– Kogo mamy w tym roku?
Umundurowany olbrzym spojrzał ponad stołem, jednocześnie poprawiając zsuwający mu się z ramienia bandolier. Siedzący naprzeciw chudzielec w błękitnym kombinezonie antyskażeniowym uniósł podkładkę biurową z wpiętymi weń kartkami, odchylił się na krześle i szybko przestudiował informacje zawarte na pierwszej stronie.
– Wygląda na to – zaczął, zsuwając na podbródek zasłaniającą połowę twarzy żółtą maseczkę – że to jakiś filantrop, święty już za życia, co to rozdał cały majątek potrzebującym.
– Co? – zdziwił się żołnierz. – W takim razie jaki jest sens…
– Żartuję, durniu – przerwał mu kolega w skafandrze. – Jasne, że to jakaś kutwa, skąpy egocentryk.
Trzeci z towarzyszy, którego postać skryta była pod fałdami obszernej szaty, wydał z siebie krótkie sapnięcie. Pozostała dwójka nie mogła określić, czy był to wyraz rozbawienia, czy zgoła inna reakcja, ponieważ głęboki kaptur nie pozwalał dostrzec jego twarzy.
– Na żarty ci się zebrało, co? – zrugał chudzielca mundurowy. – Poczekaj te kilka dni, które zostały do przyszłego roku. Dostaniesz moją fuchę i gwarantuję, że nie będzie ci do śmiechu.
– Ej, daj spokój! Po tym co się działo przez ostatnie dwa lata potrzebuję trochę radości. Wirus w odwrocie, sam mówiłeś, więc z utęsknieniem czekam na przejęcie pałeczki.
– Tak, w odwrocie! Ale jak myślisz: po co noszę mundur i całe to wojenne żelastwo? – Olbrzym wyciągnął z kabur na udach dwie beretty. – Co?
– Ty mi powiedz – odparował mężczyzna w kombinezonie.
– Dowiesz się, kiedy przyjdzie czas. Ale nic nie stoi na przeszkodzie, żebyś się domyślił.
– Sam się domyślaj co dostaniesz od naszego zakapturzonego, milczącego kolegi. Ja sobie poczekam.
Obaj spojrzeli badawczo na trzeciego towarzysza, lecz ten się nie odezwał, trwając w tej samej pozycji od chwili, kiedy spotkali się przy stole. Tradycyjnie, jak co roku.
– Kładziemy szczególny nacisk na jakieś konkretne działanie? – zapytał olbrzym.
– Ty się naprawdę przejąłeś tą żołnierską fuchą. Nawet brzmisz jak na odprawie… Ale tak, kładziemy, jak zwykle. Z papierów wynika, że cel ma asystenta, Witolda Szafrańca, któremu płaci grosze, a traktuje jak śmiecia, bo wie, że młodego nie stać na utratę pracy. Chłopaczek od śmierci rodziców opiekuje się młodszą siostrą, w dodatku mała choruje, potrzebuje drogich zabiegów.
– I sknera o tym wie i wykorzystuje… Co to musi być za człowiek? Co mu pokażesz?
– Dzieciństwo, potem obrazki z zeszłego roku, jakieś oddziały szpitalne. Kogoś umierającego, lecz szczęśliwego, bo otoczonego najbliższą rodziną. Zrobię kontrast u tego Szafrańca, najpierw kiedy spędzał ten wieczór z rodzicami, a potem kontra z zeszłego roku, tylko on i siostra. – Mężczyzna w kombinezonie raz jeszcze zerknął do notatek. – Co by tu dodać… Miał żonę. Nawet dwie. Z pierwszą nie podpisał intercyzy, zabrała mu połowę majątku. Za to druga została z niczym, całkowicie zerwał z nią kontakt. No! I to się nadaje na ostatni przystanek dzisiejszej nocy. Idę. Bawcie się dobrze, tylko żebyście się nie zagadali na śmierć.
Kiedy olbrzym sięgnął ku pozostawionej na krześle podkładce z dokumentami, jego kolega już prawie cały rozpłynął się w gęstej mgle, otaczającej pojedynczy stolik, zawieszony w pustce zaplecza czasu.
***
– Jingle bells, jingle bells, jingle all the way… – nucił pod maseczką mężczyzna w kombinezonie.
– Coś taki wesoły? – Zaciekawił się mundurowy.
– Skończyłem robotę i mam wolne do przyszłego roku. Teraz twoja kolej. Jutro też będziesz mógł zaśpiewać.
– Nie mam ochoty i nastroju.
– Jutro będziesz już miał. Przejrzałeś notatki?
– Tak.
– Świetnie! Tylko się postaraj, bo po mojej wizycie wygląda to średnio. Wydawało mi się, że sknerus nie bardzo się przejął. Nawet była żona, w ciąży z jakimś typkiem, szczęśliwa jak skowronek, go nie ruszyła.
– Czyli dałeś ciała? To chcesz nam powiedzieć? – Olbrzym spojrzał ostro na kolegę w maseczce, po czym przeniósł wzrok na drugiego z towarzyszy. – Słyszałeś, milczku? Musimy się postarać.
Spod kaptura ostatniego z towarzyszy wydobyło się przeciągłe westchnienie, jednak poza tym nie nastąpiła żadna inna reakcja. Mundurowy pokręcił głową i podjął:
– Żebyśmy mieli jakąś ciągłość, zacznę od tej jego byłej. Niech skubaniec zobaczy, jak jej się wiedzie z dzieciątkiem i nowym mężem. Mamy też namiary na członków jego rodziny. Zobaczymy, czy zastanowi się nad zerwanymi kontaktami. No i oczywiście Szafraniec.
– Zero kreatywności. Stary schemat dalej w modzie, co? – pokpiwał spod maseczki pierwszy.
– Skoro zadziałał tyle razy, to czemu miałbym go nie wykorzystać i tym razem, cwaniaczku?
– Ależ wykorzystuj, proszę cię bardzo.
– Dobra, to na koniec… Na koniec zabiorę go do ludzi dotkniętych wojną.
– No właśnie! Powiesz mi, co to za wojna?
– Dowiesz się w przyszłym roku.
– Straszny z ciebie sztywniak, wiesz? Dobra już, idź. Nadeszła pora. I… I weź się postaraj, OK?
***
Mężczyzna w mundurze opadł ciężko na krzesło i sapnął ze zmęczenia. Oparł łokcie o stół, na moment zakrył dłońmi twarz, po czym przetarł oczy i splótł palce obu rąk.
– Z zachowania wnioskuję, że tobie też za dobrze nie poszło – odezwał się chudzielec.
– Tragicznie. To jakiś psychol. Nic go nie rusza. Tylko forsa, forsa i forsa.
– Mówiłem ci, że gość jest ciężki.
– Mówiłeś – przyznał mundurowy, po czym zwrócił się do zakapturzonej postaci, siedzącej z nimi przy stoliku: – Nadchodzi twoja kolej, cichy przyjacielu. Nie zawal tego.
Długie szaty zaszeleściły, kiedy trzeci z towarzyszy podniósł się ze swojego miejsca, zamamrotał coś niezrozumiale i, tak jak poprzednicy, po chwili rozpłynął w kłębach gęstej mgły bezczasu.
***
– Wraca!
Mundurowy zerwał się na równe nogi i obszedł stolik, aby być jak najbliżej miejsca, w którym materializował się właśnie trzeci z towarzyszy.
– No i co? Dałeś radę? Ściągaj wreszcie te łachy i gadaj jak poszło.
Zakapturzona postać jednak ani drgnęła.
– Z nim jest coś nie tak – zauważył mężczyzna w skafandrze. – Ej! Jak poszło? Udało się w sknerę tchnąć ducha Świąt Bożego Narodzenia? Pomoże finansowo Szafrańcowi? Słyszysz? Weź, ściągnij mu to z głowy.
Mundurowy, do którego skierowane były ostatnie słowa kolegi, wyciągnął rękę i złapał za kaptur.
– To nie powinno tak wyglądać.
– Przestań gadać i ściągaj – ponaglił chudzielec. – Też jestem ciekaw, jak będę wyglądał za dwa lata, kiedy przejmę jego robotę po tobie.
Mundurowy skinął głową i pociągnął. Kaptur zsunął się z łysej, pokrytej bąblami oraz licznymi ranami czaszki, odsłaniając oblicze Ducha Przyszłych Świąt. Dwa mętne ślepia, osadzone w zmęczonej, pobrużdżonej twarzy rozwarły się szerzej, a z miejsca, w którym powinien znajdować się nos, zaświszczało.
– Co to jest?! – krzyknął olbrzymi Duch Teraźniejszych Świąt, zrobił krok w tył i instynktownie sięgnął do broni przy pasie.
– O cholera… – szepnął pod maseczką patykowaty Duch Świąt Minionych. – Jakie on niby święta ma reprezentować?
Usta kadawerycznego Ducha Przyszłych Świąt otwarły się karykaturalnie szeroko, wypuszczając spomiędzy spierzchniętych warg ciche westchnienie:
– Ostatnie…