc, jak owa dama siłą umysłu wprawia w ruch stolik, z niego zaś fluidem powodowane wyskakują litery proroctwa.

Potem skusiło mnie, by samemu o przyszłość zapytać, ona zaś spojrzała mi w oczy przeciągle, jak gdyby nie chciała prosić duchów o wróżbę.

Widziałem w jej wzroku, że chce mnie odprawić, nie przyjąwszy nawet zapłaty, a wtedy, wierz mi, przyjacielu, stolik zaczął wirować, litery zaś, które dla mnie los wybrał, ułożyły się niechybnie w to słowo: Mort.

Wierz mi: pragnąłem, by na ten widok przeszedł mnie dreszcz metafizyczny, ale hélas! Nic z tego! Bo czyż może być coś mniej interesującego niż wróżba śmierci, zwłaszcza dla melancholika?

Addio, przyjacielu, wpadnij jutro na kawę wczesnym popołudniem, może zdołasz znów choć na kwadrans ożywić mą duszę!

Twój, A.

 

Całość opowiadania ukaże się w drugim tomie “Nokturnaliów” wydawnictwa Planeta Czytelnika.

Koniec

Komentarze

Cześć!

Od strony technicznej bez zarzutu, oddaję tylko jedną drobną sugestię pod Twoją rozwagę:

Tym razem uj­rza­łem w nim rzeź­ni­ka w far­tu­chu zbry­zga­nym krwią, więc cof­ną­łem się z prze­ra­że­niem, by zaraz do­strzec, że pierw­sze sko­ja­rze­nie mia­łem po­praw­ne: czło­wiek ten miał na­rzu­co­ny na ko­szu­lę cha­łat po­pla­mio­ny far­ba­mi.

Pierwsze skojarzenie było na tyle dawno, że ja już zapomniawszy. Może by tak przeredagować i dać czytelnikowi jakąś przypominajkę?

 

Napisane bardzo ładnie i świetnie się czytało. Podobał mi się deszczowo-niesamowity klimat, a opowieść zaciekawiła. Niestety, rozwiązanie zagadki – albo raczej sposób zaprezentowania rozwiązania – trochę mnie rozczarowały. No bo tak. Fabuła jest w zasadzie liniowa, główny bohater właściwie nie robi przez cały tekst nic, poza plątaniem się i snuciem. Czyta się to dobrze, nie nudzi, cały czas budujesz klimat, co samo w sobie jest okej, ale… Wreszcie chłop zaplątuje się do postaci, która wszystko mu wyjaśnia, od A do Z, zero problemów. Na co poszło 30k znaków? Wydaje mi się, że opowiadaniu przydałaby się drobna zmiana rozłożenia akcentów; mniej plątaniny, więcej zagadki. Szczerze mówiąc, bardziej zaciekawiłaby mnie ta opowieść pani T., którą tylko streściłaś:

Po­pły­nę­ła opo­wieść, jakby wino roz­wią­za­ło pani T. język. Hi­sto­ria pełna dy­gre­sji, o mło­do­ści w ko­lo­niach, śmier­ci ro­dzi­ców w po­ża­rze i o tym, jak dwu­na­sto­let­nią Blan­che, bo tak ma­da­me miała na imię, przy­gar­nę­li bez­dziet­ni wu­jo­stwo na po­łu­dniu Fran­cji. Jak i oni zgi­nę­li w wy­pad­ku dy­li­żan­su, kiedy dziew­czy­na miała nie­speł­na dwa­dzie­ścia lat.

Niemniej, pomysł fajny, wykonanie bardzo porządne, więc klika otrzymujesz.

 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Witaj.

 

Z technicznych mam wątpliwości:

Miałem wręcz wrażenie, że obok własnego walącego jak młotem serca słyszę drugie. – tu mi nieco zgrzytnęło

 

… jak dwunastoletnią Blanche, bo tak madame miała na imię, przygarnęli bezdzietni wujostwo na południu Francji. – i tu

 

Dość zagadkowe treści. Tajemnica długo trzyma w niepewności. Mroczna historia z koloniami, losami dziewczyny/staruszki, zemstą czarownika, powiązaniami rodów – bardzo ciekawa. 

Forma opowiadania nader typowa dla Ciebie, świetny język, mnóstwo obcojęzycznych form, dodających uroku dialogom. Doskonale czuje się klimat grozy oraz horroru. 

 

Pozdrawiam i klikam podwójnie. ;)

Pecunia non olet

Cześć drakaina !!!

 

Trochę nie najlepiej się czuję w tej chwili ale nie chcę odwlekać oceny na później. A więc tak; początek mnie zaciekawił, kilka zdań w tekście bardzo mi się spodobało, kilka wątków czy zdań jak zwał tak zwał. Czasem na chwilę wdarła się lekka nuda, ale to na chwilkę. Końcówka według mnie bardzo złożona niczym kryminał :) Ogólnie ciekawie się czytało. Ja tam nie specjalnie lubię opowieści z duchami a więc ta moja pozytywna ocena tylko może dobrze świadczyć o Twoim opku. Zakończenie, twist ciekawy. Dużo rzeczy wyjaśniło się na końcu i to na duży plus.

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Mnie się też podobało – przede wszystkim dobrze splatasz intrygę i prowadzisz nas do rozwiązania, umiejętnie kreując klimat. Fakt, że bohater dostaje jej rozwiązanie niejako na talerzu, ale do takiej stylizacji na klasyczne opowieści grozy właśnie z czasów Maupassanta czy Poego to w sumie pasuje. Podobają mi się główny bohater i to, jak piszesz taką frenetyczną romantyczną przyjaźń o pół kroku o platonicznego zakochania – to też jest historycznie trafione, no ale tobie akurat nie muszę o tym mówić.

ninedin.home.blog

Gdy zobaczyłem Twój tekst z tagiem Nokturny, ale nie horror, rzuciłem się nań jak wygłodniały pies. Czytam pracowicie horrory konkursowe, bo nieopatrznie się w to wdałem i mam dość, a ich przybywa. Twój tekst mnie nie zawiódł. Z przyjemnością czytałem opowieść zawierającą elementy zagadki kryminalnej, okultyzmu, magii i grozy, ale bez lejącej się strugami krwi i działających zombich. Do tego umiejscowiona akcja w XIX wieku w sposób nie nachalny ma swój koloryt. Otwarte zakończenie daje możliwość uruchomienia własnej fantazji co do dalszych losów bohaterów. Klik

Drodzy komentatorzy!

 

Bardzo wam dziękuję za miłe słowa :)

 

Zacznę od końca:

 

 

@Miś

Otwarte zakończenie daje możliwość uruchomienia własnej fantazji co do dalszych losów bohaterów

Hmm. Zaczęłam właśnie się zastanawiać, czy to ma potencjał na sequel…

 

@ninedin

Fakt, że bohater dostaje jej rozwiązanie niejako na talerzu, ale do takiej stylizacji na klasyczne opowieści grozy właśnie z czasów Maupassanta czy Poego to w sumie pasuje.

Bo to w założeniu nie miał być kryminał, w którym bohater rozwiązuje zagadkę. To miała być frenetyczna opowieść o człowieku, który szuka przyjaciela, nie znajduje pomocy, bo tu nikt nie może pomóc – to jest historia, która ma się sama wyjaśnić, niezależnie od wysiłków bohatera.

 

piszesz taką frenetyczną romantyczną przyjaźń o pół kroku o platonicznego zakochania

Tak, bardzo w to celowałam.

 

@Dawid

Ja tam nie specjalnie lubię opowieści z duchami a więc ta moja pozytywna ocena tylko może dobrze świadczyć o Twoim opku.

To duży komplement :)

 

@Bruce

O ile z sercem może istotnie coś zgrzyta, o tyle nie rozumiem uwagi o wujostwie, ale poza tym dziękuję za kliki ;)

 

@Gravel

Zawsze miło, że coś się spodobało ;) ale przyznam, że (jak zwykle w podobnych okolicznościach) nie rozumiem uwagi

Wreszcie chłop zaplątuje się do postaci, która wszystko mu wyjaśnia (…) opowiadaniu przydałaby się drobna zmiana rozłożenia akcentów; mniej plątaniny, więcej zagadki.

Tylko że to w założeniu nie miał być kryminał. Jak już pisałam do ninedin, to miała być historia, w której bohater nic nie może znaleźć ani odgadnąć na własną rękę, bo wszystko zostało ułożone i wykonane przez postać, która w zasadzie się nie pojawia w akcji. I z którą nie ma szans na porozumienie. Starałam się, żeby było tak, że ona nie do końca mu wyjaśnia, a raczej, że oni sobie wzajemnie wyjaśniają, bo żadne z nich nie ma wyjściowo wszystkich danych i dopiero jak on przypadkiem poda nazwisko, a ona wspomni o Martynice, to odgadują – oboje – co się stało, ale jest za późno, żeby czemukolwiek zapobiec.

Jak pewnie wiesz, nie jestem fetyszystką (a nawet zwolenniczką) zasady, że punkt widzenia musi być punktem działania. Tu działanie jest poza przedstawioną akcją, mamy tylko jego przebłyski i to jest celowe założenie. 

 

Szczerze mówiąc, bardziej zaciekawiłaby mnie ta opowieść pani T., którą tylko streściłaś

Mam wrażenie, że opowiadanie poświęcone tej historii byłoby banalne ;) Tzn. można by o tej kobiecie napisać pewnie fajną obyczajówkę, ale jako fanastyka? Widzę tu marny potencjał na coś naprawdę ciekawego.

 

Niemniej dziękuję za klik i opinię, że czyta się dobrze.

http://altronapoleone.home.blog

Dziękuję, czasem coś mi nie pasuje, ale to tylko takie moje niezbyt poprawne odczytanie. :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Przeczytawszy.

Tekst łączy zgrabną intrygę i ciekawe tło. Co prawda podobnie do gravel mam wątpliwości, czy nie skupiamy się aby na mniej ciekawym bohaterze (pani T. zdecydowanie powinna dostać więcej miejsca lub własny spin off)… Ale historia wciąga tak czy inaczej. I chociaż rozwiązanie intrygi potem wydaje się tak proste, że nie wierzymy, że musiała doprowadzić nas do niego tak pogmatwana historia… Cóż w życiu też tak bywa, nawet bez mędrców i magów.

Wyznam Ci, Oidrin, że gdybym pisała po ogłoszeniu wyników, to napisałabym ostry weird może i ze skrętem w bizarro, tyle że vintage ;) (No dobra, vintage piszę prawie zawsze)

http://altronapoleone.home.blog

Jak pewnie wiesz, nie jestem fetyszystką (a nawet zwolenniczką) zasady, że punkt widzenia musi być punktem działania. Tu działanie jest poza przedstawioną akcją, mamy tylko jego przebłyski i to jest celowe założenie. 

To nam się gusta rozjechały, bo ja nieszczególnie przepadam za przyglądaniem się wydarzeniom z daleka, wolę widzieć je przed sobą, na ekranie. Ale skoro taki miałaś zamysł… Ty tu jesteś khaleesi, Ty tu rządzisz ;)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Wydawało mi się, że kwestia naszych rozjechanych gustów jest powszechnie znana ;)

http://altronapoleone.home.blog

Oj tam oj tam. Na przykład Twój ostatni tekst w Nowej Fantastyce bardzo mi się podobał.

three goblins in a trench coat pretending to be a human

To miłe, ale jednak przyznasz, choćby w kontekście nowego wątku w HP, że mamy zazwyczaj odmienne oczekiwania :)

http://altronapoleone.home.blog

Nastrojowa historia.

Spodobały mi się opisy zjawisk nadprzyrodzonych – prawie widzenie ducha w deszczu, na szybie, wszędzie i przy każdej okazji. Coś takiego musi działać na nerwy.

Sama fabuła dość prosta, ale pewnie sobie nie poszalejesz przy konkursowym limicie.

Babska logika rządzi!

A podziękować, Finklo :) za last klik na gwiazdkę ;)

 

Czasem mam wrażenie, że nastroje są tym, co mi wychodzi najlepiej XD Zwłaszcza przy niskich limitach

http://altronapoleone.home.blog

Dłobiazg.

30 koła to niski limit? Uch, ależ niektórzy są rozrzutni ze znakami… ;-)

Babska logika rządzi!

Ćwiczę ostatnio cnotę pisania na 30k i chyba coraz lepiej mi to wychodzi, ale do mistrzostwa jeszcze mi daleko XD

http://altronapoleone.home.blog

Ale celem jest zmieszczenie się w 30 k czy napisanie dokładnie 30 k? ;-)

Babska logika rządzi!

Ekhem. Czasem bawię się w to drugie…

http://altronapoleone.home.blog

Nominuję za:

*  język, oddający żywo i plastycznie klimat epoki,

* wartką, wciągającą fabułę i ciekawie poprowadzone zakończenie – rozwiązanie,

* detale, faktografię budującą realizm zdarzeń i biorących udział w nim person dramatycznych.

 

Przeczytałam komentarze, zawsze tak robię po napisaniu swojego komentarza, chcąc sprawdzić, czy coś ważnego, zauważonego przez innych nie pozostawiłam odłogiem.

Dla mnie fabuła jest poprowadzona ok i zakończenie na nic nie cierpi, wręcz zdziwiłabym się, gdybyś rozpoczęła nową historię o czasach w koloniach, ponieważ rozbiłaby zamysł tego tekstu – opowieść Julesa o przyjacielu. Twój tekst przypomniał mi detektywistyczne historie, które piszesz o sama wiesz kim. 

Czy fabuła jest linearna – tak, jednak każda taką się staje, gdy nie pokazujemy innych planów i narracja prowadzona jest pierwszoosobówką.

Czy ciekawsza byłaby historia z Martyniki – nie wiem, choć sądzę że mogłaby być równie interesująca, podobnie jak powieść na ten temat.

 

pzd srd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Fantastycznie budujesz klimat, językowo – jak zwykle – świetnie, czuje się, że znasz epokę. Czytało się dobrze, wciągnęło, choć fabuły wartką bym nie nazwała ;) Raczej snuje się powoli, jak to często u Ciebie, ale ja akurat takie snucie lubię :)

Zakończenie trochę mnie rozczarowało, bo cała zagadka zostaje wyjaśniona w dialogu. Nie mogła ta siła gdzieś go po drodze ostrzegać, żeby się bohater nie pchał tam, gdzie nie powinien? A i zaskoczenie Alberta na koniec wydaje mi się trochę sztuczne. Gość ma jatkę przed sobą, a wykrzykuje: Skąd się tu wziąłem?

Wiem, że taką konstrukcję opka chciałaś, ale ona prowadzi do tego, że historia nie zapada w pamięć. Ponieważ pojawiła nominacja, zabrałam się do czytania i dopiero w połowie zajarzyłam, że już to przecież czytałam. Minęły jakieś dwa, może trzy tygodnie i opko wyleciało mi z głowy.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Hej, Irko – na szybko odpowiem póki co tyle, że w wersji do nokturnowej antologii dopisałam foreshadowingi związane z koloniami i niesamowitością stolika, żeby wyjaśnienie było zapowiedziane, natomiast nie za bardzo widzę, co by miało bohatera ostrzegać ;) 

http://altronapoleone.home.blog

Irko, dla mnie wartkość fabuły jest rzeczą względną, ponieważ zależy od rodzaju opowiadania czy filmu. ;-) Jak na opowiadanie nokturnowe sporo się działo, tj. klimat i zdarzenia zasysały mnie jako czytelnika, każąc czytać dalej. Chyba jest tak, że odmiennych rzeczy oczekuję od Tolkiena, cyberpunku, Adamsa, Prachetta, Draculi, Piły. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Zachodziłem dwa razy na dzień, w końcu konsjerż powiedział mi

Od pierwszych zdań są wplatane słowa po francusku, akcja ewidentnie dzieje się we Francji, czemu zatem konsjerż a nie concierge?

 

Płatki śniegu układały się w świetle gazowej latarni w tunel.

A deszcz w tym czasie normalnie padał? Bo przypominam, że padał śnieg z deszczem.

 

Poczułem przeraźliwe zimno, lodowata woda pozbawiła mnie oddechu. A potem mocne ręce chwyciły me ramiona, pociągnęły ku ocaleniu. Nad sobą ujrzałem brodate oblicze i przez mgnienie oka wydało mi się, że zawędrowałem do ojcowskich opowieści o odwrocie spod Moskwy.

 

W drzwiach, które otwarły się, kiedy tylko wspiąłem się na ostatni stopień

 

Wskazała kanapę, zadzwoniła po służącą i kazała podać gorącą czekoladę. Zrozumiałem, że w ten sposób usiłuje się uspokoić i odwlec dalszą rozmowę. Palce wciąż skubały tkaninę sukni, w oczach czaił się strach, twarz nie potrzebowała pudru, by wyglądać jak oblicze osoby obcującej z duchami.

Strach jest doskonale widoczny w bogatym opisie zachowań medium w tym akapicie. Uważam, że zaznaczony fragment jest tutaj zbędny.

 

Wielu z moich gości naczytało się modnych powieści i wyobraża sobie mistyczne przeżycia. A ja jestem tylko kobietą, która usiłuje zarobić na życie.

Chwyciłem ją za ręce. Drgnęła, ale nie wyrwała się; siedziała sztywno niczym lalka-automaton, kolejna modna rozrywka znudzonych młodzieńców pokroju Alberta.

 

Vincent, zachowujący nadal stoicki wręcz spokój, napalił bez szemrania.

Zachowywać spokój i zrobienie czegoś bez szemrania to IMO powielanie tej samej informacji, toteż jedno z określeń bym wywalił.

A poza tym – dosłownie parę linijek wcześniej pada, że służący jest zdumiony, jednak taktownie o nic nie dopytuje. Powielona powyżej informacja powiela zatem to, co już przed chwilą padło. :>

I jeszcze odniosłem wrażenie, że Vincent ma w tej scenie poświęcone co chwilę jakieś zdanie, a w zasadzie służy tam tylko za dekorację…

 

 

No daleki jestem od zachwytu. :P Nie zagrało mi w sumie kilka rzeczy. Bardzo dziwna relacja głównego bohatera i Alberta. Pełna egzaltacji, jakichś takich emocji, których źródła nie znalazłem w tekście. Nie mówię, że zawsze wszystkie karty powinny zostać wyłożone na stół, ale tutaj bardzo niewiele tych kart w ogóle wyłożono. Albert wydaje się być lekkoduchem, jego przyjaciel zaś osobą twardo stąpającą po ziemi, stąd zarysowanie tej relacji, dlaczego tak różne osoby w ogóle się tolerują i lubią, byłoby IMO bardzo ciekawe. Szkoda.

Wątek wróżki przyjąłem raczej chłodno. Te wszystkie poblednięcia po każdym zdaniu klienta, wielkie i puste oczy, historia z przekleństwem – miałem wrażenie, że wszystko to już kiedyś widziałem. Wykładanie tajemnicy w ekspozycyjnym monologu pod koniec uznaję za wypadek przy pracy. Realia XIX-wieczne i egzotyczne ciuszki w postaci Martyniki to trochę za mało.

A może właśnie umieszczenie akcji na Martynice nadałoby temu opowiadaniu świeżości? Bo historię gościa ze średnio-wyższej klasy, posiadającego służbę, obytego w świecie, żyjącego w XIX-wiecznej Francji to mam wrażenie, że już nam opowiadałaś i to nie raz. :P

Krótko mówiąc: przeczytałem bez przykrości, ale też bez zachwytów i uważam, że masz w portfolio dużo bardziej interesujące pozycje. O “Nie pytaj” mnie nie pytaj, bo obawiam się, że może mi wylecieć z głowy za jakiś czas.

– Dlaczego pan od razu nie powiedział, o kogo chodzi? – zapytał, pobladły.

Nie chciałem mu wypominać, że sam tego nie skojarzył; Albert nosi nazwisko dość pospolite.

– Nie chciałem, żeby jego pozycja społeczna rzutowała na śledztwo.

Można by to zrozumieć w sytuacji, kiedy komisarz podjąłby śledztwo po pierwszej rozmowie.

Ale jeżeli bohaterowi zależało wówczas na tym, by śledztwo wszczęto – a tekst sugeruje, że zależało – to, wybacz drakaino, ukrywanie faktu wysokiej pozycji Alberta po odmowie komisarza nie miało najmniejszego sensu. To był argument, który mógł zmienić zdanie komisarza. Nie kupuję tego, że bohater nie użył go wcześniej.

To wygląda tak, jakbyś chciała jednak do tego śledztwa doprowadzić, a nie mając lepszego sposobu, sięgnęła po wyskakującą jak królik z kapelusza pozycję Alberta. I w sumie po co? Czy wydarzenia poprzedzające drugie spotkanie z komisarzem nie mogły by się zadziać, gdyby policja od razu wszczęła śledztwo? Moim zdaniem mogłoby. A luka fabularna by zniknęła.

Wybiegłem z kamienicy, lecz na zewnątrz nie było nikogo, tylko gałęzie starej lipy uderzały w szyby.

– Albert! – zawołałem w pustkę. […] W oddali słyszałem kroki i omal nie rzuciłem się znów w ich kierunku.

Pierwszy, drugi, trzeci raz… ok, rozumiem reakcję bohatera. Ale w końcu powinien dojść do wniosku, że to nie prawdziwy Albert, a widziadło. Wydaje mi się, że prędzej by zaczął martwić się o to, czy aby nie traci zmysłów, niż kolejny raz rzucił się w skazaną na niepowodzenie pogoń za przywidzeniem.

Ona jednak stanęła przede mną w sukni i narzuconym na nią ciepłym wełnianym płaszczu, ja zaś nagle uświadomiłem sobie, że nie miałem pomysłu, co dalej. Pragnąłem zabrać ją stąd, żeby nie opowiedziała policji o przygodzie Alberta i mojej, o tym, że w naszej obecności działo się tu coś nieoczekiwanego. Podszedłem szybko do stolika, on jednak ani drgnął.

To nie lepiej było z nią wszystko ustalić na miejscu?

Jeśli policja jej nie zastanie, to będą rozpytywać – a przecież ten odźwierny(?) jest świadkiem, który opowie o nocnej wizycie szlachcica.

Może chcesz popchnąć fabułę w kierunku takiej właśnie komplikacji, ale bohater wypada przez to nieco głupkowato.

Też musiałem zaprzeczyć. W licealnych latach roiliśmy wraz z Albertem o takiej podróży, bo jego rodzina miała związki z Antylami… Nie, to niemożliwe, nie przedsięwziąłby przecież wyprawy z dnia na dzień, bez przygotowań, nie opowiedziawszy się nikomu.

To ważna informacja. Szkoda, że nie pojawiła się ciut wcześniej. Ot, chociażby w liście, że nie zrealizują swoich pragnień o wspólnej podróży. Bo obecnie to tak wygląda, że dowiadujemy się tego, a potem ma to zasadnicze znaczenie dla fabuły, co daje takie wrażenie, jakby właśnie w ty momencie przyszło ci to do głowy.

– Stryjeczny dziadek Alberta był urzędnikiem kolonialnym jeszcze przed rewolucją, kiedy Fort-de-France nazywało się Fort-Royal. Nie rozumiem tylko, co ma do tego pani rodzina…

No, skoro są spokrewnieni i Albert ma być narzędziem, to raczej nie nie zginął. Hmm, ciekawe…

Przekleństwo zmysłów – wyszeptała Blanche, szarpiąc moją koszulę. – Dupont…

W sumie po co on rzuca ten czar? Aby nie uciekali?

 

Interesujący tekst. Jak zawsze świetnie napisany, klimatyczny, pozwalający czytelnikowi na romans z tajemnicą. Nieodmiennie jestem urzeczony tym, jak opisujesz zjawiska niesamowite – ma to taki nieco oniryczny klimat, jak z opowieści o marach i zjawach, które opowiadali sobie ludzie na wsiach.

Dostrzegam też elementy charakterystyczne, które przewijają się przez twoje opowiadania – od konstrukcji (wyjaśnienie tajemnicy tuż przed zakończeniem), przez sposoby na zawiązanie fabuły (komisarz, policja, ktoś zaginął), aż po sposób ukazywania tych niesamowitości właśnie.

Z jednej strony to urzeka, tworzy spójny obraz jednego świata we wszystkich tekstach – z drugiej… po prostu można się tego spodziewać.

Może gdyby to był pierwszy twój tekst, który przeczytałem, to byłbym pod mocniejszym działaniem niewątpliwego uroku tej historii, a tak, to parę mankamentów – wylistowane powyżej – rzuciło mi się w oczy. Poza nimi jeszcze zakończenie.

A co z nim nie tak? Otóż to, że nie jestem w stanie zrozumieć, czemu duch czarownika czekał aż do jutra i aż do momentu, kiedy madame zakończy swoją historię, by się zemścić. Jeśli posiadł ciało Alberta, mógł to zrobić od razu. Z kolei jeśli władał nim, to jak Albert napisał list do przyjaciela pozbawiony władzy nad własnym ciałem i wychodzi na to, że też pamięci o tym, co się działo/dzieje? Oczywiście, można to wytłumaczyć jakimiś warunkami tej magii, chociażby że aby czar zadziałał, musi minąć x czasu, ale w tekście tego nie ma, przez co cały ten element – w końcu zasadniczy – wypada dość naciąganie.

Swoją drogą, jeżeli tekst się kończył tak a nie inaczej, to w ogóle nie wiem po co w nim motyw komisarza. Spokojnie i bez tego można by zmotywować bohatera, aby madame odwiedził i przegadał z nią noc – chociażby dlatego, że chce się dowiedzieć, co się dzieje, ma omamy i jest zdesperowany.

Wydaje mi się, że opowiadaniu brakuje właśnie ostatnich kilku szlifów od strony fabularnej, dlatego jestem zmuszony dać NIE, choć z lektury wyszedłem zadowolony i tylko z lekkim uczuciem niedosytu przez to nagłe zakończenie – tym bardziej, że zasadnicza część historii skupia się w końcowym monologu.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Poszeptał chwilę z podwładnym, który mnie zatrzymał, po czym zostałem puszczony wolno.

Przed komisariatem czekała na mnie dorożka, pojechałem więc potulnie do domu.

Była już noc, powinienem położyć się od razu do łóżka, lecz ponieważ nie czułem senności, kazałem sobie podać gorący napar z liści pomarańczy i coś do zjedzenia.

Po-po-po.

 

Hm, nie przekonało mnie.

Od strony technicznej, potknąłem się tylko na powyższym fragmencie, choć przyznam, że dwa razy skorzystałem z tłumacza, bo trochę zgubiłem się w obcych nazwach, a nie chciałem, by ominął mnie jakiś ważny szczegół. Całość napisana – jak to u Ciebie – książkowo, więc pod tym kątem zarzutów nie ma.

Klimat również wytworzony bardzo dobrze, czuć gotyk w tym standardowym (co nie znaczy gorszym) wydaniu, wraz z całą plejadą “akcesoriów”: mgła, deszcz, duchy, tajemnicze głosy, stolik medium itp. itd.

Nie zagrały mi jednak dwie rzeczy. Po pierwsze kolejne pojawienia się Alberta nie przynoszą nowych informacji, bohater gania z jednego miejsca do drugiego, nie dochodząc do żadnych wniosków, pociąga za sznurki, czekając, aż trafi na właściwy. I trochę mi się tu wkradło zmęczenie, bo ile można czekać na postęp? I tu przejście do drugiego problemu. Rozwiązanie zagadki wyskakuje trochę z kapelusza. Nie jest to infodump, bo dobrze przedstawiasz dialog i “rozmywasz” wyjaśnienia opisami, reakcjami, didaskaliami, ale wciąż odczułem brak śledztwa i związku z pierwszą częścią tekstu. Ilość wprowadzonych elementów w opowieści pani T. przytłacza i nie wiem, czy historia raczej nie powinna mieć z 60k znaków, aby wszystkie ja ładnie rozłożyć po całym tekście.

Przy okazji, tych 30k nie czuć. Nie wiem, czy to zaleta, czy wada, ale połknąłem ten tekst bardzo szybko ;)

Pozdrawiam

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Przed przeczytaniem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą. Po przeczytaniu obficie popijać (niekoniecznie wodą).

Ostrzeżenie dla alergików: ze względu na fakt, że w głowie krwiożerczego Osvalda produkowane są w dużych ilościach wredne myśli, komentarz może zwierać śladowe ilości takich zwrotów jak: bzdura, grafomania, bezmyślne, idiotyczne, efekciarskie, nijakie, bez sensu.

 

Opowiadanie zdecydowanie szezlongowe. Trudno przebrnąć do końca, bo nic się tutaj nie dzieje, w żadnym momencie nie odczułem ciekawości. Nie obchodził mnie ani los Alberta, ani rozwiązanie zagadki, ani poczynania zupełnie bezbarwnego i pozbawionego charyzmy bohatera. Co scenę miałem wrażenie, że tylko nawarstwia się ilość bzdur, a licha fabuła staje się coraz bardziej naciągana.

– Domyślam się – policjant nie dopuścił mnie do głosu – że coś się stało, skoro uraczył mnie pan lekturą tego bełkotu.

Ten fragment mnie rozśmieszył, bo miałem dokładnie takie samo odczucie jak komisarz.

Miałem wręcz wrażenie, że obok własnego walącego jak młotem serca słyszę drugie.

Wręcz wrażenie i własnego walącego? Paskudna aliteracja.

– Zabawa. Jak to wszystko – zatoczyła ręką krąg, wzięła do ręki leżącą na etażerce talię tarota.

Dobrze, że nie wzięła talii w zęby. Faktycznie warto było to zaznaczyć, robiąc przy okazji brzydkie powtórzenie.

W oczach pozbawionych teraz niemal całkowicie koloru czaiła się pustka.

Purpura.

 Wczesny zmierzch już zapadł, gazowe latarnie ledwie rozświetlały szarą, wilgotną mgłę.

Ciekawe czy mgła może być sucha?

Nie chciałem mu wypominać, że sam tego nie skojarzył; Albert nosi nazwisko dość pospolite.

– Nie chciałem, żeby jego pozycja społeczna rzutowała na śledztwo.

To nie ma sensu. Bohater martwi się o przyjaciela, ale nie porusza argumentu, który mógłby zmusić policję do działania.

To było kłamstwo w żywe oczy. Byłem absolutnie przekonany, że jeśli ktokolwiek ma ze zniknięciem – i pojawianiem się – Alberta związek, to właśnie ona. Nie miałem tylko pojęcia, na czym ten związek polega. Przede wszystkim zaś nie podejrzewałem, żeby kobieta była winna.

Tutaj zadałem sobie pytanie, po co mówił komisarzowi cokolwiek. I czy o zwidach też mu powiedział.

Była już noc, powinienem położyć się od razu do łóżka, lecz ponieważ nie czułem senności, kazałem sobie podać gorący napar z liści pomarańczy i coś do zjedzenia.

“Lecz ponieważ” to kanciaste połączenie.

Powstrzymał mnie służący, który przyskoczył do mnie z płaszczem i parasolem.

Znowu “mnie”.

Vincent, znajdź fiakra! – krzyknąłem, lecz uświadomiłem sobie, że godzinę przed północą niełatwo będzie znaleźć dorożkę, chyba że ktoś z sąsiadów akurat wracałby z teatru albo kolacji. – Albo lepiej konia ze stacji pocztowej!

Czyli co? Bohater teraz zamierza naprawiać sytuację, którą sam spaprał, mieląc ozorem bezmyślnie? Jest to wierutna bzdura.

Ona jednak stanęła przede mną w sukni i narzuconym na nią ciepłym wełnianym płaszczu, ja zaś nagle uświadomiłem sobie, że nie miałem pomysłu, co dalej. Pragnąłem zabrać ją stąd, żeby nie opowiedziała policji o przygodzie Alberta i mojej, o tym, że w naszej obecności działo się tu coś nieoczekiwanego. Podszedłem szybko do stolika, on jednak ani drgnął.

To jest kolejna bzdura. Naprawdę trudno się czyta o poczynaniach bohatera będącego kompletnym idiotą i jednocześnie pchanego bezwolnie przez fabułę. Dobrze, że do końca została już tylko jedna scena, bo więcej bym nie zniósł.

Popłynęła opowieść, jakby wino rozwiązało pani T. język. Historia pełna dygresji, o młodości w koloniach, śmierci rodziców w pożarze i o tym, jak dwunastoletnią Blanche, bo tak madame miała na imię, przygarnęli bezdzietni wujostwo na południu Francji. Jak i oni zginęli w wypadku dyliżansu, kiedy dziewczyna miała niespełna dwadzieścia lat.

Ech, sztampa.

– Skąd pan zna to nazwisko?

Spojrzałem na nią ze zdumieniem.

– Tak się nazywa mój zaginiony przyjaciel. Myślałem, że pani wie…

W liście nie było podpisu, a na seansie goście zapewne się nie przedstawiali. Miała prawo nie wiedzieć. Nadal jednak nie rozumiałem…

– To dlatego on go wybrał na narzędzie – szepnęła. – Czarownik nazywał się Albert Dupont, to popularne nazwisko. Był synem niewolnicy.

Urwała, bo tym razem ja pobladłem.

To jest… po prostu złe. Tak złe, że aż parsknąłem śmiechem. Nie dość, że cała i tak nijaka intryga wyjaśnia się w jednej wypowiedzi, to jeszcze coś takiego. Ach, ten zbieg okoliczności.

Gdyby ktoś spojrzał na nas teraz przez okno, musiałby uznać, że rozmawiają dwa upiory, bo trudno było powiedzieć, które z nas było bledsze. Ogień dogasał, po podłodze pełzły znów języki lodowatego powietrza.

Przez całe opowiadanie przewija się to sztuczne podkreślanie strachu, gdy to, o czym się czyta nawet odrobiny grozy nie zawiera.

 – Widzi pan – odparła Blanche z niespodziewanym spokojem – kiedy moi rodzice zginęli w pożarze, Albert Dupont, czarownik parający się podobno quimbois, nie żył od kilku lat. Zastrzelił go mój ojciec, gdy Dupont usiłował uwieść jego siostrę, nasłał na nią demona zmysłowego szaleństwa.

A teraz wjeżdża motyw jak z brazylijskiej telenoweli.

Wszystko zaczęło układać się w upiorną, lecz sensowną całość.

Sensowną? Tu nie ma na nawet odrobiny sensu. Próżno jej szukać w całym opowiadaniu. Zarówno w kontekście zachowania bohaterów, jak i samej historii.

– Bo pan go szukał. Tylko dlatego. On się obawiał próby powstrzymania losu. A pan nie jest częścią tej historii. Ja jestem ostatnia, to moją śmierć wywróżył stolik. Rzeczywiście ten mebel jest moim dziełem, ale byłam na tyle nierozsądna, by wykorzystać pamiątkę przywiezioną z Martyniki. Quimbois to magia związana z drewnem, z panowaniem nad nim. Pański przyjaciel nie skłamał w liście. Wiedziałam w chwili, kiedy go zobaczyłam. Nie chciałam, by dotykał tego blatu.

Kolejne wmuszone czytelnikowi wyjaśnienie. Jakież to wygodne. Opowiadanie przypomina ułożone na siłę puzzle, w których elementy zupełnie do siebie nie pasują.

– Magia drewna – powtórzyłem bez przekonania. – Uważa pani, że duch Alberta Dupont ukrywał się w pani mebelku i czekał na okazję, by doprowadzić zemstę do końca? I wykorzystał w tym celu swojego krewnego i imiennika?

Czarownik ukrył się w drewienku, wróżka z tego drewienka zrobiła mebelek, imiennik i krewny akurat przyszedł to tej wróżki. Motyw klątw i przeznaczenie jest w fantastyce popularny, ale tutaj ilość zbiegów okoliczności zakrawa na absurd.

– Uciekaj, to demon! – zdążyła krzyknąć Blanche i w tej samej chwili padł strzał.

Odruchowo zasłoniłem ją ciałem i poczułem przeszywający ból w piersi.

– Jules! – krzyk Alberta rozdarł ciszę. – Nie!

Wyjątkowo groteskowe.

 

Jestem czytelnikiem, którego nie przekona takie byle co. Głosy w mgle, siły obracające stoliczek, wróżka, która postanowiła zostać wróżką, żeby udowodnić, że wróżenie to bzdura i na koniec monolog, w którym po prostu jest wykładana nielogiczna historia. Czytelnik ma w to wszystko uwierzyć? Nie przekonało mnie w tym opowiadaniu nic. Bohaterowie są tekturowi, brak w ich zachowaniu choćby odrobiny motywacji. Scena z wizytą u wróżki to literacka porażka. Zachowanie samej kobiety też nie ma najmniejszego sensu. Skoro domyślała się, o co chodzi, to czemu nic nie powiedziała bohaterowi przy pierwszej wizycie? Można dziwaczne zachowanie przypisać czarom, ale to słabe wytłumaczenie. Bohater kręci się w kółko i nic z jego działań nie wynika. Poszedł na komisariat, potem do wróżki, potem znowu rozmawia z komisarzem, mówi mu o wróżce, ale nie chce, żeby ją przepytywali, jedzie ją zabrać, nie wie dokąd, więc zaprasza do siebie. Na koniec śmieszna scena z postrzałem.

Skłaniam się ku stwierdzeniu, że rozpoczęcie opowiadania od listu było błędem, bo przez to cała fabuła jest przewidywalna, przez połowę tekstu czyta się o czymś, co z listu wynika. Wiadomo, że zniknięcie Alberta ma związek z wróżką, wiadomo, że bohater tam pójdzie. Zupełnie nie ma ten tekst klimatu grozy. Rozwlekłe opisy paskudnej pogody to za mało. Mówi się, że diabeł tkwi w szczegółach, a w tym tekście właśnie szczegóły są piekielnie irytujące. Dowiedziałem się w jaki konkretnie płaszcz ubiera się bohater, co dokładnie było na tacy, którą wniosła służąca, poznałem przemyślenia bohatera o możliwości złapania dorożki.

Styl jest poprawny, ale zupełnie nijaki, nie natrafiłem nawet na jedno zdanie, które mógłbym uznać za ładne, pomysłowe czy zapadające w pamięć.

Dużym mankamentem jest relacja między bohaterami, bo nie została ona nawet w minimalnym stopniu zarysowana, ot są przyjaciółmi i bohater w kółko to powtarza. Łazi po ciemku i smęci: “mój przyjacielu, gdzie jesteś”. Nie ma w tym nawet odrobiny głębi, historii, nie wiadomo jak się poznali, czemu są dla siebie tacy ważni. Puste to wszytki i miałkie. A przede wszystkich niesamowicie nudne.

Aspekt śledztwa i wizyt bohater u komisarza jest urwanym wątkiem i równie dobrze mogłoby go zupełnie nie być. Miałoby to więcej sensu, gdyby bohater postanowił pójść od razu do wróżki i od razu ją zabrać, wszystko, co się dzieje pomiędzy, jest jedynie zbędnym rozwlekaniem opowiadania.

Ostatnia scena to jedno wielkie rozczarowanie. Wróżka wyciąga niestworzoną historię i podaje ją jako wyjaśnienie. Zabicie rodziny, mszczący się czarownik, tajemnicze spotkanie, przepowiednia śmierci, i jeszcze ta wzmianka o drewnie, to wszystko nie trzyma się kupy.

Opowiadanie nie zasługuje nawet na jedną gwiazdkę. Jak do tej pory jest to jedno z najgorszych opowiadań, jakie przeczytałem na portalu. Poważnie bym się zastanawiał, czy powinno trafić do biblioteki.

„Ten, który z demonami walczy, winien uważać, by samemu nie stać się jednym z nich" – Friedrich Nietzsche

Z jednej strony miałam wrażenie, że podobnych opowiadań widziałam już wiele. Wróżka, tajemnicza przepowiednia, zjawy plus obowiązkowe okoliczności przyrody w postaci ponurej aury. Bardzo oklepane zestawienie i żeby zrobić z tego tekst zostający w pamięci, potrzebny jest naprawdę dobry pomysł. Tu, szczerze mówiąc, zamiast dobrego pomysłu zobaczyłam chaos kompozycyjny, mocno łopatologiczny infodump wyjaśniający całą historię, przekombinowaną serię zbiegów okoliczności i brak logiki w działaniu bohatera. Chaos kompozycyjny – bo bohater snuje się z miejsca do miejsca szukając przyjaciela, choć czytelnik w prologu zostaje poinformowany, które miejsce jest istotne, po czym w końcówce dostaje wyjaśnienia na tacy. Do tego wyjaśnienia z rodzaju tak bardzo przekombinowanych, że zupełnie niewiarygodnych, plus podanych w nieatrakcyjnej formie. Czytelnik nie ma szans wymyślić o co chodziło, a przeczytawszy zamiast efektu ‘wow, wszystko wskoczyło na swoje miejsce’ jest ‘hmmm ale serio?’. Twist z ‘ukryciem’ nazwiska to niestety strzał w stopę – pierwsze co mi się nasunęło, to ‘dlaczego bohater idąc na policję i zgłaszając zaginięcie, nie powiedział KTO zaginął’. Jak poszłam do przychodni i mówię, że ‘mama dzwoniła’ to pielęgniarka z miejsca ‘proszę imię i nazwisko, mama nic mi nie mówi’, a tu na policji nawet nie spytają kto to ‘przyjaciel’ :p

Na plus, zaintrygowała mnie relacja bohatera z Albertem. Z niedopowiedzeń, gorliwości poszukiwań (a także nagłówku ‘Najdroższy’) wychodzi mi, że to niekoniecznie była klasyczna przyjaźń ;) a niejednoznaczne relacje męsko-męskie lubię :P Językowo też nie mam nic do zarzucenia, ale na piórko to imo zdecydowanie za mało.

Nowa Fantastyka